Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498) Filip de Commynes
![Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498) Filip de Commynes - okladka książki](https://static01.helion.com.pl/global/okladki/vbig/e_4903.jpg)
- Autor:
- Filip de Commynes
- Wydawnictwo:
- Wydawnictwo Avalon
- Ocena:
- Bądź pierwszym, który oceni tę książkę
- Stron:
- 616
- Dostępne formaty:
-
PDFePubMobi
Opis
książki
:
Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498)
Filip de Commynes (ok. 1447-1511), francuski polityk i dyplomata, ale także pisarz, historyk oraz komentator polityczny, służył czterem władcom: księciu Burgundii Karolowi Zuchwałemu oraz królom Francji Ludwikowi XI, Karolowi VIII i Ludwikowi XII. Był uczestnikiem i wnikliwym obserwatorem wszystkich ważniejszych wydarzeń we Francji od 1464 do 1498 roku, kiedy to powoli odchodził w przeszłość średniowieczny porządek feudalny, a wykuwały się zręby nowożytnego państwa francuskiego i królewskiego absolutyzmu.
Spisane w języku średniofrancuskim przez Filipa de Commynes Pamiętniki stały się najbardziej bezstronną i najżywiej napisaną historią panowania Ludwika XI, jego suwerena i mentora, jak również najważniejszych wydarzeń rządów jego syna i następcy Karola VIII, zwłaszcza zaś "odkrycia" renesansowych Włoch. Relacjonują wydarzenia i zakulisowe rozgrywki dyplomatyczne nie tylko we Francji, ale także na Wyspach Brytyjskich, Niderlandach oraz zachodnim pograniczu Cesarstwa, półwyspach Iberyjskim i Apenińskim, a nawet w Europie Środkowej i na Bałkanach. Dzięki zawartym radom i wskazówkom dla "książąt", Pamiętniki stały się też podręcznikiem sztuki uprawiania praktycznej polityki, lansując idee rozwinięte później w Księciu Niccolo Machiavellego, za którego prekursora Commynes dość powszechnie jest uważany.
Dzieło ma wymiar wielowątkowy. Jest nie tylko zapisem przeżyć osobistych Autora, ale również biografią królewską, kroniką jego czasów oraz teoretycznym i praktycznym jej komentarzem. Były i pozostają dziełem niezbędnym dla wszystkich pragnących poznać i zrozumieć mechanizmy rządzące polityką, dyplomacją oraz zasadami funkcjonowania nowoczesnego państwa i jego instytucji, a także wpływu zarówno jednostek oraz ich otoczenia, jak i zbiorowości ludzkich na ruchy na politycznej szachownicy Europy.
Wybrane bestsellery
-
Promocja Promocja 2za1
Rozmyślania dzieło filozoficzne autorstwa cesarza rzymskiego Marka Aureliusza. Rozmyślania prezentują filozofię rzymskiego stoicyzmu, która w przeciwieństwie do stoicyzmu hellenistycznego skupiała się jedynie na problemach moralnych, pomijając dywagacje kosmologiczne czy logiczne. Marek Aureliusz jest typowym reprezentantem schyłkowego stoicyzmu, k- ePub + Mobi 7 pkt
(8,10 zł najniższa cena z 30 dni)
7.74 zł
11.00 zł (-30%) -
Promocja Promocja 2za1
Nowy, literacki przekład Pisma Świętego Nowego Testamentu oraz Psalmów opracowany przez Ewangeliczny Instytut Biblijny. Nowe Przymierze i Psalmy to: współczesny język, pozbawiony archaizmów oraz niezrozumiałych terminów teologicznych, bogate przypisy oraz przyjazna nawigacja.- ePub + Mobi 24 pkt
(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
24.98 zł
29.51 zł (-15%) -
Promocja Promocja 2za1
Sprzysiężenie Katyliny i Wojna z Jugurtą - to opracowania historyczne o charakterze monograficznym, opisujące dwa ważne wydarzenia z dziejów starożytnego Rzymu. Tematem pierwszej rozprawy jest spisek zawiązany przez grupę arystokracji pod przywództwem Lucjusza Sergiusza Katyliny w celu przejęcia władzy w państwie oraz kontrakcja podjęta w 63 r. p.n- ePub + Mobi 39 pkt
(38,80 zł najniższa cena z 30 dni)
39.49 zł
48.45 zł (-18%) -
Promocja 2za1
Oświadczenie o samokształceniu w związku z zapisem na nowe zakresy studiów podyplomowych a poszerzenie/ucementowanie kwalifikacji do nauczania nowych szkolnych przedmiotów -
Promocja 2za1
Konkursy, festiwale -
Promocja 2za1
Album fotograficzny -
Promocja Promocja 2za1
The presented book focuses on the commanders of the early Byzantine army during the reign of Emperors Zeno and Anastasius I. The publication is divided into five main parts. The first part presents the Byzantine army, the command of which was the basis for the position of the commanding staff in society. The second part was devoted to the policies(8,90 zł najniższa cena z 30 dni)
25.46 zł
29.95 zł (-15%) -
-
Promocja 2za1
Publikowana korespondencja ukazuje wymiar współpracy i wspólnoty interesów dynastycznych, politycznych, kulturowych i religijnych pomiędzy Domem Wazów i Domem Austrii. Stanowi bazę dla analizy wzajemnych relacji pod kątem powinowactwa, emulacji i rywalizacji. Edycja listów tworzy pewnego rodzaju katalog ukazujący rolę i tożsamość Wazów w rozległymThe House of Vasa and The House of Austria. Correspondence from the Years 1587 to 1668. Part I: The Times of Sigismund III, 1587-1632, Volume 2
Ed. by Ryszard Skowron in collaboration with Krzysztof Pawłowski, Aleksandra Barwicka-Makula, Miguel Conde Pazos, Paweł Duda, Friedrich Edelmayer, Rubén González Cuerva, Pavel Marek, José Martínez Millán, Dominika Oliwa-Żuk, Tomasz Poznański, Manuel Rivero, Ryszard Szmydki, Marta Szymańska
-
-
Promocja Promocja 2za1
Hans DelbrUck (1848-1929) był jednym z najbardziej rozpoznawalnych badaczy swoich czasów, a jego twórczość historiograficzna budziła kontrowersje nie tylko za życia, lecz także po śmierci. Miał odwagę przeciwstawić się powszechnie panującemu poglądowi o braku kompetencji akademickich historyków do zajmowania się militarnymi aspektami dziejów. Promo(38,94 zł najniższa cena z 30 dni)
38.94 zł
59.90 zł (-35%) -
Promocja Promocja 2za1
8 lipca 2024 roku, Premier Donald Tusk i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, podpisali w Warszawie dwustronną umowę o bezpieczeństwie, mającą na celu zacieśnienie współpracy między Polską a Ukrainą w dziedzinie obronności. Wiele spośród zapisów tego porozumienia nie jest powszechnie znanych. Publikacja dokumentów rządowych dotyczących paktu Zełeń- Audiobook MP3 14 pkt
(14,94 zł najniższa cena z 30 dni)
14.94 zł
22.98 zł (-35%)
Ebooka "Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498)" przeczytasz na:
-
czytnikach Inkbook, Kindle, Pocketbook, Onyx Boox i innych
-
systemach Windows, MacOS i innych
-
systemach Windows, Android, iOS, HarmonyOS
-
na dowolnych urządzeniach i aplikacjach obsługujących formaty: PDF, EPub, Mobi
Masz pytania? Zajrzyj do zakładki Pomoc »
Audiobooka "Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498)" posłuchasz:
-
w aplikacji Ebookpoint na Android, iOS, HarmonyOs
-
na systemach Windows, MacOS i innych
-
na dowolonych urządzeniach i aplikacjach obsługujących format MP3 (pliki spakowane w ZIP)
Masz pytania? Zajrzyj do zakładki Pomoc »
Kurs Video "Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498)" zobaczysz:
-
w aplikacjach Ebookpoint i Videopoint na Android, iOS, HarmonyOs
-
na systemach Windows, MacOS i innych z dostępem do najnowszej wersji Twojej przeglądarki internetowej
Szczegóły książki
- Tłumaczenie:
- Artur Foryt
- ISBN Ebooka:
- 978-83-773-0965-0, 9788377309650
- Data wydania ebooka :
-
2025-02-10
Data wydania ebooka często jest dniem wprowadzenia tytułu do sprzedaży i może nie być równoznaczna z datą wydania książki papierowej. Dodatkowe informacje możesz znaleźć w darmowym fragmencie. Jeśli masz wątpliwości skontaktuj się z nami sklep@ebookpoint.pl.
- Rozmiar pliku Pdf:
- 6.9MB
- Rozmiar pliku ePub:
- 12.1MB
- Rozmiar pliku Mobi:
- 4.3MB
Spis treści książki
- Spis treści
- Wstęp
- Filip de Commynes i jego czasy
- Pochodzenie i młode lata
- Filip de Commynes i jego czasy
- Śmierć Colarda (I) w 1404 roku stworzyła nową sytuację, rodowe włości van den Clyteów zostały bowiem podzielone między jego synów: Jana (I) i Colarda (II), z których ten pierwszy przejął seniorię Comines, a drugi tę Renescure. Obaj kontynuowali zresztą karierę dworską i administracyjną u boku nowych panów Flandrii książąt Burgundii wywodzących się z bocznej linii Walezjuszów. Znaleźli się też wśród pierwszych przyjętych do zakonu (orderu) Złotego Runa, założonego przez księcia Filipa III Dobrego w 1430 roku, co dowodzi ich przynależności do najbliższego kręgu książęcych doradców i dostojników. Młodszy z braci Colard (II) van den Clyte poślubiając po śmierci pierwszej żony Małgorzatę dArnemuyden, doczekał się wreszcie upragnionego syna Filipa, który przyszedł na świat w 1445 lub 1447 roku, najprawdopodobniej w zamku Renescure. Nie jest wykluczone, choć w historiografii nie ma w tym względzie zgodności5, że ojcem chrzestnym jedynego syna Colarda był książę Burgundii i hrabia Flandrii Filip III Dobry, po którym mógł odziedziczyć imię.
- Pierwsze kilkanaście lat życia przyszłego dyplomaty i pamiętnikarza niezwykle trudno jest rekonstruować w sposób nie budzący kontrowersji, a był to okres niezmiernie ważny, decydujący o obranej przezeń później drodze kariery, jak i jego poglądach. Wkrótce bowiem dla młodego Filipa zaczęły się lata chude. W krótkim czasie po jego narodzinach zmarła mu matka, a później doszły też kłopoty ojca, który po przejęciu po swoim bracie funkcji baliwa Flandrii (1433) i dopuściwszy się jakichś nieokreślonych malwersacji finansowych, w rezultacie których popadł w długi, został w 1453 roku przez księcia zdymisjonowany i znalazł się w niełasce. Jego śmierć w następnym 1454 roku spowodowała, że jego syn musiał zapewne opuścić zamek Renescure i został oddany na następne dziesięć lat pod opiekę stryjecznego brata Jana (II) de Commines, przenosząc się zapewne do jego siedziby. Nie była to zapewne opieka zbyt troskliwa, skoro przyszły dyplomata skarżył się później na kartach swoich Pamiętników, że nie zadbano wówczas należycie o jego edukację. Prawdą jest, że faktycznie nie władał innym językiem poza francuskim (włoski zaczął zgłębiać dopiero w wieku dojrzałym), a nieznajomość łaciny języka nie tylko Kościoła i wyższej literatury, ale także dyplomacji stanowiła dla jego przyszłej kariery duże obciążenie, czego przyszły pamiętnikarz był zresztą w pełni świadomy. Brak kultury literackiej oraz głębszego oczytania w dziełach klasyków widać zresztą cały czas w jego Pamiętnikach, dziele będącym pod względem czysto literackim, kompozycyjnym i stylistycznym miejscami dość trudnym w odbiorze i niedopracowanym, choć starającym się nadrabiać te braki wartkością języka, autentycznością treści, mnogością ukazywanych wątków i epizodów, czy głębią przemyślanych analiz. Niemniej autor zachowywał przez całe swoje życie wielki szacunek dla nauki i edukacji, starając się w miarę możliwości swoje własne braki pod tym względem uzupełniać, o czym świadczy chociażby pokaźna biblioteka, którą po sobie zostawił. Trudno też powiedzieć, na ile poważnie zajęto się wówczas formacją rycerską nastoletniego Filipa jak można bowiem sądzić z jego własnych słów, umiejętność jazdy konnej opanował dość późno, na krótko przed opuszczeniem zamku swego opiekuna, a co się tyczy jego wyszkolenia bojowego, to nic nie wskazuje na to, aby się w nim wyróżniał. Sam nie chwalił się zresztą nigdy własnymi czynami wojennymi, czy to na służbie książęcej, czy królewskiej, a z wielu jego wypowiedzi wynika niebicie, że do wojny i wiążącej się z nią okrucieństw miał stosunek dość ambiwalentny. W trakcie pobytu na wielkim zamku nabrał jednak niewątpliwie ogłady towarzyskiej oraz poznał rycerski i dworski obyczaj, co miało dla jego dalszej kariery niebagatelne znaczenie. Należy jednak dodać, że w trakcie tuteli jego kuzyna dziedzictwo przyszłego dyplomaty było raczej zaniedbywane, a rachunki pozostałe po tym okresie zostały ostatecznie rozliczone dopiero po ponad półwieczu, w latach 15191522 roku, czyli wiele lat po śmierci przyszłego pamiętnikarza. Oba te aspekty zarówno edukacyjno-poznawczy, jak i materialno-finansowy zaważyły też później na jego przyszłości oraz przyjętej przezeń filozofii życiowej.
- W służbie księcia Burgundii
- Warto zaznaczyć, że należąc do najbliższego otoczenia hrabiego, a wkrótce księcia Burgundii Karola, uczestniczył on w większości ważnych politycznych i militarnych działaniach podejmowanych w latach 14651472: wojnie Dobra Publicznego wraz ze słynną bitwą pod Montlhéry (1465)7, kampaniach w Niderlandach przeciwko Dinant i Lige (14661468)8, interwencji w wojnę domową w Anglii (14701471), wreszcie wojny przeciwko królowi Francji w Pikardii (1472). Awansując ze zwykłego giermka na szambelana i doradcę książęcego, zdobywał pierwsze szlify w nieformalnej dyplomacji, począwszy od niefortunnego zjazdu w Péronne między Ludwikiem XI a Karolem Zuchwałym, kiedy to głównie dzięki jego sekretnemu zaangażowaniu (choć niewykluczone, że wspartemu przez monarchę odpowiednią kwotą gotówki), król Francji prawdopodobnie uniknął niewoli i upokorzenia, królestwo kryzysu i anarchii, zaś sam książę Burgundii hańby i kompromitacji9. Pierwszą prawdziwą misję dyplomatyczną Filip de Commynes wypełniał jednak dopiero w latach 14701471 w Calais, uczestnicząc w tajnych rozgrywkach między księciem Burgundii a zwolennikami Yorków i Lancasterów10, by następnie udać się z jakąś nieokreśloną ekspedycją do Hiszpanii, na tyle tajną lub implikującą żyjące jeszcze później osobistości, że nawiązując do niej w różnych miejscach swoich Pamiętników, wystrzega się wyjawiać jej szczegóły11.
- Rozwijającą się karierę u boku księcia Burgundii przerwała nagła decyzja podjęta w 1472 roku, w samym środku trwającej wówczas, kolejnej kampanii książęcej w Pikardii (podjętej dla zdobycia miast nad Sommą), o porzuceniu służby u księcia Burgundii i przejścia na stronę króla Francji. Powody tej decyzji, której Commynes poświęcił w swoich Pamiętnikach zaledwie urywek zdania12, wydają się dość tajemnicze i na tyle zadziwiające, że niekiedy zastanawiano się, czy przy wepchnięciu Filipa w ramiona Ludwika XI nie przeważyły argumenty korupcyjne, w czym, jak wiadomo, król Francji celował. Pośredniej odpowiedzi na tak postawione pytanie można poszukać na samych kartach dzieła, zwłaszcza w częściach poświęconych analizie psychologiczno-emocjonalnej obu antagonistów Ludwika XI i Karola Zuchwałego oraz właściwym im sposobom działania. Wynika z tego, że głównym powodem przejścia Filipa na jasną stronę mocy był nie tylko zawód, jaki sprawił mu książę Burgundii swoją otwartą, w sumie jednak brutalną polityką, dążąc do osłabienia królestwa celem wykrojenia dla siebie jego kosztem obszernego władztwa terytorialnego, ale i przekonanie o lepszej skuteczności polityki króla Francji, który przez podstępne i nieetyczne, ale jednak bardziej skuteczne działania, oplatał swoich wrogów pajęczymi nićmi intryg i knowań, mając wszakże na celu wzmocnienie państwa, unowocześnienia jego struktur i wyrwania go z duszącego gorsetu feudalnego dziedzictwa. Motywami owej zdrady Commynesa był zatem wbrew temu, co często się uważa nie tyle oportunizm, co właściwie pojmowany francuski patriotyzm, w myśl którego opowiedział się on po stronie tego polityka, który byłby w stanie realizować program korzystniejszy dla interesów państwa jako całości, nie zaś partykularnych ambicji tego czy innego feudała.
- U boku króla Francji
- Commynes rozpoczął wówczas najbardziej aktywny i twórczy okres swojego życia, stając się jednym z najważniejszych doradców francuskiego monarchy, a przez pewien czas głównym wykonawcą jego politycznych planów, przebywając w tym czasie w zasadzie permanentnie przy królu. Jest przy nim zwłaszcza w trakcie inwazji na Francję króla Anglii Edwarda IV w 1475 roku, tej ostatniej próbie wznowienia wojny stuletniej, zakończonej traktatem w Picquigny, a o jego bliskich relacjach z monarchą świadczy chociażby fakt, że na bezpośredni dostęp do ucha królewskiego nawet w tych chwilach, gdy innym osobom z otoczenia monarchy nie jest to dane13. Nie była to jednakże bliskość z moralnego punku widzenia zbyt budująca, gdyż Commynes dał się też wciągnąć w podstępne działania Ludwika wobec jego wrogów. Aferą, która szczególnie zaprzątała uwagę króla, a zajmująca też relatywnie wiele miejsca na kartach Pamiętników, była sprawa konetabla Ludwika Luksemburskiego, hrabiego Saint-Pol, lawirującego od dłuższego czasu między Francją, Burgundią i Anglią. Doprowadziło to finalnie do jego procesu, skazania i egzekucji, a Filip miał swój udział w intrygach i zabiegach królewskich wokół osoby konetabla, czego bynajmniej zresztą nie kryje14. Inaczej jest w przypadku innego wielkiego procesu politycznego tych czasów, a mianowicie księcia Nemours Jakuba dArmagnac, którego Commynes wraz ze swym bliskim przyjacielem, Imbertem de Batarnay, wielokrotnie wspominanym w jego Pamiętnikach jako pan du Bouchage, był przesłuchującym go śledczym, o czym wiadomo jednak jedynie z postronnych źródeł, a który to książę za zdradę króla, połączoną z recydywą, finalnie trafił również pod katowski miecz. Wreszcie Filip jest przy swoim królu przy granicy frontowej w Lyonie, w decydującym okresie przełomu 1476 i 1477 toku, kiedy dopełniał się los królewskiego arcywroga księcia Burgundii Karola Zuchwałego a latami snute nici intryg i politycznych knowań tak mocno oplotły dawnego suwerena pana de Commynes, że doprowadziły w końcu do jego osaczenia przez nieprzyjaciół i śmierci w bitwie pod Nancy w styczniu 1477 roku15.
- Wszystko jednak kiedyś się kończy. Początek walki o dziedzictwo burgundzkie wyznacza jednocześnie zmierzch wpływów Commynesa na francuskim dworze, kiedy król, wbrew jego radom, poszedł za wskazaniami innych swoich zauszników, forsując bezpośrednią konfrontację zbrojną i politykę faktów dokonanych w miejsce dotychczasowych cierpliwych i rozważnych polityczno-dyplomatycznych posunięć16. Ostatecznie jednak obróciło się to przeciw niemu, a układem w Arras w 1482 roku Ludwik XI musiał pójść na daleki kompromis dzielący ziemie podlegające książętom burgundzkim między Francję a Habsburgów.
- Brak stałego dostępu królewskiego ucha miał jednak i pozytywne aspekty Commynes wreszcie mógł się spełniać jako dyplomata, specjalizując się zwłaszcza w sprawach włoskich. Intensywne kontakty przyszłego pamiętnikarza z Italią datują się przynajmniej od 1472 roku, kiedy rozpoczął realizować operacje pieniężne z bankiem Medyceuszów (z różnym skutkiem), w ślad za czym poszło nawiązanie relacji z polityczno-finansową wierchuszką Florencji. Misja Filipa do Włoch z 1478 roku, w okresie przesilenia związanego ze spiskiem Pazzich i nieudanym zamachem na Wawrzyńca Wspaniałego, miała z jednej strony aspekt polityczny, utwierdzający wpływy Francji w tym mieście-państwie, z drugiej zaś personalny, podtrzymujący nawiązane wcześniej kontakty wśród włoskich elit17. Przy okazji tej misji Commynes nawiązał jeszcze własne relacje z władcami Sabaudii i Mediolanu, to tym bardziej utwierdziło jego renomę jako eksperta od zawiłych spraw włoskich, w czym widać rękę Ludwika XI, umiejącego jak nikt inny dobierać sobie właściwych wykonawców do konkretnych zadań. A że pozornie układny dyplomata ten potrafił też w razie potrzeby być twardym graczem, nie wahającym się przed groźbą użycia argumentów militarnych, świadczy jego druga misja do Sabaudii z 1482 roku, kiedy uniknięto w ten sposób niekorzystnego dla Francji politycznego przewrotu18.
- Lata niełaski i powrót
- Jak się jednak okazało, historia napisała dla Commynesa jeszcze końcowy rozdział, dając mu ponownie okazję do pokazania swoich talentów. Planowanie wyprawy do Włoch przez nowych doradców dorastającego Karola VIII zwłaszcza Stefana de Vesc i Wilhelma Briçonneta celem odzyskania, a właściwie podbicia królestwa Neapolu, dawnego dziedzictwa spokrewnionych z Walezjuszami Andegawenów22, sprawiło, że zwrócono uwagę na Filipa de Commynes, którego doświadczenie w sprawach Italii mogło się przydać. W przeddzień wyprawy w 1494 roku został on ponownie przyjęty do królewskiego otoczenia, szybko jednak okazało się, że jego rad i zaleceń, będących w kontrze do podszeptów zauszników królewskich nikt nie chciał słuchać. Aby się go zatem pozbyć o toczenia Karola VIII, zaraz na początku wyprawy wysłany został z długą ośmiomiesięczną misję do Wenecji (wrzesień 1494 maj 1495)23, w czasie gdy armia królewska parła niepowstrzymanie na Neapol. W trakcie tej misji na ile mógł, na tyle bronił interesów króla Francji, usiłując przeciwdziałać powstaniu organizowanej przez papieża, Wenecję i Mediolan tzw. Świętej Ligi, mającej za zadane wyrzucenie Francuzów z Włoch. Commynes poruszał wszelkie możliwe sprężyny i uruchamiał kontakty, aby temu zadaniu sprostać, wobec jednak niespójnych i lekkomyślnych posunięć Karola i jego zauszników okazało się to zadanie niewykonalnym. Dołączając do króla latem 1495, miał okazję jednak po raz kolejny okazać się użytecznym, negocjując z nieprzyjacielem wolne przejście oddziałów królewskich już po nierozstrzygniętej bitwie pod Fornovo, a parę miesięcy później zawierając w imieniu króla separatystyczny pokój z Mediolanem w Verceil, dzięki któremu możliwe było uwolnienie oddziałów księcia Orleanu, oblężonych w mieście Novara24. Mimo tych wszystkich starań oraz nowej misji do Wenecji i Mediolanu, jego zasługi pozostawały niedocenione, czemu dyplomata niejednokrotnie z goryczą dawał wyraz w kontynuacji swoich Pamiętników, spisanych w latach 1495149825, zawierającej opis i przemyślenia z kampanii włoskiej i następujących później wydarzeń aż do śmierci Karola VIII w kwietniu 1498 roku oraz koronacji jego następcy Ludwika XII (dotychczasowego księcia Orleanu), będącej ostatnim zapisanym w nich faktem26.
- Ostatnie lata
- Zmarł prawdopodobnie 18 października w swoim zamku Argenton i pochowany został w Paryżu, w kościele klasztornym Augustynów, skąd pochodzi jego zachowany po dziś dzień nagrobek, przechowywany obecnie w muzeum w Luwrze.
- Pamiętniki dzieło do innych niepodobne
- Czas powstania dzieła
- Pamiętniki dzieło do innych niepodobne
- Czy Pamiętniki kiedykolwiek zostały wręczone zleceniodawcy? Nie udało się tego potwierdzić, pomimo istnienia miniatury zamieszczonej na jednym z iluminowanych rękopisów (BNF NAF 20960), pochodzącego, co warto pamiętać, dopiero z lat 20. XVI stulecia, na którym widnieje taka właśnie scena. Przeciwko tej tezie chociażby przemawia fakt, że planowana łacińska biografia Ludwika XI pióra Angelo Cato nigdy nie powstała. Mimo to istnieje poszlaka dalszych kontaktów z Cato w okresie późniejszym i niewykluczone, że to właśnie on zachęcił pamiętnikarza do napisania kontynuacji swojego dzieła, obejmującego okres pierwszej wojny włoskiej, na co zdają się wskazywać zwroty skierowane bezpośrednio do arcybiskupa. Przyjmuje się, że wspomniana kontynuacja, obejmująca księgi VII i VIII, powstała najprawdopodobniej w latach 1495/14961498. Wiąże się z tym jednak pewna kontrowersja, arcybiskup bowiem tuż po powrocie Commynesa z wyprawy włoskiej zmarł w Benewencie na przełomie 1495 i 1496 roku (w marcu nie było go już z pewnością wśród żywych). Czyżby zatem zwroty skierowane bezpośrednio do Cato były tylko pisarską manierą, stanowiącą rodzaj łącznika między pierwszą a drugą częścią? Nie jest to wykluczone, z drugiej strony mogło jednak i tak się zdarzyć, że Commynes, o ile pisał początkowe rozdziały kontynuacji jeszcze za życia arcybiskupa Vienne (ostatni raz zwraca się do niego w ks. VII, w rozdz. 5) lub też nie był jego odejścia świadomy, to później wieść ta do niego dotarła, skoro maniery tej zaprzestaje, mimo wszystko decydując się na dokończenie dzieła, zamykając je na śmierci zmarłego w międzyczasie króla Karola VIII i intronizacji jego następcy. Wypada jedynie żałować, że ostatni okres aktywności polityczno-dyplomatycznej pana na Argenton, trwający do 1507 roku, nie został w jego wspomnieniach jednak uwzględniony.
- Aspekt historyczny
- ks. I: wojna Dobra Publicznego;
- ks. II: wydarzenia w Péronne i antyburgundzkie powstanie w Lige;
- ks. III: wojna domowa w Anglii;
- ks. IV: najazd Anglików na Francję i sprawa konetabla de Saint-Pol;
- ks. V: upadek księcia Burgundii i początek walk o jego dziedzictwo;
- ks. VI: zakończenie wojen i śmierć króla Ludwika XI.
- Z kolei w części drugiej dzieła, poświęconej w zasadzie w całości wyprawie do Włoch, można wyszczególnić:
- ks. VII: geneza roszczeń do Neapolu i początek wyprawy;
- ks. VIII: powrót do Francji i zawarcie układów pokojowych.
- Przedstawione wyżej tematy wiodące nie ograniczają szerszego spojrzenia na sprawy europejskie. Poza Francją, Burgundią (wraz z pograniczem niemieckim), Anglią i Włochami, autor nie pomija też wydarzeń i epizodów związanych z Hiszpanią, Portugalią, Szkocją, a nawet Europą Środkową, Bałkanami i Imperium Osmańskim, epizodycznie także Afryką. Commynes jest bacznym i wnikliwym obserwatorem i potrafi przekazać wiele nieznanych szczegółów, tym cenniejszych, że sam znajdował się często w samym centrum wydarzeń, lub też miał dostęp do informacji od osób postronnych, czego nie pomija zaznaczyć. Ciekawym kompozycyjnie zabiegiem jest ujęcie zasadniczej narracji w klamry miedzy dwoma wielkimi bitwami, w których Commynes uczestniczył tej pod Montlhéry w 1465 i tej pod Fornovo w 1495 roku. Równe istotne miejsce zajmują również pisane w pozycji naocznego świadka opisy chociażby walk wokół Lige, masakry Nesle czy oblężenia Beauvais, uderza w nich jednak bardziej skupienie się epizodach niż ogólne pojęcie ich strategiczno-taktycznych aspektów. Przykładowo legendarny już dzisiaj atak Sześciuset Franchimontanów równie w tradycji belgijskiej sławnych, jak w Grecji Trzystu Spartan na wojska burgundzko-francuskie pod Lige, ogranicza się w ujęciu autora do obrony jednego gospodarstwa, w którym stacjonowało dowództwo inwazyjnych oddziałów. Nie wydaje się zatem, aby autor w wojnie i walkach zbrojnych w jakiś zdecydowany sposób gustował; obok wątków militarnych o wiele ważniejszym aspektem są działania polityczno-dyplomatyczne konszachty, negocjacje i układy także te o charakterze niejawnym (np. wymienia ciekawy szczegół techniczny: przekazywanie tajnych wiadomości na płacie wosku zwiniętym w kulkę). W tym aspekcie Commynes potrafi niekiedy przekazać informacje bezcenne, trudne nawet do wyśledzenia w tajnych raportach dyplomatycznych, które szczęśliwie dotrwały do naszych czasów. Nie jest bezzasadnym wspomnieć, że wiele znanych dziś powszechnie i szczegółowo analizowanych przez badaczy faktów, jak chociażby szczegóły dramatycznego spotkania w Péronne w 1468, roli biskupa Roberta Stillingtona w zamachu stanu Ryszarda III w 1483, czy wielu aspektów negocjacji z Wenecjanami na przełomie 1494 i 1495 roku, znamy wyłącznie z narracji Commynesa. Również zajmujący opis wyglądu i instytucji samej Wenecji, prawdopodobnie pierwszy tak obszerny w historii, zawdzięczamy właśnie wartkiemu pióru tegoż pamiętnikarza-dyplomaty. Nie sposób też pominąć w jego narracji pewnych elementów humorystycznych, wskazujących na dystans autora do otaczającej go rzeczywistości. Widać go chociażby w opisach upitego winem wierzchowca, ataku rakietowego na debatujących książąt czy wystrojenia w przypadkowy strój, okazjonalnego herolda w celu wysłania go z poselstwem do króla Anglii31.
- Aspekt biograficzno-psychologiczny narracji
- Równie ciekawymi spostrzeżeniami Commynes wykazał się w odniesieniu do księcia Burgundii Karola Zuchwałego, będącego kimś w rodzaju alter ego króla Francji. Chociaż dbały o godność swego rodu, ukazujący wobec postronnych władców i poddanych swoją chwałę, będącą kwintesencją odchodzącego powoli w niebyt średniowiecznego rycerstwa, wykazywał się atrybutami budzącymi w tym czasie szacunek i podziw, takimi jak otwartość, hojność, waleczność, odwaga i honor. Jednak takie jego cechy, jak chwiejność, skłonność do gniewu i brutalności, a nawet nieuzasadnionego okrucieństwa i zemsty, zwłaszcza jednak pycha najgorsza przywara książąt ze wszystkich możliwych stanowiły w opinii pamiętnikarza cechy dyskwalifikujące go jako wybitnego władcę, o którego mądrości i wielkości decyduje przede wszystkim skuteczność działania.
- Analizy działań i motywów innych występujących w narracji dramatis personae zarówno monarchów i książąt, jak i możnowładców i rycerzy wydają się już bardziej pobieżne i często jednostronne, co wynika zapewne z faktu, że Commynes w mniejszym stopniu mógł tu polegać na własnych obserwacjach, a w większym na relacjach i opiniach postronnych. W niewielkim zakresie wybija się nieco z tego schematu postać króla Anglii Edwarda IV zdolnego dowódcy (powtarza się jak mantra informacja o dziewięciu stoczonych przezeń bitwach, z których przegrał tylko jedną), lecz rzekomo chwiejnego władcy, w dodatku ulegającego wpływom swego otoczenia i zależnego w swych decyzjach od pensji (w przekonaniu Anglików: trybutu) wypłacanej mu przez króla Francji. Opinię tę współczesna historiografia zwłaszcza ta brytyjska modyfikuje w aspektach bardziej dla charakteru i dokonań tego władcy obiektywnym i przede wszystkim podkreślając niezależność jego decyzji od czynników zewnętrznych.
- A wszystkich tych trzech władców łączy poniekąd tragiczna postać konetabla Francji Ludwika Luksemburskiego, hrabiego Saint-Pol w opinii Commynesa intryganta, malwersanta i zdrajcy choć nie tyle z powodu własnych, dalekich od poczucia lojalności dokonań, co lawiny wydarzeń, które jego czyny, machinacje, a w końcu i upadek poniekąd uruchomiły, również w kontekście metafizycznym, będąc niejako narzędziem woli Bożej. Ten ostatni aspekt jakże często przy różnych okazjach w tekście widoczny wymaga dodatkowego wyjaśnienia, pewne legendy narosły bowiem wokół religijności Commynesa i jego ciągłego odnoszenia się do siły wyższej i woli Opatrzności, jak szczególnych względów Boga dla tego czy innego władcy, jako motoru i ostatecznego sprawcy wszelkich ludzkich poczynań. Traktowano ten aspekt w kategoriach swoistej kontrowersji, tak jak w przypadku Machiavellego nie licującej z wyznawanymi poglądami na temat władzy i przemożnej roli jednostki w świecie. Analizy w tym względzie historyków zajmujących się bliżej postacią pamiętnikarza modyfikują w pewnym zakresie ten pogląd. Wydaje się, że religijność Filipa jest wypadkową poglądów samego Ludwika XI, odznaczającego się przez całe życie żarliwą, wręcz ostentacyjną religijnością, będącą w jego przypadku nie tyle fasadowym, co autentycznym rysem jego często pełnej sprzeczności osobowości. Współczesnym badaczom często trudno jest wczuć się w nastroje i atmosferę religijną tych czasów. Jak król Ludwik oczarowany był postacią i aureolą świętości kalabryjskiego eremity Franciszka a Paulo, tak samo pana de Commynes autentycznie zafascynowały osobowość i mistycyzm florenckiego kaznodziei Hieronima Savonaroli. Trudno jest zatem z tymiż jakże konkretnymi faktami polemizować.
- Analiza działań innych występujących w Pamiętnikach bohaterów, o ile poświęcono im jakiś dłuższy passus, nie wzbudza już u autora tylu kontrowersji. W jego komentarzach dominują kolory czarno-białe, z lekkimi tylko odcieniami szarości. Obok negatywnie i surowo ocenianych postaci, takich jak przykładowo hrabia Campobasso Mikołaj Pietravalle di Monforte, król Anglii Ryszard III czy książę Mediolanu Ludovico Sforza il Moro, pojawiają się te wybitne sułtana osmańskiego Mehmeda II Zdobywcy (sic!), króla Węgier Macieja Korwina (co ciekawe, Commynes stawia tę dwójkę na równi z Ludwikiem XI), lub nawet profrancuskiej markizy Montferratu Marii Branković. A skoro już o kobiecie jest mowa, to ciekawym aspektem pozostaje też stosunek pamiętnikarza do płci pięknej. Nie sposób nie dostrzec, że pamiętnikarz, chociaż często ma do dam stosunek nieco lekceważący, to dostrzega niekiedy odgrywaną ważną rolę w wydarzeniach, nie tylko jako matek, żon i kochanek, sterujących poczynaniami mężczyzn, ale także w aspektach niejawnej dyplomacji (np. postać anonimowej damy udającej się do Francji, w której należałoby widzieć tajną agentkę Edwarda IV)33. Czy jednak aprobował takie działania i sam z takich żeńskich usług w swych poczynaniach mógł korzystać, nie sposób już w sposób bezsprzeczny stwierdzić.
- Commynesa rady dla książąt
- Wszystko to układa się w pewien spójny obraz idei politycznych, będących z jednej strony wykładnią praktyki politycznej Ludwika XI, z drugiej zaś poglądów na idę państwa, przemyśleń i doświadczeń ze służby na burgundzkim i francuskim dworze samego Filipa de Commynes, który nawet swojemu, jakże podziwianemu przezeń królowi potrafił wytknąć niejeden błąd polityczny czy niewykorzystanie pojawiających się możliwości. Dla pamiętnikarza państwa idealne to te rządzone przez władców (czyli wywoływanych jakże często książąt), w sposób rozważny i umiarkowany za pomocą powoływanego przezeń kręgu doradców i urzędników. Mądrość księcia wyraża się zatem nie tyle w umiejętności osobistego zarządzania coraz bardziej skomplikowaną machiną państwową, co dostrzegania wybijających się cech u swych poddanych i angażowania do swej służby właściwych pomocników, by kierować ich następnie do odpowiadających im kompetencjom zadań. Jakże różni się zatem ten model od praktyki drabiny feudalnej, w której król musi dzielić się władzą i liczyć ze swymi parami, książętami i hrabiami! Raczkujący jeszcze wówczas nowy system władzy we Francji wyznacza faktycznie narodziny monarszego absolutyzmu, ewoluującego przez następne stulecia aż do swej najwyższej oświeconej formy w XVIII wieku, by stopniowo ustępować następnie miejsca ustrojom parlamentarnym. Co zaś się tyczy tych ostatnich, to interesujący jest również stosunek autora niniejszych Pamiętników do przedstawicielstw stanowych i wczesnych instytucji parlamentarnych, gdyż narosło wokół tego tematu sporo nieporozumień. Uważa się niekiedy, że Commynes był ich gorącym zwolennikiem, skoro wyrażał się tak pozytywnie o ich modelu funkcjonującym Anglii, ograniczającym bardzo wyraźnie władzę tamtejszych królów. Zapomina się jednakże, że w sytuacjach spornych na linii władcaparlament, tak we Francji, jak i w Niderlandach, opowiadał się zazwyczaj po stronie tego pierwszego. Kontrowersję tę można w sposób logiczny rozwiązać, pamiętając o pragmatyzmie Commynesa, który nie widział nic złego w ograniczaniu przez przedstawicielstwa stanowe pozycji monarchy ale tylko wtedy, gdy monarcha ten jest największym wrogim króla Francji.
- Zauważono już dawno, że idee polityczne Commynesa w wielu miejscach przypominają te zawarte później przez Machiavellego w jego traktacie politycznym Książę, napisanym ok. 1513 roku, jak również w innych jego pismach. Rzeczywiście, florencki pisarz (oraz, tak samo jak Commynes, dyplomata), również był zwolennikiem silnego państwa i dominującej roli władcy, idąc jednak w swych radach do bardziej radykalnych czy niekiedy wręcz cynicznych rozwiązań szczegółowych. Trudno się jednak temu dziwić, pamiętając, że przyszło mu żyć i działać w warunkach skrajnie odmiennych od tych we Francji, czyli rozdrobnienia politycznego we Włoszech. W rzeczy samej, pomimo całego swego bagażu doświadczeń, Commynes daleki był od hasła cel uświęca środki, co wynikało jednak nie tyle ze wskazań moralnych czy religijnych, którym niejednokrotnie dawał wyraz, co z przekonania francuskiego dyplomaty o szkodliwości i nieskuteczności stosowania na co dzień takich rozwiązań jako metody sprawowania władzy. Mimo tych różnic, można zastanowić się, czy włoski humanista mógł się w jakiś sposób ideami Commynesa inspirować. Niewykluczone, że obaj zetknęli się w 1500 roku we Włoszech, kiedy to Machiavelli wraz z Francesco della Casa posłował z ramienia florenckiej Signorii do króla Ludwika XII, przebywającego wraz ze swą armią w świeżo zdobytym Mediolanie. Instrukcje Signorii zalecały wówczas nawiązanie przez ambasadorów kontaktu z najbliższym królewskim otoczeniem. Commynes wówczas co prawda już do niego nie należał, trudno jednak sądzić, aby zlekceważono jego osobę, gdyby znajdował się na miejscu, skoro cieszył się renomą eksperta od spraw włoskich. Czy faktycznie takie spotkanie nastąpiło, nie sposób stwierdzić, sama bowiem obecność pamiętnikarza u królewskiego boku w tym okresie jest jedynie niepotwierdzoną źródłowo hipotezą34. Warto też pamiętać, że włoski humanista przebywał w 1510 roku z misją dyplomatyczną nad Sekwaną, gdzie mógł zaznajomić się z jakimś rękopiśmiennym odpisem Pamiętników (pierwsze wydanie drukowane ukazało się dopiero w 1524 roku). Mimo tego, bezpośrednich dowodów na wykorzystywanie tego dzieła w Księciu dotychczas się nie doszukano, mimo iż pewne wątki wspólne można znaleźć chociażby we wcześniejszej pracy Machiavellego Ritratto delle cose di Francia (Zarys spraw francuskich)35, choć niewykluczone też, że wynikają one z wpływu u obu pisarzy dzieła Tytusa Liwiusza. Obaj myśliciele reprezentowali zatem poniekąd jeden obóz ideowy, a na poparcie tych słów warto przytoczyć opinię także z naszego rodzimego podwórka, autorstwa Stanisława Grzybowskiego:
- Recepcja Pamiętników w Polsce
- Chociaż w swym dziele Commynes wymienił Polskę tylko raz (na dodatek w sposób błędny)37, to w końcu jego Pamiętniki musiały trafić nad Wisłę. Kiedy to nastąpiło, trudno powiedzieć. Jeszcze Marcin Bielski w swojej po raz pierwszy wydanej w 1555 roku Historii wszystkiego świata zdaje się dzieła Commynesa nie znać, skoro omawiając te same co on wątki historyczne, korzysta z postronnych źródeł, często myląc przy tym konteksty i postacie38. Wynikało to zapewne jednak z przyczyn obiektywnych. Intensyfikacja kontaktów między Francją a Polską nastąpiła dopiero w okresie bezkrólewia po śmierci Zygmunta Augusta i krótkiego panowania Henryka Walezego, kiedy dzieło to mogło zawędrować do naszego kraju. Pierwsze jednak w polskim piśmiennictwie bezpośrednie odniesienie do osoby i dzieła francuskiego dyplomaty zawdzięczamy dopiero hetmanowi koronnemu Stanisławowi Żółkiewskiemu, który wspomina go na samym wstępie swego pamiętnikarskiego utworu Początek i progres wojny moskiewskiej napisanym ok. 1612 roku39. Czy tym samym Commynes zainspirował polskie pamiętnikarstwo historyczne i piśmiennictwo polityczne? Nie jest wykluczone, że w pewnym zakresie tak było. Wspomniany już prof. Grzybowski w jednym ze swoich artykułów doszukał się odniesień do postaci i dzieła francuskiego dyplomaty w pismach takich staropolskich pisarzy z XVII i XVIII wieku, jak m.in. Szymon Starowolski, Albrycht Stanisław Radziwiłł, Łukasz Opaliński, Andrzej Maksymilian Fredro czy Gracjan Piotrowski, postulując jednocześnie przeprowadzenie w tym zakresie dalszych analiz40. Badania takie o ile zostaną w przyszłości podjęte mogłyby przynieść całkiem zaskakujące rezultaty i rozszerzyć tę listę o wiele nowych nazwisk.
- W okresie rozbiorów i po odzyskaniu przez Polskę niepodległości badania nad Commynesem i jego Pamiętnikami nie były i wciąż nie są tematem wiodącym polskiej historiografii i literaturoznawstwa, ograniczając się do krótkich uwag przy okazji omawiania pokrewnych tematów, nie zawsze zresztą w pełni trafnych41. Z okresu tego pochodzi jednak pierwsza wydana drukiem w naszym kraju publikacja dotycząca twórczości francuskiego dyplomaty, a mianowicie obroniona jeszcze przed wojną (1938), a wydana drukiem w 1947 roku praca magisterska Romana Szewczyka pt. Pamiętniki Filipa de Commynes jako źródło historyczne42. O ile mi wiadomo, pozostaje ona jedynym do tej pory commynesowskim studium wydanym w Polsce w formie zwartej publikacji, choć można mieć nadzieję, że mimo wszystko nie ostatnim. Postulatem badawczym byłoby zwłaszcza prześledzenie wpływu dzieła na polską kulturę i tradycję literacką mogłoby się wówczas okazać, że znacznie wykraczałby on poza treść znanego polskiego przysłowia o szkodliwości dzielenia skóry na niedźwiedziu, który to wątek, będący przeróbką bajki Ezopa, pojawił się po raz pierwszy właśnie w niniejszych Pamiętnikach43.
- O przekładzie
- Przekładu dokonałem w oparciu o wydania oryginału średniofrancuskiego autorstwa panny Émilie Dupont (18401847) oraz panów Jeana Calmettea (19241925), Bernarda de Mandrot (19011903) i Joëla Blancharda (2002) i Jeana Dufourneta (20022007). W przypadku rozbieżności tekstu poszczególnych wydań, opierałem się na tych podążających za wersją rkps. Polignac, uważanego za najbardziej wiarygodny. Wspierałem się też dostępnymi przekładami zarówno dwoma nowofrancuskimi, jak angielskim i rosyjskim. Co do kwestii technicznych: niezwiązane z rękopisami Commynesa podtytuły poszczególnych rozdziałów, różnie przez współczesnych wydawców czy tłumaczy podawanych, przetłumaczone zostały z wydania panny Dupont (która opierała się w nich na XVI-wiecznych wydaniach dzieła), uznawszy, że tworzą dla opisu ich treści klimat bardziej odpowiadający ich archaicznemu językowi niż te stosowane przez współczesnych wydawców i tłumaczy. Poza tym fragmenty zawierające rady Commynesa dla książąt, występujące w różnej postaci czasami w formie osobnych rozdziałów, czasami zaś jedynie osobnych akapitów lub krótkich, dołączonych do tekstu zdań, zaznaczone zostały pogrubionym drukiem. Imiona występujące w tekście podaję w wersji spolonizowanej, poza tymi nielicznymi, dla których w polszczyźnie przyjęło się stosować przy konkretnych postaciach wersję oryginalną lub do niej zbliżoną (np. Ludovico Sforza, król René). W przypadku istnienia spolonizowanych nazw miejscowych, tworzone od nich określenia odmiejscowe zostały również spolonizowane (np. Karol Burgundzki, Piotr Burboński). Przypisy w większości dotyczą identyfikacji postaci oraz wyjaśnienia kontekstu historycznego, sporadycznie jedynie odnosząc się do kwestii językowych. Bardzo nieliczne odniesienia w tychże przypisach do literatury dotyczą wyłącznie źródeł, głównie jednak tam, gdzie występują kontrowersje między wersją podaną przez Commynesa a tą przyjmowaną w historiografii. Wobec faktu, że Commynes operuje przy postaciach w większości tytułami (nie zawsze tymi przyjętymi współcześnie dla danej osoby, lub też jednobrzmiąco odnoszącymi się w różnych miejscach narracji do różnych postaci), funkcjami lub określeniami kontekstowymi, nie chcąc za każdym razem stosować odsyłaczy do pierwszego odnoszącego się do nich cytatu i jego wyjaśnienia w przypisie, zastosowano odpowiedni schemat w Indeksie, mający za zadanie ułatwienie Czytelnikowi orientację w tym zakresie.
- Biorąc wszystkie te argumenty pod uwagę, w przekładzie zdecydowałem się na kompromis miedzy literą a duchem przekładu, utrzymując w miarę możliwości oryginalny szyk i ciąg zdań, uzupełniając jednak przekład licznym wstawkami ułatwiającymi zrozumienie ogólnego sensu. Rzecz jasna, miejscami lektura wymaga przez to większego skupienia i uwagi, warto jednak pamiętać, że są to dylematy, z którymi od wieków mierzą się także a może nawet przede wszystkim czytelnicy francuskojęzyczni, dlatego też powstała na temat commynesowskiego języka obszerna literatura. Pozostaje mi zatem liczyć w tym względzie na wyrozumiałość polskiego Czytelnika, mając tę nadzieję, że wobec braku bezpośredniego dostępu do średniofrancuskiej wersji oryginalnej w samej publikacji, obcowanie ze stylistyką oryginału wynagrodzi Mu ten większy percepcyjny wysiłek.
- Filip de Commynes
- Pamiętniki (Mémoires)
- Część pierwsza
- Prolog
- O czasach jego młodości nie potrafię mówić, tylko o tym, co sam usłyszałem, lecz od czasu, gdy zacząłem u niego służbę aż do chwili jego zgonu, przy którym byłem obecny3, towarzyszyłem mu, jako nie było to dane, jako mniemam, nikomu innemu, ktokolwiek był przy nim szambelanem lub zajmował się wielkimi sprawami. O nim i o innych książętach, których znałem i którym służyłem, dowiedziałem się rzeczy dobrych oraz złych, albowiem są oni ludźmi jako i my; jeno Bóg jest doskonały. Lecz kiedy u księcia cnota i skłonność ku dobru przeważają nad ułomnościami, wtedy są godne wielkiej chwały, zwłaszcza, iż u nich większa, niż u innych ludzi przeważa skłonność, by dać upust swej woli, tak z przyczyny chowania i niedostatku kar w młodości, jako również, co przychodzi z wiekiem, z chęci pofolgowania swym obyczajom. Zatem, jako iż nie chcę kłamać, zdarzyć się może, iż w kilku miejscach tego pisma mogą się znaleźć rzeczy niegodne chwały, lecz mniemam, iż ci, którzy czytać je będą, uznają racje, o których była mowa. I śmiem rzec o nim, dla tym większej jego chwały, jako nie wydaje mi się, bym kiedyś znał księcia, który by miał mniej od niego ułomności, patrząc na całość; jakoż poznawałem tychże tak wielu i z nimi tyle miałem styczności, co żaden mąż żyjący w mych czasach zarówno w owym królestwie Francji, jako również w Bretanii, krajach Flandrii, Niemiec, Anglii, Hiszpanii, Portugalii i Włoch, [i to] zarówno panów świeckich, jako i duchownych, oraz wielu takoż, których spotkać nie było mi dane, lecz ich znałem poprzez ich ambasadorów, poprzez listy, jako i instrukcje, dzięki którym można było uzyskać dość wiedzy co do ich natury i obyczajów. Jednakże niczego nie dowodzę, wychwalając go w tej materii, a pomniejszając honor lub dobrą reputację innych, zatem przekazuję wam wszystko to, co sobie przypomniałem, mając nadzieję, iż jest to rzecz, o którą prosiliście, by ją spożytkować do spisania dzieła, jakie zamierzacie napisać po łacinie4, którym to językiem wielce biegle władacie, a dzięki czemu ukaże się zarówno pełnia wielkości księcia, o którym wam opowiem, jako i wasza mądrość. A tam, gdzie zawiodę, znajdziecie pomoc u pana du Bouchage5 jako i u innych, którzy lepiej ode mnie będą potrafili dobierać słowa i wysławiać się w języku lepszym od mego. Lecz [czynię] tak, jako honor mi to nakazuje, [a to] z powodu wielu oznak przyjaźni i dobrodziejstw, które otrzymywałem bez ustanku aż do jego śmierci, kiedy to jedne i drugie się skończyły, a nikt tego lepiej ode mnie nie pamięta, i dla wielu strat i bólu, które były mi dane od jego zgonu, co tłumaczy, dlaczego wspominam łaski, które mi okazał, choć zwyczajnym jest, iż po śmierci tak wielkiego i potężnego księcia zmiany są wielkie i jedni na tym tracą, a inni zyskują, albowiem dobra i honory nie rozdziela się wedle chęci tych, którzy o nie zabiegają.
- I aby was zaznajomić o czasach, kiedy poznałem owego pana, o co mnie prosicie, jestem zmuszony rozpocząć od tych przed wstąpieniem na jego służbę, by później po kolei opowiedzieć moją historię aż do chwil, kiedy stałem się jego sługą i ciągnąć ją będę aż do jego zgonu.
- Księga I
- Rozdział 1
- O przypadkach wojennych, jakie miały miejsce między Ludwikiem XI a hrabią Charolais, późniejszym księciem Burgundii
- Na to odpowiedział książę Burgundii [mówiąc], iż pan Oliwer de La Marche, urodzony w hrabstwie Burgundii13, jest jego ochmistrzem, nie jest zaś poddanym Korony. Jednakże, jak powiedział, jeśli uczynił on coś uderzającego w honor króla i rzecz zostanie mu w śledztwie dowiedziona, zostanie ukarany stosownie do przypadku; co do bastarda de Rubempré, to prawdą jest, iż został uwięziony z przyczyny znaków i postępowania wspomnianego bastarda i jego ludzi w okolicach Hagi w Holandii, gdzie wtedy przebywał jego [księcia Filipa] syn, hrabia Charolais, a jeśli hrabia był podejrzliwy, to nie odziedziczył tego po nim, albowiem sam nie był takowym nigdy, lecz po swej matce14, która była najbardziej podejrzliwą damą, jaką kiedykolwiek znał; lecz chociaż on, jak powiadał, nigdy nie był podejrzliwy, to gdyby się był znalazł na miejscu syna w czasie, kiedy bastard de Rubempré przebywał w okolicach, to kazałby go uwięzić tak, jak to zostało uczynione; a jeśli co do tego bastarda nie nabierze przekonania, iż ten chciał był porwać jego syna, jak to o nim mówią, to każe go natychmiast uwolnić i odesłać królowi, jako tego ambasadorowie żądają.
- Następnie ponownie począł mówić [pan] de Morvilliers, rzucając poważne i hańbiące oskarżenia przeciw księciu Bretanii, znanemu jako Franciszek15, mówiąc, iż wspomniany książę i hrabia Charolais, tu obecny, w czasie, gdy ów hrabia Charolais obecny był w Tours przy królu, którego przybył był odwiedzić, wysyłali oni sobie nawzajem opieczętowane listy i tym samym zostali towarzyszami broni; a przekazali sobie owe opieczętowane listy przez pana Tanneguya du Chastel16 , który od tego czasu został zarządcą Roussillon, zyskując w tym królestwie władzę. A Morvilliers uczynił z tej sprawy rzecz tak wielką i opłakaną, aż rzekł wszystko, co można było, by zawstydzić i okryć hańbą książęcego syna.
- Na to hrabia Charolais wielokrotnie chciał odpowiedzieć, rozgniewany obelżywymi słowy wypowiedzianymi przeciw jego przyjacielowi i sprzymierzeńcowi. Lecz Morvilliers przerywał mu tymi słowy: Panie de Charolais, nie przybyłem tu, by rozmawiać z wami, lecz z [tu obecnym] panem, waszym ojcem. Hrabia wielokrotnie błagał swego ojca, by mógł odpowiedzieć; ten zaś mu rzekł: Odpowiedziałem za ciebie tak, jako wydaje mi się, iż ojciec winien odpowiedzieć za swego syna. Jednakże, jeśli masz wielką ochotę [na odpowiedź], to pomyśl nad nią dzisiaj, a jutro rzekniesz, co zechcesz. Morvilliers dodał jeszcze, iż nie może sobie wyobrazić, co popchnęło hrabiego do zawarcia owego przymierza z księciem Bretanii, jeśli nie sprawa pensji, którą król był mu wyznaczył wraz z zarządem Normandii i którą król mu następnie odebrał17.
- Następnego dnia i w obecności wyżej wymienionych, hrabia Charolais, z kolanem opartym na aksamitnej poduszce, przemawiał do swego ojca. Zaczął najpierw od sprawy bastarda de Rubempré, mówiąc, iż powody jego uwięzienia były właściwe i rozsądne, co zostanie wykazane w procesie. Ja jednakże sądzę, iż nie znaleziono nigdy na niego nic, choć podejrzenia były wielkie, a doczekałem się jego uwolnienia z więzienia, gdzie spędził był pięć lat. Po tych słowach [hrabia Charolais] zaczął usprawiedliwiać księcia Bretanii i siebie samego, mówiąc, iż prawdą jest, jako książę i on sam zawarli traktat sojuszu i przyjaźni i stali się towarzyszami broni, lecz w niczym ów sojusz nie stanowił szkody dla króla i jego królestwa, tylko [zawarty został], aby mu służyć i go wspierać, jeśli by była taka potrzeba; co do pensji, która mu została odebrana, to nigdy nie otrzymał był więcej niż czwartą część owej sumy, to jest dziewięć tysięcy franków18 i nigdy nie domagał się ani owej pensji ani zarządu Normandii; a pod warunkiem zachowania łask swego ojca, może się obyć bez jakichkolwiek innych dobrodziejstw. Jestem pewien, iż gdyby nie strach przed ojcem, który był obecny i do którego się zwracał, to mowa jego byłaby o wiele ostrzejsza. Końcowe słowa księcia Filipa były wielce skromne i rozważne, a prosił w nich króla, by nie chciał łatwo dawać wiarę [słowom wypowiadanym] przeciw niemu i jego synowi oraz by go zawsze zachowywał w [swych] łaskach.
- Zatem przyniesiono wino i przyprawy, a ambasadorowie pożegnali się z ojcem i synem. A kiedy przyszło do pożegnania hrabiego Eu i kanclerza z hrabią Charolais, który stał dość daleko od swego ojca, ten rzekł do biskupa Narbony, który zbliżył się doń [jako] ostatni: Polećcie mnie pokornie łaskom króla i powiedzcie mu, iż dobrze uczynił, jako przez kanclerza zmył mi [głowę], wzelako nim rok upłynie, to tego pożałuje. Biskup Narbony przekazał tę wiadomość królowi po powrocie, tak, jak wy usłyszycie ją później. Te zaiste słowa wywołały wielką nienawiść hrabiego Charolais do króla, nie wspominając o tym, iż nie upłynęło wiele czasu, odkąd król wykupił był miasta leżące nad Sommą, takie jak: Amiens, Abbeville, Saint-Quentin i inne19, ofiarowane przez króla Karola VII20 księciu Filipowi Burgundzkiemu na mocy traktatu z Arras21, wedle którego on i jego męscy następcy mogą z nich korzystać za sumę czterystu tysięcy skudów22. Jednakże książę, będąc już starym, oddał prowadzenie tych spraw panom de Cro i de Chimay23, którzy byli braćmi, jako i innym przedstawicielom ich rodu; książę odebrał pieniądze i zwrócił te ziemie, co rozgniewało hrabiego, jego syna, albowiem znajdowały się na granicach ich posiadłości i tracili [oni] wielu poddanych, będących dobrymi żołnierzami. Oskarżył o to niepowodzenie ród de Cro; a kiedy ojciec jego24 był już bardzo stary, będąc w wieku, do którego już wówczas się zbliżał, wygnał wszystkich tych [panów] de Cro z krajów jego ojca i odebrał im wszystkie dobra i urzędy znajdujące się w ich rękach.
- Rozdział 2
- Jak hrabia Charolais wraz wieloma wielkimi panami z Francji wystawił wojsko przeciw królowi Ludwikowi XI, pod pozorem Dobra Publicznego
- Książę Filip, który po śmierci był znany jako Dobry Książę Filip, zgodził się na zebranie ludzi, lecz sedno tej sprawy nigdy nie zostało mu wyjawione i nie sądził, iż sprawy doprowadzą do wojny. Natychmiast zaczęto wystawiać zbrojne oddziały, a hrabia Saint-Pol, który został później konetablem Francji29, przybył do hrabiego Charolais, gdzie też przebywał książę Filip a skoro tylko dołączył do nich marszałek Burgundii, pochodzący z rodu de Neufchâtel30, hrabia Charolais zwołał wielkie zgromadzenie Rady i innych ludzi swego ojca w domu biskupa Cambrai31, na której ogłosił wszystkich przedstawicieli rodu de Cro śmiertelnymi wrogami jego ojca i własnymi. Mimo, iż hrabia Saint-Pol już dawno temu wydał był swą córkę za mąż za pana de Cro32, to teraz mówił, jako został do tego zmuszony. Wobec tego wszyscy oni uciekli z krajów księcia Burgundii i potracili wiele swych dóbr ruchomych. Wszystko to wielce nie podobało się wspomnianemu księciu Filipowi, u którego pierwszym szambelanem był jeden z nich, później znany jako pan de Chimay33, mąż młody i nie pozbawiony zalet, bratanek pana de Cro34; odszedł nie pożegnawszy się z się ze swym panem, albowiem obawiał się o swą osobę, inaczej mógł zostać zabity lub uwięziony, jak to mu zostało przekazane. Zaawansowany wiek księcia Filipa sprawił, iż musiał on to cierpliwie znosić, a wszystko, co ogłoszono przeciw tym ludziom, uczyniono z powodu zwrotu tychże posiadłości położonych nad rzeką Sommą, które książę Filip zwrócił był królowi Ludwikowi za sumę czterdziestu tysięcy skudów. Hrabia Charolais oskarżał [zaś] przedstawicieli tegoż rodu de Cro o doprowadzenie do zgody księcia Filipa na ów zwrot.
- Rzeczony hrabia Charolais pogodził się ze swym ojcem najlepiej, jak umiał35 i zaraz wysłał zbrojnych w pole w towarzystwie owego hrabiego Saint-Pol, głównego zarządzającego jego sprawami i najwyższego wodza jego wojsk; mógł [zaś] mieć jakichś trzystu zbrojnych i cztery tysiące łuczników pod swym dowództwem. Było wielu dobrych rycerzy i giermków w krajach Artois, Hainaut i Flandrii pod rzeczonym hrabią [Saint-Pol], tak jak to rozkazał ów hrabia Charolais. Podobne i równie liczne oddziały miał pan de Ravenstein36, brat księcia Kleve37 i pan Antoni, bastard z Burgundii38, którzy także mieli dobrych i szlachetnych rycerzy, a którzy zostali wyznaczeni do ich poprowadzenia. Byli takoż i inni wodzowie, których teraz nie wspomnę, by nie przeciągać a między innymi było dwóch rycerzy, którzy cieszyli się wielkim mirem u owego hrabiego Charolais: jeden [z nich] to był pan de Hautbourdin, stary rycerz, bastardzki brat rzeczonego hrabiego Saint-Pol39, weteran wojen francuskich i angielskich z czasów króla Henryka, piątego tego imienia w Anglii, a panującego we Francji40, do którego książę Filip był dołączył i był mu sojusznikiem. Inny znany był jako pan de Contay41, który był w podobnym wieku co pierwszy. Owi dwaj byli bardzo dzielnymi i mądrymi rycerzami i głównymi wodzami wojska.
- Było też sporo młodych: między innymi jeden wielce sławny, znany jako pan Filip de Lalain42, pochodzący z linii rodu, w którym mało było takich, którzy nie byliby dzielni i odważni, a prawie wszyscy polegli w służbie swych panów na wojnie. Wojsko mogło liczyć jakieś tysiąc czterystu zbrojnych, źle wyposażonych i źle wyszkolonych, albowiem długi czas panowie ci zażywali pokoju, a od czasu traktatu w Arras mało było wojen, które by długo trwały; wedle mnie żyli w spokoju ponad trzydzieści sześć lat43, za wyjątkiem kilku małych wojen z tymi z Gandawy, które krótko trwały. Zbrojni mieli dobre wierzchowce i liczne poczty, a mało by się znalazło takich, którzy by nie mieli pięciu albo sześciu wierzchowców. Łuczników mogło być osiem albo dziewięć tysięcy, lecz kiedy przegląd został dokonany, więcej z nich odesłano niż powołano, a wybrano najlepszych.
- W tych czasach poddani domu burgundzkiego byli wielce bogaci; [a to] przez długi okres pokoju i dzięki dobroci księcia, pod panowaniem którego żyli i który niewiele wymagał od poddanych; zaś wydaje mi się, iż w tych czasach ziemie jego można było łatwiej nazwać ziemią obiecaną niż jakikolwiek inny kraj na świecie. Opływali w bogactwa i zażywali pokoju, co nie zdarzyło się już nigdy od tego czasu; a trwa tenże stan już od jakichś dwudziestu trzech lat. Wydatki i odzienie mężów i niewiast, nieskromne i zbytkowne, festyny i uczty większe i bogatsze niż w jakimkolwiek znanym mi miejscu; łaźnie i inne rozrywki z niewiastami rozwiązłymi, rozpasanymi i bezwstydnymi (mówię [zaś] o niewiastach nisko urodzonych). W sumie, wydawało się wtenczas poddanym tego domu, iż żaden książę im nie dorównywał, chyba iż w nich godził; a nie znam dziś na świecie żadnych [ludzi] równie zrozpaczonych, a boją się, że to grzechy z czasów ich pomyślności spowodowały, iż muszą znosić obecną niedolę. Zwłaszcza nie uznają zbytnio, aby wszelkie łaski spływały od nich od Boga, który je rozdziela tak, jak mu się podoba. I oto wojsko gotowe od razu na wszystko, jako wyżej rzekłem, zaś hrabia de Charolais ruszył w drogę z całym owym wojskiem, wszyscy konno z wyjątkiem tych, którzy ciągnęli artylerię, wspaniałą i potężną jak wtenczas, oraz liczne tabory, aby móc nagrodzić większą część swego wojska, tego, które należało do niego. Skierował się był na Noyon i obległ mały zamek z załogą żołnierską w środku, zwany Nesle; [zaś] zdobyli go w kilka dni44. Marszałek Francji Joachim45, który wyruszył był z Péronne, przebywał w pobliżu, choć nie czynił mu [hrabiemu Charolais] wstrętów z powodu małej liczby ludzi pod sobą; wkroczył [zaś] do Paryża, kiedy tylko hrabia się doń zbliżył.
- Przez całą drogę rzeczony hrabia nie prowadził wojny, a jego ludzie nie brali nic bez zapłaty; tak, że miasta nad rzeką Sommą i wszystkie inne wpuściły jego niewielkie załogi i dawały im wszystko, co chcieli, za pieniądze; a zdaje się, że nasłuchiwały wieści, kto będzie silniejszy: król czy panowie. I rzeczony hrabia kroczył tak, aż dotarł do Saint-Denis pod Paryżem, gdzie mieli się znaleźć wszyscy panowie królestwa, jak to byli obiecali, lecz ich tam nie było. Przy hrabim był także ambasador księcia Bretanii, wicekanclerz Bretanii46, który miał białe karty podpisane przez swego pana, a którymi posługiwał się w celu rozprowadzania wieści lub pism, w zależności od potrzeby. Był Normandczykiem i mężem wielce przebiegłym, co było dlań użytecznym z powodu szemrań, które przeciw niemu powstawały. Wspomniany hrabia poszedł pokazać się pod Paryżem, gdzie u bram miała miejsce wielka potyczka, przez tych [siedzących] w środku przegrana47. Ze zbrojnych był tam tylko Joachim i jego towarzysze, pan de Naintouillet48, który później został wielkim ochmistrzem, a tegoż roku oddał królowi taką przysługę, jak żaden poddany nie usłużył królowi Francji w potrzebie, lecz na koniec jakże marnie został wynagrodzony, nie z winy króla, a z przyczyny zaciekłości jego wrogów; lecz ni jednego, ni drugich nie można usprawiedliwić. Było i nieco takowych ludzi, wielce wystraszonych, którzy tego dnia, jak się dowiedziałem, wołali: Już są w środku! (tak mi to później wielu opowiadało), lecz nie mieli racji. Jednakże pan de Hautbourdin, o którym wyżej powiadałem, był zdania, iż należałoby szturmować miasto, w którym się był wychował, a nie było [ono wówczas] tak potężne jak obecnie. Żołnierze chcieli tak uczynić, mając lud w pogardzie, albowiem potykano się aż do miejskich bram; jednakże najpewniej miasto nie było [możliwe] do wzięcia. Rzeczony hrabia wycofał się do Saint-Denis.
- Następnego dnia49 naradzano się, czy iść na spotkanie księcia Berry50 i księcia Bretanii, którzy byli blisko, jak zapewniał wicekanclerz Bretanii, okazując od nich listy, lecz były one napisane przez niego na owych białych kartach, a nic więcej nie było mu wiadome. W końcu postanowiono przekroczyć Sekwanę, choć wielu było takich, którzy chcieli wracać, albowiem pozostali nie stawili się w wyznaczonym dniu, zaś przekroczenie rzek Sommy i Marny w zupełności wystarczało, bez przekraczania Sekwany. Byli i tacy, którzy wielce wątpili [w powodzenie manewru], widząc, iż za plecami nie mają w razie potrzeby żadnego miejsca na odwrót. Całe wojsko wielce szemrało przeciw hrabiemu Saint-Pol i wicekanclerzowi; jednakże rzeczony hrabia Charolais przekroczył rzekę i zakwaterował przy moście Saint-Cloud51. Następnego dnia po przybyciu dotarły doń wieści od pewnej damy z tego królestwa52, która ręką własną napisała, iż król opuścił był Burbonię53 i długimi marszami zmierzał na ich spotkanie.
- Trzeba teraz nieco opowiedzieć, jak król przybył do Burbonii. Wiedząc, iż wszyscy panowie królestwa wystąpili przeciw niemu, lub przynajmniej przeciw jego rządom, postanowił jako pierwszego zaatakować księcia Burbonii, albowiem zdawało się, iż ten zaangażował się był bardziej niż pozostali książęta, a jego kraj był na tyle słaby, iż szybko z nim się upora. Zajął wiele miejscowości i byłby zakończył podbój, gdyby nie pomoc prowadzona z Burgundii przez markiza Rothelin54, pana de Montagu55 i innych. Był tam także, noszący zbroję, dzisiejszy kanclerz Francji, mąż już wówczas poważany, znany jako pan Wilhelm de Rochefort56.
- Kompania ta została wystawiona w Burgundii przez hrabiego Beaujeu57 i kardynała z Burbonii58, braci rzeczonego Jana, księcia Burbonii, i [oni to] wprowadzili Burgundczyków do Moulin. Z drugiej strony, rzeczony książę [Burbonii] otrzymał pomoc od księcia Nemours59, hrabiego Armagnac60, pana dAlbret61, wraz z wielką liczbą ludzi, pomiędzy którymi było wielu dobrych [żołnierzy] ze swych krajów, a opuścili byli [swe] oddziały ordonansowe, by do nich dołączyć. Większość z nich była dość marnie wyposażona, albowiem nie byli dobrze opłacani, a zatem musieli żerować na ludności.
- Nie przejmując się ich liczbą, król pozwolił sprawom się rozwinąć. Zawarli coś na kształt pokoju, a w szczególności [dotyczyło to] księcia Nemours, który złożył królowi przysięgę, obiecując trzymać jego stronę. Jednakże od tego czasu postąpił wbrew niej, co rozpaliło u króla długą wobec niego nienawiść, jak mi to wielokrotnie powiadał.
- Zatem król, widząc, iż tu nie mógł szybko zyskać, a hrabia Charolais zbliżał się do Paryża, [oraz] obawiając się, by mieszkańcy nie otworzyli mu bram, jako i jego bratu oraz księciu Bretanii, którzy się zbliżali od strony Bretanii, zważając, iż wszyscy oni utrzymywali pragnienie dobra publicznego królestwa, a obawiając się, iż jak miasto Paryż, tak samo uczynią i inne miasta, wobec tego król zadecydował ciągnąć długimi marszami do Paryża, aby dopilnować, by wszystkie owe wielkie wojska się nie połączyły. Lecz nie przybywał, by walczyć, jak mi to wielokrotnie powiadał, mówiąc o tych sprawach.
- Rozdział 3
- Jak hrabia Charolais rozłożył się obozem pod Montlhéry, jako i o bitwie, która została stoczona w tym miejscu między królem Francji a nim samym
- Jak już powiadałem, hrabia Maine, nie czując się na siłach, aby z nimi walczyć, cofał się stale przed nimi, zbliżając się do króla; tamci zaś chcieli połączyć się z Burgundczykami. Byli i tacy, którzy twierdzili, iż ów hrabia Maine na ich rzecz szpiegował, lecz [sam] nie mam co do tego pewności i w to nie wierzę71.
- W czasie, gdy hrabia Charolais stacjonował, jak mówiłem, w Longjumeau, a jego straż przednia w Montlhéry, został on ostrzeżony przez jeńca, którego mu przyprowadzono, [mówiącego], iż hrabia Maine połączył się był z królem, a wszystkie królewskie kompanie tu się znalazły, liczące jakieś dwa tysiące dwustu zbrojnych, oraz pospolite ruszenie z Delfinatu72, jako i czterdziestu czy pięćdziesięciu szlachciców z Sabaudii73, zacnych mężów. A miała miejsce narada z udziałem hrabiego Maine, wielkiego seneszala Normandii, znanego jako [pan] de Brézé74, admirała Francji, pochodzącego z domu Montauban75 i innych. Na koniec rozmów, pomimo różnych opinii, król zdecydował się nie podejmować walki, lecz wkroczyć do Paryża, nie zbliżając się do miejsca stacjonowania Burgundczyków76. A wedle mnie, ów pogląd był słuszny. Nie ufał seneszalowi i zapytał się go, czy przekazał lub nie sprzeciwiającym się książętom jego pieczęć. Na to wielki seneszal odparł, że tak, pieczęć jest u książąt, lecz za to on sam ciałem jest u niego; a mówił to żartem, jak to miał w zwyczaju. Królowi to wystarczyło i powierzył mu zadanie poprowadzenia straży przedniej, jak również podjazdu, albowiem, jak to już zostało powiedziane, chciał uniknąć owej bitwy. Wielki seneszal w swej niefrasobliwości rzekł wówczas do jednego ze swych bliskich [mu ludzi]: Dziś postawię ich tak blisko jeden drugiego, że mądry będzie ten, kto zdoła ich rozdzielić. I tak też uczynił, lecz pierwszym, który zginął, był on sam. Te słowa zostały mi przekazane [później] przez króla, albowiem sam w tym czasie byłem z hrabią Charolais.
- I w samej rzeczy, dnia siedemnastego lipca77 1465 roku, owa straż przednia znalazła się pod Montlhéry, gdzie stacjonował hrabia Saint-Pol. Ów hrabia Saint-Pol w pośpiechu powiadomił o tym hrabiego Charolais, znajdującego się o trzy mile od miejsca wyznaczonego na bitwę, prosząc, by ten zaraz przybył mu na pomoc, albowiem już zbrojni i łucznicy stanęli pieszo w gotowości i zamknęli się w taborze, zatem nie mógł przesunąć się w jego stronę tak, jak było mu to nakazane, gdyby bowiem ruszył w drogę, to wyglądałoby to na ucieczkę, co naraziło by na wielkie niebezpieczeństwo całą jego kompanię. Wspomniany hrabia Charolais w wielkim pośpiechu wysłał doń bastarda z Burgundii, znanego jako Antoni, wraz z wielką liczbą podległych mu ludzi i zastanawiał się, czy samemu wyruszyć, czy też nie, lecz na koniec wymaszerował w ślad za tamtymi i dotarł tam około godziny siódmej rano. A już wówczas znajdowało się tam pięć czy sześć królewskich chorągwi, rozmieszczonych wzdłuż wielkiej fosy rozdzielającej oba oddziały.
