
KONKURS! Czytniki, super gadżety i atrakcje na 11. Urodziny Ebookpoint
Spis treści
Ebookpoint właśnie staje się nastolatkiem! :) W tym roku obchodzimy nasze 11. urodziny - impreza jak zwykle zapowiada się hucznie, nie mogliśmy też zapomnieć o konkursie z ekstra nagrodami. W tym roku naprawdę będzie o co zawalczyć - dołączysz do zabawy i dasz sobie szansę na wygraną?
Jesteśmy naprawdę mega podekscytowani, mogąc dzielić się z Wami tym imprezowym nastrojem :) Właśnie mija 11 lat, odkąd jesteśmy z Wami i staramy się poszerzać czytelnicze horyzonty. Jeszcze tnie tak dawno pisaliśmy artykuł na 10. urodziny, wspominając naszą historię i to, jak wyglądała nasza księgarnia gdy powstawała - a tu już kolejny rok zleciał! Kto jest z nami od początku? Jakie były pierwsze ebooki, które kupiliście na Ebookpoint.pl?
Urodzinowy szał - złap darmowe ebooki
Cieszymy się, mogąc być z wami i rozwijać książkowe pasje. Miło nam też widzieć, że dostarczamy Wam książkowych inspiracji, pomagamy zrelaksować się z książką lub ebookiem oraz poznać najciekawsze nowości. Jak co roku, przygotowaliśmy więc mnóstwo atrakcji dla każdego mola książkowego! Chcemy jak najlepiej uczcić te 11 lat - może zaczniemy od małego ebookowego prezentu dla Ciebie? ;)
Właśnie rozpoczęło się odliczanie do wielkiego urodzinowego party! Impreza startuje już 3 listopada, tymczasem my przygotowaliśmy prezent - złap dla siebie ebooka całkowicie ZA DARMO! :) 🎁
Jak zgarnąć takiego ebooka za darmo? To bardzo proste, najpierw wejdź TUTAJ >>, a następnie wprowadź w odpowiednie pole swój adres mailowy. Zatwierdź - ujrzysz wówczas planszę z ebookami do wyboru - wybierz tego, który interesuje Cię najbardziej i dodaj go do swojej biblioteczki. Tadaam - już możesz pobierać ebooka ze swojego konta i zabierać się za czytanie ;)
Nie zapomnij o głównej imprezce - od 3 do 5 listopada baw się z nami, korzystając z ekstra promocji na ebooki, audiobooki, książki drukowane oraz kursy video.
Ale zanim zagłębisz się w lekturze, koniecznie weź udział w konkursie, który przygotowaliśmy. Jak już wspomnieliśmy, jest o co walczyć!
#11stkaEbookpoint - zgarnij czytnik Pocketbook i inne czytelnicze gadżety
Musimy przyznać, że zeszłoroczny konkurs na najlepsze opowiadane przeszedł nasze oczekiwania - świetnie się czytało wszystkie prace! Długo myśleliśmy, jakie zadanie skonstruować w tym roku, by pobudzić nieco kreatywność naszych Czytelników, aż w końcu mamy to! Jak wziąć udział w konkursie? Konkursowi patronują w tym roku Pocketbook oraz Różowa Design. Co zrobić, by wygrać? Czytaj!
Z rozrzewnieniem wspominamy, czym każdy z nas zaczytywał się w wieku 11 lat. Dla jednych był to Harry Potter, dla innych Jeżycjada, Ania z Zielonego Wzgórza, Astrid Lindgren lub książki Hanny Ożogowskiej. A Ty? Co czytało się u Ciebie, gdy miałeś/aś 11 lat? Jakie książki pamiętasz z domu z tych czasów?
W kreatywny sposób PRZEDSTAW NAM ALTERNATYWNE ZAKOŃCZENIE swojej ulubionej książki z młodości. 😊
Zostawiamy Ci pole do popisu – zrób filmik, narysuj coś, zrób kolaż, napisz porywające i nostalgiczne opowiadanie – technika absolutnie dowolna 😉 Pobudź swoją wyobraźnię! Chcemy przenieść się w czasie młodzieńczych zaczytanych dni. Pamiętaj, by jednym z elementów Twojego zgłoszenia był hasztag #11stkaEbookpoint.
Rozpal kreatywność i daj czadu w komentarzu do tego wpisu :)
Na zgłoszenia czekamy do 20.11.2022. Nie zapomnij o hasztagu #11stkaEbookpoint!
Na trójkę zwycięzców czekają:
🏆 1 miejsce :: Pocketbook Era + etui na książki RóżowaDesign + torba bawełniania + bon o wartości 300 zł do księgarni ebookpoint.pl
🏆 2. miejsce :: Pocketbook Touch HD3 + etui na książki RóżowaDesign + torba bawełniania + bon o wartości 200 zł do księgarni ebookpoint.pl
🏆 3. miejsce :: Pocketbook Touch HD3 + etui na książki RóżowaDesign + torba bawełniania + bon o wartości 100 zł do księgarni ebookpoint.pl
Dodatkowo 7 kolejnych wyróżnionych uczestników otrzyma po jednej bawełnianej torbie.
Pełny regulamin konkursu znajdziesz TUTAJ >>
#wygrana
#wygrana :)
#wygrana
#Wygrana
test komentarza
#11stkaEbookpoint
tak by wszystko bylo ok.
Życzę powodzenia. Dobrze, że ktos nadal pamięta tą niezwykłą a zarazem smutną nowelę. Zakończenie - idealne. Oddaje charakter całej nowelki.
Rewelacja!
Bardzo dobra praca! Dobrze, że ktoś zwrócił uwagę na Janka. Rewelacja!
Może po raz trzeci uda mi się zostawić jakiś ślad...
Kiedy miałem 11 lat...
Było to dawno, dawno temu (może nie tak dawno jak w baśniach) ale czas płynie. Mieszkaliśmy wtedy na wsi, rodzice prowadzili małe gospodarstwo rolne i jak praktycznie każde dziecko w takich okolicznościach (i w tamtych czasach) brałem aktywny udział w różnego rodzaju aktywnościach. Książka towarzyszyła mi czasami podczas zwózki zboża, siana. Czasami jechało się konnym wozem ponad pół godziny, i wtedy był czas aby czytać...
Wieczorami, kiedy był czas żeby spać często czytałem książki pod pierzyną, świecąc latarką...
Ale... AD REM Robinsona, po wieloletnim pobycie na bezludnej wyspie, gdy wreszcie pojawiła się szansa powrotu do ojczystej Anglii i jego plany mogły się urzeczywistnić zaczęły ogarniać refleksje i wątpliwości. Czy naprawdę tego chciał? Czy było mu to potrzebne? W ciągu wielu lat pewnie wiele rzeczy się tam pozmienialo, wiele osób które wcześniej znał pewnie już odeszło na wieczną wachtę. Mimo że dysponował jakimiś środkami materialnymi, myśl żeby zaczynać wszystko od nowa zaczęła go coraz bardziej przerażać. Przywykł już do tutejszego klimatu, warunków, poznał trochę mentalność tutejszej ludności. Kontakt z Piętaszkiem uświadomił mu jak duży potencjał drzemie w rdzennych mieszkańcach tych wysp. Wcześniej podczas długich dni spędzanych w samotności cząsto fantazjował, próbował sobie wyobrazić jak to będzie kiedy wresczie pojawi się szansa na opuszczenie wyspy. Kiedy wreszcie ta szansa stała się bardzo realna ogarnęło go coś na kształt przerażenia. Żeby móc spokojniej podjąć decyzję zaszył się sam na kilka dni w leśnej głuszy. Był to trudny czas, pełen niepokoju, obaw czy podjęta decyzja okaże sie słuszna...
Zostaję... postanowił po dogłębnym namyśle.
Mijały lata i czas pokazał jak słuszna to była decyzja. Większość z ludzi, z którymi los go złączył w ostatnim okresie pobytu wykazała zrozumienie dla jego decyzji, i co więcej, wyraziła mu poparcie i chęć wspierania go w tej, jak im się wydawało życiowej przygodzie. Korzystając ze swojej wiedzy, talentów, kontaktów, znajomości tutejszych uwarunkowań udało im się dokonać swoistego podboju. Najpierw to były sąsiednie wyspy. Potem pozyskując tubylców oraz zamieszkałych tam europejczyków do współpracy rozszerzał swój stan posiadania, jego znaczenie w regionie znacznie wzrosło. Z biegiem czasu Anglicy, Hiszpanie, Portugalczycy zaczęli obdarzać go coraz większym respektem. Nie obeszło się niestety bez drobnych utarczek, swoistych prób sił. Jednak z czasem inni uznali jego władzę i zwierzchność. Nowe imperium Karaibe Paradise rosło w siłę i jego znaczenie i jego wpływ na losy dziejów, na losy tego zakątka świata, a poniekąd na losy całego (znanego wówczas) świata był coraz większy...
Ale to już temat na zupełnie inną opowieść...
#11stkaEbookpoint
Janko Muzykant.
Dwadzieścia pięć lat temu lektura obowiązkowa, a zarazem jedna z niewielu, którą każdy ówczesny uczeń przeczytał, przez wzgląd na małe gabaryty i o której miał mniej więcej to samo pytanie - czy Sienkiewicz nie mógł zakończyć jej w pozytywny sposób.
" Ej, głupi, zły Stachu! Któż tak dzieci be? Toż to małe i słabe i zawsze było ledwie
żywe.
Przyszła matka, zabrała chłopaka, ale musiała go zanieść do domu Na drugi dzień nie
wstał Janek, a trzeciego wieczorem cichutkimi, krótkimi i z czasem nerwowymi oddechami męczył się straszliwie, na tapczanie pod zgrzebnym kilimkiem.
Jaskółki świergotały w czereśni, co rosła pod przyzbą; promień słońca wchoił przez
szybę i oblewał jasnością złotą, rozczochraną główkę dziecka i twarz, w której było coraz mniej życia. Ów promień był niby gościńcem, po którym mała dusza chłopczyka miała
odejść, ale zatrzymała się nad ciałem, nie mogąc zrobić ni ruchu w żadną stronę. W chwili letargu, słoneczną drogą, między cierniami, zbliżała się do Janka świetlista pani, z pięknymi, złotymi skrzypcami. Podała je duszyczce chłopca i tylko rzekła: " zagraj proszę". Janko uczuł lekkość, uwolnił się od ciała, z niepewnością dotknął skrzypek i począł wydobywać z nich dźwięki. Pierwej krótkie, potem coraz dłuższe i dłuższe. Tymczasem wychudłe piersi ciała chłopca nadal trwały w zastygłym oddechu, a twarz dziecka była nadal nieruchoma, jednak bardziej różowawa. Przez otwarte drzwi wbiegła służka państwa ze znachorką i poczęli ratować chłopca. Słońce chyliło się ku wieczorowi, i z okna słychać było śpiew dziewcząt wracających od siana: Oj, na zielonej, na
runi!, a od strugi dochodziło granie fujarek, którym wtórowała delikatna muzyka duszyczki Janka. Muzyka z nich dochodząca była bardziej przenikliwa niż skrzypek ziemskich, ale to ona dawała chłopcu większą krzepę, niż czary zielarki. Gdy skończył grać pani wyciągnęła rękę i z uśmiechem rzekła możesz wrócić, to jeszcze nie twa chwila, ale coś ci zostawiłam" i odeszła. Na kilimku przy ciele chłopca leżały jego skrzypki z gonta, ale trochę odmienione, bardziej przypominające skrzypki państwa.
Nagle twarz umęczonego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept:
Matulu?
Co, synku? ozwała się matka, którą dusiły łzy
Matulu, Pan Bóg mi dał w niebie prawdziwe skrzypki?
Da ci, synku, da! odrzekła matka; ale nie mogła dłuże mówić, bo nagle z e Rozpacz
twarde piersi buchnęła wzbierająca żałość, więc jęknąwszy tylko: O Jezu! Jezu!, padła twarzą na skrzynię i zaczęła ryczeć, akby straciła rozum albo ak człowiek, co wii, że
od śmierci nie wydrze swego kochania
Jakoż nie wydarła go, bo gdy podniósłszy się znowu sporzała na iecko, oczy małego graka były otwarte wprawie, ale nieruchome, twarz zaś poważna baro, mroczna
i stężała. Promień słoneczny odszedł także
Nagle twarz skatowanego iecka rozaśniła się, a z bieleących warg wyszedł szept:
Matulu?
Co, synku? ozwała się matka, którą dusiły łzy
Matulu?... - Chłopak zasnął.
Następnego dnia, gdy słońce przez pdchylone okno wpuściło swe promienie Janko poruszył się na łóżku. Sięgnął po swoje skrzypki i począł grać. Matka się zerwała i tylko jękła - Janku, ty żyjesz! - i pochwyciła chłopca w ramiona.
A chłopczyk tylko szepnął - "Pan Bóg mi dał prawiwe skrzypki wreszcie"!
Dwadzieścia pięć lat temu lektura obowiązkowa, a zarazem jedna z niewielu, którą każdy ówczesny uczeń przeczytał, przez wzgląd na małe gabaryty i o której miał mniej więcej to samo pytanie - czy Sienkiewicz nie mógł zakończyć jej w pozytywny sposób.
" Ej, głupi, zły Stachu! Któż tak dzieci be? Toż to małe i słabe i zawsze było ledwie
żywe.
Przyszła matka, zabrała chłopaka, ale musiała go zanieść do domu Na drugi dzień nie
wstał Janek, a trzeciego wieczorem cichutkimi, krótkimi i z czasem nerwawymi oddechami męczył się straszliwie, na tapczanie pod zgrzebnym kilimkiem.
Jaskółki świergotały w czereśni, co rosła pod przyzbą; promień słońca wchoił przez
szybę i oblewał jasnością złotą, rozczochraną główkę dziecka i twarz, w której było coraz mniej życia. Ów promień był niby gościńcem, po którym mała dusza chłopczyka miała
odejść, ale zatrzymała się nad ciałem, nie mogąc zrobić ni ruchu w żadną stronę. W chwili letargu, słoneczną drogą, między cierniami, zbliżała się do Janka świetlista pani, z pięknymi, złotymi skrzypcami. Podała je duszyczce chłopca i tylko rzekła: " zagraj proszę". Janko uczuł lekkość, uwolnił się od ciała, z niepewnością dotknął skrzypek i począł wydobywać z nich dźwięki. Pierwej krótkie, potem coraz dłuższe i dłuższe. Tymczasem wychudłe piersi ciała chłopca nadal trwały w zastygłym oddechu, a twarz dziecka była nadal nieruchoma, jednak bardziej różowawa. Przez otwarte drzwi wbiegła służka państwa ze znachorką i poczęli ratować chłopca. Słońce chyliło się ku wieczorowi, i z okna słychać było śpiew dziewcząt wracających od siana: Oj, na zielonej, na
runi!, a od strugi dochodziło granie fujarek, którym wtórowała delikatna muzyka duszyczki Janka. Muzyka z nich dochodząca była bardziej przenikliwa niż skrzypek ziemskich, ale to ona dawała chłopcu większą krzepę, niż czary zielarki. Gdy skończył grać pani wyciągnęła rękę i z uśmiechem rzekła możesz wrócić, to jeszcze nie twa chwila, ale coś ci zostawiłam" i odeszła. Na kilimku przy ciele chłopca leżały jego skrzypki z gonta, ale trochę odmienione, bardziej przypominające skrzypki państwa.
Nagle twarz umęczonego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept:
Matulu?
Co, synku? ozwała się matka, którą dusiły łzy
Matulu, Pan Bóg mi dał w niebie prawdziwe skrzypki?
Da ci, synku, da! odrzekła matka; ale nie mogła dłuże mówić, bo nagle z e Rozpacz
twarde piersi buchnęła wzbierająca żałość, więc jęknąwszy tylko: O Jezu! Jezu!, padła twarzą na skrzynię i zaczęła ryczeć, akby straciła rozum albo ak człowiek, co wii, że
od śmierci nie wydrze swego kochania
Jakoż nie wydarła go, bo gdy podniósłszy się znowu sporzała na iecko, oczy małego graka były otwarte wprawie, ale nieruchome, twarz zaś poważna baro, mroczna
i stężała. Promień słoneczny odszedł także
Nagle twarz skatowanego iecka rozaśniła się, a z bieleących warg wyszedł szept:
Matulu?
Co, synku? ozwała się matka, którą dusiły łzy
Matulu?... - Chłopak zasnął.
Następnego dnia, gdy słońce przez pdchylone okno wpuściło swe promienie Janko poruszył się na łóżku. Sięgnął po swoje skrzypki i począł grać. Matka się zerwała i tylko jękła - Janku, ty żyjesz! - i pochwyciła chłopca w ramiona.
A chłopczyk tylko szepnął - "Pan Bóg mi dał prawiwe skrzypki wreszcie"!
Kiedy miałem 11 lat...
Było to dawno, dawno temu (może nie tak dawno jak w baśniach) ale czas płynie. Mieszkaliśmy wtedy na wsi, rodzice prowadzili małe gospodarstwo rolne i jak praktycznie każde dziecko w takich okolicznościach (i w tamtych czasach) brałem aktywny udział w różnego rodzaju aktywnościach. Książka towarzyszyła mi czasami podczas zwózki zboża, siana. Czasami jechało się konnym wozem ponad pół godziny, i wtedy był czas aby czytać...
Wieczorami, kiedy był czas żeby spać często czytałem książki pod pierzyną, świecąc latarką...
Ale... AD REM Robinsona, po wieloletnim pobycie na bezludnej wyspie, gdy wreszcie pojawiła się szansa powrotu do ojczystej Anglii i jego plany mogły się urzeczywistnić zaczęły ogarniać refleksje i wątpliwości. Czy naprawdę tego chciał? Czy było mu to potrzebne? W ciągu wielu lat pewnie wiele rzeczy się tam pozmienialo, wiele osób które wcześniej znał pewnie już odeszło na wieczną wachtę. Mimo że dysponował jakimiś środkami materialnymi, myśl żeby zaczynać wszystko od nowa zaczęła go coraz bardziej przerażać. Przywykł już do tutejszego klimatu, warunków, poznał trochę mentalność tutejszej ludności. Kontakt z Piętaszkiem uświadomił mu jak duży potencjał drzemie w rdzennych mieszkańcach tych wysp. Wcześniej podczas długich dni spędzanych w samotności cząsto fantazjował, próbował sobie wyobrazić jak to będzie kiedy wresczie pojawi się szansa na opuszczenie wyspy. Kiedy wreszcie ta szansa stała się bardzo realna ogarnęło go coś na kształt przerażenia. Żeby móc spokojniej podjąć decyzję zaszył się sam na kilka dni w leśnej głuszy. Był to trudny czas, pełen niepokoju, obaw czy podjęta decyzja okaże sie słuszna...
Zostaję... postanowił po dogłębnym namyśle.
Mijały lata i czas pokazał jak słuszna to była decyzja. Większość z ludzi, z którymi los go złączył w ostatnim okresie pobytu wykazała zrozumienie dla jego decyzji, i co więcej, wyraziła mu poparcie i chęć wspierania go w tej, jak im się wydawało życiowej przygodzie. Korzystając ze swojej wiedzy, talentów, kontaktów, znajomości tutejszych uwarunkowań udało im się dokonać swoistego podboju. Najpierw to były sąsiednie wyspy. Potem pozyskując tubylców oraz zamieszkałych tam europejczyków do współpracy rozszerzał swój stan posiadania, jego znaczenie w regionie znacznie wzrosło. Z biegiem czasu Anglicy, Hiszpanie, Portugalczycy zaczęli obdarzać go coraz większym respektem. Nie obeszło się niestety bez drobnych utarczek, swoistych prób sił. Jednak z czasem inni uznali jego władzę i zwierzchność. Nowe imperium Karaibe Paradise rosło w siłę i jego znaczenie i jego wpływ na losy dziejów, na losy tego zakątka świata, a poniekąd na losy całego (znanego wówczas) świata był coraz większy...
Ale to już temat na zupełnie inną opowieść...
Hmm no dobrze, ktoś musi być tą jedną czarną owcą, budrysem, który na przekór większości komentarzy, w wieku 11 lat nie był z książką za pan brat.
Zamiast książek grało się w gałę, oglądało dragon balla, całe dnie spędzało się na podwórku. Pomimo przymusu czytania lektur szkolnych, co nie mogę nazwać przyjemnością, literaturę, jeśli można tak to nazwać wertowałem w komiksach. A teraz odsłaniam swą przyłbicę, opuszczam tarczę i jestem gotów na ciosy moli książkowych, słowotoki bookofili, a nawet na dezaprobatę magistrów polonistyki. Nic to, bo przeszedłem na dobrą stronę mocy i silna jest moc, mocą jestem silny :)
Otóż moi Drodzy książkomaniacy, zdarzyło się razu pewnego, że kiedy jaszczem podrostkiem był ktoś nazwał mnie Boryną. Dziwna i pokraczna to nazwa zdawała mi się być, a jak wiadomo, jak ktoś na podwórku nazwie cię właśnie czymś dziwnym i nieznanym, szybko do ciebie to przylega. I tak Boryną się stałem, choć pojęcia nie miałem co to do końca znaczy. Przezwisko to trafiło na podatny grunt, bo z natury jestem ciekaw, uparty, a cenię sobie ład i porządek, więc musiałem zgłębić problematykę tej kalumnii.
Sięgnąłem zatem po Chłopów Stanisława Reymonta i wbrew słowom niejakiego Pana Poniedzielskiego, że Chłopi to Dziady :) zdecydowałem się zgłębić historię ze wsi Lipce. Gardziłem drogami na skróty, więc wszelkie bryki odrzuciłem w kąt i z domowej półki wziąłem pięknie oprawioną książkę i po prostu zacząłem czytać. O dziwo wciągnąłem się bez reszty i przejąłem historią Chłopów jakoby sam Boryna. Myślę, że nie jestem godzien zmieniać zakończenia powieści noblisty, ale jakbym miał jakikolwiek wpływ na losy bohaterów, to miałbym jedną, wielką prośbę. Niech na Boga Kuba nie odrąbuje sobie nogi! Błagam! Przyznam szczerze, że buczałem wtedy jak małe dziecko, a śmierć parobka, przepraszam, Parobka!, mocno utknęła mi w sercu. Chciałbym napisać, że kula minęła jego nogę, albo, że zdecydował się jednak na wizytę doktora, że się zagoiła, że nie gorączkował, że nie cierpiał Biedny Kuba i jego noga
Te Chłopy, ta książka coś mi zrobiła. Zaszczepiła we mnie ciekawość do tekstu pisanego, do historii, które muszę sam sobie zobrazować, a czasem nawet dopowiedzieć. Nie wiem jak to się stało, ale po Chłopach chciałem po prostu więcej. Jak już pisałem z natury jestem uparty i nie lubię czytać z przymusu, więc dostawałem z lektur pały, ale nie dałem się złamać! Czytałem to na co miałem ochotę, to co mnie akurat ciekawiło, często książki, które były nie na mój wiek. Buszujący w zbożu, bracia Karamazow, nawet potężne tomiszcze o historii papiestwa. Rzadko się zdarzało, że akurat natrafiłem na aktualnie przerabianą lekturę, ale w Chłopach byłem wybitny i wiedziałem znacznie więcej o ich powstaniu, autorze, etc. od mojej polonistki! Do dziś poczytuje to sobie jako wielkie osiągnięcie :)
No także tego.. Stałem się tym gościem w brylach, zgarbionym nad książką, śmiejącym lub płaczącym sam do siebie znad kart zapisanych tekstem. Młodość to głupi wiek, człowiek się buntuje, zaprzecza, że nigdy w życiu, a tu nagle dostaję Boryną w łeb i porzuca granie w gałę na rzecz jakiejś tam historii ze wsi Lipce :)
Dziękuję za uwagę i wszystkim czytającym, również piszącym, życzę, aby nigdy nie tracili ciekawości świata :)
#11stkaEbookpoint.
#11stkaEbookpoint
"Harry Potter i Zakon Feniksa"
Wejście do Zakazanego Lasu nigdy nie było dobrym pomysłem. Wejście w nocy do Zakazanego Lasu było złym pomysłem. Wejście samemu do Zakazanego Lasu i jednoczesna ucieczka przed Aurorami było zdecydowanie najgorszym pomysłem, na jaki można się było zdecydować, ale tylko ta droga gwarantowała dotarcie w okolice Hogsmeade i skontaktowanie się z Dumbledorem bez konfrontacji z czarodziejami z Ministerstwa jedna przymusowa wizyta w Azkabanie, jaką Hagrid odbył w wyniku niesłusznego oskarżenia zdecydowanie mu wystarczyła na resztę jego życia i nie zamierzał jej powtarzać. Zwisający bezwładnie na plecach Hagrida Kieł ocknął się i wydał tylko żałosny skowyt, jakby samemu chcąc potwierdzić, że on również nie zamierza się tam wybrać. Hagrid nie wiedział, jak długo biegł przez las, ale byłby gotów się założyć o beczkę Ognistej Whisky, że całą wieczność pot zalewał mu oczy, włosy kleiły się twarzy, a całe ciało miał pokryte zadrapaniami od miejscowej roślinności na razie jednak i tak mógł uważać się za szczęściarza Ministerstwo ewidentnie nie kwapiło się do ścigania samotnego nauczyciela w lesie zakładając, poniekąd słusznie, że wroga fauna wykona cała robotę za nich. Niedoczekanie cholibka pomyślał Hagrid i już nieco wolniejszym krokiem ruszył w kierunku, który jak sądził prowadził na drugą stronę wioski, w góry i dalej do jaskini, gdzie w ciągu ubiegłego roku ukrywał się Syriusz. Hagridowi udawało się póki co uniknąć spotkania z centaurami i innymi stworzeniami, ale wiedział dobrze, że zapas szczęścia prędzej czy później się wyczerpie i będzie trzeba polegać na własnych pięściach, kuszy i oczywiście na swoim różowym parasolu, który teraz obijał się w rytmicznie o nogę Hagrida.
Gdy tylko o tym pomyślał, usłyszał w oddali głośny trzask, jakby ktoś złamał z dużym impetem potężną gałąź. Teleportacja w środku lasu?!? Ale skąd kto? Przecież Dumbledore nie mógł wiedzieć ale zanim Hagrid dokończył myśl, do pierwszego dźwięku dołączył drugi, tym razem niewątpliwie należący do jakiegoś zwierzęcia. Hagrid chwycił mocniej Kła, wyciągnął kuszę i pobiegł w kierunku, skąd dochodził hałas. Po kilku chwilach Hagridowi wydawało się, że usłyszał jakieś głosy i schował się za najbliższym drzewem, aby sprawdzić, kto aportował się w lesie w środku nocy. Jaskier, ile razy trzeba Ci do cholery powtarzać, żebyś niczego nie dotykał?! czy ten Twój pieprzony muzyczny słuch działa tylko wtedy, gdy jakaś karczemna dziewka proponuje Ci pójście na siano? powiedział niski i jakby pozbawiony intonacji głos. A tam pieprzysz Geralt odpowiedział drugi, melodyjny głos W przeciwieństwie do Ciebie nie umiem odbijać bełtów i jak jeden leci w moją stroną, to pozostaje mi tylko spieprzyć za najbliższą przeszkodę. Zresztą co za idiota kładzie jakiś magiczny amulet w takim miejscu?! Gdzie my w ogóle do cholery jesteśmy?!. Nie wiem, na Kaedwen mi to nie wygląda JASKIER, CHOWAJ SIĘ ZA DRZEWO!. Hagrid usłyszał odgłos dwóch upadających na ziemie ciał i wyjrzał powoli zza swojej kryjówki, aby zobaczyć, co tak przeraziło te tajemnicze postacie. Na małej polanie stał tylko hipogryf i kopał w ziemię kopytem, widocznie zaniepokojony wizytą dwóch gości o tej dosyć niecodziennej porze. Zanim Hagrid zdążył pomyśleć, co może być przerażającego w widoku hipogryfa, jedna z postaci wyszła z kryjówki i zaczęła iść powoli w stronę zwierzęcia. W blasku księżyca Hagrid zauważył z pewnym zdziwieniem, że przybysz miał kompletnie białe włosy, co kontrastowało z jego dosyć młodą twarzą. Jaskier, nie waż się ruszyć dupy z tej gęstwiny, zawołam cię, jak już będzie po wszystkim. Hagrid dopiero teraz zauważył, że przybysz wyjmuje zza pleców miecz i idzie w stronę hipogryfa z ewidentnie nieprzyjaznymi zamiarami. Ej Ty, łajdaku, odejdź od Ostropazura. Na dźwięk krzyku Hagrida nieznajomy odwrócił się w jego stronę, a jego oczy zwęziły się jak u kota. Łajdaku? powtórzy białowłosy, jakby w miejscu, z którego pochodzi, ludzie nie używali takich słów Oszalałeś, idioto, trzymaj się z daleka od tego gryfa, zanim ci urwie ten durny łeb. Chociaż atmosfera była poważna, Hagrid nie mógł powstrzymać swojego parsknięcia Ostroprazur niebezpieczny cholibka, to hipogryf, potrafi się zdenerwować, ale żeby zaatakować człowieka Ty chyba nie masz zbyt wiele do czynienia z magicznymi stworzeniami, co?. Na twarzy nieznajomego pojawił się tylko nieznaczny uśmiech i powiedział Jestem wiedźminem, moja praca to zabijanie takich stworzeń. Hagridowi natychmiast odjęło mowę i z powrotem zaczął się wpatrywać w twarz nieznajomego. Zawsze uważał Tego, Którego Nie Wolno Wymawiać za symbol największego zła, ale tutaj w tym miejscu spotkał kogoś przynajmniej równie złego. Na myśl o tym, że istnieje na świecie zawód, który polega na zabijaniu hipogryfów i niewinnych sklątek tylno-wybuchowych Hagrida ogarnęła furia. Nieznajomy posłał mu jeszcze jeden paskudny uśmiech i z powrotem zaczął iść w kierunku Ostropazura, unosząc nieznacznie miecz. Hagrid zadziałał instynktownie jego kusza powędrowała w górę, a z niej wyleciał bełt, wymierzony w kierunku nieznajomego. Drugi z przybyszów nie kłamał białowłosy sprawnie odbił lecący w jego kierunku pocisk i zmienił tor ataku, kierując ostrze w stronę Hagrida. Olbrzym poczuł narastającą panikę, ale wiedział dobrze, że w tej chwili tylko on stoi na drodze między niewinnym hipogryfem, a jego potencjalnym zabójcą. Instynktownie odrzucił kuszę i podniósł w górę swój parasol, z końcówki którego wystrzelił ogień. Wyraz twarzy białowłosego wskazywał na to, że nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, ale zwinnym ruchem udało mu się uskoczyć przed podmuchem ognia. Hagrid powtórzył zaklęcie, ale tym razem nieznajomy był przygotowany nakreślił ręką w powietrzu jakiś skomplikowany znak i choć impet zaklęcia go powalił, to nie było na nim nawet śladu małego oparzenia. Białowłosy zwinnie się podniósł i z mieczem gotowym do ataku zaczął wpatrywać się w Hagrida z mieszaniną niepokoju i zdziwienia. Hagrid już podnosił parasol do rzucenia kolejnego zaklęcia, ale w tym samym czasie za plecami białowłosego zmaterializował się jakiś płonący okrąg i dało się z niego usłyszeć donośny głos kobiety Geralt, Jaskier, wskakujcie, dłużej go nie utrzymam. Na dźwięk tego głosu dotychczas ukryty w gęstwine drugi przybysz rzucił się do panicznej ucieczki w stronę portalu i krzyknął w locie do białowłosego - Geralt, wiejmy stąd, ten świr jest niebezpieczny. Przybysz nazwany Geraltem jeszcze raz spojrzał na Hagrida, posłał mu jeden z jego paskudnych uśmiechów i również wbiegł do portalu, który natychmiast zanim się zamknął.
Hagrid potrzebował dobrej minuty, żeby ochłonąć po tym, co właśnie zobaczył. Widok portalu i tajemniczych postaci w środku lasu to Hogwart, nie takie rzeczy się tu zdarzają ale żeby trudnić się zabijaniem niewinnych zwierząt?! Przemyślenia Hagrida przerwał donośny tętent kopyt, który dało się słyszeć w pewnym oddaleniu. Cholibka, centaury trzeba wiać stąd, zanim zrobi się gorąco powiedział sam do siebie, chwycił mocniej Kła i z powrotem zaczął biec szybkim tempem w kierunku Hogsmeade. Bieg przełajowy przez Zakazany Las nie zdołał jednak wyrzucić z umysłu Hagrida jednej, uporczywej myśli. Wiedźmini zabójcy magicznych stworzeń kimkolwiek i gdziekolwiek są, Hagrid nie spocznie, dopóki nie powstrzyma ostatniego z nich i nie uratuje zwierząt przed tymi krwiożerczymi bestiami
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Na potrzeby konkursu wyszłam ze swojej strefy komfortu i postanowiłam napisać oraz zaśpiewać piosenkę o losach głównej bohaterki trylogii Niezgodna. Tak zachowałaby się Tris Prior, która niejednokrotnie podejmowała wyzwania i dokonała ogromnych rzeczy.
Po książki autorstwa V. Roth sięgnęłam na początku gimnazjum. Wydaje mi się, że to właśnie wtedy czytanie zaczęło sprawiać mi przyjemność. Pamiętam, że po raz pierwszy płakałam po zakończeniu książki i później bałam się sięgnąć po kolejną, żeby przypadkiem znowu nie doświadczyć tego bólu. Okropne uczucie konkurs dał mi tę możliwość, że mogłabym zmienić zakończenie. Po latach z uśmiechem na ustach wyobrażam sobie, że to moje, w którym Tris nie zginęłaby po swoim bohaterskim czynie byłoby zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące.
https://youtu.be/dfNbjNSxqPE
Kiedy czytałam w dzieciństwie Władcę Pierścieni, jak i w późniejszych latach, gdy powracałam do tej historii, zawsze było mi szkoda Golluma. Żal mi, że przepadł w ognistych czeluściach Góry Przeznaczenia, dlatego stworzyłam alternatywne zakończenie, gdzie to nudny Frodo przepadł a Gollum ocalał wraz ze swym ssskarbem.
Poniżej obraz stworzony przeze mnie specjalnie na ten konkurs uwieczniający alternatywne zakończenie. Brawo Gollum, papa Frodo! ;)
#11stkaEbookpoint.
https://uploads.disquscdn.c...
https://youtu.be/HjMAO7UVDUU.
Zapraszam do oglądania, moje zakończenie historii O psie, który jeździł koleją....
#11stkaEbookpoint
Kiedy miałem 11 lat...
Było to dawno, dawno temu (może nie tak dawno jak w baśniach) ale czas płynie. Mieszkaliśmy wtedy na wsi, rodzice prowadzili małe gospodarstwo rolne i jak praktycznie każde dziecko w takich okolicznościach (i w tamtych czasach) brałem aktywny udział w różnego rodzaju aktywnościach. Książka towarzyszyła mi czasami podczas zwózki zboża, siana. Czasami jechało się konnym wozem ponad pół godziny, i wtedy był czas aby czytać...
Wieczorami, kiedy był czas żeby spać często czytałem książki pod pierzyną, świecąc latarką...
Ale... AD REM Robinsona, po wieloletnim pobycie na bezludnej wyspie, gdy wreszcie pojawiła się szansa powrotu do ojczystej Anglii i jego plany mogły się urzeczywistnić zaczęły ogarniać refleksje i wątpliwości. Czy naprawdę tego chciał? Czy było mu to potrzebne? W ciągu wielu lat pewnie wiele rzeczy się tam pozmienialo, wiele osób które wcześniej znał pewnie już odeszło na wieczną wachtę. Mimo że dysponował jakimiś środkami materialnymi, myśl żeby zaczynać wszystko od nowa zaczęła go coraz bardziej przerażać. Przywykł już do tutejszego klimatu, warunków, poznał trochę mentalność tutejszej ludności. Kontakt z Piętaszkiem uświadomił mu jak duży potencjał drzemie w rdzennych mieszkańcach tych wysp. Wcześniej podczas długich dni spędzanych w samotności cząsto fantazjował, próbował sobie wyobrazić jak to będzie kiedy wresczie pojawi się szansa na opuszczenie wyspy. Kiedy wreszcie ta szansa stała się bardzo realna ogarnęło go coś na kształt przerażenia. Żeby móc spokojniej podjąć decyzję zaszył się sam na kilka dni w leśnej głuszy. Był to trudny czas, pełen niepokoju, obaw czy podjęta decyzja okaże sie słuszna...
Zostaję... postanowił po dogłębnym namyśle.
Mijały lata i czas pokazał jak słuszna to była decyzja. Większość z ludzi, z którymi los go złączył w ostatnim okresie pobytu wykazała zrozumienie dla jego decyzji, i co więcej, wyraziła mu poparcie i chęć wspierania go w tej, jak im się wydawało życiowej przygodzie. Korzystając ze swojej wiedzy, talentów, kontaktów, znajomości tutejszych uwarunkowań udało im się dokonać swoistego podboju. Najpierw to były sąsiednie wyspy. Potem pozyskując tubylców oraz zamieszkałych tam europejczyków do współpracy rozszerzał swój stan posiadania, jego znaczenie w regionie znacznie wzrosło. Z biegiem czasu Anglicy, Hiszpanie, Portugalczycy zaczęli obdarzać go coraz większym respektem. Nie obeszło się niestety bez drobnych utarczek, swoistych prób sił. Jednak z czasem inni uznali jego władzę i zwierzchność. Nowe imperium Karaibe Paradise rosło w siłę i jego znaczenie i jego wpływ na losy dziejów, na losy tego zakątka świata, a poniekąd na losy całego (znanego wówczas) świata był coraz większy...
Ale to już temat na zupełnie inną opowieść...
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
W ramach konkursu postanowiłam zrobić krótką animację przedstawiającą alternatywne zakończenie mojej ukochanej książki z młodości czyli O psie, który jeździł koleją. Zakończenie wstrząsnęło mną mocno, szczególnie, że od zawsze kochałam psy. W mojej wersji jest jednak upragniony happy end :D. Pozdrawiam :)
https://uploads.disquscdn.c...
O psie, który jeździł koleją.
#11stkaEbookpoint
Lampo wybił się w ostatniej chwili szybując przed lokomotywą. Popchnął dziewczynkę, która nieświadoma bawiła się na torach. Pociąg przejechał jeszcze kilka metrów. Zawiadowca biegł z innymi pracownikami w stronę swojej córki.
- Adele! krzyknął mężczyzna. Przebiegł już na drugą stronę lokomotywy.
Adele otrzepywała sukienkę z piachu. Popatrzyła na ojca z uśmiechem. Zawiadowca porwał dziecko z ziemi i omiótł spojrzeniem okolicę. Nie chciał żeby jego córka pierwsza spostrzegła psa pod kołami lokomotywy. Wtedy usłyszał ciche skomlenie.
-Żyje! krzyknął maszynista.
Któż z nas nie zna z czasów dzieciństwa baśni braci Grimm? Na przykład tej o "Królewnie Śnieżce". A było to tak...
Zła królowa przebrała się za staruszkę, wzięła koszyk jabłek, z których jedno było zatrute i poszła do lasu. Odnalazła chatkę krasnoludków i zapukała. Krasnoludki ostrzegały Śnieżkę, by nikomu nie otwierała, więc królewna uchyliła tylko okno. Weź jedno z moich soczystych jabłek! - powiedziała starsza kobieta przed domem. Śnieżka nie chcąc robić jej przykrości poczęstowała się.
I TU ZACZYNA SIĘ MOJA WERSJA ALTERNATYWNA:
Zanim jednak zjadła jabłuszko, starannie je umyła, spłukując z niego całą truciznę. Mycie owoców przed zjedzeniem, to było to, czego Śnieżka nauczyła krasnoludki, gdy wprowadziła się do domku w lesie oraz nie chowania brudnych skarpetek pod łóżkiem, nie wycierania nosa w zasłonki i nie plucia pod stół. Efekty nie były może spektakularne, ale Śnieżka nie poddawała się i świeciła przykładem. Dlatego też umyła jabłuszko zanim je zjadła. Gdy to zobaczyła zła królowa, wpadła w szał i ze złości wbiła zęby w jedno z jabłek, które miała jeszcze w koszyku, po czym padła martwa. Tego dnia, kiedy krasnoludki wróciły z pracy, znalazły ją leżącą na progu. Zapłakały gorzko, bo po robocie w lesie były bardzo zmęczone a tu jeszcze czekało je kopanie grobu. Postanowiły to odłożyć do nastepnego dnia, tymczasem zaś ułożyły złą królową w szklanej trumnie. Dostały ją od pewnego wędrownego przedsiębiorcy pogrzebowego, który zabłądził w lesie i tym nietypowym podarkiem postanowił zrewanżować im się za nocleg i gościnę. Trumnę zaś zaniosły na pobliską górę. Następnego dnia rano przejeżdżał tamtędy książę, którego jedynym zajęciem było jeżdżenie po świecie i budzenie pięknych królewien. Tym razem zgubiła go rutyna - nie przyjrzał się postaci leżącej w szklanej trumnie zanim cmoknął ją w policzek. Zła królowa otworzyła oczy i rzuciła się swojemu wybawcy na szyję. Ten krzyknął z przerażenia, bo cały czas była przebrana za staruszkę. Zerwał się, dosiadł konia i popędził przed siebie. Jak wieść niesie od tej pory już nie włóczy się po świecie, ale znalazł sobie porządną pracę. Przeprowadza dzieci przez skrzyżowania. A zła królowa bezskutecznie szuka go po całym świecie. Śnieżka nadal mieszka z krasnoludkami, które już nie zapominają o myciu rąk. Ale skarpetki nadal chowają pod łóżkami a gdy Śnieżka nie patrzy plują pod stół i wycierają nosy w zasłonki.
#11stkaEbookpoint
,,O psie, który jeździł koleją'' - to jest przepiękna książka i jej zakończenie zawsze wyobrażam sobie właśnie tak:
https://uploads.disquscdn.c...
#11stkaEbookpoint
Diuna - Nie dam rady wymyśleć lepszego zakończenia. Diuna to arcydzieło. Jednak zmienię jeden wątek. Gurney dostał swojego obiecanego Harkonnena.
Wiem, że nie rysuje najlepiej. Jednak robiłem to z potrzeby serca.
https://uploads.disquscdn.c...
#11stkaEbookpoint
,,Pies, który jeździł koleją'' - to piękna książka i zawsze jej zakończenie wyobrażałam sobie właśnie tak: https://www.instagram.com/p...
Zawsze się zastanawiałam, co by było gdyby pewnego dnia Papkin odkrył w sobie prawdziwego rycerza i stał się nim? I stara miłość, która podobno "nie rdzewieje" połączyłaby znowu Wacława z Podstoliną? A konflikt Cześnika z Rejentem, zamiast zgodą zakończyłby się tragedią? Konkurs #11stkaEbookpoint to doskonała okazja, by te swoje dziecięce fantazje towarzyszące mi w szkole podstawowej wcielić w życie.
Zapraszam więc do obejrzenia krótkiego filmu mojego autorstwa (ze mną w roli lektora!). Dodam, że praca konkursowa oczywiście nie narusza żadnych praw.
Link do alternatywnej wersji "Zemsty" Aleksandra Fredry zamieszczonej w serwisie YouTube:
https://youtu.be/Mw1TmZPA5VA
#11stkaEbookpoint
Moją ulubioną książką z czasów młodości jest "Wyspa skarbów" autorstwa Roberta Louis Stevensona. Pirackie tematy w moich czasach młodości tj. nie przymierzając 25 lat temu nie były wtedy wcale takie oczywiste i oklepane. Jako dziecko uwielbiałem serię lego piraci. Książkę angielskiego pisarza przeczytałem chyba z 3 razy. Nie było wtedy jeszcze disneyowskiego Jacka Sparrowa, ani tego typu pierwowzoru, który przełamywałby ówczesny schemat pirata jako postaci barwnej ale zdecydowanie złowrogiej i negatywnej.
Książka zakończyła się w najbardziej oczywisty sposób - szczęśliwy powrót do domu i ot po przygodzie. Jako zgłoszenie konkursowe, przedstawiam krótkie opowiadanie własnego autorstwa będące alternatywnym, dla odmiany otwartym zakończeniem książki "Wyspa skarbów". Jako, że moje dzieci piracki temat również zaczyna powoli interesować, jako graficzny element historii dorzucam zdjęcie pirackiego statku z klocków autorstwa mojego syna.
https://uploads.disquscdn.c...
Był właśnie zachód słońca, gdy zarzuciliśmy kotwicę w czarownej, okolonej lądem zatoce. Wszyscy członkowie załogi zmęczeni podróżą statkiem zeszli na ląd w poszukiwaniu normalnego posiłku i jakiejś rozrywki. Doktor z dziedzicem spotkali angielskiego kapitana i przyjęli zaproszenie do obejrzenia jego statku. Na Hispanioli został tylko Ben Gunn nie mogliśmy zostawić na pokładzie samego Silvera z uwagi na fakt, że po tym co przeszliśmy wszyscy mieli do niego wyjątkowo ograniczone zaufanie.
Od kilki dni przeżywałem potok myśli z jednej strony cieszyłem się, że kończy się już moja przygoda, a z drugiej strony czułem pewien rodzaj niedosytu. Mimo wielu niebezpieczeństw wewnętrznie czułem, że stać mnie na inne niż dotychczasowe życie. Biłem się w myślach Czyżby to już wszystko? Znowu wrócę do dawnego poukładanego życia tak jakby to co wydarzyło się w ostatnim czasie było zupełnie nieważne? Dręczony myślami nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca w portowym zgiełku, więc wróciłem na Hispaniolę.
Z miejsca powitał mnie Ben Gunn. Potrzebowałem chwili samotności jednak z powodu wrodzonej nieśmiałości nie wiedziałem jak to powiedzieć Benowi. Moje rozważania przerwał sam Gunn, który uprzejmie zapytał mnie czy mogę pełnić wartę na okręcie, kiedy on po długim samotnym pobycie na wyspie chętnie nacieszyłby oczy gwarem portowych uliczek i klimatem tawern. Zgodziłem się skinieniem głowy. Gunn nie potrzebował więcej wyraźnie uradowany zszedł trapem na ląd podśpiewując coś wesoło pod nosem. Usiadłem na beczce i zacząłem rozmyślać co dalej. Szukałem pomysłu co zrobić z pieniędzmi aby odmienić moje życie. Jednocześnie zacząłem zdawać sobie sprawę, że po moich doświadczeniach moje życie nigdy nie będzie już takie jak było do tej pory. Coraz częściej zacząłem dopuszczać do mojej głowy myśl, że tak naprawdę nie chcę już wracać do dawnego życia.
Wtem moje rozważania przerwał basowy głos i postukiwanie przechadzającego się człowieka z jedną drewnianą nogą.
- Nad czym tak rozważasz Jim? - usłyszałem pytanie.
Rozejrzałem się dookoła właścicielem tajemniczego głosu był Silver. Jakby czytając w moich myślach Silver zapytał Co zamierzasz zrobić ze swoją dolą skarbu Jimie? Zamierzasz wrócić do domu?
Kiedy usłyszałem to pytanie dotarła do mnie myśl, że faktycznie nie mam do czego wracać, a skromna dola ze skarbu nie jest w stanie znacząco odmienić mojego życia.
- Od początku uważałem ciebie za rozsądnego młodego człowieka, więc złożę ci rozsądną i uczciwą propozycję bez obecności świadków. Słowo korsarza. Tylko ty i ja. - powiedział Silver.
Ciekawość była silniejsza ode mnie. Bez zastanowienia odpowiedziałem:
- Słucham panie Silver.
Uzyskując moją aprobatę Silver dalej kontynuował:
- Jesteś mądrym chłopcem i doskonale zdajesz sobie sprawę, że twoja i moja dola nie jest w stanie sprawić że rozpoczniemy życie na nowo. Ja sam przyznaję ci uczciwe nie mam do czego wracać, a w Anglii może czekać na mnie nawet stryczek. Takie już jest życie pirata raz pod wozem, raz na wozie - oznajmił Silver zachodząc się przy tym śmiechem.
- Co byś powiedział Jim gdyby starym korsarskim zwyczajem zabrać w szalupie tyle skarbu ile udźwigniemy i dalej trwać w tej przygodzie, którą razem rozpoczęliśmy? Znam jeszcze kilka innych miejsc gdzie mój Kapitan mógł zdeponować pozostałe łupy z naszej pirackiej działalności Uwierz mi Jim, to co znaleźliśmy na wyspie nie stanowi nawet połowy tego co faktycznie nasza wesoła kompania zdobyła na łupieżczych wyprawach. Wchodzisz w to? - zapytał Silver.
Zdałem sobie sprawę, że Silver czytał mnie teraz jak otwartą książkę. Uderzył w najbardziej wrażliwe tony mojej duszy. Poczułem, że stać mnie na więcej, a złożona oferta może być jedyną szansą aby odmienić moje życie. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony lojalność wobec moich kompanów, lecz z drugiej strony coraz częściej dochodząca do głosu potrzeba życia pełnego przygód, którą coraz trudniej było mi zagłuszyć. Wydawało mi się, że krótsza chwila namysłu na którą sobie pozwoliłem trwała całą wieczność. Wtem urwałem gonitwę myśli w mojej głowie i bez przekonania odpowiedziałem.
- Zgadzam się Panie Silver.
- No to bierzmy się do roboty mój drogi druhu zanim będzie za późno na nasze zuchwałe plany! odpowiedział z wyraźną radością w głosie Silver.
Wiedzieliśmy, że nie mamy za wiele czasu, więc wartko wzięliśmy się za przepakowywanie jak największej ilości skarbów do dwóch szalup. Kiedy odpływaliśmy od Hispanioli na pokładzie nie było jeszcze nikogo. Sam się sobie dziwiłem że skorzystałem z propozycji Silvera na którego w ogóle nie mogłem liczyć.Wiedziałem, że Silver nie jest człowiekiem honoru, ale pragnienia ryzykownego życia pełną piersią było ode mnie silniejsze. Mimo początkowego wahania z każdą minutą z jaką oddalaliśmy się od Hispanioli czułem coraz większe podekscytowanie tym co mnie czeka.
Po opuszczeniu statku nie miałem już więcej wieści co się stało z moimi kompanami. Musieli być zdziwieni kiedy zastali opuszczony statek i puste skrzynie po łupach. Byłem świadomy, że zawiodłem moich kompanów ale poczucie winy szybko ustąpiło, a zastąpiło je podekscytowanie związane z przygodami które czekają na mnie w najbliższej przyszłości.
#11stkaEbookpoint
TOMEK NA OSTATNIEJ MISJI BOSMANA - PROLOG
- Witaj stary druhu.
- Od kiedy mówisz do mnie stary? O ile wiem
- Mądrala nie masz już mleka pod nosem, wąsy trochę odrosły, ale Twoja dociekliwość dalej - starszy mężczyzna zakrztusił się słowem jakby łykiem rumu sprzed lat. Tym razem jednak, to nie był jego ukochany jamajski napitek. Choroba, trawiła od środka jego niegdyś silne i prężne ciało. Mimo to, siedział z podniesioną głową, dumnie wyprostowany w fotelu. Przygaszone światło ukrywało jego zmęczoną twarz i zmarszczki. Chociaż, jak na swój wiek, nie miał ich wiele. Jego skóra przez lata opierała się szkwałom wszystkich oceanów świata, więc teraz nie podda się byle chorobie, czy jakiejś tam starości. Tak zwykł mawiać, i jak zawsze słowa dotrzymywał. Odkaszlnął, splunął do małej szklaneczki i dokończył zdanie - dalej jest tak silna, jak wtedy kiedy pierwszy zobaczyłem Twoją zadziorną twarzyczkę. Od razu wiedziałem, że daleko zajdziesz. Teraz już nie jesteś młokosem, a w Twoich oczach ciągle widzę ten sam błysk, co kiedyś.
- Oj, Bosmanie, dziękuję za te słowa. Skutecznie przez lata Ty podtrzymywałeś ten błysk, żyłkę odkrywcy i pasję do poszukiwania przygód. Jesteś moim drugim ojcem
- Pokój jego duszywkrótce razem napijemy się jamajskiego rumu.
- Pokój - Tomek opuścił głowę i na chwilę przymrużył oczy, jakby powstrzymywał łzy.
- Nie wiem, czego oni Was uczyli na tej akademii, ale - kontynuował Bosman - wspominając Andrzeja, wszedłeś na dobry temat.
- Tak, Bosmanie, w wywiadzie uczą nas takich sztuczek. A poza tym znam Cię od lat - Tomek zadziornie podjął rozmowę.
- Widzisz, znasz mnie dobrze, lepiej niż ja sam siebie. Do rzeczy. Ty poznałeś Sally. Jesteście szczęśliwi. Zawsze z radością patrzyłem na Waszą parkę. Jesteście jak dwa gołąbeczki. Ale jak trzeba, to walczycie o siebie jak lwy. Ja nigdy nie poznałem tej drugiej połowy butelka rumu była mi zawsze wystarczającą towarzyszką, a mając takich przyjaciół, jak Ty i Twój ojciec, nigdy nie musiałem martwić się o własne plecy. - Zaśmiał się rubasznie i mówił dalej - Tomku, słyszysz, co dzieje się na naszej granicy. Niedługo przyszło nam się cieszyć wolną ojczyzną. Mój doświadczony nos wyczuwa, że życie rzuci nas ponownie w wir walki Was mnie już braknie sił, ale nie woli. Dopóki mogę podnieść szklankę do ust, dotąd będę wolny. Nieważne, która zaraza się tutaj przypałęta.
- Do rzeczy, Bosmanie - zganił go przyjaźnie Tomek - Widzę, że coś kręcisz Jako marynarz i wieloletni dowódca, Twoje słowa zawsze są lakoniczne i treściwe a teraz język Ci się plącze, słowa grzęzną w gardle. Gadaj, przyjacielu!
- Ha! Ty przebiegły ptaszku! - poderwał się Bosman - Znasz mnie lepiej niż tygrys tajgę! Ale racja, bez rumu, nie powiem nic. Nalej mi kropelkę, żeby zmoczyć gardło.
Tomek sięgnął po butelkę jamajki leżącą na stole obok i nalał odrobinę do dwóch szklanek.
- Na zdrowie, Bosmanie - wyciągnął rękę ze szklanką, stuknął w szklankę Bosmana i łyknął trochę bosmańskiego napoju.
- Ptaszku, co Cię tak skrzywiło? - zaśmiał się Bosman - za mocne? W Akademii nie uczą jak przechylać mocne trunki? Ha ha ha! - wybuchnął gromkim śmiechem - Szkoda, bo nigdy nie wiesz kiedy ta umiejętność może okazać się pomocna. Szczególnie w Twoim zawodzie.
- Bosmanie, do brzegu. Znowu zmieniasz temat.
- Ah. Dobrze, dobrze. Jesteś jak Twój ojciec i chwała Bogu. Takich jak Wy trzeba nam więcej na czas nadchodzącej zawieruchy. Tomku, wspomniałem o Tobie i o Sally
- i o butelce rumu - wtrącił żartobliwie Tomek.
- Tak, tak. Właśnie. Nigdy nie poznałem mojej Sally, ale podczas moich wielu podróży, nie byłem aniołkiem. Zawsze trzeźwy i przygotowany na wszystko, nawet na syrenie zaloty egzotycznych piękności. Prawie zawsze. Lata temu, kiedy z Twoim ojcem zeszliśmy na brzeg po długim i ciężkim rejsie, opuściłem moją kawalerską gardę. Nie umiem opowiadać o tych sprawach
- O jakich sprawach? - dopytał z uśmiechem Tomek
- No, wiesz o kobietach, o uczuciach. Nie naśmiewaj się ze mnie Ptaszku! - zganił swojego rozmówcę - Ona była wyjątkowa nieważne stacjonowaliśmy w Nowym Yorku z ojcem prawie miesiąc. Nie było chwilowo zleceń od Pana Hagenbecka, więc mieliśmy czas dla siebie. Normalnie, przygotowywał bym sprzęt i organizował zapasy na kolejną wyprawę. Jednak, z nią zapomniałem o oceanie, statku, rejsach pierwszy raz poczułem, że mógłbym zostać szczurem lądowym.
- Pan? - zapytał z niedowierzaniem Tomek
- Tak. Dla niej. Nigdy przedtem, ani potem nie czułem tego samego. Po miesiącu wypłynąłem, ale obiecaliśmy sobie, że spotkamy się znowu. Niestety, rok później otrzymałem depeszę, że Aneta zmarła. Kiedy podczas naszych wspólnych wypraw schodziliśmy na brzeg próbowałem pisać do Nowego Yorku i dowiedzieć się, co się stało. Teraz wiem, Aneta zmarłapo porodzie. W tej teczce są dokumenty, które udało mi się otrzymać od jej rodziny. Napisali, że do końca wspominała mnie - uśmiechnął się delikatnie i rozmarzył oczami.