- Był także w wojsku hrabiego Charolais rzeczony wicekanclerz Bretanii, znany jako Rouville, oraz stary żołnierz, znany jako Madrey78, który wydał był Pont-Saint-Maxence; obaj bali się z powodu szemrania, które przeciw nim narastało, kiedy to okazało się, iż bitwa się zbliża, a ludzie, którzy mieli ich wzmocnić, nie połączyli się z nimi. Zatem obaj wspomniani wyżej poczęli uciekać, zanim jeszcze zaczęła się walka, tą drogą, która ich miała zaprowadzić do Bretończyków.
- Rzeczony hrabia Charolais zastał hrabiego Saint-Pol [stojącego] pieszo, a inni dołączali doń w miarę, jak przybywali. I zastaliśmy wszystkich łuczników bez butów, przed każdym zaś wbita była żerdź, a wiele beczek wina wytoczonych do wypicia; a choć niewiele dane mi było oglądać, to i tak nigdy nie widziałem ludzi, którzy by mieli większą ochotę do walki, co było wielce dobrym znakiem i dodawało odwagi. Najpierw postanowiono walczyć pieszo i to bez wyjątku; następnie zmieniono zdanie, albowiem prawie wszyscy zbrojni dosiedli koni; jednakże liczni dobrzy rycerze i giermkowie otrzymali rozkaz, by pozostać pieszo, między innymi pan des Cordes i jego brat79. Pan Filip de Lalain [takoż] stanął pieszo, albowiem u Burgundczyków wówczas [jako] honorowa [uważana] była walka piesza między łucznikami i zawsze było wielu dobrych żołnierzy do niej chętnych, aby ludzie byli pewni swego i lepiej walczyli. Zwyczaj ten przejęto od Anglików, z którymi książę Filip walczył w młodości we Francji, a która to wojna trwała bez przerwy przez trzydzieści dwa lata; i to Anglicy byli głównymi sprawcami tego [wojennego] losu, a byli oni bogaci i potężni i mieli w tych czasach mądrego, urodziwego i wielce walecznego króla Henryka, który miał [równie] mądrych i walecznych braci80 oraz wielkich wodzów, takich jak hrabia Salisbury81, Talbot82 i innych, o których zamilknę, albowiem nie są to moje czasy, chociaż wiele o nich słyszałem. I gdy Bogu nie spodobało się już [dłużej] ich wspierać, tenże mądry król zmarł w lesie Vincennes, a jego pozbawiony rozumu syn został koronowany w Paryżu na króla Francji i Anglii83. I tak w Anglii pod wieloma względami się pozmieniało i zaczął się u nich podział, który trwał prawie do dnia dzisiejszego, a ci z domu Yorków zawładnęli królestwem, lecz czy sprawiedliwie, tego nie wiem, albowiem w owych sprawach [tyczących] podziałów lepiej jest zawierzyć niebiosom.
- Wracając do mych spraw, fakt, iż Burgundczycy musieli [najpierw] się spieszyć, a następnie [ponownie] dosiadać koni, spowodowało wielką stratę czasu oraz poważne szkody; stracił życie ów młody i waleczny rycerz, pan Filip de Lalain, a to z powodu złego uzbrojenia. Ludzie króla przeszli jeden po drugim przez las Torfou, a było ich niecałe czterystu zbrojnych, kiedyśmy przybyli, a gdybyśmy zaraz ruszyli, to, jako teraz wielu się wydaje, nie natrafilibyśmy na opór, albowiem ci z tyłu nie mogliby dołączać jak tylko jeden po drugim, jako rzekłem, jednakże ciągle ich przybywało. Widząc to, mądry rycerz, pan de Contay, rzekł swemu panu, hrabiemu Charolais, iż jeśli chce wygrać tę bitwę, to czas jest, by ruszył, tłumacząc mu dlaczego, oraz gdyby to był uczynił wcześniej, to jego nieprzyjaciele już byliby pomieszani, albowiem na początku było ich niewielu, a teraz przybywało ich w mgnieniu oka, co też było prawdą.
- I tak zaburzył się wszelki ład i wszelki osąd, albowiem każdy chciał mówić, co uważał. Już zaczęła się wielka i gwałtowna potyczka u granic wsi Montlhéry pomiędzy łucznikami z obu stron. Ze strony króla dowodził nimi Poncet de Rivire84; wszyscy oni byli łucznikami z kompanii ordonansowych, w pancerzach i dobrze uzbrojeni. Ze strony Burgundczyków nie było porządku ani dowództwa, jak to często się zdarza na początku potyczek, a przebywali wśród nich pieszo panowie Filip de Lalain i Jakub du Mas85, mąż wielce sławny, który później został wielkim koniuszym owego księcia Karola Burgundzkiego. Burgundczycy byli liczniejsi; zdobyli jakiś dom, zabrali [stamtąd] dwa lub trzy odrzwia, których użyli jako tarcz i wkroczyli na ulicę, podpalając jakiś [inny] dom. Wiatr im sprzyjał i rozniecił pożar w stronę królewskich, którzy poczęli się wycofywać, dosiadać koni i uciekać. Na ten hałas i krzyki wyruszył hrabia Charolais, rezygnując, jako rzekłem, z wszelkiego ustalonego wcześniej porządku. Postanowiono wyruszyć na trzy razy, albowiem odległość między dwiema bataliami86 była znaczna. Królewscy utrzymywali się około zamku Montlhéry, a przed sobą mieli wielki płot i fosę. Jednakże pola były pełne zboża, bobu i innych obfitych upraw, albowiem okolica była urodzajna. Wszyscy łucznicy rzeczonego hrabiego maszerowali przed nim bez porządku, a myślę, iż w bitwach najważniejsi na świecie są łucznicy, jeśli tylko są ich tysiące, bo w mniejszej liczbie nic nie znaczą, a mają liche wierzchowce, tak, iż nie żal im tracić konie, lub też żadnych nie mają. A na [ten] jeden dzień ich trudu ci, co jeszcze żadnych [bitew] nie widzieli, warci są więcej, niż doświadczeni; takie jest też zdanie Anglików, którzy są kwiatem łuczników świata87.
- Postanowiono zrobić dwa postoje w drodze, aby pozwolić piechocie złapać oddech, albowiem droga była długa, a pola pełne upraw, co przeszkadzało w marszu; jednakże uczyniono na odwrót, tak, jakby chciano świadomie przegrać. Tym samym Bóg pokazał, jako losy bitew są w jego rękach, a zwycięstwa przyznaje wedle swej woli. A nie wydaje mi się, aby obrotność jednego męża wystarczała dla utrzymania porządku tak wielkiej liczby ludzi, ani by sprawy, które toczą się w polu, mogłyby być wcześniej rozporządzane w komnatach, a ten, który sądziłby, iż byłby do tego zdolny, obraziłby Boga, gdyby był przy zmysłach, choć każdy winien postępować, jak umie i może, a uznać, iż pewne ze spełnionych swych dzieł Bóg rozpoczyna nierzadko małymi znakami i przypadkami, dając zwycięstwo to jednemu, to drugiemu. Jest to wielka tajemnica, za przyczyną której królestwa i wielkie kraje często spotyka koniec i ruina, a inne wynosi do panowania.
- Wracając do właściwych spraw, to rzeczony hrabia ciągnął jednym marszem, nie pozwalając swym łucznikom i piechocie odetchnąć. Królewscy z dwóch stron przekroczyli płot wszyscy to byli zbrojni, a kiedy ustawili kopie w gotowości do walki, burgundzcy zbrojni roztrącili swych łuczników i przeszli nad nimi, nie dając im sposobności, by wypuścić choćby jedną strzałę, choć byli kwiatem i nadzieją ich wojsk, albowiem nie wydaje mi się, aby z tysiąca dwustu lub około tego zbrojnych, którzy tam byli, znalazłoby się choć pięćdziesięciu, którzy by zdołali powstrzymać nacierającą kopię. Nie było ich nawet czterystu posiadających pancerze, a ze sług nikt nie był uzbrojony, a wszystko to z powodu długiego okresu pokoju, a także z powodu nie utrzymywania przez ów dom [burgundzki] zaciężnych, a to w celu ulżenia ludowi w podatkach. A od tego dnia aż do tej godziny kraj ten nie zaznał już spokoju, a jest gorzej niż w jakichkolwiek [innych] czasach.
- I tak sami zniszczyli kwiat swych nadziei. Jednakże Bóg, którego czyny są tajemnicą, zechciał, by od tej strony, po której znajdował się rzeczony hrabia, czyli od prawej ręki w stronę zamku, odniósł on zwycięstwo bez żadnego oporu. Tegoż dnia znajdowałem się stale przy nim, doświadczając mniej obaw niż w miejscach, gdzie dane mi było znaleźć się w przyszłości, a to z powodu mej młodości i ponieważ nie byłem zupełnie świadom niebezpieczeństwa zguby; lecz byłem też zdumiony tym, iż nikt nie ośmielał się bronić przed owym księciem, przy którym byłem, mając go za największego ze wszystkich. Tacy są ludzie, którzy niewielkie mają doświadczenie; a z tego wynika, iż wspierają się na argumentach dość źle podpartych i nierozważnych; dlatego też należy zważać na opinie tego, który twierdzi, iż nie żałuje się nigdy [z powodu] mówienia zbyt mało, lecz często [z powodu] mówienia nazbyt wiele.
- Od strony lewej ręki znajdował się pan de Ravenstein i pan Jakub de Saint-Pol88 i wielu innych, co do których wydawało się, iż mają dość zbrojnych, by stawić opór tym, którzy się przed nimi znaleźli; lecz już tak blisko nich byli, iż nie należało myśleć o nowym porządku. W samej rzeczy, ludzie ci zostali całkiem rozproszeni i ścigani byli aż do ich taborów, a większa część uciekła aż do lasu89, który był o pół mili dalej. W taborach ukryło się nieco burgundzkiej piechoty. Najbardziej czynnymi w tej pogoni była szlachta z Delfinatu i Sabaudczycy, jako i wielu zbrojnych; [zaś] sądzili, iż bitwę wygrali. Z tej strony miała miejsce wielka ucieczka Burgundczyków, w tym wielkich panów, a uciekali, by dotrzeć do Pont-Saint-Maxence, który, jako myśleli, był jeszcze dla nich trzymany. W lesie zostało ich wielu, między innymi pan konetabl w dość doborowym towarzystwie (tabory były dość blisko tegoż lasu), lecz następnie pokazał, iż sprawy nie uważa jeszcze za przegraną.
- Rozdział 4
- O niebezpieczeństwie, w jakim znalazł się hrabia Charolais, i jak został uratowany
- Hrabia ów przejechał przez pole [bitwy], by zebrać swych ludzi, lecz przeżyłem takie pół godziny, kiedy my, którzyśmy tam byli, skłanialiśmy się jedynie do ucieczki, gdyby choć setka ludzi na nas ruszyła. Przyłączyło się do nas dziesięciu ludzi, [po czym] dwudziestu, jedni pieszo, inni konno, piechurzy ranni i wyczerpani zarówno wysiłkiem, do którego ich przymusiliśmy z rana, jak i walką z nieprzyjaciółmi. On zaraz powrócił, wiodąc niecałą setkę ludzi; wszelako jeden po drugim [inni takoż] przychodzili. Nasze pole bitwy zostało całkowicie zadeptane, a tam, gdzie jeszcze pół godziny wcześniej zboże rosło wysoko, teraz wszędzie był najstraszliwszy w świecie pył, a całe pole zasłane było trupami ludzi i koni, zaś nie można się było z powodu [owego] pyłu rozpoznać.
- Zaraz zobaczyliśmy hrabiego Saint-Pol wychodzącego z lasu, a wraz z nim czterdziestu ludzi pod chorągwią; a szli prosto do nas, zaś ludzi mu przybywało, lecz nam zdawało się, iż są jeszcze daleko. Posłano do nich trzy czy czterokrotnie prosząc, by się pospieszyli, lecz on nie zmienił kroku i zbliżał się marszem; kazał podjąć swym ludziom kopie leżące na ziemi i maszerował w dobrym porządku, co naszym dodawało wielce odwagi. Wielu się doń przyłączyło i przybywali w miejsce, gdzie staliśmy; a w końcu było nas jakieś osiem setek zbrojnych. Piechurów było mało lub nie było ich wcale, co przeszkodziło rzeczonemu hrabiemu w odniesieniu pełnego zwycięstwa, gdyż obie batalie rozdzielała fosa i wielki płot.
- Po stronie królewskiej uciekli hrabia Maine i wielu innych wraz z ośmioma setkami zbrojnych. Niektórzy sądzili, jako ów hrabia był w zmowie z Burgundczykami, lecz po prawdzie to myślę, iż nic takiego się nie zdarzyło. Nie było już więcej wielkich ucieczek po obu stronach, a szczególnie obaj książęta94 pozostali na polu [bitwy]. Ze strony króla pewien wysokiej rangi mąż uciekł bez jedzenia aż do Lusignan, a ze strony hrabiego inny znaczący mąż aż do Quesnoy-le-Comte. Tychże dwóch wystrzegało się, by się nawzajem nie pogryźć!
- I tak obie batalie uszeregowały się jedna naprzeciw drugiej, oddano strzały z dział, które ubiły ludzi po jednej, jak i po drugiej stronie. Nikt już nie chciał walczyć. Nasz oddział był większy od oddziału króla, jednakże obecność tegoż [króla] była rzeczą wielką, tak jak i słowa, które kierował do swych zbrojnych; a z tego, co jest mi wiadome, to myślę szczerze, iż gdyby go tam nie było, to wszyscy oni by uciekli. Niektórzy z naszych chcieli na nowo rozpocząć walkę, a najbardziej pan de Hautbourdin, który wołał, iż widzi sznur ludzi w ucieczce; a gdyby znalazła się setka łuczników, by strzelać ponad płotem, wtedy wszyscy od nas by ruszyli.
- Kiedy tak mówiono i medytowano, a żadnej potyczki nie było, nadeszła noc, a król wycofał się do Corbeil95, gdzie nam się zdawało, iż stanie tam kwaterą i zamknie się. Przypadkiem od beczki z prochem wszczął się pożar w miejscu, w którym wcześniej znajdował się król; a rozprzestrzenił się na kilka wozów i wzdłuż wielkiego płotu, a nasi myśleli, jako to ich ogniska.
- Hrabia Saint-Pol, który postępował, jakoby był wodzem, a pan de Hautbourdin tym bardziej, rozkazali, by sprowadzić tabory w miejsce, gdzie staliśmy i by nas w nich zamknąć; co też uczyniono. Ponieważ staliśmy wciąż w szyku bitewnym, wielu królewskich wracających z pościgu myślało, że odnieśli zwycięstwo, lecz byli zmuszeni przechodzić między nami. Niektórym udało się zbiec, lecz większość poległa. Z królewskich spośród bardziej znanych polegli: pan Gotfryd de Saint-Belin96, wielki seneszal oraz kapitan Flocquet97. Ze strony Burgundczyków zginęli pan Filip de Lalain, jako i piechurzy oraz ciury w liczbie większej niż po stronie królewskiej, lecz konnych zginęło więcej z tamtej strony98. Pośród wybitniejszych jeńców, królewscy mieli najznaczniejszych z uciekinierów. Po obu stronach poległo dwa tysiące ludzi lub mniej; a walczono zawzięcie, a z obu stron było wielu walecznych, jako i tchórzy. A było rzeczą wielką, wedle mnie, zebranie się w polu i pozostanie tam przez trzy lub cztery godziny, jedni naprzeciw drugim. I obaj książęta winni byli uszanować tych, którzy byli im towarzyszami w potrzebie; lecz uczynili jak ludzie, nie zaś jak anioły. Temu odebrano urzędy i godności za ucieczkę, a dano je innemu, który uciekł dziesięć mil dalej. Jeden mąż z naszej strony utracił znaczenie i odsunięty został od swego pana; [lecz już] miesiąc później więcej znaczył niż poprzednio.
- Będąc zamknięci w taborze, każdy urządził się najlepiej, jak mógł. Było wśród nas wielu rannych, a większość była wielce zniechęcona i przerażona, obawiając się, aby ci z Paryża z dwoma setkami zbrojnych, których z sobą mieli wraz z marszałkiem Joachimem, dowódcą królewskim, ze wspomnianego miasta nie wyszli i nie wzięli ich z dwóch stron. Kiedy zapadła noc, wydano rozkaz pięćdziesięciu kopiom do wyjścia i sprawdzenia, gdzie król się rozłożył kwaterą; wyszło ich może z dwudziestu. Mogło być jakieś trzy strzały z łuku do miejsca, gdzie spodziewaliśmy się zastać króla. W tym czasie pan de Charolais trochę wypił i zjadł, a każdy takoż uczynił w swym miejscu; opatrzono mu też ranę na gardle. Z miejsca, gdzie jadł, trzeba było usunąć cztery czy pięć trupów, by uczynić miejsce i znaleziono trzy wiązki słomy, na których spoczął. Kiedy przesuwano jednego z tychże nagich nieszczęśników, ten zaczął prosić, by dano mu pić; wlano mu do ust nieco naparu ziołowego, który pił nasz pan; odzyskał świadomość i został rozpoznany, a był to przyboczny łucznik naszego pana, wielce sławny, znany jako Savarot99: opatrzono go i wyzdrowiał.
- Naradzano się nad tym, co czynić. Jako pierwszy przemówił hrabia Saint- -Pol; mówił, jako jesteśmy w niebezpieczeństwie i radził z nastaniem świtu ruszyć drogą do Burgundii, spalić część taborów, a zabrać tylko artylerię; i żeby nikt nie brał taboru, jeśli nie ma więcej jak dziesięć kopii i jako niemożliwym jest pozostanie bez żywności pomiędzy Paryżem a królem. Następnie pan de Hautbourdin zabierał głos dosyć długo w tym samym sensie, z tą różnicą, by wysłuchać przedtem wieści, które przyniosą ludzie wysłani poza obóz. Trzech czy czterech mówiło podobnie. Ostatnim, [który przemówił], był pan de Contay; ten rzekł, iż skoro tylko rzecz się rozniesie, wszyscy pouciekają, zaś on sam [hrabia Charolais] mógłby zostać wzięty w niewolę, zanim by przebył dwadzieścia mil. I przytoczył wiele rozumnych argumentów, a był zdania, by każdy tej nocy odpoczął, jak może, zaś rankiem o świcie należałoby nastąpić na króla i albo tam zginąć, albo przeżyć; uważał, jako pewniejsza jest to droga niż ucieczka. Z opinią owego [pana] de Contay zgodził się pan de Charolais, mówiąc, by każdy poszedł odpocząć dwie godziny i aby być gotowym na dźwięk trąbki; rozmawiał też z wieloma osobno, by dodawali ludziom odwagi.
- Około północy ci, których wysłano na zewnątrz, powrócili, a możecie być pewni, jako daleko nie zaszli, zaś donieśli, iż król rozbił obóz przy ogniskach, które widzieli. Zaraz wysłano innych, a godzinę później już każdy gotował się do walki. Większa część miała wielką ochotę, by uciekać. Z nastaniem dnia ci, których wysłano poza obóz, natknęli się na jeden z naszych wozów, który został był zajęty [poprzedniego] ranka, jak przewoził beczkę wina ze wsi, co wskazywało, iż wszyscy odeszli. Przekazali te wieści wojsku i przesunęli się aż do tego miejsca. Odkryli to, co [wóz] wskazywał, a powrócili z wieścią, co napełniło całą kompanię wielką radością i przybyło ludzi mówiących, by szli naprzód, podczas gdy jeszcze godzinę wcześniej było inaczej. Miałem wielce już zmęczonego konia, starego konia. Wypił skopek pełen wina. To przez przypadek włożył tam pysk: pozwoliłem mu dokończyć. Nigdy już [więcej] nie widziałem go tak dobrego ani świeżego.
- Kiedy już nastał pełny dzień, wszyscy dosiedli koni, a między bataliami była wolna przestrzeń; wróciło także wielu z tych, którzy się ukrywali w lesie. Ów pan de Charolais sprowadził franciszkanina100, któremu kazał mówić, jako przybywa od wojska Bretończyków, a tegoż dnia winni już tutaj być, co dosyć podniosło wojsko na duchu, choć nie wszyscy w to uwierzyli. Lecz wkrótce potem, około godziny dziesiątej, przybył wicekanclerz Bretanii, znany jako Rouville, oraz Madrey, o którym wcześniej mówiłem, a przyprowadzili dwóch łuczników ze straży księcia Bretanii, noszących jego herb na szacie, co kompanię mocno podniosło na duchu; pytano się Rouvillea o jego ucieczkę, za którą go chwalono, lecz zważając na szemrania, które się przeciw niemu [wtenczas] podniosły, a jeszcze więcej przy jego powrocie, każdy udawał, jakoby nic się nie zdarzyło.
- Cały dzień pan de Charolais pozostawał na polu [bitwy], wielce radosny, wierząc w swą chwałę, co później drogo go kosztowało, albowiem nigdy już później nie zdał się na radę kogokolwiek, jak tylko na swą własną. Nie był zdatny do wojny przed tym dniem, a nie miłował niczego, co jej dotyczyło, lecz odtąd jego umysł się zmienił i tak to trwało aż do jego śmierci, i przez to stracił życie, zaś i jego ród wyginął, a nawet jeśli nie całkowicie, to jest już w stanie żałosnym. Trzech wielkich i mądrych książąt, jego poprzedników101, wyniosło go wysoko, a mało było królów, za wyjątkiem króla Francji, którzy by go przewyższali potęgą, a żaden nie posiadał tak wielkich i pięknych miast. Zbyt wielkie mniemanie o sobie, szczególnie u wielkiego księcia, przychodzi z braku uznania, iż łaski i szczęście pochodzą od Boga. Dodam o nim dwie rzeczy: sądzę, jako nigdy żaden mąż nie miał więcej wytrzymałości w przypadkach wystawiania własnej osoby [na niebezpieczeństwo]; inna, iż z drugiej strony nigdy nie znałem, jako myślę, męża równie śmiałego. Nigdy nie słyszałem, by mówił, jako jest zmęczony, a również nigdy nie dawał poznać po sobie strachu; choć towarzyszyłem mu na wojnach przez siedem lat102, przynajmniej latem, a niekiedy i zimą, i latem. Jego myśli i czyny były wielkie; lecz żaden mąż nie umiałby doprowadzić je do końca, gdyby Bóg nie dołożył doń swej mocy103.
- Rozdział 5
- Jak brat króla, książę Berry, a takoż książę Bretanii, dołączyli do hrabiego Charolois przeciw temuż królowi
- Wtedy przybył105 pan Karol Francuski, wtenczas książę Berry, jedyny brat króla, [a także] książę Bretanii, pan de Dunois, pan [de] Dammartin, pan de Lohéac, pan de Bueil i pan de Chaumont106 i pan Karol dAmboise, jego syn107, który później stał się wielce znaczącym mężem w tym królestwie. Wszystkich tych wyżej wymienionych król usunął i pozbawił ich urzędów, kiedy osiągnął koronę, nie zważając na to, iż wszyscy oni dobrze służyli jego ojcu królowi oraz królestwu w podboju Normandii, oraz na wielu innych wojnach.
- Rzeczony pan de Charolais oraz wszyscy najdostojniejsi mężowie z jego otoczenia ich przyjęli, wychodząc im naprzeciw, a zaprowadzili ich na spoczynek do miasta Étampes, gdzie ich kwatery zostały przygotowane; a zbrojni pozostali w polu. Towarzyszyło im ośmiuset dobrze okrytych zbrojnych, z których najliczniejsi byli Bretończycy, którzy niedawno byli opuścili swe kompanie ordonansowe, jako to tu i tam wspominałem, a tak silnie wzmocnili ich oddziały. Tak, jako i łucznicy czy inni żołnierze chronieni przez solidne pancerze, byli bardzo liczni, a mogło ich być nawet sześć tysięcy dobrze okrytej konnicy. A widać było po tych oddziałach, iż książę Bretanii był wielkim panem, jako iż cała owa kompania była na jego utrzymaniu.
- Król, który, jako rzekłem, wycofał się był do Corbeil, nie zapomniał, co winien czynić. Skierował się do Normandii, by zebrać ludzi, a takoż z obawy, by w kraju nie zaszły jakieś zmiany, poprzydzielał swych zbrojnych wokół Paryża tam, gdzie widział, iż było to konieczne.
- Pierwszego wieczoru po przybyciu tych panów do Étampes, przekazali sobie nawzajem wieści. Bretończycy pochwycili kilku jeńców spomiędzy uciekinierów królewskich, a gdyby się choć trochę pospieszyli, wówczas wzięliby do niewoli lub zmusili do odwrotu trzecią część [królewskiego] wojska. Odbyli wtedy naradę, by wysłać ludzi poza obóz, uważając, jako oba wojska były blisko siebie; lecz pomimo iż niektórzy im to odradzali, to nie zważając na to pan Karol dAmboise wraz z kilkoma innymi wysunął się przed ich wojsko, by sprawdzić, czy kogokolwiek nie spotka; a jako rzekłem, wziął wielu jeńców oraz działa. Jeńcy owi mu zeznali, iż król pewnikiem nie żyje, albowiem tak im się zdawało, jako iż uciekli byli zaraz na początku bitwy.
- Owi wyżej wspomniani przekazali te wieści wojsku Bretończyków, którzy z nich się wielce uradowali, wierząc, jako tak właśnie jest i licząc na dobra, które by na nich spłynęły, gdyby pan Karol [Francuski] został królem. Odbyli naradę, jako mi przekazał jeden z obecnych na niej znaczących mężów, jak by też odsunąć i pozbyć się Burgundczyków; niektórzy nawet chcieli, by ich obłupić, jeśliby tylko się dało. Radość ta nie trwała długo, lecz dzięki temu możecie ujrzeć, jak przy jak przy wszelkich zmianach w tym królestwie zaczynają się intrygi.
- Wracając do mego tematu o wojsku w Étampes, to kiedy wszyscy zjedli posiłek, a wielu ludzi wybrało się na przechadzkę po ulicach, pan Karol Francuski i pan de Charolais stali przy oknie i przyjacielsko wiedli ze sobą rozmowę. W kompanii Bretończyków znajdował się pewien biedny człeczyna, któremu przyjemność sprawiało wyrzucanie w górę rakiet108, które fruwały między ludźmi, a gdy opadały na ziemię, wyrzucały z siebie nieco płomieni. Zwał się on mistrzem Janem Podpalaczem lub mistrzem Janem od Węży109, sam już nie wiem; wyrzucił dwie lub trzy z tych rakiet w powietrze, na wysokość domu, tak, iż nikt nie zauważył. Jedna z nich uderzyła w zwieńczenie okna, na którym obaj książęta opierali swe głowy, tak blisko siebie, iż nie było nawet jednej stopy odległości miedzy nimi dwoma. Obaj powstali, zdumieni i spoglądali na siebie nawzajem, podejrzewając, jako uczyniono to celowo, by im uczynić jakową krzywdę. Pan de Contay przybył rozmówić się z panem de Charolais, swym panem i jak tylko rzekł mu słowo na ucho, zbiegł na dół i kazał uzbroić wszystkich ludzi ze swego domu, jako i swych przybocznych łuczników oraz innych. Zaraz potem pan de Charolais rzekł księciu Berry, by ten tak samo kazał uzbroić swych przybocznych łuczników i zaraz pojawiło się dwustu lub trzystu pieszych zbrojnych u wrót, oraz wielka liczba łuczników, a szukano wszędzie, skąd mógł pochodzić ów ogień110. Ten biedny człeczyna, który był tego przyczyną, rzucił się na kolana przed nimi i rzekł, jako on to uczynił i wyrzucił trzy lub cztery inne [rakiety]; a dzięki temu uwolnił wielu ludzi od podejrzeń, które mieli jedni wobec drugich i poczęto się śmiać: zatem każdy oddał broń i udał się na spoczynek.
- Następnego ranka odbyła się wielka i dostojna narada, na której się znaleźli wszyscy owi panowie i ich najważniejsi słudzy, a zaczęto się zastanawiać, co należałoby czynić. A ponieważ pochodzili z różnych stron i nie obowiązywało ich posłuszeństwo wobec jednego, toteż, jak to jest w zwyczaju na takich zgromadzeniach, omawiali różne sprawy. Pomiędzy różnymi słowy, warto byłoby zapamiętać i zapisać te pana de Berry, który był jeszcze młody i nie widział jeszcze nigdy takich rzeczy, zdał się, wedle jego słów, wielce poruszony widokiem wielkiej liczby rannych, których dostrzegł pomiędzy ludźmi pana de Charolais, wykazując tymi słowy, jako ich żałował i wyrażając opinię, iż wolałby, aby te dzieła raczej nigdy się nie rozpoczęły, niźli widzieć tyle zła, mającego miejsce przez niego i z jego winy, a obawiając się, co przyniesie przyszłość. Słowa te nie spodobały się panu de Charolais i jego ludziom, jak to zaraz opowiem. Jednakże podczas owej narady postanowiono skierować się w stronę Paryża, by popróbować zmusić miasto do wysłuchania dobra publicznego królestwa, dla którego, jak powiedziano, wszyscy oni się zgromadzili; a wydawało im się, iż jeśli zechcą skłonić ku nim ucha, to reszta miast tego królestwa uczyni tak samo.
- Jako rzekłem, słowa wypowiedziane przez pana Karola na naradzie wywołały obawę pana de Charolais i jego ludzi, a on sam tak się odezwał: Słyszeliście, co rzekł ten mąż? Zdumiewa go siedmiuset czy ośmiuset rannych ludzi, gdy przechadza się miastem, którzy są dlań nikim i których nie zna. Szybko się zmiesza, gdy sprawy będą i jego dotyczyć, a wtedy stanie się człowiekiem, którym łatwo będzie można sterować i pozostawi nas w bagnie. A pamiętając o dawnych wojnach, które niegdyś toczyły się między królem Karolem, jego ojcem, a księciem Burgundii, moim ojcem, łatwo też będzie obu stronom zwrócić się przeciw nam. Dlatego koniecznością jest pozyskanie [nowych] przyjaciół. Pod wrażeniem tych słów, pan Wilhelm de Clugny, protonotariusz, który później zmarł jako biskup Poitiers111, został wysłany do króla Edwarda Angielskiego112, wówczas panującego, a wobec którego mój pan de Charolais zawsze odczuwał niechęć i wspierał przeciw niemu dom Lancasterów, od których przez swą matkę pochodził113. Instrukcje tegoż [pana] de Clugny nakazywały mu wszcząć układy o rękę siostry króla Anglii, znanej jako Małgorzata114, lecz bez ugody kończącej. Jednakże wiedząc, iż król Anglii wielce pragnął tego związku, wierzył, iż przynajmniej król Edward nic przeciw niemu nie uczyni, a nawet, jeśli okoliczności pozwolą, doń się przyłączy. I choć nie miał najmniejszej ochoty na zawarcie tego układu, a ci, których najwięcej na świecie miał w nienawiści, byli [przedstawicielami] domu Yorków, to jednak ta sprawa tak długo była poruszana, aż wiele lat później została dokończona; co więcej, otrzymał Order Podwiązki, który całe życie nosił. A teraz wiele rzeczy na świecie się dokonuje pod wpływem zwykłych wrażeń, jako to, które właśnie opisałem, a w szczególności dotyczy to wielkich książąt, którzy bywają o wiele bardziej podejrzliwi od innych ludzi z powodu obaw i ostrzeżeń, które im się podsuwa, a jakże często schlebiając, i to bez żadnej potrzeby.
- Rozdział 6
- Jak hrabia Charolais i jego sojusznicy wraz ze swoim wojskiem przeprawili się przez Sekwanę na przenośnym moście i jak dołączył do nich książę Jan Kalabryjski; po czym wszyscy kwaterowali w okolicach Paryża
- Pan de Dunois towarzyszył mu w lektyce, albowiem z powodu wrzodu nie mógł dosiadać konia, a jego sztandar noszono za nim. Jak tylko dotarli do rzeki, zwodowali łodzie, które byli przywieźli i dopłynęli do wysepki, położonej jakby na środku [rzeki]; kazali wyjść na ląd łucznikom z innej strony, a ci mieli potyczkę z kilkoma jeźdźcami, broniącymi przejścia na drugi brzeg; a miedzy nimi był marszałek Joachim i Salazar118. Miejsce było dla nich wielce niedogodne, albowiem brzeg był urwisty i pokryty winoroślą; lecz po stronie burgundzkiej było wiele dział pod wodzą wielce znanego kanoniera, który zwał się mistrzem Giraudem119, wraz z innymi, a został on pojmany w owej bitwie pod Montlhéry, kiedy walczył po stronie królewskiej. W końcu [jeźdźcy] musieli opuścić przejście i wycofać się do Paryża. Tegoż wieczora120 zbudowano most aż do tej wyspy i zaraz hrabia Charolais kazał rozbić tam pawilon121, w którym położył się na spoczynek, chroniony przez pięćdziesięciu swych przybocznych zbrojnych.
- Z nastaniem świtu wzięła się do dzieła wielka liczba bednarzy i składano beczki z części, które przywieziono; a zanim nastało południe, przerzucono most aż na drugi brzeg rzeki. I zaraz pan de Charolais przejechał na drugi brzeg i kazał rozbić tam swe pawilony, których miał wiele, a takoż kazał przejść mostem swemu wojsku i artylerii; rozkwaterował się na brzegu, który schodził aż do rzeki. Piękny to był widok, to jego wojsko, dla tych, którzy byli jeszcze z tyłu.
- Przez cały dzień przeprawiał tylko swych ludzi. Następnego dnia o świcie przeprawili się książęta Bretanii i Berry wraz z całym ich wojskiem; ci uznali ten most za bardzo piękny i wykonany z wielką starannością; a przeszli nieco dalej, rozkładając się, jako inni, na wysokim brzegu. Z nastaniem nocy zaczęliśmy dostrzegać wielką liczbę ognisk dość daleko od nas, jak tylko wzrok sięgał. Niektórzy sądzili, iż to król, jednakże zanim nastała północ, zostaliśmy uprzedzeni, jako to książę Jan Kalabryjski122, jedyny syn króla René Sycylijskiego123, a z nim jakiś dziewięciuset zbrojnych z księstwa i hrabstwa Burgundii, którym towarzyszyła większa liczba konnych i nieco tylko piechoty. Jak na tak małą liczbę ludzi, których przyprowadził ów książę, to nigdy nie widziałem równie pięknej kompanii ani ludzi, którzy by [bardziej] nadawali się do wojennego rzemiosła. Było wśród nich jakichś stu dwudziestu zbrojnych w zbrojach, wszyscy Włosi, oraz inni weterani wojen we Włoszech, a wśród nich Jakub Galiot124, hrabia Campobasso125 i inni, tacy jak pan de Baudricourt126, obecny zarządca Burgundii; a byli ci zbrojni szczególnie sposobni i po prawdzie był to sam kwiat naszego wojska, przynajmniej co do liczby. Było [też] czterystu kuszników, których użyczył hrabia palatyn127, a dosiadali oni bardzo zacnych wierzchowców i wyglądali na prawdziwych wojaków; było pięciuset szwajcarskich piechurów, których po raz pierwszy ujrzano w tym królestwie, a od których zaczęła się sława tych, którzy poszli w ich ślady, albowiem walecznością odznaczali się wszędzie tam, gdzie się znaleźli. Kompania owa, o której wam mówię, zbliżyła się nad ranem i tegoż dnia przeszła przez nasz most; aż można było rzec, jako całą potęgę królestwa Francji widać było przechodzącą przez ów most, za wyjątkiem tych, którzy byli razem z królem. I zapewniam was, jako była to wielka i piękna kompania, [licząca] wielu dobrych i dobrze wyćwiczonych ludzi, a życzyć by sobie można, aby przyjaciele i ci, co dobrze życzą królestwu, ją ujrzeli, aby ją mogli mieć w poważaniu, na jakie zasługuje, a takoż i nieprzyjaciele, albowiem w żadnej innej chwili by się nie obawiali tak króla i królestwa.
- Wodzem Burgundczyków był pan de Neufchâtel, marszałek Burgundii, do którego przyłączył się jego brat, pan de Montagu, markiz Rothelin oraz wielka liczba rycerzy i giermków, z których niektórzy przebywali w Burbonii, jako rzekłem na początku tego ustępu. Wszyscy oni się połączyli, by wesprzeć pana Kalabrii, jako rzekłem, który wyglądał więcej na księcia i wielkiego wodza niż ktokolwiek, kogo spotkałem w tej kompanii; a narodziła się wielka przyjaźń miedzy nim a hrabią Charolais.
- Kiedy przeszła cała [ta] kompania, którą liczono na sto tysięcy koni, tak dobrych, jak i lichych, jako sądzę, panowie postanowili wyruszyć w kierunku Paryża i zgromadzili razem wszystkie swe przednie straże. Burgundczyków prowadził hrabia Saint-Pol, a [kompanie] książąt Berry i Bretanii Odet dAydie128, późniejszy hrabia Comminges, oraz marszałek de Lohéac, jako mi się wydaje; w takim porządku się posuwali. Wszyscy książęta pozostali w batalii głównej. Ów hrabia Charolais przykładał się do dowodzenia i utrzymywania porządku w ich bataliach: jeździł w pełnym uzbrojeniu i wydać było, jako zależało mu na przykładnym wypełnianiu swych zadań. Książęta Berry i Bretanii dosiadali małych szkap, swobodni, uzbrojeni w półzbroje, a do tego lekkie. Niektórzy powiadali, iż pod nimi mieli małe pozłacane gwoździe na atłasie, by im nie ciążyły; jednakże nie wiem tego na pewno. Tak ciągnęły wszystkie te kompanie aż do mostu w [mieście] Charenton, oddalonego od Paryża o dwie małe mile129, które szybko zostało zdobyte130, [jako iż było bronione przez] nieco wolnych łuczników, znajdujących się w środku. A całe wojsko przeszło przez tenże most; zaś hrabia Charolais udał się od mostu w Charenton na kwaterę do swego domu w Conflans, niedaleko stamtąd wzdłuż rzeki i otoczył wielki obszar swymi taborami i artylerią, a całe swe wojsko rozłożył w środku. Razem z nim zakwaterował książę Kalabrii; a w Saint-Maur-de-Fossés131 zakwaterowali książęta Berry i Bretanii w towarzystwie pewnej liczby swych ludzi, a wszystkich pozostałych wysłali na kwatery do Saint-Denis132, takoż o dwie mile od Paryża. Tam cała kompania pozostała przez jedenaście tygodni133, a zaszły wtedy zdarzenia, o których zaraz opowiem.
- Następnego dnia rozpoczęły się potyczki, które odbywały się [na przestrzeni] aż do bram Paryża, gdzie znajdował się pan de Naintouillet, wielki ochmistrz, który dobrze służył królowi , jak już o tym mówiłem, oraz marszałek Joachim. Lud był przerażony, a niektórzy z innych stanów chętnie by widzieli owych panów w środku, sądząc, iż stałoby się tak dla dobra i pożytku królestwa. A byli też inni, którzy przybywali ze swych włości by zakręcić się wokół swych spraw i licząc, iż dzięki sobie uzyskają jakieś funkcje czy urzędy, które są bardziej pożądane w tym mieście niż w jakimkolwiek innym na świecie, albowiem ci, którzy je piastują, ciągną z nich, ile mogą, nie zaś, ile powinni; a są urzędy bez wynagrodzenia, które się sprzedaje za osiemset skudów, a inne, źle wynagradzane, za sumę większa niż dochody z nich płynące przez piętnaście lat. Rzadko jest się z nich odwoływany; trybunał Parlamentu134 wspiera to prawo, i słusznie, lecz odnosi się niemal do wszystkich. Pomiędzy radcami znajdzie się zawsze spora liczba dobrych i znamienitych osobistości, lecz takoż kilku całkiem miernych. Tak to jest ze wszelkimi urzędami.
- Rozdział 7
- Dygresja o państwach, urzędach i ambicjach, na przykładzie Anglików
- Rozdział 8
- Jak król Ludwik wkroczył do Paryża, podczas gdy panowie francuscy prowadzili tam swe działania
- Bóg dał królowi dobrą radę, którą ten właściwie uskutecznił. Uprzedzony o wszystkim, zanim jeszcze ci, którzy układali się z panami, złożyli swój raport, wkroczył do miasta152 w takim stanie, w jakim był powinien, aby umocnić lud, albowiem przybył w licznym towarzystwie i rozmieścił po mieście dwa tysiące zbrojnych, wszystko szlachta z Normandii, i dużą siłę wolnych łuczników, swych przybocznych, pensjonariuszy i innych znaczących mężów, którzy razem z królem byli w podobnych opałach. I tak układy zostały zerwane, a ludowi się odmieniło i nie znalazł się już nikt spośród tych, którzy przedtem się ku nam zwracali, który by ośmielał się dalej targować. Niektórzy z tego powodu ucierpieli; jednakże [król] nie wykazał się żadnym okrucieństwem w tej sprawie, choć niektórzy potracili urzędy, innych zaś wyprawił w inne miejsca; uważam, iż należy go chwalić, iż nie skorzystał z innej formy zemsty, albowiem gdyby się zakończyło to, co się było zaczęło, to najlepsze, co mogłoby się dlań wydarzyć, to ucieczka z tego królestwa; albowiem, jak mi mówił wielokrotnie, gdyby nie mógł był wkroczyć do Paryża lub zastał go odmienionego, wówczas uciekłby do Szwajcarów lub do księcia Mediolanu Franciszka153, którego uważał za swego wielkiego przyjaciela; a ten mu to okazał wysyłając pomoc, którą poprowadził jego najstarszy syn, znany jako Galeazy, późniejszy książę154, a liczyła ona pięciuset zbrojnych i trzy tysiące piechoty, którzy dotarli aż do Forez155 i walczyli z panem Burbonii (a powrócili z powodu śmierci księcia Franciszka), a takoż dając mu dobrą radę, by utrzymał pokój, zwany traktatem z Conflans156, zaś namawiając go, by nie odmawiał niczego, o co go poproszą [panowie], aby tylko rozdzielić ich kompanię, jeśli tylko jego zbrojni pozostaną mu wierni.
- Wedle mego rozeznania, to nie staliśmy dalej jak trzy dni od Paryża, kiedy wkroczył doń król. Zaraz rozpoczął z nami wielce gwałtowny bój, szczególnie przeciw naszym furażerom, albowiem byliśmy zmuszeni zaopatrywać się w żywność z dala i trzeba było do tego wielu ludzi, by ich chronić. A trzeba przyznać, iż prowincja Île-de-France jest dobrze położona, jako i sam Paryż, albowiem może utrzymać dwa tak potężne wojska, gdyż nigdy nie brakowało nam żywności, a w Paryżu z trudem zdawali sobie sprawę, iż są tam żyjący ludzie. Nic nie podrożało za wyjątkiem chleba, a tylko o jednego denara za bochen, gdyż my zajęliśmy tylko górne biegi rzek, których są trzy, to jest Marna, Yonne i Sekwana oraz wiele innych małych rzeczułek, które do nich wpadają. W sumie jest to miasto, jakiego żadnego innego nie widziałem, by leżało w piękniejszym i żyźniejszym kraju, jest niemalże niewiarygodne, ile dóbr tu dociera. Od tamtych czasów [później] towarzyszyłem królowi Ludwikowi, przez pół roku nie ruszając się z miejsca, a mieszkając w Tournelles157, jadając i sypiając zazwyczaj razem z nim, a po jego zgonie przez dwadzieścia miesięcy byłem więziony wbrew mej woli w jego pałacu, gdzie z moich okien widziałem przepływające [statki] ciągnące w górę Sekwany od strony Normandii158. Z górnego jej brzegu przybywa bez porównania więcej, niż mogłem myśleć czy uwierzyć, lecz [sam] to widziałem.
- Zatem każdego dnia wychodziła z Paryża moc ludzi, a potyczki były zacięte. Nasza czata, licząca pięćdziesiąt kopii, stała koło Grange-aux-Merciers159. Miała zwiadowców jak najbliżej Paryża i często ci wpadali na tamtych i musieli się wycofywać, mając onych na plecach, aż do naszych taborów odchodząc, lecz nie uciekając, choć czasami kłusem; a wtedy wysyłano im ludzi, którzy często ścigali tamtych aż do bram Paryża. A odbywało się to w różnych godzinach, albowiem w mieście było ponad dwa tysiące pięciuset dobrze okrytych i dobrze zakwaterowanych zbrojnych, wielka ilość szlachty z Normandii i wolnych łuczników. A poza tym każdego dnia widzieli damy, co dawało im chęć się pokazania.
- Po naszej stronie była wielka liczba ludzi, lecz nie tylu konnych, albowiem tylko Burgundczycy mieli około dwóch tysięcy kopii, tak dobrych, jak i lichych, a nie byli tak dobrze okryci jak ci w środku, a to z powodu długiego pokoju, w którym żyli, jak już o tym powiadałem. A jeszcze w tej liczbie stało pod Lagny160 dwustu zbrojnych z księciem Kalabrii. Piechoty było u nas sporo, i to dobrej.
- Wojsko Bretończyków stało w Saint-Denis i walczyło, gdzie tylko mogło, a inni panowie rozproszyli się za pożywieniem. Na koniec przybyli: hrabia Armagnac, książę Nemours i pan dAlbret. Ich ludzie pozostali daleko, albowiem nie dostawali żołdu i byliby zagłodzili nasze wojsko, gdyby brali bez zapłaty. Wiem to dobrze, iż hrabia Charolais dawał im pieniądze w kwocie aż do pięciu czy sześciu tysięcy franków i przesądzono, by ich ludzie nie podchodzili bliżej. Było ich jakieś sześć tysięcy konnych, którzy poczynili wiele zła.
- Rozdział 9
- Jak artyleria hrabiego Charolois i artyleria króla ostrzeliwały się nawzajem w pobliżu Charenton i jak hrabia Charolois zbudował nowy most na łodziach na Sekwanie
- Artyleria ta zaczęła takoż ostrzeliwać nasz obóz i wielce przeraziła kompanię, albowiem od razu zabiła ludzi, a dwa pociski przeszły przez komnatę, w której kwaterował pan de Charolais w czasie, kiedy spożywał obiad i zabiły na schodach trębacza, kiedy przynosił misę z mięsiwem. Po obiedzie hrabia Charolais zszedł na dolne piętro i postanowił się stąd nie ruszać, a kazał zasłonić ściany [tapiseriami] najlepiej, jak było można.
- Rankiem wszyscy panowie zeszli na naradę, a nie odbyła się ona w innym miejscu, jak u owego hrabiego Charolais; a zaraz po naradzie jedli wszyscy razem; a książęta Berry i Bretanii zasiedli na ławie, zaś hrabia Charolais i książę Jan Kalabryjski naprzeciw. A ów hrabia czynił wszystkim honory, jako co do miejsca przy stole, a tak winien był czynić wobec wszystkich i każdego [z osobna], albowiem był u siebie. Postanowiono, by cała artyleria wojska została użyta przeciw nieprzyjacielowi, a ów pan de Charolais miał jej znaczną część. Książę Kalabrii takoż miał wspaniałą, jako i książę Bretanii. Poczyniono wielkie otwory w murach stojących wzdłuż rzeki za pałacem w Conflans i wytoczono najlepsze działa (za wyjątkiem bombard i innych wielkich dział, które nie strzelały), a pozostałe tam, gdzie mogły się przydać. W ten sposób po stronie panów było ich więcej niż po stronie królewskiej. Okop, który królewscy wykopali, był bardzo długi, ciągnący się w stronę Paryża, a tamci go stale przedłużali, wyrzucając ziemię na naszą stronę w celu zasłony przed artylerią, albowiem wszyscy kryli się w fosie, a nikt nie ośmielał się wystawić głowy. Byli w miejscu płaskim jak dłoń i na pięknej łące.
- Nigdy nie widziałem tyle kanonady w ciągu kilku dni, albowiem nasi chcieli odrzucić tamtych siłą artylerii. Tamtych przybywało z Paryża codziennie i wielce się starali ze swej strony, a nie oszczędzali prochu. Wielu z naszego wojska wykopało rowy w ziemi w pobliżu swych kwater. I tak było ich tam przedtem wiele, albowiem jest to miejsce, z którego wydobywa się kamień. W ten sposób każdy się chronił i minęły trzy czy cztery dni. Było więcej strachu niż strat po obu stronach, nikt bowiem ze znaczących nie poległ.
- Kiedy panowie ujrzeli, iż królewscy nie ustępują, uznali to za rzecz wstydliwą i zgubną, albowiem dodawała odwagi tym z Paryża, a w czasie kilkudniowego rozejmu przybyło ich tylu, iż zdawało się, jako nikt w mieście nie pozostał. Postanowiono na naradzie, iż zbudowany zostanie wielki most na dużych łodziach, a po odcięciu węższych części łodzi położy się drewna na jej części szerszej, a ostatnią parę zaopatrzy w wielkie kotwice, by je przytwierdzić do ziemi161. Poza tym zostało ściągniętych wiele wielkich statków z Sekwany, które to mogłyby przewieść wielką liczbę ludzi naraz. A zatem uchwalono przeprawić się przez rzekę, by zaatakować królewskich. Mistrzowi Giraudowi, kanonierowi, powierzono zadanie dokonania [tego] dzieła. A wydało mu się, jako to dobrze dla Burgundczyków, iż tamci wyrzucali ziemię na naszą stronę [podczas sypania fosy], albowiem kiedy będą przekraczać rzekę, królewscy znajdą się w swych okopach znacznie poniżej atakujących i nie odważą się wyjść z fosy, by podjąć walkę z obawy przed artylerią.
- Racje te dodały naszym ducha przed przeprawą; a most został ukończony, przewieziony na miejsce i ułożony, za wyjątkiem ostatniej pary łodzi, które manewrowały, gotowe do ustawienia, a wszystkie statki zostały ściągnięte. Jak tylko był gotowy, przybył herold królewski162, mówiąc, iż jest to wbrew rozejmowi, jako iż tego dnia i poprzedniego trwał rozejm; a przychodzili [ludzie] zobaczyć, co się dzieje. Przypadkiem [herold] zastał na moście pana de Bueil i wielu innych, z którymi mówił. Tegoż wieczora skończył się rozejm. Trzech zbrojnych mogło przejść w szeregu z włócznią u nogi. Mogło być tu sześć wielkich statków, a każdy mógł przewieźć tysiąc ludzi naraz oraz wiele małych [statków]. Ustawiono na miejscu artylerię, by im pomóc w czasie przeprawy i sformowano oddziały i kompanie spośród tych, którzy mieli się przeprawiać, a dowodzili hrabia Saint-Pol i pan de Hautbourdin. Jak tylko północ minęła, zaczęli się zbroić przeprawiający, a skończyli przed świtem. Niektórzy słuchali mszy w oczekiwaniu na dzień, czyniąc, co dobrym chrześcijanom w tej materii przystoi. Tej nocy znajdowałem się pod wielkim namiotem, rozbitym w środku obozu, gdzie też stała nasza czata; byłem w niej osobiście, albowiem nikt nie został z tego wyłączony. Wodzem czaty był pan de Châteauguyon, który później poległ pod Morat163; a oczekiwaliśmy chwili, by poigrać. Nagle usłyszeliśmy tych, co kryli się w okopie, jak zaczęli wołać: Żegnajcie, sąsiedzi, żegnajcie, i zaraz podłożyli ogień pod swe kwatery i wycofali swą artylerię. Dzień się zaczynał. Ci, co zostali wyznaczeni do dzieła byli już nad rzeką, przynajmniej po części, kiedy ujrzeli tamtych już daleko, wycofujących się do Paryża. Zatem każdy poszedł się rozbroić, radując się z ich odejścia. W rzeczy samej król nie wysłał swych ludzi do ostrzeliwania z dział naszego wojska, ani do walki, albowiem nie chciał nic pozostawić [ślepemu] losowi, jak to już mówiłem, choć zebrał wielką potęgę, w porównaniu ze zgromadzeniem książąt164. Lecz jego celem było, jak to wykazał, zawarcie pokoju i odejście tych kompanii, nie narażając swego królewskiego stanu i owego wielkiego i posłusznego kraju, jakim jest królestwo Francji, na zgubę i niebezpieczeństwa sprawy tak niepewnej, jaką jest bitwa.
- Każdego dnia prowadzono układy, by przeciągnąć ludzi na jedną lub drugą stronę i było wiele dni rozejmu i spotkań między obydwoma stronami w celu zawarcia pokoju; a odbywały się owe spotkania w Grange-aux-Merciers, dość blisko naszego obozu. Ze strony króla przyjeżdżał hrabia Maine i wielu innych; ze strony panów hrabia Saint-Pol i wielu innych, takoż od wszystkich panów. Spotykali się dość często, lecz nic nie zdziałali. W tym czasie trwał rozejm i spotykało się też wielu ludzi z obu wojsk u fosy, mniej więcej w połowie drogi, jedni z jednej, inni z drugiej strony fosy, lecz nikt jej nie mógł przekroczyć, albowiem tak warunki rozejmu stanowiły. A nie było dnia, by dziesięciu czy dwunastu, a czasami i więcej ludzi nie przeszło na skutek tych zgromadzeń na stronę panów. Innego dnia przechodziło tyluż naszych; z tej to przyczyny miejsce owo później nazwano Targowiskiem, jako iż tyle tu było targowania. A prawdę mówiąc, owe zgromadzenia i rozmowy wielce są w takowych warunkach niebezpieczne, a zwłaszcza dla tego, który bardziej wygląda na przegranego, albowiem sama natura sprawia, iż więcej ludzi pragnie bądź zyskać na sile, bądź się ratować, przez co ciągnie ich do strony silniejszej. Niektórzy są tak zacni i tak niewzruszeni, iż za nic nie dają się przeciągnąć, lecz jest takich niewielu. Niebezpieczeństwo jest tym większe, kiedy to książęta chcą pozyskać ludzi; jest to wielka łaska, którą Bóg okazuje księciu, który to potrafi to czynić i znak, iż nie jest naznaczony tą straszliwą wadą i grzechem pychy, która wyzwala nienawiść wobec wszystkich. Dlatego też, jako mówiłem, kiedy zaczynają się targi o zawarcie pokoju, trzeba je podejmować przez najpewniejszych ze sług, których książęta posiadają, mężów w wieku średnim, aby ich słabość nie sprowadziła się do zawarcia niehonorowego układu, ani przerazić po powrocie ich pana więcej, niżby należało; raczej trzeba by było tych zatrudnić, którzy otrzymali już odeń jakowe łaski lubo dobrodziejstwa, lecz przede wszystkim rozumnych, bo z głupiego żadnego pożytku nie będzie. Układy owe winny się toczyć z daleka bardziej niż z bliska, a gdy ambasadorowie wracają, wysłuchać ich należy na osobności, lub też w małym towarzystwie, aby, jeśli słowa ich mogłyby ludzi przerazić, to niech je wymówią językiem, którego używają wobec tych, co im zadają pytania. Albowiem każdy chciałby uzyskać od nich wieści po powrocie z takich układów, a niejeden powie: Ten nic przede mną nie ukryje. I uczynią tak z pewnością, jeśli są oni tacy, jako rzekłem, i jeśli są przekonani, iż mają rozumnego pana165.
- Rozdział 10
- Dygresja na temat pewnych wad i cnót króla Ludwika XI
- Oprócz tego Bóg udziela wiele łask księciu, który potrafi rozróżniać dobro od zła, a szczególnie, gdy dobro w nim przeważa, jak u wspomnianego wyżej króla, naszego pana. Lecz wedle mnie, trudy, jakie znosił w młodości, kiedy uciekając przed swym ojcem schronił się u księcia Filipa Burgundzkiego, gdzie pozostał przez sześć lat167, które były dlań wielce owocne, albowiem zmuszony był przypodobać się tym, których potrzebował; a niedole wyszły mu na dobre, co nie jest rzeczą małą. Kiedy był już potężnym i koronowanym królem, zrazu myślał tylko o zemście, lecz szybko wynikła z tego dlań szkoda i zaraz skruszony musiał naprawiać te głupstwa i błędy, pozyskując tych, wobec których zawinił, jak zaraz [o tym] usłyszycie. A jeśli edukacja jego nie różniła się od tej, której była udziałem innych panów w tym królestwie, to nie myślę, aby była wysoka, albowiem uczy się tylko ich głupstw co do sposobu ubierania się i mowy. Żadnej edukacji w piśmie nie posiadają; żadnego mądrego męża w ich otoczeniu znaleźć nie sposób. Mają guwernerów, którym się mówi o ich sprawach, lecz do nich samych się nic nie przemawia; tamci ich sprawami się zajmują, a niektórzy panowie, którzy nie mają nawet trzynastu liwrów168 w pieniądzach renty, chełpią się, mówiąc: Mówcie do mych ludzi, a myśląc, jako takimi słowy naśladują wielkich. I tak często widziałem ich sługi osiągających własne korzyści ich kosztem i wykazujących, jakimi są głupcami. A jeśli który przypadkiem się odmieni i zechce poznać, co mu przynależy, do staje się to tak późno, iż w niczym takiemu nie pomoże, albowiem nadmienić trzeba, iż wszyscy ci, których przeznaczeniem była wielkość i którzy dokonali wielkich czynów, zaczynali w młodym wieku; a to zależy od wychowania i od łaski Bożej.
- Rozdział 11
- Jak Burgundczycy, stojąc pod Paryżem w oczekiwaniu na bitwę, sądzili, iż tyczki, które widzieli, były wzniesionymi kopiami
- Pewnego dnia powzięto w Paryżu postanowienie, by z nami walczyć i zaatakować z trzech stron (a sądzę, iż nie była to decyzja króla, lecz kapitanów); jedni od strony Paryża, a ci mieli sformować główną kompanię, inny oddział [miał stanąć] w okolicy mostu w Charenton, a ci tutaj nie mieli wcale nam zaszkodzić; oraz dwustu zbrojnych, którzy mieli podejść w okolicę lasu pod Vincennes. O tej decyzji nasze wojsko zostało uprzedzone około północy przez pazia, który podszedł, by krzyczeć z drugiej strony rzeki, jako kilku dobrych przyjaciół [naszych] panów uprzedziło go o przedsięwzięciu, które miało się odbyć w sposób, jaki właśnie usłyszeliście, a kilku z nich wymienił, po czym zaraz się oddalił.
- Wraz z nastaniem dnia pan Poncet de Rivire dotarł do mostu w Charenton, a pan du Lau172 i inni do lasu Vincennes aż do naszej artylerii, i zabili jednego kanoniera. Wszczęto wielki alarm, albowiem myślano, jako dzieje się to, o czym paź uprzedzał nas [poprzedniej] nocy. Pan de Charolais zaraz się uzbroił, ale jeszcze szybciej książę Jan Kalabryjski, albowiem przy każdym alarmie on pierwszy był uzbrojony, a do tego całkowicie, a jego koń bywał zawsze gotowy. Wyposażony był tak, jak kondotierzy włoscy i zaiste wyglądał na księcia i wodza; a zawsze szedł prosto do barier naszego obozu, aby przeszkodzić ludziom w jego opuszczaniu. Okazywano mu posłuszeństwo tak, jak panu de Charolais i całe wojsko słuchało go chętnym sercem. I zaprawdę, godny był tego honoru.
- Od razu całe wojsko się uzbroiło i stanęło w gotowości wzdłuż taborów od wewnętrznej strony, poza jakiś dwustu jeźdźcami, którzy czatowali na zewnętrz. Za wyjątkiem tego dnia nie wydawało mi się, aby była nadzieja na walkę, lecz tym razem każdy jej oczekiwał, a na ten hałas przybyli książęta Berry i Bretanii, których jeszcze nigdy przed tym dniem nie widziałem uzbrojonych. Książę Berry był całkowicie uzbrojony. Mieli mało ludzi. Zatem przejechali przez obóz i wyjechali nieco poza niego, aby odnaleźć panów z Charolais i Kalabrii; a razem rozmawiali. Zwiadowcy, którzy zostali wzmocnieni, ruszyli w stronę Paryża, a wielu też zwiadowców przybyło pytając się o hałas w obozie.
- Nasza artyleria zaczęła strzelać, kiedy ci od pana du Lau zbytnio się do nas zbliżyli. Król miał na murach Paryża dobrą artylerię, która wystrzeliła wiele razy aż do naszego obozu, co było wielkim wyczynem, albowiem było tego dwie mile, lecz jestem pewien, iż działa wytoczono tam wysoko aż na baszty. Ta kanonada dawała obu stronom do myślenia co do działań o wielkim zasięgu. Było wielce ciemno i mroczno, a nasi zwiadowcy, którzy zbliżyli się do Paryża, zauważyli wielu zwiadowców [królewskich], a za nimi wystające liczne podniesione kopie, jako im się zdawało, a ocenili, iż są to królewskie batalie, które wyszły w pole, oraz cały lud Paryża; a wrażenie to było spowodowane przez ciemności. Wycofali się prosto do panów, którzy znaleźli się poza naszym obozem i przekazali im wieści, upewniając ich co do bitwy. Zwiadowcy, którzy wyszli z Paryża, stale się przybliżali, albowiem tamci widzieli wycofujących się naszych, co upewniało ich jeszcze więcej. Wtedy książę Jan Kalabryjski udał się do miejsca, gdzie znajdowała się chorągiew hrabiego Charolais wraz z większą częścią towarzyszących mu jego przybocznych i bandera gotowa do rozwinięcia oraz proporzec z jego herbem; co było zwyczajem tego rodu. Zatem książę Jan wypowiedział do wszystkich te słowa: Ach tak, stało się, czego wszyscy pragnęliśmy: widzicie króla i jego lud wychodzących z miasta, którzy zbliżają się, jako mówią nasi zwiadowcy. Dlatego odwagi każdemu! Jak tylko wyjdą z Paryża, zmierzymy ich na miarę [tegoż] niezmierzonego miasta173. Tak dodawał kompanii odwagi. Nasi zwiadowcy nieco nabrali odwagi, widząc niewielką liczbę tamtych zwiadowców; a zbliżywszy się do miasta zastali te same oddziały [nieprzyjaciela] w miejscu, w którym je widzieli, co dało im na nowo do myślenia. Zbliżyli się najwięcej, jak tylko mogli; dzień się zaczynał i stawało się coraz jaśniej. Odkryli, jako były to wielkie tyczki, zatem podjechali do samych bram, nikogo więcej na zewnątrz nie zastając. Powiadomili o tym owych panów, którzy poszli wysłuchać mszy i zjeść posiłek; a wstyd to był dla tych, którzy owe wieści przynieśli, lecz usprawiedliwieniem była pora, jako i to, co ów paź nocą nam był przekazał.
- Rozdział 12
- Jak król i hrabia Charolois rozmawiali razem, aby zaprowadzić pokój
- Wspomniane układy pokojowe ciągnęły się tak, iż król wybrał się pewnego ranka175 rzeką naprzeciw naszego obozu, [eskortowany] przez licznych jeźdźców wzdłuż rzeki. W jego łodzi znajdowało się tylko pięciu czy sześciu ludzi, nie licząc wioślarzy. Był pan du Lau, pan de Montauban, wtenczas admirał, pan de Nantouillet i inni. Hrabiowie Charolais i Saint-Pol byli na brzegu rzeki od swej strony, oczekując owego pana. Król zadał rzeczonemu panu de Charolais pytanie: Bracie, zapewniacie mi [bezpieczeństwo]? (albowiem hrabia ów poślubił był swego czasu jego siostrę176), na co rzeczony hrabia odrzekł: Tak, mój Panie. Słyszałem to, jako i wielu innych. Król zszedł na ląd, a wraz z nim ci, którzy mu towarzyszyli. Hrabiowie świadczyli mu wielkie honory, jak to jest w zwyczaju, a on im się odwzajemnił, mówiąc pierwszy te słowa: Mój bracie, widzę u was szlachectwo i pochodzenie z domu Francji. Na to ów hrabia Charolais zapytał: Dlaczego, mój Panie?. Dlatego ten odrzekł iż gdym niegdyś wysłał był ambasadorów do Lille, do mego wuja, a waszego ojca i do was, a ten głupiec Morvilliers tak pięknie się do was zwracał, rzekliście mi przez arcybiskupa Narbony, który jest szlachetnym panem (i wykazał to, albowiem każdy był z niego rad), jako pożałuję słów, które ten Morvilliers był wypowiedział i to przed upływem roku; a dotrzymaliście słowa, i do tego wiele wcześniej niż przed rokiem (mówiąc to, król miał twarz rozpromienioną i śmiał się, wiedząc, iż natura człowieka, do którego się zwracał, jest taka, iż radość mu sprawiają te słowa; i w samej rzeczy spodobały mu się), a chciałbym układać się z tymi mężami, którzy słowa dotrzymują. I wyparł się owego [kanclerza] de Morvilliers, mówiąc, jako mu nie dawał wcale pozwolenia do wyrażania pewnych opinii, które ten był wypowiedział. Zatem król długo przechadzał się z tymiż dwoma hrabiami wśród licznych zbrojnych, którzy ich z bliska strzegli, a byli oni ludźmi hrabiego Charolais. Wtedy poproszono o księstwo Normandii i o rzekę Sommę, a składano wiele innych próśb dla każdego, a jakieś petycje składano również dotyczące dobra królestwa, lecz był to najmniejszy z problemów, albowiem dobro publiczne ustąpiło przed dobrem prywatnym. Co do Normandii, to król nie chciał o niczym słyszeć; zgodził się na to, o co hrabia Charolais prosił, i ofiarował hrabiemu Saint-Pol urząd konetabla przez wzgląd na hrabiego Charolais; pożegnali się serdecznie, a król wsiadł z powrotem do swej łodzi i powrócił do Paryża, a tamci do Conflans.
- I tak dni mijały, jedne na rozejmach, inne na wojnie, lecz wielkie układy w celu zawarcia ugody zostały zerwane, a przynajmniej w miejscu, gdzie wysłannicy jednej i drugiej strony mieli zwyczaj się spotykać, to jest w Grange-aux-Merciers. Lecz rozmowy wyżej wymienione toczyły się nadal miedzy królem a panem de Charolais i jeden do drugiego wysyłał ludzi, nie zważając na wojnę. I jechał jeden, znany jako Wilhelm Bische177, i drugi, znany jako Guiot dUsie178, którzy obaj służyli hrabiemu Charolais; jednakże niegdyś otrzymali dobra od króla, albowiem książę Filip ich wygnał, a król ich przyjął na prośbę pana de Charolais. Te korowody tam i z powrotem nie spodobały się wszystkim i panowie zaczynali się sobie nawzajem sprzeciwiać i nużyć się, a gdyby nie stało się to, co się wydarzyło kilka dni później, wówczas wszyscy ze wstydem by stąd odeszli. Widziałem, jak trzykrotnie zbierali się wszyscy razem na naradę w jednej komnacie i ujrzałem pewnego dnia, jako nie spodobało się to hrabiemu Charolais, albowiem uczynili tak dwukrotnie w czas jego obecności, a zdawało mu się, iż najsilniejszym wojskiem było jego własne, zaś narada, gdy był obecny, bez zaproszenia go [do niej] nie powinna się odbyć; i o tym mówiliśmy. Pan de Contay, mąż rozumny, jak już w innym miejscu o tym wspominałem, rzekł mu, aby to cierpliwie znosił, albowiem jeśli ich rozgniewa, wtedy łatwiej bez niego zawrą układ, a nawet jeśli on jest najpotężniejszym, to trzeba, aby był również i najmądrzejszym oraz by powstrzymał ich od podziałów, lecz aby utrzymał jedność z całych sił i aby nie zważał na te wszystkie rzeczy; lecz prawdą jest, jako już wiele było rozmów, takoż u niego, a ponieważ tak mało znaczący osobnicy jako ci dwaj wyżej wspomniani zajmowali się tak wielkimi sprawami, to było to niebezpieczne, zwłaszcza mając do czynienia z królem tak hojnym jako ten. Pan de Contay miał w nienawiści owego Wilhelma Bischea; jednakże powtarzał tylko to, co wielu innych opowiadało o nim i zdaje mi się, jako nie czynił tego przez niechęć, lecz z powinności.
- Panu de Charolais spodobała się ta rada, zatem zaczął świętować z tymi panami więcej niż przedtem i z radośniejszym obliczem, a spotykał się z nimi i ich ludźmi częściej, niż to miał w zwyczaju; a myślę, jako potrzeba ku temu była wielka, a obawa istniała, by się nie podzielili. Rozumny mąż wielce jest w takim towarzystwie użyteczny, jeśli tylko ma się doń zaufanie, a zbyt dużo mu się nie płaci. Lecz nigdy nie znałem księcia, który by umiał zauważać różnice miedzy ludźmi do chwili, kiedy znalazł się w potrzebie lub w kłopotach, a nawet jeśli [ludzie] byliby tego świadomi, to nań nie zważali; nawet jeśli przekazują swą władzę tym, którzy im się najwięcej podobają, lub z przyczyny wieku, który im więcej odpowiada, lub też dlatego, iż zgadzają się z ich poglądami; czasami też są sterowani przez tych, którzy ich znają i zaspokajają ich małe przyjemności; lecz ci, co mają rozum, szybko zmieniają [swą naturę], jeśli zachodzi taka potrzeba. Tak to widziałem u [naszego] króla, rzeczonego hrabiego Charolais w tychże czasach, króla Edwarda Angielskiego i u wielu innych; a w chwilach owych widziałem, jak tym trzem książętom potrzeba mądrych ludzi, a brakuje im [najwięcej] tych, którymi wzgardzili. Po tym, jak hrabia Charolais został księciem Burgundii i kiedy fortuna, lub to, co się nią nazywa, wyniosła go tak wysoko, jak nikogo innego z jego rodu, a czuł się tak wielkim, iż nie obawiał się żadnego księcia jemu podobnego, wtedy Bóg spowodował jego upadek ze szczytu jego chwały i przytępił mu zmysły tak, iż w pogardzie miał wszelką inną radę poza swą własną; a zaraz potem boleśnie zakończył żywot wraz z wielką liczbą swych ludzi i sług oraz zrujnował swój ród, jako sami widzicie179.
- Rozdział 13
- Jak miasto Rouen zostało wydane w ręce księcia Burbonii dla księcia Berry, w wyniku pewnych działań; i jak traktat z Conflans został we wszystkich punktach ułożony
- Skoro tylko miastu Rouen się odmieniło, wszyscy złożyli przysięgę owemu księciu Berry na ręce księcia Burbonii, za wyjątkiem baliwa, znanego jako Houaste183, który służył królowi jako pokojowiec, kiedy ten przebywał we Flandrii i z którym był w zażyłości; oraz niejakiego mistrza Wilhelma Picarda184, głównego zarządcy [skarbu] Normandii. Tak samo [uczynił] obecny wielki seneszal Normandii185, nie chcąc złożyć przysięgi, lecz powrócił do króla wbrew woli swej matki, która przyczyniła się do poddania, jak już była o tym mowa.
- Kiedy zmiany dokonane w Normandii dotarły do wiadomości króla, ten postanowił zawrzeć pokój, widząc, jako nie może cofnąć tego, co zaszło. Zaraz potem powiadomił pana de Charolais, iż przybywa do jego obozu, chcąc z nim mówić i wyznaczył godzinę, o której pojawi się w polu w pobliżu jego obozu pod Conflans; przybył zatem o ustalonej godzinie w otoczeniu jakichś stu konnych, z których większa część stanowiła jego szkocka straż, zaś innych było niewielu186. Zaś ów hrabia Charolais nie przyprowadził zupełnie ludzi, a przybył bez żadnego ceremoniału, jednak [samodzielnie] przybyło wraz z nim wielu ludzi, tylu, aż było ich więcej niż przy królu. Kazał im pozostać w pewnej odległości; a obaj przez chwilę się przechadzali; król mu rzekł, jako pokój został zawarty i przekazał mu wieści o ostatnich wydarzeniach w Rouen, o których to hrabia jeszcze nic nie wiedział, mówiąc, iż z własnej woli nigdy by nie przystał na taki przydział dla swego brata, lecz ponieważ Normanowie sami zdecydowali się na zmianę, zgodzi się na nią i poprze układ w takiej formie, w jakiej został ustalony w ciągu wielu poprzedzających dni. Pozostało do ustalenia już niewiele spraw. Pan de Charolais wielce się uradował, albowiem jego wojsku wielce już brakowało pożywienia, a w szczególności pieniędzy; a gdyby [ta ugoda] nie została zawarta, wtedy wszyscy ci panowie ze wstydem by stąd odeszli. Jednak tego dnia lub niewiele dni później do hrabiego dotarły posiłki, które jego ojciec, książę Filip Burgundzki mu wysłał187, a które prowadził pan de Saveuse188, zaś liczące stu dwudziestu zbrojnych i tysiąc pięciuset łuczników, [a z pieniędzy] sto dwadzieścia tysięcy skudów, ciągnięte przez dziesięć koni, oraz wielka ilość łuków i strzał; wojsko Burgudczyków tym samym się wzmacniało z obawy, by pozostali nie zawarli bez nich ugody.
- Te słowa o układzie spodobały się królowi i wspomnianemu hrabiemu Charolais, szczególnie zaś temuż hrabiemu, jako słyszałem, co później opowiadał, a rozmawiali tak zapamiętale, by dokończyć, co im pozostało, iż nie zwracali uwagi na to, gdzie się kierują i jako idą prosto do Paryża. A szli tak długo, iż wkroczyli do wielkiego drewniano-ziemnego fortu, który król kazał wybudować dość daleko od miasta, na końcu okopu, a przy którego drugim końcu znajdowało się wejście do miasta. Z hrabią było tylko jakichś pięciu czy sześciu ludzi. Kiedy znaleźli się w środku, wielce się zdumieli; jednakże hrabia ów zachowywał największą obojętność, jaką mógł. Prawdą jest, jako od tych czasów żaden z tych dwóch panów nie zyskał lojalności [u drugiego], choć żadna szkoda ani jednemu, ani drugiemu się nie zdarzyła.