Tomek patrzył na Bosmana i nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Tomku! Ocknij się, każdy ma chwilę słabości. Ty i Sally gołąbeczki. Ja wiedziałem, że na lądzie będę jak małpa w klatce w zoo Hagenbecka. - uśmiechnął się mówiąc te słowa - Tomku, domyślasz się, po co ta rozmowa? Oczywiście, że się domyślasz. Tego uczyli Cię w Akademii - zażartował Bosman.
- Bosmanie, nie mogę w to uwierzyć. Czy chcesz, żebym Syn czy córka?
- Syn. Mój syn. Z dokumentów wynika, że nazywa się Alfie. Alfred. Mieszka w okolicach Chicago. Spróbuj go odnaleźć. Dla mnie. - Bosmanowi łamał się głos - Co ja mówię na pewno go odnajdziesz! Może jeszcze dane mi jest go poznać. Jeżeli nie, powiedz mu, że moje serce spoczywa w oceanie, a wszystkie moje przygody przeżyłem dla niego.
Tomek przykląkł przy fotelu swojego przyjaciela, mocno uścisnął jego rękę i powiedział - Bosmanie, zrobię, co trzeba. Twój syn pozna Cię, tak jakby znał Cię od urodzenia.
Dwoje mężczyzn rozmawiało jeszcze kilka godzin. Wspominali dawne czasy i próbowali przewidzieć, gdzie zaniesie ich nadciągająca brunatna nawałnica przetaczająca się z zachodu na polskie ziemie.
---
Książki Alfreda Szklarskiego towarzyszyły mi od małego. Najpierw czytał mi je tata do snu, a potem zacząłem czytać je samemu. Jak to bywa z świetnymi seriami, kiedy skończysz ostatnią część, czujesz niedosyt. Z serią o Tomku Wilmowskim było dokładnie tak samo. Jednak myślę, że gdyby Pan Szklarski dalej żył i pisał, nieważne ile części by powstało, każda następna byłaby równie dobra i pozostawiała poczucie niezaspokojenia przygodami Tomka. Dlatego powyżej prezentuje możliwy dalszy ciąg jego przygód jako dorosłego agenta wywiadu Wojska Polskiego, który w przeddzień wybuchu II Wojny Światowej rozpoczyna nowy nieodgadniony etap w życiu, a do tego musi wypełnić ostatnią (a może i nie...) wolę Bosmana Nowickiego. Życzę miłej lektury.
Kamizelka - alternatywnie na #11stkaEbookpoint
Tamtego miesiąca odeszła służąca. Koleje losu tak sprawiły, że pustka nie trwała długo. Po sąsiedzku wprowadziła się młoda panienka, której długie kruczoczarne włosy były istnym przekleństwem. Chcąc poznać okolicznych mieszkańców udawała się do kamienic, do mieszkań, ale ujrzawszy niezwykłą aparycję młodej nieznajomej, zamykano przed nią drzwi. Posmutniała mocno, ale ku pokrzepieniu jej serca, po kilku dniach odwiedził ją ojciec. Jedynaczce powrócił uśmiech na twarz i znów wyszła z mieszkania, tym razem w towarzystwie ukochanego tatusia. Pod szykownym kapeluszem mężczyzny również dostrzec dało się czerń, choć już poznaczoną srebrnymi nitkami. Tak spacerując opowiedziała papie o chłodnym przyjęciu sąsiadów. - Żaden cię ciepło nie przywitał. - No żaden, a potem już zaniechałam odwiedzin - odparła ze smutkiem dziewczyna.
Za poleceniem ojca dziewczyna udała się jednak do jeszcze jednego mieszkania. Otwarły się drzwi a za nimi stałą kobieta. Przyjrzawszy się młodej dziewczynie, spytała czymże może jej służyć. Blade policzki zarumieniły się nieco dając jej jeszcze szczególniejszy wygląd. Przedstawiły się sobie i już miała odejść gdy ta zaprosiła ją gestem do środka. Poznała również męża zacnej gospodyni i nawiązała się żywa rozmowa. Wnet jednak musiała wracać do siebie.
- Wdzięczna jestem za miłe przyjęcie, gdybym mogła się jakoś odwdzięczyć.
- Nam panienko nic nie trzeba poza siłami i nadzieją.
Dziewczyna szybko rozczytała sens słów kobiety i przerzuciła spojrzenie na schorowanego mężczyznę.
Na koniec posłała uśmiech słodszy ot wiosennego powietrza i znikła za drzwiami. Kilkanaście dni później do drzwi znów zapukano. Tym razem postawny szpakowaty mężczyzna trzymając w ręku elegancką teczkę, pokłonił się kobiecie, na której zrobił większe wrażenie od tamtej panienki.
Przedstawił się jako przyjaciel pewnej rodziny, której śliczna przedstawicielka niedawno zamieszkała nieopodal. Małżeństwo słuchało jak zaczarowane, a on starał się jak najprościej wyjaśnić co go dokładnie sprowadza w ich skromne progi.
- Na moje oko, szanowny panie - zaczął poważniejszym tonem. - Należy udać się czym prędzej w podróż, bo jest dla pana promień nadziei, a promień, pozwolę sobie na cenną uwagę, promień światła, jest tu jak sądzę kluczowym.
Tak w progi państwa zawitał ktoś jeszcze. Była to nadzieja, którą sprowadziła tamta dziewczyna.
https://uploads.disquscdn.c... Sto lat #11stkaEbookpoint !
Dołączam moje autorskie zakończenie Alicji w Krainie Czarów.
#11stkaEbookpoint
Mity greckie będące połączeniem fantastyki i prawdy historycznej, to integralna część kultury śródziemnomorskiej, mówiąca o tym jak powstał świat, bogowie, herosi i ludzie. To ponadczasowe utwory, a zawarte w nich przesłanie moralne jest ciągle żywe i takie pozostanie, dzięki uniwersalnemu charakterowi.
Kiedy miałam 11 lat, z olbrzymią ciekawością, zaczytywałam się w mitach, zwłaszcza tych o buntownikach, ponieważ sama zaczynałam dorastać i wchodziłam w młodzieńczy okres buntu, kiedy to człowiekowi wydaje się, że wszystko wie najlepiej i nic go nie ogranicza.
Moja dziecięca naiwność i ufność oraz wiara w sprawiedliwość panującą na świecie, nie pozwalała mi zrozumieć tragicznego losu
tytana Prometeusza, który przecież wykazał się olbrzymią odwagą, empatią i miłością do
rodzaju ludzkiego. Na rozkaz Zeusa, tytana przykuto do skał Kaukazu, a orzeł codziennie posilał się jego wątrobą. Czas na alternatywne
zakończenie tejże historii:
Pandora nie była szczęśliwa w związku z
Epimeteuszem. Mężczyzna w ogóle nie był romantyczny, zawsze wszystko planował i był
do bólu przewidywalny. Zamiast zabrać ją do restauracji, wolał leżeć z piwem przed
telewizorem. Nie to, co jego brat Prometeusz - zuchwały, odważny, męski, a do tego delikatny i empatyczny. W dodatku był przystojny.
Niestety źle skończył, uwięziony w jakichś górach, maltretowany przez duże i wstrętne
ptaszysko! Wzdrygnęła się na samą myśl!
Wspinaczki górskie nie były czymś, co lubiła robić, zdecydowanie lepiej szło jej kokietowanie i zdobywanie mężczyzn.
Naprędce spakowała swą różową walizkę na kółkach, którą niektórzy pogardliwie nazywali "puszką." Założyła najpiękniejszą sukienkę, zrobiła makijaż i założyła najwyższe szpilki. Kolejką górską wjechała na sam szczyt Olimpu, a następnie konsierż otworzył jej drzwi, odebrał bagaż i poprowadził prosto do salonu Zeusa.
- Zdobylam to, o co mnie prosiłeś - rzekła trzepocząc sztucznymi rzęsami.
Zeus niespokojnie poruszył się na tronie.
- Ale jest jeden warunek - kontynuowała z uśmiechem pełnym satysfakcji.
Albo natychmiast uwolnisz Prometeusza albo wszyscy dowiedzą się o twoim sekrecie!
Zeus gniewnie zmarszczył czoło, ale nic nie odrzekł, tylko posępnie skinął głową...
Wolał uwolnić tytana aniżeli stać się pośmiewiskiem swoich żon: przyszłych, tych, co nimi były i tych, które jeszcze będą
Na drugi dzień olbrzymi orzeł przetransportował Prometeusza w bezpieczne miejsce. Tytan dożył szczęśliwe swoich dni u boku Pandory, która się ustatkowała i powiła mu dwóch synów.
Proszę, narysuj mi baranka!
Niektóre historie łamią serca, bynajmniej nie dziecięce, ale zwłaszcza te sporo starsze. Trzeba bowiem w życiu coś przeżyć i kogoś utracić, aby pojąć niektóre rzeczy i symbole. Tak też było z książką Mały Książę (Antoine de SaintExupéry), którą na przestrzeni lat odbierałam różnorako, w zależności od swojego wieku. W żadnym etapie mego życia nie zgadzałam się jednak z zakończeniem autora, które zawsze wyciskało łzy z moich oczu, a także pozostawiało pustkę.
Oto moja wersja alternatywa zakończenia. W tym przypadku koniec stał się początkiem nowych, fascynujących przygód.
Mały Książę powoli otworzył oczy i ujrzał bezkresną, zieloną łąkę, która falowała jak wzburzone morze. Wiatr gładził czule, lecz stanowczo zielone łodygi traw i zbóż. Chłopiec wstał i poczuł się niezwykle lekki niczym piórko. Spojrzał w górę i ujrzał odległe planety oraz ich zacienione księżyce, a wokół były miliony gwiazd iskrzących pośród czerni. Widok ów zachwycił jego dziecięce serce. Prędko przypomniał sobie jednak węża i swoją decyzję.
Czy ja umarłem? wyszeptał bardziej zdziwiony niż przerażony tą myślą.
Odpowiedź jest sprzeczna, tak i nie odparł ktoś zza pleców Małego Księcia.
Chłopiec odwrócił się i ujrzał najpiękniejszego baranka na świecie.
Jesteś idealny! wykrzyknął zachwycony.
Owszem. Pochodzę z twoich marzeń, to ty mnie stworzyłeś.
Ale kim jesteś?
Przewodnikiem odparł baranek, mrużąc oczy.
A co to za miejsce?
To świat Pomiędzy. Pomiędzy życiem a śmiercią. Ludzie nazwaliby go poczekalnią. Wąż pomógł ci porzucić swe ciało, lecz twoja projekcja astralna trafiła właśnie tutaj. Mamy niewiele czasu. Musisz podjąć bardzo ważną decyzję.
Jestem chyba zbyt młody na ważne decyzje odparł Mały Książę, lekko zawstydzony.
Przed chwilą jedną już podjąłeś wyszeptał Przewodnik baranek. Mały Książę kolejny raz pomyślał o wężu. Dla ułatwienia dodam, że masz do wyboru zaledwie dwie opcje podjął baranek. Pierwsza to transcendencja.
Jakie dziwne słowo! wykrzyknął chłopiec.
Wyjaśnię ci, co ono oznacza. Zamknij oczy i pomyśl o miejscu, w którym pragnąłbyś teraz być. O miejscu pięknym, spokojnym, które miło wspominasz.
Mały Książę mimowolnie pomyślał o swym domu, mimo samotności, która mu tam doskwierała. Ujrzał małą asteroidę B612, wolną na szczęście od baobabów, której część skąpana była w blasku wschodzącego słońca. Jego ukochana planeta była jednak pusta. Brakowało... róży.
Chłopiec otworzył oczy i spojrzał zlęknionym wzrokiem na baranka.
Czy ona... Odeszła?
Owszem odparł baranek, patrząc w gwiazdy. Możesz jednak połączyć swój umysł z jej umysłem i staniecie się jednością. Dołączysz do zbiorowej świadomości wszystkich istot, jakie niegdyś istniały. Już nigdy nie będziesz samotny. A każde wymarzone przez ciebie miejsce stanie się twym domem. Nie zaznasz bólu, cierpienia, ani starości. Już zawsze będziesz szczęśliwy.
Nie można poznać smaku szczęścia, nie znając smaku goryczy powiedział zdumiony chłopiec.
Słusznie zauważył Przewodnik. W transcendencji nie istnieją jednak prawa fizyki ani logiki takiej, jaką znasz teraz. Nie istnieje pojęcie czasu i jego upływu. To kolejny, zupełnie nowy etap w twojej egzystencji.
Chłopiec spojrzał na bezkresną czerń kosmosu i próbował zrozumieć słowa baranka. Czy właśnie tego pragnął?
A jaka jest druga opcja? zapytał po chwili namysłu.
Reinkarnacja.
Kolejne dziwne słowo! Mały Książę klasnął z radości w dłonie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
Możesz wybrać sobie dowolną istotę żyjącą we wszechświecie. Wiem, że mieszkańców asteroid nie wspominasz zbyt dobrze, jednak na Ziemi poznałeś człowieka i lisa. Możesz być jednym z nich, albo dowolnym innym zwierzęciem, a nawet rośliną! Możesz dostać skrzydła i fruwać w przestworzach lub żyć pod wodą, w głębinach oceanu. Możesz wygrzewać swą twarz w blasku słońca i być na przykład słonecznikiem. Nie ma żadnych ograniczeń. Otrzymasz zupełnie nowe życie.
Mały Książę zdumiał się ponownie i wyobraził sobie, jakby to było gdyby był liskiem. Może mógłby być też różą? Poczuł ogromne podekscytowanie. Nie miał pojęcia, jaką decyzję należy podjąć.
Baranku Przewodniku wyszeptał nieśmiało a czy mogę zostać... synem Pilota?
Synem Pilota? A to ci dopiero! Oczywiście. Ale... dlaczego?
Opuściłem go i nie chcę, żeby był samotny. Znam gorycz tego uczucia i chciałbym być zawsze obok niego. Chcę, aby prowadził mnie za rękę, kiedy będę się uczył chodzić, aby ocierał moje łzy i brał czule w ramiona. A po wielu, wielu latach to ja chwycę go za dłonie, kiedy upływ czasu przygarbi jego plecy, otrę jego łzę strachu przed śmiercią i powiem mu, żeby się nie bał, bo to naprawdę nic nie boli.
Słowa chłopca wielce zdumiały Przewodnika. Biła z nich wielka dojrzałość i wrażliwość.
Zatem oto twoja decyzja? zapytał baranek po chwili milczenia.
Tak, tego właśnie pragnę odparł złotowłosy chłopiec.
Nie będziesz nic pamiętał ze swego poprzedniego życia oraz z naszej rozmowy. Ponownie zaznasz goryczy życia. Będziesz musiał zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu i złożonymi problemami, możesz nawet zachorować i umrzeć młodo. Możesz znów być samotny...
Na tym polega właśnie życie, czyż nie? wtrącił chłopiec. Rodzimy się, aby cierpieć i radować, żyjemy, aby dzielić się uczuciami z innymi, a potem umieramy, poznawszy wszelkie tajniki wszechświata. Chcę żyć, chcę kochać i chcę czuć wszelkie emocje. Te dobre i te złe.
Baranek westchnął melancholijnie, po czym przygotowywał się do wysłania duszy chłopca do nowego, maleńkiego ciała.
Chwileczkę! wykrzyknął Mały Książę. Czy Pilot będzie wiedział, że to ja, czy pozna mnie choć częściowo? zapytał z nadzieją, wpatrując się szklistymi od łez oczami w baranka.
Być może... Być może ujrzy w twych oczach odległe gwiazdy, radosne dzwoneczki oraz bezdenne studnie pełne krystalicznej wody. Może odnajdzie w twej dziecięcej buzi echo owego niezwykłego spotkania na pustyni, które odmieniło jego życie. Myślę, że istnieje w nas maleńkie echo danych żywotów.
To mi wystarczy. Jestem gotów wyszeptał Mały Książę, po czym zamknął oczy.
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Witajcie :)
tak bardzo mi sie spodobało to przedsiewziecie że aż postanowiłęm wziąść w nim udział :)
przedstawiona przeze mnie opowieść tyczy sie magicznej i fantastycznej ksiażki autorstwa Homera mianowicie Odysei
zapraszam serdecznie do ogladania :)
Jezioro księżycowe (Eudora Welty)
To historia nastolatek które spędzały czas na obozie letnim wraz z grupą koleżanek z sierocińca. Dni mijały na rytuałach, z których jednym było pluskanie. Nie wszystkie jednak potrafiły pływać i doszło do nieszczęścia...
Easter zniknęła pod taflą jeziora. Zaalarmowany Loch przygnał czym prędzej i rzucił się we wskazywane przez dziewczęta miejsce. Długo nie wypływał. Wśród dziewczyn zapanowała panika. Wszystkie uciekły z wody na brzeg i w poszukiwaniu pomocy. Tymczasem Loch wynurzył się, by zaczerpnąć tchu. Przetarłszy oczy z wody dostrzegł parę metrów dalej przez ułamek sekundy palce jej dłoni. Zaczął płynąć co sił w tamtym kierunku, obserwując uważnie powierzchnię wody. Dziewczyną jednak nie wypływała. Zanurkował i szukał dalej. Oddalił się już znacznie od brzegu. Wreszcie dostrzegł zmącone blond pasma długich włosów w toni jeziora. Zbliżył się szybciej, niż się tego spodziewał i złapawszy dziewczynę za rękę, powiódł ją ku powierzchni. Dziewczyna nie byłą nie przytomna. Potrafiła wstrzymywać oddech równie długo jak on. Zeźlił się nie na żarty gdy zauważył, że wszystko z nią w porządku. Utrzymując się na wodzie otarła oczy i zaczesała mokre włosy z twarzy do tyłu. Loch nic nie powiedział, zamiast tego nabrawszy powietrza, znów zanurkował i popłynął w stronę przeciwległego brzegu jeziora. Oniemiała z wrażenia Easter wiedziała, że go mocno zdenerwowała i próbowała krzyczeć za nim. Już miała wracać na brzeg do dziewczyn, ale jej wewnętrzna buntowniczka inaczej pokierowała jej zachowaniem. Easter zerkała na oddalającego się lokalnego ratownika, zarozumiałego harcerza, który słowa przez czas trwania obozu z siebie nie wydusił. Ruszyła za nim. Nie słyszała jak z brzegu dziewczęta krzyczą za nimi w niebogłosy, jak opiekunki wyrywają sobie włosy z głowy. Widziały jednak w oddali, że żadna tragedia się nie wydarzyła, ale buntowniczka i liderka grupy sierot znów powzięła jakiś niecny plan, podobnie jak gburowaty ratownik, który znikał im z oczu z każdą minutą. Dopłynęli na drugi brzeg i rozejrzeli się wokół. W starej leśniczówce znaleźli suche ubrania. Zerkali sobie w oczy porozumiewawczo, choć wiedzieli, że gdy dorośli ich dopadną, będzie kiepsko. Kto jak to, ale Easter nie bała się konsekwencji swego buntu. Loch natomiast nie zrobił w zasadzie nic złego.
Takie nieoczywiste zakończenie przyszło mi do głowy, jak wspominam z dzieciństwa tę książeczkę (składająca się notabene z dwóch opowiadań, z których to Jezioro księżycowe postanowiłam dokończyć inaczej). Dla mnie jako dzieciaka przedstawiony w opowiadaniu taki okres nastoletni z cienką granicą do dorosłości bardzo mi imponował, wzbudzał we mnie gorące emocje, bo doszukiwałam się tam dosłownie wszystkiego. Lat miałam wtedy w granicach 11 więc można powiedzieć że była ze mnie jedenastka, podobnie jak teraz jest #11stkaEbookpoint :) Książeczkę mam po dziś dzień i nadal zerkam na zieloną okłądkę z magiczną kulą na niej.
#11stkaEbookpoint
Od czasów mojego dzieciństwa fascynował mnie Czarnoksiężnik z krainy Ozz. Wydaje mi się, że była to pierwsza powieść, która przeniosła mnie w uniwersum z pogranicza fantasy i pochłonęła mnie bez reszty. Pamiętam do dziś, jak z niedowierzaniem, wypiekami na policzkach i nieukrywanym podnieceniem intelektualnym wracałam do tej książki sama oraz wspólnie z Rodzicami. Przemierzając krainy pełne niesamowitych przygód Dorotki z Kansas i jej wiernego, dzielnego psa o imieniu Toto, a także niesamowitych Przyjaciół, których spotkała na swej drodze, wręcz nie mogłam się doczekać momentu, w jakim cała Załoga dotrze wreszcie do tytułowego Czarnoksiężnika z Krainy Ozz. Dotykając z namaszczeniem kolejnych stron pasjonującej pozycji, bez cienia zawahania ani wstydu wtapiałam jeszcze wtedy malutki, niezgrabny nosek między pokryte wonnym tuszem strony i delektowałam się ich zapachem, niczym aromatem zbawiennego eliksiru. Był to eliksir młodości oraz teleportacji w czasie i przestrzeni, ale pozwólcie Państwo, że o tym później. Wróćmy do clou, wróćmy do sedna.
Ta powieść pochłaniała mnie całą, ja w niej byłam, odczuwałam ją i opisane w niej wydarzenia całą sobą. Oczyma Wyobraźni biegłam przez fantastyczne pola maków, trzymając Dorotkę za niewidzialną rękę, spotkałam z nią także Stracha na wróble, Drwala oraz Tchórzliwego Lwa i wszystkich tych bohaterów pokochałam od pierwszego zaczytania. Wszelkie opisane sytuacje przemykały niczym oglądane odcinki ulubionego serialu, nie było dosłownie niczego poza nimi. Ten rozpędzony Pociąg Wyobrażeń rozpędził się do tak wielkiej prędkości, niczym Blaine Mono w Mrocznej Wieży Stephena Kinga, gdy chciał w krwiożerczy sposób pokonać swych rywali, by w końcu nabrawszy nieokiełznanej prędkości, rymsnąć o mur takiej wysokości, z którą problem miałby sam Marvelowski Spiderman! Gruchnęło, szurnęło, zagrzmiało, rozpadło się wręcz! Ależ co takiego? Pędzę z odpowiedzią!
Moi Drodzy! Jakież było moje rozczarowanie końcem opowieści, jakże mocno zawiodły się dziecięce wyobrażenia, maluczkie oczekiwania, szalone obrazy, naciągnięte do granic cięciwy mojej dziewczęcej ciekawości, jakże to wszystko w mgnieniu oka eksplodowało, jak bomba nuklearna moich niespełnionych ambicji! Jak to? Jak to możliwe, że Czarnoksiężnik z Krainy Ozz okazał się maleńkim, nic nieznaczącym, z metra ciętym człowieczkiem, schowanym za parawanem ułudy, kłamstwa, wszeteczeństw! Gdzież ukrył się ten potężny, niebagatelnie szalony, wywołujący ciarki na plecach i gęsią skórkę na przedramionach Czarodziej-Bóg Wszechmogący, władający całą ziemią niczym gromowładny Zeus greckim Olimpem? Gdzie podziała się jego straszna, przerażająca sylwetka, przed którą ugięły by się nawet kolana biblijnego Salomona? Przecież Czarnoksiężnikowi z Krainy Ozz zabrakło choćby wiecznie rosnących, Salomonowych włosów, gdyż zapewne w większości świecił trudną do zakrycia łysiną, a co dopiero wspominać o sile herosów? Czy prawdziwy czarny charakter ma prawo nosić zwykłe, zielone okulary i w punkcie kulminacyjnym powieści oznajmiać, że nie ma ni siły, ni także większych wymagań, ani nawet koncepcji, by swoich gości obdarować tym, po co do niego brnęli przez te wszystkie niebezpieczne przygody? Jak on może tak po prostu powiedzieć im, że: rozum, serce i odwaga, dla jakich tak bardzo się starali, tak po prostu już są w nich? O nie, nie po to przeszłam z Dorotką tyle mil, by zobaczyć zakończenie, które mnie w ogóle nie satysfakcjonuje. Lecz teraz posłuchajcie
I stanęli przed jego obliczem niczym przed obliczem Czarnego Pana, strzegącego Kingowej Mrocznej Wieży. Drżeli na sam widok jego, bowiem postać zdawała się być wyższą od Wieży Babel, a poły jego płaszcza wywoływały tak donośny huk, przywodzący na myśl trzepot skrzydeł stada sępów, oczekujących żeru trupów pielgrzymów, zaginionych na pustyni Mojave, że sam tembr tych wachlarzy sprawiał, iż czuli się malutcy. Stanęli przed obliczem tego, którego imienia nie wymówiłby nawet Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, stroniąc od zbyt głośnych oddechów, od zbyt mocnych poruszeń klatką piersiową, za szybkich mrugnięć, jakie mogłyby narazić ich na rychłą śmierć od szalenie ostrej maczety, którą dzierżył w ręce. Lekko przekrzywiona, wielka, surrealistycznie przerośnięta niczym żółwi świat Terrego Pratchetta niesiony przez słonie, fedora, zasłaniająca twarz pełną licznych blizn, wprawiała ich w aurę szalonego, hipnotyzującego osłupienia, z jakiego nie był ich w stanie wyrwać nawet paraliżujący lęk Tchórzliwego Lwa, bowiem on sam zamarł w niefrasobliwej, groteskowo sardonicznej pozie, w której, gdyby nie powaga sytuacji, rozśmieszyłby wszystkich obecnych do łez. Stanąwszy w rozkroku, z jednym uginającym się kolanem, ledwie mógł podtrzymywać bujający się na boki zadek, bowiem lewa jego łapa zakrywała prawe oko, prawa zaś próbowała utrzymać równowagę, podobnie jak u dzieci, które z zasłoniętymi ciemnym materiałem oczami, usiłują zakręcić ciuciu-babkę. Na twarzy Dorotki zaczął malować się niepohamowany wyraz dezaprobaty, wyrażony cienką jak nić, prostą wicią jej krwisto-czerwonych ust, bezwiednie delikatnie pulsującą. Blaszany Drwal ani nie skrzypnął na widok przejmującej postaci, wokół której unosiła się aura dojmującego, przeszywającego chłodu. Strach na wróble nawet nie zaszeleścił swoim słomianym ciałem, gdy rozsierdzony Toto rozpoczął machanie króciutkim ogonkiem, przeczasując gęste od czarnej, natrętnej grozy, duszące niczym trujący jad, powietrze.
Nagle, niespodziewanie ciszę przeszył, niosący się gromko wybrzmiewającym echem, stalowy głos Czarnoksiężnika, z powagą i nieodgadnioną nonszalancją wysykujący pełne trwogi, lakoniczne stwierdzenie:
Nie opuścicie już tego miejsca, Nikczemnicy!
Jego wężowousty posyk niemalże zgasił nadzieje zebranych na powrót do domu, jednakże filigranowa Dorotka nie bała się przemówić stanowczo, a jej słowa wydały się być przemyślane i odpowiednio stonowane:
Panie nasz, w sercu którego panuje ciemność i mrok, uwolnij nas i pozwól, byśmy po trudach tułaczki w końcu mogli powrócić do domu, gdyż jesteśmy niemniej utrudzeni niż Odyseusz, przez 10 lat zmierzający do Itaki.
Z niewielkiej otchłani, znajdującej się pod czarnym kapeluszem, wydobyło się gromkie żądanie, wymówione basowym, syczącym szeptem:
Najpierw każdy z Was wypełni me rozkazy, bo musicie otrzymać to, po co żeście tu przyszli. Gdy przetrwacie niemożliwe do spełnienia próby swych sił, spotka Was nagroda, bądź niechybna śmierć, lecz w Waszym przypadku liczyłbym jedynie na realizację tej drugiej opcji odparł Czarnoksiężnik ze śnieżnobiałym uśmiechem, przywodzącym na myśl surrealistyczne uzębienie bestii rodem z Czarnego telefonu Joe'go Hilla. Do pełni wizerunku brakowało tylko unoszących się na cienkich sznureczkach, czarnych, złowieszczych balonów.