- Kiedy wieść, jako pan de Charolais wszedł do tegoż fortu, dotarła do obozu, nastąpiło wielkie poruszenie: hrabia Saint-Pol, marszałek Burgundii, pan de Contay, pan de Hautbourdin i wielu innych zebrało się, surowo ganiąc hrabiego Charolais za jego głupotę, tak jako i innych, którzy mu towarzyszyli, a przypomnieli nieszczęście, jakie przydarzyło się jego dziadowi w Monterau-Fault-Yonne189, w obecności króla Karola VII. Zaraz rozkazali powrócić do obozu wszystkim, którzy poza nim przebywali, przechadzając się po polach. Marszałek Burgundii, znany jako [pan] de Neufchâtel, wypowiedział te słowa: Jeśli ten młody książę, głupi i szalony, poszedł na swą zgubę, to nie gubmy [chociaż] jego domu, ani kraju jego ojca, ani naszego. I dlatego niech każdy powróci do swej kwatery i będzie w gotowości, nie dziwiąc się wypadkom, które nastąpią, albowiem jest nas dość, trzymających się razem, by wycofać się do marchii Hainaut lub do Pikardii, lub do Burgundii.
- Po tych słowach dosiadł konia, a hrabia Saint-Pol przeszedł się poza obóz, bacząc, czy ktoś się nie zbliża od strony Paryża. Po długim oczekiwaniu ujrzał nadjeżdżających czterdziestu czy pięćdziesięciu konnych, a miedzy nimi hrabiego Charolais, a jako pozostałych ludzi króla, którzy go odprowadzali, tak łuczników, jak i innych. A jak ich ujrzał, wtedy odprawił tych, którzy mu towarzyszyli i zwrócił się do marszałka, którego się obawiał, albowiem ten często mówił surowo, lecz był to dobry rycerz, lojalny wobec swoich, który ośmielił się rzec mu te słowa: Jestem wasz tylko do czasu, dopóki żyje wasz ojciec. Na to hrabia odrzekł: Nie gańcie mnie, albowiem wiem, jakie głupstwo popełniłem, lecz spostrzegłem się zbyt późno, gdym się już znalazł blisko fortu. Marszałek więcej mu [tedy] rzekł w jego obecności, niż czynił to pod jego nieobecność. Pan de Charolais zwiesił głowę, nic nie odpowiadając, i powrócił do swego obozu, gdzie wszyscy się uradowali na jego widok; a każdy wychwalał lojalność króla. Jednakże od tej pory ów hrabia już nigdy nie zawierzył swej osoby królewskiej władzy.
- Rozdział 14
- O traktacie pokojowym w Conflans zawartym pomiędzy królem a hrabią Charolais i jego sojusznikami
- Następnego dnia król znalazł się tam wraz ze wszystkimi tymi książętami, których nie brakło ani jednego; a portal i brama wypełnione były uzbrojonymi ludźmi wspomnianego hrabiego Charolais. Przeczytano tam traktat pokojowy. Pan Karol190 złożył hołd królowi z księstwa Normandii, hrabia Charolais z ziem Pikardii, o których była mowa, a inni z tego, co należało. A hrabia Saint-Pol złożył hołd z [tytułu otrzymania] urzędu konetabla. Lecz nie ma takiego wesela, by nie znalazł się na nim ktoś, kto nie pojadł: i tak jedni otrzymali, co chcieli, inni zaś nie dostali nic. Król przeciągnął do siebie część ludzi wysokiego i średniego stanu; jednakże większość pozostała z nowym księciem Normandii i księciem Bretanii, którzy udali się do Rouen w celu przejęcia swych włości. Po opuszczeniu zamku w lesie Vincennes, wszyscy się pożegnali i każdy oddalił się do swej kwatery, a przygotowano wszelkie pisma i ułaskawienia i inne akty potrzebne do zatwierdzenia pokoju. I tego samego dnia wyjechali książęta Normandii i Bretanii, by powrócić do Normandii, a hrabia Charolais do Flandrii. A kiedy hrabia ów gotował się do drogi, przybył doń król i odprowadził go do Villiers-le-Bel, wioski położonej o cztery mile od Paryża, okazując tym samym swą chęć pozyskania przyjaźni hrabiego; a wszyscy tam się na noc rozłożyli kwaterą. Przy królu było niewielu ludzi, lecz kazał przybyć dwustu zbrojnym, by go odprowadzili; hrabia Charolais został o tym uprzedzony, kiedy kładł się spać i nabrał wielkich podejrzeń, a kazał uzbroić wielu [ze swych] ludzi. Jako widzicie, jest niemalże niemożliwością, aby dwóch wielkich książąt mogło całkowicie dojść do zgody, a to z powodu wieści i podejrzeń, którymi cały czas są zasypywani, a dwaj wielcy książęta, którzy chcieliby naprawdę wzajemnie się miłować, nie powinni nigdy się widywać, lecz wysyłać jeden do drugiego właściwych i rozumnych ludzi ci właśnie utrzymywaliby ich przyjaźń lub naprawialiby ich błędy.
- Następnego rana, obaj panowie się pożegnali jeden z drugim mądrymi i uprzejmymi słowy, a król powrócił do Paryża w towarzystwie eskorty, która poń przybyła to usunęło podejrzenie, które jej przybycie mogło wywołać. Hrabia Charolais ruszył drogą do Compiegne i Noyon, a wszędzie z rozkazu króla otwierano przed nim bramy; stamtąd wyruszył do Amiens, gdzie przyjął hołdy od tych znad brzegu Sommy i z ziem Pikardii, które na mocy owego pokoju zostały mu zwrócone i za które król zapłacił czterysta tysięcy skudów w złocie niecałe dziewięć miesięcy wcześniej, jak już o tym wyżej mówiłem. I zaraz pojechał dalej i skierował się do kraju Lige191, jako iż już wcześniej jego mieszkańcy walczyli przeciw jego ojcu, kiedy ten był nieobecny, przez pięć czy sześć miesięcy w krajach Namur i Brabancji; a owi mieszkańcy Lige już się narazili na ciosy z ich strony. Jednakże z powodu zimy nic wielkiego nie mogło się wydarzyć. Wielka ilość wsi została spalona; a niewielkie ciosy spadły na samych mieszkańców Lige; ci zatem zawarli pokój i zobowiązali się owi mieszkańcy Lige do przestrzegania go pod karą dużej sumy w denarach; zaś hrabia ów powrócił do Brabancji.
- Rozdział 15
- Jak przez podziały między książętami Bretanii i Normandii król odzyskał to, co oddał był swemu bratu
- I wobec tych podziałów król wyruszył w kierunku kraju, a możecie być pewni, jako dobrze wsłuchiwał się [w te sprawy] i wielce się do nich przyczynił, albowiem był w tej sztuce mistrzem. Niektórzy z tych, którzy dzierżyli dobre twierdze, poczynali mu je wydawać i zawierać z nim układy. Wiem o tych sprawach tylko tyle, co sam mi mówił, albowiem na miejscu mnie wtedy nie było. Spotkał się na rozmowie z księciem Bretanii, dzierżącym część twierdz w Dolnej Normandii w nadziei na namówienie do zupełnego porzucenia jego brata. Spędzili kilka dni w Caen i ułożyli traktat192, na mocy którego miasto Caen i inne miały pozostać w rękach pana de Lescun193 oraz pewnej liczby zaciężnych; lecz traktat ów był tak zagmatwany, iż sądzę, jako ani jeden, ani drugi nigdy dobrze go nie pojęli. Książę ów skierował się zatem do Bretanii, a król zawrócił drogą ku swemu bratu. Książę Normandii, widząc, jako niemożebnością było stawienie mu oporu, skoro król wziął Pont-de-lArche i inne jego twierdze194, postanowił uciec, kierując się do Flandrii. Hrabia Charolais przebywał jeszcze w Saint-Trond, miasteczku w kraju Lige, będąc dość zajętym, a wojsko jego było rozwiązane i rozlokowane, i była już zima, zaś część wojska zajęta było przeciwko tym z Lige; a bolesnym było dlań patrzeć na ten podział, albowiem rzeczą, którą pragnął najbardziej w świecie, było ujrzeć w Normandii [osobnego] księcia, jako iż zdawało mu się [to] osłabić króla, tracącego trzecią część [swej domeny]. Zebrał ludzi w Pikardii, by ich skierować do Dieppe; lecz zanim ci byli gotowi, ten, który dzierżył owe miasto Dieppe, zawarł układ z królem. Tym samym do króla powróciło całe księstwo Normandii, za wyjątkiem miejscowości, które pozostały w rękach pana de Lescun w myśl układu zawartego w Caen.
- Rozdział 16
- Jak nowy książę Normandii wycofał się do Bretanii, w wielkiej nędzy i żałujący, iż zawiódł się w swych nadziejach
- Jak tylko ów książę Normandii znalazł się w Bretanii, nędzny, pokonany i opuszczony przez wszystkich swych rycerzy, służących niegdyś królowi Karolowi, a którzy teraz ugodzili się z [naszym] królem, a lepiej ułożyło im się z nim, niż kiedykolwiek z królem, jego ojcem, owi dwaj książęta pozostawali w spokoju po tych wydarzeniach, jako mówili Bretończycy i przebywali w Bretanii z panem de Lescun, najważniejszym ze wszystkich ich sług, a wiele poselstw przybywało i wracało od króla do nich i od nich do króla, od hrabiego de Charolais, który [później] został księciem Burgundii, i od niego do nich; od króla do owego księcia Burgundii i od niego do króla; jedni, by poznać wieści, inni, by przeciągnąć ludzi i aby się oddać wszelkim złym targom pod przykrywką działań w dobrej wierze. Niektórzy szli tam w dobrych zamiarach, chcąc zaprowadzić pokój; lecz wielkim szaleństwem dla tych, którzy uważali się za tak dobrych i rozumnych, było myśleć, jako ich obecność mogłaby zaprowadzić pokój między tak potężnymi i subtelnymi książętami jako oni, tak wpatrzeni w urzeczywistnienie swych celów, zwłaszcza, iż racji nie było ani po jednej, ani po drugiej stronie. Są wszelako tacy dobrzy ludzie, którzy popadają w pychę, a którym zdaje się, iż prowadzą sprawy, z których nic nie pojmują, albowiem bywa, jako ich panowie nie odkrywają przed nimi swych najskrytszych myśli. Wśród tych ludzi często się zdarza, jako pojawiają się tam tylko by paradować, a często na swój własny koszt, lecz zawsze wtedy znajdzie się ktoś skromny, który osobno zajmuje się układami. Tak przynajmniej to widziałem przez cały ten okres, o którym mówię, a to po wszystkich stronach. A jako rzekłem, książęta winni kierować się rozumem, zważając, w czyje ręce powierzają swe sprawy, tak samo winni sprawdzać tych, których wysyłają w misję w tych sprawach, a kogo odsunąć od zajmowania się nimi, chyba, iż widać, jako tych właśnie te sprawy zajmują i mają do nich serce, a tak jest rozsądniej. A widziałem wielu dobrych ludzi, którzy okazali się [nimi] wielce zmieszani.
- Poznałem książąt dwóch rodzajów: jednych tak subtelnych i tak podejrzliwych, iż nie wiadomo było, jako z takimi żyć, a wydawało im się stale, iż są oszukiwani; innych mających dość wiele zaufania do swych sług, lecz będący tak ciężcy [na umyśle] i tak mało pojmujący ze swych spraw i potrzeb, iż nie umieli poznać, kto działa na ich korzyść, a kto na szkodę. A ludzie owi przechodzą stale od miłości do nienawiści i od nienawiści do miłości. I choć w tych dwóch rodzajach mało można było znaleźć takich, u których gości stałość i pewność, jednakże ja wolałbym zawsze żyć pod rozumnymi niż pod głupcami, albowiem więcej znalazłoby się możliwości, by cało wyjść [z kłopotów] i zdobyć ich łaskę; a przy głupcach niemożebnie znaleźć wyjścia, ani nic z nimi zdziałać, lecz należy wchodzić w relacje z ich sługami, których jest wielu, a często [oni] się zmieniają; jednakże lepiej jest służyć i okazywać posłuszeństwo tym, którzy są z własnego kraju, albowiem ku temu się jest przystosowany i zobligowany. Lecz patrząc na całość, jedyna nasza nadzieja winna być w Bogu, albowiem to On jest całą ostoją i całą dobrocią, które niemożebnym jest znaleźć nigdzie indziej na świecie, lecz każdy z nas odkrywa to późno, gdy dopiero zachodzi taka potrzeba; wszelako lepiej późno niż wcale.
- Księga II
- Rozdział 1
- O wojnach, które toczyły się między Burgundczykami a mieszkańcami Lige; oraz jak miasto Dinant zostało zdobyte, splądrowane i zrównane z ziemią
- W roku 1466 zostało wzięte Dinant1; położone w kraju Lige, było to miasto wielce potężne dzięki swej wielkości i bogate przez handel swymi wyrobami z miedzi, które nazywano dinanterią, takimi jak garnki, patelnie i inne podobne rzeczy; [a zdobyte zostało] przez księcia Burgundii jeszcze przed zgonem jego ojca księcia Filipa, który zmarł w czerwcu 1467 roku2. Ten, będąc już mocno podeszły w latach, kazał tam się wieźć w lektyce, tyle odczuwając nienawiści wobec nich za wielkie okrucieństwa, które okazywali jego poddanym w hrabstwie Namur, a zwłaszcza przeciw tym z Bouvignes3, miasteczka położonego o ćwierć mili od Dinant; a miedzy nimi była jedynie rzeczka Moza. A nie tak dawno temu ci z Dinant oblegali je przez osiem miesięcy, z rzeczką między nimi dwoma, a popełniali w okolicy wiele okrucieństw. Strzelali stale z dwóch bombard i innych wielkich dział bez przerwy w budynki miasta Bouvignes i zmuszali biedaków do chowania się w swych piwnicach i tam pozostawania.
- Nie do wiary, jak wielką nienawiść odczuwały te dwa miasta jedno wobec drugiego; [wśród mieszkańców] nie było ślubów między ich dziećmi, tylko we własnym kręgu, gdyż siedzieli daleko od wszelkich innych zacnych miast. Poprzedniego roku przed zniszczeniem Dinant, to jest w czasie, gdy hrabia Charolais powrócił spod Paryża, gdzie się był znalazł wraz z innymi panami Francji, jako to już usłyszeliście, [mieszkańcy Dinant] zawarli układ i pokój z owym panem: dali mu pewną sumę pieniędzy, oddzielili się od miasta Lige i załatwili swe sprawy osobno, co jest zaiste oznaką ruiny kraju, gdy ci, którzy winni pozostawać zjednoczeni, dzielą się i jeden drugiego porzuca. Mówię to zarówno do książąt i panów, razem sprzymierzonych, jak i do miast i innych wspólnot. Lecz zdaje mi się, jako każdy może ujrzeć i przeczytać o wielu przykładach, więc o tym zamilczę. Lecz król Ludwik, nasz pan, posiadł tę sztukę dzielenia ludzi lepiej niż jakikolwiek inny książę, którego znałem, a nigdy nie szczędził [ani] pieniędzy, ani dóbr, ani trudu, a to nie tylko wobec panów, lecz takoż wobec ich sług.
- I tak ci z Dinant szybko zaczęli żałować owej ugody, o której była mowa i w sposób okrutny stracili czterech swych najznaczniejszych mieszczan, którzy ten traktat zawarli; zaczęli też wojnę w rzeczonym hrabstwie Namur. Z tych przyczyn, jak i na skutek nalegań ze strony tych z Bouvignes, oblężenie zostało rozpoczęte przez księcia Filipa, lecz prowadzenie wojsk spoczywało w rękach jego syna; a hrabia Saint-Pol, konetabl Francji, wyjechał ze swego domu, ruszając im na pomoc, lecz nie [działał] z królewskiego polecenia, ani nie ściągając swych zbrojnych, lecz prowadził tych, których był zebrał w marchiach Pikardii.
- Tych w środku pycha popchnęła do dokonania wypadu, lecz na ich własną szkodę. Ósmego dnia po tym, [miasto] zostało wzięte szturmem po silnym ostrzale4, a jego przyjaciele nie mieli nawet okazji ku temu, by pomyśleć o pomocy, miasto to zostało spalone i zrównane z ziemią, a jeńcy, w liczbie prawie ośmiuset, [zostali] potopieni przed [murami] Bouvignes, na usilne żądanie mieszkańców tegoż miasta5. Nie wiem, czy Bóg zezwolił na tę karę z powodu ich wielkiej niegodziwości, lecz zemsta na nich była okrutna.
- Następnego dnia po wzięciu miasta przybyli w znacznej liczbie mieszkańcy Lige, aby ich wesprzeć wbrew przyrzeczeniu, gdyż odłączyli się od nich układem, jak ci z Dinant odłączyli się byli od miasta Lige. Książę Filip oddalił się z powodu swego podeszłego wieku6, podczas gdy jego syn i całe jego wojsko wyszli naprzeciw mieszkańcom Lige. A spotkaliśmy ich prędzej, niż myśleliśmy, gdyż nasza straż przednia pomyliła drogę z winy swych przewodników i natknęliśmy się na nich całą batalią, gdzie znajdowali się główni wodzowie wojska. Było już późno; jednakże gotowaliśmy się do ataku. Na to przybyli posłowie, wysłani przez tamtych do hrabiego Charolais, prosząc najpiękniej jak umieli w imię Marii Dziewicy, której był to przeddzień święta7, aby zechciał ulitować się nad tym ludem, wybaczając mu winy. Rzeczeni mieszkańcy Lige wyglądali na takich, którzy pragną bitwy, inaczej niż to wynikało ze słów ich ambasadorów. Jednakże, po dwóch czy trzech poselstwach tam i z powrotem, zgodzili się na utrzymanie pokoju z poprzedniego roku i na zapłatę pewnej sumy pieniędzy; a dla pewności, by został ten pokój utrzymany lepiej niż poprzednio, obiecali wydać trzystu zakładników wymienionych w spisie ustalonym przez biskupa Lige8 i inne jego sługi obecne w wojsku; a obiecali ich przekazać następnego dnia o godzinie ósmej. Tej nocy obóz Burgundczyków był w wielkiej niepewności, gdyż nie był w żaden sposób zabezpieczony ani obwarowany, ani oddzielony, lecz stał w miejscu dogodnym [do ataku] dla tych z Lige, którzy wszyscy byli piechurami i znali ten kraj lepiej niż my. Niektórzy z nich mieli chęć nas atakować; a wedle mnie to najlepsze, co mogliby uczynić. Ci, którzy zawarli byli układ, zerwali owo przedsięwzięcie.
- Jak tylko wstał dzień, zebrało się całe nasze wojsko, batalie [stanęły] w dobrym porządku, zbrojni w znacznej liczbie, to jest trzech tysięcy, tak dobrych, jak i lichych, oraz dwunastu do czternastu tysięcy łuczników i innej piechoty, z tego wielu z sąsiednich krajów; zatem wyruszyliśmy prosto na nich, by odebrać zakładników lub z nimi walczyć, jeśli by złamali ugodę. Zastaliśmy ich podzielonych, wyruszających w grupach i bez porządku, jako lud źle dowodzony. Było już prawie południe, a oni wciąż nie wydali zakładników. Hrabia Charolais zapytał marszałka Burgundii, który był z nami, czy powinien ich atakować czy nie. Marszałek ów odpowiedział, że tak, zaś mógłby ich bez problemu pokonać, nawet bez [wysuwania] pozorów, jako iż wina leżała po ich stronie. Następnie [hrabia] zapytał o zdanie pana de Contay, wielokrotnie już przeze mnie wspominanego, który wyraził tę samą opinię, dodając, iż [nasi] już by mogli nie trafić na tak dobrą okazję i wykazał mu, jako [tamci] są podzieleni na grupy, [oraz] w trakcie odwrotu, a doradzał usilnie, by nie zwlekać. Potem [hrabia Charolais] zapytał konetabla, hrabiego Saint-Pol, który jednak wyraził zdanie odmienne, mówiąc, iż byłoby to wbrew honorowi i [złożonej] obietnicy tak uczynić; a jeszcze [dodał], iż tylu ludzi nie dochodzi tak łatwo do zgody co do wydania zakładników, i do tego tak licznych; zaś radził wysłać [poselstwo] w celu poznania ich zamiarów. Spór tych trzech z rzeczonym hrabią na różniącą ich sprawę był długi i zażarty. Z jednej strony [hrabia Charolais] widział swych zawziętych i starych wrogów w rozsypce i bezbronnych, z drugiej strony przypominano jego obietnicę. Na koniec wysłano do nich trębacza, ten zaś napotkał zakładników, których doń wiedli. Tak zakończyła się ta sprawa i każdy powrócił do siebie. Zbrojnym wielce nie spodoba się owa rada, którą dał był konetabl, gdyż już mieli przed oczami obfity łup. Zaraz wysłano poselstwo do Lige w celu zatwierdzenia tegoż pokoju9. Lud, który jest niestały, wciąż [tam] mówił, iż zabrakło śmiałości do walki; a strzelano w ich stronę z kulweryn10 i wciąż warcholono.
- Hrabia Charolais powrócił do Flandrii. W tym czasie umarł jego ojciec, którego pochował z wielką pompą w Brugii11, a o śmierci tegoż pana powiadomił króla.
- Rozdział 2
- Jak mieszkańcy Lige zerwali pokój z księciem Burgundii, wcześniej hrabią Charolois; oraz jak ten pokonał ich w bitwie
- Przez wszystkie te lata sporów, trwające przez dwadzieścia lat lub więcej12, jedne na stopie wojennej, inne [toczące się] w okresie rozejmów lub pozorowanych działań, kiedy to każdy z książąt włączał w układy rozejmowe swych sojuszników, Bóg obdarzył królestwo [Francji] dobrocią w tym sensie, iż w Anglii wojny i podziały były tam wciąż sprawą zwyczajną; zaczęły się jakieś piętnaście lat wcześniej13, a w wielkich i okrutnych bitwach poległo wielu znaczących ludzi. Wszyscy traktowani byli jako zdrajcy, albowiem do korony pretendowały dwa domy, to jest dom Lancasterów i dom Yorków. A należy sądzić, iż gdyby Anglicy znajdowali się w tym stanie, co niegdyś, to królestwo [nasze] miałoby spore trudności.
- Król starał się wciąż doprowadzić do końca sprawę Bretanii, bardziej niż jakąkolwiek inną, gdyż zdawało mu się, jako byłby to podbój łatwiejszy, a opór mniejszy niż [krajów] domu burgundzkiego, ci zaś gościli jego wrogów, jak jego brata i innych, którzy bruździli w królestwie. I dlatego starał się usilnie podejść księcia Burgundii Karola, aby ciągu wielu lat dać mu poczuć w wielu ofertach [składanych] przez licznych pośredników, iż chce go pozostawić [w spokoju], aby on w zamian pozostawił [w spokoju] mieszkańców Lige i innych swych nieprzyjaciół, na co jednak niepodobna było się zgodzić; lecz książę Burgundii na nowo poszedł na tych z Lige, którzy złamali pokój i zajęli miasto zwane Huy14, a [jego ludzie], wygnawszy mieszkańców, obrabowali je, nie zważając na zakładników, których [tamci] poprzedniego roku byli wydali pod karą śmierci [dla tychże], jeśli by [sami] zerwali ów traktat, jak i pod karą wielce wysokiej kontrybucji. Zebrał [książę] swe wojsko koło Louvain, które znajduje się w kraju Brabancji, u wejścia do [kraju] Lige. Wtedy przybył doń hrabia Saint-Pol, konetabl Francji, który wtenczas całkowicie przyłączył się do króla i przy nim przebywał, a takoż kardynał Balue15 i inni, którzy uzmysłowili księciu Burgundii, iż mieszkańcy Lige byli sojusznikami króla i obejmował ich [zawarty] z nim rozejm, a uprzedzili go, iż król ich wesprze, gdyby książę Burgundii ich zaatakował. W zamian wysunęli ofertę, iż jeśli [książę] zgodzi się, aby król nawiedził wojną Bretanię, ten pozwoli mu działać przeciw tym z Lige. Ich audiencja była krótka i odbyła się publicznie, a pozostali tylko przez jeden dzień16. Rzeczony książę Burgundii podał jako powód wojny fakt, iż mieszkańcy Lige sami go zaatakowali i jako zerwanie rozejmu wyszło w ten sposób od nich, nie [zaś] od niego i dlatego on sam nie powinien opuszczać swych sojuszników. Ambasadorowie zostali odprawieni. Kiedy następnego dnia od ich przybycia [książę] chciał dosiąść konia, mówiąc głośno, iż prosić będzie króla, aby ten nic nie działał przeciw Bretanii, konetabl powiedział z naciskiem: Panie, żadnego wyboru nie dokonujecie, gdyż bierzecie wszystko i pragniecie prowadzić wojnę po swojemu przeciw naszym przyjaciołom i sprawić, iż zachowamy pokój, nie śmiąc atakować naszych nieprzyjaciół, choć wy czynicie to z waszymi. To nie może tak być: król tego nie ścierpi. Książę, żegnając się z nimi, odrzekł: Ci z Lige zgromadzili się i oczekują bitwy, nim trzy dni przeminą. Jeśli ją przegram, to uczynicie, co zechcecie; wszelako jeśli ją wygram, zostawicie Bretończyków w spokoju. Po czym dosiadł konia, a ambasadorowie powrócili do swej kwatery, by gotować się do wyjazdu. On zaś wyjechał z Louvain pod bronią w dość licznym towarzystwie i obległ miasto zwane Saint-Trond17. Wojsko jego było bardzo liczne, gdyż wszyscy, którzy mogli przybyć z Burgundii, doń się przyłączyli; a [nigdy] nie widziałem zgromadzonych przy nim razem tyluż ludzi, [a jeśli już], to dużo mniej.
- Nieco przed swoim wyjazdem kazał rozważyć, czy powinien stracić zakładników lub też co innego miałby z nimi uczynić. Niektórzy, a w szczególności pan de Contay, o którym już wielokrotnie powiadałem, proponowali, by ich wszystkich uśmiercić, a nigdy dotychczas nie widziałem go przemawiającego z taką złością i okrucieństwem, jako wtedy. To dlatego trzeba koniecznie, aby książę miał wielu ludzi w swej radzie, gdyż zdarza się, iż najmądrzejsi często się mylą i dają się ponieść pasji, jako w sprawie, o której mowa, czy to przez miłość, czy to przez nienawiść, lub z chęci wyrażenia odmiennego zdania niż kto inny, a czasami z powodu niedyspozycji pewnych osób, gdyż nie powinno się zwoływać narady tak, jako zwykło się to czynić, [czyli] po posiłku. Niektórzy mogliby rzec, iż ci, którzy popełniają niektóre z tych błędów, nie powinni się znaleźć w radzie takiegoż księcia; na to należałoby odrzec, iż wszyscy jesteśmy ludźmi, a jeśli chciałoby się szukać takich, którym nigdy nie zdarza się mówić bezrozumnie, ani nie poddają się pasji więcej niż inni, to powinno się ich szukać w niebie, gdyż nie znalazłoby się [ich] pośród ludzi. Lecz w zamian znajdzie się w radzie taki, który przemawiać będzie wielce rozumnie i pięknie; a nie będzie miał w zwyczaju wypowiadać się w taki sposób [jak pozostali], a tak jedni poprawiają drugich.
- Wracając do naszych narad, to dwóch lub trzech podzielało to zdanie, mając na uwadze znaczenie i rozum owego [pana] de Contay, gdyż w takiej radzie znajdzie się wielu ludzi (a jest ich dość), którzy przemawiają tylko po innych, bez zrozumienia czegokolwiek w danej sprawie, chcąc przypodobać się komuś, kto był przemawiał, byleby był on mężem znaczącym. Następnie zapytano [o zdanie] pana de Humbercourt18, pochodzącego z okolic Amiens, jednego z najrozumniejszych i najbystrzejszych ludzi, jakich kiedykolwiek znałem, a który rzekł, iż według niego, aby zachować Boga po swej stronie i ukazać wszystkim, iż [książę] nie jest mściwy, niech uwolni wszystkich trzystu zakładników, zwłaszcza, iż ci zgodzili się nimi zostać w dobrych zamiarach i w nadziei na trwały pokój, lecz teraz ukaże im się na odchodnym łaskę, którą okazał im książę, prosząc ich, by postarali się przekonać ten lud do prawdziwego pokoju, oraz, jeśli tamci nie będą chcieli tego słuchać, to przynajmniej oni, uznając dobroć im okazaną, nie przyłączą się do wojny przeciw niemu oraz, towarzyszącemu mu, ich biskupowi. Ta opinia przeważyła i zakładnicy przyrzekli to, kiedy ich uwalniano. Powiedziano im, iż jeśli któryś z nich zostanie pochwycony na wojnie, to zapłaci za to głową. Z tym odeszli.
- Sądzę, jako należałoby rzec, iż po tym, jak pan de Contay wyraził swą okrutną radę na temat owych nieszczęsnych zakładników, jako tu usłyszeliście, z których część zgodziła się nimi zostać z czystej dobroci, [wtenczas] jeden z tych, którzy brali udział w naradzie, rzekł mi na ucho: Widzicie tego męża? Choć już jest stary, wydaje się być dobrego zdrowia; lecz śmiem się założyć o wiele, iż za rok nie będzie go wśród żywych. A rzekł tak z powodu owej straszliwej rady, którą tamten był udzielił. I tak się też stało, gdyż długo nie pożył, lecz wcześniej przysłużył się jednego dnia swemu panu w czasie bitwy, o której później opowiem.
- Wracając do naszej opowieści, to usłyszeliście, jako po opuszczeniu Louvain książę obległ Saint-Trond i użył swej artylerii, by ostrzeliwać miasto; przebywało tam jakieś trzy tysiące mieszkańców Lige i pewien wielce szlachetny rycerz nimi dowodzący19; on to właśnie układał się [w sprawie] pokoju, gdy znaleźliśmy się poprzedniego roku naprzeciw nim uszykowani do bitwy. Trzeciego dnia od rozpoczęcia oblężenia20 przybyli ci z Lige, by doprowadzić do zwinięcia oblężenia, a byli w wielkiej liczbie, to jest trzydziestu tysięcy ludzi lub nawet więcej, tak dobrych, jak i lichych, a wszyscy pieszo za wyjątkiem jakichś pięciuset konnych, wraz z wielką ilością artylerii21. Około godziny dziesiątej znajdowali się w pewnej wsi, obwarowanej i częściowo otoczonej mokradłami, która zwała się Brustem22 i odległa była od nas o pół mili. W kompanii ich znajdował się Franciszek Royer23, baliw Lyonu, wówczas ambasador króla u mieszkańców Lige. Alarm szybko dotarł do naszego obozu; a należy przyznać, iż po prawdzie wydano zły rozkaz, nie wysyłając podjazdów w pole, gdyż ostrzegli nas dopiero uciekający furażerzy.
- Nigdy nie znalazłem się razem z księciem Burgundii w miejscu, w którym bym widział go wydającego rozkazy, nie licząc tego dnia. Zaraz wysłał wszystkie batalie w pole, za wyjątkiem tych kilku, którym rozkazał pozostać przy oblężeniu; a między innymi pozostawił [tam] pięciuset Anglików. Ustawił po obu stronach wioski jakieś tysiąc dwustu zbrojnych, podczas gdy on sam pozostał naprzeciw, w większej odległości od wioski niż inni, wraz z ośmiuset ludźmi, a było tam [obecnych] wielu dobrych piechurów wraz z łucznikami oraz wielka liczba zbrojnych24. A pan de Ravenstein wyruszył wraz książęcą strażą przednią, wszyscy piechotą, zbrojni i łucznicy oraz pewna liczba artylerii, aż do brzegów fosy, która była szeroka, głęboka i wypełniona wodą. I pod ostrzałem z łuków i dział odrzucono nieprzyjaciela i zajęto ich fosę oraz artylerię. Kiedy naszym zabrakło strzał, tym z Lige wróciła odwaga, a że mieli długie piki, które im dawały przewagę, zatem rzucili się na naszych łuczników i tych, co im przewodzili i pojedynczym oddziałem położyli od razu czterystu czy pięciuset ludzi, a wszystkie nasze chorągwie się zachwiały, jak u ludzi prawie pokonanych. I wtedy książę kazał ruszyć łucznikom ze swej batalii, których prowadzili pan Filip de Crvecoeur pan des Cordes, jak i wielu innych znaczących mężów, z wielkim krzykiem atakując tych z Lige, a którzy od razu zostali pokonani.
- Konni, o których mówiłem, a którzy znajdowali się po obu stronach wioski, nie byli w stanie nic uczynić tym z Lige, ani nie mógł tego uczynić książę Burgundii z miejsca, które zajmował, a to z powodu mokradeł; lecz stali tam tylko na wypadek, gdyby tym z Lige udało się zmusić do odwrotu straż przednią i przekroczyć ich fosę, wychodząc na równinę, aby wtedy na nich nastąpić. Ci z Lige rzucili się do ucieczki wzdłuż owych mokradeł, a byli ścigani tylko przez piechotę. Konni zaś, którzy byli przy księciu Burgundii, zostali przezeń po części wysłani do wsparcia pościgu, lecz musieli zawrócić ze dwie dobre mile, by znaleźć przejście, a zaskoczyła ich noc, dzięki czemu wielu mieszkańcom Lige udało się ujść z życiem. Wysłał innych przed miasto, gdyż usłyszał wielki hałas i obawiał się z ich strony wycieczki. I w rzeczy samej wychodzili trzykrotnie, lecz za każdym razem byli odrzucani, a dobrze się sprawili Anglicy, którzy tam pozostali.
- Ci z Lige, po tym, jak ich zmuszono do odwrotu, zebrali się wokół swych taborów; ich opór trwał krótko. Wszystkich ludzi poległo jakieś sześć tysięcy25, co wydaje się wielką liczbą dla tych, którzy nie chcą kłamać; lecz od moich narodzin słyszałem w wielu przypadkach, jako mówiono, iż za jednego poległego zabito stu innych [nieprzyjaciół], wyobrażając sobie, iż sprawia się tym radość. To takimi kłamstwami niekiedy oszukuje się [swych] panów. Zanim nastała noc, ponad piętnaście tysięcy nie żyło26. Kiedy praca została skończona, i ponieważ było już bardzo późno, książę Burgundii powrócił do swego obozu wraz z całym wojskiem, za wyjątkiem tysiąca czy tysiąca dwustu konnych, którzy oddalili się stąd dwie mile, aby ścigać uciekinierów, gdyż inaczej nie udałoby się ich znaleźć z powodu małej rzeczki. Nie dokonali wielkich czynów z powodu nocy, jednakże kilku zabili, a pozostałych pochwycili. Większa część ich kompanii uciekła do miasta. Tego dnia pan de Contay wielce pomógł w zachowaniu porządku, jednak kilka dni później zmarł w mieście Huy27 i miał jakże piękny koniec, a był dzielny i rozumny. Lecz niewiele pożył po owej okrutnej radzie, którą wypowiedział przeciw zakładnikom, o której to już wyżej usłyszeliście28.
- Kiedy tylko książę się rozbroił, wezwał sekretarza i napisał list do konetabla i do innych, którzy opuścili go w Louvain (a było to zaledwie przed czterema dniami), gdzie przybyli jako ambasadorowie, jako to już było mówione i powiadomił ich o zwycięstwie, prosząc, aby nie wysuwać żadnych żądań wobec Bretończyków.
- Dwa dni po tej bitwie odmieniła się pycha owego głupiego ludu, a to przy niewielkich stratach. Lecz kimkolwiek by się nie było, należało zawsze mieć obawy przed zawierzeniem wojennej fortunie, gdyby tylko można było tego uniknąć, gdyż nawet przy małej liczbie ludzi, których się traci, więcej [takie bitwy] zmieniają w umysłach przegranych, niż można to sobie wyobrazić, tak w wyniku trwogi, w którą wprawiają ich nieprzyjaciele, jak i przez pogardę, którą okazują swemu panu i jego najbliższym sługom; a wtedy zaczynają szemrać i czynić intrygi, wysuwając harde żądania, większe niż by należało, zaś okazując gniew, gdy im się odmawia. Jeden talar bardziej by się przydał wcześniej, niż trzy talary później; a jeśli przegrany ma rozum, to nie zawierzy wówczas więcej fortunie z udziałem uciekinierów, lecz zachowa ostrożność i spróbuje w innym miejscu odnieść łatwiejsze zwycięstwo, by [jego ludzie] nacieszyli się swą przewagą i wróciło im serce do walki, a strach został z nich zdjęty. A i tak przegrana bitwa ma zawsze złe i tragiczne skutki dla przegranych. Prawdą jest, iż zdobywcy winni dążyć do bitwy, aby skrócić swe przedsięwzięcie, jako i ci, którzy mają dobrą piechotę, a lepszą od sąsiadów, co dziś można to rzec o Anglikach i Szwajcarach. Nie mówię to po to, by pomniejszyć inne nacje, lecz to oni odnieśli wielkie zwycięstwa, a ich ludzie nie są zdatni do pozostawania długo w polu bezużytecznie, jako by czynili Francuzi lub Włosi, którzy są rozumniejsi i zdatniejsi do kierowania. W zamian zwycięzca zyskuje mir i szacunek u swych ludzi, większe niż przedtem; wzrasta posłuch u jego poddanych; poważa się go, zgadzając się na wszystko, o co poprosi; jego ludzie zyskują na odwadze i śmiałości; a bywa, jako ci książęta chodzą w takiej chwale i wpadają w tak wielką pychę, iż w następstwie zdarza się im nieszczęście; a mówię tak, gdyż to widziałem. Łaska taka pochodzi tylko od Boga.
- Ci, którzy się kryli w Saint-Trond, widząc, iż bitwa jest dla nich przegrana, i jako zostali z trzech stron otoczeni, a sądząc, iż klęska była cięższa niż w rzeczywistości, poddali miasto29, oddali broń i wydali dziesięciu ludzi bez sprzeciwu, tych, których zechciał wybrać książę Burgundii, a których to kazał ściąć; zaś w tej liczbie było sześciu spośród zakładników, których kilka dni wcześniej uwolnił pod warunkami, o których wcześniej była mowa.
- Zwinął swój obóz i skierował się na Tongres, którego mieszkańcy gotowali się na oblężenie30. Jednakże miasto wcale nie było warowne; toteż, nie czekając na klęskę, uczyniło to samo i wydało dziesięciu ludzi, pośród których znalazło się jeszcze pięciu czy sześciu spośród [tamtych] zakładników; wszystkich dziesięciu stracono, jako i poprzednich.
- Rozdział 3
- Jak po tym, jak niektórzy mieszkańcy Lige zgodzili się poddać swoje miasto, a inni odmówili, pan de Humbercourt znalazł dla księcia Burgundii sposób na wejście
- Tego samego dnia, w którym nastąpiło poddanie się, a książę zażyczył sobie wejść do miasta, wysłał najpierw pana de Humbercourt, by wkroczył tam jako pierwszy, gdyż dobrze je znał z czasów, kiedy nim zarządzał w latach pokoju34. Jednakże wejścia mu tego dnia odmówiono, zatem stanął kwaterą w niewielkim opactwie położonym u jednej z bram; a miał z sobą jakieś pięćdziesięciu zbrojnych. Wszystkich ludzi mógł mieć pod bronią jakichś dwustu, a wśród nich byłem także i ja. Książę Burgundii powiadomił go, aby się stamtąd nie ruszał, jeśli tylko będzie się czuł bezpieczny, lecz jeśli miejsce nie jest warowne, aby doń powrócił, albowiem droga jest zbyt ciężka, aby ruszyć mu na pomoc, gdyż w okolicy tej występują same skały.
- Pan de Humbercourt postanowił nie odchodzić, gdyż miejsce było mocno warowne, a zatrzymał ze sobą pięciu czy sześciu znaczących ludzi z miasta spośród tych, którzy przybyli, by oddać klucze do miasta, aby się nimi [mieszczanami] posłużyć, jak o tym zaraz usłyszycie. Kiedy nastała godzina ósma wieczorem, usłyszeliśmy ich dzwon, na odgłos którego się zbierają, a ów [pan] de Humbercourt obawiał się, aby to nie był sygnał do ataku na nas, gdyż dobrze wiedział, jako pan Raes de Lintre i wielu innych nie chcieli zgodzić się na pokój; a podejrzenie to było słuszne i prawdziwe, gdyż ci mieli taki zamiar i byli gotowi do ataku.
- Wspomniany pan de Humbercourt na to rzekł: Jeśli zabawimy ich do północy, to nam się upiecze, gdyż będą znużeni i najdzie ich chęć na sen. A ci, którzy są naszymi wrogami, wezmą nogi za pas, widząc, iż rzecz im się nie udała. I aby sprawie nadać bieg, wysłał dwóch mieszczan, których przetrzymywał, jak wam o tym mówiłem, którym to dał pismo z pewnymi dość przyjaznymi klauzulami. Uczynił to tylko po to, aby im dać możliwość do wspólnego rozmówienia się i zyskać tym na czasie, gdyż było w ich zwyczaju, a wciąż tak jest, aby cały lud zbierał się w pałacu biskupa, kiedy dzieje się coś nowego, a wzywani są odgłosem dzwonu znajdującym się w środku. Zatem nasi dwaj mieszczanie, którzy byli zakładnikami, lecz zacnymi, podeszli do bramy, gdyż droga była długa na dwa strzały z łuku, a zastali tam moc zbrojnego ludu. Jedni chcieli, by atakować, inni nie. Rzekli głośno panu miasta, iż przynieśli pismo z korzystnymi ofertami od pana de Humbercourt, namiestnika księcia Burgundii w tej marchii, a byłoby słuszne, aby w pałacu się nad nim pochylili; tak też się stało. Zaraz usłyszeliśmy bijący pałacowy dzwon, po którum poznaliśmy, iż są zajęci. Nasi dwaj mieszczanie nie powrócili, lecz po jakieś godzinie usłyszeliśmy od strony bramy hałas większy niż poprzednio. Przybyło tam o wiele więcej ludzi, krzyczących z wysokości murów i rzucających na nas obelgi. Wtedy pan de Humbercourt uznał, iż niebezpieczeństwo stało się dla nas większe niż poprzednio i pchnął do nich tych czterech zakładników, jacy mu pozostali, z pismem, w którym zaznaczał, iż on sam, będąc namiestnikiem miasta w imieniu księcia Burgundii, traktował je przyjaźnie i za nic w świecie nie chciał zgodzić się na jego zniszczenie, gdyż niegdyś należał był do jednego z ich cechów, a mianowicie kowali, a nawet nosił był cechowy strój; zatem lepiej by uczynili, gdyby zawierzyli jego słowom; krótko mówiąc, jeśli chcieliby korzystać z owoców pokoju i uratować swój kraj, niechże wypełnią warunki zawarte w memorandum, wyrażając zgodę na otwarcie bram, jako to wcześniej byli obiecali. Poinstruował dokładnie tych czterech, którzy poszli do bramy, tak jak uczynili to ich poprzednicy, a zastali ją całkiem otwartą. Jedni przyjęli ich obelgami i pogróżkami; inni byli zadowoleni po usłyszeniu treści ich pisma i powrócili do pałacu. I zaraz usłyszeliśmy pałacowy dzwon, co napełniło nas radością; zaś hałas, który słyszeliśmy od bramy, przycichł. W rzeczy samej, długo siedzieli oni w tym pałacu, aż do godziny drugiej po północy; a postanowili, iż dotrzymają układu, który zawarli i rankiem wydadzą jedną z bram panu de Humbercourt; a każdy z nich udał się na spoczynek, tak jak [rzeczony] pan de Humbercourt to przewidział. I zaraz pan Raes de Lintre wraz ze swymi stronnikami uciekł z miasta35. Nie zatrzymywałbym się tak długo nad tym ustępem, wiedząc, iż sprawy te nie są istotne, gdybym nie chciał przez nie ukazać, jak czasami podobnymi sposoby i zręcznością, wynikającymi z wielkiego rozumu, unika się sporych niebezpieczeństw i szkód.
- Następnego dnia36 o świcie wielu spośród zakładników przybyło rzec panu de Humbercourt, aby ten zechciał udać się do pałacu, gdzie zebrał się cały lud, aby zaprzysiąc dwa punkty, co do których lud żywił obawy, a mianowicie [powstrzymania się od] podpaleń i rabunku; po tym brama miała mu zostać wydana. Powiadomił o tym księcia Burgundii, po czym tam się udał; zaś po złożeniu przysięgi powrócił do bramy. Rozkazano zejść wszystkim, którzy na niej stali, a on rozmieścił tam dwunastu zbrojnych oraz łuczników i wywiesił chorągiew księcia Burgundii. Następnie podjechał do innej [bramy], która była zamurowana i powierzył ją bastardowi z Burgundii, który tam się rozłożył kwaterą; a inną [bramę przekazał] marszałkowi Burgundii, a jeszcze inną szlachcie, która takoż z nim była. W ten sposób cztery bramy zostały zajęte przez ludzi księcia Burgundii, a zostały na nich wywieszone [książęce] chorągwie.
- Należałoby zatem wiedzieć, jako w tych czasach Lige było jednym z najpotężniejszych miast tego regionu, po czterech czy pięciu [innych], oraz jednym z najludniejszych; a schroniło się doń wielu mieszkańców okolic; dlatego też nic w nim nie wyglądało, jakoby przegrano bitwę. Nie brakowało w nim żadnych dóbr. A przecież był to sam środek zimy, a deszcze padały częściej niż można to wyrazić, zaś cały kraj stał się błotnisty i niewiarygodnie rozmiękły; nam [z kolei] brakowało żywności i pieniędzy, a wojsko było niemal całkiem w rozsypce; zaś nasz pan, książę Burgundii, nie miał żadnej chęci na obleganie miasta, a poza tym nawet nie byłby w stanie; a gdyby [tamci] czekali z poddaniem się o dwa dni dłużej, ten zaraz by stąd odszedł. I dlatego chciałbym zakończyć tym, jako wielka chwała i honor przypadły mu w udziale w czasie tej wyprawy, a spłynęły nań tylko dzięki łasce Boga, wbrew wszelkiemu rozumowi; zaś nie ośmieliłby się prosić Go o względy, które by mu się nie należały. A wedle ludzkiego osądu, wszystkie te łaski i dobrodziejstwa otrzymał w zamian za łaskę i miłosierdzie okazane zakładnikom, o czym już wyżej usłyszeliście. A mówię o tym chętniej, iż książęta i inni czasami się skarżą, jakoby było to ciężarem, gdy okażą komuś dobrodziejstwo lub sprawią radość, mówiąc, jako uczynili tak przypadkowo, a w przyszłości już nie przyjdzie im tak łatwo przebaczać czy okazać szczodrobliwość lub inną łaskę, które to rzeczy przynależne są ich funkcji. Wedle mnie, to źle czynią, jest to [bowiem] udziałem tych, którzy mają niegodziwe serca, gdyż książę lub inny człowiek, który nigdy nie popełnił błędu, byłby tylko bestią, która nie zna ani dobra, ani zła, ani różnicy między nimi; a poza tym ludzie nie mają wszyscy tej samej natury; i dlatego z powodu niegodziwości u jednej czy dziesięciu osób nie powinno się unikać okazywania życzliwości innym, jeśli ma się ku temu czas i sposobność. Sądzę, jako winno się właściwie oceniać, z kim ma się do czynienia, gdyż nie wszyscy są godni takich łask, a dla mnie jakże jest dziwaczne, iż osoba rozumna może okazać niewdzięczność wobec tak wielkich dobrodziejstw, otrzymanych od drugiej. W tym owi książęta mogą wielce się mylić, gdyż przebywanie w towarzystwie głupca nigdy na dłuższy czas nie jest korzystne, a wydaje mi się, jako jednym z najznaczniejszych dowodów rozumu, który wielki pan może okazywać, jest przebywanie razem w towarzystwie oraz dopuszczanie do siebie ludzi zacnych i uczciwych, gdyż w ludzkim osądzie znajdzie przymioty i naturę tych, których trzyma jak najbliżej swej osoby. A kończąc ten ustęp, dodam, jako wydaje mi się, iż nigdy nie należy się ociągać w czynieniu dobra, gdyż jeden, nawet najmniejszy ze wszystkich [człowiek], któremu dobro zostało wyświadczone, może przypadkiem oddać takie usługi i okazać tyle wdzięczności, iż wynagrodzi tym wszelkie akty tchórzostwa i zła, które inni w tym miejscu by czynili. Takoż co do owych zakładników, widzieliście, jako niektórzy okazali się być zacnymi i wdzięcznymi, a inni, i to w większości, niegodziwcami i niewdzięcznikami. Tylko pięciu czy sześciu sprawiło się tak, jako tego sobie życzył książę Burgundii.
- Rozdział 4
- Jak książę Burgundii wkroczył do miasta Lige; i jak ci z Gandawy, którzy poprzednio źle go przyjęli, teraz przed nim się ukorzyli
- Kiedy książę się tam znalazł, rozkazał podnieść tenże relikwiarz i zanieść do kościoła. Jedni go podnieśli, okazując posłuszeństwo, lecz inni postawili go z powrotem. Wysunęli żądania wobec pewnych obywateli miasta w sprawie podatków; obiecał im oddać sprawiedliwość. A kiedy ujrzał, iż nie może ich rozproszyć, wycofał się do swej kwatery, podczas gdy oni pozostawali na rynku przez osiem dni. Następnego dnia zanieśli mu swe petycje, w których domagali się przywrócenia wszystkiego, co zostało im przez księcia Filipa odebrane na mocy pokoju w Gavre, a między innymi i to, by każdy cech mógł mieć swą chorągiew, jak to było w ich zwyczaju, zaś cechów owych mają siedemdziesiąt dwa.
- Z powodu niebezpieczeństwa, w którym się znalazł, [książę] został zmuszony do wyrażenia zgody na wszystkie żądania i przywileje, które chcieli. Jak tylko, po wielu kursach tam i z powrotem, dał swą zgodę, ci wystawili na rynek swe chorągwie, które już zostały sporządzone, przez co jasno wykazali, iż i tak by je tam wnieśli [nawet] wbrew jego woli, gdyby się na to nie zgodził. A miał słuszność, gdy mówił, jako inne miasta będą naśladować jego wkroczenie do Gandawy, gdyż wiele z nich się zbuntowało, biorąc przykład z tego miasta, zabijając jego urzędników i dokonując innych haniebnych czynów. A gdyby uwierzył w powiedzenie swego ojca, nie spotkałby go ten zawód, a tenże mówił, jako Gandawczycy miłowali syna swego księcia, lecz nigdy swego księcia. A po prawdzie po mieszkańcach Lige nie ma nikogo bardziej niestałego. W jednej rzeczy są dość uczciwi, zważając na ich przywary: nigdy nie podnoszą ręki na osobę swego księcia, a mieszczanie i notable są wielce zacnymi ludźmi, których drażnią szaleństwa ich ludu.
- Trzeba było, by książę udawał, jako nie zważa na wszystkie te oznaki nieposłuszeństwa, by nie prowadzić jednocześnie wojny ze swymi poddanymi i tymi z Lige, lecz wiedział dobrze, iż jeśli powiedzie mu się na wyprawie, którą podejmował, wtedy przywróci ich do rozumu. I tak się też stało, gdyż, jak to już mówiłem, przyszli piechtą aż do Brukseli, przynieśli ze sobą wszystkie swe chorągwie, jako i wszystkie swe przywileje i pisma, które [wtedy] kazali mu podpisać, gdy opuszczał Gandawę. A w czasie wielkiego zgromadzenia w wielkiej hali w Brukseli, gdzie obecnych było wielu ambasadorów, złożyli przed nim owe chorągwie, jako i wszystkie owe przywileje, by uczynił z nimi wedle swej woli. Jego heroldowie na jego rozkaz zdarli chorągwie z drzewców, do których były przytwierdzone i zostały one wszystkie wysłane do Boulogne-sur-Mer, dziesięć mil od Calais. Tam znajdowały się te, które zostały im odebrane w czasach jego ojca, księcia Filipa, po wojnach, które ten przeciw nimi prowadził, a w których ich pokonał i podporządkował. Kanclerz księcia zabrał wszystkie te przywileje, a skasował jeden, który mieli, a dotyczący ich ławy; jako iż we wszystkich pozostałych miastach Flandrii książę odnawia ławę każdego roku i każe jej zdać rachunki, lecz w Gandawie na mocy tego przywileju mógł wymienić tylko czterech ludzi, a oni zaś wymieniali pozostałych, to jest dwudziestu dwóch ławników. Kiedy ci, którzy wchodzą do miejskiej ławy, odpowiadają hrabiemu Flandrii, zostawia ich na ten rok w spokoju, a oni zgadzają się na wszystko, czego zażąda, lecz jeśli ławy mu nie odpowiadają, to często zdarzają się przeciw niemu tumulty.
- Poza tym zapłacili trzydzieści tysięcy florenów księciu, sześć tysięcy jego dworzanom, a niektórych ludzi wygnano z miasta. Wszelkie pozostałe przywileje zostały im zwrócone. Wszystkie pozostałe miasta zachowały pokój w zamian za pieniądze, gdyż nic przeciw niemu nie uczyniły.I tak sami możecie ujrzeć, ile dobrego można zdziałać dzięki zwycięstwu, a ile szkód może spowodować porażka; przez to należy z wielką rozwagą zawierzać [los] fortunie bitwy, jeśli nie jest się do tego zmuszonym, a jeśli już musi się do niej stanąć, należy rozważyć przed działaniem wszelkie możliwe przypadki, które by mogły się wydarzyć. Jako iż często ci, co działają w strachu osiągają swe cele i częściej wygrywają niż ci, co czynią to pod wpływem pychy; chociaż, jeśli Bóg zechce przyłożyć tu swą rękę, nic to nie da. Ci z Lige zostali ekskomunikowani pięć lat wcześniej42, z powodu sporów z ich biskupem, do którego nie mieli żadnego szacunku, lecz trwali dalej w swym szaleństwie z niegodziwości, nie potrafiąc odpowiedzieć, co ich do tego popychało, za wyjątkiem nadmiaru bogactw i wielkiej pychy. A tenże król Ludwik wypowiadał wielce mądre wedle mnie słowa, mówiąc, iż jeśli pycha jedzie przodem, wstyd i szkoda blisko za nią podążają, a przez to grzech ją nie hańbi.
- Rozdział 5
- Jak król Ludwik, widząc, co przydarzyło się tym z Lige, prowadził w Bretanii wojnę przeciw sprzymierzeńcom księcia Burgundii; i jak obaj się spotkali i rozmawiali ze sobą w Péronne
- I w końcu, jak tylko nastało lato, król stracił cierpliwość i wkroczył do Bretanii, lub raczej to jego ludzie wkroczyli tam w jego imieniu, a zajął dwa małe zamki: jeden zwany Chantocé, a drugi Ancenis. Jak tylko te wieści dotarły do księcia Burgundii, bardzo się tym wzburzył, a proszony przez książąt Normandii i Bretanii, zebrał natychmiast swe wojsko i napisał do króla, by zechciał zrezygnować z owego przedsięwzięcia, pamiętając, iż tychże [książąt] obejmował rozejm, jako i jego sojuszników. Gdy nie otrzymał odpowiedzi, jakiej się spodziewał, książę wyszedł w pole koło miasta Péronne wraz z wielką liczbą ludzi. Król przebywał w Compiegne, a jego wojska cały czas [działały] w Bretanii.
- Kiedy książę już siedział tam od trzech czy czterech dni, przybył od króla jego ambasador, kardynał Balue, który zatrzymał się tu na krótko44, wysunął pewne propozycje, mówiąc księciu, jako ci dwaj [książęta] przebywający w Bretanii mogą się porozumieć i bez niego. Celem króla było cały czas to, aby ich rozdzielić. Szybko odprawiono kardynała, któremu jednak zgotowano honorowe i gorące przyjęcie i powrócił z tymi słowy, iż książę nie wyszedł w pole po to, by szkodzić królowi ani by z nim walczyć, lecz tylko by wspomóc swych sojuszników; a było tam wiele słodkich słów tak z jednej, jak i z drugiej strony. Zaraz po wyjeździe kardynała przybył do księcia herold Bretanii, przywożąc mu listy od książąt Normandii i Bretanii, w których powiadomili do, jako zawarli z królem pokój i zrezygnowali z wszelkich swych sojuszy, w tym takoż i z nim, a w przydziale książę Normandii miał otrzymać sześćdziesiąt tysięcy liwrów renty w zamian za Normandię, która niegdyś była mu ofiarowana. Z tego pan Karol [Francuski] nie był zadowolony, lecz musiał to ukrywać.
- Wielce zdumiony był książę Burgundii po usłyszeniu tych wieści, gdyż przecież wyszedł w pole, by wspomóc tychże dwóch książąt. A herold znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, zaś książę pomyślał, iż skoro przejeżdżał przez [ziemie] króla, to ten podrobił jego pisma; jednakże [książę] dostał takie same pisma inną drogą. Wydawało się odtąd królowi, jako oto osiągnął swój cel i łatwo teraz nakłoni księcia Burgundii do porzucenia tak samo sprawy tychże dwóch książąt. I zaczęli krążyć sekretni kurierzy od jednego do drugiego. W końcu król dał księciu Burgundii sto dwadzieścia tysięcy talarów w złocie, z której to sumy wypłacił mu połowę gotówką, zanim jeszcze książę zwinął obóz, na pokrycie kosztów wystawienia jego wojska. Książę wysłał do króla jednego ze swych pokojowców, znanego jako Jan [de] Boschuse45, męża wielce mu bliskiego. Król nabrał doń zaufania i zapragnął rozmówić się z księciem w nadziei na podporzadkowanie go całkowicie swej woli, zważając na trudności, do których ci dwaj książęta mu się przyczynili i na wielką sumę pieniędzy, którą mu podarował; a kazał przekazać księciu kilka słów od niego przez tegoż [pana] de Boschuse. Zatem wysłał ponownie w jego towarzystwie kardynała Balue i pana Tanneguya du Chastel, zarządcę Roussillon, przekazując ich [własnymi] słowy, iż król wielce by sobie życzył, aby to spotkanie się odbyło46. Zastali księcia w Péronne47; ten niezupełnie miał na nie ochotę, gdyż ponownie mieszkańcy Lige dawali oznaki, jakoby chcieli się zbuntować, [a to] za przyczyną dwóch ambasadorów, których król do nich był wysłał, aby ich nakłonić do buntu jeszcze przed rozejmem, który został zawarty na krótki okres czasu miedzy tymiż dwoma książętami oraz ich sojusznikami. Na to ambasadorowie odrzekli, iż ci nie ośmielili by się tego uczynić, pamiętając, jak książę ich pokonał zeszłego roku i zburzył ich mury [obronne]; kiedy zobaczą ów układ, ochota im przejdzie, nawet jeśli niektórzy [z nich] ją posiadali. A zatem postanowiono, by król udał się do Péronne, gdyż taka była jego wola, a książę własną ręką napisał doń list48, w którym gwarantował bezwarunkowo wolny przyjazd i powrót. I tak ambasadorowie wyjechali i powrócili do króla przebywającego w Noyon. Rzeczony książę, chcąc przywrócić porządek w sprawach Lige, kazał opuścić [miasto] biskupowi Lige, z którego to powodu miały miejsce wszystkie owe tumulty w tymże kraju. A wraz z nim odjechał pan de Humbercourt, zarządca księcia w [tymże] kraju, a towarzyszyło im wielu innych.
- Usłyszeliście, jako postanowiono, iż król uda się do Péronne. Tak też uczynił, a żadnej straży nie zabrał, lecz pragnął przebywać całkiem pod strażą i opieką księcia i zażyczył sobie, by pan des Cordes wyjechał mu naprzeciw z łucznikami księcia, u którego wówczas przebywał, aby go doprowadził. I tak też uczyniono: niewielu ludzi miał ze sobą, lecz były to wielkie osobistości, jak książę Burbonii, jego brat kardynał, hrabia Saint-Pol konetabl, który w sprawie tego przyjazdu do niczego się nie mieszał, lecz mu się on nie spodobał, gdyż wówczas w jego serce wlała się pycha i nie chciał okazywać pokory wobec księcia, jako niegdyś [bywało]; a z tej przyczyny nawzajem się nie miłowali. Byli tam takoż kardynał Balue oraz zarządca Roussillon i inni.
- Kiedy król zbliżył się do miasta Péronne49, książę wyjechał mu naprzeciw w licznym towarzystwie i poprowadził go do miasta, gdzie dał mu kwaterę u poborcy, który miał piękny dom w pobliżu zamku, jako iż kwatera w samym zamku niewiele była warta, a on sam był niewielki.
- Wojnę między dwoma wielkimi książętami łatwo rozpocząć, lecz trudno uspokoić z powodów, które występują, a potem ciągną się dalej. Jako iż wiele wysiłku z obu stron się wkłada, by przeciwnikowi szkodzić, a [wypadki] następują tak nagle, iż nie można się wycofać, tak, jako stało się udziałem tychże dwóch książąt, którzy tak z nagła podjęli decyzję o tym spotkaniu, nie powiadamiając o nim swych ludzi, przebywających daleko, a którzy po obu stronach wypełnili zadania zlecone przez ich panów. Książę Burgundii przyprowadził wojsko z Burgundii, w którym w tym czasie służyło wiele wielkiej szlachty. Przybyli z nim pan de Bresse50, biskup Genewy51, hrabia Romont52, i wszyscy oni byli braćmi i przedstawicielami domu sabaudzkiego, wszelako wielu innych było poddanymi księcia Sabaudii (gdyż Sabaudczycy i Burgundczycy we wszystkich czasach wielce się miłowali), a takoż nieco Niemców mieszkających na kresach zarówno księstwa Sabaudii, jak i hrabstwa Burgundii, a którzy byli w tych oddziałach. Należy wiedzieć, iż król niegdyś uwięził pana de Bresse z powodu dwóch rycerzy, których ten kazał uśmiercić w Sabaudii; dlatego też nie miłowali się [nawzajem]. W tej kompanii był jeszcze pan du Lau, którego król tak samo długo trzymał w więzieniu po tym, jak był wielce bliskim jego osoby53, by następnie uciec z więzienia i zbiec do Burgundii; a był tam takoż pan Poncet de Rivire oraz pan dUrfé54, który później został wielkim koniuszym Francji. A cały ten oddział, o którym mówiłem, pojawił się koło Péronne, kiedy przybył doń król. A [pan] de Bresse oraz trzej inni wyżej wspomniani wjechali do miasta Péronne, każdy nosząc [znak] krzyża świętego Andrzeja55; zaś sądzili, iż przybędą na czas, aby towarzyszyć księciu Burgundii, kiedy ten wyjedzie naprzeciw królowi, lecz nieco się spóźnili. Udali się od razu do książęcej komnaty, aby mu się pokłonić, a pan de Bresse zabrał głos, błagając księcia, aby ci trzej wyżej wspomniani pozostali pod jego ochroną pomimo przybycia króla, tak, jak to zostało im przyznane i przyrzeczone w Burgundii w chwili, gdy tam przybyli, a także, iż gotowi są mu służyć wobec wszystkich i przeciw wszystkim. Na tę prośbę książę ustnie się zgodził i im podziękował. Pozostała część wojska, które prowadził marszałek Burgundii, rozłożyła się na polach, jak jej nakazano. Marszałek ów życzył królowi równie źle, jak pozostali, o których była mowa, a to z powodu miasta Épinal, położonego w Lotaryngii, które ten niegdyś podarował był marszałkowi, a następnie mu je odebrał, aby je podarować księciu Janowi Kalabryjskiemu, o którym już często w tychże Pamiętnikach była mowa.
- Król został szybko uprzedzony o przybyciu tychże wszystkich ludzi i ich wojennym rynsztunku. Opanowało go przerażenie; a wysłał prośbę do księcia Burgundii, aby mógł zakwaterować w zamku, zaś ci wszyscy nowo przybyli byli mu nieżyczliwi. Ów książę wielce był z tego rad i przygotował mu kwaterę, mocno go zapewniając, iż nie ma się czego obawiać.
- Rozdział 6
- Dygresja na temat korzyści, jakie dobra literatura, a szczególnie historie, dają książętom i wielkim panom
- Poza tym nie mogę się powstrzymać od ganienia nieświadomych panów. Wokół wszystkich panów znaleźć można zawsze kilku uczonych, jako i ludzi w długich szatach56, co jest rzeczą naturalną; dobrze jeszcze, jeśli są zacni, lecz niebezpiecznym jest, jeśli są inni. Każde zasłyszane zdanie komentują [na bazie] prawa lub historii: co najlepszego się znajdzie, odwraca zaraz swój sens, lecz ludzie mądrzy lub oczytani nigdy nie dadzą się zwodzić, a im nie stanie śmiałości, by opowiadać kłamstwa. I wierzcie, iż Bóg nie ustanowił funkcji króla lub innego księcia [po to], by ten był ćwiczony przez [bezrozumne] bestie, ani ci, którzy przez próżność mówią: Nie jestem uczony, pozwalam działać mojej radzie; do niej mam zaufanie, by następnie bez podania przyczyny iść się zabawić. Gdyby w młodości takich właściwie edukowano, wtedy myśleliby inaczej i chcieliby, by ceniono w nich naturę i cnoty. Nie pragnę przez to rzec, jako wszyscy książęta wysługują się ludźmi złego stanu, lecz większość z tych, których znałem, nie była ich w chwilach konieczności pozbawiona, podczas gdy niektórzy rozumni umieją posługiwać się najlepszymi, a także takich szukać, nie skarżąc się wcale. A ze wszystkich książąt, których znałem, najlepiej umiał tak czynić król, nasz pan, który najlepiej honorował i cenił ludzi wybitnych i wartościowych. Był dość oczytany; lubił się pytać i słuchać o wszystkim, a rozum naturalny miał doskonały, znaczący więcej niż wszelka wiedza, którą otrzymać by można na tym świecie, a wszystkie księgi, które ją przekazują, niczemu nie służą, chyba do przypominania o wydarzeniach z przeszłości, pamiętając, jako w jednej księdze zobaczy się przez trzy miesiące więcej, niżby ujrzało następnie na własne oczu dwudziestu ludzi, do tego żyjący jeden po drugim. I tak, by zakończyć ten ustęp, powiem, iż Bóg nie mógłby zesłać na jakiś kraj gorszej plagi niż bezrozumnego księcia, gdyż od tego zaczynają się wszelkie inne nieszczęścia. Najpierw przychodzą podziały i wojna, gdyż taki [książę] zawsze składa władzę w ręce innego, gdy winien ją dzierżyć mocniej niż cokolwiek. Do podziałów dochodzą głód i śmierć, jako i inne nieszczęścia, które wojna niesie ze sobą. Zatem zważajcie, czy poddani księcia nie powinni się trapić, gdy widzą ich dzieci źle wykształcone i w rękach ludzi pośledniego stanu57.
- Rozdział 7
- Jak i dlaczego król Ludwik został zatrzymany i zamknięty w zamku Péronne przez księcia Burgundii
- Król, przybywając do Péronne, nie wziął zupełnie pod uwagę, iż sam wysłał był dwóch ambasadorów do Lige, by podburzyli mieszczan przeciwko księciu; którzy to ambasadorowie tak się do tego przyłożyli, iż już zebrali spory oddział [zbrojnych]. I zaraz ci z Lige ruszyli zdobywać miasto Tongres, gdzie przebywali biskup Lige i pan de Humbercourt razem z dwoma tysiącami ludzi lub więcej; a pochwycili owego biskupa i owego [pana] de Humbercourt, zaś nieco ludzi zabili, lecz nie uwięzili nikogo innego, jak tych dwóch i kilku z otoczenia biskupa; inni zaś uciekli, pozostawiając wszystko, co mieli, wielce zmieszani. Ci z Lige ruszyli z powrotem do swego miasta, położonego niedaleko od wspomnianego miasta Tongres. W drodze pan de Humbercourt zawarł układ z rycerzem znanym jako pan Wilhelm de Wilde58, co po francusku można tłumaczyć jako dziki. Rycerz ów uratował wszpomnianego [pana] de Humbercourt, obawiając się, aby tenże szalony lud nie pozbawił go życia, a złożył mu przysięgę wierności, której zupełnie nie dotrzymał, gdyż niedługo potem został zabity. Lud ten wielce był rad z pochwycenia swego pana biskupa Lige. Mieli w nienawiści wielu kanoników, których tamtego dnia uwięzili; od razu zabili ich pięciu czy sześciu. Między innymi był jeden, znany jako mistrz Robert59, wielce biskupowi bliski, którego wielokrotnie widywałem uzbrojonego całkowicie na wzór swego pana, gdyż taki jest zwyczaj w Niemczech u prałatów. Zabili owego mistrza Roberta w obecności biskupa i porąbali go na kawałki, którymi dla zabawy rzucali sobie jeden drugiemu w głowę. Zanim przebyli siedem czy osiem mil, które mieli do pokonania, zabili do szesnastu osób, kanoników i innych znaczących [ludzi], a niemalże wszyscy oni byli sługami biskupa. Dokonując tych uczynków, uwolnili kilku Burgundczyków, gdyż już czuli, iż zaczynają się układy pokojowe, a dobrze było mówić, jako wszystko to było tylko przeciw ich biskupowi, którego jako jeńca wiodą do ich miasta.
- [Niektórzy] z uciekinierów, o których mówiłem, wielce wystraszyli okolice, którymi przejeżdżali; a wieści te szybko dotarły do księcia. Jedni powiadali, iż wszyscy zginęli, inni na odwrót. W takich okolicznościach nigdy zazwyczaj nie dociera jeden posłaniec, lecz przybyło ich kilku, którzy widzieli, co się zdarzyło kanonikom, a zdawało im się, jako był wśród nich takoż i biskup, i [pan] de Humbercourt, a i wszyscy pozostali już [jakoby] nie żyli. A potwierdzili, iż widzieli królewskich ambasadorów w tej kompanii i ich [imiona] wymienili. Wszystko to zostało przekazane księciu, który zaraz dał temu wiarę i wpadł w wielki gniew, mówiąc, iż król przybył tutaj, by go oszukać. I nagle kazał pozamykać bramy miasta i zamku, a kazał głosić fałszywy powód, jakoby to czyniono z powodu szkatuły, która zaginęła, a zawierać miała drogocenne pierścienie i pieniądze. Król, który stwierdził, jako jest zamknięty w tym małym zamku, widząc tłum łuczników u bramy, nie był pozbawiony obaw i już się widział mieszkającego u stóp pewnej wielkiej wieży, gdzie hrabia Vermandois więził do śmierci jednego z jego poprzedników, króla Francji60.
- Wówczas byłem jeszcze przy księciu i służyłem mu jako szambelan, wchodząc do jego komnaty, kiedy tylko chciałem, gdyż taki był zwyczaj tego domu. Książę, gdy tylko stwierdził, iż bramy zostały zamknięte, kazał wyjść ludziom ze swej komnaty i rzekł do kilku z nas, jako król przybył tutaj, by go zdradzić, a ukrył przez swe przybycie całą swą potęgę, zaś stało się to wbrew jego woli. I zaczął przekazywać wieści z Lige, jak to król pokierował tymi sprawami przez swych ambasadorów i jak owi wszyscy ludzie zostali zabici. A był straszliwie wzburzony przeciw królowi i wielce mu groził, a myślę szczerze, iż gdyby w tej godzinie znalazł był takich, do których mógłby się zwrócić, a gotowych do umocnienia go w tym [postanowieniu] lub doradzenia, by coś niedobrego królowi uczynić, to by zostało to dokonane; a przynajmniej wtrącono by go do tej wielkiej wieży. Razem ze mną było tam tylko jeszcze dwóch szambelanów, z których jeden zwał się Karol de Visan61, a pochodził z Dijon, mąż uczciwy, w którym książę pokładał ufność. W niczym nie jątrzyliśmy, lecz uspokajaliśmy go, jak tylko mogliśmy. Chwilę później wobec innych przemawiał tymiż słowy, które poszły w miasto, by dotrzeć do komnaty króla, ten zaś wielce się przeraził; a tak by się zdarzyło każdemu, który by ujrzał, jako źle się zaczyna dziać. Spójrzcie, ile trzeba zdziałać, by przywrócić pokój w sporze, który się wszczął miedzy dwoma wielkimi książętami i naprawić błędy, które obaj popełnili, nie powiadamiając swych sług, daleko od nich przebywających, zajętych ich sprawami, a które z nagła trzeba było rozwiązywać.
- Rozdział 8
- Dygresja na temat tego, że gdy dwóch wielkich książąt spotyka się, aby załagodzić spór, to takie spotkanie więcej przynosi szkody niż pożytku
- Ciągnąc dalej ten ustęp o tym, jako spotkania pomiędzy wielkimi książętami nie są wcale potrzebne, [dodam], iż owi dwaj książęta nigdy się nie spierali, ani [nie mieli] nic do podziału, a widzieli się tylko jeden czy dwa razy na brzegu rzeki, rozdzielającej oba królestwa, w sąsiedztwie małego zamku zwanego Urtubie, zaś król Kastylii przechodził [wtedy] na [naszą] stronę [rzeki]. Nie przypadli sobie wielce do gustu; zwłaszcza nasz król zauważył, iż król Kastylii nie posiada wcale władzy, lub [miał jej] tylko tyle, ile się spodobało wielkiemu mistrzowi [Zakonu] Świętego Jakuba czy arcybiskupowi Toledo; zatem [nasz król] z nimi właśnie szukał przymierza, wiec przybyli do niego do Saint-Jean-de-Luz, po czym zawarł z nimi wielki sojusz i przyjaźń, a na ich króla mało zważał.
- Większa część ludzi obu królów zakwaterowała w Bajonie i od razu świetnie sobie radziła; zawarto wiele sojuszy, choć w różnych językach mówiono. Hrabia Ledesme przepłynął rzekę w łodzi, której żagiel był ze złotogłowiu i nosił parę butów bogato zdobionych klejnotami i tak przybył do króla. Francuzi powiadali, jako je wynajął, a złotogłów pożyczył z kościołów; jednakże nie było to prawdą; wszak on sam posiadał liczne dobra, gdyż później poznałem go jako księcia Albuquerque i właściciela wielkich ziem w Kastylii68. Zatem nawzajem obrzucano się kpinami między tymi dwoma nacjami, przybyłymi w to miejsce. Król Kastylii był szpetny, a jego strój nie podobał się Francuzom, którzy zeń kpili. Nasz król odziewał się krótko i tak niestosownie, iż gorzej [już] nie mógł, zaś czasami ubierał się w tkaninę dość marnej jakości, a nosił wielce brzydki kapelusz, inny niż pozostali, z ołowianym medalionem na nim. Kastylijczycy kpili zeń i twierdzili, iż to ze skąpstwa. W rzeczy samej, zgromadzenie owo się rozeszło wśród kpin i waśni, a królowie nigdy później nie darzyli się miłością. A wśród sług króla Kastylii rozpoczęły się wielkie kłótnie, które trwały aż do jego śmierci i długo później. I widziałem tego najnieszczęśliwszego z królów, opuszczonego przez swe sługi, czego nigdy [wcześniej] nie widziałem.
- Królowa Aragonii skarżyła się na ten wyrok, który wydał [nasz] król, korzystny dla króla Kastylii; odczuwała ku niemu wielką nienawiść, jako i król Aragonii69; a choć z konieczności korzystali z jego pomocy przeciwko tym z Barcelony70, to przyjaźń ta krótko trwała, a wojna między [naszym] królem a królem Aragonii ciągnęła się ponad szesnaście lat, a spór ten wciąż trwa71.
- Trzeba też wspomnieć inne [spotkania]. Książę Burgundii Karol później spotkał się na swą wielką prośbę z cesarzem Fryderykiem72, wciąż żyjącym, a poczynił ogromne wydatki, by ukazać swój triumf73. Rozmawiali w czasie owego spotkania w Trewirze o wielu sprawach; a między innymi o małżeństwach ich dzieci, które od tamtego czasu się dokonało74. Po spędzeniu razem wielu dni, cesarz odjechał bez pożegnania, okrywając księcia wstydem i hańbą75. Nigdy później ani oni, ani ich ludzie nie darzyli się miłością. Niemcy gardzili pompą i mową księcia, przypisując je jego pysze. Burgundczycy zaś w pogardzie mieli niewielką świtę cesarza oraz ich ubogie odzienie. Tak źle się sprawy potoczyły, iż wynikła z nich wojna o Neuss76.
- Widziałem takoż, jak książę Burgundii spotkał się w Saint-Pol w [hrabstwie] Artois z królem Edwardem Angielskim77, którego siostrę był poślubił78 i obaj zostali kawalerami orderów79. Spędzili razem dwa dni. Słudzy króla byli mocno podzieleni. Obie partie skarżyły się księciu. Ten więcej nadstawiał ucha jednym niż drugim, którym [przez to] nienawiść wzrosła. Jednak pomógł królowi w odzyskaniu jego królestwa i dał mu ludzi i pieniądze i statki, gdyż ten był wypędzony przez hrabiego Warwick80. A pomimo tej usługi, dzięki której [król] odzyskał królestwo, nigdy później nie darzyli się miłością i dobrze o sobie wzajemnie nie mówili.
- Widziałem, jak przybył do księcia ostatni hrabia palatyn81, by z nim się spotkać82. Pozostał przez wiele dni w Brukseli, dobrze podejmowany, przyjmowany i honorowany, a zakwaterowano go w komnatach bogato ozdobionych malowidłami. Ludzie księcia powiadali, iż Niemcy byli nieokrzesani i ciskali swe buty na łoża przykryte bogatymi narzutami, a nie mieli tak dobrych manier jako my; a szanowali go jeszcze mniej niż przed tym spotkaniem. I Niemcy byli jakby zazdrośni o ten przepych. A w rzeczy samej, nikt z nich w przyszłości nie miłował jeden drugiego, ani jeden drugiemu w niczym usługi nie oddał.
- Widziałem takoż, jak do księcia [Burgundii] przybył książę Zygmunt Austriacki83, który sprzedał mu hrabstwo Ferrette, położone blisko hrabstwa Burgundii, za sto tysięcy florenów w złocie, gdyż nie mógł go już bronić przeciw Szwajcarom84. Owi dwaj panowie nie spodobali się sobie nawzajem. Później książę Zygmunt zawarł pokój ze Szwajcarami i odebrał księciu [Burgundii] hrabstwo Ferrette, zatrzymując wszakże pieniądze; wynikły z tego dla księcia Burgundii nieskończone nieszczęścia. W tymże czasie przybył tu hrabia Warwick85, lecz tak samo nigdy już później nie został przyjacielem księcia Burgundii, ani też ów książę Burgundii jego.
- Byłem też obecny na zgromadzeniu, które odbywało się w Picquigny między naszym królem a królem Edwardem Angielskim, a będę o nim mówił dłużej we właściwym miejscu86. Niewiele dotrzymano z obietnic, które tam poczyniono. Udawali, iż coś czynią, a nawet, jeśli nie było między nimi wojny (w końcu przedzielało ich morze), to nigdy nie było między nimi prawdziwej przyjaźni. A na koniec, [to] wydaje mi się, iż książęta nigdy nie powinni się spotykać, jeśli chcą, jak już o tym powiadałem, pozostawać przyjaciółmi. A są to przypadki, które powodują kłopoty, a słudzy nie mogą się już powstrzymać od przypominania spraw przeszłych; jedni i drudzy odczuwają z tej przyczyny urazę. Nie może się zdarzyć, aby ludzie z otoczenia jednego nie byli lepiej wystrojeni niż ci z drugiego, gdyż wznieca to kpiny i wielce nie podoba się tym, którzy są ich celem. Kiedy są z dwóch różnych nacji, ich język i stroje różnią się od siebie; a co podoba się jednym, nie podoba się drugim. Z dwóch książąt, jeden wydaje się ludziom godniejszym i zacniejszym od drugiego, z czego ten czerpie sławę i przyjemność ze swej chwały, co nie dzieje się bez rzucania niesławy na drugiego. Przez pierwsze dni po tym, jak się [wieści] rozchodzą, wszystkie ciekawe historie opowiadają sobie na ucho i szeptem; a z przyzwyczajenia mówi się o tym w czasie obiadu lub wieczerzy, a i tak opowiada się je po obu stronach, gdyż mało jest spraw, które mogą na tym świecie pozostać tajemnicą, co się tyczy szczególnie tych, które zostały wypowiedziane. Oto moje częściowe przykłady spośród tych, które widziałem i poznałem, a dotyczące spraw wyżej przekazanych.
- Rozdział 9
- Jak król wyrzekł się sojuszu z mieszkańcami Lige, aby opuścić zamek Péronne
- Następnie książę zapytał, czy [król] nie chciałby mu towarzyszyć do Lige, by pomóc mu w zemście za zdradę jego mieszkańców, której ci dopuścili się przez wzgląd na niego i jego przybycie. Przypomniał mu takoż bliskie związki pokrewieństwa, które istniały pomiędzy królem a biskupem Lige, gdyż ten pochodził z domu burbońskiego. Na te słowa król odrzekł, iż jeśli pokój zostanie zaprzysiężony (czego sobie życzył), to z wielką ochotą udałby się razem z nim do Lige i przywiódłby ludzi czy to w mniejszej, czy też większej liczbie, jakiej by mu odpowiadało. Słowa te wielce księcia uradowały; i zaraz został przyniesiony traktat pokojowy i wyjęto z królewskiej szkatuły Prawdziwy Krzyż, który nosił święty Karol Wielki90, a który nosi miano Krzyż Zwycięstwa, i zaprzysięgli pokój91. I zaraz rozdzwoniły się dzwony w całym mieście i wszyscy byli wielce uradowani. Razu pewnego spodobało się królowi, by mnie uhonorować, uznając, jako dobrze mu się przysłużyłem w zawarciu tegoż pokoju92. Zaraz książę napisał wiadomość do Bretanii, a wysłał takoż tam kopię traktatu, w którym nie rozdzielał swej sprawy od ich [własnej], zaś pan Karol [Francuski] mógłby uznać ów [nowy] podział za właściwy, zważywszy na traktat zawarty wcześniej przez nich w Bretanii, na mocy którego zostałaby mu tylko pensja, jako to już usłyszeliście.
- Rozdział 10
- Jak król towarzyszył księciu Burgundii, tocząc wojnę z mieszkańcami Lige, wcześniej jego sprzymierzeńcami
- Zostało zatem ustalone, by marszałek Burgundii i ci wszyscy, o których mówiłem, jako jemu towarzyszących, stanęli kwaterą we wspomnianym mieście i aby, jeśli [mieszkańcy] odmówiliby mu wstępu, weszli tam siłą, gdyby mogli, jako iż w mieście tym już znaleźli się ludzie kursujący tam i z powrotem, by prowadzić układy. I przybyli ci wyżej wspomniani do Namur; a następnego dnia król i książę tam przybyli94, tamci zaś wyjechali. Kiedy zbliżali się do miasta, ów szalony lud wyszedł na nich i został z łatwością pokonany, a przynajmniej w znacznej części; pozostali się wycofali. Ich biskup uciekł i przyłączył się do nas. Był tam takoż legat papieski95, wysłany w celu przywrócenia pokoju i zasięgnięcia wieści co do sporu pomiędzy biskupem a ludem, gdyż ten [lud] był wciąż pod ekskomuniką, tak z powodu obrazy jak i innych, o których już była mowa96. Legat ten, przekraczając swe uprawnienia i żywiąc nadzieję na zostanie samemu biskupem tego miasta, faworyzował tenże lud i podburzył go do chwycenia za broń, jako i do wielu innych szaleństw97.
- Legat ów widząc, w jakim niebezpieczeństwie miasto się znalazło, opuścił je uciekając; a został uwięziony wraz ze wszystkimi swymi ludźmi, których było jakichś dwudziestu pięciu na dobrych wierzchowcach. Gdy tylko książę o tym się dowiedział, kazał rzec tym, którzy go przetrzymywali, by go przenieśli, nic mu nie mówiąc, i by wzięto zań okup jak od zwykłego kupca, gdyż jeśliby publicznie dotarło to do jego wiadomości, wtedy nie mógłby go przetrzymać, lecz musiałby go uwolnić przez wzgląd na Stolicę Apostolską. Tamci nie potrafili tak uczynić, lecz zaczęli się spierać; a w końcu w porze obiadu publicznie przybyli z nim rozmawiać ci, którzy się wyłamali. Książę zaraz posłał przejąć osobę legata i go im odebrał, każąc zwrócić mu wszystkie jego dobra i otoczył go honorami.
- Owa wielka liczba ludzi znajdująca się w straży przedniej prowadzonej przez marszałka Burgundii i pana de Humbercourt, maszerowała prosto na miasto, pragnąc doń wkroczyć, a pchani przez wielką chciwość, woleli bardziej rabować niż ustalać warunki pokoju, który im został ofiarowany98. A wydawało im się, iż nie potrzeba im czekać na króla czy księcia Burgundii, znajdujących się siedem czy osiem mil za nimi. A szli tak szybko, że dotarli do przedmieść o zmierzchu i wkroczyli [do miasta] w miejscu bramy częściowo przez nich zniszczonej. Podczas wymiany zdań nie doszli do zgody. Zastała ich tam wielce ciemna noc. Nie przygotowali kwater, na które z resztą nie było miejsca, a byli w wielkim bezładzie. Jedni się przechadzali, inni wzywali swego pana lub towarzyszy i wykrzykiwali imiona swych dowódców. Pan Jan de Wilde i inni wodzowie z Lige dostrzegli to szaleństwo i niebezpieczny bezład, a wróciła im odwaga; zaś ich złe położenie było dla nich korzystne, zważając na ruinę ich murów, gdyż przechodzili przez nie, gdzie tylko chcieli, a weszli przez dziury w murach i pierwsi zaatakowali99, lecz przez winorośl i wzgórza zwrócili się przeciw paziom i sługom, stojącym na skraju przedmieścia, przez które wkroczyli i gdzie przechadzało się wielu jezdnych; a sporo ich zabili. I wielu ludzi zaczęło uciekać, gdyż nocą to nie przynosi wstydu, a [tamci] tak się przyłożyli, że zabili ponad ośmiuset ludzi, z tego stu zbrojnych.
- Znaczący i zacni ludzie z tej straży przedniej pozostali razem (a byli to niemalże wszyscy zbrojni i ludzie z dobrych domów), a skierowali się ze swymi chorągwiami prosto do bramy, z obawy, by tamci nie wyskoczyli z tej strony. Błota było w obfitości z powodu deszczów, które stale padały; a zbrojnym sięgało powyżej kostek, gdyż wszyscy byli piechotą. W pewnej chwili pozostały lud zapragnął wejść przez bramę z wielkimi pochodniami i w pełnym świetle. Nasi, którzy już tam byli blisko, mieli cztery dobre działa i wystrzelili dwa czy trzy razy wzdłuż głównej ulicy i zabili wielu ludzi. To sprawiło, iż [tamci] wycofali się i zamknęli swą bramę. Cały czas trwała walka wzdłuż owego przedmieścia, a ci, którzy poczynili wypad, zajęli kilka wozów, za którymi się schronili, gdyż byli blisko miasta, gdzie byli dość słabo naciskani, gdyż pozostawali poza miastem od godziny drugiej po północy do godziny szóstej nad ranem. Jednak, gdy nastał już dzień i gdy jedni drugich mogli już dostrzec, [tamci] zostali odparci; a ów pan Jan de Wilde został wtedy raniony i zmarł dwa dni później w mieście100, tak jak jeden czy dwóch [innych] spośród ich wodzów.
- Rozdział 11
- Jak król osobą własną stanął pod miastem Lige wraz z rzeczonym księciem Burgundii
- Było już blisko zapadnięcia nocy, kiedy do księcia dotarła ta wieść, a po zakończeniu wyżej wspomnianych spraw udał się tam, gdzie znajdowała się jego chorągiew, aby wszystko opowiedzieć królowi, który wielce był z tego rad, gdyż w przeciwnym wypadku mogłoby to mu przynieść szkodę. Zaraz zbliżano się do przedmieścia; a wielu znaczących ludzi oraz zbrojnych zeskoczyło z koni i wraz z łucznikami poszło brać przedmieście i zajmować kwatery. Bastard z Burgundii zajmował znaczącą funkcję u owego księcia, [oraz] pan de Ravenstein, hrabia Roussy, [będący] synem konetabla104, i wielu innych zacnych mężów. Łatwo rozkwaterowano się na tym przedmieściu aż do miejsca, gdzie stała brama, którą, jako i inne, naprawili, a książę stanął kwaterą w środku przedmieścia; wszelako król pozostał na noc w wielkim dworze lub folwarku, obszernym i porządnie zbudowanym, [położonym] o jakieś ćwierć mili od miasta, zaś wielu ludzi, zarówno jego [własnych], jak i naszych, rozłożyło się kwaterą blisko niego.
- Miasto jest położone w krainie gór i dolin, wielce obfitej i urodzajnej, przez którą przepływa rzeka Moza; może być wielkości Rouen, a wtenczas było miastem wielce ludnym. Od bramy, gdzie byliśmy rozlokowani, aż do tej, gdzie była nasza straż przednia, była niewielka odległość do przebycia przez miasto, lecz od strony zewnętrznej było tego już trzy dobre mile, tyle było rozpadlin i marnych dróg, szczególnie, iż był to sam środek zimy. Ich mury były wszystkie zrównane z ziemią i mogli oni wyjść w miejscu, w którym chcieli; a była tam niezbyt głęboka fosa, która nie mogła być pogłębiona, gdyż jej dno stanowiła solidna i twarda skała.
- Tego pierwszego wieczoru, kiedy książę Burgundii kwaterował na ich przedmieściu, odetchnęli z ulgą ci, którzy byli w naszej straży przedniej, gdyż ta siła, która była wewnątrz, już została podzielona na dwie części. Około północy nastąpił wielce gwałtowny alarm. Zaraz książę wyszedł na ulicę, gdzie chwilę później pojawił się też król z konetablem, którzy wielce się spieszyli, przybywając z tak daleka. Jedni krzyczeli: Wychodzą przez tę bramę!, inni wykrzykiwali słowa przerażenia, a było tak ciemno, a pogoda tak marna, iż wielce się przyczyniała do wystraszenia ludzi. Księciu Burgundii nie zbywało na śmiałości, lecz czasami takoż brakowało mu [poczucia] ładu, a po prawdzie w chwilach, o których mówię, nie zachowywał się na tyle właściwie, jako wielu z jego ludzi by sobie tego życzyło, a to z powodu obecności króla. A król posiadał siłę wypowiedzi i władzy wodza, rzekł zatem do konetabla: Idźcie z tymi ludźmi, których macie, aż do tego miejsca; albowiem, jeśli będą chcieli nadejść, to tą drogą. Słyszącym te słowa i widzącym jego zachowanie, wydawało się, jako był królem o wielkich cnotach i wielkim rozumie, którymi się w takich przypadkach wielokrotnie wykazywał. Nic się wszelako nie wydarzyło i król powrócił do swej kwatery, a książę Burgundii do swojej.
- Nazajutrz król udał się na kwaterę do małego domu na przedmieściu w pobliżu owego zrównanego z ziemią miejsca, gdzie kwaterował książę Burgundii; a miał przy sobie swą straż w liczbie setki Szkotów i zbrojnych, zakwaterowanych dość blisko niego w pewnej wiosce. Książę Burgundii, żywiąc wielkie podejrzenia względem króla, obawiał się, aby ten nie wkroczył do miasta lub nie uciekł przed jego zajęciem, lub by go czym nie obraził, będąc tak blisko. Jednak między dwoma domami stała wielka stodoła, gdzie furażowało trzystu zbrojnych, a miedzy nimi sam kwiat jego domu. Wyburzyli ściany, aby móc łacniej wychodzić i ci właśnie mieli oko na dom króla, znajdujący się w pobliżu. Zabawa ta trwała przez osiem dni (gdyż ósmego właśnie dnia miasto zostało zdobyte)105, a nikt w tym czasie się nie rozbroił, ani książę, ani pozostali.
- Wieczorem przed wzięciem [miasta] został postanowiony atak na następny poranek, wypadający na niedzielę 30 października 1468 roku, a jako sygnał wybrano [to], wraz z tymi z naszej straży przedniej, iż jeśli usłyszą wystrzał z bombardy i z dwóch wielkich serpentyn, wtedy, nie czekając na inne wystrzały, śmiało ruszą do ataku, gdyż książę wtedy uderzy ze swej strony, a miało to nastąpić około godziny ósmej rano. W przeddzień, gdy postanowienie owo zapadło, książę Burgundii się rozbroił, czego dotąd nie czynił, a kazał się rozbroić takoż wszystkim swym ludziom, a w szczególności tym ze stodoły, aby odetchnęli. W chwilę później, tak, jakby zostali ostrzeżeni, mieszczanie zdecydowali się na wypad z tej strony, by takiż sam uczynić z drugiej.
- Rozdział 12
- Jak mieszkańcy Lige przeprowadzili znakomity wypad na ludzi księcia Burgundii, kiedy to on sam i król znaleźli się w wielkim niebezpieczeństwie
- Tak jako postanowili, sześciuset ludzi z Franchimont wyszło przez wyrwy w murach. A wydaje mi się, jako nie było jeszcze dziesiątej godziny wieczorem. Pochwycili większość czatowników i ich zabili; między nimi zginęło trzech szlachciców z domu księcia Burgundii. I gdyby nie czekając, poszli prosto aż do miejsca, do którego chcieli dotrzeć, wtedy bez przeszkód by zabili owych dwóch książąt w ich łożach. Za domem rzeczonego księcia [Burgundii] rozbity był wielki pawilon, gdzie kwaterował obecny książę Alençon107, a z nim pan de Craon108. Zatrzymali się na chwilę i poprzebijali [pawilon] pikami w wielu miejscach, zabijając jakiegoś sługę. Skutkiem tego wszczął się w całym wojsku hałas, co spowodowało, iż wielka liczba ludzi się uzbroiła lubo przynajmniej powstała na nogi. [Atakujący] porzucili ten pawilon i skierowali się prosto w kierunku owych dwóch domów króla i księcia Burgundii. Stodoła, o której mówiłem, a w której ów książę umieścił trzystu zbrojnych, znajdowała się na placu między tymiż dwoma domami; zabawili tu nieco, kłując pikami przez otwory, wybite, aby nimi wychodzić. Wszyscy ze szlachty, którzy się tam znajdowali, byli od jakiś dwóch godzin, jako już mówiłem, rozbrojeni, aby wypocząć przed jutrzejszym atakiem; i tak ich wszystkich, lub niemalże wszystkich, zastali rozbrojonych. Jednakże niektórzy założyli pancerze, a to z powodu hałasu, który usłyszeli od strony pawilonu pana dAlençon i walczyli z nimi przez te otwory oraz u wrót, co zadecydowało o ocaleniu tychże dwóch wielkich książąt, gdyż dało to wielu czas, by się uzbroić i wyjść na ulicę. Spałem w komnacie księcia Burgundii, która była dość niewielka, wraz z dwoma szlachcicami, będących pokojowcami. A nad nami było tylko dwunastu łuczników, będących na czacie, całkiem ubrani i grający w kości. Jego [księcia] główna straż była odeń daleko, w okolicy miejskiej bramy. W rzeczy samej gospodarz domu sprowadził oddział tych z Lige, aby atakowali jego własny dom, w którym znajdował się ów książę. A działo się to wszystko tak nagle, iż ledwo udało się nam założyć księciu jego pancerz i hełm na głowę; a zaraz zeszliśmy po schodach, chcąc wyjść na ulicę. Zastaliśmy naszych łuczników zajętych obroną drzwi i okien przed tymi z Lige; a od ulicy słychać było niesamowite krzyki, a jedni [krzyczeli]: Burgundia!, inni zaś: Niech żyje król! i Zabić! A trwało to więcej niż dwa paternostry109, zanim nasi łucznicy mogli wyjść na ulicę, a my razem z nimi. Nie wiedzieliśmy, co działo się wtedy z królem, ani po której stronie się znajdował, co nas napełniało obawą110. A jak tylko znaleźliśmy się na zewnątrz z dwiema czy trzema pochodniami, a odnaleźliśmy ich nieco więcej, ujrzeliśmy ludzi walczących dookoła nas, lecz trwało to krótko, gdyż zaraz zaczęli ze wszystkich stron wybiegać ludzie w kierunku kwatery tegoż księcia. Pierwszym, z nich, którego zabito, był gospodarz [domu] księcia, który jednak nie umarł od razu i słyszałem, jako mówił. Zostali oni wszyscy, lub prawie wszyscy, zabici. W tym czasie atakowali też dom króla, a jego gospodarz wskoczył do środka i został zabity przez Szkotów, którzy okazali się być wielce zacnymi ludźmi, gdyż ani na stopę nie odeszli od swego pana, i wypuszczali gęsto strzały, którymi zranili [jednakże] więcej Burgundczyków niż tych z Lige. Ci, którym rozkazano sforsować wrota, weszli, lecz zastali wielu ludzi na czatach, którzy już się zebrali i szybko ich odparli, a [ci] nie okazali się tak zawzięci, jako tamci.
- Jak tylko ludzie ci zostali w ten sposób odparci, król miał z księciem rozmowę. A ponieważ widzieli wielu zabitych, obawiali się, czy to nie ich ludzie, lecz tych było niewielu, za to wielu rannych. Niewątpliwie, gdyby nie zabawili tyle czasu w tych dwóch miejscach, o których mówiłem, a w szczególności przy stodole, gdzie natrafili na opór, oraz gdyby poszli za tymi dwoma gospodarzami, będących ich przewodnikami, wtedy zabiliby króla i księcia Burgundii, a wydaje się, jako takoż pokonaliby pozostałą część wojska. Każdy z tych dwóch panów powrócił do swej kwatery, zdumiony wielce tym śmiałym atakiem. I szybko odbyli naradę, by ustalić, co należałoby uczynić dnia następnego co do szturmu [na miasto], który był postanowiony. I król żywił wielkie obawy, których przyczyną było to, iż gdyby księciu nie udałoby się wziąć owego miasta szturmem, wtedy skutki [niepowodzenia] spadną na niego, a on sam znajdzie się w niebezpieczeństwie [swego] zatrzymania i prawdziwego uwięzienia, gdyż książę będzie obawiał się, iż jeśli odejdzie, wtedy wyda mu wojnę z drugiej strony. Widzicie zatem, jak nędzne są warunki, w jakich działać przychodzi książętom, gdyż w żadnym razie jeden drugiego nie może być pewien. Ci dwaj zawarli pokój wieczysty, a to zaledwie przed piętnastoma dniami, i zaprzysięgli uroczyście lojalnie go przestrzegać, jednakże w niczym nie było między nimi zaufania.
- Rozdział 13
- Jak zaatakowano, zdobyto i splądrowano miasto Lige, a także jego kościoły
- Każdy udał się na spoczynek w oczekiwaniu na dzień, całkowicie uzbrojony, a niektórzy poszli załatwić sprawy swego sumienia, gdyż przedsięwzięcie to było wielce niepewne. Skoro tylko nastał dzień i nadeszła [właściwa] godzina, a była to ósma rano, o której, jako mówiłem, miał nastąpić szturm, książę rozkazał wystrzelić raz z bombardy i dwa razy z serpentyny, aby uprzedzić tych ze straży przedniej, znajdujących się u innej bramy, jako mówiłem, dość daleko od nas będącej od strony zewnętrznej, lecz przez miasto droga nie jest długa. Usłyszeli sygnał; zaraz przygotowali się do szturmu. Trąbki książęce zaczęły grać, a chorągwie zbliżać się do murów wraz z tymi, którzy mieli po nich następować.
- Król był na ulicy w doborowym towarzystwie, gdyż wszyscy z jego trzystu zbrojnych tam byli, tak, jako jego straż oraz niektórzy panowie i szlachta z jego domu. Kiedy się zbliżyli, by zetrzeć się z bliska, nie natrafiono na najmniejszy opór, a od naszej strony było tylko dwóch czy trzech ludzi na czatach, gdyż wszyscy inni poszli na posiłek, uważając, iż ponieważ była to niedziela, nie zostaną zaatakowani, a w każdym domu znaleźliśmy nakryty obrus. Mało znaczy lud, jeśli nie jest prowadzony przez szanowanego i groźnego wodza, za wyjątkiem takich czasów i chwil, gdy w furii sam taką grozę wywołuje.
- Już przed szturmem mieszkańcy Lige wydawali się wielce rozbici, tak z powodu ludzi, których potracili podczas owych dwóch wypadów, w trakcie których zginęli wszyscy ich wodzowie, jak i z powodu zmęczenia, które musieli znosić przez te osiem dni, jako iż należało wszystkich trzymać w gotowości, gdyż ze wszystkich stron byli narażeni [na atak], jako o tym już usłyszeliście. A wedle mnie, to wydawało im się, iż w dzień ten będą mieli spokój, a to z przyczyny święta niedzielnego; lecz zdarzyło się inaczej, a jako już wspomniałem, nie znalazł się nikt by bronić miasta od naszej strony, a tym bardziej od strony Burgundczyków, będących w naszej straży przedniej wraz z innymi, których już wymieniłem. Ci zaś weszli do miasta jeszcze przed nami. Zabili niewielu ludzi, gdyż cały lud uciekł przez most na drugą stronę Mozy, kierując się na Ardeny, a stamtąd do miejsc, gdzie miał nadzieję być bezpieczny. Widziałem w miejscu, gdzie byliśmy, tylko trzech zabitych mężów i jedną niewiastę; a wydaje mi się, iż nie zginęło ich więcej niż dwieście osób, gdyż cała reszta uciekła lub pochowała się po kościołach i domach. Król kroczył swobodnie, gdyż widział dobrze, jako nikt nie stawiał oporu i całe wojsko z dwóch stron weszło do miasta; a wydaje mi się, jako liczyło czterdzieści tysięcy ludzi. Książę, który posunął się w głąb miasta, nagle powrócił do króla i poprowadził go do pałacu. A zaraz książę powrócił do kościoła świętego Lamberta, gdzie jego ludzie chcieli wejść siłą, by pojmać jeńców i zrabować dobra. I choć wysłał już tam [wcześniej] swych przybocznych, ci nie mogli go opanować, więc tamci zaczęli szturmować wrota. Wiem, iż po przybyciu na miejsce [książę] własną ręką zabił pewnego człowieka, którego widziałem. Wszyscy się rozproszyli i kościół nie został splądrowany, lecz na koniec i tak ludzie owi zostali pochwyceni, a wszystkie dobra zabrane.
- Inne kościoły, których było wiele (tak mi bowiem mówił pan de Humbercourt, znający dobrze to miasto, o którym powiadano, jako w ciągu dnia odprawiano tam tyle mszy, co w Rzymie), w większości zostały splądrowane pod pozorem brania jeńców. Nie wkroczyłem do żadnego [tamtejszego] kościoła za wyjątkiem głównego; lecz tak mi o tym powiedziano i zobaczyłem tego oznaki. A takoż, długi czas potem, papież ogłosił surowe cenzury [kościelne]112 przeciw tym wszystkim, którzy weszli w posiadanie jakichkolwiek przedmiotów należących do kościołów owego miasta, gdyby ich nie zwrócili; a książę wyznaczył komisarzy, by przejechali cały kraj w celu wykonania wezwania papieża.
- I tak miasto zostało wzięte i splądrowane. Około południa książę powrócił do pałacu. Król, który zjadł już obiad, okazywał wielką radość z powodu wzięcia miasta i roztaczał pochwały nad wielką odwagą księcia oraz miał nadzieję, jako o wszystkim mu opowiedzą, a w sercu nie miał innego życzenia, jak tylko powrócić do swego królestwa. Po obiedzie książę i on sam spotkali się w wielkiej przyjaźni, a król wychwalał jego czyny przy jego nieobecności, a jeszcze więcej wychwalał w jego obecności, co księciu sprawiało wielką przyjemność.
- Powrócę na chwilę do spraw owego nieszczęsnego ludu, który uciekał z miasta, by potwierdzić owe słowa wypowiedziane przeze mnie na początku tychże Pamiętników113, gdzie mówiłem o nieszczęściach następujących po przegranej bitwie lub jakiejś innej, o wiele mniejszej szkodzie. Nieszczęśnicy owi uciekali przez Ardeny z niewiastami i dziećmi. Pewien rycerz z tegoż kraju114, trzymający aż dotąd ich stronę, ograbił znaczną ich część i aby zdobyć łaskę zwycięzcy, napisał do księcia Burgundii, wykazując ilość zabitych i jeńców większą niż była (wszelako liczba ta i tak była wysoka), i przez to ułożył się z księciem. Inni uciekali do Mézires115 nad Mozą, które jest w granicach królestwa [Francji]. Dwóch czy trzech wodzów ich oddziałów zostało pochwyconych, z których jeden zwał się Madoulet116, a zostali doprowadzeni przed księcia, który kazał ich stracić. Niektórzy zaś spośród owego ludu zmarli z głodu i zimna oraz [braku] snu.
- Rozdział 14
- Jak król Ludwik powrócił do Francji za zgodą księcia Burgundii i jak książę ten zakończył sprawę z mieszkańcami Lige oraz tymi z Franchimont
- Książę pozostał w mieście. Prawdą jest, iż pod każdym względem zostało ono okrutnie potraktowane; lecz takoż okrutnie popełniało ono wszelkie bezprawia przeciw książęcym poddanym i to od czasów jego dziada, nie dotrzymując żadnych obietnic, które [jego mieszkańcy] składali, ani żadnych układów zawartych między nimi. Już trzeci rok z rzędu, jak książę własną osobą tu przybywał i za każdym razem zawierano z nimi pokój, który był przez nich następnego roku zrywany. Byli już przez długie lata pod ekskomuniką za okrucieństwa, które popełniali przeciw swemu biskupowi; a wszelkim zakazom Kościoła tyczącym tych sporów nigdy nie okazywali ani szacunku, ani posłuszeństwa.
- Jak tylko król odjechał, ów książę z niewielką liczbą ludzi postanowił udać się do Franchimont, znajdującym się nieco poza Lige, kraju stromych wielce gór oraz lasów. A stamtąd pochodzili najlepsi żołnierze, jakich oni mieli i skąd wyszli ci, którzy dokonali tychże wypadów, o których wcześniej mówiłem. Zanim opuścił to miasto, kazał utopić wielu nieszczęsnych jeńców, których odnaleziono ukrywających się po domach w czasie zajmowania miasta. Poza tym postanowiono spalić miasto, będące zawsze wielce ludnym. Postanowiono spalić je na trzy razy i wyznaczono trzy czy cztery tysiące piechurów z Limburgii, będących ich sąsiadami, mających te same obyczaje i używających tegoż samego języka, do dokonania tych spustoszeń i ochrony kościołów. Najpierw zniszczono wielki most, łączący dwa brzegi rzeki Mozy. Następnie wyznaczono wielu ludzi do ochrony domów kanoników w okolicy głównego kościoła, aby pozostały siedziby konieczne do kontynuacji służby Bożej. Tak samo [innych] wyznaczono do ochrony pozostałych kościołów. A po dokonaniu tego, książę odjechał, udając się do kraju Franchimont, o którym mówiłem. I jak tylko wyjechał poza miasto, ujrzał pożar wielu domów z tej strony rzeki. Poszedł na kwaterę w miejsce położone cztery mile dalej. Lecz było rzeczą straszną słyszeć nocą hałas wydawany przez walące się i rozsypujące się domy w mieście, gdyż słyszeliśmy je wyraźnie z odległości czterech mil, jak gdybyśmy byli na miejscu. Nie wiem, czy było to z winy wiatru, czy też dlatego, iż staliśmy kwaterą nad rzeką.
- Następnego dnia ów książę odjechał121. A ci, którzy pozostali w mieście, dalej dokonywali spustoszeń, jako im to nakazano. Lecz wszystkie, lub prawie wszystkie kościoły zostały ocalone, oraz prawie trzysta domów, przeznaczone na mieszkania dla ludzi Kościoła. To było przyczyną, iż tak szybko miasto zostało na nowo zaludnione, gdyż liczny lud zamieszkał razem z kapłanami. Z powodu wielkich mrozów i zimna większość książęcych ludzi maszerowała piechotą do kraju Franchimont, w którym są tylko wsie i nie ma obronnych miast; a kwaterował przez pięć czy sześć dni w małej dolinnie, w wiosce zwanej Polleur122. Jego wojsko zostało podzielone na dwa oddziały, by szybciej niszczyć kraj; a kazał spalić wszystkie domostwa i zniszczyć wszystkie młyny żelazne, znajdujące się w tymże kraju, stanowiące ich główne środki do życia; a szukali tego ludu w wielkich lasach, gdzie się ukrywali wraz ze swymi dobrami, i było wśród nich wielu zabitych i pochwyconych, a [książęcy] zbrojni się obłowili [łupem]. A widziałem niewiarygodne rzeczy, które się z powodu zimna wydarzyły. Był paź, któremu odpadły dwa palce z dłoni. Widziałem niewiastę zmarłą wraz ze swym nowonarodzonym dzieckiem. Przez trzy dni rozdzielano wino, które wydawano u księcia ludziom o nie proszącym ciosami siekiery, gdyż zamarzło w beczkach, a należało rozbić lód, w który się w jeden blok zmieniło, rozbijany na sztuki i wkładany ludziom do czapek lub koszy, jak chcieli. Mógłbym opowiedzieć wiele dziwnych rzeczy, o których długo można się rozpisywać; lecz głód zmusił nas do szybkiej ucieczki po ośmiu dniach pobytu i książę udał się do Namur, a stamtąd do Brabancji, gdzie został dobrze przyjęty.
- Rozdział 15
- Jak król sprawił jakże subtelnymi sposobami, że pan Karol, jego brat, zadowolił się księstwem Gujenny, rezygnując z Brie i Szampanii, wbrew oczekiwaniom księcia Burgundii
- Rzeczony pan Karol był mężem, który niewiele, lub zgoła nic, nie czynił samemu, lecz we wszystkim był kierowany i prowadzony przez [kogo] innego, choć był w wieku dwudziestu pięciu lat lub więcej123. I tak minęła zima, która już w pełni nastała, kiedy król nas opuścił; bez przerwy ludzie kursowali tam i z powrotem w sprawie owego udziału, gdyż król za nic nie chciał przekazać [bratu] tego, co był obiecał, gdyż nie chciał widzieć tak bliskimi sąsiadami swego brata i wspomnianego księcia. A układał się król ze swym bratem, by nadać mu Gujennę razem z La Rochelle, które stanowiły niemalże całą Akwitanię; zaś udział ów wart był więcej niż Brie i Szampania. Tenże pan Karol obawiał się, iż nie spodoba się to księciu Burgundii, a bał się takoż i tego, iż jeśli się ułoży, a król nie dotrzyma zobowiązań, to straci wówczas i przyjaciela, i swój udział, a sam pozostanie w niedobrej sytuacji.
- Król, który miał więcej rozumu w prowadzeniu takowych układów niż jakikolwiek inny książę jego czasów, pojął, iż straci czas, jeśli nie pozyska tych, do których jego brat miał zaufanie. Zwrócił się do Odeta dAydie, [czyli] pana de Lescun, późniejszego hrabiego Comminges, który narodził się i ożenił w owych krajach Gujenny, prosząc go, by baczył, aby jego pan zgodził się na układ, na którym zyskiwał więcej niż ten, o który prosił, a to po to, aby pozostali dobrymi przyjaciółmi i żyli po bratersku, i aby on i jego słudzy mieli z tego korzyść, a szczególnie on sam. Król zapewniał go, iż bez zastrzeżeń przekaże mu władzę nad tymże krajem. I w ten sposób pan Karol został przekonany do tego rozwiązania i wszedł w posiadanie udziału Gujenny124, z wielkim niezadowoleniem księcia Burgundii i jego ambasadorów, obecnych na miejscu.
- A powodem, dla którego kardynał Balue, biskup Angers, oraz biskup Verdun125 zostali uwięzieni, było to, iż kardynał pisał do pana Gujenny, zachęcając go do tego, by nie brał innego udziału poza tym, który książę Burgundii dlań przeznaczył pokojem w Péronne, zaprzysiężonym i potwierdzonym jego ręką; a dawał mu w tej sprawie upomnienia, które mu się wydawały konieczne, lecz szły wbrew woli i zamiarom króla. I tak pan Karol został księciem Gujenny w roku 1469 i przejął całkowitą władzę nad krajem oraz zarząd nad La Rochelle; a spotkał się z królem i długo razem przebywali126.
- Księga III
- Rozdział 1
- Jak król znalazł nową okazję do wywołania wojny z księciem Burgundii; i jak wysłał woźnego Parlamentu do Gandawy w celu jej odroczenia
- A spójrzcie, jakie tu były czynione zabiegi! Hrabia Saint-Pol, konetabl Francji, mąż wielce rozważny, jako i inni słudzy księcia Gujenny wraz z niektórymi pozostałymi, woleli bardziej wojnę między dwoma wielkimi książętami niż pokój, a to z dwóch powodów. Pierwszy był ten, iż obawiali się, aby wielkie bogactwa, będące w ich posiadaniu, nie pomniejszyły się, jeśli pokój trwać będzie, gdyż konetabl miał wedle przeglądu czterystu zbrojnych, opłacanych bez żadnej kontroli, ponad trzydzieści tysięcy franków [dochodu] rocznie, a poza tym honoraria płynące ze sprawowanych przezeń urzędów i korzyści z wielu pięknych dzierżonych przezeń twierdz. Inny był ten, iż chcieli ukazać króla jako mającego już w swej naturze to, iż jeśli nie był w sporze z wrogiem lub możnymi, to należało się spodziewać, iż będzie [w konflikcie] ze swymi sługami, przybocznymi i urzędnikami, a jego umysł nie mógł zaznać spokoju. I z tychże wymienionych powodów usiłowali z całych sił na nowo wplątać króla w tę wojnę. Konetabl deklarował zająć Saint-Quentin dowolnego dnia, gdyż jego ziemie znajdowały się w pobliżu; a twierdził na dodatek, iż ma szerokie kontakty we Flandrii i w Brabancji oraz sprawi, iż wiele miast zbuntuje się przeciw temuż księciu. Książę Gujenny, przebywający na miejscu i wszyscy najważniejsi zarządcy mocno oferowali w tym sporze swe służby królowi i przyprowadzenie czterystu czy pięciuset zbrojnych, których książę Gujenny trzymał pod swymi rozkazami, lecz koniec tego nie był taki, jaki król się spodziewał, lecz wprost przeciwny, jako ujrzycie.
- Król zawsze pragnął działać z wielką pompą; dlatego też zgromadził Trzy Stany w Tours w miesiącach marcu i kwietniu roku 14683, czego wcześniej ani później nie czynił; lecz wezwał tylko tych przez siebie mianowanych, co do których sądził, iż nie sprzeciwią się jego woli. I wykazał im wiele spraw przedsięwziętych przez księcia Burgundii przeciw Koronie. Sprowadził jako oskarżyciela pana hrabiego Eu, twierdzącego, jako książę Burgundii zakazywał mu [korzystania z] Saint-Valery i innych ziem, które od [króla] swego był otrzymał, a to z powodu Abbeville i hrabstwa Ponthieu, a nie chciał przyznać żadnej racji hrabiemu Eu. A ów książę uczynił tak dlatego, iż niewielki okręt wojenny z miasta Eu zajął inny statek handlowy z krajów Flandrii, za który hrabia Eu ofiarował [pokrycie kosztów] naprawy. Poza tym, książę pragnął zmusić hrabiego Eu do złożeniu mu hołdu wobec wszystkich i wbrew wszystkim; a ten za nic nie chciał tego uczynić, gdyż byłby to czyn przeciw królewskiej władzy4. Na zgromadzeniu tym było wielu jurystów, zarówno z Parlamentu, jak i z innych miejsc; postanowiono w myśl intencji króla, aby książę został wezwany do stawienia się osobą własną przed Parlamentem w Paryżu. Król dobrze wiedział, jako ten odpowie dumnie lubo uczyni coś innego przeciw władzy tejże izby, przez co jeszcze dorzuci powody, aby sprowadzić na siebie wojnę.
- Książę został wezwany przez woźnego Parlamentu, [przebywając] w mieście Gandawie, w chwili, gdy udawał się na mszę. Był z tego powodu wielce zdumiony i niezadowolony. Kazał od razu zatrzymać tegoż woźnego, który był przez wiele dni przetrzymywany. Na koniec pozwolono mu odjechać.
- A zatem widzicie, jakie zabiegi czyniono, by omotać księcia, o czym został uprzedzony i pozostawił wielką liczbę płatnych rezerwistów, jako ich nazywano. Otrzymywali niewielką pensję, by pozostawać w gotowości w swych domach; jednakże przechodzili przegląd każdego miesiąca na miejscu i otrzymywali pieniądze. Trwało to przez trzy czy cztery miesiące; lecz mając w pamięci tenże wydatek, [książę] rozwiązał owo zgromadzenie i wyzbył się wszelkiej obawy, gdyż król często doń wysyłał [ambasadorów]; zatem książę udał się do Holandii. Nie miał żadnych ordonansowych ludzi, będącymi stale w gotowości, ani garnizonów w miastach granicznych, od czego zaczęło się zło; co więcej, nie pojmował w zupełności, iż czyniono zabiegi w Amiens, Abbeville i Saint-Quentin, [a to] w celu ich powrotu w królewskie ręce.
- Kiedy przebywał w Holandii, został uprzedzony przez zmarłego księcia Jana Burbońskiego, iż wkrótce zacznie się przeciw niemu wojna, tak w Burgundii, jak i w Pikardii, a król miał tam wielkie kontakty dochodzące aż do jego [księcia Burgundii] własnego domu. Rzeczony książę, któremu brakowało ludzi, jako iż rozwiązał zgromadzenie [rezerwistów], o którym już wcześniej była mowa, wysyłając ich wszystkich do domu, wielce był tymi wieściami zdumiony. Dlatego też zaraz wypłynął w morze w kierunku Artois, prosto na Hesdin5. Tam zaczęły się u niego podejrzenia, a to zarówno wobec sług, jak i [w odniesieniu do] samych układów, prowadzonych w owych miastach, a o których mówiłem; a długi czas spędził na przygotowaniach, nie dając wiary we wszystko, co było mówione i wysłał szukać w Amiens dwóch spośród miejskich notabli, których podejrzewał w sprawie do tych układów; ci wytłumaczyli się tak zręcznie, iż pozwolił im odejść.
- Zaraz potem niektórzy z jego sług opuścili jego dom i przeszli na służbę u króla, jak bastard Baldwin6 i inni7, co spowodowało u niego obawę co do wiele poważniejszych skutków. Kazał ogłosić, by każdy się gotował [do wojny], lecz mało ludzi to uczyniło, gdyż działo się to na samym początku zimy, a niewiele dni upłynęło od jego powrotu z Holandii.
- Rozdział 2
- Jak miasta Saint-Quentin i Amiens zostały zwrócone w królewskie ręce i z jakiego powodu konetabl i inni podtrzymywali wojnę między królem a księciem Burgundii
- Za pierwszym razem odmówiono mu wejścia, gdyż część miasta trzymała stronę księcia, który wysłał doń [swych ludzi], aby przygotowali mu kwaterę. I gdyby miał tylu ludzi, by ośmielić się wkroczyć tam we własnej osobie, nigdy by więcej jego nie utracił, lecz nie ośmielił się tego uczynić w tak małym towarzystwie, choć był do tego zachęcany przez wielu z miasta. Kiedy ci, którzy byli mu przeciwni, ujrzeli, jako się uchylał, a nie był wcale tak potężny, wtedy wykonali swe zamiary i wprowadzili do miasta królewskich. Ci z Abbeville próbowali uczynić podobnie, lecz pan des Cordes, wkroczywszy tam w imieniu księcia, postąpił jak należało [uczynić].
- Z Amiens do Doullens było tylko pięć małych mil10; to dlatego książę został zmuszony do odwrotu11, jak tylko został uprzedzony o wkroczeniu królewskich do Amiens i udał się w wielkim pośpiechu i przerażeniu do Arras12, obawiając się, aby wiele podobnych zdarzeń się nie dokonało, gdyż widział się otoczonym przez krewnych i przyjaciół konetabla. Z drugiej strony, z powodu bastarda Baldwina, który odszedł [ze służby], miał w podejrzeniu Wielkiego Bastarda Burgundii13, jego brata. Jednakże po trochu ludzie doń przybywali. Teraz wydawało się królowi, iż w tych sprawach miał przewagę i wierzył temu, co konetabl i inni powiadali o posiadanych przez nich kontaktach; a gdyby nie miał owej nadziei, wtedy wolałby dopiero z tym rozpoczynać.
- Zatem czas teraz, abym zakończył uwagami nad tym, co popychało [do tychże działań] konetabla, księcia Gujenny oraz ich najznaczniejsze sługi, i co zyskiwali przez wywołanie wojny między owymi dwoma książętami, między którymi dotąd trwał pokój, jako i między panami. Już o tym coś powiadałem14, a dotyczyło to pewniejszego utrzymania ich stanu, ze strachu, aby król nie intrygował wśród nich, gdy trwał w spokoju. Lecz to jeszcze nie był najważniejszy powód; a było nim to, iż książę [Gujenny] i oni pragnęli wielce, by pan Gujenny poślubił jedyną córkę i dziedziczkę księcia Burgundii15, gdyż ten zupełnie nie miał synów. I wielokrotnie żądano od księcia Burgundii zgody na tenże ślub i ten zawsze się na niego zgadzał; lecz nigdy nie chciał sprawy doprowadzić do końca, a w tej materii podejmował i inne zobowiązania. Spójrzcie zatem, jakie podchody ci ludzie stosowali, by usiłować osiągnąć swój cel i zmusić księcia do wydania swej córki, gdyż zaraz po tym, jak owe dwa miasta zostały wzięte, a książę Burgundii powrócił do Arras, gromadząc tam tyle ludzi, ile tylko zdołał, książę Gujenny wysłał doń sekretnego kuriera, który dostarczył mu trzy linie spisane jego własną ręką na kawałku wosku zamienionego w małą kulkę, a zawierającym te słowa: Próbujcie zadowolić waszych poddanych i nie troskajcie się, gdyż znajdziecie przyjaciół.
- Książę Burgundii, będący z początku w wielkim strachu, wysłał do konetabla pewnego męża, prosząc go, by ten nie pragnął działać na jego szkodę bardziej niż mógłby i aby nie prowadził zbyt ostro tej wojny, którą rozpętano przeciw niemu, nie rzucając mu wyzwania ani o niczym go nie uprzedzając. Konetabla wielce uradowały te słowa; a wydawało mu się, iż trzymał teraz księcia w stanie, w jakim pragnął, to jest w wielkim strachu. I tak przekazał mu w odpowiedzi tyle, iż widzi wielkie niebezpieczeństwo jemu zagrażające i zna tylko jeden sposób, aby go uniknąć, a mianowicie by oddał swą córkę za żonę księciu Gujenny, a czyniąc to, wsparty będzie przez wielką liczbę ludzi, a książę Gujenny opowie się po jego stronie, jako i wielu innych panów, a wtedy i on sam zwróci mu Saint-Quentin, dołączając do jego obozu; lecz bez tego małżeństwa i bez ujrzenia owej deklaracji, on sam nie ośmieliłby się tego uczynić, gdyż król był zbyt potężny i dobrze się przygotował, a miał silne kontakty w książęcych krajach; zaś dużo więcej podobnych powiadał słów, aby go bardziej przerazić. Nigdy nie słyszałem, by nastąpił szczęśliwy koniec dla kogoś, kto chciał przerazić i utrzymać w podległości swego pana lub wielkiego księcia, z którym ma się do czynienia, tak jako to usłyszeliście od konetabla. Gdyż, choć to król był wówczas jego panem, to jednak większą część swych dóbr, jako i swe dzieci, trzymał pod władzą wspomnianego księcia; lecz zawsze podejmował takowe działania, chcąc obu utrzymywać w obawach i jednego strasząc drugim; z czego źle na tym wyszedł. I choć każdy pragnie wyjść ze stanu podległości i strachu, a bywa, iż w nienawiści ma tych, którzy ich w nim utrzymują, jednakże nikt w tych sprawach może się równać książętom, gdyż nie znałem spośród nich nikogo, który by nie odczuwał śmiertelnej nienawiści wobec tych, którzy chcieli ich w tymże [stanie] utrzymać.
- Po tym, jak książę Burgundii usłyszał odpowiedź od konetabla, wtedy pojął, iż nie znajdzie w nim przyjaciela i to nie on był głównym sprawcą tej wojny. Poczuł wobec niego niespotykaną nienawiść, której dotąd nigdy w sercu nie odczuwał i głównie z tych obaw postanowił sprzeciwić się małżeństwu swej córki. Już odzyskał nieco odwagi i zebrał sporo ludzi, postanawiając ruszyć w pole. Pojmujecie teraz, dzięki przesłaniom księcia Gujenny, a następnie od konetabla, jako było to wszystko między nimi ukartowane, gdyż podobnymi słowy, nawet o wiele bardziej przerażającymi, wypowiadał się później książę Bretanii, a pozwolił panu de Lescun sprowadzić stu zbrojnych bretońskich na służbę królowi. A zatem możecie pojąć, iż całą tę wojnę wywołano, by przymusić księcia Burgundii do wyrażenia zgody na owe małżeństwo, a oszukano też króla, doradzając mu wszcząć tę wojnę, zaś co do kontaktów, jakie miano posiadać w książęcych krajach, które mu wmawiano, to nic z tego nie było prawdą, lecz wszystko, lub niemalże wszystko, kłamstwem. Jednakże podczas całej tej kampanii konetabl ów był królowi wielce usłużny, mając rzeczonego księcia w wielkiej nienawiści, a wiedząc, iż ten żywił podobne odczucia wobec niego. Podobnie służył królowi w tej wojnie książę Gujenny wraz z licznym towarzystwem. A sprawy układały się zgubnie dla księcia Burgundii, lecz gdyby na początku owego sporu, o którym mówiłem, zechciał dać księciu Gujenny gwarancje tyczące owego małżeństwa, wtedy konetabl i wielu innych wraz z ich stronnikami znaleźliby się po jego stronie przeciw królowi i usiłowaliby mocno króla osłabić, gdyby tylko było to możliwe. Lecz, jakiekolwiek byłyby ludzkie postanowienia w tych sprawach, Bóg i tak w ten sposób czyni, jako mu się podoba.
- Rozdział 3
- Jak książę Burgundii pozyskał Picquigny, a potem znalazł sposób na zawarcie rozejmu z królem na rok, ku wielkiemu niezadowoleniu konetabla
- Następnego dnia książę Burgundii zbliżył się do pewnej twierdzy nad rzeką Sommą, nazywającej się Picquigny, wielce warownej. I niedaleko stamtąd książę zastanawiał się nad przerzuceniem mostu przez rzekę, by przekroczyć Sommę. Lecz przypadkiem w mieście Picquigny stało kwaterą cztery czy pięć setek wolnych łuczników i nieco szlachty. Ci, jak tylko ujrzeli przejeżdżającego księcia Burgundii, wyszli, by stoczyć potyczkę, idąc długą ścieżką, a wysunęli się tak daleko od swego miejsca, iż dali okazję książęcym, by się przeciw nim zwrócili i następowali na nich tak blisko, iż część z nich zabili, zanim ci zdołali schronić się do miasta, zajmując przedmieścia leżące wzdłuż owej ścieżki. Następnie sprowadzono cztery czy pięć dział, choć od tej strony miasto nie było do wzięcia, gdyż rzeka płynęła między nimi. Jednakże kiedy budowano most, wolnych łuczników ogarnął strach, by ich nie oblegano z drugiej strony. A zatem opuścili twierdzę i uciekli. Zamek trzymał się przez dwa czy trzy dni; a następnie wszyscy w samych kaftanach z niego wyszli18.
- Ten mały wyczyn dodał nieco odwagi księciu Burgundii, który rozłożył się kwaterą w okolicach Amiens. Zmieniał kwaterę dwu-, czy trzykrotnie19, mówiąc, iż rusza w pole sprawdzić, czy król nie wychodzi do walki. Na koniec zbliżył się mocno do miasta, tak blisko, iż jego artyleria strzelała na ślepo ponad murami do środka miasta. I tak stał tam przez sześć tygodni. W mieście było jakieś tysiąc czterystu królewskich zbrojnych i cztery tysiące wolnych łuczników, a takoż pan konetabl i wszyscy wielcy wodzowie królestwa, jako wielki mistrz, admirał, marszałkowie, seneszalowie i wielu innych znaczących mężów. W tym czasie król przebywał w Beauvais20, gdzie zgromadził wielu ludzi; a był z nim książę Gujenny jego brat, i książę Mikołaj Kalabryjski21 najstarszy syn księcia Jana Kalabryjskiego i Lotaryńskiego, jedyny dziedzic domu andegaweńskiego. Przy królu zgromadziła się szlachta królestwa aż do najniższych wasali22. Nie należy wątpić, iż wedle tego, co usłyszałem później, ci, którzy byli przy królu, nie mieli wielkiej ani szczerej ochoty do walki. Lecz król zaczynał już pojmować niedogodność tego przedsięwzięcia i widział dobrze, jako nic nie zostało dokonane, a wojna ciągnęła się jeszcze bardziej niż przedtem.
- Ci, którzy przebywali w mieście Amiens, wymyślili wielką rzecz, by zaatakować księcia Burgundii w jego obozie, jeśli tylko król zechciałby wysłać im na pomoc wojsko, które miał przy sobie w Beauvais. Król, uprzedzony o tym pomyśle, posłał do nich, całkowicie tego zabraniając i nakazując wszystko przerwać. A choć wydawało się, iż jest to dla króla korzystne, to istniało niebezpieczeństwo dla tych w szczególności, którzy wychodzili z miasta, gdyż wszyscy uczynić to mogli tylko przez dwie bramy, z których jedna stała blisko obozu księcia Burgundii; a gdyby im się zaraz z początku nie powiodło i musieli się wycofać, zważając, iż wypad ich miał się odbyć piechotą, wtedy znaleźliby się w wielkim niebezpieczeństwie i mogli utracić miasto. Tymczasem książę Burgundii wysłał pazia zwanego Szymonem de Quingey, który później został baliwem w Troyes, a napisał ręką własną do króla sześć linijek, korząc się przed nim i skarżąc się, iż tak na niego nastawał za radą innych, a wierzył, iż gdyby został właściwie powiadomiony o wszystkim, tego by nie uczynił.
- A zatem wojsko wysłane przez króla do Burgundii, wziąwszy wielu jeńców, pokonało całe wojsko burgundzkie, które wyszło w pole23. Liczba zabitych nie była wielka; lecz porażka stała się faktem, a poza tym [wojsko królewskie] obległo już i zajęło wiele twierdz, co nieco owego księcia zaskoczyło. Jednakże kazał głosić swemu wojsku coś wręcz przeciwnego, a mianowicie to, iż jego [ludzie] zwyciężyli.
- Król, zapoznawszy się z listem wysłanym mu przez księcia Burgundii, wielce się uradował z powodów, które wcześniej usłyszeliście, a takoż dlatego, iż sprawy zaczynały go nużyć; i dał na pismo odpowiedź. A wysłał do pewnych [swych ludzi] przebywających w Amiens pełnomocnictwo do zawarcia rozejmu, by zawarli go na dwa czy trzy, czy też na cztery lub pięć dni. A na sam koniec zawarł go na rok24, jako mi się zdaje, z czego konetabl hrabia Saint-Pol okazywał niezadowolenie, gdyż bez wątpienia, cokolwiek ludzie myśleli lubo mogli pomyśleć przeciwnego, hrabia Saint-Pol był wówczas wielkim nieprzyjacielem księcia Burgundii, a to z powodu wielu [wypowiedzianych] słów, i odtąd już nigdy nie zagościła między nimi przyjaźń, jako to już z zakończenia poznaliście; lecz stale wysyłali do siebie [posłańców], aby się nawzajem podejść i uzyskać od drugiego jakąś korzyść. A to, co czynił ów książę, wynikało z chęci odzyskania Saint-Quentin. I tak samo, kiedy konetabl odczuwał obawę lub strach przed królem, wtedy obiecywał mu je zwrócić. Już dwu- czy trzykrotnie wysyłał swych ludzi na odległość dwóch czy trzech mil, aby sprowadzić ich do miasta; lecz kiedy miało dojść do przekazania, konetabl się rozmyślał i ich odwoływał; a na koniec źle na tym wyszedł. Jako iż zdawało mu się, zważając na zachodzące dlań okoliczności i wielką liczbę opłacanych przez króla jego ludzi, iż uda mu się utrzymywać ich obu stanie strachu, w którym byli i w którym ich utrzymywał, lecz jego poczynania były wielce niebezpieczne, gdyż obaj pozostawali dlań zbyt wielcy, zbyt potężni i zbyt obrotni.
- Jak tylko wojska te się wycofały, król udał się do Turenii25, książę Gujenny do swego kraju, a książę Burgundii do swego; a sprawy pozostawały przez jakiś czas w tym stanie. Książę Burgundii zwołał w swym kraju wielkie zgromadzenie Stanów26, by im wyłożyć szkodę, którą musiał odczuwać z powodu zupełnego braku gotowych zbrojnych, takich, jakich miał król, a gdyby on miał takowych pięciuset pilnujących granic, król nigdy by owej wojny nie wszczynał, a oni sami pozostaliby w pokoju. A powiadomił ich o szkodach, które mogły się zdarzyć i mocno na nich naciskał, by zechcieli przyznać [pieniądze] na opłacenie ośmiuset kopii. Na koniec dali mu sto dwadzieścia tysięcy skudów więcej ponad to, co mu [do tej pory] dawano27, a w tym Burgundia nie została uwzględniona. Lecz jego poddani obawiali się wielce, i to z wielu powodów, by nie popaść w taką zależność, jaką widzieli w królestwie Francji, [a to] dzięki ordonansowym zbrojnym. A po prawdzie ich obawy nie były bezzasadne, gdyż, gdyby książę miał tychże pięciuset zbrojnych, zechciałby ich mieć więcej i śmielej następować na swych sąsiadów; a od owych stu dwudziestu tysięcy skudów kazał im podnieść do kwoty pięciuset tysięcy i znacznie zwiększył liczbę zbrojnych; a kraje owe musiały znieść wiele cierpień. A jestem pewien, iż zaciężni dobrze są wykorzystywani pod władzą jakiegoś rozumnego króla lub księcia; lecz jeśli jest inaczej lubo jeśli pozostawię małe dzieci, to użytek, jaki z nich czynią guwernanci nie jest zawsze korzystny ani dla króla, ani dla jego poddanych.
- Nienawiść pomiędzy królem a księciem Burgundii wcale się nie zmniejszyła, lecz cały czas trwała. Książę Gujenny po powrocie do swego kraju często posyłał do księcia Burgundii [posłańców] w sprawie małżeństwa jego córki i ciągnął [starania]. A książę Burgundii go [w nadziei] podtrzymywał, jako czynił wobec każdego, który go o to prosił (a wydaje mi się, iż wcale nie pragnął mieć synów i takoż nigdy nie wydałby córki za swego życia), lecz czynił tak, by utrzymywać tychże ludzi [w nadziei], aby móc się nimi posłużyć i ich wykorzystywać, gdyż na tak wiele swych przedsięwzięć się poważył, iż brakło mu żywota, by je doprowadzić do końca, a były to zamierzenia niemalże niemożliwe, gdyż [nawet] połowa Europy by go nie zadowoliła. Miał na tyle śmiałości, by je wszystkie wszczynać; własną osobą mógł ponieść wiele trudów, które dlań były konieczne; miał dość ludzi i pieniędzy; lecz brakowało mu rozsądku i sprytu, by swe sprawy poprowadzić. Albowiem poza innymi warunkami korzystnymi do prowadzenia podbojów, jeśli brakuje rozsądku, wszystko inne nie ma żadnego znaczenia, a sądzę, iż cnota ta wynika z łaski Boga. Gdyby można było wziąć część zdolności króla, naszego pana, a część jego, wyszedłby niechybnie książę doskonały, gdyż bez żadnych wątpliwości król rozsądkiem o wiele go przewyższał, czego na koniec swymi dokonaniami dowiódł.
- Rozdział 4
- Wojny, które miały miejsce pomiędzy książętami angielskimi, podczas sporów pomiędzy królem Ludwikiem a Karolem Burgundzkim
- Jako mi się zdaje, w innym miejscu mówiłem już o powodach, które popchnęły księcia Burgundii do poślubienia siostry króla Edwarda28, co w głównej mierze miało go umocnić przeciw [naszemu] królowi, inaczej nigdy by tego nie uczynił, [a to] z powodu wielkiej miłości, jaką darzył dom Lancasterów, którego był bliskim krewnym przez swą matkę, będącą córą Portugalii. Lecz jej z kolei matka była córką księcia Lancaster29, i jak doskonałą miłością darzył ten dom, tak równie nienawidził dom Yorków. Zatem, w chwili zawarcia tegoż małżeństwa dom Lancasterów całkiem wygasł, a o Yorkach już się nie mówiło, gdyż król Edward był [już] królem i księciem Yorku i całkiem zachowywał pokój. A podczas wojny między tymi dwoma domami stoczono w Anglii siedem czy osiem wielkich bitew, w których okrutnie zostało zabitych od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu książąt i panów z domów królewskich Anglii, jako to jest opowiedziane w innym miejscu w tychże Pamiętnikach30, a ci, którzy nie zginęli, zostali uciekinierami w domu owego księcia; a wszyscy to byli młodzi panowie, gdyż ich ojcowie zginęli w Anglii; zaś książę Burgundii ich przygarnął w swym domu, jako swych krewnych z domu Lancasterów jeszcze przed swym małżeństwem; a widziałem ich, zanim jeszcze książę się o nich dowiedział, żyjących w takiej nędzy, iż nawet ci, którzy proszą o jałmużnę, nie są tak ubodzy, gdyż widziałem księcia Exeter31, jak chodził pieszo bez butów za świtą rzeczonego księcia, prosząc od domu do domu o jadło, nie rozpoznany. Był najbliższym linii Lancasterów32, a poślubił siostrę króla Edwarda33. Został potem rozpoznany i otrzymał niewielką pensję, aby się utrzymać. Ci z [domu] Somerset i inni [takoż] tam przebywali: wszyscy oni później polegli w bitwach. Ich ojcowie i krewni rabowali i niszczyli królestwo Francji i posiadali przez wiele lat większą jej część; wszyscy oni się nawzajem pozabijali. Ci, co żyli w Anglii oraz ich dzieci zakończyli żywot, jako widzieliście. A potem zostało powiedziane: Bóg nie karze już ludzi, jako to czynił w czasach dzieci Izraela: znosi złych książąt i złych ludzi. A wydaje mi się, jako nie mówi już do ludzi, jako to miał w zwyczaju, gdy pozostawił dość przykładów, by mu dano wiarę; lecz możecie stwierdzić, czytając o tych sprawach, a poza tym sami ich znacie więcej, jako spośród owych złych książąt i wielu innych, posiadających władzę na tym świecie, a którzy z niej okrutnie i tyrańsko korzystali, nikt lub prawie nikt nie uniknął kary, lecz nie dzieje się to zawsze w tymże wybranym dniu czy godzinie, kiedy ci, którzy na tym cierpią tego pragną.
- Wracając do króla Edwarda Angielskiego, to [dodam, iż] najpotężniejszym mężem w Anglii wspierającym dom Yorków był hrabia Warwick, zaś książę Somerset, wręcz przeciwnie, [wspierał] dom Lancasterów. A hrabia Warwick był niemalże ojcem króla Edwarda, tak pod względem służby, jak i wychowania. Stał się wielce potężnym, gdyż poza tym, iż sam był wielkim panem, to dzierżył z nadania królewskiego wielkie włości, zarówno ziem Korony, jak [i te] pozyskane z konfiskat; a był takoż dowódcą w Calais i sprawował inne ważne urzędy. A słyszałem, jako liczono przychody z jego wymienionych wyżej dóbr na osiemdziesiąt tysięcy skudów rocznie, nie licząc jego dziedzictwa.
- Tenże hrabia Warwick wszedł w spór ze swym panem34 jakiś rok przed tym, jak książę Burgundii przybył pod Amiens i jak [nasz] król odebrał mu Saint-Quentin i Amiens. Książę wielce się do tego przyczynił, gdyż nie pochwalał tego, jak wielką władzę hrabia Warwick posiadał w Anglii i nie było między nimi żadnej zgody, gdyż pan Warwick zawsze porozumiewał się z [naszym] królem. W rzeczy samej w tym czasie lub niewiele wcześniej, jak hrabia Warwick stał się tak potężny, iż król, jego pan, wpadł w jego ręce35 i kazał stracić pana de Scales36, ojca królowej37, i dwoje z jego dzieci38, trzeci zaś był w wielkim niebezpieczeństwie, a których to król Edward wielce miłował. I kazał takoż stracić pewnych angielskich rycerzy39, a pewnego razu króla, swego pana, otoczył honorami i przydał mu sługi, aby sprawić, by zapomniał o innych; a jego pan wydawał mu się nieco prostakiem. Książę Burgundii, obawiający się mocno tego, co mogło się wydarzyć, działał w tajemnicy w tym celu, aby król Edward mógł uciec i znalazł sposób, aby mu przekazać swe słowa. I sprawy tak się potoczyły, iż król Edward uciekł, zgromadził ludzi i obrabował jakąś grupę ludzi hrabiego Warwick40. Był królem mającym wiele szczęścia w swych bitwach, gdyż odniósł zwycięstwa w co najmniej dziewięciu wielkich bitwach41, a we wszystkich stawał pieszo. Hrabia Warwick okazał się słabszym. Ostrzegł swych sekretnych przyjaciół, co zamierza uczynić i wypłynął w morze z księciem Clarence, który poślubiwszy jego córkę42, trzymał jego stronę, choć był on bratem króla Edwarda; a zabrali ze sobą swe żony i dzieci i wielką liczbę ludzi, aż znaleźli się pod Calais. A przebywał tam zarządca miasta, zwany panem de Wenlock43 i wielu z jego bliskich sług, a ci, zamiast ich przyjąć, powitali ich silnym ostrzałem z dział. A gdy stali na kotwicy przed miastem, księżna Clarence, córka hrabiego Warwick, urodziła syna44. Z wielkim trudem wspomniany pan de Wenlock zgodził się, by dostarczono im dwie butelki wina. Było to wielce okrutne ze strony sługi wobec jego pana, choć można przypuścić, jako wyobrażał sobie czynić swą powinność, przebywając w tymże miejscu, które jest największym skarbem Anglii, a wedle mnie takoż najpiękniejszym kapitanatem na świecie, lubo przynajmniej w chrześcijaństwie. Jako iż bawiłem tam wielokrotnie podczas tych konfliktów, a zostało mi powiedziane jako pewne w czasach, o których była mowa przez zwierzchnika składów w Calais, iż kazał przekazywać królowi Anglii piętnaście tysięcy skudów czynszu, gdyż czerpał wszelki zysk od tych [mieszkających] po tej stronie morza, od glejtów, a to kapitan wybiera największą część garnizonu [miasta].
- Król Anglii był wielce rad z pana de Wenlock za odmowę, którą okazał swemu kapitanowi i wysłał mu listy, utrzymując go jako komendanta na tychże urzędach, gdyż był on rozumnym i starszym rycerzem, a nosił też order Podwiązki. Pan Burgundii, przebywający wówczas w Saint-Omer45, takoż był wielce z niego rad; a wysłał mnie do pana de Wenlock, dając mu pensję tysiąca skudów, zaś prosząc go, by dalej okazywał swą miłość, którą się wykazał wobec króla Anglii. Wydał mi się zdecydowanym dalej tak czynić i złożył przysięgę w Domu Składów w Calais na moje ręce królowi Anglii, wobec wszystkich i przeciw wszystkim; a takoż uczynił cały miejski garnizon. Przebywałem tam przez dwa miesiące, często się z nim spotykając, by z nim rozmawiać, a niemalże się nie rozstając. Książę Burgundii nie ruszał się z Boulogne46, a zgromadził wielką morską armadę przeciw hrabiemu Warwick, który zabrał wiele statków jego poddanym, wypływając spod Calais; a to właśnie wielce się przyczyniło do ponownego wszczęcia przez nas wojny, gdyż ludzie sprzedali je jako łupy w Normandii. A z tej okazji książę Burgundii uwięził wszystkich kupców francuskich, przybyłych na targ do Antwerpii47.
- Ponieważ dobrze jest wiedzieć o krętactwach i niegodziwościach tego świata, jako i o [rzeczach] dobrych, nie po to, by z nich korzystać, lecz by się przed nimi chronić, chciałbym opowiedzieć o pewnym oszustwie czy podstępie, jakkolwiek chciałoby się to nazwać, gdyż była to rzecz dobrze przeprowadzona; a chciałbym takoż, by poznano krętactwa naszych sąsiadów tak dobrze, jak nasze własne, gdyż wszędzie się znajduje tak dobro, jako i zło. Kiedy ów hrabia Warwick przybył pod Calais, pragnąc znaleźć tu swe główne schronienie, pan de Wenlock, będący wielkiego rozumu, przekazał mu, iż jeśli tu wkroczy, wtedy będzie zgubiony, gdyż ma przeciw sobie całą Anglię i księcia Burgundii, zaś lud miasta byłby mu przeciwny, a takoż wielu ludzi z garnizonu, jako pan de Duras48, będący królewskim marszałkiem, i wielu innych, którzy wszyscy mieli swych ludzi w mieście; a najlepszym dla niego wyjściem byłoby wycofanie się do Francji, nie przejmując się twierdzą w Calais, co do której zda mu raport w odpowiednim czasie. Dobrze przysłużył się swemu kapitanowi, dając mu tę radę, lecz wielce źle swemu królowi (co do hrabiego Warwick, to żaden mąż nie okazał mu tyle lojalności), zważając na to, iż król Anglii mianował go najwyższym kapitanem, i na to, co ofiarował mu książę Burgundii.
- Rozdział 5
- Jak król Ludwik tak dobrze dopomógł hrabiemu Warwick, iż wypędził z Anglii króla Edwarda, ku wielkiemu niezadowoleniu księcia Burgundii, który przyjął go w swym kraju
- Armada księcia Burgundii była silniejsza na morzu niż królewska i hrabiego razem wzięte, gdyż zajął w porcie Ecluse52 wiele sporych statków z Hiszpanii i Portugalii, wielkie nawy z Genui i wiele barek z Niemiec. Król Edward nie był mężem nazbyt uporządkowanym, lecz był wielce urodziwym księciem, bardziej niż ktokolwiek ze znanych mi w owych czasach i wielce walecznym. Nie przejmował się zupełnie lądowaniem owego hrabiego, jako książę Burgundii, wyczuwającego ruch poparcia na rzecz hrabiego Warwick, idący przez całą Anglię i uprzedzał o tym stale króla; lecz ten nie odczuwał żadnej obawy, co wydaje mi się wielkim szaleństwem nie obawianie się swego wroga ani nie dawanie niczemu wiary, choć przygotowania było widać. Jako iż [nasz] król kazał uzbroić wszelkie okręty, jakie miał i mógł ściągnąć i zaokrętował na nie wielu ludzi. Kazał przekazać Anglikom pieniądze. Skojarzył małżeństwo księcia Walii z drugą córką hrabiego Warwick53. Książę ów był jedynym synem króla Henryka Angielskiego, który żył jeszcze i był więźniem w londyńskim Tower; gdy ukończono zaś przygotowania, [hrabia] wylądował w Anglii. Dziwne to był małżeństwo: [zawarte po to, by] najpierw pokonać i zniszczyć ojca tegoż księcia i kazać mu poślubić swą córkę, aby następnie zapragnąć utrzymać u swego boku księcia Clarence, brata nieprzyjaznego króla, który powinien się był obawiać, aby ta linia Lancasterów nie podniosła głowy. I tak niewiele działań może się obyć bez symulowania.