Czarnoksiężnik uniósł swą Gandalfową laskę i zamaszystym ruchem przeciął nią niebo, a chmury rozstąpiły się jak Morze Czerwone po Mojżeszowej interwencji. Rozlała się rzeka srebrno-białych chmur, odsłaniając połacie księżycowej poświaty. Rozgrzmiał nieziemski grom, niosący za sobą niewyobrażalny huk, a nieboskłon pokrył się tornadem przywodzącym na myśl wichry, które porwały Dorotkę z Kansas. Tym razem jednak nic takiego się nie stało, bowiem światło na moment spowiło Ziemię, by po chwili zgasnąć, rozproszyć się. Teraz pozostało pytanie: czy na wieki?
Moi Mili. Nie zdradzam Wam zadań, jakie stanęły przed Dorotką, Totem, Blaszanym Drwalem oraz Strachem na wróble, bowiem chciałabym, aby kiedyś powstały kolejne części Czarnoksiężnika z Krainy Ozz. Ta przepiękna, pełna tkliwości, czułości, ale też napięć oraz oczekiwań historia, aż się prosi, by zakończenie nie było takie, jakie zastał Czytelnik w pierwotnej wersji! W swojej alternatywie nadałam Czarnoksiężnikowi pożądany przeze mnie wizerunek i pozostawiam otwarte karty kolejnych części sagi o podróżach dzielnych Przyjaciół. Ten pomysł otwiera szeroką furtkę do powstania cyklu powieściowego, jaki nakreśli nam wszystkim dalsze losy naszych ukochanych bohaterów! Czyż Państwo nie mieliby ochoty sięgnąć po kolejne zmagania małej, nesfornej dziewczynki otoczonej postaciami rodem z gatunku fantasy? Nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o tym, że w literaturze ogólnoświatowej motywy podróży rodem z Czarnoksiężnika z Krainy Ozz są często przywoływane i parafrazowane przez wielkich mistrzów pióra. Niedaleko by szukać przykładu. Wystarczy sięgnąć po tegoroczną znakomitą "Baśniową opowieść" Stephena Kinga, który kreśląc swoje postaci, wielokrotnie nadawał im cechy znane nam z Czarnoksiężnika. Czyż tułaczka głównego bohatera, młodego chłopca o imieniu Charlie przez świat znajdujący się w innym wymiarze niż nasz, rzeczywisty, nie przywodzi na myśl pól, jakie widzimy Oczami Wyobraźni w opisywanej historii o Dorotce? Powyższy przykład stanowi niezbity dowód na to, że Czarnoksiężnik stał się opowieścią kultową, ponadczasową, pożądaną, wytęsknioną na nowo!
Pozwolę sobie wrócić również do eliksiru młodości oraz teleportacji w czasie, o którym rzekłam słów kilka na samym początku tejże pisarskiej podróży. Ponad 20 lat temu, gdy pierwszy raz miałam przyjemność poznać Dorotkę i jej Zacne Grono, nawet nie pomyślałabym o tym, że zapoznam z nią mego Syna, Stasia, który z podobnym do mego, dziecinnym, narastającym uwielbieniem poznawał i wciąż wraca ze mną do tamtejszych baśniowych rejonów. Pamiętam, gdy Rodzice przenieśli mnie do nieokiełznanego świata fantazji, trzymając mnie czule za moje maleńkie rączki. Dziś ja trzymam dłonie Syna w swoich podczas wspólnej lektury i widzę, że czas wykonał swoją pracę brnie dalej, lecz nieuchronnie zmienia nasze role. Opowieść jednakże pozostaje wciąż ta sama. Żywa, poruszająca, łącząca ludzi, zacieśniająca więzi rodzące się w nich. Opowieść ta potrafi przenieść nas w czasie do momentu młodości, potrafi również urodzić w mym sercu pytanie: czy Staś także przekaże ją dalej? A może nada Czarnoksiężnikowi z Krainy Ozz nieśmiertelność w postaci sagi kolejnych tomów? Czas pokaże, a pierwotna wersja tejże opowieści nadal pozostanie ta sama. To, czy spodoba się Wam moja alternatywna wersja, zależy już tylko od Waszej wrażliwości oraz czytelniczych gustów.
Poniżej zamieszczam jedną z naszych ulubionych ilustracji, znajdującej się w książce z naszej domowej biblioteczki, która także posiada wymiar ponadczasowy i pomaga nam pamiętać o tym, co najważniejsze.
Powyższa odpowiedź zaś powstała jako tekst konkursowy dla księgarni Ebookpoint.pl. Pozwolę sobie również wspomnieć na zakończenie, że została stworzona w głębokiej miłości do: mojego Syna Staszka, Męża Pawła i Mamy Ewy, którzy zawsze wierzą we mnie i wspierają najmocniej, toteż myśląc o nich, napisałam ten tekst.
https://uploads.disquscdn.c...
Dziękuję za pretekst do przeniesienia się w czasy młodości - nie tylko poprzez powrót do jednej z ulubionych książek, ale też do najlepszej zabawki z dzieciństwa - klocków Lego.
Książka, którą wybrałem ma jedno z najtragiczniejszych zakończeń ze wszystkich książek, które czytałem w młodości. Cieszę się, że mogłem nagrać alternatywną wersję, w której wszystko dobrze się kończy.
https://youtu.be/QG_Vw1MoAlE
#11stkaEbookpoint
(film jest oczywiście mojego autorstwa, natomiast podkład muzyczny pochodzi z darmowej biblioteki Youtube, z licencją otwartą)
#11stkaEbookpoint. "Za Gilberta wyszła Diana, znów została Ania sama. Więc, wyrusza do Norwegii, tam, gdzie są "zabójcze" śniegi. Bierze tylko plecak mały, idzie biedna przez las cały. Zapłakana, zatroskana i tez cała zasmarkana. Ma przy sobie kompas jakiś, ale nie ma przy tym, mapy. Śpi gdziekolwiek, je cokolwiek, aby dotrzeć weń do portu i uniknąć tylko sztormu. Nagle, budzi się na statku i zdziwiona głośno pyta i za rękę kogoś chwyta. "Byłaś głodna, wyziębiona i podróżą też strudzona. Gdy Cię w lesie zobaczyłem, to nie mogłem Cię zostawić, więc na statek odstawiłem i też dobro uczyniłem". To był jeden z marynarzy, który akurat miał wolne i to było zbyt namolne. Ania cała jest w skowronkach, nostalgicznie w dal tą patrzy i wspomina tamte czasy i przyjaciół całe masy. Teraz musi od początku zacząć soje marne życie i po cichu na to liczę. Po miesiącu tej podróży, jest wysiadka w Nowym Yorku, Ania tuła się i błąka i pod nosem coś tam chrząka. Pierwsze dni są wręcz okropne, bo śpi tylko na ulicy i na dobroć ludzi liczy. Jakiś chłopak widać z baru, gdy wynosi rano śmieci, to lituje się nad Anią i zaprasza na śniadanie, moje cudne Ty kochanie. Ania w końcu ma schronienie, bo dopada ją zmęczenie. Jest sprzątaczką, pomywaczką, ale cud się w końcu zdarza i okazja się nadarza .Bo, do baru wpada "szycha", której Ania przecież nie zna i zaczyna z nim rozmowę, bo ma przecież tęgą głowę. Facet jest zauroczony i przychodzi tu codziennie, słuchać Ani choćby wszędzie. Proponuje jej umowę, że wspomnienia te napisze, ale ona nie jest chętna i tym samym, też natrętna. Zbyt bolesne to jest dla niej, ale w końcu też ulega, jak o kasę przecież biega. Książka robi weń furorę i dostaje Pulizera i zyskuje przyjacielą. Odtąd, są już nie rozłączni, założyli już obrączki. Lecz, też bywa dramatycznie, bo się Gilbert też pojawia i wyznaje, że ją kocha, Ania mówi mu: "Wynocha". I, to jest to zakończenie, chyba nie na zamęczenie. mail: olgmat4200@wp.pl
https://uploads.disquscdn.c...
#11stkaEbookpoint wywołała moje wspomnienia związane z lekturą ANTKA Bolesława Prusa. Nowela mocno nadszarpnęła moją jedenastoletnią psychikę, ponieważ nie mogłam zrozumieć i pojąć ówczesnych metod wychowywania, a leczenia dzieci to już w ogóle. Gdybym mogła popełnić alternatywne zakończenie ANTKA, to pogoniłabym znachorkę Grzegorzową, a matce chorej Rozalki podarowała roczny zapas miodów z mojej pasieki - rzepakowy na wzmocnienie serca i naczyń krwionośnych, lipowy na przeziębienia, zaś faceliowy (na zdjęciu w załączniku) na oczyszczenie i wzmocnienie organizmu. Jestem przekonana, że moje miody uodporniłyby i Rozalkę i Antka na wszelkie zarazy, a ich matka "trzeźwiej" i rozsądniej by myślała. Wszyscy by żyli długo, szczęśliwie i w zdrowiu. No i Antek miałby odwagę powiedzieć światu o swoich uczuciach, pragnieniach i marzeniach.
Z chęcią bym dla Belli Swan nowe wątki zakończenia przygotowała,
Bo kiedyś jej postać bardzo mnie fascynowała,
Wszystkie część "Zmierzchu" namiętnie czytałam,
Bo w tej opowieści się bez reszty zachowałam,
Niesamowicie opisana, w każdym calu doskonała,
Czytałam od rana do wieczora - tak mnie wciągała,
Na pewno Bella i Edward w mojej wersji mieliby więcej dzieci, przedstawicieli zupełnie nowego gatunku,
Które wyruszyłyby w świat w swoim ekwipunku,
Później okazałoby się, że to nie jedyny taki na świecie przypadek,
Bo więcej było wampiro-ludzkich wpadek,
Tworzyłyby się nowe historię i tak dalej wampirza saga by trwała,
Myślę, że byłaby to historia doskonała
#11stkaEbookpoint
Alternatywne zakończenie Dzieci z Bullerbyn
Nad jeziorem leżała mgła, lecz wkrótce znikła. Tatuś, Lasse i ja wsiedliśmy do jednej łodzi, a wujek Eryk, wujek Nils, Britta i Anna, i Olle do drugiej, i powiosłowaliśmy po kosze z rakami. Jeszcze wczoraj myślałam, że to będzie pyszna zabawa łowić raki. Ale kiedy wyjęliśmy pełne kosze, zrobiło mi się żal tych małych stworzeń. Nagle Bosse wypuścił jednego do wody i Lasse go okrzyczał.
Ale przecież Bosse miał rację, raki miały smutne oczy. Zabieraliśmy je z ich domu, siedziały ściśnięte na małej przestrzeni, chodziły po sobie nieszczęśliwe. Wtedy pomyślałam, że to nie w porządku, nie możemy im tego zrobić. To żywe stworzenia, które też cierpią jak my, ludzie. Wcale nie musimy ich jeść, przecież mamy warzywa i owoce z sadu.
Poderwałam się na równe nogi, chwyciłam za kosz i przewróciłam go za burtę. Raki wysypały się do wody.
Co robisz?! krzyknął Lasse. Zwariowałaś?
Zwróciłam im wolność powiedziałam dumna z siebie. Od dziś nie będę jadła raków ani żadnych innych zwierząt. Kocham zwierzęta, więc jak mogę je jeść?
Lisa ma rację zgodził się Bosse. Ja też nie mam serca ich jeść. Ciągle myślałbym o tych ich smutnych oczach.
Tato, proszę, zwróćmy im wolność, niech żyją szczęśliwe w jeziorze poprosiłam, a tato się zgodził, bo bardzo mnie kochał.
Opróżniliśmy wszystkie nasze kosze do wody. Ależ zakotłowało się od raków! To było wspaniałe uczucie patrzeć, jak wracają do swoich domów.
Kiedy spotkaliśmy drugą łódź i Olle, Britta i Anna dowiedzieli się, co zrobiliśmy, poszli w nasze ślady i też wypuścili raki.
Masz dobre serce Lisa pochwaliła mnie Anna.
A ja myślę, że Lisa dba o naturę dodała Britta.
Wszyscy musimy o nią zadbać, bo jeśli nie my, to kto? odpowiedziałam.
Kiedy wróciliśmy do Bullerbyn, dziadziuś siedział pod wiązem. Gdy usłyszał, że idziemy, zawołał:
A raki są tego roku w Cichym?!
Opowiedziałam o wszystkim dziadziusiowi, a on się bardzo zdziwił, ale potem przyznał mi rację.
Ano, czasy się zmieniają, zamiast raków można zjeść sałatkę jarzynową. A po prawdzie, wcale mi te raki nie smakowały.
A Lasse zapytał:
Dziadziusiu czy możemy sobie u ciebie urządzić dziś wieczorem ucztę owocową?
Ho, ho, tak tak, oczywiście, możecie powiedział dziadziuś.
Od tego dnia, raki już nigdy nie zagościły na stołach w Bullerbyn, a Lisa została wegetarianką, tak jak wiele innych mieszkańców. Kiedy dorosła, otworzyła w Bullerbyn sklep z wegańskimi i wegetariańskimi specjałami, prowadziła zajęcia edukacyjne z ochrony przyrody i aktywnie działała na rzecz zagrożonych gatunków zwierząt.
Bullerbyn stało się enklawą miłośników natury.
Koniec
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Od momentu, gdy dowiedziałem się, że tajemniczy i szlachetny Kapitan Nemo miał być wedle zamysłu Juliusza Verne polskim powstańcem, a zmianę narodowości bohatera wymusił na autorze francuski wydawca, który z powodów politycznych nie chciał urazić rosyjskich czytelników, wiedziałem, że ta "prawdziwa" "Tajemnicza Wyspa" miała wybrzmieć inaczej.
Być może jej zakończenie miało wyglądać właśnie tak...
https://uploads.disquscdn.c...
[ linoryt zaczerpnąłem z zasobów Wikipedii ]
Oto moje konkursowe zakończenie książki Krystyny SIesickiej "Przez dziurkę od klucza":
Joanna wparowała do kuchni jak burza. Wystarczyły dwa susy, by wyminąć wyjadającą coś z podłogi Zuzię i dopaść stojącego na kuchence garnka.
- I co? zapytał nerwowo filolog orientalny. Powinien popracować nad zwinnością. Póki co stanął jednak w progu próbując nozdrzami rozstrzygnąć, kto wygrał zakład. Osobiście obstawiał leniwe, ale podobno od wczoraj w powietrzu wisiały ruskie.
- Nico. Woda sama. Babuni coś się stało? Joanna odwróciła się na pięcie z nieodgadnioną miną i dopiero teraz zarejestrowała brak babuni. Co prawda tylko w kuchni, ale to wystarczyło. O rajusa. wymamrotała.
- Gdzie babunia? ryknęła do Bogu ducha winnej Zuzi.
- Jesukierki. małe raczki zatoczyły wielkie koła.- Duziosukierków.
Joanna wbiła wzrok w umazane małe paluszki, wyciągnięte w jej stronę.
Sekundę i kolejne dwa susy dalej była już w salonie.
- Co się stało?! krzyknęła bliska histerii. Babunia nie miała na sobie fartucha! Miała żakardowy sweterek. Najgorsze było jednak to, ze leżała na kanapie, z jakimś tanim romansidłem w ręce, a na stoliku kawowym piętrzyła się sterta papierków po czekoladkach.
- Od razu stało. mlasnęła babunia. Otwórz, dziecko barek, naleweczki bym się napiła. zsunęła na nos okulary i przyjrzała się wnuczce z niesmakiem. No, i wołaj tego twojego filologa, powiedzieć wam coś muszę.
Kiedy chwilę później siedzieli naprzeciw babuni, rozważając, czy od razu dzwonić na pogotowie, czy może warto najpierw zastosować coś w rodzaju polopiryny, albo ziółek, babunia napełniła kolejny kieliszek, wychyliła go wprawnym ruchem i uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem.
- Po pierwsze: koniec zgotowaniem. Na leniwe ewentualnie do baru proszę się udawać. Druga rzecz. To bardzo romantyczne, co studiujesz, młody człowieku, ale polecam mieć w zanadrzu plan B. Tak tylko mówię.
Filolog natychmiast przybrał kolor pewnej jarzyny pastewnej.
- No i na koniec babunia czknęła dyskretnie. Wjeżdżam na jakiś czas. Daleko i raczej na długo. Ostrzegam, bo widzę, że raz człowiek z kuchni wyjdzie, a wy mi tu palpitacji dostajecie. Kapewu?
Joanna natomiast kiwnęła energicznie głową. Zdecydowanie pogotowie
#11stkaEbookpoint
Zmieniłabym całkowicie zakończenie Ani z Zielonego Wzgórza. Niektórych może to oburzy, ale tak czuję i jak zmieniać to zmieniać. To będzie głos kobiety dla kobiety, w czasach gdy kobiety głosu nie miały.
Czytając Anię, mimo to, że byłam dzieckiem, od razu poczułam jak niezwykłą jest bohaterką: barwną, nieposkromioną dziewczynką, stanowiącą sama o sobie. Straciła moim zdaniem potem ten ogień i stała się, może nie bezbarwna i nijaka, ale zachowawcza i poniekąd stłamszona przez czasy i społeczeństwo w którym żyła. Stała się przezroczysta. Tak jakby, jako dziecko, jej nieadekwatne w porównaniu do czasów zachowanie, było tolerowane, ale nieakceptowane niestety, tak, jako młoda dziewczyna i dorosła kobieta, nie mogła już sobie pozwolić na jakąkolwiek swobodę i wolność.
Jako kobieta była zniewolona i definiowana przez role społeczne jakie pełniła. Porzuciła swoją drogę i marzenia na rzecz anioła domowego ogniska. Nie spełniła marzeń o pisaniu powieści, nie mogła uczyć w szkole. Rzuciła wszystko zaraz po ślubie z Gilbertem Blythe w wieku lat 25. Poświęciła siebie stuprocentowo, była tylko żoną i matką. Nic pomiędzy nie istniało.
Koniec pierwszego tomu Ani z Zielonego Wzgórza byłby taki, że Ania po ukończeniu rocznego seminarium nauczycielskiego w wieku lat 16, wyjeżdża z Avonlea, aby kontynuować studia magisterskie na wybranym przez siebie uniwersytecie.
Ma świadomość, że obecna edukacja nie zaspokaja jej aspiracji i marzeń. Pod wpływem śmierci Mateusza, zdaje sobie sprawę z tego, że ma tylko jedno życie i szansę na nie. Nie chce stać w miejscu, chce się rozwijać, całe życie przed nią. Wie, że Mateusz by ją w tej decyzji wspierał. Dusi się w małomiasteczkowym społeczeństwie i pomimo tego, że kocha swój dom, Marylę i Avonlea, to wie, że musi wyjechać. Zdaje sobie powoli sprawę z tego, że mimo tego, iż jej zachowanie w stosunku do Gilberta było dziecinne, to czuje, że chociaż się pogodzą i zostaną dobrymi znajomymi, to chce czegoś innego niż życie w Avonlea.
Chce się dowiedzieć kim jest i jakie życie jest dla niej. Otwarta na świat, decyduje się na podróżowanie, aby poznać coś więcej niż skrawek ziemi na której żyje. Gilbert zostaje, ona wyjeżdża. Nie myśli też o nim, jako o swoim przyszłym narzeczonym, ich drogi i osobowości zanadto się różnią. Jest dobrym, wyrozumiałym i wspierającym znajomym, jednak to nie wszystko czego oczekuje od przyszłego męża. Ma świadomość, że chcą żyć inaczej. Tak mało ich łączy, a tak wiele dzieli. Zresztą Gilbert jest podobny trochę do Diany. Praktyczny, realista, twardo stąpający po ziemi, nigdy nie będzie odpowiednim kompanem i partnerem życiowym dla niej. Ania, rozmarzona, zawsze z głową w chmurach, determinacją i energią, chce podbijać świat. Fascynuje ją życie i książki, chce poznawać świat i przekraczać granice. Gilbert jest tradycjonalistą, mimo jego zalet i częściowo nowoczesnego spojrzenia na życie i kobiety, to jednak za mało, nie jest tak otwarty jak Ania. Nie ciekawi go świat poza Avonlea, nie interesuje się literaturą, nie ma swoich zainteresowań. Życie jest dla niego prostsze i składa się z tradycyjnych wartości.
Diana też wybiera zupełnie skrajną drogę. Zostaje w domu i kiedyś wyjdzie za mąż i zajmie się dziećmi i domem. Ania nie ma teraz tego w planach, jeśli w ogóle. Teraz ma jedną, jedyną szansę na to, aby wyjechać, wie, że potem się nie uda. Ukończyła seminarium z bardzo dobrymi wynikami. To ją motywuje i ugruntowuje w jej decyzji. To dobry moment na krok dalej. Musi iść dalej. Jest zdruzgotana, że zostawia Marylę samą, ale planuje znaleźć dla niej pomoc i towarzystwo. Nie będzie sama i Ania będzie ją odwiedzać w wakacje. Zaoferuje też finansowe wsparcie, jeśli zdobędzie stypendium studenckie.
Ania dopiero teraz zdała sobie sprawę z tak wielu rzeczy, mając w końcu oddech po ciężkim roku intensywnej nauki. Czuje się niezrozumiana i samotna. Nie przeszkadza jej bycie samej od czasu do czasu, ale brak zażyłości i podobnego światopoglądu ją osamotnia w małym Avonlea. Musi żyć po swojemu, znaleźć sens. Tutaj to się nie uda.
Chce też znaleźć prawdziwe bratnie dusze. Nowych znajomych spoza Avonlea. Diana i ona są zupełnie inne. Pragnie znaleźć przyjaciół którzy są podobni do niej. Pasjonuje ich świat, nauka, wiedza i edukacja. Chcą poszerzać horyzonty, poznawać świat. W Avonlea nie ma osób jej pokroju. Panują tu tradycyjne wartości. Diana marzy o sukni ślubnej i kilkorgu dzieciach. Nie jest fantastką, idealistką i marzycielką, tak jak Ania. Nie porywa ją świat. Praktyczna i pragmatyczna, nie do końca rozumie Anię. Ania jest młodą dziewczyną, nie jest już dzieckiem i wie, że istnieje tak wiele poza miejscem w którym żyje. Świat nie zaczyna się i nie kończy na Avonlea, na Wyspie Księcia Edwarda i Kanadzie. Słyszała o sufrażystkach i chce je poznać. Jakie wspaniałe i silne muszą to być kobiety! One torują drogę następnym pokoleniom. Marzy też o rozmowach z innymi kobietami, podzielającymi jej poglądy na życie. Ceniącymi wolność, swobodę i własną drogę oraz wybory. Ile możliwości czeka na tak młodą dziewczynę jak ona. Ma dopiero 16 lat i nie w głowie jej stabilne i stateczne życie! Jej ogień dopiero się rozpala. Skończy studia magisterskie i wyjedzie z Kanady. Może nawet zacznie studia w innym kraju, kto wie. Może Wielka Brytania czy Ameryka. Zobaczy. Ma jeszcze wakacje na przemyślenia, dokąd wyjechać i jaką uczelnię wybrać. Wie, że uczelnie przyjmujące kobiety, z takimi wynikami jak ma ona, przyjmą ją chętnie do grona nowych studentek. Chce być samodzielna i niezależna jak najbardziej jest to możliwe w jej sytuacji i jej czasach. Ma szczęście, że trafiając na Mateusza i Marylę, może sobie na ten wybór pozwolić.
Chce też pisać powieści. Zawsze o tym marzyła. Wyobraźni i pomysłów jej nie zabraknie. Czasu też nie. Właśnie pisze swoją pierwszą książkę. To pierwsza jej powieść, którą zaczęła pisać kilka tygodni temu, po ogłoszeniu wyników egzaminów nauczycielskich. Ile nowych przygód i doświadczeń ją czeka! Jest silna i wytrwała. Stypendium przecież otrzymała już po roku nauki!
Te rozważania zatrzymały ją w lipcowe popołudnie w ogrodzie Zielonego Wzgórza. Była sama, a lato rozkwitało w pełni. Sama ze sobą i swoimi myślami. Maryla już wie o wyjeździe, powiedziała jej o tym kilka tygodni temu. Do teraz nie może się z tym pogodzić, chociaż Ania wie, że ją wspiera całym sercem. Kilka godzin temu pożegnała się też z Gilbertem, życząc mu wszystkiego dobrego i z Dianą, która biegała tam i z powrotem, w ferworze przygotowań do swoich 16 urodzin. Ostatnie urodziny które spędzą razem.
Chciała pożegnać się wcześniej, na spokojnie, jeszcze przed ich wyjazdem na wakacje. Diana jedzie do swojej ciotki nad ocean, a Gilbert do wuja do Toronto. Chyba wszystko sobie wyjaśnili, miała poczucie ulgi i spokoju. Oboje z trudem pożegnali się z Anią. Byli przekonani, że Ania zostanie z nimi w Avonlea. Takiej decyzji nie przewidzieli. Czuli, że dopiero ją poznali, a już wyjeżdża. Rozpada się ich znajomość. Ania zapewniła, że zawsze będą z nią i, że może uda jej się spotkać z nimi za rok, latem. Część jej zawsze zostanie w Avonlea, jednak pod koniec lata wyjeżdża. Tak, w sierpniu już jej tu nie będzie. Musi zacząć od nowa, tak jak w dniu przekroczenia progu Zielonego Wzgórza. Tak się wtedy bała. Przeszły ją dreszcze, gonitwa myśli i emocji. Będzie ciężko, ale nie podda się.
Z tą myślą podążyła ścieżką wsród drzew sadu owocowego i kilku uli porozrzucanych swobodnie między drzewami na Zielonym Wzgórzu. Tu się wszystko zaczęło i stąd podąży też nową drogą. Wiał letni, ciepły wiatr. Słońce grzało jej policzek. Pszczoły brzęczały, a koniki polne hałasowały w oddali. Wiatr przyniósł zapach szarlotki z otwartego okna, w kuchni, na Zielonym Wzgórzu. Poczuła się nierozerwalnie związana z życiem, nadzieją i przyszłością. Uda się. Zerwała poziomki przy ścieżce i niespiesznie skierowała swe kroki ku Maryli, czekającej na nią na ganku.
Koniec
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint https://uploads.disquscdn.c....
Zamiłowanie do książek zaszczepiła w mej głowie Mama, która, odkąd pamiętam, zabierała mnie na spacery do biblioteki osiedlowej, gdzie buszowałam między regałami, przeglądałam różne tytuły, a wieczorem przy kakao razem z Mamą czytałam je z wielką ciekawością i animuszem do nauki poznawania liter.
W wieku jedenastu lat obracałam się w literaturze skomponowanej z takich nazwisk jak Jack London, Małgorzata Musierowicz, Adam Bahdaj, H. Ch. Andersern, Krystyna Siesicka, Frances H. Burnett, Maria Kruger. Jestem optymistką i w szczególności lubię pozytywne zakończenia, choć łzy wzruszenia i utraty bohatera również kształtują sferę emocjonalną i formują światopogląd.
Baśnie Andersena są ujmujące, wychowawcze i wartościowe, ale stworzyłabym z nutą nadziei alternatywne zakończenie dla Dziewczynki z zapałkami. Historia tej postaci w związku z #11stkaEbookpoint według mnie byłaby następująca:
Śnieg delikatnie prószył, niesiony mroźnym wiatrem, mieniąc się w świetle Księżyca. Dziewczynka zbierała się do przygotowania miejsca do spania ze znaleźnych kartonów i starych ubrań. Nie uzbierała wystarczającej ilości pieniędzy na kupno jedzenia, posiliła się jedynie kawałkiem bułki upuszczonym przez przechodnie dziecko.
Tę samą drogę co dziewczynka wybrała pewna niezamożna rodzina mieszkająca w pobliskiej wiosce. Państwo Laursen marzyli o jednym potomku, lecz los sprowadził na świat trojaczki:
Andersa, Brittę, Christoffera. Rodzice pracowali ciężko i starali się każdemu zapewnić godny byt i szczęśliwe dzieciństwo. Czas Świąt jednak przenosił frustrację z powodu braku pieniędzy na prezenty, które dostawali koledzy w ich klasie. Dzieci były wdzięczne za wszystko, a najbardziej za poświęcany im czas. Rodzina słynęła z dobroci i empatycznego traktowania zwierząt. Zagubione psy i koty, osierocone sarenki, chore ptaki zawsze znalazły tu ciepły kąt, opiekę i coś do zjedzenia.
Widok zmarzniętej, bezdomnej dziewczynki na wskroś przeszył serce Laursenów bólem.
-Dziewczynko, a gdzie twoja mama?- zapytał pan Laursen.
-Nie mam mamy. Nie mam nikogo. Moje życie to tułaczka. Niesie mnie wiatr, śpiew ptaków, nurt potoku. Mój dom to przyroda, ślepe zaułki ulic, opuszczone chaty.