- A zatem przebywałem w Calais, by urabiać pana de Wenlock w czasie owych przygotowań; i aż do owej chwili nie pojmowałem tychże podchodów, trwających już trzy miesiące, gdyż żądałem odeń pod wpływem zasłyszanych wieści, by usunął z miasta dwudziestu czy trzydziestu spośród swych sług blisko związanych z hrabią Warwick, a przekonując go, jako królewska armada wraz z hrabią była gotowa opuścić Normandię, gdzie już się znajdowała, a jeśliby niespodziewanie wylądowała w Anglii, to mogłoby się zdarzyć, iż zaszłyby zmiany i w samym Calais z powodu sług hrabiego Warwick, a być może wówczas nie byłby już panem [miasta], zatem mocno go prosiłem, aby zaraz ich wygnał. Cały czas się ze mną zgadzał, aż do tej chwili, o której mówię, kiedy wziął mnie na stronę, mówiąc mi, jako na pewno pozostanie panem miasta, lecz chciałby mi rzec inną rzecz, by ostrzec pana Burgundii; radził mu, jeśli chciałby pozostać przyjacielem Anglii, aby usiłował zachować pokój, a nie wywoływać wojny; a mówił to z powodu owej armady, która miała działać przeciw hrabiemu Warwick. Dodał mi takoż, jako będzie łatwo doprowadzić do układu, gdyż tegoż dnia przejeżdżała przez Calais pewna dama54 udająca się do Francji do pani [księżnej] Clarence, a która przynosiła propozycje pokoju od króla Edwarda. Mówił prawdę, lecz ponieważ oszukiwał innych, został [sam] przez tę damę oszukany, gdyż przybyła ona, by doprowadzić do wielkiego układu, który to doprowadziła do końca ze szkodą dla hrabiego Warwick i całej jego partii. O tych tajemnicach, podchodach i oszustwach mających miejsce w naszych okolicach po tej stronie [morza] nie usłyszycie prawdy od żadnej innej osoby, a przynajmniej co do takich [rzeczy], które się wydarzyły ponad dwadzieścia lat temu. Tajemnica, którą przekazywała owa niewiasta, było przekonanie księcia Clarence, by nie przyczyniał się do zniszczenia swej własnej linii, aby przywrócić do władzy Lancasterów, zważając na dawne dowody [ich] nienawiści i pogardy, a mógłby być pewien, iż jeśli hrabia wydał swą córkę za księcia Walii, to pragnął go uczynić królem Anglii i już złożył mu hołd. Niewiasta owa tak dobrze się sprawiła, iż pozyskała księcia Clarence, który obiecał przystąpić do stronnictwa króla, jego brata, jeśli tylko pozostanie w Anglii. Niewiasta ta nie była wcale szalona ani nierozważna: mogła łatwo dotrzeć do jego miłośnicy, dlatego też łatwiejszy mogła mieć doń dostęp niż jakiś mąż. I jakkolwiek pan de Wenlock wykazywał się wielkim sprytem, to i tak niewiasta owa go oszukała i poprowadziła tę grę, sprowadzając na hrabiego Warwick klęskę i śmierć, jako i na całe jego stronnictwo55. Dlatego też nie jest rzeczą wstydliwą być podejrzliwym i mieć oko na tych, którzy przyjeżdżają i odjeżdżają, lecz wielce jest rzeczą wstydliwą zostać oszukanym i przegrać ze swej własnej winy; a z podejrzeniami takoż nie należy przesadzić, gdyż zbyt wiele ich nie jest rzeczą dobrą.
- Rzekłem już wam wcześniej, jako wojsko pana de Warwick, oraz to, które [nasz] król przysposobił, by go doprowadziło [do władzy], było gotowe do zaokrętowania, zaś to księcia Burgundii było gotowe, by z nim walczyć. Bóg zechciał tak pokierować sprawami, iż tej nocy zerwała się wielka burza, tak potężna, aż armada księcia Burgundii musiała uchodzić, a niektóre statki zagnało do Szkocji, inne do Holandii; a wkrótce potem powiał wiatr korzystny dla hrabiego, który bez niebezpieczeństw przepłynął do Anglii56.
- Ów książę Burgundii uprzedził króla Edwarda, w którym porcie hrabia zamierzał wylądować i trzymał przy nim ludzi, których zadaniem było przypominanie mu o jego korzyściach, lecz on się tym nie przejmował, a zajmowało go tylko polowanie. A nikt nie był mu tak bliski, jako arcybiskup Yorku57 i markiz Montagu58, bracia hrabiego Warwick, którzy złożyli mu uroczystą przysięgę, [deklarując] służyć mu przeciw ich bratu i wszystkim innym, a on temu wierzył.
- Skoro tylko hrabia Warwick wylądował, przyłączyła się doń wielka liczba ludzi, przez co [poczuł się] wzmocnionym. Król Edward, dowiedziawszy się o tym, zaczął wtedy przejmować się swymi sprawami, co stało się nieco za późno, a kazał przekazać księciu Burgundii, jako prosi go o trzymanie stale jego armady na morzu, aby hrabia Warwick nie mógł powrócić do Francji, zaś na lądzie to on sobie z nim poradzi. Te słowa nie spodobały się tam, gdzie je przekazano, gdyż zdawało się, iż lepiej nie pozwolić, aby [hrabia] znalazł oparcie w Anglii, niż być zmuszonym do przybycia w celu stoczenia bitwy.
- Pięć czy sześć dni po swym lądowaniu, hrabia Warwick uznał się już wielce potężnym, a kwaterował o trzy mile od króla Edwarda, który miał wciąż o wiele więcej ludzi, o ile wszyscy oni byli mu [wciąż] wierni i oczekiwał na walkę z hrabią. Był dobrze zakwaterowany w pewnej umocnionej wiosce lubo przynajmniej w miejscu, gdzie nie można było wejść inaczej jak przez most, jako nam o tym powiadał; a dobrze na tym wyszedł. Reszta jego ludzi była zakwaterowana w innych pobliskich wioskach. Kiedy spożywał wieczerzę, nagle nadeszła wieść, jako markiz Montagu, brat hrabiego i ktoś [jeszcze] inny, dosiedli koni i zaczęli byli wołać do wszystkich swych ludzi: Niech żyje król Henryk!. Najpierw nie uwierzył, lecz zaraz tam wysłał licznych posłańców i się uzbroił; a ustawił swych ludzi u barier swej kwatery, aby ją bronili. Miał tu ze sobą pewnego mądrego rycerza, znanego jako pan de Hastings59, wielkiego szambelana Anglii, mającego największy u niego mir. Miał on za żonę siostrę owego hrabiego60, jednakże był wierny swemu panu i miał w owym wojsku jakieś trzy tysiące konnych, jako sam mi to powiadał. Był też inny, znany jako pan de Scales61, brat żony owego króla Edwarda, oraz wielu [innych] dobrych rycerzy i giermków, którzy wszyscy pojęli, jako sprawy źle się mają, gdyż posłańcy donieśli, iż to, co zostało królowi powiedziane, było prawdą, a tamci zgromadzili się, by na niego nastąpić.
- Bóg pragnął na tyle dobra tegoż króla, że [sprawił], iż kwaterował on blisko morza, a towarzyszyło mu kilka statków dostarczających pożywienia, jak również dwie barki z Holandii, będące statkami handlowymi. Nie było innego wyjścia, jak zaokrętować62. Jego szambelan pozostał nieco dłużej, i rzekł wodzowi tychże ludzi jako i wielu innym z owego wojska, by się przyłączyli do tamtych, lecz w głębi serca pozostali wierni królowi [Edwardowi] i jemu samemu; następnie odszedł, by dołączyć do pozostałych na statkach, gotowych do odpłynięcia. A jest w Anglii taki zwyczaj, iż jeśli wygrywa się bitwę, nie zabija się nikogo, a zwłaszcza z ludu, gdyż każdy szuka sposobu, aby się im przypodobać, gdyż są wówczas najsilniejsi, a takoż nie żąda się za nich okupu. Dlatego też nikt z nich nie zaznał żadnej szkody, kiedy król odpłynął. Lecz król Edward zdradził mi takoż, iż we wszystkich bitwach, w których był zwyciężył, jak tylko okazywało się, iż wygrywał, wtedy dosiadał konia i wołał, by oszczędzano lud, a zabijano panów, zatem spośród nich nikomu lubo też bardzo niewielu udawało się zbiec.
- Tak zatem król Edward uciekł w roku 1470 na dwóch barkach i z niewielką swą flotą wraz z towarzyszącymi mu jakimiś siedmioma czy ośmioma setkami ludzi, nie mającymi innego odzienia niż ich stroju bitewnego. A nie mieli złamanego denara przy duszy i nie wiedzieli zbytnio, gdzie się udają63. Dziwna to była rzecz dla tegoż nieszczęsnego króla (gdyż można go tak nazwać), aby zostać w ten sposób wygnany i być prześladowany przez swe własne sługi. Już się był przyzwyczaił do swych swobód i przyjemności od dwunastu czy trzynastu lat, więcej, niż dane było książętom w jego czasach, gdyż żadne inne sprawy czy myśli go nie zajmowały, jak tylko damy, a w większym stopniu, niż rozum nakazywał, polowania i dbanie o własną osobę. W czasie polowań zabierał ze sobą wiele pawilonów dla dam. W rzeczy samej, miło swój czas spędzał, a takoż widać to było po jego osobie, jakiej [podobnej mu] nie widziałem u żadnego innego męża, gdyż był młody i urodziwy jako nikt inny, który by żył w jego czasach; a mówię o czasach tychże sporów, gdyż później stał się wielce otyły.
- A zatem widzicie, jako dane mu było zaznać wrogości świata, a uciekał prosto do Holandii. W owych czasach Ostrelinowie64 byli nieprzyjaciółmi Anglików, jako i Francuzów, a na morzu mieli wiele statków wojennych. Wielce się ich Anglicy obawiali, a nie bez powodów, gdyż są dobrymi żołnierzami i wiele im tego roku poczynili szkód, jako i zajęli wiele ich statków. Ostrelinowie owi ujrzeli z daleka te statki, gdzie znajdował się wygnany król, i zaczęli za nim pościg w siedem czy osiem okrętów, którymi płynęli. Był jednak daleko przed nimi i dobił do brzegów Holandii, czy jeszcze niżej, gdyż przybił do Fryzji, blisko małego miasta zwanego Alkmaar65; zakotwiczył swe statki, gdyż morze się cofnęło i nie mogli przybić do portu; najbliżej miasta, jak tylko można było. Ostrelinowie takoż zakotwiczyli dość blisko niego z zamiarem zaatakowania go przy następnym przypływie. Nieszczęście lub niebezpieczeństwo nigdy nie przychodzą same. Fortuna tego króla się odwróciła, jako i jego myśli. Zaledwie piętnaście dni wcześniej byłby zaskoczony, gdyby mu powiedziano: Hrabia Warwick wygna was z Anglii, a w jedenaście dni ją sobie podporządkuje i nad nią zapanuje, gdyż nie natrudził się w celu zapewnienia sobie posłuchu. Poza tym kpił sobie z księcia Burgundii, wydającego swe pieniądze, aby móc bronić morza, mówiąc, iż chciałby już widzieć [hrabiego Warwick] w Anglii. A jakąż wymówkę mógłby znaleźć, doznając tak wielkiej straty z własnej winy, jeśli nie mówiąc te słowa: Nie sądziłem, iż to wszystko się wydarzy? Książę winien się zarumienić, jeśli już pewien wiek osiągnął, przekładając podobną wymówkę, gdyż nie powinno się takowej wypowiadać. Jakimże pięknym przykładem jest ten tutaj dla książąt, którzy nie odczuwają strachu ni obawy przed swymi nieprzyjaciółmi, a będą uważać takowe za haniebne; a większość ich sług poprze ich pogląd, by im się przypodobać, a wyda się tymże książętom, jako będą [przez to] podziwiani i poważani, a powie się, iż odważnie powiadali. Nie wiem, co powiada się przy nich, lecz rozumni ludzie uznają takowe słowa za wielkie szaleństwo; a honorowo jest obawiać się tego, co należy, a nawet tak trzeba. Bogactwem księcia jest mieć w swym towarzystwie męża rozumnego i jemu wiernego oraz wierzyć, jako ten swobodnie powie mu prawdę.
- Przez przypadek pan de La Gruthuse66, zarządca Holandii z ramienia księcia Burgundii, znajdował się w miejscu, w którym król Edward pragnął wylądować; został on zaraz o tym uprzedzony, gdyż ci wysadzili swych ludzi na ląd, [a od nich] usłyszał o niebezpieczeństwie, którego przyczyną byli owi Ostrelinowie. Wysłał natychmiast posłańców, zabraniając Ostrelinom tykania króla i udał się na statek, na którym tamten przebywał, aby go powitać. Król wylądował z jakimiś tysiąc pięciuset ludźmi, a wraz z nim książę Gloucester, jego brat, który później kazał się nazywać królem Ryszardem.
- Król nie miał nawet złamanego denara, więc podarował dowódcy statku szatę podbitą kunimi skórami, obiecując lepiej go w przyszłości wynagrodzić. Nigdy się nie znalazł w tak ubogim towarzystwie, lecz pan de La Gruthuse zachował się honorowo, gdyż podarował wiele szat i pokrył wszystkie koszty aż do Hagi w Holandii, gdzie go zaprowadził67. Następnie uprzedził pana Burgundii o tych wydarzeniach, które to wieści wielkim go napełniły przerażeniem, a o wiele więcej wolałby widzieć króla martwym, gdyż wielce go trapił hrabia Warwick, będący jego nieprzyjacielem, a który [teraz] był panem Anglii. Ten, wkrótce po wylądowaniu, znalazł przy sobie nieprzebraną liczbę ludzi, gdyż owe wojsko, pozostawione przez króla Edwarda, czy to z miłości, czy ze strachu, przystało całkowicie do niego, a każdego dnia go przybywało. A zatem udał się do Londynu. Wielka liczba rycerzy i giermków schroniła się w miejscach azylu, znajdujących się w Londynie, a oni to później dobrze służyli królowi Edwardowi; a uczyniła to takoż królowa, jego żona, która w wielkim ubóstwie powiła syna68.
- Rozdział 6
- Jak hrabia Warwick uwolnił z więzienia króla Henryka Angielskiego
- W dniu, w którym książę Burgundii dowiedział się o przybyciu króla Edwarda do Holandii, powróciłem doń z Calais, zastawszy go w Boulogne; nie wiedziałem jeszcze nic o tym wszystkim, ani o ucieczce króla. Książę Burgundii otrzymał zrazu wieść, iż ten nie żyje. Tym się nie przejął, gdyż miłował bardziej linię Lancasterów niż Yorków; a poza tym w domu jego przebywali książęta Exeter i Somerset oraz wielu innych ze stronnictwa króla Henryka; dlatego też wydawało mu się, jako ułoży się łatwiej z tą linią. Lecz obawiał się wielce hrabiego Warwick, a takoż nie wiedział, jak mógłby zadowolić tego, który przy nim się schronił i którego siostrę poślubił, [przez co] stali się [dla siebie] braćmi orderowymi, gdyż [król] nosił [order Złotego] Runa, a książę [order] Podwiązki. Książę odesłał mnie natychmiast do Calais, wraz z jednym czy dwoma szlachcicami70 należącymi do tegoż nowego stronnictwa Henryka, zaleciwszy mi, co winienem zdziałać wobec tej nowej okoliczności, a nalegał stale, bym tam jechał, mówiąc, iż potrzeba, aby mu w tej sprawie oddać usługę. Dotarłem aż do Tournehem71, zamku położonego koło Guînes72, a nie ośmieliłem się jechać dalej, gdyż natknąłem się na tłumy ludu, uciekające z powodu Anglików, którzy wyszli w pole i rabowali kraj. Wysłałem zaraz [posłańca] do pana de Wenlock, prosząc o list żelazny, choć już zdarzało mi się jechać tam bez zezwolenia i byłem przyjmowany z honorami, gdyż Anglicy zachowują się wielce honorowo.
- Wszystko to było dla mnie nowe, gdyż nigdy jeszcze nie miałem do czynienia z takimi zmianami na tym świecie. Jeszcze tej nocy uprzedziłem księcia o mej obawie kontynuowania drogi, nie mówiąc mu jednak, jako wysłałem prośbę o list żelazny, gdyż nie wiedziałem, jaką otrzymam odpowiedź. Wysłał mi pierścień, który nosił na palcu, jako oznakę [uznania], prosząc mnie, bym nie zaprzestał wysiłków, a jeśli zdarzy mi się być wziętym do niewoli, to on mnie z niej wykupi. Nie obawiał się zbytnio narazić na niebezpieczeństwo jednego ze swych sług, aby się nim posłużyć w miarę potrzeby, lecz ja osiągnąłem to poprzez list żelazny, otrzymawszy go wraz z wielce uprzejmymi listami od pana de Wenlock, w których mówił, jako mogę się poruszać, jak mi się podoba. Przejeżdżałem przez Guînes, gdzie poza zamkiem zastałem kapitana, który dał mi się napić, nie zapraszając mnie jednak do zamku, jak to było w zwyczaju, lecz serdecznie przyjął i otoczył honorami tychże szlachciców mi towarzyszących, a którzy byli stronnikami króla Henryka. Przybyłem do Calais; nikt nie wyszedł mi naprzeciw, jak to jest w zwyczaju. Wszyscy mężowie nosili barwy pana de Warwick. Na wrotach mej kwatery i mej komnaty namalowano mi setkę białych krzyży73 i wiersze mówiące, jako król Francji i hrabia Warwick stanowili jedność. Uznałem to wszystko wielce dziwacznym. Wysłałem posłańca w ciemno do Gravelines74, położonego pięć mil od Calais i poleciłem zatrzymać wszystkich kupców i wszystkie towary z Anglii, pamiętając, jako ci [Anglicy] tak się przyłożyli do rabowania. Ów [pan] de Wenlock wezwał mnie na wieczerzę w doborowym towarzystwie; a miał na birecie przytwierdzonego złotego sękacza, będącego emblematem tegoż hrabiego, którym był sękaty kij, a wszyscy pozostali [ozdobili się] tak samo; a kto nie mógł nosić złotego, ten przytwierdzał go sobie z płótna. I powiedziano mi podczas tej wieczerzy, że jak tylko przewoźnik przyniósł z Anglii te wieści, to w mniej niż kwadrans każdy już nosił tę barwę, tak zmiany te zaszły szybko i nagle. Pierwszy raz odkryłem, jak sprawy tego świata są niestałe. Ów [pan] de Wenlock wypowiadał do mnie same szlachetne słowa i nieco usprawiedliwień odnoszących się do hrabiego, jego kapitana, oraz dobrodziejstw, które mu był wyświadczył. A pozostałych, którzy mu towarzyszyli, nigdy nie widziałem tak zawziętych, gdyż ci, których uważałem za najwierniejszych królowi [Edwardowi], byli tymi, którzy mu najwięcej grozili; a wydaje mi się, jako niektórzy czynili to ze strachu, inni zaś ze szczerego serca. Ci, których wcześniej pragnąłem wygnać z miasta, a którzy byli bliskimi sługami hrabiego, cieszyli się teraz wielkim poważaniem. Jednakże nigdy nie dowiedzieli się niczego, co na ich temat mówiłem wspomnianemu [panu] deWenlock.
- Odpowiedziałem mu na to wszystko, jako król Edward nie żyje, a byłem tego więcej niż pewien, nie zważając na to, iż wiedziałem już co innego, lecz choć nie było to prawdą, to przymierza, które pan Burgundii zawarł z królem i królestwem Anglii były tej natury, iż nie mogły być odwrócone z przyczyn, które nastały, a tego, którego oni uznaliby za króla, byłby nim takoż i dla nas; a z przyczyn zmian zaszłych w przeszłości zostały zapisane te słowa: z królem i z królestwem, a cztery główne miasta Anglii gwarantowały nam utrzymanie tychże przymierzy. Kupcy wołali głośno, bym został zatrzymany, gdyż na mój rozkaz, jako mówili, zajęto wiele z ich dóbr w Gravelines. Zawarty został układ między nimi a mną, w myśl którego oni mieli zapłacić za bydło, które zabrali, lub też mieli je zwrócić, gdyż mieli układ z domem Burgundii, by mogli korzystać z niektórych pastwisk tam się znajdujących i zaopatrywać się w mieście w zamian za pewną sumę [pieniędzy], którą wypłacili, a nie wzięto żadnych jeńców. To dlatego ugodziliśmy się między nami w tym sensie, iż przymierza zawarte z królestwem Anglii pozostawać miały całkowicie w mocy z tą różnicą, iż w miejsce Edwarda miał zostać wymieniany Henryk.
- Układ ten był wielce miłym księciu Burgundii, gdyż hrabia Warwick wysyłał już cztery tysiące Anglików do Calais, by z nim dzielnie walczyli, a nie można było znaleźć sposobu, aby go uspokoić. Jednakże najwięksi kupcy z Londynu (z których wielu przebywało w Calais, gdyż znajduje się tu skład ich wełny, a jest to rzecz niemalże niewiarygodna, za jaką cenę składuje się ją tutaj dwa razy do roku, a takoż czeka tu na przybycie kupców, zaś jej główny rynek zbytu znajduje się we Flandrii i w Holandii), wszelako kupcy ci dopomogli w zawarciu owego układu i pozostawieniu na miejscu ludzi, których miał pan de Warwick.
- Wszystko to zaszło w niedobrej dla księcia Burgundii porze, gdyż było to dokładnie w tym czasie, kiedy [nasz] król zajął Amiens i Saint-Quentin75, a gdyby książę wplątał się w wojnę z obydwoma królestwami naraz, wtedy zostałby zniszczony. Starał się uspokoić pana de Warwick jak tylko mógł, mówiąc, jako nie pragnął nic czynić przeciwko królowi Henrykowi, zaś on sam pochodził z tejże samej linii Lancasterów, a wszelkie wypowiedziane przezeń słowa miały dopomóc jego sprawie. Król Edward przybył doń do Saint-Pol76 i domagał się usilnie jego pomocy, by móc powrócić, zapewniając go o swych silnych kontaktach w królestwie Anglii i prosząc go, aby na Boga, nie chciał go opuszczać, zważając, jako poślubił był jego siostrę i pozostawali braćmi orderowymi. Książęta Somerset i Exeter naciskali nań w kierunku wręcz przeciwnym, wspierając stronników króla Henryka. Książę ów nie wiedział, komu się ma przypodobać i obawiał się popełnić błąd wobec obu stronnictw; a na jego oczach wojna już się żywo rozpoczęła. W końcu dogodził księciu Somerset i innym wyżej wspomnianym, otrzymując od nich pewne obietnice przeciwko hrabiemu Warwick, którego byli starymi wrogami. Widząc to, przebywający na miejscu król Edward poczuł się zmieszany. Jednakże uspokojono go najlepszymi słowy, jakimi było można, mówiąc, iż wszystkie te podchody są po to, by uniknąć wojny z dwoma królestwami naraz, gdyż jeśli książę by został pokonany, wtedy nie mógłby łatwo później mu pomóc. Jednakże książę, widząc, iż nie będzie mógł dłużej powstrzymywać króla Edwarda przed powrotem do Anglii, a mając na względzie wiele powodów, wobec wagi których nie ośmielił się przeciwstawić mu w tych wszystkich zamiarach, udawał publicznie, jako nie udziela mu żadnej pomocy i ogłosił, aby nikt takoż nie podążał mu z pomocą; lecz w tajemnicy przekazał mu pięćdziesiąt tysięcy florenów77 znaczonych krzyżem świętego Andrzeja i opłacił mu trzy czy cztery wielkie nefy78, które kazał dlań uzbroić w porcie Vere79 w Holandii, do którego to portu każdy może być przyjęty, a opłacił takoż dlań czternaście statków Ostrelinów, dobrze uzbrojonych, którzy to obiecali mu służyć aż do jego powrotu do Anglii i piętnaście dni dłużej. W tym czasie takowa pomoc była wielce znacząca.
- Rozdział 7
- Jak król Edward wrócił do Anglii, gdzie pokonał w bitwie hrabiego Warwick, a potem księcia Walii
- Jak tylko hrabia Warwick, przebywający na północy z wielką potęgą, usłyszał te wieści, pospiesznie udał się w stronę Londynu, w nadziei dotarcia tam jako pierwszy. Chociaż zdawało mu się, iż miasto będzie trzymać jego stronę, wszelako stało się inaczej, gdyż król Edward został tam przyjęty w czwartek82 z wielką radością całego miasta, wbrew oczekiwaniom większości ludzi, gdyż każdy uważał jego [hrabiego] sprawę za całkowicie przegraną; albowiem, gdyby zamknęli przed nim bramy, nie udałoby się znaleźć innego rozwiązania, zważając na to, iż hrabia Warwick był od niego o jeden dzień drogi.
- Z tego, co mi mówiono, trzy rzeczy były przyczyną opowiedzenia się miasta po jego stronie. Pierwszą byli ludzie, którzy pochowali się dlań w miejscach azylowych, oraz królowa jego małżonka, która wydała na świat syna. Drugą były wielkie długi, które zaciągnął w mieście; dlatego też kupcy, których był dłużnikiem, trzymali za nim. Trzecią było to, iż wiele znaczących niewiast i bogatych mieszczek tego miasta, z którymi niegdyś wielce się poufalił oraz w bliskie wchodził związki, pozyskały dlań swych mężów oraz ich krewnych. Pozostał w mieście tylko dwa dni, gdyż wyjechał w wigilię Wielkanocy83 wraz z tymi, których zdołał zgromadzić i ruszył naprzeciw hrabiego Warwick, spotkawszy się z nim następnego ranka, w dzień Wielkanocy84. A kiedy się znaleźli jeden naprzeciw drugiego, wtedy książę Clarence, brat owego Edwarda, przyłączył się doń z jakimiś dwunastoma tysiącami ludzi, czym zaskoczył hrabiego Warwick i podniósł na duchu króla, mającego mało ludzi.
- Słyszeliście już przedtem, jako targowano się z księciem Clarence, a mimo to bitwa była ciężka i zacięta. Wszyscy walczyli pieszo, tak z jednej, jak i z drugiej strony. Straż przednia króla poniosła wielkie straty, a hufiec walny hrabiego Warwick zetknął się z jego własnym, a to z tak bliska, iż król Anglii walczył osobą własną tak samo, a nawet bardziej, jak ktokolwiek z obu stron. Hrabia Warwick nigdy nie miał zwyczaju walczyć pieszo, lecz obyczajem jego było, kiedy ludzie jego się trudzili, by dosiadać konia. Jeśli sprawy dlań dobrze się układały, wtedy brał udział w walce; jeśli układały się źle, wtedy na czas się oddalał. Tym razem został zmuszony przez swego brata, markiza Montagu, wielce dzielnego rycerza, do zejścia na ziemię i odesłania koni. Ten dzień tak się ułożył, iż hrabia zginął, tak jak i jego brat markiz wraz z wielką liczbą znaczących ludzi; a klęska była ciężka, gdyż król Edward, opuszczając Flandrię, postanowił, iż już więcej nie będzie wołał, by oszczędzać lud, a zabijać znaczących ludzi, jako to czynił do tej pory w poprzednich bitwach. Gdyż w sercu zakiełkowała mu wielka nienawiść do ludu Anglii, a to przez poparcie, które, jako stwierdził, tenże [lud] udzielił hrabiemu Warwick, jako i z innych powodów; to dlatego tym razem ci nie zostali oszczędzeni. Po stronie króla Edwarda poległo tysiąc pięciuset ludzi85, a bitwa była wielce zacięta.
- W dzień, w którym owa bitwa się odbyła, książę Burgundii stał pod Amiens, gdzie otrzymał od księżnej, swej małżonki, list, napisany w tej sprawie przez króla Edwarda. Sam nie wiedział, czy powinien się z tego cieszyć, czy smucić, gdyż zdawało mu się, jako król Edward nie był z niego rad, a pomoc, którą odeń otrzymał, była wymuszona i wyświadczona z wielkim żalem, a niewiele brakowało, aby ten jego sprawę porzucił. A po prawdzie, przyjaźń [między nimi] nie była później mocna; jednakże [książę] obrócił rzecz na swą korzyść i kazał tę wieść głosić.
- Zapomniałem podać, czy króla Henryka prowadzono na tę bitwę, jako iż król Edward zastał go w Londynie. Tenże król Henryk był obłąkany i niemalże pozbawionym zmysłów; a jeśli nie usłyszałem kłamstw, to zaraz po tej bitwie książę Gloucester, brat owego Edwarda, który [to książę] później został królem Ryszardem, zabił własną ręką lub kazał zabić w swej obecności w pewnym sekretnym miejscu owego dobrodusznego króla Henryka86.
- Książę Walii, o którym mówiłem87, w chwili owej bitwy już wylądował w Anglii; a przyłączyli się doń książęta Exeter i Somerset, wielu innych z jego linii oraz dawni zwolennicy; a było ich wszystkich ponad czterdzieści tysięcy ludzi, jako mówili mi ci, którzy tam byli. A gdyby hrabia Warwick zechciał był na nich zaczekać, jest wielce możliwym, iż to oni by zostali panami i zarządcami [Anglii]. Lecz strach, który ten odczuwał wobec księcia Somerset, którego ojca i brata pozbawił był życia88, a takoż wobec królowej Małgorzaty89, matki księcia [Walii], której się obawiał, sprowadził go do samotnej walki, bez czekania na niego. Spójrzcie zatem, jako dawne podziały wciąż trwają, a jako trzeba się ich obawiać, i jak wielkie szkody przynoszą.
- Kiedy tylko król Edward w owej bitwie zwyciężył, ruszył na księcia Walii, i stoczono wielce zaciętą bitwę90, gdyż książę miał więcej ludzi niż król. Jednakże król Edward odniósł zwycięstwo, książę Walii poległ na polu bitwy, tak jako wielu innych wielkich panów i wielu z ludu, zaś książę Somerset został wzięty do niewoli, a następnego dnia ścięty91. W jedenaście dni hrabia Warwick opanował królestwo Anglii, lub przynajmniej poddał je swej władzy. Król Edward opanował je w dwadzieścia jeden dni, lecz stoczył dwie wielkie i ciężkie bitwy. Takie są, jako widzicie, przewroty w Anglii. Król Edward pozbawił życia wielu ludzi w różnych stronach, zwłaszcza zaś tych, którzy zwoływali zgromadzenia przeciw niemu. Ze wszystkich ludów świata, ten w Anglii ma największą skłonność do rzeczonych bitew [domowych]. Po tejże bitwie król Edward zachował w Anglii pokój aż do swej śmierci, choć nie bez duchowej udręki ani kłębowiska myśli. A teraz chciałbym wam przerwać dalszą opowieść o wydarzeniach w Anglii, aż [do chwili, kiedy] będzie to użyteczne w jakimś innym miejscu.
- Rozdział 8
- Jak na żądanie książąt Gujenny i Bretanii wznowiono wojnę między królem Ludwikiem a księciem Karolem Burgundzkim
- Nie jest to rzecz zbyt pewna, kiedy tylu ambasadorów kursuje tam i z powrotem, gdyż często układy się toczą w złych sprawach; jednakże koniecznością jest ich wysyłanie i przyjmowanie. Ci, którzy by czytali ten ustęp, mogliby się zapytać, jakie na to znalazłbym remedium. Niektórzy wiedzieć mogliby więcej ode mnie, lecz oto, co ja bym uczynił. Tym, którzy przybywają jako prawdziwi przyjaciele i co do których nie ma powodów do podejrzeń, byłbym powiedział, jako należałoby zgotować serdeczne i szczególne przyjęcie, oraz by mogli spotykać się z księciem na tyle często, na ile na to pozwala natura jego osoby (pojmuję przez to, aby był rozumny i nosił się z honorem, gdyż jeśli jest inaczej, lepiej takiego jak najmniej pokazywać); a kiedy koniecznością jest, by go ujrzał, niechaj będzie dobrze odziany i aby dobrze wiedział, co winien mówić; i należy go szybko odprawić, gdyż przyjaźń pomiędzy książętami nie trwa wiecznie. Jeśli sekretni lub jawni ambasadorowie przybywają od książąt, których nienawiść jest taka, jaką było widać stale [w relacjach] pomiędzy panami, o których przedtem mówiłem, a których to znałem i z nimi się stykałem, wtedy w żadnym razie nie można czuć się zbytnio bezpiecznym. Wedle mego zdania, należy ich traktować i przyjmować honorowo, choćby wysyłając ludzi na ich spotkanie, zapewniając im dobrą kwaterę i dobierać ludzi pewnych i rozumnych, aby im towarzyszyli, co jest rzeczą honorową i pewną, gdyż w ten sposób poznaje się tych, którzy z nimi się spotykają, a ludziom nierozważnym i niezadowolonym nie powinno się pozwalać przekazywać im wieści, gdyż nie ma domu, w którym wszyscy byliby zadowoleni. Co więcej, chciałbym szybko ich wysłuchać i odprawić, gdyż złym jest obyczajem trzymać u siebie swych wrogów; lecz pozwolić im poświętować, opłacić wydatki, ofiarować prezenty, jest to najmniejsze z uprzejmości, które można by okazać.
- Wydaje mi się takoż, iż nawet gdy wojna się już zaczęła, nie należy zrywać żadnych układów ani działań w kierunku pokoju, gdyż nie zna się godziny, kiedy stają się koniecznością, lecz należy je ciągnąć wszystkie i wysłuchiwać o nich wieści, jako i śledzić mocno tychże ludzi, którzy szli rozmawiać z tymi, którzy do was zostali wysłani, tak w dzień jak i w nocy, lecz w sposób jak najbardziej sekretny.
- A za posłańca lub ambasadora do mnie wysłanego ja wyślę dwóch; a jeśli nawet tym się znudzą i rzekną, bym nie wysyłał innych, to i tak będę chciał im wysłać, jeśli tylko będę miał ku temu sposobność i środki, gdyż nie uda wam się wysłać szpiega tak dobrego, tak pewnego, a który tyle będzie miał sposobności, by patrzeć i słuchać. A jeśli waszych ludzi jest dwóch lub trzech, to nie jest możliwym, aby można ich było obu upilnować i aby jeden lub drugi nie mógł usłyszeć od kogoś jakowyś słów lub mieć jakieś sekretne spotkanie; chcę przez to rzec, kiedy się zachowuje honorowo, jako to się czyni wobec ambasadorów. Należałoby wierzyć, iż rozumny książę zawsze stara się mieć przyjaciela lub przyjaciół w obozie przeciwnym, a samemu pilnować się przed tym, jak tylko można, gdyż w tych sprawach nie można działać wedle swej woli. Można będzie rzec, jako u waszego nieprzyjaciela bardziej z tego powodu wzrośnie pycha; nie zważam na to, gdyż więcej uzyskam odeń w ten sposób wieści; a na koniec, kto będzie miał z tego korzyść, ten zachowa honor. I choć inni będą mogli czynić u mnie to samo, nie zrezygnuję z częstego [ich] wysyłania; a na koniec rozpocznę różnorakie układy i nie zerwę żadnego, aby zawsze znaleźć powód. A następnie [pamiętać należy, jako] jedni nie są tak obrotni, jako inni, ani tak bystrzy, ani nie mają takowego doświadczenia w tychże sprawach, ani nie mają takowej potrzeby; a w tych przypadkach zwyciężają ci rozumniejsi.
- Chciałbym wam ukazać jasny przykład. Nigdy nie ułożono [takiego] traktatu między Francuzami a Anglikami, w którym to rozum Francuzów nie przeważyłby nad rozumem Anglików. Anglicy często powiadają te słowa, które mi niegdyś byli przekazali, gdy się z nimi układałem; w bitwach wydawanych Francuzom, zawsze lub najczęściej zwyciężali; lecz we wszystkich traktatach, które z nimi zawierali, ponosili straty i szkody. A jest rzeczą pewną, jako mi się też zawsze wydawało, iż poznałem w tym królestwie tak godnych doprowadzenia do wielkiej ugody jak w żadnym innym, które na tym świecie poznałem, a w szczególności wśród ludzi uformowanych przez naszego króla, gdyż w tychże sprawach potrzeba mężów usłużnych, którzy wznosząc się ponad wszelkimi sprawami i wszelkimi [wypowiedzianymi] słowy, osiągają cel wskazany przez ich pana; a ten chciałby ich takimi, jako powiadałem. Nieco przeciągnąłem mój wywód na temat tychże ambasadorów i sposobów, jako mieć na nich oko, lecz nie odbyło to bez powodów, gdyż widziałem i słyszałem już o tylu oszustwach i knowaniach pod różnymi pozorami, o których zamilczę, iż nie mogłem się bez tego obyć.
- Tyle było zabiegów wokół małżeństwa, o którym wcześniej mówiłem, między księciem Gujenny a córką księcia Burgundii, iż ten poczynił pewne ustne przyrzeczenia, a takoż jakoweś zobowiązania na piśmie. Lecz widziałem, jako to samo czynił wobec księcia Mikołaja Kalabryjskiego i Lotaryńskiego, syna księcia Jana Kalabryjskiego, jako już o tym była mowa. Tak samo czynił wobec księcia Sabaudii Filiberta92, niedawno zmarłego, a następnie wobec księcia Maksymiliana Austriackiego93, obecnego króla Rzymian i jedynego syna cesarza Fryderyka. Ten otrzymał na koniec list napisany przez córkę na polecenie jej ojca94, oraz [pierścień z] diamentem. Wszystkie owe obietnice poczyniono w mniej niż trzy lata; a jestem więcej niż pewien, iż nikogo by do tego małżeństwa nie wybrał za swego żywota, a przynajmniej po dobrej woli. Lecz książę Maksymilian, późniejszy król Rzymian, posłużył się tą obietnicą, jak o tym później opowiem. A nie opowiadam tychże rzeczy, by obciążać tego lub tych, o których powiadałem, lecz tylko po to, aby przekazać rzeczy takimi, jakimi je w rzeczy samej widziałem. A takoż uznaję, iż głupcy i prostacy nie odnajdą radości w lekturze tychże Pamiętników, lecz tylko książęta i dworzanie odnajdą w nich, jako mniemam, użyteczne przestrogi.
- Układając się cały czas co do owego małżeństwa, wszczynano nowe przeciw królowi zamysły. Przebywali z księciem Burgundii: pan dUrfé, Poncet de Rivire i wiele innych mało znaczących osobistości, którzy kursowali tam i z powrotem w sprawie księcia Gujenny; a był tam takoż opat z Bégard, późniejszy biskup Léonu95, przybyły w imieniu księcia Bretanii i przekonał księcia Burgundii, iż król działał wśród sług księcia Gujenny, pragnąc ich pozyskać jednych miłością, innych siłą, a już kazał zburzyć twierdzę96 należącą do pana dEstissac97, sługi księcia Gujenny, a wkroczono już na drogę faktów [dokonanych]. Król przekabacił niektórych spośród sług jego domu; dlatego też uznali, iż [pragnie] odzyskać Gujennę, jako wcześniej uczynił to z Normandią po tym, jak przekazał ją jako przydział, jako już o tym usłyszeliście.
- Książę Burgundii często w tych sprawach wysyłał [posłańców] do króla. Król odpowiadał, iż książę Gujenny, jego brat, pragnący poszerzyć swe granice i rozpoczął wszystkie te spiski, a on sam nie chciał ruszać przydziału jego brata.
- Spójrzcie zatem, jakże są pogmatwane sprawy, lub raczej waśnie w tym królestwie (tak właśnie można je zwać w pewnych czasach, kiedy jest ono w stanie konfliktu) i jakże są one ciężkie, trudne do opanowania i nieskończone, kiedy tylko się zaczną; gdyż kiedy jeszcze na początku jest w to zmieszanych dwóch czy trzech książąt lub osób mniejszej wagi, to po niecałych dwóch latach trwania owej zabawy, wszyscy sąsiedzi są na nie zaproszeni. Jednakże kiedy sprawy się zaczynają, każdy myśli tylko o tym, by szybko się zakończyły; lecz trzeba się ich obawiać z przyczyn, które ujrzycie w miarę rozwoju wypadków.
- W chwilach, o których mówię, książę Gujenny lub jego ludzie oraz książę Bretanii prosili księcia Burgundii, by w żadnym wypadku nie pragnął wezwać na pomoc Anglików, będących nieprzyjaciółmi królestwa, gdyż wszystko, co czynili, odbywało się dla dobra i ulgi królestwa, a kiedy on sam będzie gotów, oni będą już dość potężni, a mieli takoż bliskie kontakty z wieloma dowódcami, jako i innymi. Razu pewnego byłem obecny [przy tym], jak pan dUrfé wypowiadał się takowymi słowy do księcia, prosząc go, aby ten się pospieszył w wystawianiu nowego wojska; a książę zawołał mnie do okna i tak rzekł: Oto pan dUrfé, który każe mi się spieszyć, bym wystawił moje wojsko większe niż mogę i mówi mi, jako zdziałamy dla królestwa wiele dobrego; czy wydaje się wam, iż wkraczając z kompanią, którą poprowadzę, uczynię dlań dobrze?. Odpowiedziałem, śmiejąc się, iż wydaje mi się, że nie. On zaś odparł tymi słowy: Więcej mi zależy na dobru królestwa, niż się panu dUrfé wydaje, gdyż w miejsce jednego króla, który tu jest, pragnąłbym ich sześciu.
- W tymże czasie król Edward Angielski, wierzący szczerze, iż małżeństwo, o którym mowa, powinno zostać zawarte, w czym się pomylił, jako i [nasz] król, a czynił wysiłki wobec księcia Burgundii, aby go przeciągnąć na swą stronę, wykazując, jako [nasz] król nie miał syna98 i umierając, książę Gujenny odziedziczyłby koronę, a wobec tego, gdyby owo małżeństwo doszło do skutku, wtedy cała Anglia byłaby w wielkim zagrożeniu zguby, mając na uwadze liczbę krain, które zostałyby wtenczas przyłączone do Korony. Brał sobie [Edward] tę sprawę do serca w sposób szczególny, zupełnie bez potrzeby, a czyniła to samo cała Rada Anglii; a jakiekolwiek by nie były powody, które mógł podać książę Burgundii, Anglicy i tak nie chcieli mu w tym uwierzyć.
- Książę Burgundii pragnął, nie zważając na żądania ludzi książąt Gujenny i Bretanii, by nie wzywać żadnych cudzoziemców, aby król Anglii wziął udział w wojnie, a on chętnie będzie udawał, iż o niczym nie wie i wcale jego to nie zajmuje. Anglicy nigdy by tego nie uczynili, lecz raczej pomogliby [naszemu] królowi w takowych chwilach, tako iż się obawiali, aby na skutek tegoż małżeństwa dom Burgundii nie połączył się z Koroną Francji.
- Widzicie zatem po mych słowach wszystkich owych panów wielce zmieszanych, a mieli oni wokół siebie tylu mężów rozumnych, wybiegających myślą naprzód tak daleko, iż żywota by im nie starczyło, aby ujrzeć choć połowę z tego, co przewidywali. A takoż stało się to oczywiste, jako wszyscy oni zakończyli swój trud [żywota] w trwodze i nędzy w krótkim czasie, jedni po drugich. Każdy był wielce rad ze śmierci towarzysza, kiedy się ona dokonywała, jako z rzeczy wielce pożądanej; a następnie szybko podążali w ich ślady, pozostawiając swych następców wielce zmieszanych, za wyjątkiem naszego obecnie panującego króla99, zastającego swe królestwo w stanie pokoju ze wszystkimi swymi sąsiadami i poddanymi. A król, jego ojciec, więcej dlań uczynił dobrego, niż kiedykolwiek pragnął czy potrafił uczynić dla siebie samego, gdyż za mych czasów nigdy nie obywał się bez wojny, wyjąwszy ów krótki okres przed swym zgonem.
- W czasach, o których mowa100, książę Gujenny nieco chorował: jedni już uważali, jako jego żywot jest w niebezpieczeństwie, inni, iż nic mu nie grozi. Jego ludzie naciskali na księcia Burgundii, aby ten wyszedł w pole, gdyż pora na to jest stosowna; a powiadali, jako król już miał swe wojsko w polu, a jego ludzie stali pod Saint-Jean dAngély lub pod Saintes, lub też w okolicach. Tak działali, aż książę Burgundii ruszył w stronę Arras101, gdzie gromadziło się wojsko; następnie pociągnął dalej na Péronne, Roye i Montdidier102. A było to wojsko wielce potężne i piękniejsze niż kiedykolwiek, gdyż liczyło tysiąc dwieście kopii ordonansowych, w skład każdej zaś wchodziło trzech łuczników na jednego zbrojnego103, a wszyscy dobrze pokryci i na dobrych wierzchowcach, gdyż było po dziesięciu doświadczonych zbrojnych w każdej kompanii, nie licząc dowódców i chorążych; szlachta z jego krajów była świetnie wyposażona, albowiem byli oni dobrze opłacani i prowadzeni przez znamienitych rycerzy i giermków. Kraje jego w tychże czasach były bardzo bogate.
- Rozdział 9
- Jak końcowy pokój, wynegocjowany pomiędzy królem a księciem Burgundii, został zerwany przez śmierć księcia Gujenny; i jak ci dwaj wielcy książęta próbowali się nawzajem oszukać
- Książę ów, przepełniony rozpaczą z powodu tegoż zgonu i namówiony przez pewnych [ludzi], których ta śmierć dotknęła, napisał listy do wielu miast, oskarżając w nich króla. To przyniosło mu niewiele korzyści, gdyż nic się nie zmieniło; lecz jestem przekonany, iż gdyby książę Gujenny nie umarł, wtedy król miałby wiele kłopotów, gdyż Bretończycy byli gotowi i mieli w królestwie kontakty, a większe niż kiedykolwiek, lecz wszystko to upadło z powodu owej śmierci.
- Pod wpływem tegoż gniewu książę wyszedł w pole i ruszył drogą na Nesle w Vermandois106, a zaczął ową wojnę prowadzić w sposób straszliwy i okrutny, czego nigdy przedtem nie czynił, wzniecając pożary wszędzie tam, gdzie się pojawiał. Jego straż przednia ruszyła oblegać Nesle, które nie było warowne, a stacjonowała tam pewna liczba wolnych łuczników107. Książę rozłożył się kwaterą o trzy mile dalej. Ci w środku zabili herolda, przybyłego, aby im odczytać wezwanie. Ich kapitan wyszedł, zaopatrzony w list żelazny, by próbować paktować; nie udało mu się nijak ułożyć, a kiedy wracał na miejsce, trwał rozejm spowodowany owym wyjściem i ci w środku stali odkryci na murach, a do nich nie strzelano; jednakże zabili oni jeszcze dwoje ludzi.
- Z tej przyczyny rozejm został zerwany i poproszono panią de Nesle108, przebywającą w środku, by wyszła wraz ze swymi sługami i dobrami. Tak uczyniła i zaraz miejsce to zostało zaatakowane i wzięte, a większa część ludzi [została] zabita. Ci, których wzięto żywcem, zostali powieszeni, za wyjątkiem tych nielicznych, których zbrojni z litości puścili wolno. Wielu [z nich] odcięto [jednak] obie dłonie. Nie jest dla mnie miłe opowiadanie o tymże okrucieństwie, lecz byłem na miejscu i trzeba mi było o tym coś rzec. Należałoby dodać, jako książę był pod wpływem gniewu, dlatego to popełnił on czyn tak okrutny, lub też miał ku temu ważny powód. On sam podawał ich dwa: pierwszym było to, co powiadał, według niektórych w dziwaczny sposób, o śmierci księcia Gujenny; innym, drugim powodem było jego niezadowolenie, o którym już mogliście usłyszeć; a był w szczególności niezadowolony z utraty Amiens i Saint-Quentin, o czym już była mowa.
- W owych chwilach, kiedy formowało się to wojsko, o którym powiadałem, wtenczas dwu-, lub nawet trzykrotnie przybył do księcia pan de Craon i kanclerz Francji, znany jako pan Piotr Doriole109, a było to jeszcze przed owym wyczynem połączonym z mordem [jeńców z Nesle]. A w tajemnicy toczyły się miedzy nimi układy w sprawie końcowego pokoju110, którego dotąd nie można było zawrzeć, gdyż [wpierw] książę pragnął odzyskać owe dwa miasta wyżej wspomniane, zaś król nie chciał ich zwrócić. Lecz od tej chwili już się na to zgodził, widząc owe przygotowania i licząc na zyskanie celów, o których usłyszycie. Warunki zaś tegoż pokoju były takie, iż król miał zwrócić księciu Amiens i Saint-Quentin wraz ze wszystkim, o czym była mowa, a pozostawiał mu hrabiów Nevers i Saint-Pol, konetabla Francji, wraz ze wszystkimi ich włościami, by uczynił z nimi wedle swej woli i wziął ich, jeśli mógłby, jako swoich. A rzeczony książę ze swej strony pozostawiał podobnie książąt Bretanii i Gujenny oraz ich kraje, by [król] z nimi czynił, co zechce. Pokój ten książę Burgundii zaprzysiągł111, przy czym byłem obecny; a podobnie pan de Craon i kanclerz Francji zaprzysięgli go w imieniu króla; ci opuścili księcia, radząc mu, aby nie odsyłał swego wojska, lecz posłał je naprzód, aby ich pan król był bardziej skłonny do szybkiego oddania mu w posiadanie owych dwóch wspomnianych twierdz; a zabrali ze sobą Szymona de Quingey, by ten mógł widzieć króla zaprzysięgającego i potwierdzającego to, co ustalili jego ambasadorowie. Król odczekał kilka dni, aż nadeszła [wieść o] śmierci, o której była mowa; zatem król odprawił tegoż Szymona kilkoma marnymi słowy, nie chcąc nic zaprzysięgać, co książę uznał za kpinę i pogardę wobec jego osoby i poczuł się z tego powodu wielce urażony. Ludzie książęcy, cały czas wojując zarówno dla tej przyczyny, jak i innych, o których już wystarczająco usłyszeliście, wypowiadali o królu słowa obraźliwe i niewiarygodne, a królewscy nie pozostawali im dłużni. W przyszłości może się wydać tym, którzy to będą oceniać, jako między owymi dwoma książętami zupełnie brakowało dobrej woli, choć może źle o nich powiadam. Ni o jednym, ni o drugim nie pragnę źle mówić, a wobec króla mam zobowiązania, jak o tym każdy wie. Lecz aby ciągnąć dalej to, o co wy, panie arcybiskupie Vienne, mnie prosiliście, koniecznym się staje, bym opowiedział po części to, co jest mi wiadome i jak do tego dojść mogło. Lecz kiedy pomyśli się o innych książętach, uzna się tych dwóch za wielkich i znaczących, a naszego [króla] za wielce rozumnego, który pozostawił swe królestwo powiększone i w stanie pokoju ze wszystkimi swymi wrogami.
- Zobaczmy zatem, który z tychże dwóch panów pragnął oszukać swego towarzysza, aby, jeśli w przyszłości dotrze to do rąk jakiegoś młodego księcia, mającego do rozwiązania podobne sprawy, miałby on lepszą wiedzę z poznania i niechby się wystrzegał zdrady. Albowiem, choć czasy i książęta nie są zawsze do siebie podobni, to rzeczy takowe się zdarzają i dobrze jest wiedzieć, co i w przeszłości się wydarzyło. Zatem, przekazując mą opinię, to sądzę, jako owi dwaj książęta obaj weszli do gry, zaś zamiarem każdego było wyprowadzić w pole swego towarzysza, choć skończyło się to dla obu podobnie, jako o tym zaraz usłyszycie. Obaj mieli swe wojska gotowe i w polu. Król już zajął liczne twierdze i układając się w sprawie pokoju, mocno naciskał na swego brata. Już teraz przyłączyli się do króla: pan de Curton112, Patryk Folcart113 i wielu innych; ci porzucili księcia Gujenny. Wojsko króla stało w okolicach La Rochelle i miało kontakty w mieście, którego mieszkańcy angażowali się w usilne targi, tak z powodu pogłosek o pokoju, jak i z powodu choroby owego księcia. A myślę, jako zamiary króla były takie, iż jeśli udałoby mu się całe przedsięwzięcie, lub prawie, a jego brat by umarł, wtedy nie zaprzysiągłby owego pokoju, lecz jeśli napotkałby silny opór, wtedy zaprzysiągłby i dotrzymałby swych obietnic, by odsunąć od siebie niebezpieczeństwo. Dobrze spożytkował swój czas i wykonał znakomitą robotę; a widzieliście, jako symulował przed owym Szymonem de Quingey przez osiem dni, a wtedy właśnie nastąpiła owa śmierć [księcia Gujenny]. Zatem wiedział dobrze, iż książę Burgundii tak usilnie pragnął posiąść te dwa miasta, iż on sam nie śmiałby mu się sprzeciwić i pozwolił, aż upłynie powoli piętnaście czy dwadzieścia dni, zanim to uczynił, a w tym czasie oczekiwał jego posunięć.
- Ponieważ dotychczas mówiliśmy o królu, trzeba opowiedzieć, jakie były zamiary księcia wobec króla i co chciał mu zgotować, gdyby nie nastąpiła wspomniana śmierć. Szymon de Quingey otrzymał od księcia na żądanie króla rozkaz wyjazdu do Bretanii po tym, jak miał uczestniczyć w zaprzysiężeniu pokoju i po otrzymaniu listów potwierdzających działania ambasadorów króla, aby przekazać księciu Bretanii warunki tegoż pokoju, tak jak i ambasadorom księcia Gujenny tam goszczącym, by o nich uprzedzili swego pana przebywającego w Bordeaux. A król pragnął, aby tak się stało, by tym więcej wystraszyć Bretończyków, aby pojęli, jako zostali opuszczeni przez tego, w którym pokładali swą największą nadzieję. W towarzystwie Szymona de Quingey przebywał pewien ujeżdżacz ze stajni książęcej, noszący imię Henryk114, urodzony w Paryżu, towarzysz rozumny i bystry, który nosił przy sobie list uwierzytelniający przeznaczony dla tegoż Szymona, pisany ręką książęcą; lecz miał za zadanie nie przekazywać go Szymonowi, zanim ten nie odjedzie od króla i nie przybędzie do Nantes do księcia; to wtedy miał przekazać mu list i wyjawić instrukcję, wedle której miał wyjaśnić księciu Bretanii, by nie miał żadnych wątpliwości ani obaw, jakoby jego pan miał porzucić księcia Gujenny i jego samego, lecz osobiście udzieli im pomocy, wszelkimi środkami, jakimi dysponuje; a to, co był uczynił, miało na celu uniknięcie wojny i odzyskanie owych dwóch miast: Amiens i Saint-Quentin, zabranych mu przez króla w czasie pokoju, wbrew jego obietnicy. Miał mu takoż rzec, iż książę, jego pan, wyśle ważnych ambasadorów do króla, jak tylko będzie w posiadaniu tego, o co go prosił, co uzyska bez kłopotów, aby go błagać, by zechciał zrezygnować z wojny i działań przeciw obu książętom, i aby [on sam] nie pragnął trzymać się złożonych przysiąg, gdyż on nie był zdecydowany, aby ich dotrzymać, tak, jak król nie dotrzymał był traktatu zawartego pod Paryżem, zwanego traktatem z Conflans, ani tego, który zaprzysiągł był w Péronne, a który to potwierdził długo potem; wiedział dobrze, i zajął owe dwa miasta, łamiąc dane słowo, i to w czasie pokoju, wobec tego powinien takoż cierpliwie znieść, kiedy książę odzyska je w podobny sposób. A co się tyczy hrabiego Nevers i hrabiego Saint-Pol, konetabla Francji, porzuconych przez króla, to oświadczał, iż choć ich nienawidził, a miał ku temu solidne powody, to chciałby przebaczyć tę obrazę i pozostawić ich w posiadaniu wszystkich ich dóbr, błagając króla, by ten zechciał uczynić to samo wobec owych dwóch książąt [Bretanii i Gujenny], pozostawionych mu przez księcia Burgundii, aby mógł sprawić, by każdy żył w pokoju i bezpiecznie, w taki sposób, w jakim to zostało zaprzysiężone i obiecane w Conflans, gdzie wszyscy oni się zgromadzili; a dodał, iż jeśli nie będzie chciał tego uczynić, wtedy pośpieszy na pomoc swym sojusznikom. A już powinien kwaterować w szczerym polu, w chwili, gdy zostaną przekazane mu te słowa. Lecz stało się inaczej. I tak człowiek proponuje, a Bóg dysponuje, gdyż śmierć, która kończy wszystko i zmienia wszelkie decyzje, spowodowała zmianę wszystkiego, jak już to słyszeliście i [jeszcze] usłyszycie, gdyż król nie zwrócił owych dwóch miast, a zyskał takoż księstwo Gujenny przez śmierć swego brata, co było sprawiedliwe.
- Rozdział 10
- Jak książę Burgundii, widząc, że nie zdoła zająć Beauvais, pod którym rozbił swój obóz, udał się pod Rouen
- Książę pozostawił w mieście [swych] ludzi i zapragnął zburzyć obwarowania Montdidier116, lecz z powodu miłości, którą stwierdził dla siebie u ludzi z tychże kasztelanii, kazał miasto odbudować i pozostawił w nim [swych] ludzi. Odchodząc, zamyślił skierować się do Normandii; lecz ponieważ przejeżdżał koło Beauvais, to pan des Cordes, prowadzący przednią straż, udał się tam na rekonesans117. Z marszu wzięli przedmieście, położone przed siedzibą biskupa; zostało zajęte przez pewnego Burgundczyka, wielce chciwego, znanego jako pan Jakub de Montmartin118, prowadzącego sto kopii i trzystu wolnych łuczników książęcych. Pan des Cordes szturmował z drugiej strony, lecz jego drabiny były krótkie, a poza tym nie miał ich wiele. Miał dwa działa, które wystrzeliły tylko dwa razy poprzez bramę, uczyniwszy w niej wielką wyrwę; gdyby miał kamienie, by kontynuować, wtedy z pewnością by tam wkroczył; lecz nie przybył tu wcale wyposażony na takową potrzebę, dlatego mu ich brakowało. W środku byli z początku tylko mieszczanie za wyjątkiem Louisona de Ballegny119, mającego pod sobą nieco ludzi i będącego kapitanem; lecz miasta uratować to nie mogło. Zatem Bóg sprawił, iż nie zginęło ono w ten sposób, i dał na to widoczne znaki, gdyż ci od pana des Cordes walczyli ramię w ramię w wyrwie poczynionej w bramie; a wtedy prosił przez licznych posłańców, by książę Burgundii zechciał przybyć, bowiem wtedy można było być pewnym, iż miasto wpadnie w jego ręce. W tymże czasie, spędzonym przez księcia w drodze [na miejsce], jeden z tych, którzy bronili miasta, wysunął pewną myśl i przyniósł zapalone wiązki, by je rzucać następnie w twarz tym, którzy usiłowali sforsować bramę. Tyle podłożyli tego ognia, iż od niego zajęła się cała brama i oblegający musieli się wycofać do chwili, kiedy ogień nie wygasł. Książę nadjechał, a przypuszczalnie uważał, jako miasto zostanie już wzięte, gdy tylko ogień wygaśnie, ten jednak płonął mocno, gdyż cała brama stała w płomieniach. A gdyby ów książę zechciał rozstawić część swego wojska od strony Paryża, miasto nie mogłoby wymknąć się z jego rąk, gdyż już nikt nie mógłby doń wkroczyć. Lecz Bogu spodobało się, by odczuł strach, choć nie miał zupełnie ku temu powodu; gdyż trzeba mu było przekroczyć mały strumyk, a miał z tym trudność; a kiedy wielu z jego ludzi było już w środku [miasta], on takoż pragnął to uczynić, co mogło wystawić całe jego wojsko na zgubę; a z wielkim trudem go od tego odciągnięto. Wydarzyło się to 27 czerwca 1472 roku.
- Ów pożar, o którym mówię, trwał cały ten dzień, a wieczorem wkroczyło tylko dziesięć ordonansowych kopii, jak mi powiedziano, gdyż byłem wtedy jeszcze przy księciu Burgundii, lecz ich nie zobaczono, gdyż każdy był zajęty przygotowaniem swej kwatery, a poza tym nikogo od tamtej strony nie było. O świtaniu artyleria książęca zaczęła się przybliżać i zaraz potem ujrzeliśmy wkraczających w wielkiej liczbie ludzi, co najmniej dwustu zbrojnych; a myślę, iż gdyby nie wkroczyli, miasto poddałoby się w ciągu krótkiego czasu.
- Lecz w stanie wzburzenia, w którym znajdował się książę Burgundii, jak już o tym wcześniej mogliście usłyszeć, pragnął wziąć je szturmem, a bez wątpienia by je spalił, gdyby taki przypadek miał miejsce, co stałoby się z wielką szkodą. A wydaje mi się, jako uratował się prawdziwym cudem, nie inaczej.
- Odkąd ludzie owi tam wkroczyli, artyleria książęca strzelała bez przerwy przez piętnaście dni lub koło tego, a miejsce owo było ostrzeliwane, tak jak nigdy żadne inne nie było, aż do chwili, kiedy mogło być szturmowane. Jednakże we fosach znajdowała się woda i trzeba było zbudować dwa mosty z jednej strony spalonej bramy; zaś z drugiej strony bramy można było podejść bez niebezpieczeństw, a była tam tylko jedna strzelnica w murze, której nie można było ostrzelać z dział, gdyż znajdowała się zbyt nisko.
- Wielce jest niebezpiecznym, a nawet szalonym atakować tak liczny [garnizon]; a poza tym w środku znajdował się sam konetabl, jak mi się zdaje, lub też kwaterował blisko miasta, czego nie wiem dokładnie, [a takoż] marszałek Joachim, marszałek de Lohéac, pan de Crussol120, Wilhelm de Vallée121, Méry de Couhé122, Salazar, Estevenot de Vignolles123, wszyscy prowadzący [po] sto kopii. Było tam co najmniej ośmiuset lub tysiąc ordonansowych zbrojnych, liczni piechurzy oraz wielu znaczących ludzi wraz ze swymi kapitanami. Jednakże książę zdecydował się na szturm; był w tym jednak osamotniony, gdyż nikt poza nim nie podzielał tej opinii. A wieczorem, kiedy, jak to miał w zwyczaju, w pełnym lub prawie pełnym ubraniu kładł się spać w swym łożu polowym, zapytał się niektórych, czy ich zdaniem tamci wytrzymaliby szturm. Odpowiedziano mu, iż tak, zważając, jak wielka liczba ludzi tam się znalazła, a było ich dość, by się obronić, nawet zza zwykłego płotu. Obrócił to w żart, mówiąc: Jutro nie znajdziecie tam nikogo.
- Z nastaniem świtu124 rzucono się do gwałtownego szturmu, w którym okazano wielką śmiałość, lecz tamci bronili się jeszcze lepiej. Wielu ludzi przeszło przez ten most, a pan dEpiry125, stary rycerz z Burgundii, został tam zaduszony; a był to najznaczniejszy z poległych ludzi. Z drugiej strony niektórzy wspięli się aż na mury, lecz nie wszyscy z nich powrócili. Długo walczyli ramię w ramię, a szturm dość się przeciągał. Rozkazano już innym oddziałom, by szturmowali zaraz po tych pierwszych, lecz widząc, jako stracili tylko czas, książę kazał ich wycofać. Ci z w środku nie poczynili wcale wypadu; takoż mogli ujrzeć wielu ludzi gotowych na ich przyjęcie, gdyby wyszli. Podczas tegoż szturmu poległo jakichś stu dwudziestu ludzi, wśród których najznaczniejszym był pan dEpiry; niektórzy uważali, jakoby poległo ich więcej. Było też jakichś tysiąc rannych.
- Następnej nocy ci z wewnątrz wyszli z wypadem; lecz było ich niewielu, a większa część konno, przez co zaplątali się w sznury podtrzymujące namioty. Nic nie uczynili, co by mogło dać im korzyść, a stracili dwóch czy trzech ze szlachty. Zranili wielce znaczącego męża, znanego jako pan Jakub dOrsans126, starszego nad książęcą artylerią, który kilka dni później od tychże ran umarł.
- Siedem czy osiem dni po tym szturmie książę zapragnął rozłożyć się kwaterą u bramy prowadzącej do Paryża i podzielić swe wojsko na dwie części. Nie znalazł się nikt, kto by podzielił tę opinię, zważając na ludzi znajdujących się w mieście. Tak należało uczynić na samym początku, gdyż teraz niedobry był na to czas. Widząc, jako nie ma innego rozwiązania, w dobrym porządku zwinął oblężenie127. Liczył na to, jako ci w środku szybko wyjdą z wypadem, a dzięki temu zada im jakieś straty, jednakże tamci wcale tego nie uczynili. Stąd skierował się w stronę Normandii, gdyż obiecał był księciu Bretanii, jako dojdzie aż pod Rouen, a ten takoż obiecał, iż się tam znajdzie; lecz zmienił zdanie, gdy się był dowiedział o śmierci księcia Gujenny i nie ruszył się ze swego kraju.
- Książę Burgundii przybył pod Eu128, które zostało mu poddane, oraz pod Saint-Valery-sur-Somme129, a rozkazał podkładać ogień w całej okolicy, aż do bram Dieppe. Zajął Neufchâtel130, który kazał spalić, tak jako i cały kraj Caux i większą część miasteczek aż do bram Rouen; a pod miasto to przybył własną osobą131. Często tracił swych furażerów i jego wojsko trapił wielki głód; następnie zaś się wycofał132 z powodu zimy, która nadeszła. Jak tylko pokazał plecy, królewscy odzyskali Eu i Saint-Valery oraz wzięli do niewoli siedmiu czy ośmiu spośród tych, którzy w myśl wcześniejszych ustaleń znaleźli się w środku [tychże miast].
- Rozdział 11
- Jak król ułożył z księciem Bretanii i zawarł rozejm z księciem Burgundii; i jak hrabia Saint-Pol uniknął wtenczas zasadzki zastawionej na niego przez tychże dwóch wielkich książąt
- A prosił o osiemdziesiąt tysięcy franków pensji dla księcia Bretanii, zaś dla swego pana o sześć tysięcy franków pensji, godność admirała Gujenny, dwa seneszalaty: Landes i Bordelais, dowództwo nad jednym z zamków w Bordeaux, dowództwo nad Blaye, dwoma zamkami w Bayonne, w Dax i w Saint-Sever, dwadzieścia tysięcy skudów w gotówce, królewski order i hrabstwo Comminges. Na wszystko się zgodzono i układ wykonano z tym wyjątkiem, iż z pensji przyznanej księciu wypłacono tylko połowę, a trwało to dwa lata. Ponadto król podarował [panu] de Soupplainville sześć tysięcy skudów, a rozumiem przez to pieniądze w gotówce, zarówno dla niego [samego], jak i dla jego pana, płacone w cztery lata; zaś [pan] de Soupplainville otrzymał tysiąc dwieście franków pensji, merostwo w Bayonne, baliwat w Montargis i inne drobne godności w Gujennie. A wszystko to miało być przestrzegane aż do zgonu króla. Filip de Essars został baliwem Meaux, zwierzchnikiem wód i lasów Francji, otrzymując tysiąc dwieście franków pensji i cztery tysiące skudów. Od owego czasu aż do zgonu króla, naszego pana, piastowali oni te urzędy, a takoż pan de Comminges pozostał dlań dobrym i wiernym sługą.
- Jak tylko król uspokoił ów kraj bretoński, zaraz potem skierował się w stronę Pikardii140. A było zwyczajem króla i księcia Burgundii, by z nastaniem zimy zawierać rozejm na sześć miesięcy lub jeden rok lub nawet na dłużej. I tak, wedle tego zwyczaju, zawarto kolejny; a przybyli zatwierdzić go do Compigne141 kanclerz Burgundii142 i inni. Tam okazano pokój wieczysty, zawarty przez króla z księciem Bretanii, w myśl którego ten zrywał sojusze, które zawarł był z Anglikami i z księciem Burgundii. I dlatego król wolał, aby ambasadorowie księcia Burgundii nie wyliczali swych sojuszników. Lecz na to nie chcieli się zgodzić, mówiąc, jako do niego należał wybór, czy w stosownym czasie opowiedzieć się po stronie króla, czy ich. Mówili, iż niegdyś [również] ich listownie porzucał, lecz przez to z ich przyjaźni nie rezygnował. Uważali, jako książę Bretanii był prowadzony innym umysłem niż jego własny, lecz opamiętywał się zawsze, by zakończyć na tym, co było dlań najbardziej wskazane. To wszystko działo się w 1473 roku143.
- Cały czas układając ów traktat, szemrano z obu stron przeciw hrabiemu Saint-Pol, konetablowi Francji, a u króla wezbrała doń wielka nienawiść, tak jak i do tych, którzy byli mu najbliżsi. Książę Burgundii nienawidził go jeszcze bardziej, a miał lepszy ku temu powód, gdyż w rzeczy samej wiem teraz o przyczynach po obu stronach; a książę ów nie zapomniał, jako konetabl spowodował zajęcie Amiens i Saint-Quentin; on zaś sam wydawał się być przyczyną i prawdziwym zaczynem owej wojny między królem a nim [samym]. Albowiem w czasie rozejmu wypowiadał najpiękniejsze słowa na świecie, lecz kiedy tylko zaczynała się sprawa, stawał się jego największym wrogiem, lub też pragnął go zmusić do wydania za mąż jego córki, jako to już wcześniej widzieliście. Była jeszcze inna waśń; kiedy bowiem książę stał pod Amiens, wtedy konetabl wyruszył z wyprawą na Hainaut; a wśród innych działań, jakie poprowadził, spalił jakiś zamek zwany Solre144, należący do pewnego rycerza, znanego jako pan Baldwin de Lannoy145. W tych czasach nie było w zwyczaju podkładania ognia ani po jednej, ani po drugiej stronie; a czyn ów posłużył księciu za pozór do usprawiedliwienia pożarów, które w owym czasie wzniecał.
- I tak w tajemnicy rozpoczęto układy nad sposobem zniszczenia konetabla; ze strony króla rozpoczęto słowami skierowanymi do wrogów tegoż konetabla, będących na służbie u księcia; a [król] nie miał mniej podejrzeń wobec konetabla niż książę, a każdy twierdził, jako to on był przyczyną wojny. I zaczęto odkrywać wszelkie projekty i traktaty przezeń układane, tak z jednej, jak i z drugiej strony, a zamyślać nad jego zniszczeniem. Ktoś mógłby zapytać wobec tego, czy król nie mógł był tego dokonać samemu. Na to odpowiem, iż nie, gdyż [konetabl] siedział dokładnie między królem a księciem. Dzierżył Saint-Quentin-en-Vermandois, miasto duże i warowne. Posiadał Ham, Bohain i inne bardzo silne twierdze, wszystkie położone blisko Saint-Quentin; a w każdej chwili mógł wprowadzić doń załogi z tej czy innej strony, wedle swej woli. Miał od króla czterystu dobrze opłaconych zbrojnych, nad którymi sam był komisarzem i których przeglądów dokonywał, co pozwalało mu sprzeniewierzyć niemało pieniędzy146, gdyż nie zważał na rachunki. Poza tym miał na zwyczajne potrzeby jakieś czterdzieści pięć tysięcy franków i pobierał takoż jednego skuda od każdej beczki wina przejeżdżającej przez jego włości w kierunku Flandrii lub Hainaut. Miał takoż znaczne własne dobra i wielkie kontakty w królestwie Francji, jako również w krajach książęcych, gdzie posiadał licznych krewnych.
- Przez cały ten rok, kiedy trwał ów rozejm, trwały takoż targi, a królewscy zwrócili się do pewnego rycerza książęcego, znanego jako pan de Humbercourt, o którym zresztą już słyszeliście w tej księdze, a który od dawna wielce onego konetabla miał w nienawiści. A nienawiść owa została od niedawna odnowiona, gdyż podczas zgromadzenia zebranego w Roye, gdzie konetabl wraz z innymi występował w imieniu króla, podczas gdy kanclerz Burgundii, pan de Humbercourt i inni byli tam w imieniu owego księcia, kiedy zatem wszyscy oni mówili o swych sprawach, wtedy konetabl dwukrotnie po grubiańsku zaprzeczał słowom pana de Humbercourt. Na to ten odpowiedział tylko to, iż nie przypisuje tej hańby jemu, lecz królowi, zważając na list żelazny, z którym tutaj jako ambasador [przybył], lecz takoż swemu panu, którego osobę tu reprezentował, a któremu o tym raport wyśle. To jedno grubiaństwo i obelga, wypowiedziana bez zastanowienia, kosztowała później konetabla jego życie i utratę dóbr, jako to zobaczycie. To dlatego ci, którzy dysponują wielką władzą, oraz książęta, winni wielce się obawiać popełniania lub wypowiadania takowych grubiaństw i baczyć, komu je mówią, gdyż im się jest potężniejszym, tym trudniej i boleśniej znosić im obelżywości, gdyż zdawać by się im mogło, jako stanowiłoby to ujmę na ich honorze wobec wielkości i władzy osobistości, która ich obraża. A jeśli jest to ich pan i książę, utracą nadzieję na uzyskanie odeń jakieś godności lub dóbr, a ludziom lepiej przychodzi służyć w nadziei na dobra w przyszłości, niż za dobra, które już otrzymali.
- Wracając do rzeczy, zwracano się zawsze do pana de Humbercourt i do kanclerza, gdyż ten takoż brał udział w rozmowach w Roye, a również dlatego, iż był wielkim przyjacielem tegoż pana de Humbercourt. Układy te rozłożyły się tak, iż poświęcono na nie cały dzień w Bouvignes, które leży koło Namur. W imieniu króla był tam pan de Curton, zarządca Limousin, [oraz] mistrz Jan Héberge, późniejszy biskup Évreux147. Zaś w imieniu rzeczonego księcia Burgundii był tam kanclerz, o którym mówiłem i ów pan de Humbercourt. A działo się to w 1474 roku148.
- Konetabl został uprzedzony, iż toczyły się targi w jego sprawie i pośpiesznie wysłał posłańców do obydwu książąt. Każdemu dał do zrozumienia, jako o wszystkim wiedział; a tym razem uczynił tak, iż doprowadził króla do [wzbudzenia] podejrzeń wobec księcia, jakoby ten chciał go zdradzić i ściągnąć konetabla do swego obozu. Dlatego też król wysłał w pośpiechu posłańców do swych ambasadorów przebywających w Bouvignes, prosząc ich, aby ci nie decydowali nic w sprawie konetabla z przyczyn, które im wyłuszczył, lecz by przedłużyli rozejm wedle swych instrukcji, to jest na rok lub sześć miesięcy, czego nie wiem dobrze. Kiedy przybył posłaniec, okazało się, jako wszystko zostało już ustalone, a opieczętowane pisma zostały już przekazane poprzedniego wieczoru; lecz ambasadorowie porozumiewali się tak dobrze i byli tak dobrymi przyjaciółmi, iż zwrócili owe pisma, zawierające te treści, iż konetabl ów, z powodów, które wykazywali, zostałby uznany wrogiem i przestępcą wobec obu książąt, a ci obiecywali i przysięgali jeden drugiemu, jako pierwszy z nich, któremu się uda położyć na nim rękę, każe wykonać na nim wyrok śmierci w ciągu ośmiu dni, lub przekaże go drugiemu, aby ten uczynił z nim, co mu się spodoba lub też by w dźwięku trąb konetabl został ogłoszony nieprzyjacielem obu stron, a wszyscy mu służący nie uzyskali łask ani pomocy. Ponadto król obiecywał wspomnianemu księciu zwrot miasta Saint-Quentin, o którym to sporo już było mówione; a przekazywał mu takoż wszelkie pieniądze oraz inne dobra ruchome konetabla, mogące się znaleźć w królestwie oraz wszelkie włości otrzymane od tegoż księcia. A poza tym i ponadto ofiarował mu Ham i Bohaim, które są wielce silnymi twierdzami, a w wybranym dniu król i książę mieli zebrać swych ludzi pod Ham i oblec konetabla. Jednakże z powodów, o których mówiłem, cały ów układ został zerwany, a wyznaczono dzień i miejsce, w którym konetabl winien się stawić, by móc rozmówić się z królem z gwarancją bezpieczeństwa, gdyż obawiał się o swą osobę, wiedząc od pewnego człowieka o wszystkich postanowieniach podjętych w Bouvignes.
- Miejsce owo było odległe o trzy mile od Noyon, kierując się na La Fre, [położone] nad małą rzeką149. Po stronie konetabla wystawiono straże. Na drodze, tam się znajdującej, ustawiono mocną barierę. Konetabl nadjechał jako pierwszy, wraz ze wszystkimi, lub prawie wszystkimi swymi zbrojnymi, gdyż miał ponad trzystu zbrojnych; sam zaś nosił pancerz pod szatą bez pasa150.
- Przy królu było ponad sześciuset zbrojnych, a między nimi pan de Dammartin, wielki ochmistrz Francji, będący największym nieprzyjacielem konetabla. Król wysłał mnie przodem, by wytłumaczyć go przed konetablem, iż kazał mu tak długo nań czekać. Wkrótce potem przybył i razem rozmawiali; było nas obecnych z królem pięciu czy sześciu, a z konetablem tyluż samo. Konetabl prosił o wybaczenie z powodu przybycia pod bronią, mówiąc, jako uczynił tak z obawy przed hrabią Dammartin. W rzeczy samej zostało powiedziane, jako wszelkie przeszłe sprawy zostaną zapomniane i nigdy już o nich nie będzie mowy. Konetabl ów przeszedł na królewską stronę. Pogodził się z rzeczonym hrabią Dammartin i pojechał z królem na kwaterę do Noyon151; a następnego dnia powrócił do Saint-Quentin, już pogodzony, jako powiadał.
- Kiedy król dobrze się nad tym zastanowił i wsłuchał się w szemrania ludzi, [to] zdało mu się [wtedy] szaleństwem pozwolić sobie prowadzić układy ze swym sługą, zastać barierę przed sobą zamkniętą, widzieć towarzyszących mu zbrojnych, którzy wszyscy byli jego poddanymi przezeń samego opłacanymi. A jeśli nienawiść [do konetabla] była przedtem wielka, to teraz jeszcze wzrosła; zaś u konetabla serce wcale nie spokorniało.
- Rozdział 12
- Dygresja, wielce w tym miejscu właściwa, na temat mądrości króla i konetabla, z dobrymi przestrogami dla tych, którzy sprawują nad swymi książętami władzę
- Uważam, jako on sam i niektórzy z jego otoczenia przytakiwali takowym działaniom i chwalili się tym, iż król się ich obawiał. A uważał on króla za bojaźliwego; i prawdą było, jako w niektórych chwilach takim bywał, lecz nie działo się to bez przyczyny. Wyplątał się z wojny, którą prowadził przeciwko panom ze swego królestwa, dając wiele, a obiecując jeszcze więcej, i uznawał wtedy, jako przy wielu sposobnościach się pomylił. Zdawało się wielu, jako strach i obawa popychały go do takiegoż działania i wielu takoż się w tym myliło, gdyż opierając się na takowym wyobrażeniu, ośmielali się podejmować przeciw niemu działania szalone, mając w tym nikłe poparcie, jak hrabia Armagnac i inni, dla których źle się to skończyło, jako iż on sam wiedział dobrze, czy czas już się obawiać czy nie. Ośmielam się kierować w jego stronę tę pochwałę (a nie wiem, czym ją już wypowiadał przy innej sposobności, a jeśli nawet ją głosiłem, to dobrze ją rzec i dwa razy), jako nigdy nie znałem męża tak rozumnego przy przeciwnościach losu.
- Ciągnąc dalej mój ustęp o panu konetablu, przypadkiem życzącego sobie, by król się go obawiał, lub przynajmniej tak mi się zdaje, gdyż nie chciałbym go oskarżać, a mówię tak tylko po to, by ostrzec tych będących na służbie u wielkich książąt, a którzy nie pojmują wszyscy w tenże sam sposób spraw tego świata, doradziłbym zatem swemu przyjacielowi, gdybym takowego posiadał, by zadał sobie trud, aby jego pan go miłował, a nie, by się go obawiał, gdyż nie widziałem nigdy męża, który by zachował wielki mir wobec swego pana przez strach, a któremu by się nie wydarzyło nieszczęście, o to za zgodą swego pana. Widzieliśmy na to dość przykładów za naszych czasów lub nieco wcześniej: w tym królestwie pan de La Trémolle152, a później inni, w Anglii hrabia Warwick i całe jego stronnictwo. Mógłbym takoż wymieniać zdarzenia z Hiszpanii lub innych miejsc, lecz zdarzyć się może, jako ci, którzy będą o tym czytać, wiedzieć o tym będą lepiej ode mnie153. A zdarza się często, jako śmiałość owa zdaje się sprzyjać i wydaje się tym, którzy z niej korzystają, jako zasługi ich są tak wielkie, iż wiele się od nich samych zniesie; lecz książęta, przeciwnie, są zdania, iż należy im dobrze służyć i zgadzają się z tymi, którzy im to mówią, a pragną pozbyć się tych, przez których muszą mieć się na baczności. Trzeba mi jeszcze w owym ustępie przytoczyć [słowa] naszego pana w dwóch sprawach: kiedyś przeto mi rzekł, mówiąc o tych, którzy oddają wielkie usługi (a przytoczył mi autora, od którego wziął ów osąd), iż jeśli zbyt wierna służba czasem nie zatraca ludzi, to najczęściej największe usługi są nagradzane wielką niewdzięcznością, lecz to może się wydarzyć z winy tych, którzy oddawali owe usługi, gdyż chcieliby skorzystać ze swej wielkiej fortuny ze zbytnią arogancją tak wobec swych panów, jak i wobec swych towarzyszy i takoż z powodu niewdzięczności księcia. Rzekł mi również, iż jego zdaniem, aby osiągnąć powodzenie na dworze, to [większym] szczęściem jest dla człowieka, jeśli książę, któremu służy, daje mu nagrodę więcej wartą od jego zasługi, przez co [bardziej] staje się wobec niego zobligowanym, niż gdyby oddał mu wielką usługę, wobec której to książę byłby mu wielce zobligowanym. A książęta z natury więcej miłują tych, którzy są wobec nich zobligowani niż tych, wobec których to oni są zobligowani. I tak, we wszelkich stanach nie jest łatwo żyć na tym świecie, a Bóg okazuje wielką łaskę tym, którym daje właściwy naturze rozum.
- Księga IV
- Rozdział 1
- Jak książę Burgundii, zajmując księstwo Geldrii, chciał podjąć dalsze działania przeciw Niemcom i jak oblegał miasto Neuss
- Ojciec [ten] umarł20 [jeszcze] przed zgonem księcia Burgundii, kiedy to jego syn wciąż przebywał w więzieniu; a umierając, pozostawił księciu Burgundii swe dziedzictwo, a to z powodu niewdzięczności swego syna21. A przez ów spór książę Burgundii zdobył w tychże czasach księstwo Geldrii, gdzie natknął się na opór; lecz był potężny i miał [wtedy] z królem rozejm, zatem utrzymał je w swym posiadaniu aż do śmierci, jako i jego potomstwo aż po dziś dzień [je utrzymuje]22, albowiem tak spodobało się Bogu. I jako mówiłem na początku, opowiedziałem o tym, by ukazać, iż takowe okrucieństwa i niegodziwość nigdy nie pozostają bez kary.
- Książę Burgundii powrócił był do swego kraju23, i serce mu urosło z powodu [pozyskania] owego księstwa, które przyłączył do swego dziedzictwa, a zasmakował w niemieckich sprawach, jako iż cesarz był małego serca i znosił wszystkie te rzeczy, byleby nic nie wydawać [z pieniędzy]; a takoż dlatego, iż sam, bez pomocy innych niemieckich panów, wiele nie mógł [zdziałać]. Z tej to przyczyny książę przedłużył rozejm z [naszym] królem24, a wydawało się niektórym spośród sług króla, iż ten nie powinien był wcale przedłużać tegoż rozejmu, ani pozwolić księciu takoż wzrosnąć w siłę. I choć z dobrej woli tak przemawiali, to jednak z powodu braku doświadczenia i perspektywy spojrzenia, nic z tychże spraw nie pojmowali. A było kilku innych, większą mający wiedzę w sprawach niż tamci i znających je lepiej, z tej przyczyny, jako znajdowali się na miejscu, którzy to zachęcili go, by śmiało zawarł ów rozejm i aby ścierpiał to, iż rzeczony książę wyrusza walczyć przeciw Niemcom, który to kraj jest tak wielki i potężny, iż jest to niemalże niewiarygodne, przekonując, iż kiedy książę zajmie jakiś obszar lub doprowadzi do końca jakiś spór, zaraz też zacznie następny, gdyż nie jest mężem, który by kiedykolwiek z jakiegoś przedsięwzięcia się wycofał (a w tym stanowił przeciwieństwo króla, gdyż im bardziej był wciągany w kłopoty, tym bardziej sam do kłopotów się przyczyniał), zaś [król] najlepiej by się na nim zemścił, gdyby pozwolił mu działać, a nawet udzielić mu niewielkiej pomocy, i by nie dać mu żadnych powodów do podejrzeń, jakoby [sam] chciał zerwać ów rozejm, gdyż wobec wielkości Niemiec i ich potęgi niemożnością by było, iżby nie roztrwonił [swych sił] i nie przegrał z kretesem, jako iż to książęta Cesarstwa utrzymywali tam porządek, wobec tego, iż cesarz był mężem niewielu cnót. I na koniec końców, tak też się stało.
- Wobec skargi jednego z biskupów Kolonii25 (a było ich dwóch roszczących sobie prawo do tej godności26), brata ostatniego hrabiego palatyna27, [książę] podjął się wprowadzić go siłą na tę godność, mając nadzieję na pozyskanie kilku twierdz; i w 1474 roku zaczął oblężenie Neuss koło Kolonii28. Tyle wyobrażał sobie przedsięwzięć i jakże wielkich, aż padł pod [ich] brzemieniem. Jako iż zechciał w tymże samym czasie zezwolić na przejście króla Edwarda Angielskiego, mającego wielkie wojsko gotowe na książęce wezwanie i doprowadzić do końca ów zamiar, którym miało być po wzięciu Neuss, zaopatrzeniu go w silny garnizon, jako i jednej czy dwóch innych twierdz koło Kolonii, co przyczyniłoby się do oddania kluczy przez wspomniane miasto, dzięki czemu wkrótce posunąłby się w górę Renu aż do hrabstwa Ferrette, gdzie []29, a które wówczas dzierżył. A zatem cały Ren byłby jego aż do Holandii, gdzie kończy [rzeka swój bieg], a gdzie znajduje się więcej obronnych miast i zamków niż w którymkolwiek z chrześcijańskich królestw, poza jedną Francją.
- Rozejm, który [książę Burgundii] miał z królem, został przedłużony o sześć miesięcy; a już większa część z nich upłynęła. Król zachęcał go usilnie do przedłużenia, by mógł działać wedle swego upodobania w Niemczech; czego książę nie chciał uczynić przez obietnicę złożoną Anglikom. Chętnie bym pominął opowieść o sprawie Neuss, gdyż nie stanowi ona nici przewodniej mej historii, a to dlatego, iż mnie tam nie było, lecz zmuszonym jest jednakże [dalej] o niej mówić z powodu spraw od niej zależnych. W mieście Neuss, będącym wielce warownym, osiadł landgraf Hesji30 wraz z wieloma swymi krewnymi i przyjaciółmi w liczbie do tysiąca ośmiuset konnych, jak mi to było przekazane, a wszyscy byli znaczącymi mężami (jako to też okazywali), oraz w piechoty wystarczającej liczbie. Ów landgraf był bratem obranego biskupa, będącego przeciwnikiem tego, którego popierał książę Burgundii. I tak książę Burgundii obległ Neuss w 1474 roku. Miał najlepsze wojsko z tych, którymi kiedykolwiek dysponował, w szczególności kawalerii, jako iż z racji pewnych celów, które sobie we Włoszech był wyznaczył, zaciągnął jakieś tysiąc zbrojnych Włochów, tak dobrych, jak i lichych. Mieli za wodza jednego ze swoich, znanego jako hrabia Campobasso, pochodzącego z królestwa Neapolu, stronnika domu andegaweńskiego, męża wielce nielojalnego i niebezpiecznego. Był tam takoż Jakub Galiot, również szlachcic z Neapolu, mąż wielce znaczący, oraz wielu innych, których pominę, aby nie przeciągać. Również było też jakieś trzy tysiące Anglików31, mężów bardzo dobrych, jako i ich licznych ciurów32, na dobrych wierzchowcach i dobrze zbrojnych, którzy już od dawna parali się wojennym rzemiosłem, a także liczna i potężna artyleria. Wszystkich ich trzymał w gotowości, aby połączyć się z Anglikami, którzy to spiesznie się gotowali w Anglii. Jednakże sprawy toczą się tam powoli, gdyż król nie może brać się za takowe przedsięwzięcie bez zwołania swego Parlamentu, który odpowiada [naszemu] zgromadzeniu Trzech Stanów, co jest rzeczą wielce właściwą i uświęconą, dzięki czemu królowie są wzmocnieni i bardziej wspierani, kiedy to działają w podobny sposób; a doprowadzenie tego do końca musi potrwać33. Kiedy Stany są zgromadzone, a [król] ogłosi swój zamiar, prosi swych poddanych o wsparcie, gdyż nie uchwala się ich żadnych [innych podatków] w Anglii, tylko takie, by najechać Francję lub Szkocję, lub w podobnych celach; a [Stany] z wielką chęcią i ochotą się na nie zgadzają, szczególnie, jeśli rzecz dotyczy wkroczenia do Francji. I taki jest obyczaj, który królowie Anglii respektują, aby, kiedy pragną zebrać pieniądze, wtedy zachowują pozory, iż chcą wkroczyć do Szkocji i wystawić wojsko. I aby uzyskać więcej pieniędzy, płacą jemu za trzy miesiące, po czym rozpuszczają wojsko, które wraca do swych kwater; zaś pieniądze uzyskują na cały rok. Król Edward znany był z tychże praktyk i często je stosował.
- Wojsku temu potrzeba było całego roku, by stanąć w gotowości. Znużyło to pana Burgundii i kiedy nastał początek lata, udał się pod Neuss i wydawało mu się, jako w kilka dni uda mu się wprowadzić swego człowieka do jego domeny i pozostanie już tylko kilka twierdz, jak Neuss i inne, by uzyskać swe cele, jak już o tym powiadałem. Myślę, iż taka była wola Boga, który spojrzał litościwie na to królestwo, gdyż [książę], mając takowe wojsko, jak i od wielu lat mając w zwyczaju wychodzić w tym królestwie w pole, a nie napotykając na nikogo, który by mu wydał bitwę, ani z potęgą [zbrojną] przeciw niemu nie wyszedł, jeśli nie liczyć obrony miast, []34, lecz prawda była taka, iż działo się tak za sprawą króla, nie pragnącego w niczym zdać się na [ślepy] los. A nie czynił tak ze strachu przed księciem Burgundii, lecz z obawy o utratę posłuchu, co mogłoby nastąpić, gdyby zdarzyło się tak, iż przegrałby jakąś bitwę; jako iż uważał, iż nie jest dość poważany przez wszystkich swych poddanych, a w szczególności przez możnych, a jeśli ośmielałem mu się to wszystko rzec, wtedy wielokrotnie mi odpowiadał, jako zna dobrze swych poddanych i miałby na to dowód, gdyby sprawy źle się potoczyły. To dlatego, przy wkraczaniu księcia Burgundii kazał jedynie dobrze opatrzyć twierdze stojące na jego drodze; a tak wojsko księcia Burgundii samo się rozpadało, bez żadnego narażania na zgubę kraju przez króla, co uważam za wielce rozważne. Jednakże, ponieważ wspomniany książę dysponował taką potęgą, jaką wam opisałem, to gdyby angielskie wojsko przybyło na samym początku tej pory, co by nastąpiło, gdyby książę Burgundii błędnie nie upierał się tak mocno przy [oblężeniu] Neuss, to nie należy wątpić, jako królestwo znalazłoby się w wielkich kłopotach, albowiem nigdy wcześniej król Anglii nie wysłał od jednego razu tak potężnego wojska, jak w owym czasie, o którym mowa, ani tak przysposobionego do walki. Wszyscy wielcy panowie Anglii tam się znaleźli, a nie zabrakło ani jednego. Mogło ich być tysiąc pięciuset zbrojnych, która to liczba dla Anglików jest znaczna; wszyscy gotowi i w doborowym towarzystwie, a takoż czternaście tysięcy łuczników z łukami i strzałami, a wszyscy konno, oraz wiele piechurów ze służby obozowej; a w całym wojsku nie było ani jednego giermka. A zatem król Anglii miał wysłać trzy tysiące ludzi, aby przez Bretanię połączyli się z wojskiem książęcym. Widziałem dwa listy napisane ręką pana dUrfé, wielkiego koniuszego Francji35, będącego wówczas sługą księcia Bretanii: jeden adresowany do króla Anglii, a drugi do pana de Hastings, wielkiego szambelana Anglii, w których [to listach] między innymi słowy mówił, jako książę Bretanii uzyskałby więcej przez jeden miesiąc dzięki swym kontaktom, niż wojska Anglików i księcia Burgundii uzyskałyby w sześć [miesięcy], jakakolwiek by nie była ich potęga. A myślę, jako mówiłby prawdę, gdyby sprawy potoczyły się dalej; lecz Bóg, który zawsze miłował to królestwo, pokierował sprawami tak, jak o tym zaraz opowiem. A listy, o których mówiłem, zostały wykupione od pewnego sekretarza z Anglii przez [naszego] króla za sumę sześćdziesięciu srebrnych marek, co niech mu Bóg wybaczy.
- Rozdział 2
- Jak mieszkańcy miasta Neuss zostali wsparci przez Niemców i cesarza, działających przeciwko księciu Burgundii i innym wrogom, których król dla niego napuścił
- Cesarz i książęta elektorzy Cesarstwa zebrali się w tej sprawie i postanowili o zgromadzeniu wojska. Król już powysyłał wielu posłańców, by ich do tego zachęcić; tamci takoż wysłali ze swej strony pewnego kanonika z Kolonii, pochodzącego z domu bawarskiego, a wraz z nim drugiego ambasadora, którzy dostarczyli mu rejestr oddziałów wojska, jakie cesarz miał zamiar wystawić, w razie gdyby król ze swej strony zechciał się włączyć. Udało im się uzyskać pozytywną odpowiedź i obietnicę wszystkiego, o co prosili, a nawet więcej. I król obiecywał w listach opatrzonych jego pieczęcią zarówno cesarzowi, jak i wielu książętom oraz miastom, iż gdy tylko cesarz znajdzie się w Kolonii i wyjdzie w pole, król wyśle mu na spotkanie dwadzieścia tysięcy ludzi pod dowództwem panów de Craon i de Salazar37. A zatem owe wojsko niemieckie stanęło w gotowości, tak potężne, iż było to niemal niewiarygodne, gdyż wszyscy książęta niemieccy, zarówno świeccy, jak i duchowni oraz biskupi mieli tam swych ludzi, jako i wszystkie gminy, i to w wielkiej liczbie. Powiedziano mi, iż biskup Münsteru38, którego wcale nie zalicza się do znaczących, przyprowadził sześć tysięcy piechoty, tysiąc czterystu konnych, a wszystkich ubranych na zielono, i tysiąc dwieście wozów. Prawdą jest [jednak], iż jego biskupstwo położone jest blisko Neuss.
- Cesarzowi potrzeba było dobrych siedmiu miesięcy na wystawienie wojska i na koniec tej pory rozłożył się kwaterą o pół mili od księcia Burgundii. A wedle tego, co mi mówiło wielu spośród ludzi książęcych, wojsko króla Anglii oraz to księcia Burgundii razem zebrane nie osiągały nawet trzeciej części [wielkości] tego [wojska], o której była mowa, zarówno w ludziach, jako i w namiotach oraz pawilonach. A poza wojskiem cesarza stało jeszcze wspomniane wojsko [książąt niemieckich] z drugiej strony rzeki, na wprost księcia Burgundii, a przyczyniało wiele problemów jego [własnemu] wojsku i zaopatrzeniu.
- Skoro tylko cesarz stanął pod Neuss wraz ze swymi książętami Cesarstwa, wysłali oni do króla pewnego doktora, cieszącego się wielkim u nich mirem, a zwał się on doktor Hessler, później będący kardynałem39; a zachęcał króla do dotrzymania swej obietnicy i wysłania tychże dwudziestu tysięcy ludzi, jako to był przyrzekł, inaczej Niemcy zaczną się układać. Król dał im wielkie nadzieje, a jemu samemu przekazał czterysta talarów; i wysłał z nim do cesarza niejakiego Jana Tiercelina, pana de Brosse40. Jednakże doktor ów nie odjechał zadowolony. I niezwykłe targi miały miejsce podczas owego oblężenia, gdyż król trudził się nad zawarciem pokoju z księciem Burgundii lub przynajmniej przedłużeniem rozejmu, aby tylko Anglikom nie udało się przybyć [na miejsce]. Król Anglii ze swej strony czynił wielkie wysiłki w celu odejścia księcia Burgundii spod Neuss i aby ze swej strony dotrzymał on obietnicy, którą był złożył i pomógł mu poprowadzić wojnę w tymże królestwie, twierdząc, iż [sposobna] pora zaczynała dobiegać końca. I dwukrotnie w tejże sprawie był w poselstwie wysłany pan de Scales, siostrzeniec konetabla41, wielce zacny rycerz, jako i wielu innych.
- Książę Burgundii zawziął się w swym uporze, a Bóg zmącił mu zmysły i rozum, gdyż całe swe życie silił się, aby sprowadzić Anglików, a w chwili, gdy byli gotowi i wszystkie ich sprawy szły w dobrym kierunku, tak w Bretanii, jak i gdzie indziej, on upierał się przy przedsięwzięciu niemożliwym do wykonania. Z cesarzem przebywał legat apostolski42, który codziennie jeździł od jednego obozu do drugiego tam i z powrotem, aby układać pokój, a przebywał tam takoż król Danii43, kwaterujący w miasteczku [położonym] blisko obu wojsk, który również działał na rzecz owego pokoju. O tak książę Burgundii mógł był wybrać honorowe rozwiązanie, by połączyć się z królem Anglii. Nie potrafił tego uczynić i tłumaczył się wobec Anglików, stawiając na swój honor, który by został naruszony, gdyby zwinął oblężenie, oraz wysuwał inne, nędzne wymówki. Jako iż nie byli to ciż sami Anglicy, którzy rządzili za czasów jego ojca oraz dawnych wojen francuskich, lecz ci tutaj byli całkowitymi nowicjuszami i ignorantami co do francuskich spraw, dlatego też książę działał w sposób mało rozsądny, jeśli chciał posłużyć się nimi w przyszłości, gdyż w takim razie musiałby prowadzić ich w tym pierwszym okresie krok po kroku.
- Kiedy się tak upierał, wojna przeciw niemu rozpoczęła się z dwóch czy trzech stron. Jedną z nich wywołał książę Lotaryngii44, pozostający z nim w stanie pokoju, a poza tym nieco wchodził w intrygi po śmierci księcia Mikołaja Kalabryjskiego, wysławszy mu pod Neuss wyzwanie45 przez Maura [należącego do] pana de Craon46, pragnącego jego, [księcia Lotaryngii], skaptować do królewskiej służby, a nie zapomniał obiecać uczynienia z niego wielkiego pana. I zaraz wyszli razem w pole i poczynili wiele spustoszeń w księstwie Luksemburga; zrównali z ziemią twierdzę zwaną Pierrefort47, położoną o dwie mile od Nancy, która należała do księstwa Luksemburga.
- Co więcej, został zawarty za pośrednictwem króla i niektórych jego sług, do tego powołanych, sojusz na dziesięć lat między Szwajcarami a miastami górnego Renu, jak Bazylea, Strasburg i inne, które poprzednio były sobie wrogie. Poza tym został zawarty pokój pomiędzy księciem Zygmuntem Austriackim a Szwajcarami, którego cel był ten, iż książę ów pragnął odzyskać hrabstwo Ferrette, które zastawił był księciu Burgundii za sumę stu tysięcy reńskich florenów48. Pozostał spór między nim a Szwajcarami, którzy chcieli prawa przejścia przez cztery miasta hrabstwa Ferrette49, z bronią lub bez, kiedy by im się tylko spodobało. Ten punkt został przedłożony królowi, który rozsądził sprawę na korzyść Szwajcarów50.
- Tak jak sprawy zostały ustalone, tak też uczyniono, gdyż pewnej pięknej nocy został pojmany pan Piotr dArchambaud51, zarządca kraju Ferrette, wraz z ośmiuset swymi żołnierzami, a którzy zostali wszyscy uwolnieni bez okupu, za wyjątkiem jego samego, przyprowadzonego do Bazylei52, gdzie został mu wytoczony proces za pewne nadużycia i gwałty, które był popełnił w owym kraju Ferrette. Na koniec ucięto mu głowę53, a cały kraj Ferrette powrócił w ręce księcia Zygmunta Austriackiego; zaś Szwajcarzy rozpoczęli wojnę w Burgundii i wzięli Blamont54, należący do marszałka Burgundii, który pochodził z domu Neufchâtel, i oblegli zamek Héricourt55 podlegający wspomnianemu domowi Neufchâtel. Burgundczycy ruszyli mu na odsiecz; zostali pod nim pokonani56, a to w wielkiej liczbie. Szwajcarzy mocno kraj spustoszyli, by po dokonaniu tego dzieła się wycofać.
- Rozdział 3
- Jak król zabrał księciu Burgundii zamek Tronchoy, miasta Mondidier, Roye i Corbie; oraz jak chciał nakłonić cesarza Fryderyka do zajęcia ziem, które wspomniany książę dzierżył od Cesarstwa
- Stamtąd król udał się rozpocząć oblężenie pod Corbie i [gdzie nań] czekano; a zostało dokonane skuteczne podejście [pod mury], zaś artyleria królewska strzelała przez trzy dni. W środku przebywał pan de Contay61 i wielu innych, którzy [twierdzę] poddali i odeszli wolno ze swymi rzeczami. Dwa dni później owo nieszczęsne miasto zostało ograbione i podpalone, jako i pozostałe. Odtąd król zamierzał wycofać swe wojsko, mając nadzieję na przekonanie księcia Burgundii do wspomnianego rozejmu, a widząc trudności, w jakich się ten znalazł; lecz pewna niewiasta, którą znam dobrze (a nie wymienię jej z imienia, gdyż wciąż jeszcze żyje)62 napisała do króla, by skierował swych ludzi pod Arras i jego okolice, zaś król dał jej wiarę, gdyż była ona wielką damą. Nie pochwalam jednak jej czynu, gdyż wiary ona wcale nie dochowała. Lecz król wysłał pana admirała, bastarda burbońskiego, w towarzystwie wielkiej liczby ludzi, którzy spalili wiele owych miast, począwszy od Abbeville aż do Arras. Ci ze wspomnianego miasta Arras, nie zaznawszy od dawna wrogości i napełnieni wielką pychą, zmusili żołnierzy stacjonujących w mieście do wypadu63. Nie było ich dość wielu w porównaniu z królewskimi i zostali z taką mocą odparci, iż wielu z nich zostało zabitych, a wszyscy ich wodzowie pochwyceni, którymi to byli pan Jakub de Saint-Pol, brat konetabla, pan de Contay, pan de Carency64 i inni, w tym bliscy krewni owej damy, która spowodowała całe to przedsięwzięcie. Ona sama poniosła znaczne straty; lecz król, działając na jej korzyść, wkrótce jej to wynagrodził.
- Wtedy to król wysłał do cesarza Jana Tiecelina, pana de Brosse, aby tak działał, by ten nie pogodził się z księciem Burgundii oraz wytłumaczył go z powodu nie wysłania jego zbrojnych, jako był to obiecał, zapewniając ciągle, jako to uczyni, oraz wyolbrzymiając dokonania i szkody poczynione księciu Burgundii zarówno u granic Pikardii, jak i Burgundii. Poza tym wysunął nowe plany, a zapewnić mieli jeden drugiego, jako nie zawarty zostanie osobny pokój ani rozejm, a cesarz odbierze wszystkie kraje dzierżone przez księcia od Cesarstwa, a które wedle prawa winny mu podlegać, i ogłosi ich konfiskatę w swe ręce; zaś król odbierze te, które podlegają Koronie, jak Flandria, Artois, Burgundia i wiele innych. I choć mąż ten przez całe życie nie wykazywał się wieloma cnotami, to jednak był rozsądny, a to z tej przyczyny, iż żył długo i zdobył wielkie doświadczenie. I miał już dość wojny, chociaż nic go ona nie kosztowała, jako iż wszyscy ci panowie z Niemiec brali w niej udział na swój własny koszt, jak to jest w zwyczaju, gdy rzecz dotyczy Cesarstwa.
- Rzeczony cesarz na to opowiedział [pewną historię], jak blisko pewnego niemieckiego miasta grasował jakiś niedźwiedź, czyniący wiele szkód. Trzech towarzyszy z tego miasta, często bywających w tawernach, przyszli do jednego szynkarza, któremu winni byli [pieniądze], prosząc o jeszcze jeden kredyt zaliczki, a przed upływem dwóch dni zapłacą mu za wszystko, gdyż zabiją owego niedźwiedzia, tyle szkód czyniącego, a którego skóra warta była wiele pieniędzy, nie licząc darów, które im dobrzy ludzie ofiarują. Szynkarz uczynił zadość ich prośbie i po wieczerzy udali się w miejsce nawiedzane przez tegoż niedźwiedzia; a gdy zbliżyli się do jaskini, zastali go bliżej nich, niż się spodziewali. Przestraszyli się i zaczęli uciekać. Jeden uciekł na drzewo; drugi uciekł do miasta; trzeciego niedźwiedź powalił i przydeptał, zbliżając pysk do jego ucha. Nieszczęsny człeczyna leżał plackiem na ziemi i udawał martwego. A bestia ta ma w naturze, iż kiedy ten, kogo trzyma, człowiek lub zwierzę, nie porusza się, wtedy go pozostawia, biorąc go za martwego. I tak też ów niedźwiedź pozostawił owego biedaka, nie czyniąc mu zupełnie krzywdy, i powrócił do swej jaskini. Jak tylko ów nieszczęśnik poczuł, iż jest wolny, powstał i udał się do miasta. Jego towarzysz, siedzący na drzewie, a który widział to cudowne zdarzenie, zszedł i pobiegł za nim, wołając za tym, który go poprzedzał, aby nań zaczekał; ten się oglądnął i zaczekał. A kiedy już byli razem, wtedy ten, który siedział był na drzewie, zapytał swego towarzysza, [każąc mu odpowiedzieć] pod przysięgą, jakiej rady w tajemnicy niedźwiedź mu oddzielił, skoro tak długo trzymał pysk przy jego uchu. Na to jego towarzysz mu odpowiedział: Powiedział mi, aby nigdy nie kupczyć niedźwiedzią skórą, zanim zwierz nie zostanie ubity65. I tą bajką cesarz uraczył naszego człowieka, nie udzielając mu innej odpowiedzi, prócz tej rady, którą wypowiedział: Przybądźcie tu, jako obiecaliście i zabijmy [razem] tego męża, jeśli zdołamy; a później [dopiero] podzielmy się jego dobrami.
- Rozdział 4
- Jak osoba konetabla zaczęła wzbudzać podejrzenia, zarówno ze strony króla, jak i księcia Burgundii
- Konetabl wysyłał często posłańców do obozu księcia Burgundii a pewien jestem, jako celem było [przekonać go] do wycofania się z tego szaleństwa a kiedy jego ludzie już wrócili, przekazywał królowi pewne wieści, dzięki którym żywił nadzieję mu się przypodobać, a takoż mówił o przyczynach, które go do ich wysyłania przekonały; chciał w ten sposób utrzymać króla [przy sobie]. Innym razem takoż powiadomił go, jako sprawy księcia Burgundii mają się wielce pomyślnie; a to w tym celu, aby wzbudzić u niego obawy, gdyż tak wielce się obawiał na siebie ataku, iż błagał księcia, aby ten mu odesłał jego brata, pana Jakuba de Saint-Pol (a było to jeszcze przed jego pochwyceniem, gdyż przebywał wtedy pod Neuss), jako i pana de Fiennes68 oraz innych swych krewnych, oraz by mu pozwolił ich sprowadzić do Saint-Quentin wraz z ich ludźmi, nie noszących jednak [znaku] Krzyża Świętego Andrzeja. I obiecał księciu trzymać Saint-Quentin dla niego i oddać mu je jakiś czas później; a zobowiązał się do tego przez listy opatrzone jego pieczęcią. Kiedy pan Jakub de Fiennes oraz inni jego krewni znajdowali się dwukrotnie o milę lub dwie od miasta Saint-Quentin wraz z ich ludźmi i gotowi byli doń wkroczyć, okazywało się, jako obawa mu mijała i wycofywał [ze swych obietnic] oraz ich odwoływał; a czynił tak trzykrotnie, tak wielce pragnął pozostawać w tym stanie, sterując między nimi dwoma, gdyż obu straszliwie się obawiał. Poznałem te sprawy z wielu stron, a szczególnie z ust pana Jakuba de Saint-Pol, który w ten sposób przekazał je królowi, kiedy go przywiedziono jako jeńca, a byłem [tam] obecny jako jedyny. Wielce na tym skorzystał, iż szczerze odpowiadał, o co król go pytał. [Nasz] pan zapytał go, ilu ludzi gotowych było wówczas tam wkroczyć. Odpowiedział, jako za trzecim razem było ich trzy tysiące ludzi. Pan ów zapytał takoż, czy gdyby był okazał się najsilniejszym, to czy stanąłby po stronie króla czy konetabla. Pan Jakub de Saint-Pol odpowiedział, jako podczas dwóch pierwszych wypraw [do Saint-Quentin] przybywał tylko w celu wzmocnienia swego brata, lecz za trzecim razem, widząc, jako konetabl już dwukrotnie oszukał był jego pana i jego samego, to gdyby był okazał się najsilniejszym, to trzymałby owo miejsce dla swego pana, nie zadając gwałtu konetablowi ani nie czyniąc nic, co mogłoby działać na jego szkodę, chyba, iżby nie opuścił miasta na jego rozkaz. Później, niedługo po tychże wydarzeniach, [nasz] pan uwolnił pana Jakuba de Saint-Pol, dając mu zbrojnych oraz piękny i ważny urząd oraz korzystał z jego usług aż do jego śmierci; a sprawiły to jego odpowiedzi.
- Odkąd zacząłem mówić o Neuss, roztrząsałem wiele spraw jedne po drugich; wszystkie one miały miejsce w tymże czasie, gdyż oblężenie owo ciągnęło się przez cały rok. Dwa wydarzenia zmuszały mocno księcia do [jego] zwinięcia, a mianowicie wojna, prowadzona przez króla przeciw niemu [księciu] w Pikardii; ten zaś spalił jego trzy piękne miasta i [spustoszył] część równiny wokół Artois i Ponthieu. Drugim było owe piękne i potężne wojsko, zgromadzone przez króla Anglii na jego petycję i żądanie; na to trudził się przez całe swe życie, by ściągnąć je na tę stronę [kanału] i do tej chwili nigdy mu się to nie udawało. Król Anglii i wszyscy panowie z jego królestwa okazywali niebywałe niezadowolenie z tej przyczyny, jako książę Burgundii działał tak wolno; a poza prośbami do niego wysyłanymi, stosowali takoż groźby, zważając na wielkie sumy wydanych przez nich [pieniędzy] i na przemijającą już [korzystną] porę. Książę wielce chwalebnie stawił czoła owemu wielkiemu wojsku niemieckiemu, na które składały się [oddziały] książąt, prałatów i miast, zaś było ono największe, jakie istniało za ludzkiej pamięci69, a nawet długo wcześniej, i wszyscy oni byli niezdolni do wymuszenia na nim odejścia z miejsca, w którym się znalazł. Ta chwała jednakże drogo go kosztowała, gdyż ten, kto z wojny wynosi korzyść, zachowuje i honor. Ów legat, o którym mówiłem, stale jeździł od jednego obozu do drugiego i w końcu udało mu się zawrzeć pokój miedzy cesarzem a księciem, zaś miasto Neuss zostało wydane w ręce legata, by ten uczynił, co przez Stolicę Apostolską zostanie nakazane. Na jednym końcu mógł znaleźć się książę, gdyż był naciskany przez sprawę wojny, prowadzoną przeciw niemu przez króla, oraz równie naciskany i ostrzegany był przez swego przyjaciela króla Anglii; a na drugim końcu miasto Neuss, będące w takim stanie, iż mógł je zdobyć głodem, z powrozem na szyi, w ciągu piętnastu dni, a nawet dziesięciu, jako mi to rzekł pewien dowódca znajdujący się w środku, a którego król wziął na swą służbę! I tak z tych powodów książę Burgundii zwinął oblężenie w 1475 roku70.
- Rozdział 5
- Jak król Anglii przeszedł na tę stronę kanału z wielką potęgi, aby wspomóc swego sojusznika księcia Burgundii przeciw królowi, któremu przez herolda wysłał wyzwanie
- Już o tym powiadałem wcześniej, lecz nie jest zbyteczne [powtórzyć to] w tymże ustępie. Gdyby Bóg nie zechciał był zmącić umysł księciu Burgundii, by zachować to królestwo, któremu do tej chwili okazywał więcej łaski niż jakiemukolwiek innemu, to czyż można było uwierzyć, iż książę traciłby z uporem czas pod twierdzą Neuss, jakże dobrze bronioną, pamiętając, jako przez całe swe życie nie mógł się doczekać, by królestwo Anglii gotowe było przerzucić swe wojska na drugą stronę morza, tym bardziej, iż widział jasno, jako byli oni, można tak rzec, mało przydatni w wojnach francuskich? Gdyby bowiem pragnął był ich użyć, to byłaby potrzeba, aby w całej porze wojennej nie tracił ich z oczu, by im pomagać, pokazywać drogę do celu i kwater i prowadzić w sprawach koniecznych w naszych wojnach po tej stronie [morza]; albowiem nie ma większych głupców czy niezdar od tych, którzy by na początku [nie wylądowali] po przepłynięciu [morza], lecz wkrótce tacy stają się dobrymi żołnierzami, tak śmiałymi, jak i rozumnymi. A [książę] uczynił dokładnie na odwrót, gdyż nie licząc innych spraw, to spowodował, iż [Anglicy] niemalże utracili [dogodną] porę. On sam miał już swe wojsko tak rozprzężone, tak źle przysposobione, tak nieszczęsne, iż nie ośmielił się pokazać się z nim wobec tychże, jako iż stracił był pod Neuss cztery tysiące zaciężnych, a zginęli wśród nich najlepsi ludzie, jakich miał. A zatem zobaczycie, jako Bóg sprawił, iż działał we wszystkim wbrew rozsądkowi i swym interesom, jako wbrew temu wszystkiemu, co wiedział i pojmował lepiej niż ktokolwiek inny od dziesięciu lat.
- Kiedy król Edward przebywał w Dover71, książę Burgundii wysłał mu do przebycia [morza] pięć tysięcy statków z Holandii i Zelandii, mających płaskie pokłady i niskie burty, wielce sposobne do przewożenia koni; nazywali je sertes72, a pochodziły one z Holandii. I pomimo owej wielkiej liczby i wszelkich działań, jakie król Anglii mógł wykonać, potrzeba było ponad trzech tygodni, by przepłynąć pomiędzy Dover a Calais, choć [między nimi] jest tylko siedem mil [odległości]. Spójrzcie zatem, ile trudu trzeba, aby król Anglii mógł wkroczyć do Francji. A gdyby król, nasz pan, znał się na sprawach morskich równie dobrze, jako znał się na lądowych, to nigdy król Edward nie przepłynąłby [morza], przynajmniej o tejże porze. Lecz się na nich nie znał, a ci, którym powierzał władzę nad sprawami wojennymi, znali się na nich jeszcze mniej. Owemu królowi Anglii na przepłynięcie potrzeba było trzech tygodni. Jeden [zaś] statek z Eu mógłby sam wziąć [ładunek] tychże trzech małych barek.
- Zanim jeszcze król Edward zaokrętował i opuścił Dover, wysłał był do [naszego] króla jednego herolda zwanego Jarretire73, pochodzącego z Normandii. Zawiózł on królowi list z wypowiedzeniem wojny od króla Anglii, napisany pięknym językiem i stylem (a wydaje mi się, jako żaden Anglik się do tego nie przyczynił), żądając od króla zwrotu królestwa Francji, które doń należało, aby mógł przywrócić Kościołowi, szlachcie i ludowi ich dawną swobodę i znieść ciężary i trudy, jakimi [nasz] król ich obarczał. Ogłaszał wszem i wobec kary, które nastąpią w razie odmowy, sposobem i formą przyjętą zwyczajowo w takim przypadku. Król przeczytał list osobiście, by następnie oddalić się w samotności do osobnej komnaty, dokąd kazał przywołać owego herolda i rzekł mu, iż wie dobrze, jako król Anglii nie przybył [tu] wcale z własnej woli, lecz został do tego przymuszony tak przez księcia Burgundii, jako i przez gminy Anglii i pewnie sam się już przekonał, iż pora wojenna niemalże dobiegła końca, a książę Burgundii wycofał się spod Neuss jako pokonany i pozbawiony wszystkiego, zaś co do konetabla, to wiedział dobrze, jako znosił się on z królem Anglii, gdyż ten poślubił był jego siostrzenicę74, lecz zostanie przezeń oszukany. Wymienił wszystkie dobra, jakie ten odeń otrzymał, mówiąc: Nie pragnie on żyć inaczej, jak symulując, utrzymując w tym [oszustwie] każdego i obracając to na swą korzyść. I wykazał owemu heroldowi wiele innych ważnych powodów, by przekonać króla Anglii do zawarcia z nim układu. Wręczył heroldowi własnoręcznie trzysta skudów i obiecał mu tysiąc, jeśli układ dojdzie do skutku; publicznie zaś kazał mu podarować piękną sztukę karmazynowego aksamitu, mierzącą trzydzieści łokci. Herold odpowiedział, jako będzie się starał [doprowadzić] do tegoż układu, a wierzy, jako jego pan chętnie się doń przyłączy, lecz nie należy o tym mówić, aż król Anglii stanie po tej stronie morza; lecz kiedy tu się pojawi, niech zostanie wysłany herold, by prosić o list żelazny dla wysłania ambasadorów do króla Anglii i niech się zwrócą do pana de Howard75 lub do pana de Stanley76, a także do niego, by pomógł poprowadzić herolda.
- Było na sali wielu ludzi, kiedy król mówił do tegoż herolda, którzy czekali i mieli wielką ochotę usłyszeć, co mówił król i jakie oblicze okaże, kiedy stamtąd wyjdzie. Kiedy skończył, wezwał mnie i kazał mi stale opiekować się heroldem aż do chwili, gdy da mu się eskortę, by mu towarzyszyła, aby nikt z nim nie rozmawiał i abym mu wydał sztukę karmazynowego aksamitu mierzącą trzydzieści łokci. Tak też uczyniłem. Król zaczął rozmawiać z wieloma osobami, omawiając ów akt wypowiedzenia wojny; wezwał z nich siedmiu czy ośmiu na stronę i kazał go przeczytać, pokazując pogodne i pewne siebie oblicze, a nie okazując nijakiej obawy, gdyż był wielce rad z tego, co usłyszał był od tego herolda77.
- Rozdział 6
- O kłopotach, w jakie wpadł konetabl i o tym, jak wysłał listy uwierzytelniające do króla Anglii i księcia Burgundii, które później po części przyczyniły się do jego śmierci
- Król Anglii opuścił Calais81 w towarzystwie księcia; a przejeżdżali przez Boulogne i skierowali się na Péronne82, gdzie książę przyjął Anglików dość niegodnie, jako iż kazał im strzec bram, a mogli oni tylko w niewielkiej liczbie wkroczyć do miasta, [zaś reszta] kwaterowała po polach; co mogli łatwo uczynić, gdyż byli należycie wyposażeni we wszystko, co było na tę okazję potrzeba.
- Skoro tylko przybyli do Péronne, wówczas konetabl wysłał do księcia Burgundii jednego ze swych ludzi, zwanego Ludwikiem de Sainville83, by wytłumaczył go wobec księcia, dlaczego nie wydał mu Saint-Quentin, mówiąc, iż gdyby to był uczynił, wówczas już nie mógłby mu w niczym usłużyć w królestwie Francji, gdyż straciłby zupełnie zaufanie i wszelkie relacje z ludźmi, lecz wówczas, widząc, jako król Anglii jest już tak blisko, uczyni wszystko, czego zażyczy sobie książę Burgundii. I aby upewnić go więcej, przekazał księciu list uwierzytelniający przeznaczony dla króla Anglii; powierzał przeto akredytację w ręce księcia Burgundii. Poza tym i ponadto, wysłał księciu Burgundii opieczętowany list, w którym obiecywał mu służyć i wspomagać go oraz wszelkich jego przyjaciół i sojuszników, zarówno króla Anglii, jak i innych, wobec i przeciw wszystkim tym mającym żyć i umrzeć, bez żadnego wyjątku. Książę Burgundii oddał pismo konetabla królowi Anglii i przekazał mu jego propozycje, które jeszcze rozszerzył, gdyż zapewnił króla Anglii, iż konetabl wprowadzi go do Saint-Quentin i do wszystkich pozostałych twierdz. Rzeczony król szybko mu uwierzył, gdyż poślubił był siostrzenicę konetabla i wydawało mu się, iż ten tak wielce obawiał się [naszego] króla, iż nie ośmieliłby się złamać obietnic składanych księciu Burgundii; lecz myśli konetabla ani jego strach przed [naszym] królem nie sprowadziły go jeszcze do takiejże postawy; albowiem wciąż mu się wydawało, iż będzie mógł symulować, jako to miał w zwyczaju, by ich zadowolić, okazując tyleż widocznych powodów, by okazali mu jeszcze cierpliwość, nie zmuszając go do opowiedzenia się [po czyjejś stronie].
- Rzeczony król Edward i jego ludzie nie mieli wielkiej orientacji w sprawach tegoż królestwa, a mieli przed sobą wiele trudów; to dlatego nie mogli dość szybko pojąć podstępów stosowanych po tej stronie [morza] i gdzie indziej. Albowiem z natury Anglicy, którzy nigdy nie opuścili Anglii, są wielkimi cholerykami, jako bywa wśród wszystkich ludów z zimnych krajów. Nasz [kraj], jako widać, mieści się miedzy jednymi a drugimi, a otoczony jest, jak wiadomo, takimi [krajami], iż mamy Włochy, Hiszpanię i Katalonię od strony wschodniej, zaś Anglię, kraje Flandrii i Holandii od strony zachodniej84, a poza tym Niemcy wszędzie nam się wcinają w kierunku Szampanii. A zatem należymy do obszaru gorącego, lecz takoż do zimnego; dlatego też ludzie u nas mają oba humory; lecz moim zdaniem na całym świecie nie ma regionu lepiej od Francji położonego.
- Król Anglii, który wielce był rad z nowin od pana konetabla, choć już wcześniej mógł był mieć co do nich pewne przeczucia, lecz nie tak jasno wyrażone, wyjechał z Péronne w towarzystwie księcia Burgundii, przy którym nie było wcale ludzi, gdyż wszyscy odeszli do Barrois i Lotaryngii, jako już wam o tym rzekłem; a kiedy zbliżyli się do Saint-Quentin, wielu Anglików oddzieliło się, zbliżając się do miasta85; zaś słyszałem kilka dni później, jak o nich opowiadano. Spodziewali się bicia w dzwony na ich powitanie, oraz iż wyniosą przed nich krzyż i wodę święconą. Kiedy tylko [jednak] zbliżyli się do miasta, wtedy artyleria zaczęła strzelać, a harcownicy wybiegać pieszo i konno; dwóch czy trzech Anglików zostało zabitych, zaś jeden pochwycony. A był wielce nieprzyjemny, deszczowy dzień i w tym stanie powrócili do swego obozu wielce niezadowoleni, szemrając przeciwko konetablowi, nazwanemu przez nich zdrajcą.
- Następnego ranka książę Burgundii postanowił opuścić króla Anglii, która to rzecz była wielce dziwaczną, zważając na to, jak im był pomógł w przepłynięciu [morza]; chciał połączyć się ze swym wojskiem w Barrois, mówiąc, iż dokona na ich korzyść wielu działań. Anglicy, którzy są podejrzliwi, będąc całkowitymi nowicjuszami [w obyczajach] po tej stronie [morza] i zaskoczeni, nie mogli być radzi z jego odejścia ani uwierzyć w to, iż ma swych ludzi w polu. Co więcej, wedle nich książę Burgundii nie potrafił wykazać się w sprawie konetabla, choć przekonywał, iż wszystko, co był czynił, to w dobrych intencjach, a poza tym obawiali się nadchodzącej zimy i wydawało się, słuchając, co mówią, iż serce ciągnęło ich bardziej w stronę pokoju niż wojny.
- Rozdział 7
- Jak król kazał założyć prostemu służącemu barwy z tarczą herbową i wysłał go, aby rozmawiał z królem Anglii w jego obozie, gdzie otrzymał wielce łaskawą odpowiedź
- Rankiem, o wczesnej porze, król z nim się rozmówił. Po wysłuchaniu go, kazał zdjąć z niego kajdany; lecz pozostał jeszcze pod strażą. Król zatem zasiadł do stołu, rozważając wiele możliwości i zastanawiając się, czy wysyłać posłańca do Anglików, czy też nie. Zanim zasiadł, skierował do mnie kilka słów; gdyż, jako to wiecie, panie [arcybiskupie] Vienne, nasz król wielce swobodnie rozmawiał i często do tych, którzy byli blisko, jak wówczas do mnie samego, a później i innych, podobało mu się mówić na ucho. Przypomniał sobie słowa, które herold angielski był mu przekazał, to jest, by nie zapomniał wysłać [gońca] do króla Anglii z prośbą o list żelazny dla posła, jak tylko [król ten] przekroczy morze, i aby [w tej sprawie] zwrócić się do panów de Howard i de Stanley. Jak tylko zasiadł do stołu i pogrążył się w rozważaniach, co, jako wiecie, miał w zwyczaju, choć wydawało się dziwaczne dla tych, którzy go nie znali (jako iż po wielu pozorach oceniali go jako mało rozumnego, choć jego czyny dowodziły przeciwnie), rzekł mi na ucho, bym powstał i udał się na posiłek do swej komnaty, a posłał odszukać owego sługę, należącego do pana des Halles92, syna Mérichona de La Rochelle93 i [polecił], abym się z nim rozmówił, by dowiedzieć się, czy nie ośmieliłby się podjąć misji udania się do obozu króla Anglii w stroju herolda. Uczyniłem natychmiast zadość temu, czego ode mnie był zażądał i wielce się zdumiałem, kiedym ujrzał owego sługę, gdyż wydawało mi się, iż ani wzrostem, ani postawą do tegoż zadania się nie nadawał. Jednakże miał dość rozumu, jak się o tym później przekonałem, a w słowach był miły i łagodny. Król z nim rozmawiał tylko raz jeden. Sługa wielce się zdumiał, gdy usłyszał, com mu rzekł i rzucił się na kolana przede mną, jako ktoś, kto już się widział martwym. Uspokoiłem go najlepiej, jak potrafiłem i obiecałem mu wybór [na urząd] na wyspie Ré oraz pieniądze. I aby lepiej go upewnić, rzekłem, jako pomysł ten wyszedł od Anglików, a następnie razem zjedliśmy posiłek, gdzie oprócz nas był obecny tylko jeden sługa; i tak krok po kroku zawiadomiłem go, co miał uczynić. Nie było mnie na miejscu, kiedy król po mnie posłał. Opowiedziałem mu o naszym człowieku i wymieniłem takoż innych, bardziej wedle mnie [do tego] zdatnych; lecz nie chciał słyszeć o innych i udał się sam z nim na rozmowę; a uspokoił go słowami, których jedno więcej [warte było] niż moich sto. Z [naszym] panem wszedł do komnaty tylko pan de Villiers94, wówczas będący wielkim koniuszym, a obecnie będący baliwem w Caen. A gdy wydało się królowi, iż nasz człowiek był gotów, wysłał wielkiego koniuszego, by szukał proporca od trąbki, aby wykonać dlań znak herbowy, gdyż nasz pan nie miał zamiłowania do ceremonii i nie otaczał się heroldami i trębaczami, jako wielu pośród książąt [mają w zwyczaju]. I w ten sposób wielki koniuszy wraz z jednym z mych ludzi wykonali ów strój herbowy najlepiej jak potrafili, a wielki koniuszy udał się odszukać tarczę herbową małego herolda będącego na służbie u admirała, zwanego Plain Chemin95, a który [to herb] został przytwierdzony do [stroju] naszego człowieka. Przyniesiono mu w sekrecie jego buty i ubranie, przyprowadzono mu jego konia, na którego go posadzono, a nikt się o tym nie dowiedział. Przytwierdzono solidną torbę do łęku jego siodła, by tam umieścić jego strój herbowy; i dobrze poinstruowany, co ma mówić, udał się wprost do obozu Anglików.
- Kiedy tylko nasz człowiek dotarł do króla Anglii ze swym strojem herbowym na plecach, został zaraz zatrzymany i zaprowadzony przed namiot króla Anglii. Zapytano go, po co tu przybył. Odpowiedział, jako przybywał od króla [Francji], aby rozmówić się z królem Anglii, a polecono mu zwrócić się do panów de Howard i de Stanley. Zaprowadzono go do pewnego namiotu na wieczerzę i zgotowano mu miłe przyjęcie. Kiedy król Anglii, spożywający wieczerzę w porze zjawienia się herolda, wstał od stołu, przyprowadzono mu tegoż, by go wysłuchał. Jego list uwierzytelniający zawierał wolę, którą król Francji od dawna odczuwał, by wzajemne relacje oprzeć na przyjaźni, aby oba królestwa mogły żyć w pokoju; a nigdy, odkąd został królem Francji, nie wywołał wojny ani nie podejmował innych działań przeciw królowi i królestwu Anglii, przepraszając, iż swego czasu przyjął był pana de Warwick, wyjaśniając mu jednakże, jako uczynił to jedynie przeciw księciu Burgundii, nie zaś przeciw niemu. Król zaznaczył takoż, iż książę Burgundii wezwał go tylko w tym celu, aby móc zawrzeć lepszy układ z królem przy okazji jego przybycia, a jeśli byli i inni, którzy przyłożyli do tego rękę, to tylko po to, by wsparło to ich sprawy i posłużyło prywatnym celom. A co do spraw króla Anglii, to nie zajmowało ich, jak się potoczą, jeśli tylko ich własne z tego odniosą korzyść. Zwracał takoż uwagę na [późną] porę, iż zbliżała się już zima, a on wiedział dobrze, iż król poczynił był wielkie wydatki, zaś w Anglii było wielu ludzi pragnących wojny po tej stronie [morza], a to zarówno szlachty, jak i kupców. A jeśli by się zdarzyło, iż król Anglii zechciałby uczynić, co należy, by doszło do zawarcia traktatu, wtedy król [Francji] przyczyni się ze swej strony do tego, by on sam i jego królestwo byli zadowoleni. Aby też być lepiej powiadomionym o tychże poczynaniach i gdyby zechciał wydać listy żelazne dla stu konnych, wtedy król [Francji] wysłałby doń dobrze zaznajomionych z jego wolą ambasadorów. Lub też, jeśliby król Anglii wolał raczej, by stało się to w jakowejś wiosce w połowie drogi pomiędzy dwoma wojskami i aby ludzie z obu stron tam się znaleźli, [to] król [Francji] będzie z tego wielce rad i ze swej strony [takoż] wystawi list żelazny.
- Król Anglii i część jego otoczenia uznali te propozycje za wielce korzystne i dano naszemu człowiekowi list żelazny, taki, o jaki był prosił i nagrodzono go czterema noblami; a pewien herold udał się wraz z nim, by prosić [naszego] króla o list żelazny podobny temu, który był mu dany. A następnego dnia, w pewnej wiosce koło Amiens96 spotkali się razem ambasadorowie [obu królów]. Ze strony [naszego] króla był tam pan Burbonii, admirał, pan de Saint-Pierre97 [oraz] biskup Évreux znany jako Héberge98. Król Anglii wysłał tam pana de Howard, niejakiego Saint-Légera99 [oraz] doktora znanego jako Morton, będący dzisiaj kanclerzem Anglii i arcybiskupem Canterbury100.
- Sądzę, jako mogłoby się niektórym wydawać, iż król nazbyt się poniżył; lecz ludzie rozumni mogliby łatwo ocenić po mych wcześniejszych słowach, jako królestwo owo znalazłoby się w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby Bóg nie przyłożył tu swej ręki; przychylił rozum naszego króla do wyboru mądrego rozwiązania i pomieszał ten księcia Burgundii, który popełnił, jako to widzieliście, tyle błędów w tych sprawach, których tyleż razy spełnienia pragnął, a przegrał ze swej winy. Było wtenczas wśród nas wiele działań sekretnych, z których wiele zła w tym królestwie by nastało, i to natychmiast, gdyby szybko nie doszło do zawarcia tegoż układu, zarówno od strony Bretanii, jako i z innych stron. A wierzę prawdziwie, wedle wydarzeń, które widziałem w moich czasach, iż Bóg ma to królestwo w szczególnym uważaniu.
- Rozdział 8
- Jak zawarto dziewięcioletni rozejm między królem Francji a królem Anglii, pomimo przeszkód ze strony konetabla i księcia Burgundii
- Król był nadzwyczaj rad z tego, co jego ludzie mu donieśli. Zwołał w tej sprawie naradę, na której byłem obecny. Niektórzy uważali, jako jest to jedynie oszustwo i fortel ze strony Anglików. Król sądził inaczej, wskazując na warunki pogodowe i [późną] porę, a takoż to, iż ci nie dysponowali ani jedną twierdzą, która by do nich należała, a takoż na zły postępek, poczyniony im przez księcia Burgundii, który ich już właściwie opuścił. A uważał za rzecz całkowicie pewną, iż konetabl nie wyda im żadnej twierdzy, gdyż o każdej godzinie [nasz] król wysyłał doń ludzi, by go podtrzymywać [w wierności] oraz mu schlebiać, powstrzymując go od czynienia szkody. Poza tym król dobrze znał osobę króla Anglii, który lubował się zatracać w swych radościach i przyjemnościach. Zdawało mi się, iż mówił w sposób najbardziej rozumny z całego zgromadzenia i znał się bardziej na sprawach, o których rozprawiano. Stanęło na tym, iż należy odszukać w największym pośpiechu te pieniądze i ustalono sposób na ich znalezienie; trzeba było, by każdy nieco pożyczył, by pomóc w natychmiastowemu ich zgromadzeniu. Król zakończył [naradę], mówiąc, iż nie ma takowej rzeczy na świecie, której by nie uczynił, by wyrzucić Anglików precz z królestwa, z tym wyjątkiem, iż nie zgodziłby się za nic, by dostali ziemię, i aby tego nie [być zmuszonym] ścierpieć, raczej wystawiłby wszystko na zatracenie i [ślepy] los.
- Pan konetabl zaczął być świadomy wszystkich tych targów i bał się, aby nie być zaatakowanym ze wszystkich stron. Obawiał się zwłaszcza takiego układu, jaki o mało nie został zawarty przeciw niemu w Bouvignes i dlatego też tylu wysyłał [posłańców] do króla. A w tych chwilach, o których mówię, przybył do naszego pana pewien szlachcic, zwany Ludwikiem de Sainville, sługa konetabla oraz jeden z jego sekretarzy, znany jako mistrz Jan Richer103, obaj wciąż żyjący; okazali swe listy uwierzytelniające panu de Bouchage i mnie [samemu], zanim przedstawili je królowi, gdyż takie było życzenie naszego pana.
- To, z czym przybyli, wielce się królowi spodobało, kiedy się o tym dowiedział, gdyż zamiarem jego było się tym posłużyć, jako o tym usłyszycie. Pan de Contay, sługa księcia Burgundii, wzięty nieco wcześniej do niewoli pod Arras, jako już o tym usłyszeliście, kursował tam i z powrotem do księcia na słowo, a król obiecał był mu przekazać jego część okupu wraz z dużą sumą pieniędzy, gdyby udało mu się zawrzeć pokój. Przypadkiem przybył do króla tego samego dnia, co wspomniani słudzy konetabla. Król kazał stanąć rzeczonemu [panu] de Contay, a mnie wraz z nim, za wielkim podniszczonym parawanem, znajdującym się w komnacie, aby mógł usłyszeć i donieść swemu panu słowa, które o księciu wypowiadał konetabl i jego ludzie; zaś król usiadł na ławie stojącej przed parawanem, abyśmy mogli usłyszeć słowa wypowiadane przez Ludwika de Sainville. Z [naszym] panem zaś był tylko pan du Bouchage. Ludwik de Sainville i jego towarzysz zaczęli swą mowę, mówiąc, jako ich pan wysłał był ich do księcia Burgundii i on mocno go naciskał, by go odsunąć od przyjaźni z Anglikami, a zastali go w takim gniewie przeciw królowi Anglii, iż niewiele trzeba było, by przekonać go nie tylko do opuszczenia go, lecz takoż do porzucenia [jego sprawy], kiedy tamci zawrócą. Mówiąc te słowa, i aby przypodobać się królowi, ów Ludwik de Sainville zaczął udawać księcia Burgundii, tupać nogami w ziemię i przysięgać na świętego Jerzego, nazywając króla Anglii Blayborgneem104, synem łucznika, który to miano nosił i kpiąc na wszelkie sposoby, jakie na tym świecie było można było na człowieka znaleźć. Król śmiał się do rozpuku, mówiąc mu, by mówił głośniej, albowiem zaczynał już nieco głuchnąć i aby powtórzył to raz jeszcze. On zaś się nie ociągał i zaczynał na nowo jeszcze piękniej. Pan de Contay, stojący wraz ze mną za owym parawanem, był w najwyższym stopniu zdumiony, nie mogąc uwierzyć, jakby o tym nie mówiono, w to, co usłyszał.
- Na koniec ludzie konetabla doradzali królowi, by dla uniknięcia wszelkich większych niebezpieczeństw, jakie się przeciw niemu szykowały, zawarł rozejm, i aby konetabl mógł doń doprowadzić, a takoż, aby zadowolić owych Anglików, wydzielić im tylko jedno lub dwa miasteczka na kwaterę zimową, a nie będą tak nieuprzejmi, by się nimi nie zadowolić. I wydawało się, iż konetabl, nie wymieniając żadnej nazwy, pragnie wskazać Eu i Saint-Valery. Wierzył, iż Anglicy będą z niego radzi i zapomną mu odmowę, której odeń doznali w sprawie tamtych twierdz. Król, któremu wystarczało grać swą rolę i pozwolić, aby pan de Contay słyszał słowa, które konetabl wypowiadał i pozwalał wypowiadać swym ludziom, nie dał im żadnej nieuprzejmej odpowiedzi, lecz tylko to im rzekł: Wyślę posłańca do mego brata i przekażę mu wieści, po czym ich odprawił. Jeden z nich złożył w moje ręce przysięgę, iż jeśli będzie znał cokolwiek dotyczącego króla, to rzecz wyzna. Było królowi wielce trudnym ukryć swe myśli wobec słów, którymi doradzali mu oddać ziemie Anglikom; lecz obawiając się, aby konetabl nie uczynił czegoś gorszego, nie chciał na to odpowiedzieć w sposób, po którym konetabl mógłby pojąć, jako źle to przyjął, i wysłał doń [kuriera]. Droga była krótka: mężowi nie trzeba było wiele czasu, by pojechać i wrócić.
- Pan de Contay i ja wyszliśmy zza tegoż parawanu, kiedy tamci już sobie poszli. Król śmiał się i był wielce rad; lecz [pan] de Contay wyglądał na człowieka, który nie ścierpi widoku takich ludzi kpiących w tenże sposób z jego pana, szczególnie mając w pamięci układy, które [konetabl] z nim prowadził; a już chciał dosiadać konia, by jechać opowiedzieć to swemu panu, księciu Burgundii. Szybko zatem się sprawił z instrukcjami napisanymi jego własną ręką; zabrał listy uwierzytelniające napisane ręką króla i odjechał.
- Nasze sprawy z Anglią zastały już ustalone, jako o tym już usłyszeliście; a wszystkie układy były w tymże czasie naraz prowadzone. Ci, którzy w imieniu króla spotykali się z Anglikami, złożyli raport, jako już o tym usłyszeliście; a ci od króla Anglii doń powrócili. Z obydwu stron zawarto ugodę i postanowiono przez tych, którzy kursowali tam i z powrotem, jako obaj królowie się spotkają i po tym, jak się powitają i zaprzysięgną ułożone traktaty, wtedy król Anglii powróci do swego kraju po otrzymaniu sumy siedemdziesięciu dwóch tysięcy skudów, a pozostawi jako zakładników pana de Howard i swego wielkiego koniuszego, pana Jana Cheynea105, aż do chwili, kiedy [król Edward] przepłynie morze. Na stronie zostało obiecanych szesnaście tysięcy skudów pensji najbliższym sługom króla Anglii: panu de Hastings dwa tysiące skudów rocznie (ten nigdy nie chciał na nie wystawić pokwitowania); kanclerzowi106 dwa tysiące skudów, panu de Howard, wielkiemu koniuszemu Saint-Légerowi, panu de Montgomery107 i innym to, co pozostało; a rozdzielono takoż hojnie pieniądze i zastawę stołową [między] sługi króla Edwarda.
- Książę Burgundii, przeczuwając te wieści, przybył w pośpiechu z Luksemburga, gdzie przebywał, do króla Anglii, a miał przy sobie tylko szesnastu konnych, kiedy zjawił się u króla. Król Anglii wielce był zdumiony tym jakże nagłym przybyciem i zapytał się, co go sprowadza; a zdawał sobie dobrze sprawę, jako ten był rozgniewany. Rzeczony książę mu odpowiedział, iż przybył, by się z nim rozmówić. Król zapytał się go, czy wolałby mówić z nim sam, czy przy świadkach. Wtedy książę zapytał się go, czy zawarł był pokój. Król Anglii mu na to odpowiedział, jako zawarł był rozejm na lat dziewięć, który i jego obejmował, jako i księcia Bretanii, a zatem prosił go o danie nań swej zgody. Książę ów wpadł w gniew i zaczął mówić po angielsku, gdyż znał ten język i wspomniał niektóre wielkie czyny królów Anglii, których dokonali byli we Francji i trud, jaki musieli włożyć, by zyskać honor, a wielce ganił ten rozejm, mówiąc, iż nie pragnął był sprowadzić tu Anglików, gdyż ich potrzebował, lecz by mogli odzyskać to, co im się należało; i aby poznali, jako nie potrzeba mu było ich przybycia, zatem nie zawrze rozejmu z naszym królem aż do chwili, kiedy upłyną trzy miesiące od powrotu za morze króla Anglii. Po tych słowach odszedł i powrócił tam, skąd był przybył. Królowi Anglii wielce nie spodobały się te słowa, jako i tym z jego Rady. Inni [jednak], którzy nie byli radzi ze wspomnianego pokoju, wychwalali to, co ów książę powiadał.
- Rozdział 9
- Jak król wystawił Anglikom ucztę w Amiens i jak urządzono miejsce na spotkanie obu królów
- Usłyszeliście, jako ów rozejm nie spodobał się księciu Burgundii, a nie spodobał się jeszcze bardziej konetablowi, widzącym się już ze wszystkich stron pognębionym i na progu upadku. I dlatego też wysłał do króla Anglii swego spowiednika z listem uwierzytelniającym, w którym pisał, by na miłość Boga nie chciał zaufać słowom i obietnicom króla, lecz by zechciał wziąć tylko Eu i Saint-Valery, a spędził tam część zimy, gdyż po upływie dwóch miesięcy konetabl uczyni tak, iż dostanie dobre kwatery, nie dając mu jednak innych gwarancji, a tylko wielkie nadzieje. I aby nie znalazł powodu do zawarcia niedobrego układu za niewielkie pieniądze, ofiarował się udzielić mu pożyczki na sumę pięćdziesięciu tysięcy skudów i poczynił mu jeszcze wiele innych pięknych propozycji. Już teraz [nasz] król kazał spalić owe dwie twierdze, o których ten mówił, gdyż sam konetabl doradzał mu, by oddać je Anglikom; zaś król Anglii został o tym powiadomiony; po czym król kazał odpowiedzieć konetablowi, iż rozejm został zawarty i nie zmieni nic w tej sprawie, a takoż, gdyby on sam dotrzymał tego, co mu był obiecał, to by nie zawierał tego układu. Zatem nasz konetabl stracił całkowicie nadzieję.
- Usłyszeliście, jak owi Anglicy świętowali w mieście Amiens. Pewnego wieczora pan de Torcy110 przybył rzec [naszemu] królowi, iż było ich wielu i zaczęli stwarzać wielkie zagrożenie. Król wielce się nań rozgniewał; i tak wszyscy na ten temat zamilkli. Tegoż ranka przypadał ten sam dzień [tygodnia], w którym tegoż roku świętowano [dzień] Świętych Niewiniątek111, a w takowym dniu król nie rozmawiał i nie chciał słyszeć, by ktokolwiek rozmawiał o tychże sprawach, zaś uważał za wielkie nieszczęście, gdy mu o nich mówiono; i wpadał w wielki gniew przeciw tym, którzy mieli w zwyczaju go nawiedzać, wiedząc o tej tradycji. Jednakże tegoż ranka, o którym mowa, kiedy król wstał i recytował swe godzinki, ktoś przybył do mnie z wieścią, jako w mieście było już jakieś dziewięć tysięcy Anglików. Postanowiłem podjąć wyzwanie, by mu o tym powiedzieć, wchodząc do jego komnaty, i odezwałem się w te słowa: Sire, chociaż dziś jest dzień [Świętych] Niewiniątek, to jest jednak koniecznym, bym wam powtórzył [to], co mi powiedziano. I opowiadałem mu długo, podając liczbę ludzi tam przebywających, zaś wciąż nadciągało ich więcej, a wszyscy zbrojni, zaś nikt nie śmiał im odmówić wejścia do miasta z obawy przed ich niezadowoleniem. Nasz pan już się nie upierał, lecz pospiesznie odstawił swe godzinki, mówiąc mi, iż tegoż dnia już nie trzeba celebrować rytuału Niewiniątek, a każąc mi dosiąść konia, bym spróbował rozmówić się z wodzami Anglików, by zobaczyć, czy nie można by ich wycofać, i abym rzekł owym kapitanom, jak ich spotkam, ażeby poszli rozmówić się ze swym królem, a on przybędzie pod bramę zaraz za mną. Tak właśnie uczyniłem; rozmówiłem się z trzema czy czterema ich wodzami, których znałem i rzekłem im, co trzeba było w tej sprawie. Na każdego [jednak], którego usuwali, przybywało [nowych] dwudziestu. Po mnie król wysłał pana de Gié112, obecnego marszałka Francji, w tej samej sprawie. Weszliśmy do pewnej tawerny, gdzie już wydano sto jedenaście posiłków, a nie było jeszcze nawet jedenastej godziny rano. Dom był pełen: jedni śpiewali, inni spali i byli pijani. Kiedy to stwierdziłem, uznałem, iż nie było niebezpieczeństwa i powiadomiłem o tym króla, który zaraz przybył pod bramę z liczną świtą. A w tajemnicy kazał uzbroić się dwustu czy trzystu zbrojnym w domach ich kapitanów i ustawił kilku u bramy, przez którą [tamci] wchodzili. [Nasz] król kazał podać sobie posiłek do wartowni i zaprosił nań wielu znaczących spośród Anglików. Król Anglii został powiadomiony o owym rozprzężeniu i tym się zawstydził; a poprosił [naszego] króla, by rozkazano, aby już nikogo nie wpuszczać. Król [nasz] odpowiedział, iż tego nigdy nie uczyni, lecz, jeśliby król [Anglii] zechciał, mógłby wysłać swych królewskich łuczników, by pilnowali bramy i pozwalali wchodzić tym, którzy by zechcieli. Tak też uczyniono, a wielu Anglików opuściło miasto na rozkaz króla Anglii.
- Postanowiono zatem, by, chcąc położyć temu wszystkiemu kres, należało wskazać miejsce, w którym obydwaj królowie się spotkają i wyznaczyć ludzi do jego obejrzenia. Z ramienia naszego króla udaliśmy się my: pan du Bouchage i ja [sam], a z ramienia króla Anglii pan de Howard oraz niejaki Saint-Léger, jak również jakiś herold. Po wielu oględzinach i inspekcji rzeki postanowiliśmy, jako najlepszym i najpewniejszym miejscem będzie Picquigny, [położone] trzy mile od Amiens, gdzie stał obronny zamek należący do wicehrabiego Amiens113, choć został on spalony przez księcia Burgundii. Miasto jest położone nisko i przepływa przezeń rzeka Somma, którą nie można przebyć w bród, a nie jest w tymże miejscu wcale szeroka.
- Od strony, z której przybywał król, kraj był piękny i szeroki; z drugiej strony, z której przybywał król Anglii, kraj [również] był wielce piękny, za wyjątkiem tego, iż kiedy zbliżało się do rzeki, była ścieżka ciągnąca się na dwa dobre strzały z łuku, z bagnami po jednej i drugiej stronie; a dla kogoś, komu brakowało wiary, była to droga wielce niebezpieczna; a bez wątpienia, jako już o tym w innym miejscu powiadałem, Anglicy nie są tak subtelni w traktatach i układach, jak Francuzi, a cokolwiek by o tym mówić, załatwiają [oni] swe sprawy na sposób dość grubiański; lecz trzeba mieć nieco cierpliwości i nie rozmawiać z nimi w gniewny sposób.