-Wyjątkowo mroźna zima nastała. Nie możemy pozwolić, aby coś ci się stało. Chodź z nami do domu. Wprawdzie nie mamy sporo miejsca, ale jest ciepło i przytulnie. Dziś Wigilia. Zapraszamy na symboliczną wieczerzę.
Dziewczynka nie zastanawiała się długo. Mróz doskwierał znacząco, a rzęsy zlepiały już kryształki lodu. Poza tym była niewątpliwie głodna jak wilk. Udała się zatem wraz z Laursenami do ich domostwa. Mogła się tam umyć, przebrać w ubrania Britty i zasiąść przy stole z rodziną.
Każdy kąt jadalni wypełniała mieszanina wspaniałych aromatów. Para ulatniająca się z garnków kłębiła się, wnosząc ciepło i podsycając apetyt. Potrawy były przepyszne.
- Jak masz na imię?- zapytała pani Laursen.
- Nie mam imienia. Gdybym miała sobie je nadać, wybrałabym Dorothea, czyli dar od Boga. Wierzę, że każdy z nas, nawet drobnymi uczynkami, może uczynić świat lepszym i być desygnatem właśnie takiego boskiego podarunku, który kumuluje siłę rozjaśniania ciemności.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła mama, a po chwili do pokoju weszły dwa psy i kot stojący na tylnych łapach w czerwonych butach i przemówiły:
-Zapraszamy do stodoły!
Rodzina udała się za zwierzętami i zobaczyła tajemniczy portal. Psy przecisnęły ich przez wrota do innego wymiaru, a tam.... Kraina Fantazji! Wszędzie świątecznie, barwnie, magicznie! Laursenowie nie mogli uwierzyć własnym oczom. Wprawieni w stan osłupienia pytali siebie nawzajem, czy przypadkiem nie znaleźli się we wspólnym marzeniu sennym. Wszystkie zmysły jednak żywo doświadczały sygnałów z zewnątrz. Anders ugryzł ramię czekoladowej gwiazdy, Britta poczuła zapach marcepanowych sopelków, Christoffer nieumyślnie wywołał deszcz brokatu sypiącego się z łańcuchów choinkowych. Dorothea zachęciła dzieci, by popędzić na górską kolejkę z saniami Św. Mikołaja. Potem wskoczyły do basenu ze śniegiem odbijającym jak trampolina. Zrywały pierniki rosnące na drzewach i piły śliwkowy kompot z fontanny. Z pasji do zagadek pokonały trudny, lodowy labirynt i udały się na zygzakowatą zjeżdżalnię z szalika wielkiego bałwana. Wszyscy bawili się wyśmienicie.
Przed północą zapaliła się jaskrawa gwiazda na szczycie wielkiej choinki i rodzina z powrotem znalazła się w domu.
- Toż to było niebywałe!- krzyknął ojciec.
-Cud!- dopowiedział Christoffer.
-Usłyszeliśmy mowę zwierząt!- dodała Britta.
- Byliśmy w krainie spełniającej życzenia!
Dziewczynka, która od tego dnia nosiła imię Dorothea, spojrzała głęboko w niebo i spokojnie rzekła:
- To nie cud. To rzeczywistość ubrana w pozytywne uczucia, usłana otuchą wiary. Jeśli wierzysz w coś mocno, wiara uwierzy w ciebie.
Mama przystanęła na środku jadalni i oznajmiła:
- Dorotheo, chcemy, abyś z nami została na zawsze. Będziesz chodzić wraz z trojaczkami do szkoły, wieść harmonijne życie w symbiozie z naturą, pomagać w opiece nad zwierzętami i w pielęgnowaniu roślin,.
- Z radością zostanę. Będąc częścią waszej rodziny, spełni się moje gwiazdkowe marzenie.
Zapadła cicha, spokojna, rozświetlona Księżycem noc. Wszyscy zasnęli wartko ze zmęczenia, ale w głowie każdego błyskało kolorami i huczało od niesamowitych wrażeń.
11stkaEbookpoint W wieku 11 lat zafascynował mnie Robinson Crusoe Daniela Defoe.Wróciłam do tej książki, ponieważ zafascynowała ona mojego małego bratanka Adriana. Razem ustaliliśmy jednak, że to nie może być tak, że Robinson jest rozbitkiem, tuła się od wyspy do wyspy, żyje sam do czasu spotkania z Piętaszkiem, powraca do Anglii po 28 latach. Alternatywa jest taka: Robinson przybywa na wyspę, gdzie spotyka Piętaszka. Wkrótce do brzegu przybijają piraci. Mają mapę skarbów, a Robinson umie ją odczytać. Płyną pirackim statkiem w kierunku latarni morskiej. Po drodze oswajają małpkę z wyspy bananowej, toczą walkę z żarłaczem w Zatoce rekinów, gubią światło latarni we mgle, łowią olbrzymią ośmiornicę, widzą ucztujących ludożerców. Docierają do wyspy skarbów, znajdują skrzynię z monetami i klejnotami. Dzielą łupy, potem piraci dostarczają Piętaszka na Karaiby, a Robinsona do Anglii. Robinson jest młody, bogaty i żądny kolejnych przygód. https://uploads.disquscdn.c...
Sam dźwignął się na nogi. Był ogłuszony, krew z rozbitej głowy ściekała mu do oczu. Po omacku brnął przed siebie i wreszcie zobaczył dziwną i okropną scenę. Na skraju otchłani Gollum walczył jak opętaniec z niewidzialnym przeciwnikiem. Chwiał się to w przód, to w tył, niekiedy tak blisko krawędzi, że jeden krok tylko dzielił go od zguby, niekiedy odsuwając się od niej, padając na ziemię, wstając, padając znów. I przez cały czas syczał, chociaż nie wymawiał żadnych słów.
Podziemne ognie rozbudziły się gniewne, czerwony żar buchnął wypełniając pieczarę blaskiem i gorącem. Nagle Sam spostrzegł, że Gollum podnosi swoje długie ręce do ust; błysnęły białe kły i zwarły się ze szczękiem. Frodo krzyknął. Sam zobaczył go znów, klęczącego na krawędzi otchłani. Gollum wirując w szaleńczym tańcu trzymał we wzniesionej ręce Pierścień, razem z palcem Froda, tkwiącym jeszcze w złotej obrączce. Pierścień lśnił jak żywy płomień.
- Mój skarb, mój skarb, mój skarb! wykrzykiwał Gollum. Mój skarb! Och, mój skarb!
Tak krzycząc, wpatrzony chciwie w swoją zdobycz, cofnął się o krok w stronę klęczącego Froda i przewróciwszy się nań strącił hobbita w ognistą czeluść. Przeciągły jęk: Gandalf! dobiegł z otchłani. Frodo zniknął. Sam natarł z krzykiem na Golluma z zamiarem zepchnięcia go w przepaść, ale ten, spostrzegłszy napastnika, zdjął pierścień z jedynej pozostałej cząstki Froda i nasunął go na swój własny palec. Zniknął. Sam był jednak za bardzo rozpędzony, zrobił więc o jeden krok za wiele, potknął się, przez sekundę chwiał się na krawędzi, potem z przeraźliwym wrzaskiem runął w ślad za pierwszym hobbitem. Jęk: Gandalf! dobiegł z otchłani po raz drugi.
Na progu ciemności Sammath Naur, wysoko ponad równinami Mordoru, ogarnął Golluma taki podziw i taka groza, ze zapominając o wszystkim stanął osłupiały.
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Dziecko Piątku M. Musierowicz - alternatywne zakończenie
i.
Krople lipcowego deszczu uderzały monotonnie o szyby. Aurelia wsłuchiwała się w ich dźwięk z całkowitą rezygnacją. Choć za oknem była ciepła lipcowa noc, nie wiedzieć czemu przypomniała sobie wiersz Leopolda Staffa. O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny / I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, / Dżdżu krople padają i tłuką w me okno.../ Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną (...).
Tak, te słowa doskonale pasowały do jej stanu ducha. Wpatrując się tępo w przestrzeń za oknem, zdawała się nic nie widzieć. Czuła tylko smutek w sercu i rozgoryczenie. Nie przyjechał, choć przecież umawiali się. Powiedział, że odwiedzi ją i babcię w Pobiedziskach. Głos miał przy tym wiarygodny, lekko łamiący się, ale uwierzyła mu. Te jego słowa wszystkie na nic były. Babcia miała rację, z ojca tchórz jest, człowiek niedobry i niedojrzały. Ależ czegóż mogłaby spodziewać się po kimś, kto zostawił chorą mamę dla innej kobiety? Czegóż oczekiwać po takiej podłości?
I szybko ta myśli zapaliła w niej inną. Przypomniała sobie co poczuła w objęciach tej życzliwej, dobrej jak anioł Gabrysi. Na samo wspomnienie tego gestu, zrobiło się jej na sercu jakby lżej. Ale czy to ciepło, które czuła w podbrzuszu miało wyłącznie związek z dobrocią i życzliwością kobiety, która mogłaby być jej matką? Czy może chodziło tutaj o coś innego, większego i stokroć bardziej zagmatwanego dla jej nastoletniego umysłu? Bała się przyznać przed sobą do tego, co czuje i dokąd ją te uczucia zaprowadzą. Jednocześnie miała pewność, że jako człowiek przyzwoity i zupełne przeciwieństwo swego ojca, nie można dawać komuś próżnej nadziei. Tylko dlatego, że tak jest łatwiej, nie znaczy, że lepiej. Bała się tego, co ma nastąpić. Okrutnie się bała, ale jednocześnie miała pewność, że postąpi słusznie.
ii.
W pustym mieszkaniu rozbrzmiał telefon z taką mocą, jakby miał przekazać, że oto nadchodzą ważne wiadomości. Konrad z trudem wydostał się z łóżka, nie bardzo przytomny (było po 9) i niezgrabnym gestem podniósł słuchawkę w kierunku twarzy. Głos Aurelii dobudził go skutecznie, sprowadzajac dziwną ekscytację w okolicach przepony. Dziwne, zazwyczaj takie uczucie towarzyszyły Bebe i to zwykle po spotkaniach ze swoimi absztyfikantami.
Zaczęło się zwyczajnie od kordialnej wymiany uprzejmości, co u Konrada słychać, jak się miewa. Aurelia podziękowała za miłe chwile spędzone w trakcie przedstawienia Wesela. Odsłanianie kurtynki było całkiem przyjemne. Podziękowała za przysługę - pomógł naprawić babciną pralkę siłą umysłu, nie bicepsów. No dobrze, ale ad rem: ona dzwoni tak wcześnie rano, bo uważa, że powinna wykonać pierwszy krok i powiedzieć jak jest naprawdę. I po tych słowach Konrad poczuł, że oto zbliża się cios, którego być może nie będzie w stanie godnie przyjąć. Aurelia nie jest gotowa na przyjaźń z nim. Nie teraz, nie po tym, jak została odrzucona i to przez ojca, najważniejszego mężczyznę w jej życiu. Potrzebuje odpocząć, przemyśleć sobie to wszystko, a przede wszystkim nie angażować się w historie niepewne, których finał może przysporzyć ostatecznie trosk.
Tak, była dzieckiem piątku, a tego typu osobniki mają właśnie tak: szczęście jej nie dopisuje i nie wiadomo, co jeszcze wynikłoby z ich przyjaźni. Konrad usłyszawszy to, odchrząknął - tylko na tyle było go stać, po czym odłożył słuchawkę. Czuł, jak zasycha mu w gardle, serce wali szybciej niż zwykle, zabierając spokój i opanowanie.
iii.
Wypad do Pobiedzisk napełnił go dziwną mieszaniną ekscytacji i nadziei. Pan Bronek nie czuł się tak odkąd odeszła jego Hela. Z panią Martą rozmawiało się mu tak dobrze, poruszyli tyle tematów, zwyczajnych, a jakże potrzebnych - dom, szkolne życie, śmierć żony, stare lata spędzone w samotności, bez dzieci, bez rodziny. Oj tak, starsza pani zdawała się rozumieć go doskonale Trzeba by tylko wymyślić pretekst do kolejnego spotkania. Ta czarnooka gapa, wnuczka pani Marty, mogłaby mu w tym pomóc. Tak, już on to sobie wszystko spokojnie obmyśli. Przecież człowiek potrzebuje dobrego kompana tej ziemskiej wędrówki, więc co mu szkodzi spróbować? Jeśli coś miałoby z tego być, niech się dzieje wola nieba.
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Oto mój kolaż z alternatywnym zakończeniem dla książki ,,Był sobie pies" - oryginalnie zakończenie było smutne :(
https://uploads.disquscdn.c...
Pan Borowski czuł ogromny ciężar na duszy, kiedy musiał oddać również i ten ostatni kawałek lasu, ostatni przyczółek starego domu.
Wśród drzew były także i te najstarsze, wierni przyjaciele, walczący o tę ziemię już tyle lat. Ale choć krwawiło mu serce, wiedział, że nade wszystko ratować musi swoją rodzinę.
Niebo się wypogodziło i mróz trzaskał ostry, kiedy wkładał czapkę, idąc pożegnać swych starych druchów.
Nie zważał na nic i nie dosłyszał też odgłosu sań, które od strony ganku podjechały.
Szedł żwawo, wsłuchując się we własne serce zatroskane i śnieg zgrzypiący pod butami.
Wtem dobiegł go glos Irenki, biegła za nim, w byle jak narzuconym na sukienkę kożuszku
- Tatusiu, tatusiu, poczekaj! Przyjechały sanie, czy tata nie słyszał?
- Irenko, dziecko moje złote, myślałem o drzewach i jakby mi słuch się wyłączył. A któż to przyjechał?
- Hrabina Opolska, we własnej osobie! Bardzo sroga się wydaje z niej dama, ale niech mi tatuś pozwoli, ja z nią porozmawiam!
- Dziecko Kochane, toż nie tobie z dorosłymi o poważnych radzić sprawach, ty już dość trosk na swą głowę bierzesz. A skąd Hrabina tutaj?
- Mamą do niej list pisała, a ja w tajemnicy wysłałam. Niech tatko się nie gniewa na nas, my też dom nasz kochamy i wszystko zrobić chcemy, aby go ratować, a tatce choć trochę ulżyć.
- Jakżebym mógł się gniewać na ciebie, dziecko drogie. Ja tylko drwali wstrzymam, co by na mnie poczekali, i razem do Pani Opolskiej pójdziemy.
Tak też i chwilę później wkroczyli razem do domu, Pan Borowski z Irenką za rękę.
Drzwi pokoju dużego były zamknięte, nieopodal zaś krążyły obie ciotki w strwożonej ciszy, nawet Jaś tego dnia zamilkł, jakby rozumiejąc, że tu toczy się gra o przyszłość.
Co więcej, i babka tym razem szeptem tylko zapytała
- Kto umarł? Mówcie mi zaraz!
Zza drzwi dobiegały głosy, a raczej glos mamy tylko, cichy i urywany, Pani Opolska milczała.
Pan Borowski się zawahał, czy wejść do pokoju, czy też tylko może tym sprawę pogorszy?
Ciotki spojrzały na nich, wszyscy zastygli w bezruchu, i tylko dało się słyszeć, że Pani Borowska zaszlochała za drzwiami cicho.
Tego już serce Irenki znieść nie mogło. Popatrzyła na drzwi, ustami poruszała wpierw bezwdzięcznie, potem cichutkie tylko słowo z nich się wydostało
-Mamusiu...
Tato jej spojrzał na nią zlękniony, krok zrobił w jej stronę, ale już było za późno. Irenka rzuciła się na klamkę i wpadła jak burza do pokoju.
Wszystkim ukazał się obraz taki, że Hrabina Opolska siedziala za stołem, a Pani Borowska stała przed nią, słaba jednak, trzymając się oparcia krzesła. A w chwili kiedy drzwi się otwarły, osunęła się właśnie na to krzesło.
Obie panie zdziwione spojrzały na intruzów.
Pan Borowski zawahał się w drzwiach, ale Irenka przypadła do kolan matki, wtuliła w nie głowę i mówiła szybko:
- Mamusiu, mamusiu, co tobie, nie płacz bo mi serce pęknie, to nic mamusiu , my sobie sami poradzimy...
- A ty pewnie jesteś Irenka - przerwała jej Pani Opolska sucho. Głęboka zmarszczka na jej czole się pogłębiła.
Dziewczynka zamarła, zaraz jednak dobre wychowanie wzięło górę, zerwała się na nogi i dygneła
- Tak, proszę Pani
- A czemuż to dorosłym przerywasz rozmowy poważne?
- Proszę Pani, bo jak mama płacze, to ja nie zdzierżę! Jak można chorą osobę, słabą, do płaczu doprowadzać?! Toż serca trzeba nie mieć!
- Irenko! - zawołali strwożonym głosem zgodnie Państwo Borowscy.
Hrabina Opolska podniosła lekko rękę, jakby chcąc ich powstrzymać. Zaciekawiła ją ta dziewczyna, taka piękna i odważna, tak przypominająca jej własną córkę.
- Niech mówi- powiedziała cicho.
- Ja nie chciałam przerywać, proszę Pani, rodzice mnie dobrze wychowali, tylko, że ja muszę z Panią pomówić. Ja słyszałam, że Pani jest sroga bardzo- w tym miejscu Pani Borowska wstrzymała oddech- ale ja się nie boję, bo tu idzie o zdrowie, życie mamusi nawet, i o dom nasz kochany i rodzinę. Ja myślę, że może Pani kto krzywdę zrobił, że Pani taka smutna i na własnych krewnych się zamyka, ale w Pani oczach widzę, że i kochać Pani umie, albo umiała kiedyś. I jeśli tylko Pani pozwoli, ja opowiem , opowiem o naszym domu, pokażę jaki on piękny i Pani zrozumie wszystko. Czy ja mogę mówić śmiało?
Pani Opolska zawahała się, ale ciekawość zwyciężyła- nikt dawno do niej nie mówił tak odważnie.
Skinęła tylko głową I Irenka zaczęła swą opowieść - o rodzicach, ciotkach, Jasiu i psie, Drabie, o babci i księdzu kochanym co zza grobu ich ratował. O radosci, zmartwieniach i milosci. Zaprowadziła Hrabinę w każdy kąt i każdy zakamarek pokazała.
Rodzina zadziwiona słuchała na początku, powoli jednak każdy odszedł zostawiając Panią Opolską pod wpływem czaru Irenki, czując, że jeśli ma się stać cud, to tylko ta dziewczyna może go dokonać.
- O, a tu Jasia właśnie zakopałam, razem z Drabem! - szczerze wyznała stojąc w zaspie opodal okna od gabinetu ojca.
Pani Opolska milczała cały czas, teraz jednak coś poczęło dziać się z jej twarzą, zmarszczka na czole, ta najgłębsza, nadal walczyła o swe miejsce, ale w końcu i ona się wygładziła i jakby ubyło starszej Pani 10 lat.
Hrabina zaczęła się śmiać, długo i wdzięcznie, aż przybiegła rodzina cała, przestraszona czy co się stało, co to za dźwięk przedziwny.
- Prawdziwy skarb tu macie- powiedziała Pani Opolska do zdziwionych domowników. - panna z mokrą głową, a jednak ogrzewa jak ogień. Jeśli mi pozwolicie, to zostanę tu dni kilka aby i na mnie trochę tego ciepła spłynęło, a potem... A potem to się zobaczy! Och, ale co się dzieje! - zawołała zdziwiona, bo Irenka poczęła całować ją i ściskać.
- Pani wybaczy, ale taka radość mnie ogarnia, bo Pani taka dobra!
- Jeszcze nic nie postanowiłam dziecko.
- Ale Pani już jest częścią rodziny, a to już dużo!
I została Pani Hrabina na wiele dni, kochając i dom i jego mieszkańców co raz bardziej, ciężar jej spadł z serca za sprawą magi Irenki i znów, po latach, czuła, że żyje i ma dla kogo żyć.
A stare drzewa ocalały, drwali odwołano i Pan Borowski, szczęśliwy, przechadzał się wśród nich nie raz, głaszcząc czule ich korę pomarszczoną.
Kiedy miałam 11 lat, byl rok 1996, dostałam od siostry książkę "Panna z mokrą głową ", piękną opowieść, pełną dobra i radości. Był to ostatni rok mojego dzieciństwa- rok później, jak Irenka z książki, sama straciłam tatę. Zrozumiałam wtedy ból głównej bohaterki i zazdrościłam jej, że była taka dzielna, mądra i odważna.
Dwa lata temu zginęła moja siostra, a ja ostatnio przypadkiem znalazłam tamtą książkę, otworzyłam ją na pierwszej stronie, przeczytałam dedykację i uśmiechnęłam się przez łzy, wspominając piękny czas, kiedy miałam 11 lat..
Oto więc moje zakończenie, zakończenie w którym daję Irence świat w którym nie musi żegnać się z ukochanym tatą, nie musi za szybko dorastać.
#11stkaEbookpoint
Kiedy jaskółka w baśni Hansa Christiana Andersena opuściła Calineczkę nazwaną potem Mają, przybyła ona do Danii i zatrzymała się w niewielkiej duńskiej wiosce. Jej czarne piórka lśniły w letnim, upalnym słońcu, a maleńkie oczka potrafiły bardzo szybko dostrzec w locie najmniejszą nawet muszkę. Pewnego dnia źli ludzie złapali jaskółeczkę. Śmiejąc się szyderczo, związali jej nóżki grubymi sznurkami i wypuścili na wolność. Jaskółeczka, którą od tej chwili nazywać będziemy Mozaiką, odfrunęła smutna i zaskoczona nikczemnym czynem ludzi. Nie mogła poruszać się swobodnie w powietrzu, krążąc dookoła wiejskich chat. Nie potrafiła, jak niegdyś, dopominać się o okruchy z wypieczonych chlebów i ciast. Siadywała teraz w kąciku wiejskiego podwórka i przyglądała się ptakom wysoko szybującym po błękitnym, bezchmurnym niebie. Nie widziała jedynie słońca. Ilekroć spoglądała w niebo, słońce ukryte było za zabudowaniami gospodarskimi bądź za lasem. Mozaika obserwowała swoje jaskółcze koleżanki. Podziwiała ich kunszt, widoczny szczególnie w trakcie lotu, i swobodę. Zauważyła też, że jej dawni przyjaciele zbierają się na naradę. Oznaczało to - o czym dobrze wiemy - zbliżający się koniec lata. Jaskółki po prostu szykowały się do odlotu. Jeszcze smutniej zrobiło się w serduszku Mozaiki. Zrozumiała bowiem, że nie będzie mogła - po raz pierwszy w swoim ptasim życiu - razem z innymi jaskółkami odlecieć do ciepłych krajów. Nagle przypomniała sobie, że nie jest z nią aż tak źle. - Fruwać przecież potrafię! - krzyknęła do siebie wesoło. Po chwili jednak znów posmutniała - Do ciepłych krajów polecę sama, zupełnie sama. Nie nadążyłabym za innymi stworzonkami.
Tak, to była prawda. Zasmucona i osowiała nasza jaskółeczka Mozaika pewnego ranka zauważyła opadające liście z drzew. Ujrzała przybywających na powiewach wiatru zwiastunów mrozu i śniegu. Energetyczne przewody były oszronione i nie było na nich jaskółek. Odleciały.
- Dziwne - westchnęła Mozaika - myślałam, że choć jedna moja przyjaciółka mnie odnajdzie i razem stąd odfruniemy.
Szybko jednak zapomniała tę smutną myśl i wzbiła się w górę. Bolały ją nóżki. Sznurek uwierał. Mimo to płynęła po niebie bardzo wolno i spokojnie. Po kilkunastu dniach lotu Mozaika znalazła się nad wielkim błękitno-szarym oceanem. Była zmęczona podróżą. Raptem dostrzegła niewielką, zieloną wysepkę. Po raz pierwszy od wielu, wielu dni radość napełniła jej maleńkie serduszko. Będzie mogła chociaż na chwilę przerwać trudny lot. Posili się.
- Jak się nazywasz? - miły dziecięcy głosik, niczym strumyk pełen źródlanej, chłodnej wody dotarł do uszu jaskółki - Ja nazywam się Istotka. Taka mała, nieduża Istotka, a ty jak się nazywasz?
- Mnie nie nazwano. Nie nadano mi imienia - odparła po chwili smutna jaskółka.
- Ach tak, rozumiem, ciebie, moja jaskółeczko, związano. Skrępowano ci nóżki. Spójrz, twoje nóżki są znów wolne. Nie masz już na nich sznurów. Uwolniłam cię od nich. - Dziękuję ci moja kochana Istotko. Jest mi lżej. Czuję się normalnie - tak jak dawniej. To twoja zasługa. Poleć ze mną razem. Nie zostawaj tu na wyspie.
Istotka zamilkła na chwilę. Zamyśliła się i odparła:
- Mam tu jeszcze dużo pracy do zrobienia, ale za kilka dni na pewno się spotkamy jaskółeczko. Bywaj zdrowa.
- Do widzenia Istotko. Dziękuję za pomoc. Będzie mi smutno bez ciebie, więc przybywaj.
Jaskółka ponownie wzbiła się wysoko. O wiele wyżej niż wówczas, kiedy jej nóżki były związane. Była radosna, rzec by można - roześmiana. Pewna, że za chwilę dogoni wszystkie jaskółki, które wcześniej odleciały do ciepłych krajów - wszystkie ptaki wędrujące na południe. Słońce oświetlało złocistymi promieniami całą przestrzeń, cały świat. Jaskółka kilkakrotnie obejrzała się za siebie. Oczekiwała Istotki.
- Istotka przecież nie ma skrzydełek, więc mnie nie dogoni - posmutniała - Ależ tak! - zawołała po chwili - Na brzegu wysepki stała łódka z trzema białymi, tak białymi, jak moje piórka żaglami. Tak, tak! - wołała radośnie - Istotka przypłynie do mnie tą właśnie łódką. Na pewno. To cudowne!
Jaskółka spojrzała w dół. Na olbrzymim, sinym oceanie piętrzyły się fale. Łódki nigdzie nie było. Nadzieja powoli opuszczała Mozaikę. Cieszyła się jednak z tego, że mogła spotkać małą dobrą dziewczynkę. Tak cieszy się utrudzony, wędrujący po pustyni Beduin, który odpoczął w oazie, a po kilku dniach dalszej pustynnej wędrówki zastanawia się nad tym, czy rzeczywiście była to oaza, a może tylko fatamorgana?
- Któż mi rozwiązał sznury, jeżeli nie zrobiła tego mała dziewczynka? - kłóciła się z własnymi myślami jaskółka - Istotka miała dużo pracy i dlatego nie ma jej przy mnie. Trudno - rozmyślała dalej - w powrotnej drodze jeszcze raz ją odwiedzę.
Ciemnobrązowe, wysokie góry o stromych, ostrych szczytach wyłoniły się zza widnokręgu.
- To są ciepłe kraje - ucieszyła się Mozaika.
Jaskółka zamieszkała na stromej krawędzi jednej z wielkich gór. Tam uwiła sobie gniazdko. Stamtąd też ruszyła w powrotną drogę do małej, cichej wioski w Danii. Zmęczona i przemoknięta stale padającym deszczem wpadła do wody, do oceanu. Nie, nie utopiła się. W wodzie spotkała dobrą wróżkę. Usiadła na jej złotych włosach i zasnęła. Śni teraz o zielonej wyspie i o dziewczynce Istotce. #11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Już prawie zapomniałem
o tym, że kiedyś 11 lat miałem.
A dzięki Wam sobie przypomniałem,
jak wówczas bardzo czytać lubiłem.
Każda lektura była dla mnie wspaniała,
w każdej czekała na mnie przygoda niebywała,
ale często sam po inne książki poza programem sięgałem
i w nich najczęściej o świecie zapominałem.
Jedną z takich powieści,
których wspomnienie w moim sercu wciąż gości
jest "Akademia Pana Kleksa"
tak bardzo ciekawa, tak poruszająca serce na maska.
Jako młody chłopak marzyłem, by w Akademii się znaleźć
i takich przyjaciół mieć.
A jak widzę alternatywne zakończenie tej opowieści?
Oj wiele ich mam, wiele zakończeń w mojej głowie się ich mieści.
Oczami wyobraźni rysuje dalszy ciąg przygód Pana Kleksa i jego gromadki,
które nie kończą się słowami z ostatniej książkowej kartki
lecz Akademia Pana Kleksa pomimo intryg Golarza Filipa nadal istnieć będzie
i wychowa nie jedno kolejne pokolenie.
Będą w niej nauki magiczne
ale i te jak najbardziej praktyczne,
by w dorosłym życiu każdy czarował dobrocią
i pracował z wielką sumiennością.
A książę Mateusz po odzyskaniu dawnej postaci,
będzie pomagał Panu Kleksowi w utrzymaniu nauki świetności,
bo kto jak kto, ale Mateusz doskonale by rozumiał znaczenie magii
i tego ile potrafi dać czar fantazji.
Może Pan Kleks rozbudowałby też Akademię,
w której postacie z bajek poprowadziłyby nie jedną baśniową lekcję,
żeby dzieci magiczny świat bajek poznały
i przy tym świetnie się bawiły.
Książę Mateusz obudziłby Śpiącą Królewnę
i razem by stworzyli piękną rodzinę.
A do Akademii przybywałyby dzieci ze wszystkich zakątków Ziemi,
które zafascynowane magicznych lekcji wizjami
rozpoczęłyby niesamowite spotkania z nauką i magią,
z tym wszystkim co w książce o Akademii Pana Kleksa przepełnione jest fantazją.
W moim alternatywnym zakończeniu
historia "Akademii Pana Kleksa" nie uległaby skończeniu
lecz miałaby swoje dalsze losy,
i wiodła w edukacyjne kosmosy
natomiast Adaś Niezgódka i jego przyjaciele
zakładaliby kolejne Akademii filie,
by przygody Pana Kleksa nie poszły w zapomnienie
a nauka i magia szły ze sobą w parze niezmiennie.
https://uploads.disquscdn.c...
#11stkaEbookpoint
Gdy byłam mała kochałam jak i do tej pory kocham zwierzęta oraz fantastykę , książki które posiadały mądre przesłanie . Moją ulubioną książką w wieku 11 lat była i jest nadal
,, Opowieści z Narnii " , zbyt tradycyjnie było by napisać że jest to książka która posiada w sobie zwierzęta , magię .. napiszę więc że posiada w sobie moc która potrafi rozwijać nie tylko wyobraźnie co potrafi uczynić człowieka szczęśliwszym , mniej samotnym w którym to były marzenia być w świecie Fantasy , posiadać przy sobie przyjaciela i obrońcę takiego jak Aslan . Książka nauczyła mnie że nie warto robić losowi na przekur i że prawdziwi przyjaciele są nam dani przez los a każdą walkę którą prowadzimy może być wygrana , w tym kolażu przedctawiłam cytat odnoszący się do cennej lekcji * Król podlega prawu , bo to prawo czyni go królem . Wcześniej nie rozumiałam tego znaczenia cytatu , teraz już wiem . I tak w wieku 11 lat aż do teraz utrzymuje w swoim sercu tą książkę.
#11stkaEbookpoint
Dziecko Piątku M. Musierowicz - alternatywne zakończenie
i.
Krople lipcowego deszczu uderzały monotonnie o szyby. Aurelia wsłuchiwała się w ich dźwięk z całkowitą rezygnacją. Choć za oknem była ciepła lipcowa noc, nie wiedzieć czemu przypomniała sobie wiersz Leopolda Staffa. O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny / I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, / Dżdżu krople padają i tłuką w me okno.../ Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną (...).
Tak, te słowa doskonale pasowały do jej stanu ducha. Wpatrując się tępo w przestrzeń za oknem, zdawała się nic nie widzieć. Czuła tylko smutek w sercu i rozgoryczenie. Nie przyjechał, choć przecież umawiali się. Powiedział, że odwiedzi ją i babcię w Pobiedziskach. Głos miał przy tym wiarygodny, lekko łamiący się, ale uwierzyła mu. Te jego słowa wszystkie na nic były. Babcia miała rację, z ojca tchórz jest, człowiek niedobry i niedojrzały. Ależ czegóż mogłaby spodziewać się po kimś, kto zostawił chorą mamę dla innej kobiety? Czegóż oczekiwać po takiej podłości?
I szybko ta myśli zapaliła w niej inną. Przypomniała sobie co poczuła w objęciach tej życzliwej, dobrej jak anioł Gabrysi. Na samo wspomnienie tego gestu, zrobiło się jej na sercu jakby lżej. Ale czy to ciepło, które czuła w podbrzuszu miało wyłącznie związek z dobrocią i życzliwością kobiety, która mogłaby być jej matką? Czy może chodziło tutaj o coś innego, większego i stokroć bardziej zagmatwanego dla jej nastoletniego umysłu? Bała się przyznać przed sobą do tego co czuje i dokąd ją te uczucia zaprowadzą. Jednocześnie miała pewność, że jako człowiek przyzwoity i zupełne przeciwieństwo swego ojca, nie można dawać komuś próżnej nadziei. Tylko dlatego, że tak jest łatwiej, nie znaczy, że lepiej. Bała się tego, co ma nastąpić. Okrutnie się bała, ale jednocześnie miała pewność, że postąpi słusznie.
ii.
W pustym mieszkaniu rozbrzmiał telefon z taką mocą, jakby miał przekazać, że oto nadchodzą ważne wiadomości. Konrad z trudem wydostał się z łóżka, nie bardzo przytomny (było po 9) i niezgrabnym gestem podniósł słuchawkę w kierunku twarzy. Głos Aurelii dobudził go skutecznie, sprowadzajac dziwną ekscytację w okolicach przepony. Dziwne, zazwyczaj takie uczucie towarzyszyły Bebe i to zwykle po spotkaniach ze swoimi absztyfikantami.
Zaczęło się zwyczajnie od kordialnej wymiany uprzejmości, co u Konrada słychać, jak się miewa. Aurelia podziękowała za miłe chwile spędzone w trakcie przedstawienia Wesela. Odsłanianie kurtynki było całkiem przyjemne. Podziękowała za przysługę - pomógł naprawić babciną pralkę siłą umysłu, nie bicepsów. No dobrze, ale ad rem: ona dzwoni tak wcześnie rano, bo uważa, że powinna wykonać pierwszy krok i powiedzieć jak jest naprawdę. I po tych słowach Konrad poczuł, że oto zbliża się cios, którego być może nie będzie w stanie godnie przyjąć. Aurelia nie jest gotowa na przyjaźń z nim. Nie teraz, nie po tym, jak została odrzucona i to przez ojca, najważniejszego mężczyznę w jej życiu. Potrzebuje odpocząć, przemyśleć sobie to wszystko, a przede wszystkim nie angażować się w historie niepewne, których finał może przysporzyć ostatecznie trosk.
Tak, była dzieckiem piątku, a tego typu osobniki mają właśnie tak: szczęście jej nie dopisuje i nie wiadomo, co jeszcze wynikłoby z ich przyjaźni. Konrad usłyszawszy to, odchrząknął - tylko na tyle było go stać, po czym odłożył słuchawkę. Czuł, jak zasycha mu w gardle, serce wali szybciej niż zwykle, zabierając spokój i opanowanie.
iii.
Wypad do Pobiedzisk napełnił go dziwną mieszaniną ekcytacji i nadziei. Pan Bronek nie czuł się tak odkąd odeszła jego Hela. Z panią Martą rozmawiało się mu tak dobrze, poruszyli tyle tematów, zwyczajnych, a jakże potrzebnych - dom, szkolne życie, śmierć żony, stare lata spędzone w samotności, bez dzieci, bez rodziny. Oj tak, starsza pani zdawała się rozumieć go doskonale Trzeba by tylko wymyślić pretekst do kolejnego spotkania. Ta czarnooka gapa, wnuczka pani Marty, mogłaby mu w tym pomóc. Tak, już on to sobie wszystko spokojnie obmyśli. Przecież człowiek potrzebuje dobrego kompana tej ziemskiej wędrówki, więc co mu szkodzi spróbować? Jeśli coś miałoby z tego być, niech się dzieje wola nieba.
#11stkaEbookpoint
Ja bardzo lubię opowiadania o zabarwieniu katastroficznym. Dlatego też, moim faworytem numer jeden jest "Dżuma" Alberta Camusa. Kończy się słowami bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika.
...Minęło ponad 30 lat od pamiętnych wydarzeń w Oranie. Życie mieszkańców już dawno wróciło na właściwe tory społeczeństwa. Nikt już nie pamięta, co właściwie się wydarzyło, wspomnienia się zacierają, tylko sam doktor Rieux, czasem rozmyśla popijając kubek porannej kawy na swym tarasie i zadaje sobie filozoficzne pytania. W międzyczasie doktorowi urodził się syn Colan. Aktualnie uczęszcza na medycynę i tak jak jego ojciec, chce zbawiać Świat poprzez chęć niesienia pomocy wszystkim potrzebującym. To był wtorek, pierwszy dzień jesieni, stan Ohio, stan w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Media obiegła informacja o pierwszym przypadku dziwnej choroby, nikomu nieznanej. Gdy kolejne przypadki "zalały" okoliczne szpitale, wówczas sprawa przybrała na wadze i stałą się priorytetem wszystkich bloków informacyjnych. Każda redakcja gazety, poświęcała pierwszych kilka stron, by odnieść się do aktualnej sytuacji. Mijały godziny, dnie, tygodnie. Chorych było już tak dużo, że szpitale nie dawały sobie rady z niesieniem pomocy, wszystkim potrzebującym. Choroba przeniosła się na inne kontynenty. Po 2 miesiącach choroba panowała już w całej Europie i Azji. Obie Ameryki były wylęgarnią "bakcyla", który rozprzestrzeniał się na cały Glob. To była tylko kwestia czasu.
W styczniu wszystkie służby medyczne na Świecie ogłosiły stan Epidemii. Umieralność byłą ogromna, 3/4 zarażonych umierała. Cywilizacja była zagrożona. Na Świecie zapanował chaos pomieszany z bezradnością i strachem. Stosy ciał wrzucano do masowych grobów i palono, by choroba nie mogła się dalej przenosić. Wszystkie środki zapobiegawcze nie przynosiły skutku. Dochodziło do skrajności zjawiskowych. Społeczeństwo, z jednej strony, mimo ryzyka i lęku, potrafiło sobie pomagać we wszelaki sposób, ale z drugiej strony panował jeden wielkie chaos okraszony rozbojami, powszechnymi kradzieżami. Sytuacja z dnia na dzień diametralnie się pogarszała. Było już tak źle, ze populacja światowa skurczyła się o 50%. Nikt już bez potrzeby nie wychodził z domu. Doktor Bernard Rieux od początku, bacznie przyglądał się rozwojowi choroby, analizował ją i rozmyślał. Siedząc w domu, lekarz usłyszał świst, oraz zauważył kłęby unoszącego się piaskowego osadu. przed jego posesją wylądował rządowy śmigłowiec Stanów Zjednoczonych, który przetransportował go na lotnisko a stamtąd w eskorcie kilku wojskowych, poleciał do Ameryki. Na miejscu spotkał się w sztabie zarządzania kryzysowego i razem z grupą liczącą 200 osób, w tym uczonych w dziedzinie medycyny, specjalistów od środowiska, generałów armii, mieli za zadanie znaleźć rozwiązanie, które zapobiegnie epidemii. Oznajmiono mu, że jego doświadczenie w walce z chorobą, może przyczynić się do powstrzymania epidemii. Czas się kończył, bo każdy dzień przynosił kolejne zgony. Nikt niestety nie znalazł rozwiązania, choć próbowane, robiono testy, wynajdowano nowe szczepionki. Świat stał na skraju upadku cywilizacyjnego. Przetrwaliśmy już prawie wszystko, i zawsze podnosiliśmy się z kolan, by żyć dalej. Lecz niestety, nie tym razem. Doktor już dawno to wiedział, że dni żywota każdego z Nas są policzone. Zaproponował wszystkim, by ostatnie dni poświęcić na pożegnania z bliskimi. Niestety, nie było już nikogo, kto mógłby przetransportować Rieuxa do domu, do Oranu, by ostatni raz móc ujrzeć swoich bliskich. Przy próbie kontaktu telefonicznego, dowiedział się jedynie, że z całej miejscowości ocalało kilka osób. Cała jego rodzina, wszyscy bliscy już nie żyli. Nawet syn, który przeniósł się na studia medyczne do Australii, nie zdołał przeciwstawić się walce z chorobą.
Zrozpaczony doktor, pozbawiony resztek nadziei, krzty miłości, która napędzała go do życia i walki, upadł na ziemię. Swój wzrok skierował ku niebu, i swych myślach zadał pytanie Stwórcy: " Dlaczego!? Dlaczego odebrałeś mi wszystko, a mnie zostawiłeś przy życiu? Jaki miałeś cel? Czy to kara? Za co?" Odpowiedzi jednak nie zaznał. Zmęczony nieustanną batalią i brakiem snu, zmrużył swoje oczy, a powieki same przesłoniły światło. Z głośników włączonego radio, można było usłyszeć, że z całej ludności na Świecie zostało raptem około miliona osób. Świat opustoszał. Rieux był wykończony. W jednej chwili, sen zmorzył go niezapowiedzianie. Nagle, ktoś zaczął go szarpać, stukać, pukać. Krzyczeć. Halo!!! Żyje Pan!? Nic Panu nie jest? Bernard otworzył powoli powieki, ale nie czuł już żadnego zmęczenia. Zdziwiony, z pełnym niedowierzaniem, nie bardzo rozumiał gdzie się znajduje i co właściwie się dzieje. Rozejrzał się, wszędzie było pełno ludzi, życie powróciło. Zadał pytanie nieznajomemu: " Co się stało?". Od słowa do słowa, nieznajomy, wytłumaczył mu, że podczas spaceru ulicami Oranu, spadła na niego gałąź, która oderwała się od drzewa, raniąc go w głowę. To wszystko co w jego głowie się wydarzyło to fikcja, umysł spłatał mu figla. Przeszczęśliwy doktor, nie czuł nawet bólu i nie przejmował się głową, która ociekała krwią. Podniósł się i szybko pobiegł w kierunku swojego domu, by uściskać swoich bliskich. Po drodze, mijając chatę jednego z mieszkańców. Wtem usłyszał audycję radiową, w której jakaś osoba mówiła o nieznanej chorobie, która pojawiła się w Ameryce, w Ohio. Wówczas stanął jak wryty. Zmroziło go.
....w jednej chwili nastała ciemność. Co jest? Ruszając na boki czytnikiem ebooków, naciskając kilkukrotnie ekran palcem, nie byłem w stanie go uruchomić. Zdałem sobie sprawę, że bateria w moim urządzeniu zakończyła żywota. Może i historia naciągana, ale jak już zacząłem czytać drugą część książki "Dżuma i uprzedzenie- nowy początek" to chciałem już poznać jej zakończenie. Nie było mi dane. Nie dziś. Wściekły poszedłem spać, może obudzi mnie kurier, który dostarczy nowy, bym mógł dokończyć czytać historię.
Ja bardzo lubię opowiadania o zabarwieniu katastroficznym. Dlatego też, moim faworytem numer jeden jest "Dżuma" Alberta Camusa. Kończy się słowami bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika. ...Minęło ponad 30 lat od pamiętnych wydarzeń w Oranie. Życie mieszkańców już dawno wróciło na właściwe tory społeczeństwa. Nikt już nie pamięta, co właściwie się wydarzyło, wspomnienia się zacierają, tylko sam doktor Rieux, czasem rozmyśla popijając kubek porannej kawy na swym tarasie i zadaje sobie filozoficzne pytania. W międzyczasie doktorowi urodził się syn Colan. Aktualnie uczęszcza na medycynę i tak jak jego ojciec, chce zbawiać Świat poprzez chęć niesienia pomocy wszystkim potrzebującym. To był wtorek, pierwszy dzień jesieni, stan Ohio, stan w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Media obiegła informacja o pierwszym przypadku dziwnej choroby, nikomu nieznanej. Gdy kolejne przypadki "zalały" okoliczne szpitale, wówczas sprawa przybrała na wadze i stałą się priorytetem wszystkich bloków informacyjnych. Każda redakcja gazety, poświęcała pierwszych kilka stron, by odnieść się do aktualnej sytuacji. Mijały godziny, dnie, tygodnie. Chorych było już tak dużo, że szpitale nie dawały sobie rady z niesieniem pomocy, wszystkim potrzebującym. Choroba przeniosła się na inne kontynenty. Po 2 miesiącach choroba panowała już w całej Europie i Azji. Obie Ameryki był wylęgarnią "bakcyla", który rozprzestrzeniał się na cały Glob. To była tylko kwestia czasu. W styczniu wszystkie służby medyczne na Świecie ogłosiły stan Epidemii. Umieralność byłą ogromna, 3/4 zarażonych umierała. Cywilizacja była zagrożona. Na Świecie zapanował chaos pomieszany z bezradnością i strachem. Stosy ciał wrzucano do masowych grobów i palono, by choroba nie mogła się dalej przenosić. Wszystkie środki zapobiegawcze nie przynosiły skutku. Dochodziło do skrajności zjawiskowych. Społeczeństwo, z jednej strony, mimo ryzyka i lęku, potrafiło sobie pomagać we wszelaki sposób, ale z drugiej strony panował jeden wielkie chaos okraszony rozbojami, powszechnymi kradzieżami. Sytuacja z dnia na dzień diametralnie się pogarszała. Było już tak źle, ze populacja światowa skurczyła się o 50%. Nikt już bez potrzeby nie wychodził z domu. Doktor Bernard Rieux od początku, bacznie przyglądał się rozwojowi choroby, analizował ją i rozmyślał. Siedząc w domu, lekarz usłyszał świst, oraz zauważył kłęby unoszącego się piaskowego osadu. przed jego posesją wylądował rządowy śmigłowiec Stanów Zjednoczonych, który przetransportował go na lotnisko a stamtąd w eskorcie kilku wojskowych, poleciał do Ameryki. Na miejscu spotkał się w sztabie zarządzania kryzysowego i razem z grupą liczącą 200 osób, w tym uczonych w dziedzinie medycyny, specjalistów od środowiska, generałów armii, mieli za zadanie znaleźć rozwiązanie, które zapobiegnie epidemii. Oznajmiono mu, że jego doświadczenie w walce z chorobą, może przyczynić się do powstrzymania epidemii. Czas się kończył, bo każdy dzień przynosił kolejne zgony. Nikt niestety nie znalazł rozwiązania, choć próbowane, robiono testy, wynajdowano nowe szczepionki. Świat stał na skraju upadku cywilizacyjnego. Przetrwaliśmy już prawie wszystko, i zawsze podnosiliśmy się z kolan, by żyć dalej. Lecz niestety, nie tym razem. Doktor już dawno to wiedział, że dni żywota każdego z Nas są policzone. Zaproponował wszystkim, by ostatnie dni poświęcić na pożegnania z bliskimi. Niestety, nie było już nikogo, kto mógłby przetransportować Rieuxa do domu, do Oranu, by ostatni raz móc ujrzeć swoich bliskich. Przy próbie kontaktu telefonicznego, dowiedział się jedynie, że z całej miejscowości ocalało kilka osób. Cała jego rodzina, wszyscy bliscy już nie żyli. Nawet syn, który przeniósł się na studia medyczne do Australii, nie zdołał przeciwstawić się walce z chorobą. Zrozpaczony doktor, pozbawiony resztek nadziei, krzty miłości, która napędzała go do życia i walki, upadł na ziemię. Swój wzrok skierował ku niebu, i swych myślach zadał pytanie Stwórcy: " Dlaczego!? Dlaczego odebrałeś mi wszystko, a mnie zostawiłeś przy życiu? Jaki miałeś cel? Czy to kara? Za co?" Odpowiedzi jednak nie zaznał. Zmęczony nieustanną batalią i brakiem snu, zmrużył swoje oczy, a powieki same przesłoniły światło. Z głośników włączonego radio, można było usłyszeć, że z całej ludności na Świecie zostało raptem około miliona osób. Świat opustoszał. Rieux był wykończony. W jednej chwili, sen zmorzył go niezapowiedzianie. Nagle, ktoś zaczął go szarpać, stukać, pukać. Krzyczeć. Halo!!! Żyje Pan!? Nic Panu nie jest? Bernard otworzył powoli powieki, ale nie czuł już żadnego zmęczenia. Zdziwiony, z pełnym niedowierzaniem, nie bardzo rozumiał gdzie się znajduje i co właściwie się dzieje. Rozejrzał się, wszędzie było pełno ludzi, życie powróciło. Zadał pytanie nieznajomemu: " Co się stało?". Od słowa do słowa, nieznajomy, wytłumaczył mu, że podczas spaceru ulicami Oranu, spadła na niego gałąź, która oderwała się od drzewa, raniąc go w głowę. To wszystko co w jego głowie się wydarzyło to fikcja, umysł spłatał mu figla. Przeszczęśliwy doktor, nie czuł nawet bólu i nie przejmował się głową, która ociekała krwią. Podniósł się i szybko pobiegł w kierunku swojego domu, by uściskać swoich bliskich. Po drodze, mijając chatę jednego z mieszkańców. Wtem usłyszał audycję radiową, w której jakaś osoba mówiła o nieznanej chorobie, która pojawiła się w Ameryce, w Ohio. Wówczas stanął jak wryty. Zmroziło go.
....w jednej chwili nastała ciemność. Co jest? Ruszając na boki czytnikiem ebooków, naciskając kilkukrotnie ekran palcem, nie byłem w stanie go uruchomić. Zdałem sobie sprawę, że bateria w moim urządzeniu zakończyła żywota. Może i historia naciągana, ale jak już zacząłem czytać drugą część książki "Dżuma i uprzedzenie- nowy początek" to chciałem już poznać jej zakończenie. Nie było mi dane. Nie dziś. Wściekły poszedłem spać, może obudzi mnie kurier, który dostarczy nowy, bym mógł dokończyć czytać historię.
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint https://uploads.disquscdn.c...
#11stkaEbookpoint
Opowiadanie konkursowe. Alternatywne zakończenie książki: Cierpienia młodego Wertera.
Werterschmerzen
Ciepły wiatr wlewał się przez otwarte okno na poddaszu. Lepka noc powoli zalewała pokój na górnej kondygnacji domu. Upalne Słońce doskwierało okolicznej ludności przez ostatnie dni. Jedynie duszny, ale nieco chłodniejszy mrok nocy dawał ukojenie tutejszym mieszkańcom. W powietrzu unosił się delikatny zapach kwitnącego kwiecia róży, rosnącej w przydomowym ogrodzie, o który pieczołowicie dbała gospodyni domu.
Sądząc po chmurach leniwie rozłożonych w dolnej partii nieba wkrótce zamiast kilku kropel rytmicznie skapujących na metalowe parapety domostwa, okolice Przyłęk mogły stać się miejscem przedstawienia, w którym główną rolę odegra nadchodząca ze strony lasu burza i towarzyszące jej jasne przebłyski oraz grzmoty. Z pobliskich domostw dobiegały stłumione głosy sąsiadów, biesiadujących w najkrótszą noc w roku. Ich zabawie nie towarzyszyły obrzędy przyświecające nocy świętojańskiej. Były jedynie niknącym wspomnieniem zamieszłych czasów. Jedynie zbliżające się ciemne i ciężkie chmury skłaniały uczestników zabaw do zaniechania dalszego ucztowania w gronie rodziny i ukrycia się w przytulnych, bezpiecznych ostojach własnych domostw. Wkrótce głosy z zewnątrz ucichły, a zamiast roztaczającej się woni płatków róż okolice spowił zapach świeżych kropel deszczu będących zwiastunem nadchodzącej nawałnicy.
Ścienny zegar metodyczne odliczał czas do północy, aby rozpocząć kolejny czerwcowy, spowity słońcem dzień. Za grubym szkłem okien dachowych na dobre zagościła burza wraz z orszakiem jasnymi błysków i grzmotów towarzyszących jej przejściu. W oddali słychać było jęk syren z pobliskiej miejscowości dla której burza nie okazała się tak litościwa jak dla Przyklęk, pozostawiając za sobą obalone drzewa i podniszczone dachy. Dla wielu mieszkańców była powodem bezsennej nocy w strachu o własne dobra. Jednak nie dla wszystkich.
Pokój na poddaszu pomimo mroku nocy, otulało brzoskwiniowe światło lampy stojącej nieopodal biurka, przy którym siedziała drobna dziewczyna spowita jedwabiem swojej podomki. Jej włosy na codzień proste, przez wysoką zawartość wilgoci w powietrzu utworzyły sieć gęstych pukli spływających falami po jej plecach, sięgając wysokości jej wąskiej talii. Jej malutkie, delikatne ręce wpadające w odcień kości słoniowej sprawiały wrażenie, iż zamiast dorosłej dziewczyny przy drewnianym biurku siedziała kilkulatka albo porcelanowa lalka. Jednak twarz nie miała na sobie śladu beztroski dziecka, ani nie była idealną maską porcelanowych lalek. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, znużenie. Dziewczyna przez ostatnie miesiące szukała każdej nocy ukojenia w śnie, długim, niezmąconym a jednocześnie twardym i nieprzespanym. Budziła się z poczuciem jeszcze większego zmęczenia, nie znajdując spokoju, jakim darzył ją kiedyś sen. Powoli stawała się nieczuła na otaczającą ją rzeczywistość. Dźwięki burzy stawały się coraz donośniejsze, a oślepiające światło piorunów coraz częściej ukazywało się za szerokimi oknami. Mimo przedstawienia deszczu i wiatru dziewczyna nawet nie podeszła w stronę okien, aby ujrzeć to brutalne widowisko. Kolejną noc siedziała przy pracy obojętna na to co dzieje się na zewnątrz. Ciemność nocy Świętojańskiej już dawno odgoniła jasność dnia. W nieporządku pokoju, o świetle towarzyszącego światła lampki biurowej, nie zważając na późną porę dziewczyna szkicowała na płótnie sylwetki, które miała w planach przywdziać w kolory akrylowych farb,
nadając im życie. Gotowe obrazy wiszące na ścianach jej pokoju pełne barw i kształtów sprawiały w istocie, że obraz jej pomieszczenia wydawał się bardziej żywy, niż ona sama.
Pogrążona w rysunku słuchała jak zwykle Wertera. Pomimo tego, że znała już go niemal na pamięć, głos wydobywający się z odtwarzacza sprawiał wrażenie bardzo bliskiego. Przyjaciela, którego historię znała od deski do deski, wbrew temu przeżywając tak samo za każdym razem smutną historię niespełnionej miłości marzyciela. Towarzyszył jej zawsze, gdy miała ochotę tworzyć. Jej prace, jak do tej pory dekorowały jedynie wnętrze jej własnego domu. Marzyła o uznaniu jako twórcy w gronie większym niż jej rodzina i przyjaciele. Wiązało by się to z ogromem pracy jaką musiałaby włożyć w doskonaleniu swoich umiejętności pod okiem mistrza malarstwa i rysunku. Na to nie było jej stać, więc sama doskonaliła swoje umiejętności pogrążona w nocnym, powolnym, leniwym rysunku. Dźwięk czytanych wersów Cierpień młodego Wertera wydawał się wypełniać puste przestrzenie duszy słuchającego, delikatnie otulać szyje z biegiem rozdziałów, aż w końcu odebrać brutalnie tchnienie w finałowej scenie. Nagle dźwięk audiobooka przycichł, a zegar wiszący na ścianie stał się jedynym źródłem surowego dźwięku wypełniającego pomieszczenie. Zanim młoda rysowniczka zdążyła sprawdzić co się stało, wszystkie świata momentalnie zgasły, rozbrzmiał huk grzmotu, a młodą dziewczynę ogarnęła senna ciemność.
Wschodowi słońca towarzyszył ćwierkot jaskółek i słowików, który obwieszczali nadejście nowego dnia. Izbę wypełniał wyraźny zapach lipy, a domostwo przykrywał szczelnie cień kasztanowca rosnący tuż przy drewnianym domu. Jedynie przez szpary liści do wnętrza wpadało niezdecydowane światło słońca, próbującego wyjść za chmur, muskając śpiącą dziewczynę w twarz. Biurko wykonane z surowego, litego drewna okazało niezwykle wygodnym łóżkiem, a sterta papierów niezwykle wygodną poduszką. Dzisiejszej nocy sen okazał się być wytchnieniem, za to przebudzenie koszmarem. Dziewczyna otrzepała się natychmiast z resztek snu, zaraz po tym gdy zobaczyła biurko na którym zasnęła. Zarówno biurko jak i cały dom okazał się dla niej obcym miejscem. Nie miała pojęcia gdzie jest.