- Kiedy tylko nasze miejsce zostało ustalone, postanowiono zbudować bardzo mocny i szeroki most; a my mieliśmy dostarczyć cieśli i budulca. Na środku owego mostu została postawiona bardzo mocna drewniana altana, jaką się stawia na klatki dla lwów; a otwory między kratami nie były większe, by [można było] przez nie swobodnie wsunąć ramię. Góra była pokryta tylko deskami, aby się chronić przed deszczem, a [była ona] na tyle szeroka, by dziesięć czy dwanaście osób mogło z obu stron na niej stanąć; altana rozciągała się aż do granic mostu, aby nie można było przejść z jednej strony na drugą. Nad rzeką była tylko łódka, przy której stało dwóch ludzi, aby ci, którzy zechcieliby, mogli przepłynąć z jednego brzegu na drugi. Pragnąłbym wskazać powody, dla których król chciał, by przegroda między nimi dwoma była tak sporządzona, by nie pozwalała przejść z jednej strony na drugą, a mogło to służyć w przyszłości komuś, kto znalazłby się w podobnym położeniu. W czasach króla Karola VII, będącego wtedy dość młodym, królestwo było wielce prześladowane przez Anglików; król Henryk V oblegał Rouen, na które mocno nastawał114. Większa część oblężonych była poddanymi księcia Jana Burgundzkiego, wtedy panującego. Pomiędzy księciem Janem Burgundzkim a księciem Orleanu115 trwał wielki spór i całe królestwo, lub jego większa część, było rozdarte między dwa stronnictwa, z czego sprawy króla nie miały się lepiej. I tak żadne rozdarcie, w jakimkolwiek kraju by nie miało miejsce, nie spowodowało tylu szkód i nie było tak trudne do przerwania. Z przyczyny tegoż [sporu], o którym mowa, książę Orleanu został zabity w Paryżu, a miał jedenaście lat116. Książę Jan miał wielkie wojsko i maszerował, by spowodować zwinięcie oblężenia wokół Rouen. Aby łacniej ów cel osiągnąć i by upewnić się co do [intencji] króla117, ustalono, by król i on sam spotkali się w Montereau-Fault-Yonne. Tam właśnie postawiono most i barierę pośrodku. Ale w środku owej bariery znajdowała się mała furtka, zamykająca się z obu stron; zatem można było przejść z jednej strony na drugą, jeśli tylko obie strony na to się zgadzały. A zatem, kiedy król znalazł się z jednej strony tegoż mostu, a książę Jan z drugiej, [obaj] z licznymi zbrojnymi, zwłaszcza ów książę, zaczęli rozmowy na moście; a w miejscu, w którym rozmawiali, były z księciem owym tylko trzy czy cztery osoby. Kiedy ich rozmowa się zaczęła, rzeczony książę ów tak [o króla] zabiegał, bądź też tako pragnął przed królem się ukorzyć, aż otworzył bramę ze swej strony i takoż jemu otworzono z drugiej strony i przeszedł samoczwór. Został natychmiast zabity, jako i ci, którzy z nim byli; a wydarzyło się od onego czasu wiele nieszczęść, jako o tym każdy wie118. To wszystko nie należy do mego ustępu, dlatego też przy nim się dłużej nie zatrzymam, lecz król mi o tym opowiedział, ni mniej, ni więcej, tylko to, co wam [teraz] powiadam, kiedy to przygotowywał owo spotkanie. Mówił, iż gdyby nie było zupełnie furtki podczas owego spotkania, o którym była mowa, wówczas nie byłoby też żadnej możliwości, aby zachęcić tegoż księcia do przejścia i owe wielkie nieszczęście wcale by się nie wydarzyło, zaś jego głównymi winowajcami byli pewni słudzy wspomnianego księcia Orleanu, który był zginął, jako już o tym mówiłem, a mieli oni wpływ na króla Karola VII.
- Rozdział 10
- Jak obaj królowie rozmawiali ze sobą i zaprzysięgali wcześniej uzgodniony rozejm; i jak niektórzy wierzyli, że Duch Święty zstąpił na namiot króla Anglii pod postacią białego gołębia
- Król Anglii przybył ścieżką, o której powiadałem, w doborowym towarzystwie i prezentował się po królewsku. Był przy nim jego brat książę Clarence, hrabia Northumberlandu121 i kilku innych panów, jego szambelan, zwany panem de Hastings, jego kanclerz i inni; trzech lub czterech tylko było ubranych w złotogłów na podobieństwo króla122. Ten zaś miał na głowie czarny aksamitny biret, do którego był przytwierdzony wielki kwiat lilii ze szlachetnych kamieni. Był to książę wielce urodziwy i wysoki, lecz zaczynał już tyć, a niegdyś widziałem go urodziwszym, gdyż nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej widział piękniejszego męża, [a było to] w tymże czasie, kiedy pan de Warwick zmusił go ucieczki z Anglii123.
- Kiedy się zbliżył do bariery na cztery czy pięć stóp, zdjął swą przegrodę i przykląkł na około pół stopy od podłoża. [Nasz] król opierający się o barierę, złożył mu głęboki ukłon; a po tym, jak zaczęli się obejmować przez otwory [w altanie], król Anglii złożył jeszcze głębszy ukłon. [Nasz] król pierwszy zabrał głos, mówiąc mu tak: Panie, mój kuzynie, witam was uniżenie! Nie ma na tym świecie człowieka, którego bym pragnął ujrzeć bardziej niż was i wielka chwała niech będzie Bogu, iż tutaj się zebraliśmy w tymże szlachetnym celu. Król Anglii na to odpowiedział w dość dobrej francuszczyźnie. Po czym zaczął mówić kanclerz Anglii, prałat, którego zwali biskupem Ely124, a rozpoczął od przepowiedni (tych Anglikom nigdy nie brakuje), wedle której w tymże miejscu, w Picquigny, winien być zawarty wielki pokój między Francją a Anglią. Po czym rozłożono listy dotyczące ułożonego traktatu, które [nasz] król kazał przekazać królowi Anglii. I kanclerz zapytał [naszego] króla, czy zawierają takąż treść, jaką kazał był sporządzić i czy mu odpowiadają. Na to król odparł, iż tak jest, jako się to tyczy i tamtych [listów] przekazanych mu od króla Anglii. Zatem przyniesiono i otwarto mszał, na którym obaj królowie położyli rękę, podczas gdy pozostali kładli obie ręce na [relikwii] Świętego i Prawdziwego Krzyża; obaj przysięgli przestrzegać tego, co między nimi zostało obiecane, czyli dziewięcioletniego rozejmu125, obejmującego ich sojuszników tak z jednej, jak i z drugiej strony, oraz doprowadzenia do zawarcia małżeństw ich dzieci, wedle zapisów traktatu. Kiedy tylko przysięga została złożona, wtedy [nasz] król, potrafiący układać słowa, jak chciał, śmiejąc się, zaczął mówić królowi Anglii, iż trzeba, aby przybył do Paryża, a wtedy on urządzi mu świętowanie w towarzystwie dam, zaś przyda mu jako spowiednika kardynała z Burbonii (który był tam obecny), który go chętnie rozgrzeszy z tychże przewin, jeśli kiedykolwiek by takowe popełnił. Królowi Anglii spodobały się te słowa i mówił z rozradowanym obliczem, gdyż wiedział dobrze, iż kardynał był dobrym kompanem.
- Po tym, jak te i inne wymiany zdań miały miejsce, [nasz] król, górujący autorytetem nad całym towarzystwem, kazał nam się oddalić (tym, którzy mu towarzyszyli), mówiąc, iż pragnie rozmówić się na osobności z królem Anglii. Ci, co byli z królem Anglii, uczynili to samo, nie czekając, by im to powiedziano. Kiedy już obaj królowie nieco się ze sobą rozmówili, król mnie wezwał i zapytał króla Anglii, czym mu nie był znajomym. Ten odpowiedział, iż tak jest i wymienił miejsca, w których mnie widywał, dodając, jako niegdyś oddałem mu usługi w Calais, w czasie, kiedy jeszcze byłem [na służbie] u księcia Burgundii. Król go wtedy zapytał, co chciałby, by uczynił [w sprawie] księcia Burgundii, gdyby ten nie zechciał przestrzegać rozejmu, zważając, z jaką pychą na to odpowiedział. Król Anglii na to odparł, by mu to zaoferował jeszcze raz, a jeśli nie zechce się zgodzić, to już sprawę zostawia [do załatwienia] między nimi dwoma. Po tym król [nasz] przeszedł do sprawy księcia Bretanii, która to sprawiła, iż rozpoczął tę kwestię, a zwrócił się doń z tymże samym zapytaniem. Król Anglii mu odpowiedział, iż prosi go, aby nie pragnął prowadzić wojny przeciw księciu Bretanii i że w potrzebie nigdy by nie znalazł tak dobrego przyjaciela. Król na tym poprzestał i używając najmilszych i najstosowniejszych słów, jakie znalazł, oraz przywołując swych towarzyszy, pożegnał się z królem Anglii, kierując też uprzejme słowo do każdego z jego ludzi. I tak obaj w tym samym czasie lub prawie, oddalili się od bariery i dosiedli koni. [Nasz] król udał się do Amiens, a król Anglii do swego obozu, gdzie też przysłano mu z królewskiego domu wszystko to, czego potrzebował, aż do latarni i świec. W tychże rozmowach nie uczestniczyli książę Gloucester, brat króla Anglii i niektórzy inni, jako iż nie byli zadowoleni z owego pokoju, choć później swą opinię zmienili. Później książę Gloucester przybył na spotkanie z [naszym] królem aż do Amiens, który ofiarował mu moc pięknych upominków, takich jak zastawa stołowa i wierzchowce z dobrymi rzędami.
- Podczas powrotu [naszego] króla z tegoż spotkania, rozmawiał on ze mną po drodze na dwa tematy. Uznał króla Anglii za nazbyt chętnego do odwiedzenia Paryża, aż mu się to nie spodobało i mówił: To wielce urodziwy król; a miłuje też mocno niewiasty; mogłoby się zdarzyć, iż znalazłby w Paryżu jakąś miłośnicę, która umiałaby go przekabacić tyloma pięknymi słówkami, iż miałby ochotę powrócić, [dodając], iż jego poprzednicy aż nazbyt długo przebywali w Paryżu i w Normandii, a towarzystwo przyjaciół nic nie znaczy po tej stronie morza, zaś po drugiej stronie morza mógłby mieć w nim brata i przyjaciela. Król jeszcze bardziej nabrał nieufności, kiedy ten okazał nieco twardym w sprawie księcia Bretanii; a byłby się czuł zwycięzcą, gdyby tamten uznał, jako mógłby on nawiedzić wojną Bretanię. A dał mu to już odczuć przez panów du Bouchage i de Saint-Pierre. Lecz kiedy król Anglii poczuł się naciskany, odrzekł, iż jeśli wszczęta zostanie wojna z Bretanią, to on jeszcze raz przepłynie morze, aby ją bronić. Usłyszawszy tę odpowiedź, już [więcej] na ten temat nie mówiono.
- Kiedy [nasz] król przybył do Amiens i gdy zapragnął spożyć wieczerzę, przybyło takoż z nim wieczerzać trzech czy czterech spośród ludzi króla Anglii, którzy pomogli byli ułożyć ów pokój. Pan de Howard zaczął mówić królowi na ucho, iż jeśli zechce, to być może znajdzie sposób, ażeby sprowadzić króla, swego pana, do Amiens, a nawet aż do Paryża, aby z [naszym] królem poświętował. Choć ta oferta żadną miarą mu się nie spodobała, to jednak przyjął ją z rozradowanym obliczem i zabrał się do mycia [rąk], zbytnio na te słowa nie zważając, lecz mnie rzekł na ucho, iż zdarzyło się tak, jak przypuszczał; a chodziło o rzeczoną ofertę. Rozmawiali jeszcze o tym po wieczerzy; lecz najrozumniejszym, co można było uczynić, by położyć kres temu przedsięwzięciu, to rzec, iż [naszemu] królowi trzeba nak najśpieszniej wyruszyć księciu Burgundii naprzeciw.
- I choć sprawy owe były bardzo ważne i po obu stronach trudzono się wielce, aby je rozumnie prowadzić, to jednak zdarzały się przypadki krotochwilne, które nie powinny być zapomniane. I nikt nie powinien się dziwić, pamiętając o wielkim złu, które Anglicy wyrządzali w owym królestwie i to całkiem niedawno, a jeśli [nasz] król się natrudził i wykosztował, by ich wyrzucić precz po przyjacielsku, tak aby można ich było wciąż uważać za przyjaciół w przyszłości, lub przynajmniej by go nie nawiedzali [więcej] wojną.
- Następnego dnia po naszym spotkaniu, do Amiens przybyło wielu Anglików, a kilku [z nich] nam opowiadało, jako to Duch Święty sprowadził ów pokój, gdyż wszyscy oni opierają się na przepowiedniach. A rzeczą, która im kazała tak powiadać, okazał się biały gołąb, który znalazł się na zwieńczeniu namiotu króla Anglii w dniu owego spotkania i pomimo hałasu, który się w obozie wyczyniał, nie chciał z owego miejsca się ruszyć; wszelako wedle innych, [przedtem] nieco padał deszcz, a potem zaświeciło słońce; zaś ów gołąb usiadł na zwieńczeniu namiotu, który był największy, po to, aby się wysuszyć126. A to właśnie wytłumaczenie zostało mi przedstawione przez pewnego szlachcica z Gaskonii, sługę króla Anglii, znanego jako Ludwik de Bretelles127, który to był wielce z owego pokoju niezadowolony. A z tej przyczyny, iż od dawna mnie znał, mówił mi to w tajemnicy, dodając, iż my króla Anglii będziemy ich wykpiwać, kiedy tylko oni odejdą. Odparłem mu, iż bynajmniej, a wychwalałem waleczność króla Anglii, pytając go, ile wygrał bitew. Odparł mi, iż dziewięć, a walczył w nich osobiście. Zapytałem go, ile [zatem] ich przegrał. Odparł, iż przegrał tylko jedną, a była to ta bitwa, w której to my właśnie spowodowaliśmy jego przegraną128, a uważał, iż wstyd z tej przyczyny był dlań trudniejszy do zniesienia niż honor z wygrania owych dziewięciu pozostałych. Opowiedziałem o tym królowi, który mi odrzekł, iż jest z niego niezły gagatek i należałoby go powstrzymać od gadania. Posłał poń, a zastano go podczas obiadu i sprowadził go, by spożył obiad razem z nim, a złożył mu piękne i zacne oferty, jeśli by tylko zechciał pozostać po tej stronie [morza]. A kiedy przekonał się, iż ten nie zechce pozostać, podarował mu tysiąc skudów w gotówce i obiecał łaskawość dla jego braci, których miał po tej stronie [morza]. Ja zaś wyszeptałem mu na ucho kilka słów, aby postarał się podtrzymać miłość, która się zadzierzgnęła pomiędzy obydwoma królami.
- Nie było na świecie nic, czego by się król więcej obawiał niż to, jako mogłoby mu się wymknąć jakoweś słowo, po którym Anglicy mogliby pomyśleć, iż się z nich naśmiewa. A przypadkiem następnego dnia po owym spotkaniu [miedzy królami], kiedy znalazł się w swej komnacie, a było nas tam tylko trzech czy czterech, wymknęło mu się jakieś żartobliwe słowo dotyczące wina i podarków, które był wysłał do obozu Anglików. A odwracając się, ujrzał jakiegoś gaskońskiego kupca, zamieszkującego w Anglii, który przybył, by go prosić o pozwolenie na wysłanie pewnej ilości gaskońskiego wina bez płacenia królowi podatku; a był to przywilej, który byłby dla owego kupca wielce zyskowny, gdyby tylko został mu przyznany. [Nasz] pan wielce się zdumiał na jego widok, a jeszcze bardziej, w jaki sposób zdołał tu wejść. Zapytał go, z którego miasta Gaskonii pochodził i czy ożenił się w Anglii. Kupiec odparł, iż owszem, lecz nie posiadał tam wiele. Zaraz potem, zanim ten się oddalił, król powierzył go opiece pewnego męża, który go poprowadził do Bordeaux. Rozmawiałem z nim z królewskiego rozkazu, by [tamten] otrzymał wielce korzystny urząd w mieście, z którego pochodził, [a także] pozwolenie, o które był prosił co do wina, oraz tysiąc franków w gotówce, by mógł ściągnąć tu swą żonę; i aby wysłał swego brata do Anglii, byleby samemu tam osobiście nie jechał. I tak król sam na siebie nałożył takąż grzywnę, uznając, iż za dużo mówił.
- Rozdział 11
- Jak po rozejmie zawartym z Anglikami konetabl usiłował się wytłumaczyć przed królem; oraz jak zawarto dziewięcioletni rozejm między królem Ludwikiem a księciem Burgundii
- Kiedy złożyliśmy nasz raport królowi, ten wezwał sekretarza. Byli z nim tylko: pan de Howard, sługa króla Anglii, nie wiedzący nic, co szykowane było na rzeczonego konetabla, a takoż pan de Contay, który powrócił od księcia Burgundii, oraz nas dwóch, którzy rozmawialiśmy z Rapineem. Król podyktował list do konetabla i powiadomił go, co zostało uczynione dzień przed zawarciem rozejmu, a takoż, iż wszczął teraz wiele poważnych spraw i potrzebowałby do tego takiej głowy, jak jego. Po czym zwrócił się do Anglika i pana de Contay, mówiąc im: Nie oczekuję, iż będziemy mieli [jego] ciało, lecz oczekuję, iż zdobędziemy głowę, a ciało niechże tam już pozostanie131. List ów został przekazany Rapineowi, który uznał go za wielce uprzejmy i zdało mu się, iż były to wielce miłe słowa, kiedy król mówił, iż potrzeba mu takiej głowy, jak jego pana; a nie pojął, do czego odnosiły się te słowa.
- Król Anglii wysłał do [naszego] króla dwa listy uwierzytelniające, które konetabl był do niego napisał i powiadomił go o wszystkich słowach, jakie był mu kiedykolwiek przekazał. Możecie zatem w ten sposób stwierdzić, w jakim stanie on sam się znalazł, pomiędzy trzema potężnymi mężami, każdym pragnącym jego śmierci.
- Król Anglii, po otrzymaniu swych pieniędzy, ruszył długimi marszami w drogę prosto do Calais, gdyż obawiał się nienawiści księcia Burgundii i mieszkańców tegoż kraju. I po prawdzie, kiedy jego ludzie się oddalili, on stał ciągle w polu. Pozostawił zakładników, tak, jako był obiecał pana de Howard i pana Jana Cheynea, wielkiego koniuszego Anglii, aż do chwili, gdy przepłynie morze. Dobrze słyszeliście, jako na początku owej angielskiej wyprawy tenże król nie przykładał do niej wcale serca, gdyż zaraz po tym, jak znalazł się w Dover, i zanim jeszcze zaokrętował, by przepłynąć [morze], rozpoczął był z nami rozmowy. A to, iż [jednak] przepłynął na tę stronę [morza], zdarzyło się z dwóch powodów: jednym było dążenie w tą stronę całego jego królestwa, jak się to już od czasów minionych stało zwyczajem, oraz naciski wywierane na nich przez księcia Burgundii. Innym powodem była chęć zebrania większej sumy pieniędzy z podatku, który wtedy był zbierany na pokrycie owej wyprawy za morze; gdyż, jako to usłyszeliście, królowie Anglii nie mogli wybierać podatków [inaczej], jak tylko z ich własnej domeny, chyba, że rzecz dotyczyła wspomnianej wojny z Francją. Inny jeszcze fortel ów król przeprowadził, by zadowolić swych poddanych: zabrał ze sobą dziesięciu czy dwunastu ludzi, tak z Londynu, jak i z innych angielskich miast, grubych i tłustych, liczących się wśród pierwszych osobistości wśród angielskich gmin, a byli to ci, którzy usilnie się starali, by do owej wyprawy za morze doprowadzić i by postawić siłę zbrojną w gotowości. Król ich zakwaterował w dobrych namiotach; lecz nie było to życie, do którego tamci byli zwyczajni i szybko nim byli znużeni, tym więcej, iż wydawało im się, jako w ciągu trzech dni dojdzie do bitwy, skoro tylko postawią stopę po tej stronie morza. A rzeczony król Anglii doprowadził do tego, iż zaczęli odczuwać wątpliwości i obawy, co pozwoliło im uznać ów pokój za korzystny, zaś mieli mu oni po powrocie do Anglii pomóc w tłumieniu szemrania wzbierającego z przyczyny jego powrotu. Albowiem żaden król Anglii od [czasów] króla Artura nie zabrał od razu tylu ludzi na tę stronę morza. A powrócił w wielkim pośpiechu, jako to usłyszeliście, a pozostało mu wciąż wiele pieniędzy z tych, które były zebrane na opłacenie jego zbrojnych. I tak osiągnął większą część swych zamiarów. Nie był stworzony, by znosić trud, konieczny dla króla Anglii, pragnącego dokonywać podbojów we Francji. Zaś w tym czasie [nasz] król stale był zajęty obroną królestwa, choć nie mógł się przeciwstawić wszystkim nieprzyjaciołom, jakich posiadał, jako iż tychże było zbyt wielu.
- A miał król Anglii jeszcze jedno wielkie pragnienie, to jest doprowadzenie do małżeństwa króla Karola VIII, obecnie panującego, ze swą córką; a [plan] owego małżeństwa kazał mu znosić odtąd wiele rzeczy, co obróciło się na wielką korzyść [naszego] króla.
- Kiedy tylko Anglicy odpłynęli do Anglii, za wyjątkiem zakładników pozostałych przy [naszym] królu, pan ów skierował się w stronę Laon, do miasteczka zwanego Vervines, położonego u wejścia do Hainaut. W Avesnes, znajdującym się w kraju Hainaut, przebywali kanclerz Burgundii i inni ambasadorowie wraz z panem de Contay, [a wszyscy] od księcia Burgundii; zaś król tym razem pragnął uzyskać ostateczny pokój. Owa wielka liczba Anglików wzbudziła w nim obawę, gdyż sam niegdyś widział, czego dokonywali w jego królestwie, a nie pragnął ich powrotu.
- Król otrzymał wiadomość od rzeczonego kanclerza, pragnącego, by wysłał [on] swych ludzi na mały most w pół drogi pomiędzy Avesnes a Vervines, i aby on sam i jego towarzysze też się tam znaleźli. Król odparł, jako stanie tam własną osobą, choć niektórzy, których o to zagadnął, nie byli tegoż samego zdania. Wszelako się tam udał i zaprowadził też z sobą zakładników angielskich, którzy byli przy nim, kiedy król przyjmował ambasadorów, przybyłych w doborowym towarzystwie łuczników i innych żołnierzy. Na tę chwilę nie wymienili słów z królem i zabrano ich na obiad. Jeden z Anglików począł żałować układu i rzekł mi, stojąc w oknie, iż gdyby widział był z księciem Burgundii wielu takich ludzi, to mogłoby się zdarzyć, jako wcale nie zawarliby owego pokoju. Pan Narbony, dziś zwany panem de Foix132, usłyszał te słowa i tak rzekł mu: Czyżbyście byli takimi prostakami, by sądzić, iż książę Burgundii nie miał większej liczby podobnych ludzi? Odprawił ich tylko po to, by odetchnęli, lecz wy tak bardzo pragnęliście powrócić, iż sześćset beczek wina i pensja, dana wam przez naszego króla, odprawiły was w wielkim pośpiechu do Anglii. Anglik się rozgniewał i rzekł: Tak właśnie każdy nam mówił, jako będziecie z nas kpić. Nazywacie pensją pieniądze, dane nam przez [waszego] króla? To trybut, i na świętego Jerzego, będziecie jeszcze o tym mówić, kiedy powrócimy. Przerwałem ową wymianę zdań i obróciłem wszystko w żart. Lecz Anglik tym się nie zadowolił i rzekł o tym słowo [naszemu] królowi, który wpadł w straszny gniew przeciwko panu Narbony.
- Król nie rozmawiał długo tym razem ze wspomnianym kanclerzem i postanowiono, jako udadzą się do Vervins: i tak uczynili, towarzysząc królowi. Kiedy tylko przybyli do Vervins, król wyznaczył pana Tanneguya du Chastel i pana Piotra Doriolea, kanclerza Francji, by się udali z nimi i innymi. Z każdej strony rozpoczęły się wielkie przemowy i każdy obstawał przy swych racjach. Wyżej wymienieni udali się złożyć królowi raport, mówiąc, jako Burgundczycy byli pyszni w słowach, lecz im mocno utarli nosa, oraz przekazali odpowiedzi, które im zostały przekazane, z których to król wcale nie był zadowolony; a odrzekł im, jako te wszystkie odpowiedzi zostały wysłuchane już wiele razy i nie było mowy o wieczystym pokoju, lecz tylko o rozejmie; a nie pragnął, aby więcej używano wobec nich tychże słów, lecz chciałby z nimi osobiście się rozmówić. Kazał udać się do swej komnaty kanclerzowi [Burgundii] oraz innym ambasadorom, a pozostał z nim tylko zmarły już pan admirał, bastard burboński, pan du Bouchage i ja [sam]; a zawarty został rozejm kupiecki133 na dziewięć lat; a każdy wracał do stanu poprzedniego. Lecz ambasadorowie błagali króla, aby rozejm nie był jeszcze ogłaszany, aby dotrzymana została przysięga księcia Burgundii, który poprzysiągł był nie zawieranie [układu] aż do chwili, kiedy król Anglii będzie już od dłuższego czasu przebywał poza tymże królestwem, aby nie wydawało się, jako zgodził się na jego [warunki rozejmowe]134.
- Król Anglii, który był wielce zawiedziony tym, iż książę nie chciał zgodzić się na jego rozejm i będąc uprzedzony co do tego, iż [nasz] król układa się na inny [rozejm] z księciem, wysłał pana Tomasza de Montgomery, wielce mu bliskiego rycerza, do króla do Vervins w chwili, gdy król już układał się w sprawie owego rozejmu, o którym mówiłem, z rzeczonymi [ambasadorami] od księcia Burgundii. Tenże pan Tomasz namawiał [naszego] króla w imieniu króla Anglii, by zechciał nie zawierać innego rozejmu z księciem, jak ten, który już został zatwierdzony. Prosił go takoż o to, by raczył nie wydawać Saint-Quentin rzeczonemu księciu i proponował królowi, iż jeśliby chciał ciągnąć na wojnę przeciw księciu, to on sam byłby zadowolony, mogąc dlań i w jego potrzebie przepłynąć morze w przyszłorocznej [dogodnej] porze, jeśliby tylko król pokrył szkody, które by poniósł, zważając, jako podatek od wełny [dostarczanej] do Calais nie dawałby mu żadnego dochodu (a ów podatek mógł sięgać sumy do pięćdziesięciu tysięcy skudów), zaś takoż jeśli opłaciłby połowę jego wojska, a druga połowa zostałaby [wówczas] opłacona przez króla Anglii. [Nasz] król podziękował wielce królowi Anglii i podarował zastawę stołową temuż panu Tomaszowi; a tłumaczył się [z rezygnacji] z wojny, twierdząc, iż została już udzielona na rozejm zgoda; lecz był to ten sam [rozejm], który obaj królowie byli zawarli, w tychże samych słowach, lecz książę Burgundii zażyczył sobie osobnych dokumentów. Król wytłumaczył się najlepiej, jak potrafił, by zadowolić ambasadora, który powrócił razem z tymi, będącymi zakładnikami. [Nasz] król wielce się zdziwił ofertą, którą doń skierował król Anglii; a byłem obecny tylko ja, kiedy zostały otworzone i wydawało mu się, iż byłoby rzeczą wielce zgubną pozwolić królowi Anglii na przepłynięcie [morza], a niewiele trzeba, by rozbudzić spór pomiędzy Francuzami a Anglikami, kiedy tylko zejdą się razem, a łatwo by mogli [Anglicy] na nowo się z Burgundczykami pogodzić; poczuł zatem jeszcze większą chęć do zawarcia z Burgundczykami rozejmu.
- Rozdział 12
- Jak pomiędzy królem a księciem Burgundii ustalono szczegółowo wydanie na śmierć konetabla i jak po swej ucieczce do krajów księcia, został na jego rozkaz przekazany królowi, który wydał go w ręce wymiaru sprawiedliwości na śmierć
- Kiedy tylko król dowiedział się o podróży konetabla, postanowił działać i nie dopuścić do tego, aby rzeczony konetabl odzyskał przyjaźń księcia Burgundii; skierował się w pośpiechu ku Saint-Quentin, rozkazawszy zgromadzić siedmiuset czy ośmiuset zbrojnych, z którymi tam się udał, dobrze wiedząc, co się dzieje w środku. Kiedy już był blisko miasta, niektórzy [mieszkańcy] wyszli na zewnątrz, ażeby przed nim stanąć. Pan nasz wysłał mnie, bym udał się do miasta, rozmieszczając [ludzi] po dzielnicach. Tak też uczyniłem, a do miasta wkroczyli zbrojni136, zaś za nimi król, dobrze przez mieszkańców miasta przyjęty. Książę Burgundii został szybko powiadomiony przez samego króla o wzięciu Saint-Quentin, po to, by odebrać mu wszelką nadzieję na pozyskanie miasta z rąk konetabla. Kiedy tylko rzeczony książę otrzymał te wieści, rozkazał panu dAymeries, swemu wielkiemu baliwowi Hainaut, by trzymał miasto Mons tak, aby konetabl nie mógł go opuścić i zakazać mu opuszczania przezeń kwatery. Baliw nie ośmielił się odmówić i tak uczynił; jednakże straż nie była zbyt ścisła dla jednego męża, gdyby tylko miał chęć na ucieczkę.
- Cóż można by rzec tu o fortunie? Wspomniany mąż, wtłoczony pomiędzy dwóch wrogich [sobie] książąt, dzierżący tak silne twierdze w swych rękach, [mający] czterystu dobrze płaconych zbrojnych, którymi zarządzał, dobrawszy ich wedle swej woli: a miał ich pod swą władzą już od ponad dwunastu lat; i był to mąż wielce rozumny i waleczny rycerz, który wiele już widział, postawę miał szlachetną i posiadał wiele pieniędzy w gotówce: należy jednak dodać, iż fałsz wyzierał z jego chmurnego oblicza. Trzeba odrzec, jako fortuna jest niczym innym, jak tylko wymalowaną iluzją i należałoby uznać, iż Bóg go opuścił, zważając na wszelkie wyżej wymienione dzieła, jako i inne, o których nie wspominałem. A jeśli już koniecznym byłoby komu sądzić, co doń, a w szczególności do mnie [samego], nie należy, to rzekłbym, iż jeśli coś winno być na rozum przyczyną jego kary, to to, iż stale i usilnie się trudził, aby pomiędzy królem a księciem trwała wspomniana wojna, jako iż na tym oparta była jego wielka władza i jego wysoka funkcja; a niewiele trzeba było, aby podtrzymać ten spór; gdyż z natury ich usposobienia bywały różne. Trzeba było być wielkim głupcem, by uwierzyć, jako w podobnych sprawach działała fortuna137 lub podobna przyczyna, która by potrafiła pokierować [poczynaniami] tak rozumnego męża ze szkodą dla niego samego przez tychże dwóch [książąt] jednocześnie, którzy to w ciągu całego swego życia nie ugodzili się na nic innego, tylko na to, a do tego razem z królem Anglii, który poślubił był jego siostrzenicę i który wielce miłował wszystkich krewnych swej żony, a szczególnie tych z domu Saint-Pol. Jest prawdopodobnym, a nawet pewnym, jako oddaliła się odeń łaska Boża za to, iż stał się wrogiem wszystkich tych trzech wielkich książąt, jako i za to, iż nie ostał mu się żaden przyjaciel, który by ośmielił się gościć go [choć] przez jedną noc; a żadna fortuna nie przyłożyła do tego ręki. Tak się stało i tako się też stanie wielu innym, którzy po chwalebnych i długich czasach pomyślności doznają ciężkich przeciwności losu. Kiedy tylko konetabl został zatrzymany, król zwrócił się do księcia, aby ten mu go wydał, lub też aby go potraktował zgodnie z treścią opieczętowanych listów138. Książę odparł, jako tak właśnie uczyni i kazał zaprowadzić konetabla do Péronne, gdzie był ściśle strzeżony.
- Książę Burgundii już zajął był wiele twierdz w Lotaryngii i w Barrois, a oblegał Nancy139, które się mocno broniło. Król miał wielu zbrojnych w Szampanii, wzbudzających u księcia obawy, jako iż w rozejmie nie było mowy o tym, aby ten mógł zniszczyć księcia Lotaryngii, który wycofał się był do króla. Pan du Bouchage i inni ambasadorowie naciskali mocno na księcia, aby ten dotrzymał tego, do czego się był zobowiązał w zapieczętowanych listach. Mówił ciągle, iż tak uczyni, lecz przekroczył o ponad miesiąc ośmiodniowy termin, w którym miał go wydać lub sam wymierzyć mu sprawiedliwość. Czując się tak naciskanym i obawiając się, ażeby król mu nie przeszkodził w sprawie Lotaryngii, którą mocno pragnął zakończyć, by uzyskać przejście z Luksemburga do Burgundii i aby wszystkie jego kraje zyskały połączenie (jako iż posiadając owe małe księstwo mógł przebyć drogę z Holandii aż pod Lyon, ciągnąc wciąż przez swe kraje); i dlatego napisał do swego kanclerza oraz do pana de Humbercourt, o którym już sporo mówiłem, będących obaj nieprzyjaciółmi konetabla i jemu niechętnymi, aby udali się do Péronne i by w ustalonym przezeń dniu wydali konetabla w ręce tych, których król tam pośle, gdyż ci dwaj wyżej wymienieni mieli wszelkie pełnomocnictwa do działania w jego imieniu podczas jego nieobecności, a zażądał od pana dAymeries, by go im wydał.
- W tymże czasie [artyleria] książęca ostrzeliwała silnie miasto. Byli tam wierni ludzie, którzy dobrze je bronili i pewien kapitan książęcy, znany jako hrabia Campobasso, pochodzący z królestwa Neapolu, z którego został wypędzony za wpieranie stronnictwa andegaweńskiego, już wszedł był w konszachty z księciem Lotaryngii, obiecując przeciąganie oblężenia i wykazanie braków w tym, co było konieczne do wzięcia miasta. Mógł to łatwo uczynić, gdyż był wówczas najznaczniejszym wodzem w tym wojsku, a mężem wielce zdradzieckim wobec swego pana, jak o tym wkrótce opowiem, lecz była to jakoby zapowiedź nieszczęść, które następnie przydarzyły się księciu Burgundii. Wydaje mi się, iż książę spodziewał się wzięcia miasta, zanim dzień, w którym miał wydać konetabla, nastąpi, aby przez to móc go nie wydawać. Z drugiej strony, mogło się również zdarzyć, iż gdyby król miał go już w swych rękach, to uczyniłby więcej w sprawie księcia Lotaryngii, niż [dotąd] to czynił, gdyż znane mu były jego konszachty z rzeczonym hrabią Campobasso; wszelako w nic się nie mieszał. Jednakże nie skłaniał się ku temu również dlatego, by pozwolić działać księciu Lotaryngii, jeśli by tylko tak zechciał, a to dla wielu powodów; a miał wielką liczbę ludzi blisko kraju Lotaryngii. Księciu [Burgundii] nie udało się wziąć Nancy przed terminem, który swym ludziom wyznaczył do wydania konetabla. Po tym, jak dzień im wyznaczony był minął, wykonali rozkaz swego pana, a uczynili to tym chętniej, iż żywili głęboką nienawiść do rzeczonego konetabla, a wydali go przy bramie na Péronne w ręce bastarda z Burbonii, admirała Francji, oraz pana de Saint-Pierre, którzy go przywiedli do Paryża. Niektórzy mi powiadali, jako trzy godziny później posłańcy przybyli w pośpiechu od księcia, by rozkazać jego ludziom, aby go nie wydawali, [gdyż] skończył był sprawę z Nancy; lecz było już za późno140.
- W Paryżu rozpoczął się proces konetabla i książę przekazał wszystkie opieczętowane listy otrzymane wcześniej od niego, a które mogły posłużyć w jego procesie. [Jako iż] król mocno naciskał na trybunał (a miał tam ludzi, którzy procesem kierowali), a takoż zważając na to, co i król Anglii przeciw niemu był dostarczył, jako to już wyżej usłyszeliście, wobec tego wszystkiego konetabl został szybko skazany na śmierć, a jego dobra zostały skonfiskowane141.
- Rozdział 13
- Dygresja na temat błędu księcia Burgundii, polegającego na wydaniu konetabla królowi wbrew listowi żelaznemu i tego, co mogło się z nim zdarzyć
- Kraje owe zaraz po śmierci jego ojca po dobrej woli i bez wielkich zabiegów przyznały mu pomoc, a każdy kraj osobno, na okres dziesięciu lat, która to kwota mogła sięgać sumy trzystu pięćdziesięciu tysięcy skudów rocznie, nie licząc Burgundii. W czasie, gdy wydawał [królowi] konetabla, pobierał już ponad trzysta tysięcy; w sumie miał ich ponad czterysta tysięcy w gotówce. A wszelkie dobra ruchome, które zebrał po konetablu, nie warte były nawet osiemdziesięciu tysięcy skudów, gdyż pieniędzy było tylko siedemdziesiąt sześć tysięcy. A zatem powody, dla których popełnił ów jakże wielki błąd, były znikome. Po uzyskaniu ich, Bóg przysposobił dlań nieprzyjaciela niezbyt silnego, w młodym wieku, mającego niewielkie doświadczenie we wszelkich sprawach145; a wybrał jednego z jego sług, w którym ten pokładał najwięcej ufności, aby stał się fałszywym i niegodziwym, a wysłał go, by wichrzył wśród jego poddanych i wiernych sług. Czyż nie są to dokładnie te przygotowania, które w Starym Testamencie Bóg czynił przeciw tym, którym chciał odwrócić fortunę z dobrej na złą, z pomyślności na przeciwność? Jego serce nigdy nie zadrżało, lecz aż do końca wierzył, jako cała jego pomyślna fortuna zaczęła się od jego rozumu i cnót, a przed śmiercią [uważał], iż stał się większym od wszystkich swych poprzedników i bardziej w świecie poważanym.
- Jeszcze przed wydaniem konetabla począł odczuwać wielką nieufność wobec swych poddanych lub też miał ich w głębokiej pogardzie, gdyż wysłał był szukać jakiś tysiąc kopii wśród Włochów, a wielu z nich było z nim pod Neuss. Hrabia [Mi]kołaj de Campobasso miał ich pod bronią czterystu, a nawet więcej. Nie posiadał ziemi, gdyż z przyczyn wojen prowadzonych w królestwie Neapolu przez dom andegaweński, na służbie którego przebywał, został z niego wygnany, straciwszy swe ziemie, zatem cały czas przebywał w Prowansji lub Lotaryngii z królem René Sycylijskim lub z księciem Mikołajem, synem księcia Jana, po śmierci którego książę Burgundii przygarnął wielu z jego sług, a zwłaszcza wszystkich Włochów, jak tego, którego nazwałem Jakubem Galiotem, wielce szlachetnego, czcigodnego i wiernego szlachcica, jako i wielu innych.
- Tenże hrabia Campobasso, jak tylko wyruszył na poszukiwanie [rekrutów] we Włoszech, otrzymał od księcia czterdzieści tysięcy dukatów subwencji w celu wystawienia swej kompanii. Przejeżdżając przez Lyon, związał się z medykiem, znanym jako Szymon z Pawii146, przez którego powiadomił [naszego] króla, iż jeśliby zechciał zgodzić się na pewne korzyści, o które prosił, to oferował mu po powrocie wydać w jego ręce księcia Burgundii. Czynił podobne oferty panu de Saint-Priest147, który był wówczas ambasadorem królewskim w Piemoncie. Kiedy tylko powrócił i rozłożył swych zbrojnych [na kwaterach] w hrabstwie Marle, oferował jeszcze królowi [to], iż gdy tylko połączy się on w polu ze swym panem, nie omieszka go zabić lub pochwycić. A mówił, jak to uczyni: skoro książę często udawał się na przejażdżki wokół swego obozu na małym koniu i w niewielkiej kompanii (a powiadał prawdę), wtedy zatem nie omieszka go zabić lub pochwycić; lub też jeśli król i książę znaleźliby się w bitwie jeden przeciw drugiemu, wtedy przejdzie wraz ze swymi zbrojnymi na jego stronę w zamian za pewne korzyści, o które był prosił. Król odczuwał głęboką pogardę wobec niegodziwości tegoż człowieka i zapragnął wielce okazać się szczerym wobec księcia Burgundii: powiadomił go o tym wszystkim przez pana de Contay, o którym to już była mowa; lecz książę nie dał temu wiary, uważając, iż król miał ku temu własne powody, a hrabiego miłował jeszcze bardziej. Dlatego zatem widzicie, jako Bóg pomieszał mu zmysły i w tym przypadku, wobec oczywistych, przekazywanych mu przez króla, znaków. Tak jak ten, o którym opowiedziałem, był niegodziwym i niewiernym, tak zacnym i wiernym był Jakub Galiot; [a] po długim życiu umarł w wielkiej chwale i sławie.
- Księga V
- Rozdział 1
- Jak książę Burgundii, prowadzący wojnę ze Szwajcarami, był przez nich ścigany aż do wkroczenia w góry w pobliżu Granson
- Książę opuścił był Lotaryngię wraz ze swym rozsypującym się wojskiem i wkroczył do Burgundii, gdzie przybyli doń ambasadorowie z owych starych lig niemieckich, których [członków] zwą Szwajcarami, wysuwając mu większe oferty niż poprzednio. Poza zwrotem [miast], proponowali rezygnację z wszelkich sojuszy, idących wbrew jego woli, zwłaszcza tego z królem, pozostania jego sojusznikami i służenia mu sześcioma tysiącami ludzi za niezbyt wielki żołd, przeciw królowi, za każdym razem, kiedy by tylko zażądał. Książę o niczym nie chciał słyszeć, a już [wówczas] wiodło go jego fatum. Ci, których w tych stronach zwą Nowym Sojuszem (tworzą je miasta Bazylea i Strasburg oraz inne cesarskie miasta leżące wzdłuż Renu), od dawien dawna będący nieprzyjaciółmi Szwajcarów, a sprzyjający księciu Zygmuntowi Austriackiemu, z którym byli w sojuszu w czasie, kiedy ów prowadził z tymiż Szwajcarami wojnę3, później przyłączyli się do tychże Szwajcarów i zawarli z nimi sojusz na dziesięć lat, co uczynił takoż książę Zygmunt4. Sojusz ów powstał pod przewodnictwem króla, na jego nalegania i na jego koszt, jako się o tym w innym miejscu przekonaliście, kiedy to hrabstwo Ferrette zostało wyrwane z rąk księcia Burgundii i w tejże Bazylei został stracony przez nich Piotr dArchambaud, namiestnik kraju z ramienia księcia5, który był przyczyną tychże niedoli, przybierających dla księcia znaczne rozmiary, gdyż wszelkie inne nieszczęścia od nich się zaczęły. Książę musi stale mieć na oku namiestników, których stawia na czele krajów nowo włączonych do swego władztwa, jako iż zamiast rządzić nimi z łagodnością i wedle ścisłej sprawiedliwości, a czynić lepiej, niżli było u nich w minionych czasach, ten czy ów działa na odwrót, gdyż dokonuje wielu gwałtów i wielu rabunków; a wynika dlań z tego nieszczęście, jako i dla jego pana, oraz dla wielu zacnych ludzi.
- Sojusz ów, któremu król przewodził, a o którym to powiadałem, obrócił się na wielką korzyść króla, a to w większym stopniu, niżli się większości ludzi wydaje. Sądzę, jako była to jedna z najrozumniejszych rzeczy, jakie w swych czasach uczynił, a która poczyniła najwięcej szkód wszystkim jego wrogom. Albowiem, skoro tylko książę Burgundii został pokonany, odtąd nie znalazł się już mąż, który ośmieliłby się podnieść przeciw niemu [królowi] głowę i postąpić wbrew jego woli, przez co rozumie się poddanych żyjących w jego królestwie, gdyż [dotąd] wszyscy oni tak pływali, jak im ów [książę] zawiał. Dlatego też takim było wyczynem sprzymierzenie księcia Zygmunta Austriackiego i wspomniany Nowy Sojusz ze Szwajcarami, z którymi tak długo pozostawali w nieprzyjaźni; a udało się to nie bez wydatków ani licznych podróży.
- Po tym, jak książę wybił był Szwajcarom z głowy nadzieję na zawarcie z nim ugody, ci powrócili ostrzec swych towarzyszy i przygotować swą obronę. A on sam przybliżył swe wojsko do kraju Vaud w Sabaudii, którą Szwajcarzy byli podbili na panu de Romont, jako to zostało powiedziane, a zajął trzy czy cztery twierdze należące do pana de Châteauguyon, które to Szwajcarzy trzymali, acz nie obronili. Stamtąd udał się, aby rozpocząć oblężenie pod twierdzą zwaną Granson, należącą takoż do pana de Châteauguyon, gdzie po stronie Szwajcarów było jakiś siedmiuset czy ośmiuset wybranych ludzi6, a działo się to [już] blisko ich [siedzib], zatem wielce pragnęli ją obronić. Książę miał dość liczne wojsko, gdyż stale z Lombardii przybywali doń ludzie oraz poddani domu sabaudzkiego; a więcej miłował cudzoziemców niźli swych [własnych] poddanych, wśród których mógł ściągnąć wielu, a zacnych; lecz śmierć konetabla sprawiła, iż zaczął im nie ufać, nie mówiąc o innych jego wyobrażeniach. Jego artyleria była dość liczna i dobra; a roztaczał wielką pompę w swym obozie, aby pokazać się owym poselstwom, które przybywały z Niemiec i Włoch oraz ukazywał, co miał najlepszego wśród klejnotów, zastaw stołowych i wielu innych ozdób; a miał w głowie nierealne mrzonki dotyczące księstwa Mediolanu, gdzie, jak twierdził, miał swe kontakty.
- Po tym, jak obległ był twierdzę Granson7 i ostrzeliwał ją przez kilka dni, wtedy ci w środku mu się poddali, zdając się na jego łaskę, zaś on kazał ich wszystkich stracić8. Szwajcarzy się zebrali, acz w niewielkiej liczbie, jako usłyszałem to od wielu z nich, gdyż z ich ziem nie zbiera się tylu ludzi, ilu by się pragnęło, a obecnie [zbiera się] jeszcze mniej, albowiem od tychże czasów większość z nich porzuciło uprawę roli, aby zostać żołnierzami. Spośród ich sojuszników, niewielu z nimi było, gdyż zmuszeni byli się spieszyć, aby zdążyć twierdzy z odsieczą, lecz jak tylko wyszli w pole, dowiedzieli się o śmierci swych ludzi.
- Książę Burgundii, wbrew opinii tych, których pytał o zdanie, postanowił wyjść im naprzeciw do podnóży gór, gdzie się pojawili, co było dlań wielce niekorzystne, jako iż sam stał w miejscu dającym przewagę, gdyby na nich poczekał, chroniony przez swą artylerię i część jeziora, a żadne względy nie przeważały ku temu, aby mógł ponieść jakąś szkodę. Wysławszy stu łuczników do strzeżenia pewnego przejścia u podnóża owej góry, ruszył w drogę i natknął się na Szwajcarów, kiedy to jeszcze większa część jego wojska i on sam stali wciąż na równinie. Pierwsi próbowali zawrócić. Piechota, która stała za nimi, sądząc, że ci uciekają, ruszyła za nimi; a krok po kroku, wojsko to zaczęło się cofać do swego obozu, choć niektórym swą powinność udawało się bardzo dobrze wykonać. Na koniec, dotarłszy do swego obozu, zabrakło im już śmiałości do obrony i wszyscy poczęli uciekać. Niemcy zajęli [książęcy] obóz, jego artylerię, wszystkie namioty i pawilony do niego i jego ludzi należące, których było wiele, takoż i nieskończoną ilość innych dóbr, gdyż nic nie ratowano, jak tylko ludzi; a utracono wszystkie wielkie książęce klejnoty, choć z ludzi na ten raz stracił tylko siedmiu zbrojnych9. Wszyscy oni uszli wraz z nim. Można było o nim rzec, iż tegoż dnia utracił swój honor i swe bogactwo, a słuszniej [wtedy, niż] kiedy powiadano tak o królu Janie Francuskim10, który mężnie walcząc, wzięty został pod Poitiers do niewoli11.
- I oto pierwsze nieszczęście, jakie się księciu w ciągu całego jego życia wydarzyło. Ze wszelkich innych przedsięwzięć wynosił choć honor lub korzyść. Jakąż szkodę poniósł tegoż dnia za swą pychę i pogardę dla [dobrych] rad! Jakiż cios otrzymał jego dom i w jakimże stanie się wciąż znajduje, a może i jeszcze długo znajdować się będzie! Iluż różnorakich ludzi stało mu się wrogami i za takimi się ogłosiło, podczas gdy wcześniej z tym oczekiwało, a zwlekało, by mu być przyjaciółmi! A z jakiejże to przyczyny rozpoczął ową wojnę? Stało się tak z powodu wozu wypełnionego jagnięcymi skórami, który pan de Romont zabrał pewnemu Szwajcarowi, przejeżdżającemu przez jego ziemie. Gdyby Bóg nie opuścił księcia, byłoby niepodobnym, aby tyle stawiał za tak niewiele, zważając na oferty, dlań czynione, przeciw tymże ludziom, w walce z którymi nie mógł zyskać ni profitu, ni chwały, jako iż natenczas Szwajcarzy nie byli tako poważani, jako są obecnie, a nie było wówczas od nich biedniejszego ludu. A słyszałem, jako powiadano o jednym z ich rycerzy, będącym jednym z pierwszych ich ambasadorów wysłanych przez nich do księcia, jako ten wskazywał mu, przekonując do rezygnacji z wywołania owej wojny, iż nic na nich nie zyska, albowiem ich kraj jest jałowy i biedny, a żadnego znacznego jeńca również u nich nie znajdzie, a nie wiadomo, czy same ostrogi i końskie wędzidła jego wojsk nie warte były więcej pieniędzy, niż wszyscy mieszkańcy ich ziem by mogli zapłacić okupu, gdyby zostali wzięci do niewoli12.
- Wracając do bitwy, to król został dość szybko powiadomiony o tym, co się wydarzyło, jako iż miał w całym kraju moc szpiegów i moc kurierów, po większej części wysyłanych przeze mnie samego13. Poczuł wielką radość, żałując jednakże, iż książę poniósł tak niewielkie straty w ludziach. A [nasz] pan stał w tym celu w Lyonie14, po to, by być częściej informowany i móc przeciwdziałać poczynaniom swego wroga, jako iż król, będąc wielkiego rozumu, obawiał się, aby książę nie zmusił Szwajcarów do przyłączenia się do niego. [Ziemiami] domu sabaudzkiego zarządzał niczym swymi; książę Mediolanu był mu sojusznikiem; król René Sycylijski pragnął w ręce tegoż księcia przekazać swój kraj Prowansję; a gdyby tak się stało, [książę] miałby pod swą władzą kraje od Morza Zachodniego aż do [Morza] Wschodniego15, zaś mieszkańcy naszego królestwa nie mogliby go opuścić, jak tylko morzem, gdyby taka była jego wola, dzierżąc Sabaudię, Prowansję i Lotaryngię. Król do wszystkich słał [posłańców]. Była wśród nich jego siostra, pani Sabaudii16, wielce księciu sprzyjająca; innym był jego wuj René Sycylijski; ten niechętnie wysłuchiwał jego wysłanników, a o wszystkim powiadamiał wspomnianego księcia. Król wysyłał [takoż] ludzi do owych lig niemieckich, a to z wielkimi trudnościami z powodu niebezpiecznych dróg i trzeba tam było wysyłać żebraków i pielgrzymów lub podobnych. Miasta odpowiadały dumnie, mówiąc: Powiedzcie królowi, iż jeśli nie zadeklaruje się [formalnie], wówczas zawrzemy układ i opowiemy się przeciw niemu. A obawiał się, aby tak nie uczynili. Nie miał żadnej ochoty deklarować się przeciw księciu, lecz obawiał się również, by nie rozpowiadano o tychże posłańcach, których słał do owych krajów.
- Rozdział 2
- Jak po bitwie pod Granson książę Mediolanu, król René Sycylijski, księżna Sabaudii i inni porzucili sojusz z księciem Burgundii
- Jak tylko książę Mediolanu Galeazy, wtenczas żyjący, dowiedział się o tychże wydarzeniach, doświadczył od tego wielkiej radości, chociaż pozostawał książęcym sojusznikiem, gdyż zawarł był ów sojusz z obawy, widząc, jak wielkim mirem cieszy się we Włoszech książę Burgundii. Książę Mediolanu wysłał do króla męża o nędznym wyglądzie, mediolańskiego mieszczanina17; a przez pewnego pośrednika18 skierowano go do mnie; i dostarczył mi listy książęce. Powiadomiłem króla o jego przybyciu, ten zaś rozkazał mi go wysłuchać, jako iż nie był wcale zadowolony z księcia [Mediolanu], który porzucił był z nim przymierze, aby je zawrzeć z księciem Burgundii, a co więcej, jego żona była siostrą królowej19. List uwierzytelniający ambasadora przekazywał, jako jego pan, książę Mediolanu, został powiadomiony o tym, iż król [Francji] i książę Burgundii mieli się spotkać i zawrzeć między sobą ostateczny [traktat] przymierza i pokoju, co wielce nie spodobało się księciu, jego panu. I podawał on powody, dla których król nie powinien tego czynić, nie mające jednak mocnych podstaw; lecz na koniec mówił, iż jeśli król zechce zobowiązać się do nie zawierania ani pokoju, ani rozejmu z księciem Burgundii, wtedy książę Mediolanu przekaże królowi sto tysięcy dukatów w gotówce. Kiedy król usłyszał treść zapisu owego ambasadora, kazał mu stanąć przed sobą w mojej jedynie obecności i rzekł mu krótko: Oto tu stoi pan dArgenton20, który mi przekazuje takie rzeczy! Powiedzcie swemu panu, jako nie pragnę jego pieniędzy, a sam pobieram raz do roku trzy razy tyle co on; zaś sprawy pokoju czy wojny rozstrzygnę wedle swej woli. Lecz jeśli żałuje porzucenia mego sojuszu dla tego z księciem Burgundii, to z zadowoleniem powrócę do stanu poprzedniego. Ambasador podziękował królowi wielce uniżenie i wydawało mu się, jako nie jest to wcale pazerny król; a błagał króla, by zechciał kazać ogłosić te sojusze w postaci, w jakiej zostały zawarte, zaś on sam posiadał moc zobowiązania swego pana do ich przestrzegania. Król na to się zgodził i po obiedzie sojusze zostały ogłoszone, zaś zaraz potem wysłano ambasadora do Mediolanu, gdzie z wielką pompą [takoż] je ogłoszono21. I tak oto widzicie jeden ze zwrotów okoliczności, jak odmieniło się jakże potężnemu panu po tym, jak nie upłynęło jeszcze trzech tygodni od chwili, gdy wysłał był jakże wielkie i uroczyste poselstwo do księcia Burgundii, aby się z nim sprzymierzyć22.
- Król Sycylii René układał się w sprawie uczynienia księcia Burgundii swym spadkobiercą i przekazania w jego ręce kraju Prowansji; zaś aby wejść w posiadanie owego kraju, zadanie owe powierzono panu de Châteauguyon23, obecnie żyjącemu w Piemoncie, wraz z innymi, działającymi w imieniu księcia Burgundii, a to w celu zwołania ludzi; a mieli jakieś dwadzieścia tysięcy skudów w gotówce. Jak tylko dotarły wieści [o bitwie], to jedynie z wielkim trudem mogli się uratować, by nie być wziętymi do niewoli, a pan de Bresse, który znalazł się w tym kraju, zabrał pieniądze. Księżna Sabaudii, jak tylko dowiedziała się o tej bitwie, powiadomiła o niej króla René, umniejszając jednakże jej znaczenie i pocieszając go w kłopocie. Posłańcy, będący Prowansalczykami, zostali uwięzieni i tak ukryto traktat króla Sycylii z księciem Burgundii. Król zaraz wysłał zbrojnych w pobliże Prowansji i ambasadorów do króla Sycylii, prosząc go o przybycie, a zapewniając go o gorącym przyjęciu, zaś w przeciwnym razie grożąc mu użyciem siły. Król Sycylii został w ten sposób przekonany, iż przybył do króla do Lyonu; tam został otoczony honorami i wspaniale przyjęty. Byłem obecny podczas ich pierwszej wymiany słów po przybyciu; Jan de Cossa24, seneszal Prowansji, mąż znaczący i pochodzący z dobrego domu królestwa Neapolu, rzekł królowi [te słowa]: Sire, nie bądźcie zdziwieni, jeśli mój pan, król, a wasz wuj, ofiarował księciu Burgundii uczynić go swym spadkobiercą, gdyż posłuchał był rad swych sług, a w szczególności mnie [samego], widząc, jako wy, którzy jesteście synem jego siostry25, czyli jego własnym siostrzeńcem, przyczyniliście mu tak wielkich strapień, jak rabunek, odebranie mu jego zamków Angers i Bar, jako i to, iż tak źle go traktowaliście we wszelkich innych sprawach. Chcieliśmy wielce przyspieszyć ów układ z księciem, abyście o tymże [układzie] uzyskali wieści, by dać wam ochotę przyznania nam racji i uznania, iż król [René], mój pan, jest waszym wujem; lecz nigdy nie mieliśmy chęci doprowadzić owego układu do końca. Król przyjął owe słowa z życzliwością i mądrością, które zgodnie z prawdą wypowiedział doń Jan de Cossa, jako iż to on prowadził ową sprawę; a w kilka dni wszelkie spory zostały zażegnane, zaś król Sycylii otrzymał pieniądze, jako i jego słudzy. I król, nasz pan, urządził zabawę w towarzystwie dam, a pozwolił mu świętować i folgować we wszystkim wedle jego natury, w sposób jak najbardziej rozważny, i stali się dobrymi przyjaciółmi; i nie było już mowy o księciu Burgundii, który został opuszczony przez króla René i porzucony we wszelkich sprawach. I oto jeszcze jeden cud wynikły z owej małej przeciwności [losu].
- Pani Sabaudii, która przez tak długi czas pozostawała zdecydowanie przeciwna królowi, swemu bratu, wysłała sekretnego posłańca, znanego jako pan de Montagny26, który zwrócił się do mnie celem pojednania [z królem]. Wymienił powody, dla których [pani Sabaudii] odsunęła się od króla, swego brata; a podzielił się ze mną swymi obawami dotyczącymi króla. Jednakże była [ona] wielce rozumna i rodzoną siostrą króla, naszego pana, a nie podzielała szczerze zamiaru odsunięcia się od księcia i od przyjaźni z nim; wydawało się, jako chce grać na czas i zacząć na nowo nawiązywać relacje z królem (gdyż na skutek wypadków, będących udziałem księcia, utwierdziła się w swej opinii o szkodach, którymi skutkowały), aby król stał się dla niej więcej uprzejmym. Król za moim pośrednictwem kazał mu [posłańcowi] przekazać same miłe odpowiedzi, a czynił starania, aby [pani] się doń udała, wysyłając do niej swego człowieka. Ze wszystkich zakątków Niemiec ludzie zaczynali się opowiadać przeciw księciu, a wszystkie cesarskie miasta, takie jak Norymberga, Frankfurt i wiele innych, zawiązywały stare i nowe przymierza przeciw księciu i wydawało się, iż wiele sobie nawzajem wybaczają, aby tylko wyrządzić mu szkodę.
- Pozostałości jego obozu wzbogaciły wielu z tychże biedaków ze Szwajcarii, dotąd nie znających tylu bogactw, które wpadły w ich ręce, w szczególności zaś tych nieobeznanych. Jeden z najpiękniejszych i najbogatszych pawilonów na świecie został pocięty na wiele kawałków. Byli tacy, którzy sprzedawali wielką ilość talerzy i mis ze srebra za dwa wielkie blanki za sztukę, sądząc, iż są cynowe. Jego wielki diament, będący jednym z najwspanialszych w świecie chrześcijańskim, a który [dodatkowo] zdobiły trzy wielkie perły, został zabrany przez jakiegoś Szwajcara, następnie włożony na powrót do swego opakowania i wrzucony pod wóz; wrócił on następnie, aby go odszukać i dał go pewnemu kapłanowi za jednego florena. Ten go wysłał następnie swym panom, którzy mu zań dali trzy franki. Zdobyli [też] trzy okrągłe rubiny, wszystkie identyczne, które nazywano Trzema Braćmi27, inny wielki rubin zwany Gospodarzem oraz jeszcze inny nazwany Kulą Flandrii, a były one największymi i najpiękniejszymi, jakie znaleziono, oraz nieskończoną ilość innych dóbr, pozwalając później im poznać wartość pieniądza; albowiem ich zwycięstwa i poważanie, jakie odtąd król [Francji] im okazywał oraz dobra [ruchome], które im przekazał, pozwoliły im pozyskać niezmierzoną ilość pieniędzy.
- Każdy ambasador, przybywający od nich do króla, na początek otrzymywał odeń wielkie dary w pieniądzach lub zastawie stołowej; a w ten sposób im rekompensował to, iż się nie zadeklarował [otwarcie] po ich stronie i odsyłał ich z pełną sakiewką i wystrojonych w jedwabne szaty. A zaczął im obiecywać pensje, które by wypłacił na pewno wkrótce potem (lecz czekał z tym, by ujrzeć wpierw drugą bitwę), a obiecał im czterdzieści tysięcy florenów reńskich co rok dwadzieścia tysięcy miastom, a pozostałe dwadzieścia tysięcy tym, którzy tymiż miastami zarządzali. Nie wydaje mi się zaś, bym skłamał, mówiąc, iż sądzę, jako od owej pierwszej bitwy pod Granson aż do zgonu króla, naszego pana, rzeczone miasta, jak i sami Szwajcarzy, uzyskali od naszego króla milion reńskich florenów; a z miast chodziło mi tylko o cztery: Berno, Lucerna, Fryburg i Zurich, wraz z ich kantonami, znajdującymi się w górach; Schwyz jest jednym z nich, lecz jest tylko wioską; a widziałem jego wójta, ambasadora wraz z innym, bardzo nędznie odzianego, który jednak wypowiadał się tak, jako i pozostali. Pozostałe kantony zwą się Glaris i Unterwalden28.
- Rozdział 3
- Jak Szwajcarzy pokonali księcia Burgundii w bitwie pod miastem Morat
- Jako już rzekłem, w chwili wyjazdu księcia [Tarentu], wszystkie owe Sojusze kwaterowały dosyć blisko księcia [Burgundii], a przybyły, by walczyć i doprowadzić do zwinięcia oblężenia, które ten rozpoczął był wokół Morat35, miasteczka położonego blisko Berna, a należącego do pana de Romont. Jak mi to zostało przekazane przez tych, którzy tam byli, sojuszników owych mogło być jakieś trzydzieści tysięcy starannie dobranej i dobrze uzbrojonej piechoty, jedenaście tysięcy pikinierów, dziesięć tysięcy halabardników kulweryników i cztery tysiące konnych36. Sojusze jeszcze się wszystkie nie zebrały i w bitwie uczestniczyli tylko ci, o których powiadałem (a było ich dość wielu) oraz pan Lotaryngii, który tam dotarł z niewielką liczbą ludzi, co w następstwie było dlań wielce korzystne, gdyż książę Burgundii dzierżył wówczas wszystkie jego ziemie. Co do księcia Lotaryngii, to [książę Burgundii] dobrze przyjął to, jako na naszym dworze było się nim już znużonym; a pewien jestem, iż nigdy nie dowiedział się o tym prawdy; lecz znaczny mąż, kiedy wszystko utraci, najczęściej nuży tych, którzy go wspierają. Król dał mu nieco pieniędzy i kazał go poprowadzić przez Lotaryngię, dając mu liczną kompanię zbrojnych, którzy go zawiedli aż do Niemiec, by następnie powrócić. Pan ów nie tylko utracił był swą Lotaryngię, hrabstwo Vaudemont, największą część Barrois; pozostałą część dzierżył król; a zatem nie pozostało mu nic. A co było jeszcze gorsze, to fakt, iż wszyscy jego poddani złożyli przysięgę [na wierność] księciu Burgundii bez przymusu, aż do sług jego domu; dlatego też wydawało się, jako małe są widoki na zmianę tego stanu. Jednakże to Bóg pozostaje zawsze sędzią, aby stosować takowe reguły, jakie mu odpowiadają.
- Kiedy tylko książę Lotaryngii przejechał był, jako już o tym powiadałem, po kilkudniowej przejażdżce [przez Lotaryngię], dotarł do [miejsca stacjonowania] Sojuszy na kilka godzin przed bitwą, a to z niewieloma ludźmi, zaś owa podróż przyniosła mu wiele honoru i korzyści, jako iż w innym przypadku niewielu znalazłoby się ludzi, aby go przyjąć. Jak tylko przybył, hufce z jednej, jako i z drugiej strony zaczęły następować [na siebie]37, gdyż Sojusze już od trzech dni stały blisko księcia Burgundii, [obozującego] w ufortyfikowanym miejscu. Po krótkiej obronie książę został pokonany i rzucił się do ucieczki38; a nie skończyło się to dlań tak, jak w poprzedniej bitwie, w której stracił był tylko siedmiu zbrojnych (a stało się tak wtedy, gdyż Szwajcarzy nie posiadali jezdnych), lecz w miejscu, o którym mowa, to jest pod Morat, było po stronie Sojuszy cztery tysiące jazdy, dosiadającej dobrych wierzchowców, która daleko ścigała ludzi księcia Burgundii; a takoż ich hufiec piechoty złączył się [w walce] z piechotą książęcą, której było wiele, gdyż, nie licząc jego poddanych i pewnych Anglików, będących dość licznymi, przybyło niedawno też wielu ludzi z Piemontu i innych spośród poddanych księcia Mediolanu, jako już o tym powiadałem. Zaś książę Tarentu mi opowiedział, kiedy przybył był do króla, iż nigdy nie widział równie pięknego wojska, a [sam] liczył i kazał je liczyć, kiedy wojsko owo przechodziło przez most, a doliczył się jakichś dwudziestu trzech tysięcy zaciężnych, nie licząc pozostałych, ciągnących za oddziałem artylerii. Liczba owa wydaje mi się dość wysoka, choć wielu ludzi mnoży przez tysiące i lekkodusznie czyni wojska większymi, niż są [w rzeczywistości]39.
- Pan de Contay, który przybył do króla, wyznał w mojej obecności, iż w owej bitwie poległo po stronie książęcej osiem tysięcy zaciężnych, jako i dość znaczna liczba ciurów. A wydaje mi się, wedle tego, co mogłem usłyszeć, iż poległych mogło być wszystkich jakieś osiemnaście tysięcy40, w co można łacno uwierzyć, zważając na wielką liczbę obecnych tam jezdnych, których wielu niemieckich panów tam wysłało, jak i na tych, którzy uczestniczyli wciąż w oblężeniu Morat.
- Rzeczony książę uciekł aż do Burgundii, przepełniony rozpaczą, jako to się zdarza, a zatrzymał się w miejscu zwanym La Rivire, gdzie gromadził tyluż ludzi, ilu zdołał. Niemcy kontynuowali pościg tylko tegoż wieczora, by następnie się wycofać, nie postępując [w ślad] za nim.
- Rozdział 4
- Jak po bitwie pod Morat książę Burgundii pojmał panią Sabaudii, jak została ona uwolniona i za sprawą króla wróciła do swego kraju
- Jej najstarszy syn, znany jako Filibert, ówczesny książę Sabaudii, został powiedziony do Chambéry przez tychże [ludzi], którzy go byli uratowali; w miejscu owym znalazł się biskup Genewy, syn domu sabaudzkiego, będącym mężem wielce niestałym i prowadzonym przez komandora Ranvers48. Król kazał układać się z biskupem i jego namiestnikiem, komandorem Ranvers, a to tak [składnie], iż przekazano w ręce [naszego] pana [zarówno] księcia Sabaudii, jak i [jego] małego brata zwanego Protonotariuszem49, wraz z zamkami Chambéry i Montmélian; on sam zaś zatrzymał inny zamek, w którym złożono wszystkie klejnoty pani Sabaudii.
- Jak tylko księżna znalazła się w Rouvre, jako to już powiadałem, towarzystwie wszystkich swych dam [dworu] oraz licznych sług, i kiedy spostrzegła, jak książę Burgundii zajęty jest gromadzeniem swych ludzi, a jeśli strażnicy nie okazywali wobec swego pana [takiego] strachu, jaki zwykli są okazywać, wtedy postanowiła wysłać [posłańca] do króla, swego brata, by układać się w sprawie ugody i błagać go o [spowodowanie] jej uwolnienia. Jednakże obawiała się wielce dostać w jego ręce, choć, czyż nie znalazła się w podobnej sytuacji; albowiem nienawiść między królem a nią samą była wielka i długo już trwała. Od pani owej przybył pewien szlachcic z Piemontu, znany jako Rivarola50, jej ochmistrz, którego ktoś do mnie skierował. Po wysłuchaniu go i powtórzeniu królowi tego, co był mi powiedział, pan [nasz] go wysłuchał; a zaraz po tym król mu odrzekł, jako w takowej potrzebie nie chciałby zawieść swej siostry, pomimo ich sporów z przeszłości, a jeśli zechce ona mu zaufać, to wyśle po nią zarządcę Szampanii, którym był wówczas pan Karol dAmboise, senior Chaumont. Rivanola pożegnał się był z królem i w wielkim pośpiechu powrócił do swej pani. Wielce ją owe wieści uradowały, jednakże wysłał jeszcze jednego człowieka, jak tylko wysłuchała była pierwszego, błagając króla, by dał jej gwarancję, jako pozwoli jej powrócić do Sabaudii, zwróci jej księcia, jej syna i drugie małe [dziecię], jako i twierdze, oraz pomoże jej w utrzymaniu władzy w Sabaudii; ze swej strony zaś ona będzie szczęśliwą, rezygnując ze wszystkich swych sojuszy, aby z nim [właśnie] takowy zawrzeć. [Nasz] pan zgodził się na wszystko, o co prosiła i zaraz wysłał szybkiego kuriera do pana de Chaumont, aby doprowadzić do skutku owo przedsięwzięcie, które zostało dobrze ułożone i dobrze przeprowadzone. Pan de Chaumont udał się do Rouvre wraz z wielką liczbą ludzi, nie czyniąc w kraju żadnych szkód i zabrał panią Sabaudii wraz z jej świtą do najbliższej twierdzy znajdującej się pod królewską władzą51.
- Kiedy ów pan odprawił ostatniego posłańca do rzeczonej pani, był już po swym wyjeździe z Lyonu, gdzie przebywał przez [ostatnie] sześć miesięcy52, by mądrze kierować działaniami w sprawie księcia Burgundii, nie łamiąc rozejmu. Lecz znając naturę księcia, król prowadził z nim wojnę o wiele skuteczniejszą, pozwalając mu działać i podburzając w tajemnicy przeciw niemu jego wrogów, niż jeśliby się przeciw niemu opowiedział; a gdyby tylko książę by nabrał przekonania o takowym postanowieniu [króla], wtedy by się wycofał ze swych przedsięwzięć; a wtenczas to, co go spotkało, nigdy by się nie wydarzyło.
- Król, po opuszczeniu Lyonu, ciągnąc dalej drogą, zaokrętował w Roanne i Loarą dotarł do Tours. Jak tylko stanął był już na miejscu, dowiedział się o uwolnieniu swej siostry, co napełniło go wielką radością; a prosił, by pospiesznie doń przybyła i wziął na siebie wszelkie koszty jej podróży. Po jej przybyciu wysłał był jej naprzeciw wielu swych ludzi i sam udał się, by ją powitać u bramy Plessis du Parc, mówiąc jej [te słowa]: Pani Burgundii, witam was serdecznie!53. Poznała zaś po jego obliczu, iż tylko żartował, zatem odpowiedziała z wielką mądrością, jako pozostała dobrą Francuzką, gotową być posłuszną królowi we wszystkim, co zechciałby jej rozkazać. [Nasz] pan zaprowadził ją do jej komnaty i kazał ją dobrze traktować. Prawdą jest, iż wielce pragnął się jej pozbyć; była bardzo rozumną (a oboje dobrze się nawzajem znali), a ona jeszcze bardziej pragnęła odjechać. Król powierzył mi zadanie uczynienia wszystkiego, co trzeba było w owej sprawie [uczynić]; po pierwsze: znalezienia pieniędzy na jej wydatki i koszty podróży, jako również i na jedwabne szaty, [a po drugie] nakazać spisanie [warunków] ich sojuszu oraz wzajemnych relacji na przyszłość. Król mocno pragnął ją odwieść od małżeństwa jej dwóch córek, o którym już powiadałem, lecz ona zasłaniała się wolą tychże córek, które się nań uparły; a po prawdzie tak było. Kiedy [nasz] pan przekonał się o takowej ich woli, wyraził na to zgodę. A po siedmiu czy ośmiu dniach od przyjazdu pani [Sabaudii] do Plessis, król i ona [sama] złożyli razem przysięgę, jako będą w przyszłości dobrymi przyjaciółmi, po czym nastąpiła wymiana listów z jednej i z drugiej strony. I dama owa pożegnała się z królem, który ją kazał odprowadzić do domu, każąc jej też zwrócić jej dzieci oraz wszystkie należące do niej twierdze, klejnoty oraz to wszystko, co do niej należało. Oboje byli wielce radośni, kiedy się rozstawali, i aż do śmieci mieli się do siebie jak dobrzy brat i siostra.
- Rozdział 5
- Jak książę Burgundii trzymał się przez kilka tygodni w samotności i jak w tym czasie książę Lotaryngii odzyskał swe miasto Nancy
- Przez owe sześć tygodni lub około [tego], kiedy przebywał z niewielką świtą, w czym nie było niczego dziwnego, po przegraniu dwóch jakże wielkich bitew, jako już o tym usłyszeliście, i po objawieniu się tylu nowych wrogów, a wykazywaniu oziębłości przez przyjaciół, po tym, jako złamani i pokonani poddani zaczynali szemrać, okazując swemu panu pogardę, jako to jest w zwyczaju, a co już wykazywałem, po tylu przeciwnościach, wiele małych twierdz zostało w tejże Lotaryngii odebranych, takich jak Vaudemont, która już została wzięta, a później Épinal, a po niej i inne; a we wszystkich stronach ludzie poczynali się budzić, by nań następować, a najgorsi stawali się śmiałkami. I na ten zew, książę Lotaryngii zebrał nieco ludzi oraz zwykłego ludu, rozkładając się [obozem] pod Nancy55. Dzierżył teraz większą część małych twierdz w okolicy; jednakże książę Burgundii zajmował wciąż Pont--Mousson, położone o cztery mile lub około tego od Nancy.