Ściany starej chałupy były pokryte drewnianymi deskami. Zarówno meble jak i wszystkie przedmioty były wykonane z litego , naznaczonego zębem czasu drewna. Nieostrożne posługiwanie się świecą mogło łatwo poskutkować spaleniem całego domostwa na popiół w mgnieniu oka. Oświetlony pokój choć mały, wydawał się przestronny. Oprócz biurka z surowego drewna stały dwa fotele obleczone muśliną, mały stolik kawiarniany oraz półka na książki, wśród których dziewczyna zauważyła znane tytuły takie jak: Nowa Heloiza Rossenau oraz Pieśni Osjana. Na biurku leżała Emillia Gallotii a sterta papierów okazała się stertą listów. Każdy list miał innego odbiorcę, wyrazy musiały zostać napisane piórem, leżącym nie opodal okna na biurku. Żaden z nich nie był opatrzony znaczkiem, co znaczyło, że nadawca chciał je wkrótce wysłać. Dziewczyna wstając gwałtownie mało co się nie potknęła o długą, obszerną suknie z muślinu w kolorze pudrowego różu i białej koronki wieńczącej rękawy bogato zdobionej sukni. Młoda dziewczyna rozejrzała się gorączkowo po pomieszczeniu, dom wydawał się na zamieszkany, a pomieszczenie w którym była na wyjątkowo uporządkowane i zadbane. Nie znajdowało się w nim nic szczególnego poza przedmiotami codziennego użytku. Jedyną niewiadomą była skrzynka z żelaznymi okuciami leżąca nieopodal biurka. W domu panowała absolutna cisza. Jedynie delikatny wiatr kołysający liśćmi kasztanowca zza oknem sprawiał, iż świat obleczony dźwiękiem i ruchem nie wydawał się być snem. Dziewczyna bezszelestnie podeszła do drewnianej skrzynki. Na szczęście zawartość nie była opatrzona żadnym zamkiem. Delikatne, porcelanowe ręce malarki bezgłośnie otworzyły zasuwę skrzynki odsłaniając jej zawartość. Widok wnętrza skrzynki niemal odebrał jej tchnienie. Zaczęła czuć, jak ogarnia ją strach.
W jej głowie kłębiła się niezliczona mnogość myśli, które powoli paraliżowały dziewczynę. Rysowniczka czuła jakby była w martwym punkcie, nie mogąc się ruszyć. Żadne logiczne powiązanie wydawało się conajmniej absurdalne rozbrzmiewając coraz głośniej w jej głowie. Wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w zawartość skrzynki próbując połączyć fakty w jedną całość. Nie była w stanie logicznie myśleć, strach blokował myśli, tworzył z nich koszmary. Bez namysłu zabrała zawartość skrzynki i wybiegła drzwiami prowadzącymi na rozciągający się ogród. Przydomowy ogród okaza się znacznie bardziej rozległy i bujny niż na pierwszy rzut oka, a jednocześnie dziki w swej prostocie. Obok ogromnego kasztanowca dającego cień drewnianej chacie, rosło kilka smukłych lip tworzących niewielki gaj. W północnej części ogrodu rosły petunie, azalie oraz róże kuszące słodkim, kwietnym, lepkim zapachem. Nieopodal znajdował się maleńki staw o wodzie tak krystalicznej, że jego tafla sprawiała wrażenie lustra. Dziewczyna rozejrzała się wokół, nie zauważyła żadnych znajomych domostw lub choćby przedmiotów wskazujących na znajome. Cały krajobraz przypominał arkadyjskie wizje pisarzy romantyzmu. Otaczającą ją nieznajoma rzeczywistość odebrała jej siły. Uklękła nad krystalicznym stawem patrząc na swoje odbicie. Obmyła swoją twarz w wodzie. Zielono szmaragdowe oczy, niewielki nosek, usta w odcieniu różu. Nic się przecież w niej nie zmieniło, a wokół niej zmieniło się wszystko. Oczy dziewczyny zaszły mgłą, a po jej policzku spłynęły łzy. Nigdy wcześniej nie czuła się tak bezsilna. Przez ostatnie miesiące czuła jak coraz bardziej samotnie. Samotność utwierdzała ją w coraz bardziej w przekonaniu o bezsensowności swoich działań. Jednocześnie nie miała planu, jak powinna zmienić rzeczywistość w której się obracała. Żyła w swoistym letargu. Czekając na moment w którym się naprawdę obudzi i poczuje siłę do życia. Tak się jednak nie stało, żyjąc, czuła, że traci siebie z dnia na dzień. Jednak była w swoim domowym zaciszu, bezpiecznym miejscu w którym śmierć zamiast brutalnego wtargnięcia zapukałaby najpierw o drzwi. Teraz czuła inny rodzaj samotności, a raczej obcości w świecie bardziej wyidealizowanym jakim pamiętała ze swoich obrazów. Chciała po prostu wrócić do świata w którym żyła, a nie pozostać w obcej, sielankowej krainie. Czuła, że powoli tonie w zalewających ją łzach. Nagle z kierunku domu dobiegł ją głos kroków, które stawały się coraz głośniejsze. Dziewczyna nie miała pojęcia, kto się zbliżał, siedziała odwrócona w stronę lustra wody. W swojej porcelanowej dłoni nadal trzymała znaleziony przedmiot z okutej stalą skrzynki. Coraz mocniej zaciskała palce na żelaznym chwycie znalezionego pistoletu. Nigdy wcześniej nie trzymała broni w ręce, nawet nie miała pojęcia czy pistolet był naładowany czy też nie, nie miała pojęcia jak to sprawdzić. Potencjalny nieznajomy mógł być gospodarzem tego domu, który mógł uznać ją za głupią włamywaczkę. Nie mogą dać poznać, że zorientowała się o obecności nieznajomej lub nieznajomego. Wiedziała, że nie dałaby rady zbiec daleko. Z resztą nie miałaby pojęcia gdzie biec i znaleść bezpieczne schronienie. Płakała cichutko dalej, obserwując swoje odbicie w tafli jeziora trzymające w mocnym uścisku broń. Tajemnicza postać nie mogła być dalej jak kilka stóp od niej, a mimo to nadal do niej podchodziła. Dziewczyna czuła jak krew niemal gotuje się w jej żyłach, a głośny dźwięk własnego serca stawał się nie do zniesienia. Poczuła jak nieubłaganie obcy za mniej niż kilka kroków stanie przy jej boku. Obróciła się gwałtownie trzymając pistolet w mocnym uścisku celując w serce wysokiego eleganta w błękitnym fraku i żółtej kamizelce. Był znacznie wyższy od niej i może o kilka lat starszy. Choć mimo to nie ulegało wątpliwości, iż mężczyzna był nieprzeciętnie piękny i zadbany. Znieruchomiał na widok pistoletu wycelowanego w jego pierś. Zarówno on jak i dziewczyna patrzyli na siebie przez dłuższą chwile badawczo. Wydawało się, że oboje stracili dech i stali się marmurowymi posągami w dynamicznym ruchu, a jednak uśpionymi przez statyczną formę kamienia. Żadne z nich nie było w stanie nic powiedzieć. Dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od wysokiego mężczyzny. Powoli łączyła rzeczywistość ją otaczającą z mężczyzną, który nadal stał nieruchomo przez nią. Odrzucając racjonalność na rzecz irracjonalności, rysowniczka otworzyła umysł znajdując jedyną możliwość jaka wchodziła w grę.
Przed nią samą stał książkowy Werter,
a ona celowała w niego bronią, którą on miał się zastrzelić tego samego dnia za kilka godzin przez Lottę. Wreszcie mężczyzna powiedział trzęsącym się głosem do dziewczyny:-Lotto...? .
Wtedy dziewczyna powoli opuściła broń spojrzała przelotnie na swoje odbicie. To nadal była ona sama. Nie Lotta, ale pytaniem kim była Lotta? W książce nie było żadnej rozbudowanej charakterystyki wyglądu Lotty. Dziewczyna rozważała czy może zaszła pomyłka czy też ona mogła nią być. Rysowniczka zdołała wykrzesać z siebie:
- Ale ja nie jestem... -nie dokończyła, rozważając czy uświadomienie Wertera, iż nie jest Lottą w dniu jego samobójstwa mogłoby być jeszcze gorszym zakończeniem, po tym jak Lotta celowała do niego z broni, która miała mu przynieść własną śmierć. Po za tym sama nie wiedziała czy jest kolejną Lottą, a bohaterzy żyją według zasad prawdziwej rzeczywistości czy są zarówno wskrzeszani jak i uśmiercani wedle woli autora, dzierżącego nad nimi władzę. Zdała sobie sprawę, że zarówno prawda jak i kłamstwo nie odwiodą Wertera od wcielenia planów samobójstwa w życie. A jedynie pogorszą jego stan. W jego oczach widziała bezdenną pustkę, zastanawiając się czy on również został wypalony przez samotność i tęsknotę. Rozważała czy i on myśli o tym samym. Był tak inny, a tak do niej podobny. Do niej, nie do Lotty, pozbawionej lustrzanego odbicia. Wpatrując się w niego zobaczyła w jego oczach nutę zrezygnowania i pustki, czego nie wychwyciła od razu. Chciała szczęśliwego zakończenia zarówno dla niego jak i dla siebie. Nagle zrozumiała, co powinna zrobić . Oznaczało odrzucenie wiążącej maski i wybranie innej. Wyższe dobro wymagało ofiar.
Dziewczyna podniosła wzrok, zacisnęła palce na chwycie broni i wcelowała ją we własną głowę i wykrzyczała:
- Werterze, jeżeli chcesz pozbawić się życia najpierw pozbaw go mnie!. Na policzkach Wertera pojawiły się łzy. Mimowolnie rzucił się na kruchą malarkę, przytulając ją mocno i szepcząc do jej ucha
- Nigdy więcej tak nie mów, proszę. Malarka nie była pewna czy odpowiedź przystojnego mężczyzny odnosiła się bezpośrednio jej słów, czy może do słów, które padły przy ostatnim spotkaniu Wertera i Lotty, które stały się ostatecznym ciosem dla niego i popchnęły go do odebrania sobie życia w tak piękny dzień. Ciężkie chmury poranka ustąpiły miejsca lekkim obłoczkom zawieszonym wysoko nad ziemią. Słońce nie świeciło z tak zawziętą mocą, jak pamiętała to rysowniczka. Delikatne promyki słońca odgoniły cień z ich twarzy będąc dla nich nadzieją na wspólny początek. Nadzieją, która była niezbędna by odgonić mrok, który obojga pętał i powolnie doprowadzał ich ku mrocznemu zakończeniu. Werter nie rozluźnił uścisku, trwając tak jeszcze przez dłuższą chwile. Dziewczyna nie odepchnęła go, choć był dla niej całkowicie obcym człowiekiem, a mimo to tak całkowicie bliski. Wiedziała tak naprawdę o nim wszystko, a on nie wiedział o niej nic. Mimowolnie zerknęła na w taflę wody lustrując odbicie swoje jak i jego. Nie miała pewności czy nadal jezioro ukazuje ją czy Lottę. Nie wiedziała kim się stała.
Przez następne minuty żadne z nich nie odezwało się słowem. Żadne z nich nie miało pojęcia czy wypowiedziane słowa byłyby stosowne w sytuacji w której oboje się znaleźli. Dłonie Wertera otulające talie dziewczyny były tak delikatne a jednocześnie bardzo stanowcze, bezkompromisowe. Nigdy wcześniej nie uświadczyła takiego dotyku. Jedynym wspomnieniem bliskości, które przywołała w pamięci był dotyk Alberta podczas jednego z powrotów z balu. On był zdecydowanie inny, brutalny, pozbawiony delikatności, niedoświadczony. Nie była nawet pewna czy to wspomnienie należy do niej. Dłoń Wertera delikatnie wysunęła się w gęstwinę pukli włosów dziewczyny, które napełniały go zapachem rumianku otaczając go wonią bezpieczeństwa jakiego przez ten cały czas szukał. Ona czuła, że znalazła to czego jej brakowało. Pragnęła zatrzymać chwilę. Jego powolne pocałunki były niemymi pytaniami, a jej niemą odpowiedzią. Trwali tak jeszcze przez pewien czas nasycając się sobą, aż świat który był wokół nich przestał istnieć.
Kiedy zaspane Słońce chyliło się ku zachodowi, aby zbudzić do życia Księżyc. Pogrążeni w rozmowie Werter i dziewczyna wpatrywali się w beznamiętnie w róże kołysące się na skraju ogrodu. Wiatr bezlitośnie zmagał delikatne kwiecie róż, które bez oporów poddawały się jego sile, tracąc kolejne płatki. Żadne z nich nie poruszyło tematu Alberta, ani zaręczyn Lotty. Zarówno Werter jak i Lotta nie była w stanie myśleć o tym, a co za tym idzie rozmawiać. Dziewczyna nie była w stanie powiedzieć czy Werter czuł w niej obecność Lotty, czy wykrył oszustwo. Przez kilka ostatnich godzin wyglądał na prawdziwie szczęśliwego jej obecnością, choć równie nieobecnego. Nie była pewna czy po tym wszystkim co spotkało jego i Lottę był wstanie wrócić do normalnego życia i czuć. Być może Lotta stała się jego fatum, przed którym nie mógł uciec. A jego bunt był jedyną odskocznią od duszącego go świata. Patrząc na jego delikatne rysy twarzy nie mogła pojąć jak tak młody i przystojny mężczyzna byłby wstanie odebrać sobie życie. Zbliżała się dwunasta, czyli godzina jego książkowego samobójstwa. Malarka wiedziała, że w tej chwili bieg jego historii przybrał inny obrót. To ona odepchnęła go od samobójstwa, a nie Lotta. Dziewczyna była tylko pozornym zastępstwem, choć nie podejrzewała go by ten się zorientował. Cieszyła się, że jej obecność odepchnęła śmierć z jego progu nawet jeśli to nie ona była jego prawdziwą ukochaną. Oboje znużeni wrócili do domu. W jego domu było jedno pojedyncze łóżko, które Werter odstąpił dziewczynie, a sam położył się na okryty jedwabiem szezlongu. Mimo jasnej nocy oświetlonej blaskiem konstelacji gwiazd senny mrok ogarnął dwójkę szybciej niż można się było tego spodziewać.
Zbliżała się godzina szósta rano, gdy donośny grzmot burzy wyrwał malarkę ze snu. Porywisty wiatr atakował rozłożyste gałęzie kasztanu. Z potężnego drzewa wiatr stworzył marionetkę podającą się bezwiednie ruchom wiatru. Dziewczyna zmyła z siebie resztki snu, gdy zauważyła, że w pokoju jest całkowicie sama. Obeszła dom w poszukiwaniu Wertera, nie znajdując go. Wróciła do gabinetu na piętrze, gdzie obudziła się poprzedniego dnia. Zauważyła brak stosu listów, rosnącego jeszcze dzień wcześniej na drewnie biurka oraz stalowej skrzynki, gdzie znalazła broń. Zbiega szybko na parter, gdzie w półmroku pokoju dziennego przez okno wychodzące na ogród zobaczyła w oddali tlące się malutkie światło lampy naftowej niedaleko krystalicznego stawu. Bez namysłu wybiegała z domu omal nie spadając ze schodków do ogrodu. Przy brzegu stawu w oddali zauważyła rys postaci trzymającej ogień lampy. Trudno było jej stwierdzić z takiej odległości czy był to Werter. Donośne bicie serca dziewczyny zagłuszało jej myśli, gdy szybko zbliżała się do tajemniczej postaci. Nie miała pojęcia co mógł robić w ogrodzie o tak wczesnej porze w ulewie burzy. Gdy była zaledwie kilka kroków od postaci spowitej mrokiem, mężczyzna odwrócił się w jej kierunku. Nosił zielony, gruby płaszcz, a na jego twarzy malowała się starość, sądząc po jego siwych włosach okalających jego skronie. Musiał być to służący Wertera, ale pytaniem było co starzec robił przy stawie w środku burzy. Mężczyzna smutnym wzrokiem spojrzał na dziewczynę i drżącym głosem rzekł do niej :-Nie żyje odwracając się w kierunku stawu i wskazując ręką na unoszące się w mroku jeziora ciało młodego mężczyzny w niebieskim płaszczu i żółtej kamizelce o twarzy zwróconej do lustra wody. Dziewczyna czuła jak grunt osuwa się pod niej nogami i wkrótce spowiła.
Epilog
Burza w Przylękach nie wyrządziła tak wielu szkód jak lokalne władze to przewidywały. Została zerwana jedna z pobocznych lini energetycznych oraz zalana została jedna z dróg prowadzących do wsi. Na szczęście z pomocą straży i lokalnej społeczności szybko rozwiązano problem niechcianego stawu o betonowym dnie. Dziewczyna łączyła kolory tworząc pastele, które wykorzysta wypełniając kontury róży na płótnie. Nadal rozmyślała nad tym czy on wiedział, czy zrobiła wszystko co w jej mocy? Mimowolnie spoglądała na pistolet leżący nieopodal malowanego obrazu. Farba szybko schła i na płótnie wyrastały kolejne azalie i peonie, jakie rosły w ogrodzie Wertera. W centrum zarysowała kontur krystalicznego stawu gdzie namalowała sylwetkę swoją i Wertera. Tylko w ten sposób mogła uchronić swoje wspomnienia od zapomnienia, dać upust cierpieniu i zrozumieć dlaczego pewnych rzeczy nie można zmienić, a należy zaakceptować ich własny bieg.
#11stkaEbookpoint
Joanna Olech "Dynastia Miziołków"
https://uploads.disquscdn.c...
Ja zawsze zastanawiałem się jaki na starość będzie Plastuś :) z "Plastusiowego pamiętnika" Marii Kownackiej. Nie opiszę go słowami więc wrzucam grafikę która zrobiłem. #11stkaEbookpoint https://uploads.disquscdn.c...
#11stkaEbookpoint! W dzieciństwie czytałem wiele książek ale na zawsze zapamiętam serie o przygodach Tomka Wilmowskiego autorstwa Alfreda Szklarskiego. Często się zastanawiałem jak może się skończyć jego przygody i nie widziałbym tego inaczej niż Tomka jako bohatera narodowego. Człowiek tak mądry i bystry a do tego tak dobrze obyty z bronią nie mógł brać udział w I Wojnie Światowej aby wyzwolić swoją ojczyznę. Swoimi niewątpliwymi cechami charakteru zdobywa uznanie żołnierzy oraz dowódców i szybko awansuje. Po wojnie jako oficer wraca do Warszawy gdzie jest witany przez entuzjastyczny tłum Polaków. Następnie jako osoba medialna zajmuje się opieką nad dzikimi zwierzętami, zakłada w Warszawie Zoo i gromadzi tłumy ludzi na swoich wykładach gdzie opowiada swoje podróżnicze przygody. Niestety jego kariera trwa krótko ponieważ ginie w wojnie z bolszewikami zabity przez Pawłowa (agent rosyjskiej policji z książki "Tajemnicza wyprawa Tomka) żołnierza radzieckiego.
Moja ulubiona książka z dzieciństwa to Harry Potter :D nic oryginalnego więc!
Zawsze chciałam, aby główny bohater i Hermiona zakochali się w sobie i zostali parą. Niestety nigdy się tak nie stało (a czekałam do ostatnich stron serii), co mnie trochę zawiodło. Jeśli miałabym zażyczyć sobie jak skończyłyby się dzieje bohaterów, pozostawiłabym przy życiu profesora Dumbeldore (być może powinna być to postać, która żyje np 200 lat ? :D literatura fantasy zna i takie przypadki). Wyobrażam sobie, jak Harry i Hermiona wspólnie prowadzą swoje dzieci na ropoczęcie semestru w Hogwarcie, czekają na nich znajomi z dawnych lat, ze swoimi dziećmi. A Dumbledore, jak zwykle, uroczyście otwiera nowy rok! Czy to nie piękna wizja?
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint
Słońce stało już wysoko tego wrześniowego dnia, gdy siwy, trochę przygarbiony ale nadal krzepki
Samwise Gamgee przysiadł na ławeczce. Wracał ze spaceru po polach, w tym roku warzywa pięknie obrodziły, zaś sad był pełen owoców. Gdy odwiedzą go wnuczki, poczęstuje je plackiem z jabłkami i dżemem malinowym. I kiedy tak siedział, wygrzewając zmęczenie ze swoich kości, dzieci zaczęły zbierać się wokół niego. Robiły tak często.
- Dziaduniu - bo teraz on nosił ten przydomek opowiedz nam coś domagały się swoimi słabiutkimi jeszcze głosikami
- Hm zamyślił się Sam.
Te dzieci nie były pierwszym pokoleniem, które słyszało jego opowieści i przygody. Opowiadał je już tak często, że prawie sam uwierzył w niektóre z nich. Wszystkie były prawdziwe, jednak każda dobra historia zasługuje na szczęśliwe zakończenie lub zabawniejszą akcję. Bowiem opowieść żyje swoim życiem i czasem trzeba ukoić nią własny ból.
Sam zaczął opowiadać a dzieci słuchały, robił to już tak automatycznie, że mógł wrócić myślami do wydarzeń, które uważał za najbardziej bolesne w całym swoim życiu. Choć przecież Śródziemie i Shire zostały ocalone. . . jednak on stracił najlepszego przyjaciela. Frodo nie wyruszył wcale na Zachód z Elfami, nawet nie zobaczył już nigdy Hobbitonu, umarł w chwili, gdy zostali ocaleni przez orły, może z upływu krwi, a może był już bardzo zmęczony i mógł w końcu odpocząć. Jakkolwiek było Sam miał nadzieję, że tam gdzie teraz jest, znalazł w końcu ukojenie i spokój. On znalazł je w opowieściach, gdzie straszne wydarzenia są opowiadane z humorem a na końcu zawsze czeka dobre zakończenie. A także u boku ukochanej Różyczki, z którą dzielił tyle wspaniałych chwil i lat wspólnego życia.
Opowieść dobiegła końca, dzieci rozpierzchły się do swoich zabaw, a Sam wstał powoli z ławeczki i dobrze znaną mu drogą zszedł w dół pagórka prosto do okrągłych drzwi, za którymi czekała jego ukochana żona i ciepłe słowo oraz posiłek, który dla niego przygotowała. Mógł po raz kolejny powiedzieć, że wrócił. . .
#11stkaEbookpoint
Za oknem było ciemno, jak ciemno jest tylko w jesienne popołudnia, wieczory prawie, kiedy powiedział:
- No dobra, mamy jeszcze parę godzin do końca konkursu, trzeba się sprężyć i
Wzruszył ramionami, bo właściwie nie wiedział, co jeszcze ma dodać. Wszystko było jasne, a on i tak miał pustkę w głowie. Nie całkowitą, jakieś pomysły kołatały mu się pod czaszką, plątały w zwojach mózgowych, gdyby było inaczej, nie byłoby go tu, ale na razie to było za mało. Zdecydowanie za mało. A może za dużo. Brak jednego pomysłu, który wybiłby się ponad te wszystkie inne pozostawał kluczową kwestią, a czas płynął.
Wyłączył światło, otworzył laptop, zamrugał, żeby wzrok przywykł do blasku ekranu i zapatrzył się w pusty dokument.
- To ten konkurs Ebookpoint.pl? zapytała go jego dziewczyna, ta jego lepsza, ładniejsza połowa.
- Yup.
Jedenastolecie istnienia. Konkurs z okazji wkroczenia w nastoletniość. I ten temat: czym zaczytywał się w wieku jedenastu lat.
- Przecież ja wtedy albo czytałem komiksy, albo książki, których nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby dzieciakowi w tym wieku.
Koontz. Masterton. King. I, oczywiście, Palahniuk. Grom. Drapieżcy. Zielona mila. Pamiętał je, jakby to było wczoraj. I Fight Club: Podziemny krąg. Pamiętał, jak najpierw obejrzał film, jak zobaczył go przypadkiem w telewizji i trzepnął go tak mocno, że wyłączył telewizor zanim dotarł do połowy i powiedział sobie, że nie obejrzy tego w całości, dopóki nie przeczyta książki. I słowa dotrzymał. A potem było to olśnienie, ten szok i ta siła. Ta głębia. Moc.
- To może napisz coś o nich. Nikt nie mówił, że to mają być lektury dla nastolatków.
Nie odpowiedział, pochylił się nad laptopem, włączył muzykę, bo przy muzyce najlepiej mu się pracowało i wstukał kilka zdań. Wyprostował się po chwili, przekręcił komputer w stronę dziewczyny i powiedział:
- I co, może mam napisać coś w tym stylu? W sumie, mi to pasuje, ale coś wątpię by im.
Pokazał jej, co wyszło. Wziął bohatera, bezimiennego narratora Fight Clubu, który oszalał. Wziął tego cierpiącego na rozdwojenie jaźni przeciętniaka, którego druga jaźń działała, jako terrorysta Tyler Durden, a który tej jaźni pozbył się, strzelając sobie w usta, po czym wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Wziął to wszystko i spróbował coś z tym zrobić.
Z lufą pistoletu tkwiącą w ustach można wymawiać tylko samogłoski. Wiem to, a teraz i Tyler też to wie. Ale kiedy jeszcze do tego naciśniesz spust i kula pchana siła wybuchu trafia cię w twarz, rozrywa policzek, a życie ucieka z tej rany wraz z krwią, jak ucieka z niej dym wystrzału, wtedy właśnie nawet nie jesteś w stanie wymawiać spółgłosek.
I szybko to nie mija. Nie ważne czy klęczysz na piętrze budynku, który za chwilę ma wybuchnąć, czy siedzisz w gabinecie, a ubrana na biało postać patrzy na ciebie i ta postać opowiada ci kim właściwie jesteś i jak się nazywasz, możesz tylko słuchać. Więc słuchasz. A mijający cię ludzie mówią ci:
- Witamy pana, panie Durden.
I
- Jesteśmy z panem, sir!
A postać patrzy na ciebie spokojnymi, cierpliwymi oczami i powtarza:
- Nazywa się pan Tender Branson.
I w końcu zaczynasz w to wierzyć.
- Okej powiedziała moja lepsza połowa po skończeniu. Chyba faktycznie średnio się nadaje. Niezłe, ale za mocne, jak na taki konkurs.
- Sama widzisz.
- Ale Tender Branson?
- Dokładnie, bo to właśnie to moje alternatywne zakończenie, ale dwóch książek Palahniuka na raz. Wziąłem Tandera wziął tego bohatera powieści Rozbitek, złamanego przez życie gościa, który zgodnie z przepowiednią porywa samolot i leci na spotkanie swojego happy endu i pomyślałem, że czemu nie może być on tą samą postacią, co narrator Fight Clubu? Z tym, że ostatecznie okazałoby się, że wcale nie spotka go szczęśliwy koniec. Jeśli już na coś leci, to na stracenie. Kolejny wielki plan Durdena, zamach terrorystyczny, jakiego jeszcze nie było.
- I pewnie wszystko działoby się we wrześniu, bliżej nieokreślonego roku, ale
- Bingo.
- W porządku, powiem, że to jednak chyba lepiej sobie darować.
- Może i tak.
Bo, jak każdy, chciał wygrać, a to byłoby zbyt mocne, by dać mu szansę. Zbyt kontrowersyjne, by nie uprzedził do siebie jury, skoro tematyką miała być książka z młodości, a więc pewnie i młodzieżowa w założeniu.
- Horrory, które wtedy czytałem, też odpadają zamyślił się.
Za oknem panował mrok, ale jaśniejące okna sąsiednich domów, cały ten blask telewizyjnych ekranów, kojarzył się ze zbliżającymi się Świętami. Okej, do Bożego Narodzenia był jeszcze ponad miesiąc, ale to już się czuło. Czuło się tę atmosferę, w pachnącym już zimą powietrzu, widziało ten klimat w ciepłych ubraniach i wszystkie te świąteczne produkty, już od października obecne na sklepowych półkach.
A może by napisać coś o jakiejś gwiazdkowej książce? Co on tam takiego czytał? Jako nastolatek nic, wolał horrory, potem się to zmieniło, ale przecież nie musiała to być chyba lektura, którą konkretnie przeczytał w wieku jedenastu lat? Zresztą kto mógłby to sprawdzić? I jak? Tylko co on takiego czytał ze Świętami? Nic, co by zrobiło na nim takie wrażenie, że chciałby o tym napisać. A tym bardziej wymyślić to obowiązkowe alternatywne zakończenie książki.
Ale może
- Co myślisz o Harrym Potterze? zapytał, wstając.
- To znaczy co? Bo nie bardzo rozumiem odezwała się jego lepsza połowa.
- Chwilę.
Podszedł do regału, zdjął z półki pierwszy tom, Harry Potter i kamień filozoficzny i wrócił przed ekran laptopa. Tym zaczytywał się w nastoletniości, jak i zaczytywał się Tolkienem. Tolkiena nie ruszał, tam nie było co zmieniać, ale tutaj? Czemu nie i Boże Narodzenie też tu było, nawet jeśli w jego tekście nic z niego się nie znajdzie.
Przekartkował książkę, przyjrzał się stylowi. Kilka minut uderzenia i dwie piosenki drżące swymi dźwiękami w głośnikach później, tekst był gotowy.
- No to, co o tym myślisz?
Dziewczyna pochyliła się nad ekranem i zaczęła czytać.
Harry skończył pisać te słowa i odłożył notatnik na bok. Palce bolały go od długopisu, w palcu serdecznym robiło się już wgłębienie, którego nie miał, zanim nie zasiadł do pisania książki, ale czuł satysfakcję. Jednak tylko przez chwilę. Może i skończył powieść, ale powiedzmy sobie szczerze, kto to kupi? Kto kupi jakąś książkę dla nastolatków, napisaną na dodatek przez nastolatka. Przecież teraz dzieciaki nawet nie czytają książek. Przynajmniej większość z nich.
Spojrzał na te swoje wypociny, leżące na kawiarnianym stoliku. Stolik był pusty, jak puste wydawało mu się to cale fantasy, w którym osadził siebie w roli głównej, jako małego czarodzieja. Gdzieś tam byli Dursleyowie, spacerując po mieście, kupując prezenty swojemu ukochanemu synkowi, jego zostawili tu, najpierw ze szklanka wody, teraz z niczym. Siedział więc i pisał, kończył swoje dzieło, ale kiedy tylko postawił wieńczące je kropkę, uznał, że to nie ma sensu.
Nikt tego nie kupi. Niczego nie była warta ta jego pisanina. On sam nie był niczego wart. Resztę życia spędzi w tej komórce pod schodami, masując coraz bliznę, którą zostawił mu Dudley pamiątka po tym, jak bawił się w czarodzieja i służącym mu za różdżkę patykiem zdzielił go w głowę, aż Harryemu pociemniało przed oczami. Potem pamiętał już tylko jakiegoś grubego, brodatego jegomościa, który zaniósł go do lekarza.
Nie. To wszystko nie miało sensu. Chciało mu się tylko płakać.
Wstał, zostawiając rękopis na stoliku, może chociaż z jedna osoba go znajdzie i przeczyta. Może tamta blond kobieta, która szukała właśnie miejsca, a może ten mężczyzna, żebrzący o drobne. On już tego nie chciał. Nie chciał mieć z tym nic do czynienia.
Wyszedł po prostu z kawiarni i poszedł przed siebie.
- O, i to lepiej się nadaje powiedziała dziewczyna, ta lepsza, ładniejsza połowa.
- Ale nadal nie wiem, czy to to. No i gdzie ja tutaj wcisnę ten hashtag #11stkaEbookpoint?
To był kolejny konkursowy wymóg.
- Dasz njwyżej przed tekstem i tyle.
- Sam nie wiem.
- Okej, to jakie jeszcze masz pomysły?
- Miałem kilka, ale horrorowych, więc odpadają. Wtedy czytałem jeszcze masę komiksów, ale rysowanie? Nie, to za długo by zeszło. Dawno tego nie robiłem, a termin mija o północy. Może mógłbym coś w tym stylu, ale
Znów wystukał parę zdań.
STRONA OSTATNIA:
SPLASHPAGE, GRAFIKA NA CAŁĄ PLANSZĘ, JEDYNIE W PRAWYM DOLNYM ROGU MAŁY, KWADRATOWY KADR: CAŁY CZARNY. NIC WIĘCEJ.
ALE NA SPLASHPAGEU WIDZIMY GRÓB SKNERUSA MCKWACZA. DOOKOŁA STOJĄ JEGO KREWNI CI, KTÓRZY JESZCZE ŻYJĄ. WIDZIMY, ŻE TO RODZINNY CMENTARZ MCKWACZÓW W SZKOCJI.
DONALD: Pokonał braci Be, wyglądał, jakby odzyskał siły, miał iść kąpać się w gotówce i nagle
SIOSTRZEŃCY (przytulając go): I kąpie się. Ale w lepszym miejscu. Tam też na pewno czeka na niego wiele przygód. I teraz z pewnością ma na nie siłę.
POTEM CZYTELNIK WIDZI TEN MAŁY CZARNY KADR NA KOŃCU, JAKŻE WYMOWNY I WIE, ŻE TO JUŻ NAPRAWDĘ KONIEC.
- Życie i czasy Sknerusa McKwacza powiedział, kiedy zobaczył, że jego lepsza połowa skończyła. To nadal jest genialny komiks.
- Forma scenariusza?
- Wiesz, takich konkursów nie wygrywa się paroma zdaniami, jak według mnie wyglądałby alternatywny koniec jakiegoś dzieła. Myślę, że tu trzeba większej kreatywności, że trzeba pokombinować, zaskoczyć czymś, podejść w nieoczywisty sposób. Jak się wyróżnisz, jak zrobisz coś innego, niż reszta, zapadniesz w pamięć i masz większe szanse.
- Okej, w porządku, ale uważam, że nie ma co kombinować aż tak. Lepiej zrobić coś prostego, coś charakterystycznego i zabawnego, podszytego przy tym nostalgią. Tak, jak ten fragment z Harrym.
- Myślisz?
- Ja bym to wysłała. Są i emocje, i puszczanie oka do czytelnika i ogólnie nieźle to wygląda. I każdy zna Pottera, więc nie będzie problemu z odbiorem. Spróbować warto. Lepiej tak, niż przekombinować.
- Może i racja.
- Zobaczymy.
- Właśnie. Zobaczymy.
Zobaczymy.
OPOWIADANIE KONKURSOWE
Za oknem było ciemno, jak ciemno jest tylko w jesienne popołudnia, wieczory prawie, kiedy powiedział:
- No dobra, mamy jeszcze parę godzin do końca konkursu, trzeba się sprężyć i
Wzruszył ramionami, bo właściwie nie wiedział, co jeszcze ma dodać. Wszystko było jasne, a on i tak miał pustkę w głowie. Nie całkowitą, jakieś pomysły kołatały mu się pod czaszką, plątały w zwojach mózgowych, gdyby było inaczej, nie byłoby go tu, ale na razie to było za mało. Zdecydowanie za mało. A może za dużo. Brak jednego pomysłu, który wybiłby się ponad te wszystkie inne pozostawał kluczową kwestią, a czas płynął.
Wyłączył światło, otworzył laptop, zamrugał, żeby wzrok przywykł do blasku ekranu i zapatrzył się w pusty dokument.
- To ten konkurs Ebookpoint? zapytała go jego dziewczyna, ta jego lepsza, ładniejsza połowa.
- Yup.
Jedenastolecie istnienia. Konkurs z okazji wkroczenia w nastoletniość. I ten temat: czym zaczytywał się w wieku jedenastu lat.
- Przecież ja wtedy albo czytałem komiksy, albo książki, których nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby dzieciakowi w tym wieku.
Koontz. Masterton. King. I, oczywiście, Palahniuk. Grom. Drapieżcy. Zielona mila. Pamiętał je, jakby to było wczoraj. I Fight Club: Podziemny krąg. Pamiętał, jak najpierw obejrzał film, jak zobaczył go przypadkiem w telewizji i trzepnął go tak mocno, że wyłączył telewizor zanim dotarł do połowy i powiedział sobie, że nie obejrzy tego w całości, dopóki nie przeczyta książki. I słowa dotrzymał. A potem było to olśnienie, ten szok i ta siła. Ta głębia. Moc.
- To może napisz coś o nich. Nikt nie mówił, że to mają być lektury dla nastolatków.
Nie odpowiedział, pochylił się nad laptopem, włączył muzykę, bo przy muzyce najlepiej mu się pracowało i wstukał kilka zdań. Wyprostował się po chwili, przekręcił komputer w stronę dziewczyny i powiedział:
- I co, może mam napisać coś w tym stylu? W sumie, mi to pasuje, ale coś wątpię by im.
Pokazał jej, co wyszło. Wziął bohatera, bezimiennego narratora Fight Clubu, który oszalał. Wziął tego cierpiącego na rozdwojenie jaźni przeciętniaka, którego druga jaźń działała, jako terrorysta Tyler Durden, a który tej jaźni pozbył się, strzelając sobie w usta, po czym wylądował w szpitalu psychiatrycznym, gdzie lekarz stał się dla niego swoistym Bogiem. Wziął to wszystko i spróbował coś z tym zrobić.
Z lufą pistoletu tkwiącą w ustach można wymawiać tylko samogłoski. Wiem to, a teraz i Tyler też to wie. Ale kiedy jeszcze do tego naciśniesz spust i kula pchana siła wybuchu trafia cię w twarz, rozrywa policzek, a życie ucieka z tej rany wraz z krwią, jak ucieka z niej dym wystrzału, wtedy właśnie nawet nie jesteś w stanie wymawiać spółgłosek.
I szybko to nie mija. Nie ważne czy klęczysz na piętrze budynku, który za chwilę ma wybuchnąć, czy siedzisz w gabinecie Boga, a Bóg, wielki, jak wielkie były te spocone cycki Boba, ubrany na biało, choć wcale nie stary i nie brodaty, ten Bóg opowiada ci kim właściwie jesteś i jak się nazywasz, możesz tylko słuchać. Więc słuchasz. A mijający cię ludzie mówią ci:
- Witamy pana, panie Durden.
I
- Jesteśmy z panem, sir!
A Bóg patrzy na ciebie spokojnymi, cierpliwymi oczami i powtarza:
- Nazywa się pan Tender Branson.
I w końcu zaczynasz w to wierzyć.
- Okej powiedziała jego lepsza połowa po skończeniu. Chyba faktycznie średnio się nadaje. Niezłe, ale za mocne, jak na taki konkurs.
- Sama widzisz.
- Ale Tender Branson?
- Dokładnie, bo to właśnie to moje alternatywne zakończenie, ale dwóch książek Palahniuka na raz. Wziąłem Tandera wziął tego bohatera powieści Rozbitek, złamanego przez życie gościa, który zgodnie z przepowiednią porywa samolot i leci na spotkanie swojego happy endu i pomyślałem, że czemu nie może być on tą samą postacią, co narrator Fight Clubu? Z tym, że ostatecznie okazałoby się, że wcale nie spotka go szczęśliwy koniec. Jeśli już na coś leci, to na stracenie. Kolejny wielki plan Durdena, zamach terrorystyczny, jakiego jeszcze nie było.
- I pewnie wszystko działoby się we wrześniu, bliżej nieokreślonego roku, ale
- Bingo.
- W porządku, powiem, że to jednak chyba lepiej sobie darować.
- Może i tak.
Bo, jak każdy, chciał wygrać, a to byłoby zbyt mocne, by dać mu szansę. Zbyt kontrowersyjne, by nie uprzedził do siebie jury, skoro tematyką miała być książka z młodości, a więc pewnie i młodzieżowa w założeniu.
- Horrory, które wtedy czytałem, też odpadają zamyślił się.
Za oknem panował mrok, ale jaśniejące okna sąsiednich domów, cały ten blask telewizyjnych ekranów, kojarzył się ze zbliżającymi się Świętami. Okej, do Bożego Narodzenia był jeszcze ponad miesiąc, ale to już się czuło. Czuło się tę atmosferę, w pachnącym już zimą powietrzu, widziało ten klimat w ciepłych ubraniach i wszystkie te świąteczne produkty, już od października obecne na sklepowych półkach.
A może by napisać coś o jakiejś gwiazdkowej książce? Co on tam takiego czytał? Jako nastolatek nic, wolał horrory, potem się to zmieniło, ale przecież nie musiała to być chyba lektura, którą konkretnie przeczytał w wieku jedenastu lat? Zresztą kto mógłby to sprawdzić? I jak? Tylko co on takiego czytał ze Świętami? Nic, co by zrobiło na nim takie wrażenie, że chciałby o tym napisać. A tym bardziej wymyślić to obowiązkowe alternatywne zakończenie książki.
Ale może
- Co myślisz o Harrym Potterze? zapytał, wstając.
- To znaczy co? Bo nie bardzo rozumiem odezwała się jego lepsza połowa.
- Chwilę.
Podszedł do regału, zdjął z półki pierwszy tom, Harry Potter i kamień filozoficzny i wrócił przed ekran laptopa. Tym zaczytywał się w nastoletniości, jak i zaczytywał się Tolkienem. Tolkiena nie ruszał, tam nie było co zmieniać, ale tutaj? Czemu nie i Boże Narodzenie też tu było, nawet jeśli w jego tekście nic z niego się nie znajdzie.
Przekartkował książkę, znalazł ostatnie słowa głównej treści, ulokowane tuż przed wyjaśnieniami od tłumacza, przepisał, co było mu potrzebne i zaczął stukać w klawisze. Kilka minut uderzenia i dwie piosenki drżące swymi dźwiękami w głośnikach później, tekst był gotowy.
- No to, co o tym myślisz?
Dziewczyna pochyliła się nad ekranem i zaczęła czytać.
- Oni nie wiedzą, że nie wolno nam wykorzystywać magii w domu. Tego lata trochę sobie poużywam na Dudleyu.
Harry skończył pisać te słowa i odłożył notatnik na bok. Palce bolały go od długopisu, w palcu serdecznym robiło się już wgłębienie, którego nie miał, zanim nie zasiadł do pisania książki, ale czuł satysfakcję. Jednak tylko przez chwilę. Może i skończył powieść, ale powiedzmy sobie szczerze, kto to kupi? Kto kupi jakąś książkę dla nastolatków, napisaną na dodatek przez nastolatka. Przecież teraz dzieciaki nawet nie czytają książek. Przynajmniej większość z nich.
Spojrzał na te swoje wypociny, leżące na kawiarnianym stoliku. Stolik był pusty, jak puste wydawało mu się to cale fantasy, w którym osadził siebie w roli głównej, jako małego czarodzieja. Gdzieś tam byli Dursleyowie, spacerując po mieście, kupując prezenty swojemu ukochanemu synkowi, jego zostawili tu, najpierw ze szklanka wody, teraz z niczym. Siedział więc i pisał, kończył swoje dzieło, ale kiedy tylko postawił wieńczące je kropkę, uznał, że to nie ma sensu.
Nikt tego nie kupi. Niczego nie była warta ta jego pisanina. On sam nie był niczego wart. Resztę życia spędzi w tej komórce pod schodami, masując coraz bliznę, którą zostawił mu Dudley pamiątka po tym, jak bawił się w czarodzieja i służącym mu za różdżkę patykiem zdzielił go w głowę, aż Harryemu pociemniało przed oczami. Potem pamiętał już tylko jakiegoś grubego, brodatego jegomościa, który zaniósł go do lekarza.
Nie. To wszystko nie miało sensu. Chciało mu się tylko płakać.
Wstał, zostawiając rękopis na stoliku, może chociaż z jedna osoba go znajdzie i przeczyta. Może tamta blond kobieta, która szukała właśnie miejsca, a może ten mężczyzna, żebrzący o drobne. On już tego nie chciał. Nie chciał mieć z tym nic do czynienia.
Wyszedł po prostu z kawiarni i poszedł przed siebie.
- O, i to lepiej się nadaje powiedzała dziewczyna, ta lepsza, ładniejsza połowa.
- Ale nadal nie wiem, czy to to. No i gdzie ja tutaj wcisnę ten hashtag #11stkaEbookpoint?
To był kolejny konkursowy wymóg.
- Dasz najwyżej przed tekstem i tyle.
- Sam nie wiem.
- Okej, to jakie jeszcze masz pomysły?
- Miałem kilka, ale horrorowych, więc odpadają. Wtedy czytałem jeszcze masę komiksów, ale rysowanie? Nie, to za długo by zeszło. Dawno tego nie robiłem, a termin mija o północy. Może mógłbym coś w tym stylu, ale
Znów wystukał parę zdań.
STRONA OSTATNIA:
SPLASHPAGE, GRAFIKA NA CAŁĄ PLANSZĘ, JEDYNIE W PRAWYM DOLNYM ROGU MAŁY, KWADRATOWY KADR: CAŁY CZARNY. NIC WIĘCEJ.
ALE NA SPLASHPAGEU WIDZIMY GRÓB SKNERUSA MCKWACZA. DOOKOŁA STOJĄ JEGO KREWNI CI, KTÓRZY JESZCZE ŻYJĄ. WIDZIMY, ŻE TO RODZINNY CMENTARZ MCKWACZÓW W SZKOCJI.
DONALD: Pokonał braci Be, wyglądał, jakby odzyskał siły, miał iść kąpać się w gotówce i nagle
SIOSTRZEŃCY (przytulając go): I kąpie się. Ale w lepszym miejscu. Tam też na pewno czeka na niego wiele przygód. I teraz z pewnością ma na nie siłę.
POTEM CZYTELNIK WIDZI TEN MAŁY CZARNY KADR NA KOŃCU, JAKŻE WYMOWNY I WIE, ŻE TO JUŻ NAPRAWDĘ KONIEC.
- Życie i czasy Sknerusa McKwacza powiedział, kiedy zobaczył, że jego lepsza połowa skończyła. To nadal jest genialny komiks.
- Forma scenariusza?
- Wiesz, takich konkursów nie wygrywa się paroma zdaniami, jak według mnie wyglądałby alternatywny koniec jakiegoś dzieła. Myślę, że tu trzeba większej kreatywności, że trzeba pokombinować, zaskoczyć czymś, podejść w nieoczywisty sposób. Jak się wyróżnisz, jak zrobisz coś innego, niż reszta, zapadniesz w pamięć i masz większe szanse.
- Okej, w porządku, ale uważam, że nie ma co kombinować aż tak. Lepiej zrobić coś prostego, coś charakterystycznego i zabawnego, podszytego przy tym nostalgią. Tak, jak ten fragment z Harrym.
- Myślisz?
- Ja bym to wysłała. Są i emocje, i puszczanie oka do czytelnika i ogólnie nieźle to wygląda. I każdy zna Pottera, więc nie będzie problemu z odbiorem. Spróbować warto. Lepiej tak, niż przekombinować.
- Może i racja.
- Zobaczymy.
- Właśnie. Zobaczymy.
Zobaczymy.
W tekście użyto fragmentu powieści Harry Potter i kamień filozoficzny w przekładzie Andrzeja Polkowskiego.
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint. Wspominając czas kiedy miałam 11 lat z łezką w oku wspominam książkę Ireny Jurgelewiczowej,, Ten Obcy".Czytajac ją wylałam dużo łez, kiedy Zenek główny bohater musiał uciec z domu od ojca pijaka. Szukał wujka, brata jego zmarłej mamy. Spał na wyspie w szałasie. Miał szczęście pomogli mu Ula, Pestka, oraz dwóch kuzynów, dzieci te były na wakacjach. Ula przez przyjaźń z Zenkiem zrozumiała wreszcie swojego tatę, Pestka poprawiła relacje z mamą, a Marian z bratem docenili jak dobrze, że mają dziadków i kochające rodziny. Po trudnych perypetiach Zenek odnalazł wujka. Kiedy się żegnali wyznał miłosc Uli. Dlatego wymarzyłam sobie, że po latach wrócą latem na wyspę jako małżeństwo. Wraz z własnymi już dziećmi i powiedzą im o trudnych początkach ich miłości. Później przyjadą Pestka ,Marian z bratem. Będą wspólnie wspominali jak ratowali Zenka z opresji, jak uratowali bezdomnego skrzywdzonego psa Dunaja, który jeszcze wiele lat mieszkał z Zenkiem. Taka przyjaźń przetrwała wiele lat. Mimo iż mam 65 lat, nadal wspominam te dzieciaki z łezką w oku. ..
https://uploads.disquscdn.c...
W Hogwarcie wyobrażałam sobie siebie od małego,
seria J. K. Rowlling doprowadziła mnie do tego.
Jako nastolatka przesiadywałam rozmarzona,
myśląc jak to jest być jak Hermiona.
Od pierwszego zapoznania się z Panem Potterem,
życzyłam mu by został Panny Granger partnerem.
Na zaklęcie miłosne niecierpliwie czekałam,
o ich wspólny los bardzo się bałam.
O alternatywnym zakończeniu ich przygody myślę do teraz,
Harry i Hermiona Potterowie śnią mi się nieraz. :)
W załączniku dołączam wykonany przeze mnie kolaż inspirowany serią Harrego Pottera #11stkaEbookpoint
Co czytałem niegdyś? Opowiem wam teraz,
Porwała mnie seria Harrego Pottera.
Kiedy będzie finał? - czytelnik się wierci,
Czekając na tom o Insygniach Śmierci.
I czuć satysfakcję, gdy Czarny Pan ginie,
Choć zmieniłbym pewnie fabularne linie.
Bellatriks zmarła przez różdżkę Molly?
Liczyłem, że zajmą się nią dementorzy,
Bo stała na czele Śmierciożerców klanu
I nie chciała wrócić znów do Azkabanu.
Lecz to wciąż nie koniec, bo przewrotny los
Spotkał piękną pare: Lupina i Tonks.
Innym podobają się gorzkie przewroty,
Ale po co światu kolejne sieroty?
Jeszcze trzecia rzecz którą chciałbym zmienić:
Strzałą amora inne serca przebić,
Gdyż razem powinni być Luna i Neville.
Jest dobrze jak jest, więc z miną potulną
Kończę hasztagiem #11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint Czytałam Biblię w dzieciństwie i moje zakończenie brzmi tak, że w 2050 roku nastąpi koniec świata.
#11stkaEbookpoint
Kali zaprasza na uroczystość swojej koronacji Stasia i Nel. Podczas
uroczystej defilady pozdrawia wiwatujący go tłum siedząc wysoko na Kingu. Pierwszą
decyzją jaką podejmuje nowy król jest mianowanie swoimi głównymi doradcami Stasia i Nel. Cała trójka serdecznie się
przyjaźni. Słoń King staje się najważniejszym zwierzęciem w królewskiej stajni Kalego.
Tylko podczas najważniejszych świąt Kali przejeżdża na swoim ukochanym słoniu.
#11stkaEbookpoint
#11stkaEbookpoint cóż to za wiek w porównaniu z moim... Z trudem, ale jeszcze co-nieco pamiętam ;)
Zawsze lubiłam czytać, ale szkolna biblioteka w niewielkiej wsi nie była zbyt obszerna, szybko więc "wyczytałam" wszystko stosowne do mojego wieku i zaczęłam sięgać po lektury dla dojrzalszych czytelników. Bywało, że jedną książkę czytałam wielokrotnie, delektując się każdym zdaniem i przesuwając nieuchronną porę zakończenia.
Wyobraźnia pracowała, bo nie istniały w moim środowisku dostępne ekranizacje, dające gotowe obrazy. Objazdowe kino prezentowało filmy dla dorosłych, a raczkująca telewizja nie odciągała od przyjemnych lektur.
Czytałam nie tylko "dziewczyńskie" książki (zapewne dlatego, że tych dedykowanych mojej płci było zwyczajnie niewiele). Biografie, książki (nieliczne mi dostępne) przygodowe, historyczne i kucharskie pożerałam niczym rasowy książkowy mol. Nie uporałam się tylko z biblioteczną poezją ;)
A co zapamiętałam? W księgarni istniejącej w "Dużym Mieście" (do którego jeździliśmy rzadko i przy większej okazji, a w którym obecnie mieszkam, ale TA księgarnia kilka lat temu zamieniła się w sklep "wszystko za 5 zł") wypatrzyłam książkę Zbigniewa Nienackiego "Pan Samochodzik i Templariusze". Były to lata 70te. Wydaje mi się, że przy wyborze nie sugerowałam się ani nazwiskiem autora, ani urodą przecudną okładki (dzisiaj płatki śniadaniowe mają bogatszą szatę graficzną). Wystarczającą dla mnie "reklamą" było charakterystyczne logo Klubu Siedmiu Przygód- książki z tej serii czytałam na jednym wdechu.
Od tamtej pory minęło kilka dekad, a wraz z nimi na pewno tysiąceczy raczej dziesiątki tysięcy przeczytanych (mniej lub bardziej wartościowych) książek (nie licząc podręczników :)). Wiem na pewno, że współcześnie książka zakończyłaby się zupełnie inaczej... Jak?
Wezwana przez ajfon brygada antyterrorystyczna pod ramię z żołnierzami WOT zatrzymuje Malinowskiego (recytując mu formułkę RODO) i zarzuca mu próbę upozorowania samobójstwa Pana Samochodzika przez zażycie niedozowolonych, a najmodniejszych środków halucynogennych. Dodajmy, że siatkę dilerów Pan Samochodzik rozgonił w poprzedniej książce "PS i gang handlujących obwiesiów", więc skąd wziąłby te kryształki?
Jednocześnie, drzemiąca w komendzie dwuosobowa drużyna policjantów, zostaje wezwana przez księdza plebana do kościelnych podziemi. Aresztowany zostaje... Pan Samochodzik, którego uznano za pospolitego złodziejaszka dóbr sztuki, kultury i wszelkich walut. Akcji policji przyglądają się zaniepokojeni kibice Arki Kortumowo, spieszący na ustawkę z Borusią Tymianecznik Podgajny. Jeden z nich przytomnie smsuje do brata, którego sąsiad jest bratankiem wiceministra, i prosi o pomoc. Pan Samochodzik, mimo próśb o kontakt z adwokatem, zostaje rychło przewieziony do prokuratury rejonowej w Jeszcze Większym Mieście. Na szczęście sprawą szybko interesują się media (od prawa do lewa, w tym także Make Life Harder) i przywołują jego zasługi jako historyka sztuki. Prokurator swobodnie odstępuje więc od wszczynania postępowania, ale jak już przyjechał, zabiera się za Malinowskiego... Zamieszana w całą aferę panna Karen, dostrzeżona na drugim planie przez czujne oko kamery, robi karierę w telewizji śniadaniowej.
Nie miałem wtedy ulubionej książki. Wolałem samemu tworzyć, kilkukrotnie, w różnym wieku próbowałem pisać swoje wiersze, raz próbowałem napisać powieść. Czytam od niedawna. Postanowiłem, że jako, że urodziłem się w 1987 roku to pewną historią przedstawię rok 1998 w literaturze. Tytuły wziąłem z Wikipedii, ze strony, którą podlinkowałem pod spodem.
11 lat. Był wtedy 1998 rok. Chodziłem do 4. klasy szkoły podstawowej. Już dawno była za mną moja pierwsza "Lekcja pisania". W tym roku odszedł mój dziadek. "Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty." Myślałem o nich, tęskniłem za Nim. Zamykałem się w "WC na końcu Orinoko", roniąc łzy. "Tabu", lepiej o tym nie mówić. Jak by pisać "Namiętnik" i zamykać go na klucz w szufladzie w kolorze "Heban"u. "Tam już nie ma żadnej rzeki", rozdział zamknięty. Przyszłość? Niewiadoma. "Xięga Wróżb". Lata mijały, zacząłem dojrzewać. "Madame. Romans edukacyjny", zupełnie "Inne abecadło". A myślałem, że jest już "Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945-1950". A tu "Hades", walka ze światem. Co mi zostało z dziecięcych lat? "Powidoki 3. Warszawiak pilnie poszukiwany". Ale nie, dlaczego? Chcę tu zostać. Jest mi tu dobrze, "Reda". Czy muszę już wpływać do portu? Muszę. "Bezpowrotnie utracona leworęczność". Ale może zostało mi coś jeszcze z artysty? "Szkaplerz wandejski", który absolutnie do mnie nie pasuje. Jedyne co mnie już teraz czeka to chyba tylko "Baśń zimowa. Esej o starości". Tak. "Krfotok". Może kiedyś napiszę o tym "Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej)", lecz dla wszystkich, którzy to przeczytają pozostaną to jednak tylko "Słowa obcego". A ja próbuję i próbuję, piszę, zamazuję, rozdzieram, rzucam ołówkiem zarówno gdy "Dom dzienny, dom nocny". Księżyc "W czerwieni", a ja w ciągu minuty mam "45 pomysłów na powieść". Patrzę tylko samotnie w ten mój "Wilczy notes", a gdy nie wychodzi mi nic, zatapiam się "W cudzym pięknie".
https://pl.wikipedia.org/wi...
#11stkaEbookpoint