- [Wśród] oblężonych był jeden [mąż] z domu de Cro, znany jako pan de Bivres56, dobry i honor ceniący rycerz. Byli też [i ci] znaczący: między innymi pewien Anglik, znany jako Colpin57, mąż wielce waleczny, pochodzący z mało znaczącego rodu, a któregom [niegdyś] sprowadził był na książęcą służbę wraz z innymi do garnizonu w Guines. Ów Colpin miał pod swymi rozkazami jakichś trzystu Anglików w tymże miejscu; a choć nie byli oni nękani przez baterie [artylerii], ani [nieprzyjaciele] się do nich nie zbliżali, to jednak męczyła ich [świadomość] tego, iż książę Burgundii tyle zwlekał z odsieczą. A po prawdzie to popełnił wielki błąd, nie zbliżając się [do Nancy], gdyż miejsce, w którym przebywał, znajdowało się daleko od Lotaryngii, a to już w niczym nie mogło mu usłużyć, gdyż lepiej mu było iść bronić, co było jego, niż nastawać na Szwajcarów, by próbować się mścić za swe szkody. Lecz jego upór w szukaniu rady tylko u siebie samego, przyniósł mu wielkie szkody, gdyż mimo starań , jakie podejmowano, by go zachęcić do ruszenia tejże twierdzy z odsieczą, pozostawał bez potrzeby w tejże La Rivire przez sześć tygodni lub koło tego; a gdyby postąpił inaczej, to bez trudu uratowałby [dla siebie] ową twierdzę, jako iż książę Lotaryngii nie miał, można by rzec, żadnych ludzi przed sobą; a dzierżąc Lotaryngię, zawsze miał możność przejścia ze swych dalszych krajów, przez Luksemburg i Lotaryngię, by dotrzeć do Burgundii. I dlatego, gdyby rozum był u niego taki, jak niegdyś, to powinien był wykazać się inną gotowością.
- Podczas gdy ci w Nancy oczekiwali pomocy, ów Colpin, o którym powiadałem, będący wodzem oddziału Anglików w tejże twierdzy, został zabity strzałem z działa, co stało się z wielką szkodą dla księcia Burgundii, gdyż osoba jednego męża jest czasami zdolna uchronić swego pana od wielkich przeciwności, nawet, jeśli nie pochodzi z wielkiego domu ani rodu, oby tylko posiadał rozum i cnoty. I w tej materii uznałem u króla, naszego pana, tę wielką mądrość, jako iż żaden książę nie obawiał się tak tracić swych ludzi, jako on. Jak tylko ów Colpin został zabity, to [zaraz] Anglicy znajdujący się pod jego komendą zaczęli szemrać i tracić wiarę w odsiecz; a nie byli świadomi mizernej siły księcia Lotaryngii, ani wielkich środków, jakimi dysponował książę Burgundii, by chronić swych ludzi; lecz z przyczyny owego długiego upływu czasu, odkąd Anglicy nie prowadzili wojny poza własnym królestwem, nie znali się na działaniach oblężniczych. W rzeczy samej, zaczęli domagać się układów i rzekli panu de Bivres, będącego wodzem [obrony] miasta, iż jeśli nie zawrze ugody, to uczynią to bez niego. A choć był on dobrym rycerzem, to jednak brakowało mu cnót, zatem poddał się usilnym prośbom i naleganiom. Zdaje mi się, iż gdyby mówił śmielej, to lepiej by się stało, chyba, żeby Bóg postanowił inaczej; a w to uwierzę tym chętniej, jako należało im trzymać się tylko trzy dni dłużej, aby doczekać odsieczy. Lecz on, krótko mówiąc, ustąpił Anglikom i poddał rzeczoną twierdzę księciu Lotaryngii58, ratując jej mieszkańców i mienie.
- Następnego dnia lub najpóźniej dwa dni po poddaniu twierdzy, przybył książę Burgundii w doborowym, jak na swe położenie, towarzystwie, gdyż otrzymał był wsparcie w postaci pewnych ludzi przybyłych z Luksemburga, a pochodzących takoż z innych jego krain; a książę Lotaryngii i on sam znaleźli się [w tym samym miejscu]59. Jednakże nie wydarzyło się nic istotnego, jako iż książę Lotaryngii nie był dość potężny. Książę [Burgundii] zaś począł gonić za swymi złudzeniami, na nowo oblegając Nancy60. Lepiej by było dlań tak się nie upierać, aby w tymże miejscu się utrzymać; lecz Bóg daje książętom taką nadzwyczajną wolę, kiedy mu się spodoba odwrócić ich fortunę. Gdyby ów pan zechciał był posłuchać rad, wzmacniając małe twierdze naokoło, to w krótkim czasie odzyskałby i ową twierdzę, jako iż była ona źle zaopatrzona, a miał on dość, a nawet więcej ludzi [niż należało], aby trzymać ją w ścisłym okrążeniu, zaś pozwalając swemu wojsku się odświeżyć i odzyskać siły; lecz postąpił inaczej.
- Rozdział 6
- O wielkich zdradach hrabiego Campobasso i o tym, jak uniemożliwił księciu Burgundii wysłuchanie szlachcica, który chciał mu je wyjawić, zanim został powieszony, a także nie posłuchał przestrogi udzielonej mu przez króla
- Kiedy tak przeprowadzał owe konszachty, kilku szlachciców od księcia Lotaryngii usiłowało dostać się do twierdzy. Niektórym to się udało, inni zostali schwytani, wśród nich zaś pewien szlachcic z Prowansji, znany jako Syffred61, który prowadził wszystkie owe targi hrabiego z księciem Lotaryngii. Książę Burgundii rozkazał, aby ów Syffred został zaraz powieszony, mówiąc, iż jeśli pewien książę rozpoczyna oblężenie wokół danej twierdzy, strzelając doń z dział, i gdy niektórzy chcą tam wejść, by wspomóc ją przeciw niemu, to wedle praw wojennych godni są stracenia. Jednakże nie stosuje się owych zasad w naszych wojnach, które są o wiele okrutniejsze niż wojny we Włoszech lub w Hiszpanii, gdzie ów zwyczaj jest stosowany. Mimo tego książę pragnął, aby ów szlachcic został stracony, ten zaś, gdy ujrzał, iż nie ma rady i chcą go powieść na stracenie, poprosił, aby przekazać księciu Burgundii, jako ma mu do przekazania sprawy dotyczące jego osoby. A przypadkiem zdarzyło się, iż hrabia Campobasso, o którym mówiłem, był obecny w chwili, gdy tamci przyszli rozmówić się z księciem, lub też może, wiedząc o schwytaniu owego Syffreda, chciał się tam znaleźć, obawiając się, aby ten nie wyjawił tego, co na jego temat było mu wiadome; albowiem znał wszystkie sprawki hrabiego tak z jednej, jako i z drugiej strony; a wszystko mu zostało przekazane, i to właśnie chciał wyjawić. Książę ów odparł tym, którzy doń przybyli złożyć mu o tym raport, iż uczynił tak tylko po to, aby ratować życie, zatem niechże by im to wyjawił. Hrabia poparł tę odpowiedź, a był obecny wtedy z księciem tylko hrabia i sekretarz, który notował, jako iż hrabia otrzymał był [najwyższą] funkcję w tymże wojsku. Jeniec ów odparł, iż powie to tylko osobiście księciu Burgundii.
- Ponownie książę rozkazał, by iść go wieszać, co uczyniono; a gdy go prowadzono, ów Syffred prosił wielu, by wstawili się u ich pana w jego sprawie, gdyż ma mu do powiedzenia takie rzeczy, które warte byłyby księstwa, gdyby ten mógł je poznać. Liczni z tych, którzy go znali, zlitowali się nad nim i ruszyli, aby rozmówić się ze swym panem, prosząc go, by raczył onego wysłuchać; lecz ów zły hrabia stał u bramy drewnianego obejścia, w którym książę kwaterował, pilnując, aby nikt nie wchodził; i odmówił wpuszczenia tamtych, mówiąc: Nasz pan pragnie, by nie zwlekając go powieszono, a przez wysłańców naciskał na przełożonego. I na koniec owego Syffreda powieszono, z wielką szkodą dla księcia Burgundii62; lepiej by było dlań nie być tak okrutnym i zechcieć wysłuchać po ludzku owego szlachcica; a mogło się zdarzyć, iż gdyby tak uczynił, to wciąż by żył, a dom jego byłby cały i znacząco podbudowany, zważając na wypadki, które w tymże królestwie od tamtych czasów zachodziły. Lecz wierzyć należy, jako to Bóg postanowił inaczej przez ów akt nielojalności, jaki książę był popełnił względem hrabiego Saint-Pol, konetabla Francji, o którym już w tychże Pamiętnikach była mowa, a polegający na uwięzieniu go bez względu na list żelazny, oraz wydaniu go królowi na stracenie, a w szczególności wydając wszelkie opieczętowane listy od tegoż konetabla otrzymane, by mogły posłużyć do jego procesu. A choć książę miał słuszne i sprawiedliwe powody, by darzyć śmiertelną nienawiścią konetabla, i by go przyprawić o śmierć, dla wielu przyczyn, o których długo by pisać, lecz warunkiem, aby mógł to był uczynić, było nie dawanie mu swego słowa, jednakże wszelkie te racje, które mógłbym wytoczyć w owej sprawie, nie mogłyby ukryć występku przeciw lojalności i honorowi, popełnionego przez księcia, wydającego konetablowi rzetelny i uczciwy list żelazny, by następnie [go] uwięzić i sprzedać przez chciwość, nie dla jednego miasta Saint-Quentin i innych twierdz, dziedzictwa i dóbr ruchomych konetabla, lecz takoż i z obawy o to, iż mu się nie uda wziąć miasto Nancy, kiedy je był oblegał po raz pierwszy. A stało się to w chwili, gdy po wielu pozorowanych działaniach wydał konetabla, bojąc się, aby królewskie wojsko stacjonujące w Szampanii nie przeszkodziło mu w jego przedsięwzięciu, jako iż król wysyłał mu pogróżki przez swych ambasadorów, a to dla tej przyczyny, iż wedle ich układu, pierwszy z nich dwóch, który zatrzymałby konetabla, miał go w ciągu ośmiu dni przekazać [drugiemu] towarzyszowi, lub też nakazać jego stracenie. A rzeczony książę przekroczył był termin o wiele dni i tylko ta obawa, jako i [jego] chciwość, nakazały mu wydać konetabla, o czym już usłyszeliście63.
- Tak, jako popełnił tamtą zbrodnię, w tymże samym miejscu pod Nancy (właśnie później ponownie rozpoczął oblężenie po raz drugi i nakazał stracenie owego Syffreda, mając zatkane uszy i zmącony umysł), tako i teraz został omamiony i zdradzony przez tego, któremu najwięcej ufał, lub też sprawiedliwie spłacił to, na co zasłużył za czyn, który był popełnił przeciw konetablowi i za pożądanie owego miasta Nancy. Lecz osąd ten przynależny jest Bogu, a mówię to tylko dla rozjaśnienia mego ustępu, dając pod rozwagę, jak dobry książę winien unikać zniżania się do sposobów także niegodnych i nielojalnych, jakąkolwiek radę by mu w tym nie dawano. A dość często się zdarza, iż ci, którzy książętom doradzają, czynią to, by im się przypodobać, lub też nie śmią im się sprzeciwić, a wielce im się nie uśmiecha, kiedy rzecz ma miejsce, wiedząc o karze, będącej tego skutkiem, zarówno od Boga, jak i od innych. Jednakże lepiej by było, gdyby takowi doradcy znajdowali się dalej od księcia, niż w jego otoczeniu.
- Usłyszeliście już, jak Bóg na tymże świecie wyznaczył hrabiego Campobasso jako swego komisarza w celu dokonania zemsty za sprawę konetabla, a to w tymże samym i miejscu i tymże samym sposobem, lecz jeszcze bardziej okrutnie, gdyż zdradzał go ten, którego on przygarnął, starego i ubogiego, nie posiadającego zwolenników, a którego opłacał stoma tysiącami dukatów rocznie, płacąc jego zbrojnym za jego pośrednictwem, a któremu przyznawał [takoż] wiele innych korzyści. Kiedy ten rozpoczął owe targi, był w drodze do Włoch, wioząc czterdzieści tysięcy dukatów w gotówce otrzymanych jako zadatek, aby, jako już to zostało powiedziane, wystawić zbrojnych; a skierował się w dwa miejsca: najpierw do pewnego medyka mieszkającego w Lyonie, znanego jako mistrz Szymon z Pawii64, a w drugiej kolejności do Sabaudii, jako to już powiadałem. Po powrocie jego zbrojni zostali rozlokowani w hrabstwie Marle, znajdującym się w krainie Laon; a wtedy na nowo zaczął spiskować, oferując wydanie wszystkich twierdz, które dzierżył, lub, jeśliby król wyruszył do boju przeciw jego panu, to na dany znak, ustalony między królem a nim [samym], zwróciłby się przeciw swemu panu i przyłączyłby się do strony królewskiej wraz z całym swym oddziałem. To drugie nie spodobało się zbytnio królowi. Oferował wciąż, jako za pierwszym razem, iż kiedy jego pan będzie obozował w polu, wtedy zabije go lub pochwyci, kiedy będzie przeprowadzał przegląd swych wojsk. A po prawdzie, to mógłby urzeczywistnić ową trzecią ofertę, jako iż książę miał w zwyczaju, by zaraz po zejściu z konia w miejscu, gdzie udawał się do swej kwatery, zdejmować pewne części swej zbroi, zachowując główny pancerz i dosiadał mniejszego konia, zaś towarzyszyło mu tylko ośmiu czy dziesięciu pieszych łuczników. Czasami udawało się z nim takoż dwóch czy trzech szlachciców przybocznych; a okrążał cały obóz od strony zewnętrznej, sprawdzając, czy dobrze jest ogrodzony; w ten sposób hrabia mógł przeprowadzić swój zamiar z dziesięcioma konnymi, a to bez żadnych trudności.
- Po tym, jak król ujrzał, z jaką zajadłą zawziętością starał się ów mąż zdradzić swego pana, zaś owa ostatnia [oferta] wysunięta została w czasie trwania rozejmu, i ponieważ nie wiedział dokładnie, w jakim celu wysuwał owe wszystkie oferty, postanowił zatem wykazać się wielką szczerością wobec księcia Burgundii, powiadamiając go przez pana de Contay, który to już wielokrotnie był wspominany w tychże Pamiętnikach, o wszystkich dokładnie działaniach hrabiego; a byłem przy tym obecny i jestem w zupełności pewien, iż pan de Contay wywiązał się lojalnie [z obowiązku] względem swego pana, który przyjął to całkiem na opak, twierdząc, iż gdyby to była prawda, to król by mu tego nie wyjawił. A działo się to na długo przed wypadkami w Nancy; zaś pewien jestem, jako książę nic o tym hrabiemu nie powiedział, gdyż ten nie zmienił wcale swej postawy.
- Rozdział 7
- Jak książę Lotaryngii w towarzystwie licznych Niemców zatrzymał się w Saint-Nicolas podczas oblężenia Nancy i jak król Portugalii, który przebywał we Francji, udał się do księcia Burgundii podczas tego oblężenia
- Król Portugalii66, który w tymże królestwie przebywał od dziewięciu miesięcy lub około tego67, a z którym [nasz] król się sprzymierzył przeciw królowi Hiszpanii, do dziś panującemu68, zatem ów król Portugalii przybył, sądząc, jako [nasz] król mógłby mu oddać wielkie wojsko, by poprowadzić wojnę w Kastylii [przechodząc] przez hrabstwo Biscaye lub przez Nawarrę, gdyż dzierżył wiele twierdz w Kastylii na granicy z Portugalią, jako i inne, z nami graniczące, jako zamek w Burgos i inne. A pewien jestem, iż gdyby [nasz] król był mu pomógł, jako kilkakrotnie miał na to ochotę, to wówczas ów król Portugalii osiągnąłby powodzenie w swym przedsięwzięciu, lecz chęć owa [naszemu] królowi przeszła; a był ów król Portugalii długo utrzymywany w nadziei, czyli jakiś rok albo i więcej. W tymże czasie jego sprawy w Kastylii miały się coraz gorzej; jako iż w chwili, gdy przybywał, prawie wszyscy panowie królestwa trzymali jego stronę, lecz widząc go tak zwlekającego, stopniowo zmieniali postawę i układali z królem Alfonsem69 i królową Izabelą70, do dziś panującymi. [Nasz] król się usprawiedliwiał z [braku] wsparcia, które był obiecał, tłumacząc to wojną toczącą się w Lotaryngii, a okazując swą obawę, aby książę Burgundii na nowo się nie podniósł, by nań następnie uderzyć. Ów nieszczęsny król Portugalii, będący wielce dobrym i sprawiedliwym, wbił sobie do głowy, jako uda się do księcia Burgundii, będącego jego bliskim kuzynem, by ugasić całkowicie spór między [naszym] królem a nim, aby król mógł lepiej go wesprzeć, jako iż wstyd by mu było powrócić z porażką i nic w owej sprawie nie mogąc uczynić; gdyż zbyt łatwo dał się był namówić na przybycie [do Francji] i to wbrew opinii wielu jego doradców.
- I tak ów król [Portugalii] wyruszył w samym sercu zimy w drogę, by odnaleźć księcia Burgundii, swego kuzyna, pod Nancy i począł mu przekazywać wszystko to, co [nasz] król mu był powiedział. Lecz sprawa zawarcia ugody, jako się okazało, była dlań zbytnio trudną, aby się powiodło, gdyż w nazbyt wielu miejscach się różnili; i tak pozostawał tam przez dwa dni, po czym pożegnał się z księciem, by powrócić do Paryża, skąd był wyjechał. Ów książę prosił go, by jeszcze zaczekał i zechciał udać się do Pont--Mousson, położonego blisko Nancy, by pilnować przejścia, gdyż książę został już powiadomiony o nadejściu Niemców, którzy rozłożyli się kwaterą w Saint-Nicolas. Król Portugalii się od tego wykręcił, twierdząc, jako nie był uzbrojony, ani nie był w dość licznym towarzystwie na takowy wyczyn i powrócił do Paryża, gdzie pozostawał długo. W końcu zaczął podejrzewać, jako to [nasz] król chciał go zatrzymać, aby go wydać w ręce jego wroga, króla Kastylii. Dlatego też, założywszy przebranie, samotrzeć postanowił udać się do Rzymu i wstąpić do zakonu71. Lecz wkrótce, kiedy w tymże przebraniu się poruszał, został pochwycony przez niejakiego Robina le Boeuf72, pochodzącego z Normandii. Król, nasz pan, był zasmucony i nieco zawstydzony ową sprawą i kazał dlań uzbroić wiele okrętów z normandzkiego wybrzeża, nad którymi pan Jerzy Grek73 objął dowództwo i które zawiozły go do Portugalii.
- Przyczyną wojny [króla Portugalii] przeciw królowi Kastylii była jego siostrzenica74, córka jego siostry75, będąca żoną króla, don Henryka Kastylijskiego, zmarłego niedługo wcześniej76, mającego wielce urodziwą córkę, która do dziś żyje w Portugalii, nie będąc zamężną77; ową córkę królowa Izabela, siostra króla, don Henryka, odsunęła od kastylijskiego dziedzictwa, twierdząc, jako jej matka popełniła była cudzołóstwo. Wielu ludzi podzielało tę opinię, przekonując, iż król Henryk nie mógł płodzić, dla pewnych przyczyn, które pomijam78.
- Jakkolwiek było i pomimo, iż córka owa pochodziła z prawego łoża79, to jednak korona Kastylii pozostała w rękach królowej Izabeli i jej męża [Ferdynanda], króla Aragonii i Sycylii, panujących po dziś dzień. A król Portugalii, o którym mówiłem, próbował doprowadzić do małżeństwa swej siostrzenicy i naszego obecnego króla Karola, ósmego tego imienia, co było przyczyną jego przyjazdu w te strony80. Spowodowało to jednak wielkie szkody i wielkie nieprzyjemności, gdyż zmarł wkrótce po swym powrocie do Portugalii81. Dlatego też, jako już o tym powiadałem mniej więcej na początku tychże Pamiętników, książę winien wielce zważać, jakich ambasadorów wysyła do różnych krajów, gdyby bowiem ci, którzy przybyli w nasze strony od króla Portugalii zawierać przymierze, przy którym byłem takoż i ja [sam] obecny jako jeden z posłów [naszego] króla82, byliby rozumniejsi, wtedy lepiej rozpatrzyliby się w tutejszych sprawach, zanim by doradzili swemu panu tę podróż, która przyniosła mu tyle szkód.
- Rozdział 8
- Jak książę Burgundii, nie chcąc podążyć za dobrą radą wielu spośród swych ludzi, został pokonany i zginął w bitwie pod Nancy, stoczonej przeciw niemu przez księcia Lotaryngii
- Książę Burgundii, ostrzeżony o ich zbliżaniu się, naradził się krótko ze swą Radą, jako iż nie miał zbytnio w zwyczaju tego czynić, a opierał się generalnie na swym własnym osądzie. A wielu było zdania, aby się wycofał do Pont--Mousson, niedaleko stamtąd, utrzymując swych ludzi po twierdzach, które dzierżył w okolicach Nancy, przekonując, iż skoro tylko Niemcy zaopatrzą Nancy, wtedy sobie pójdą, a księciu Lotaryngii zabraknie pieniędzy, któremu to dawno nie przychodziło było zgromadzić tyluż ludzi, zaś żywności mogło być na tyle, by, zanim nastałaby połowa zimy, nie znaleźli się w takimże nędznym położeniu, co poprzednio, a w tym czasie książę zebrałby ludzi, jako iż sam słyszałem z ust tych, którym zdawało się wiedzieć, jako wojska nie było nawet czterech tysięcy ludzi, z czego [tylko] tysiąc dwieście było w stanie walczyć86. Pieniędzy książę miał dość, jako iż posiadał w zamku Luksemburg, znajdującym się niedaleko stamtąd, co najmniej czterysta pięćdziesiąt tysięcy skudów, a znalazłoby się takoż dość ludzi. Lecz Bóg nie zechciał mu okazać takowej łaski, by przystał na ową mądrą radę, ani uznał, jak wielu nieprzyjaciół kwateruje ze wszystkich stron wokół niego, a zatem wybrał najgorszą rzecz, a wypowiadając się jak mąż bezrozumny87, postanowił zaczekać, wbrew wszelkim ostrzeżeniom, jakie mu czyniono co do wielkiej liczby Niemców idących wraz z księciem Lotaryngii, jako i wojska królewskiego, stojącego blisko niego; i postanowił walczyć wraz z ową niewielką liczbą przerażonych ludzi.
- Po przybyciu hrabiego Campobasso do księcia Lotaryngii, Niemcy kazali mu przekazać, by się oddalił, jako iż nie pragną mieć wśród siebie żadnych zdrajców. A zatem wycofał się on do Condé88, gdzie zamek i przejście położone niedaleko stamtąd wzmocnił najlepiej jak mógł za pomocą wozów i innych sposobów, licząc na to, iż w czasie ucieczki księcia Burgundii i jego ludzi kilku wpadnie mu w ręce, jako to się w znacznej mierze zdarzyło. Nie był to najważniejszy układ, ten który ów hrabia zawarł był z księciem Lotaryngii, gdyż i z innymi zdarzyło mu się rozmówić przed swym odejściem i z nimi takoż postanowił, iż skoro nie widział sposobu, aby schwytać księcia Burgundii, to miał przyłączyć się do wrogiego obozu, kiedy nadejdzie godzina bitwy; a w rzeczy samej nie zamierzał odejść wcześniej, aby móc wzbudzić więcej przerażenia w całym książęcym wojsku. Lecz upewnił się, iż jeśliby książę zaczął uciekać, aby żadnym sposobem nie uszedł z życiem, i w tymże celu pozostawić miał dwanaście czy czternaście osób, których był pewny, jednych po to, aby wszczęli ucieczkę, jak tylko ujrzą idących [na nich] Niemców, inni zaś mieli mieć na tegoż księcia oko, bacząc, czy nie ucieka, aby go w trakcie ucieczki zabić; a mogło się tak wydarzyć. Poznałem dwóch czy trzech, którzy pozostali, aby księcia zabić. Zamknąwszy na tym [plany] swych wielkich zdrad, wycofał się do obozu, by następnie zwrócić się przeciw swemu panu, jak tylko ujrzeć miał przybywających Niemców, o czym już powiadałem. A później, kiedy się spostrzegł, iż [Niemcy] nie pragnęli go widzieć w swej kompanii, udał się, jako to już zostało ukazane, do Condé. Niemcy postąpili naprzód, a z nimi wielka liczba konnych z tamtej strony [granicy], którym pójść pozwolono89; wielu innych zasadziło się blisko tegoż miejsca, by przekonać się, czy książę zostanie pobity i aby pochwycić nieco jeńców i innego łupu. I tak możecie stwierdzić, w jakie położenie wpędził się ów nieszczęsny książę przez niesłuchanie rad.
- Kiedy oba wojska złączyły się [w boju], jego [wojsko], które już dwukrotnie zostało pokonane, liczące już niewielu ludzi, a do tego niesposobnych [do boju], zostało z miejsca rozbite, zaś wszyscy [zbrojni] zabici lub zmuszeni do ucieczki. Wielu się uratowało; pozostali polegli lub wzięci zostali do niewoli, a między innymi na polu bitwy znalazł śmierć książę Burgundii. Nie chcę mówić, jak do tego doszło, jako iż byłem tam nieobecny; lecz opowiedzieli mi śmierci księcia ci, którzy widzieli, jako pada na ziemię, jednakże nie mogli mu przybyć z pomocą, jako iż byli już w niewoli; a nie został zabity na ich oczach, gdyż dokonał tego wielki tłum ludzi, który się nagle tam pojawiły, zabił go i tłumnie ograbił, wszelako go nie rozpoznając. A rzeczona bitwa miała miejsce dnia 5 stycznia 1476 roku90, w przeddzień święta [Trzech] Króli.
- Rozdział 9
- Dygresja o pewnych dobrych obyczajach księcia Burgundii i czasach, kiedy jego dom trwał w dobrobycie
- Zbliżyłbym się do opinii, którą wyczytałem u kogoś innego, jako Bóg daje poddanym księcia, w zależności, czy chce ich skarcić czy ukarać, jako daje książętom poddanych, którym serca określa względem niego, w zależności, czy chce je ku niemu skłonić czy też odeń odepchnąć. I tak wobec owego domu burgundzkiego ustanowił wszystko po równo, gdyż po długim okresie powodzenia i dobrobytu, po trzech książętach dobrych i mądrych, jego poprzednikach, którzy przez sto dwadzieścia lat lub więcej93 podążali ścieżką rozumu i cnoty, dał im owego księcia Karola, trzymającego ich bez ustanku na drodze wielkich wojen, trudów i wydatków, a to niemalże bez względu na zimę czy lato. Wielu bogaczy i znaczących [mężów] potraciło życie lub popadło w ruinę poprzez uwięzienie w czasie owych wojen. Wielkie straty zaczęły się od Neuss i ciągnęły się przez trzy czy cztery bitwy aż do godziny jego śmierci, tak, iż tym razem cała potęga jego kraju została zużyta, zaś wszyscy ci, którzy by mogli lub pragnęli bronić stanu lub honoru jego domu, byli martwi, zrujnowani lub popadli w niewolę. I tak, jak powiadałem, straty owe mogły być równe stanom ich [wcześniejszej] pomyślności; a mówiąc, iż widziałem i znałem go wielkim, bogatym i otoczonym honorami, to mógłbym rzec, jako to samo mogłem ujrzeć u jego poddanych; gdyż wydaje się, iż mogłem widzieć i poznać znaczną część Europy. Jednakże nie znałem żadnego kraju ani państwa o podobnym znaczeniu, nawet o wiele obszerniejszego, który by tak opływał w bogactwa, dobra ruchome i budowle, lecz i [nie znałem takowych], u których by było tyle trwonienia, zabaw i uczt, ilem widział w czas mego tam pobytu. A jeśli wydaje się komu, któremu nie było dane znaleźć się tam w czasie, o którym mowa, jako mówię zbyt wiele, wtedy inni, którzy tam przebywali, powiedzą być może, jako mówię o tym zbyt mało. I oto Pan Nasz [Bóg] spowodował tak nagły upadek jakże wielkiej i wystawnej budowli, owego potężnego domu, utrzymującego i kształtującego tyluż znaczących ludzi, jakże będącego honorowanym z bliska i z daleka za tyle zwycięstw i chwałę, jakich nikt w tych stronach nie zaznał tylu w owych czasach. A trwały dlań owa pomyślna fortuna i łaska Boża przez sto dwadzieścia lat, w czasie których ucierpieli wszyscy sąsiedzi, jako Francja, Anglia, Hiszpania; a wszyscy wielokrotnie prosili go o wsparcie, jako przekonaliście się przez doświadczenia króla, naszego pana, który w swej młodości i za życia króla Karola VII, swego ojca, przybył tam szukać schronienia na sześć lat94, w czasach Dobrego Księcia Filipa, który po przyjacielsku go przyjął. Z Anglii widziałem [przybyłych] dwóch braci króla Edwarda: księcia Clarence i księcia Gloucester, który później kazał się nazywać królem Ryszardem. Z drugiego stronnictwa, [tego] króla Henryka, pochodzącego z domu Lancasterów, widywałem całą, lub prawie całą ich linię. Ze wszech stron widziałem, jak ów dom był honorowany, gdy nagle ujrzałem, jak upada ze szczytów na sam dół, jeszcze bardziej zniszczony i zrujnowany, co dotyczy zarówno księcia, jak i poddanych, jako nikomu z [jego] sąsiadów nie było to dane. Takowe i podobne dzieła dokonywał Pan Nasz [Bóg] na długo przed tym, jak przyszliśmy na świat i dokonywał będzie jeszcze długo po tym, kiedy już pomrzemy; jako iż trzeba uznać za rzecz pewną, iż wielka pomyślność książąt, jak i wielka przeciwność, pochodzą z rozporządzenia Bożego.
- Rozdział 10
- Jak król dowiedział się o ostatniej klęsce księcia Burgundii i jak prowadził swe sprawy po jego śmierci
- Król w pierwszym odruchu był tak poruszony w swej radości z otrzymania owej wieści, iż sam z wielkim trudem pojmował, jaką ma trzymać postawę. Z jednej strony obawiał się tego, by [książę] nie został pochwycony przez Niemców i aby ci się z nim nie ułożyli za wielką sumę pieniędzy, którą łatwo mógł wyłożyć. Z drugiej strony pozostawała troska, iż jeśli się był wyratował w tenże sposób, po trzeciej przegranej [bitwie], to czy uda się mu [królowi] zająć jego kraje burgundzkie; a wydawało mu się, iż może je łatwo opanować, zważając, jako niemalże wszyscy znaczący ludzie z kraju polegli w owych trzech bitwach. W tejże sprawie postanowił (a myślę, iż niewielu poza mną o tym wiedziało), iż jeśli by ów książę pozostał cały i zdrów, to [on] wprowadzi swe wojsko, stojące w Szampanii i Barrois, natychmiast do Burgundii, by wziąć ów kraj w posiadanie w chwilach owego wielkiego przerażenia; a kiedy tylko znajdzie się tam [ze swymi oddziałami], powiadomi księcia, jako czyni to, aby go dlań uchronić i strzec, aby Niemcy go nie spustoszyli, zajęty kraj zostanie mu zwrócony. A bez trudu by i tak uczynił, w co wielu ludzi by nie uwierzyło tak łatwo; takoż nie znali powodów, które go ku temu popchnęły. Lecz jego słowa się zmieniły, kiedy się o śmierci księcia dowiedział. Kiedy tylko król otrzymał był listy, o których mowa, gdzie, jako to już wspomniałem, nie było nic o jego zgonie, posłał do miasta Tours szukać kapitanów i wielu innych znaczących osobistości, okazując im owe listy. Wszyscy oni okazali wielką radość, lecz wydawało się tym, którzy przyglądali im się z bliska, jako byli wśród nich tacy, którzy się do tego przymuszali, a wydawało im się, nie zważając na ich gesty, jako woleliby, aby sprawy księcia potoczyły się inaczej. Przyczyną ku temu mogło być i to, iż króla wielce opanowała bojaźń i wielce się obawiał, iż jeśli by się do tego stopnia znalazł uwolnionym od nieprzyjaciół, to czyż by nie zechciał wielu rzeczy pozmieniać, zwłaszcza na urzędach i funkcjach, gdyż wielu było takich w jego kompanii, którzy w czasach sprawy [z Ligą] Dobra Publicznego oraz innych z księciem Gujenny, jego bratem, opowiadali się przeciw niemu. Po rozmowie przez dobrą chwilę z owymi, wysłuchał mszy, po czym kazał ustawić stół w swej komnacie i kazał ich wszystkich zaprosić na wieczerzę wraz z nim. A był tam obecny jego kanclerz i niektórzy z jego rady; a wieczerzając, rozmawiali wciąż o tych sprawach. I pamiętam dobrze, iż ja i inni zważaliśmy, jak jedzą i z jakim apetytem ci, którzy zasiedli do tegoż stołu; lecz nie wiem, czy to z radości, czy ze smutku, ani jeden, jako się wydaje, nie najadł się nawet do połowy sytości, a jednak nie wstydzili się wieczerzać wraz z królem, gdyż nie było wśród nich nikogo, który by w miarę często z nim jadał.
- Po powstaniu od stołu, król oddalił się na stronę, nadając niektórym ziemie posiadane przez księcia, jakoby ten nie żył; i wysłał bastarda z Burbonii, admirała Francji, i mnie [samego], nadając nam pełnomocnictwa, konieczne, by zebrać pod swą władzą wszystkich tych, którzy by zechcieli się pod nią znaleźć, a rozkazał nam zaraz wyjechać i otwierać wszystkie listy pocztowe i kurierskie, które po drodze wpadną nam w ręce, abyśmy mogli na czas stwierdzić, czy rzeczony książę jest martwy czy żywy. Wyruszyliśmy, do tego w wielkim pośpiechu, choć był największy mróz, jakiego w moim życiu zaznałem. Nie jechaliśmy dłużej niż pół dnia, kiedy spotkaliśmy kuriera, od którego zażądaliśmy wydania listów, w których napisano, iż książę został znaleziony pomiędzy poległymi przez pewnego włoskiego pazia96 oraz swego medyka, znanego jako mistrz Lope97, a pochodzącego z Portugalii, który zaświadczył panu de Craon, jako był to książę, jego pan; ten zaraz powiadomił o tym króla.
- Rozdział 11
- Jak król po śmierci księcia Burgundii zajął Abbeville i o odpowiedzi udzielonej mu przez mieszkańców Arras
- Pan de Ravenstein i pan de Cordes, przebywający w tymże mieście Arras, ruszyli, aby się z nami rozmówić do Mont-Saint-Eloi, opactwa położonego blisko Arras, a z nimi takoż i mieszczanie. Postanowiono, jako pójdę tam ja wraz z kilkoma innymi, gdyż powstały wątpliwości, czy nie zgodzą się na wszystko to, co chcieliśmy [uzyskać]; dlatego też admirał ów tam się nie udał99. Skoro tylko znalazłem się w tymże miejscu, zaraz też przybyli panowie de Ravenstein i des Cordes, wraz z wieloma znaczącymi [osobistościami], a takoż kilkoma mieszczanami z Arras. A pomiędzy innymi przedstawicielami wspomnianego miasta, przybył takoż ich pensjonariusz i rzecznik, mistrz Jan de La Vacquerie100, [późniejszy] pierwszy przewodniczący w paryskim Parlamencie. Na tę chwilę zażądaliśmy w imieniu króla otwarcia bram i przyjęcia nas w mieście, głosząc, jako król uważał miasto za swoje z racji konfiskaty, z zatem jeśli uznają inaczej, to narażą się na niebezpieczeństwo zajęcia go siłą, zważając na klęskę ich pana, jako i to, iż cały kraj został pozbawiony ludzi i obrony, a to z powodu owych trzech przegranych bitew. Wspomniani panowie odpowiedzieli nam przez wspomnianego La Vacqierieego, jako hrabstwo Artois należało do panny z Burgundii, córki księcia Karola, które jej prawowiernie przypadło przez hrabinę Małgorzatę Flandryjską, będącą hrabiną Flandrii, Artois, Burgundii, Nevers i Rethel; która to została poślubiona księciu Filipowi Burgundzkiemu pierwszemu101, synowi króla Jana i bratu króla Karola V; a błagali też króla, by raczył utrzymać rozejm istniejący między nim a zmarłym księciem Karolem. Nasze rozmowy nie trwały długo, gdyż oczekiwaliśmy zawczasu takowej odpowiedzi; lecz głównym powodem mego przybycia w to miejsce było rozmówienie się z kilkoma osobistościami tam przebywającymi, by przeciągnąć ich na stronę króla. Rozmówiono się [zatem] z niektórymi, którzy wkrótce potem zostali dobrymi królewskimi sługami.
- Zastaliśmy ów kraj w stanie wielkiego przerażenia, a nie bez przyczyny, albowiem wydaje mi się, jako w osiem dni nie mogliby zebrać nawet ośmiu zbrojnych; co do innych żołnierzy, to we wszystkich tychże krajach było ich tylko około tysiąc pięciuset ludzi, tak piechurów, jako i konnych, znajdujących się w okolicach Namur i Hainaut, a wszyscy będący uciekinierami z owej bitwy, w której poległ był książę Burgundii. Dawne ich słowa i sposób wymowy wielce się odmieniły, gdyż mówili teraz ze skromnością i wielką pokorą, nie dlatego, jakobym chciał im przypisać mowę w przeszłości w sposób zbyt zuchwały niż winni byli, lecz po prawdzie, kiedym tam przebywał, czuli się oni tak silni, iż nie mówili do króla lub o królu z takowym szacunkiem, jaki później okazywali. A gdyby ludzie zawsze byli rozsądni, wtedy by takoż byli na tyle ostrożni w wymowie w czas pomyślności, iżby nie trzeba im było zmieniać wymowy w czas niepowodzeń.
- Powróciłem do admirała, by mu zdać raport i dowiedziałem się, iż przybywa król102; ruszył on w drogę wkrótce potem i kazał pisać wiele listów, zarówno w swoim, jako i swych sług imieniu, aby ściągnąć do siebie ludzi, dzięki czemu miał nadzieję poddać swej władzy kraje, o których mowa.
- Rozdział 12
- Opowieść, bynajmniej od głównego tematu nie odbiegająca, o radości króla, gdy ujrzał, iż został wybawiony od licznych wrogów, i o błędzie, jaki popełnił, pomniejszając kraje księcia Burgundii
- Jeszcze za życia księcia Burgundii król wielokrotnie mi mówił, co uczyni w razie śmierci tegoż księcia; a powiadał mi o tym wielce rozsądnie, twierdząc, iż spróbuje wówczas skojarzyć małżeństwo swego syna, obecnego naszego króla, z książęcą córką, późniejszą księżną Austrii. A jeśli by nie zechciała się nań zgodzić, gdyż pan delfin był wtenczas o wiele od niej młodszy106, wówczas spróbowałby dać jej poślubić jakiegoś młodego pana z tegoż królestwa, aby utrzymać przyjaźń z nią i jej poddanymi, a odzyskać bez sprzeciwu to, co uważał za swoje. I król trzymał się tego zdania jeszcze przez osiem dni, zanim się nie dowiedział o śmierci tegoż księcia. Owe rozważne ustalenia, o których mowa, zaczęły się nieco zmieniać w dniu, w którym dowiedział się o tejże śmierci i w chwilach, kiedy wysłał nas, to jest wspomnianego wyżej pana admirała i mnie [jako ambasadorów]. Jednakże niewiele o tym powiadał, choć niektórym czynił obietnice na [przejmowane] ziemie i kraje.
- Rozdział 13
- Jak Ham, Bohain, Saint-Quentin i Péronne zostały zwrócone królowi i jak wysłał on mistrza Oliwera, swego balwierza, aby popróbował on paktów z mieszkańcami Gandawy
- Po tym, jak król przybył był w okolice Péronne, stawiłem się przed nim; wtedy też pan Wilhelm Bische i kilku innych przybyło, by złożyć mu wyrazy posłuszeństwa od miasta Péronne, co napełniło go wielką radością. Pan nasz spędził w owym miejscu ten dzień108. Obiadałem wraz z nim, jako to miałem w zwyczaju, jako iż podobało mu się, kiedy co najmniej siedem czy osiem osób jadało u jego stołu, a bywało i jeszcze więcej. Po spożyciu obiadu udał się na stronę, a nie był nazbyt zadowolony z niewielkich postępów, jakie pan admirał i ja [sam] uzyskaliśmy, mówiąc, jako posłał był mistrza Oliwera, swego balwierza, do Gandawy, który przywróci mu owe miasto do posłuszeństwa, zaś Robineta dOudenfort109, mającego tam przyjaciół, do Saint-Omer, a byli to ludzie mogący pozyskać klucze do miasta i umieścić w środku swych ludzi; zaś innych, których wymienił, [posłał] do innych wielkich miast; a kazał mi działać w tychże sprawach przez pana de Lude i przez innych. Nie do mnie należało oponować ani przekonywać [do czegokolwiek] wbrew jego woli; lecz rzekłem mu, jako żywię obawę, czy mistrzowi Oliwerowi i innym, których mi był wymienił, uda się tak łatwo, jako to zamyślał, opanować owe wielkie miasta110.
- Rzeczą, która popchnęła naszego króla do wypowiedzenia do mnie tych słów, było to, iż zmienił swe zdanie, zaś owa dobra fortuna, której doświadczył na początku, dawała mu nadzieję, jako wszystko wokół podda się jego władzy. A pewni ludzie mu [w tym] doradzali. Lecz także i on sam skłaniał się całkowicie ku temu, by obalić i całkiem zniszczyć ów dom111 i aby porozdzielać jego włości między wielu; a wymienił licznych, których pragnął obdarować hrabstwami, takimi jak Namur i Hainaut, położone blisko niego, zaś co do innych wielkich krajów, jako Brabancja czy Holandia, to chciał dopomóc w ich zajęciu pewnym panom niemieckim, którzy byliby mu przyjaciółmi i pomogliby mu w przeprowadzaniu jego woli. Podobało mu się rzec mi to wszystko, gdyż innymi razy to ja mu o tych sprawach mówiłem i doradzałem mu pójście inną drogą, którą powyżej tu opisałem; a on chciał, bym pojął jego racje i dlatego zmienił zdanie, [utrzymując], jakoby pójście tą drogą byłoby użyteczniejsze dla jego królestwa, które wiele cierpiało z przyczyny wielkości tegoż domu burgundzkiego i wielkich posiadanych przezeń włości. Zaiste, wydawało się, jako prawdziwe było to wszystko, co mówił [nasz] pan; lecz sumienie mówiło mi co innego. Jednakże rozum naszego króla był tak wielki, iż ani ja, ani ktokolwiek inny przy nim przebywający nie umiałby jasno uzyskać wglądu w jego własne sprawy, jako on sam to potrafił, gdyż bez wątpienia był jednym z najrozumniejszych i najsubtelniejszych ludzi żyjących w jego czasach. Lecz w tychże wielkich sprawach to Bóg kieruje sercami królów i wielkich książąt, które on sam trzyma w dłoni, co do wyboru dróg, wedle skutków, które chce w następstwie osiągnąć, gdyż bez wątpienia, gdyby wolą Jego było to, aby nasz król miał dalej działać w tym kierunku, który sam był wyznaczył przed śmiercią rzeczonego księcia, wtedy wojny, które później nastąpiły i nadal trwają, nigdy by nie miały miejsca. Lecz nasze względem Niego uczynki, tak z jednej, jako i z drugiej strony, nie były tego godne, abyśmy z owego długiego okresu pokoju, który nam był ofiarowany, korzystać mogli; stąd też wyszedł ów błąd, który nasz król był popełnił, zaś nie z powodu szwankowania na umyśle, gdyż tenże pozostał wielce obrotny, jako to już powiadałem. Mówię o tych sprawach już długo, by wykazać, jako na początku, gdy chce się podjąć tak wielkie sprawy, należałoby dobrze je rozważyć i rozpatrzyć, aby móc wybrać najlepsze rozwiązanie, a w szczególności polecić się Bogu, modląc się, aby zechciał ukazać najlepszą drogę, jako iż od tego wszystko się zaczyna; można to wyczytać w pismach, albo też poznać z własnego doświadczenia. Nie pragnę ganić naszego króla, mówiąc, jako zbłądził w tejże sprawie, gdyż przez przypadek i inni, mający wiedzę i znajomość owych spraw większą od mojej, są lubo też byli w owym czasie tego samego zdania, co i on sam, choć nie było na ten temat rozmów ani wtedy, ani teraz. Kronikarze piszą tylko na chwałę tych, których opisują, a przemilczają wiele spraw, lub też wielokrotnie prawdy nie dochodzą; ja zaś postanowiłem pisać tylko o prawdziwych rzeczach, które widziałem lub dowiedziałem się od tak znaczących osobistości, iż są godni, aby im zaufać, a nie pragnę pisać pochlebstw112. Albowiem dobrze jest wiedzieć, jako nie takowego mądrego księcia, który by się czasami nie mylił, a czasem zdarza mu się to nader często, jeśli długo pożyje; zaś znalazłoby się to wśród [spisu] ich czynów, gdyby zawsze mówiono o tym prawdziwie. Największe [nawet] Senaty i Rady, jakie kiedykolwiek istniały i istnieją, [takoż] błądziły i błądzą, jako to było i jest każdego dnia wiadomo.
- Po tym, jak król zamieszkał w owej wiosce koło Péronne113, postanowił nazajutrz wkroczyć do miasta, które zostało mu wydane, jako już o tym powiadałem. [Nasz] pan wziął mnie w chwili wyjazdu na stronę i wysłał mnie do Poitou oraz do granic Bretanii114. A rzekł mi na ucho, iż jeśli przedsięwzięcie mistrza Oliwera zakończy się porażką, a pan des Cordes się doń nie przyłączy, to wtedy każe spustoszyć ogniem kraj Artois oraz obszar wzdłuż rzeki Lys, zwący się Alloeue, by następnie zaraz powrócić do Turenii. Poleciłem mu kilku, którzy dzięki mnie doń się przyłączyli, za co obiecałem im odeń pensje i dobrodziejstwa. Wziął ode mnie ich imiona na piśmie i [nasz] pan dotrzymał tego, com im był obiecał. I z tym go na ten raz opuściłem.
- Kiedy się gotowałem, by dosiąść konia, wtedy pan de Lude, będący wielce królowi w pewnych sprawach miły, a dbający wielce o swą osobistą korzyść (wszelako nie obawiał się nadużyć [zaufania] ani kogoś wykpić, choć równie często wykazywał się naiwnością i [samemu] dawał się wykpiwać: zaś w młodości chował się razem z królem115, a umiał takoż dobrze mu się przypodobać, będąc człowiekiem wielce zabawnym), podszedł, by rzec mi te słowa: A zatem odjeżdżacie w chwili, gdy winniście teraz albo nigdy zadbać o wasze sprawy, widząc, jak wielki łup wpada teraz w ręce króla, którym może wzbogacić tych, których miłuje. Co do mnie, oczekuję mianowania [mnie] zarządcą Flandrii i obsypania mnie całego złotem. A mocno się [przy tym] śmiał. Nie miałem żadnej ochoty na śmiech, jako iż nie miałem pewności, czy nie od króla pochodzą te słowa; zatem mu odrzekłem, iż byłbym wielce uszczęśliwiony, gdyby tak się stało, żywiąc nadzieję, jako król i o mnie nie zapomni; i z tym odjechałem116.
- Pewien rycerz z Hainaut przybył tu niecałe pół godziny wcześniej i przyniósł mi wieści od wielu innych, do których pisałem, prosząc ich, aby zechcieli przejść na królewską służbę, Ów rycerz jest mi krewnym; ciągle jest wśród żywych i dlatego też nie chcę wymieniać jego imienia. Ci zaś, od których mi przynosił wieści, w dwóch słowach oferowali mi przekazanie głównych twierdz kraju Hainaut; a kiedy opuszczałem króla, jemu takoż kazałem przekazać dwa słowa. Zaraz po mnie posłał, by rzec o nim, jako i tych innych, przeze mnie wymienionych, iż nie byli to ludzie, których mu było trzeba. Jeden mu się nie podobał z takiego powodu, drugi z innego, a [w sumie] wydawało mu się, jako ich oferta była nijaka, gdyż wszystko bez ich pomocy i tak wpadnie mu w ręce117. I z tym go opuściłem. Zaś on kazał rozmówić się z owym rycerzem panu de Lude, który wywołał u niego zdumienie i szybko odjechał, nie chcąc zupełnie się targować, gdyż pan de Lude i on [sam] nigdy by się w niczym nie porozumieli ani na nic nie zgodzili, jako iż ten przybył tu, licząc na korzyść i wzbogacenie się, zaś pan de Lude zażądał z miejsca, by to jemu przekazał owe miasta, gdyż to on ma się zajmować ich sprawami. Wciąż jeszcze uważam, jako ta odmowa i pogarda, którą król okazał owym rycerzom, zdarzyła się za sprawą Boga, gdyż stwierdziłem później, iż mógłby darzyć ich wielkim poważaniem, gdyby dane mu było z nimi się ułożyć, lecz mogło być i tak, iż to Pan Nasz [Bóg] nie chciał mu pomóc we wszystkim osiągnąć jego cele, a to z powodów, które już wymieniłem, lub też nie pragnął, by uzurpował [dla siebie] tenże kraj Hainaut, należący do Cesarstwa, zarówno z braku jakiegokolwiek prawa do jego posiadania, jak i z powodu dawnych sojuszy i przysiąg, łączących cesarzy i królów Francji. A pokazał później ów pan, jako jest tego świadom, gdyż dzierżył Cambrai, Le Quesnoy i Bouchain w Hainaut; zwrócił te należące do Hainaut, a Cambrai, będącego miastem cesarskim, przywrócił jego neutralność. Chociaż na miejscu mnie nie było, to jednak zostałem powiadomiony o tym, jak sprawy się miały i mogłem łatwo pojąć [ich istotę] dzięki wiedzy i stosunkom, które tak z jednej, jako i z drugiej strony zachowywałem. A i później usłyszałem o tym z ust tych, którzy prowadzili te sprawy tak z jednej, jak i z drugiej strony.
- Rozdział 14
- Jak mistrz Oliwer, królewski balwierz, nie sprawiwszy się dobrze z mieszkańcami Gandawy, znalazł sposób, aby wprowadzić królewskich zbrojnych do Tournai
- Rzeczonego mistrza Oliwera, kiedy już od kilku dni przesiadywał w Gandawie, poproszono o przyjście i zdanie poselstwa, z którym przybył; a posłuchanie odbyło się w obecności księżniczki, on zaś był wystrojony lepiej, niźli należało. Przekazał swe listy uwierzytelniające. Wspomniana panna siedziała w swym krześle, u boku zaś miała: księcia Kleve, biskupa Lige, wiele innych znaczących osobistości oraz wielką liczbę ludzi. Przeczytała list i kazano mistrzowi Oliwerowi rzec, z czym przybywa; ten odpowiedział, iż może o tym mówić tylko z nią samą na osobności. Powiedziano mu, iż nie było to w zwyczaju, a w szczególności w przypadku tejże młodej panny, będącej na wydaniu. Powtórzył on zaś, jako nie ma tego nikomu innemu do powiedzenia, jak tylko jej [samej]. Powiedziano mu, iż zmuszą go do mówienia i tego się przestraszył, a wydaje mi się, jako w chwili, gdy szedł okazać swój list, to nie myślał, co ma mówić, nie była to bowiem jego główna misja, jako usłyszeliście. I tak na ten raz oddalił się, nie mówiąc nic więcej. Niektórzy z owej Rady zaczęli się z niego wyśmiewać, zarówno z powodu jego mizernego stanu, jako i słów, a w szczególności czynili to Gandawczycy, on sam bowiem pochodził z małej wioski leżącej niedaleko tegoż miasta120 i stał się celem pewnych niewybrednych żartów; zaś następnie nagle uciekł z miasta, gdyż został ostrzeżony, iż jeśli tego nie uczyni, będzie mu grozić wrzucenie do rzeki; a takoż i mnie się zdaje.
- Tenże mistrz Oliwer, który kazał się tytułować hrabią Meulan, małego miasteczka niedaleko Paryża, którego był kapitanem, uciekł po swym wyjeździe z Gandawy do Tournai. Miasto to jest neutralne w tymże regionie i wielki do króla żywi sentyment, jako iż do niego należy i płaci mu sześć tysięcy liwrów paryskich rocznie, zaś w pozostałych sprawach korzysta z wolności i przyjmuje do siebie najróżniejszych ludzi; a jest owo miasto piękne i wielce potężne, o czym każdy w tychże okolicach dobrze wie. Duchowni i mieszczanie z owego miasta posiadają wszyscy swe dobra i [pozyskują] dochody w Hainaut i we Flandrii, jako iż graniczy z tymi dwoma krajami. Z tejże przyczyny mieli zawsze w zwyczaju dawać księciu dziesięć tysięcy [liwrów] rocznie, a to z przyczyny dawnych wojen pomiędzy królem Karolem VII a księciem Filipem Burgundzkim, zaś widziałem, jako dawali tyleż samo i księciu Karolowi Burgundzkiemu, lecz w chwili przyjazdu doń mistrza Oliwera nie płaciło ono nic i żyło w pomyślności i pokoju.
- Choć zadanie, które miał ów mistrz Oliwer, okazało się dlań zbyt ciężkie, to nie wiem, czy winien być tak ganiony, jako ci, którzy mu je powierzyli. Skutki owego błędu były takowe, jakie być miały; lecz wykazał się jeszcze cnotami i rozumem w tym, co zdziałał, gdyż zważając, jako miasto Tournai leżało tak blisko owych dwóch krain, o których mówiłem, iż bliżej już leżeć nie mogło, a [na tyle] dobrze położone, by móc powodować ich znaczne szkody, jeśli tylko udałoby się wprowadzić doń zbrojnych, trzymanych blisko przez króla (na co mieszczanie za nic by się nie zgodzili, gdyż nigdy nie skłaniali się ni ku jednej, ni ku drugiej stronie, lecz pozostawali neutralni względem obu książąt), i dla tychże wyżej wspomnianych powodów, mistrz Oliwer poprosił w sekrecie pana de Moy, którego syn był w tymże mieście baliwem121, choć w nim nie zamieszkiwał, by sprowadził swą kompanię stacjonującą w Saint-Quentin, oraz jeszcze kilku zbrojnych przebywających w tejże okolicy. Ten przybył o umówionym czasie pod bramę, zastawszy tam mistrza Oliwera w towarzystwie trzydziestu czy czterdziestu ludzi. Ten miał na tyle śmiałości, iż kazał otworzyć bramę, nieco przekonując, a nieco przymuszając, i wprowadził tam zbrojnych, z czego lud był dość zadowolony, lecz zarządcy miasta już nie; tych w liczbie siedmiu czy ośmiu wysłał do Paryża, którego za życia króla nie ośmielili się opuścić. Po tychże zbrojnych sprowadził następnych, którzy dokonali w następstwie straszliwych spustoszeń w obu wspomnianych krainach, jako spalenie licznych pięknych wsi i licznych wspaniałych folwarków, [co stało się] z większą szkodą mieszkańców Tournai niż innych, a to z przyczyn już wyżej wymienionych. A tak uczynili, aż Flamandowie podeszli i wyciągnęli z więzienia księcia Geldrii [Adolfa], gdzie wtrącił go był książę Karol, aby go uczynić swym wodzem. I przybyli pod owe miasto, gdzie jednak zabawili krótko, gdyż odeszli stąd uciekając, a tracąc tam wielu ludzi. A między innymi zginął tamże i książę Geldrii, który pozostał w tylnej straży, chcąc pomóc powstrzymać wrogi atak, lecz nie został należycie wsparty i poległ122, przez co chwała spłynęła na króla dzięki mistrzowi Oliwerowi, zaś wrogowie króla ponieśli przez to wielką szkodę. Ktoś odeń rozumniejszy i znaczniejszy z pewnością by przy przeprowadzeniu tegoż dzieła poniósł porażkę.
- Dość już mówiłem o zadaniu zleconemu przez owego mądrego króla temuż miernemu osobnikowi, niezdolnemu po przeprowadzenia tak wielkiej sprawy. Wracając do naszego głównego tematu, to wydaje mi się, jako to Bóg zmącił królowi w tejże materii umysł, gdyż, jako powiadałem, gdyby nie uznał tegoż dzieła za zbyt łatwego do przeprowadzenia i gdyby pozostawił nieco na boku swą pasję i chęć dokonania zemsty nad owym domem, to bez wątpienia trzymałby dziś całe to władztwo pod swym panowaniem.
- Rozdział 15
- O ambasadorach, których pani z Burgundii, córka zmarłego księcia Karola, wysłała do króla; i jak za pośrednictwem pana des Cordes gród w Arras oraz miasta Hesdin i Boulongne, a także samo miasto Arras, znalazły się w posłuszeństwie wobec króla
- Po wielu spotkaniach z ambasadorami przekonywującymi, jako najlepszym [rozwiązaniem] i najłatwiejszym osiągnieciem pokoju byłoby podporządkowanie się królowi, ci wyrazili na to zgodę, a w szczególności uczynili to kanclerz oraz pan de Humbercourt, a wystawili listy do pana des Cordes, którymi zwalniali go [z przysięgi] i wyrażali swą zgodę na wydanie grodu w Arras, co ten chętnie uczynił. Jak tylko król się tam znalazł, kazał zbudować ziemne wały przed bramami i w innych miejscach przed miastem; a zgodnie z układem, pan des Cordes opuścił miasto i kazał je takoż opuścić żołnierzom z nim przebywającym, a każdy miał się udać, gdzie mu się spodoba i przejść na stronę, którą wolał. Pan des Cordes, uważając się za zwolnionego ze służby dla swej pani przez zgodę, którą mu wydali ambasadorowie, postanowił złożyć przysięgę królowi i zostać jego sługą, uważając, iż jego nazwisko [rodowe] i jego herb wzięły swój początek po tej stronie Sommy, blisko Beauvais, gdyż jego nazwisko brzmiało: pan Filip de Crvecoeur; drugi brat pana de Crvecoeur128; a takoż i to, iż jego ziemie, które dom burgundzki był zajął nad rzeką Sommą, o czym już dość mówiłem, za życia książąt Filipa i Karola, wracały bez przeszkód do króla zgodnie z zapisami traktatu z Arras129, który dawał je księciu Filipowi, jemu [samemu] oraz męskim tylko jego dziedzicom, zaś książę Karol pozostawił jedynie ową córkę, o której mówiłem. I tak ów pan de Crvecoeur został bez trudności poddanym króla; dlatego też nie popełniłby błędu, wchodząc na królewską służbę, gdyby na nowo nie złożyłby przysięgi owej pannie i gdyby był oddał [królowi] to, co dzierżył jako swoje. Była już sporo o tym mowa i sporo jeszcze będzie na wiele sposobów, dlatego też trzymam się wydarzeń. Wiem to dobrze, jako był utrzymywany i wzbogacony i podniesiony do swego wielkiego stanu przez księcia Karola, zaś jego matka130 po części wychowywała ową pannę z Burgundii, a był takoż zarządcą Pikardii, seneszalem Ponthieu, kapitanem Crotoy, zarządcą Péronne, Roye i Montdidier, kapitanem Boulogne i Hesdin, [a to] dzięki łasce księcia Karola, do chwili, gdy ten zginął; a i teraz dzierży je z ramienia króla131 na takich warunkach i zasadach, na jakich król, nasz pan, mu je przekazał.
- Po działaniach, czynionych przez króla w Arras, o których wam opowiedziałem, ten stamtąd odszedł i rozpoczął oblężenie Hesdin, gdzie przywiódł pana des Cordes, który, jako to już było mówione, jeszcze trzy dni wcześniej dzierżył rzeczoną twierdzę, a byli tam wciąż jego ludzie wykazujący wolę utrzymania jej dla owej panny, mówiąc, jako to jej złożyli byli przysięgę; zatem [król] przez cały dzień kazał ostrzeliwać [miasto] z dział. Wysłuchali, co rzekł im ich pan, a w rzeczy samej ci na zewnątrz i w środku dobrze się rozumieli; a zatem twierdza została zwrócona królowi, który udał się pod Boulogne, gdzie też sprawy potoczyły się w tenże sam sposób. Trzymali się oni przypadkiem o jeden dzień dłużej; jednakże zręczność owa mogła się okazać niebezpieczną, gdyby w kraju znajdowali się zbrojni, zatem król, który mi później o tym mówił, zdawał sobie z tego sprawę, jako iż w Boulogne byli ludzie rozumiejący dobrze, co się dzieje i trudzili się, by do środka wprowadzić ludzi, gdyby mogli takowych na czas odszukać, aby tym skuteczniej miasta bronić.
- Podczas, gdy król stał pod Boulogne, co trwało krótko, około pięciu czy sześciu dni, mieszkańcy Arras czuli się zawiedzeni, kiedy tak widzieli się zamkniętymi od strony grodu, gdzie znajdowali się liczni zbrojni i wielka liczba artylerii; a usiłowali znaleźć ludzi do wzmocnienia ich miasta, pisząc w tym celu do sąsiednich miast, takich jak Lille i Douai. W owym Douai było nieco konnych. Między nimi był pan de Vergy132 i inni, których nie wspomnę; a byli to uratowani z bitwy pod Nancy. Postanowili wkroczyć do miasta Arras i zgromadzili wszystkich, których mogli, czyli dwustu czy trzystu konnych, tak zacnych, jako i lichych, oraz pięciuset czy sześciuset piechurów. Mieszkańcy Douai, będący wówczas nieco pyszni, dążyli do wyruszenia w samo południe, chcąc nie chcąc, a była to z ich strony wielka głupota; a obróciło się im to na niekorzyść, gdyż okolica od nich do Arras jest płaska jako dłoń, a drogi było około pięciu mil; gdyby zaś czekali do północy, wtedy by z pewnością wykonali swe zamierzenie tak, jako tego oczekiwali.
- Kiedy już [tamci] byli w drodze, ci czekający w grodzie, tacy jak pan du Lude, Jan du Fou133, ludzie marszałka de Lohéac, zostali ostrzeżeni o ich przybyciu i postanowili wyruszyć im naprzeciw jak najspieszniej i by [łatwiej] zawierzyć we wszystkim szczęściu bitewnemu [w boju] o wszystko, niźli pozwolić im wkroczyć do miasta, gdyż zdawało im się, jako nie będą mogli bronić grodu, jeśli tamci się tu znajdą. Przedsięwzięcie tych, o których mówię, było wielce zgubne, lecz śmiało je wykonali, zmusiwszy do ucieczki ów oddział, który opuścił był Douai. A niemalże wszyscy oni zostali wybici lub pochwyceni, zaś miedzy nimi został pochwycony pan de Vergy. Król, który przybył następnego dnia, wielce był uszczęśliwiony z powodu owego zdarzenia i kazał sobie wydać wszystkich jeńców. Kazał stracić wielu spośród owych piechurów, chcąc przerazić tych niewielu z ludzi [nieprzyjaciół], którzy wciąż przebywali w okolicy. A długo też kazał więzić owego pana de Vergy, który za nic w świecie nie chciał złożyć królowi przysięgi; zatem był pilnie strzeżony i zakuty w kajdany. Na koniec i za radą swej matki134, po spędzeniu roku lub więcej w więzieniu135, uczynił to, czego odeń król oczekiwał, w czym wykazał swą mądrość. Król zwrócił mu wszystkie jego ziemie oraz wszystkie te, których żądał i zaopatrzył go w dziesięć tysięcy liwrów renty, jako i inne chwalebne funkcje.
- Ci, którym udało się ujść po owym odwrocie, dotarli do miasta, lecz było ich niewielu. Król kazał ściągnąć tam swą artylerię, która była potężna i liczna, by rozpocząć ostrzał. Ich fosy i mury były liche. Ostrzał był silny, a wszyscy [w mieście] byli przerażeni; a można by rzec, jako już wcale nie mieli w środku żołnierzy. Pan des Cordes miał tam silne kontakty, a również z tej przyczyny, iż król zajął był gród, zatem i miasto nie mogło tego uniknąć; tak więc, poddając miasto, zwarli dobry układ, który to jednak nie został do końca dotrzymany, czego winowajcą był pan du Lude; stracono wielu mieszczan i innych, a wiele dóbr zostało przejętych: ów pan du Lude i mistrz Wilhelm Cerisay136 osiągnęli z tego największą korzyść, zaś pan du Lude opowiadał mi, jako w owym czasie pozyskał był dwadzieścia tysięcy skudów i dwa kunie futra. A mieszczanie musieli dać pożyczkę na sumę sześćdziesięciu tysięcy skudów, co było dla nich zbyt wiele; jednakże wydaje mi się, jako później zostało im to zwrócone, jako iż ci z Cambrai pożyczyli ich czterdzieści tysięcy, zaś później z pewnością im to zostało zwrócone; zatem myślę, iż to samo dotyczyło innych.
- Rozdział 16
- Jak mieszkańcy Gandawy, którzy uzurpowali sobie władzę nad ich księżniczką, gdy jej ojciec zginął, przybyli w poselstwie do króla, jakoby od Trzech Stanów ich kraju
- Należy uznać, iż gdyby w chwili śmierci rzeczonego księcia Gandawczycy owi nie wywołali jakowyś tumultów i gdyby zechcieli wówczas usilnie się postarać ochronić kraj, wtedy mogliby zaraz się postarać wprowadzić ludzi do Arras, a być może i do Péronne, lecz oni myśleli tylko o wszczynaniu tumultów. Jednakże, ponieważ król przebywał wtedy pod miastem Arras, pewni ambasadorowie doń przybyli od [Zgromadzenia] Trzech Stanów z krajów owej panny140, gdyż w Gandawie przebywali jacyś deputowani od owych Trzech Stanów; lecz Gandawczycy czynili wszystko wedle swego uznania, gdyż to oni trzymali pannę w swych rękach. Król ich wysłuchał; tamci zaś rzekli między innymi, jako oferty, złożone przez nich w sprawie pokoju, szły po linii woli księżniczki, która była zdecydowana działać wedle woli i rady Trzech Stanów swego kraju. Postulowali, aby król zechciał zrezygnować z wojny, którą prowadził zarówno w Burgundii, jak i w Artois, oraz by wyznaczono dzień, w celu doprowadzenia po przyjacielsku do pokoju i aby do tego czasu wojna nie była prowadzona.
- Król już osiągnął przewagę; co więcej, wydawało mu się, jako sprawy toczą się wedle jego woli lepiej, niż w rzeczy samej się toczyły, gdyż z zewsząd napływały wieści, iż [nieprzyjacielscy] zbrojni ginęli i wszędzie byli zwyciężani, a wielu przechodziło na jego stronę, co dotyczyło zwłaszcza pana de Cordes, szczególnie przezeń cenionego, a nie bez przyczyny, jako iż ten od dawna czego nie uzyskał siłą, to [uzyskiwał] przez kontakty, co potwierdził był tymi sposobami zaledwie kilka dni wcześniej, jako to usłyszeliście. Dlatego też [król] mało zważał na ich petycje i prośby, zwłaszcza, jako dobrze wiedział i był świadom, do czego owi Gandawczycy bywali zdolni w tymże stanie [ducha], powodując taką niezgodę w ich kompanii, iż nie byliby zdolni zaprowadzić żadnego ładu w poprowadzeniu przeciw niemu wojny, gdyż nie znalazł się mąż, wykazujący się rozsądkiem i wpływami przy poprzednich książętom, by w jakiejkolwiek sprawie był pytany o zdanie, lecz bywał taki prześladowany i nadstawiał życie. A specjalnie odczuwali dziką nienawiść wobec Burgundczyków, a to z powodu owej wielkiej władzy, którą ci w przeszłości [nad nimi] sprawowali. A król, co więcej, widział takowe sprawy jaśniej, niż ktokolwiek z jego królestwa i całkowicie był świadom tego, iż Gandawczycy od zawsze nienawidzili swego pana, zaś pragnęli widzieć go pognębionym, jeśli by tylko nie odczuli tego na swym kraju. Dlatego też postanowił, iż jeśli tylko na nowo zaczną się u nich podziały, wtedy ich w nich pogrąży jeszcze bardziej, jako iż ci, z którymi miał do czynienia, byli zaiste głupcami (a po większej części [byli to] mieszczanie141), co dotyczyło zwłaszcza spraw subtelnych, w których [nasz] pan w szczególności celował. I czynił, co powinien, by zwyciężyć i doprowadzić do końca swe przedsięwzięcie.
- Król zatrzymał się na słowach, wypowiedzianych przez owych ambasadorów, gdyż ich księżniczka nie czyniła nic bez opinii i rady Trzech Stanów swego kraju, mówiąc im, jako źle ich poinformowano o woli księżniczki i pewnych osobistości, gdyż było rzeczą pewną, iż zażyczyła sobie prowadzenie swych spraw pewnym osobistościom nie pragnącym pokoju, a teraz to oni zostali odtrąceni. To mocno zmieszało ambasadorów, a mało zwyczajni zajmować się tak wielkimi sprawami, odparli żywo, iż byli całkowicie pewni tego, co mówili, zaś okażą swe instrukcje, jeśli zajdzie taka potrzeba. Odpowiedziano im, iż [gdy] okaże im się listy, jeśli król tak zechce, napisane tymi rękoma, to będą musieli uwierzyć, a wedle których wspomniana panna pragnęła powierzyć prowadzenie swych spraw tylko czterem osobom. Odpowiedzieli na nowo, iż byli zupełnie pewni czegoś przeciwnego. Wówczas król kazał im okazać list, który kanclerz Burgundii i pan de Humbercourt przynieśli byli wtedy, kiedy przebywali w Péronne, napisany po części ręką owej panny, po części ręką księżnej-wdowy Burgundii, żony księcia Karola, a siostry króla Edwarda Angielskiego, a po części [ręką] pana de Ravenstein, brata księcia Kleve i bliskiego krewnego tejże panny. Zatem list ów został napisany trzema rękami, lecz wypowiadał się tylko w imieniu panny; a został sporządzony, by tym większą dać temu wiarę. Treścią owego listu było uwierzytelnienie dla kanclerza i [pana de] Humbercourt; poza tym panna oświadczała, jako jej intencją było to, aby wszelkie jej sprawy były przeprowadzane przez cztery osobistości, którymi były: [księżna]-wdowa, jej macocha, pan de Ravenstein, kanclerz i [pan de] Humbercourt; a błagała króla, by to, co zechce [do niej] w jej sprawach skierować, przechodziło przez ich ręce oraz by raczył do nich takoż się zwracać, nie porozumiewając się z nikim innym.
- Kiedy wspomniani Gandawczycy oraz inni posłowie ujrzeli ów list, wielce się strapili, a ich rozmówcy wielce się do tego przyczynili. Na koniec tenże list został im wydany, oni zaś sami już nie mieli nic istotnego do przekazania; lecz wielce ich to nie zajmowało, gdyż myśleli już tylko o swych podziałach i aby pozmieniać wszystko na nowo, a nie patrzyli już wcale dalej, choć utrata Arras winna była nimi bardziej wstrząsnąć; lecz byli to ludzie, którzy nie byli zupełnie formowani do zajmowania się wielkimi sprawami, a w większości, jako mówiłem, byli to mieszczanie. Ruszyli w drogę prosto do Gandawy, gdzie zastali ową pannę w towarzystwie księcia Kleve, jej bliskiego krewnego od strony matki142, będącego już mocno podeszłym w latach143. Był wychowankiem tegoż domu burgundzkiego i od dawien dawna otrzymywał odeń pensję sześciu tysięcy reńskich florenów, zatem poza [wizytami wynikającymi] z pokrewieństwa, przebywał też tam czasami w charakterze sługi. Biskup Lige i wiele innych znaczących osobistości [takoż] tam było, towarzysząc owej pannie oraz w swych osobistych sprawach; albowiem wspomniany biskup przybył był w celu zwolnienia swego kraju z zapłaty trzydziestu tysięcy florenów lub około tego, które [mieszkańcy księstwa Lige] płacili księciu Karolowi na skutek układu zawartego między nim [samym] a nimi po wojnach, które ze sobą prowadzili, a o których już wcześniej powiadałem144. Wszystkie te wojny toczyły się z przyczyn sporów i spraw tegoż biskupa; dlatego też nie miał wielkiej potrzeby co do załatwienia owej petycji i powinien był życzyć sobie [widzieć mieszkańców Lige] w stanie nędzy, gdyż nie odbierał tym swemu krajowi nic, poza częścią dóbr; niewielką w porównaniu z wielkością i bogactwem owego kraju oraz swej duchownej władzy. Tenże biskup był bratem książąt Burbonii: Jana oraz obecnie panującego Piotra145, mężem miłującym życie i rozrywki, a mało pojmującym, co dlań byłoby korzystne czy szkodliwe. A ściągnął pewnego urodziwego i walecznego rycerza, pana Wilhelma de La Marck146, wielce okrutnego i z natury niegodziwego, będącego zawsze jego i domu burgundzkiego wrogiem, a popierającym mieszkańców Lige. Wspomniana panna podarowała mu piętnaście tysięcy reńskich florenów, aby przypodobać się biskupowi Lige i jemu samemu, oraz by go [ku sobie] zjednać. Lecz wkrótce potem ten zwrócił się przeciw niej oraz przeciw swemu panu biskupowi, któremu służył, stawiając sobie za cel uczynienie swego własnego syna biskupem147, przy użyciu siły i ze wsparciem króla; następnie pokonał owego biskupa [Ludwika] w bitwie i zabił go własną ręką, każąc wrzucić jego ciało do rzeki, gdzie pozostawało przez trzy dni148. Wspomniany książę Kleve takoż tam przebywał [w otoczeniu księżniczki], mając nadzieję na doprowadzenie do małżeństwa swego najstarszego syna149 z ową panną, co mu się dla licznych powodów wydawało rzeczą właściwą. A sądzę, iż do tego by doszło, gdyby [jego] osoba przypadła jej oraz jej sługom do gustu, jako iż należał do tegoż samego domu, sąsiadującego z jego księstwem, a tu też był chowany. A mogło też się zdarzyć, jako niepowodzenie owo było skutkiem [osobistego] z nim widzenia i poznania go.
- Rozdział 17
- Jak mieszkańcy Gandawy po powrocie swoich ambasadorów wydali na śmierć kanclerza Hugoneta i pana de Humbercourt wbrew woli ich księżniczki. Jak księstwo Burgundii znalazło się w rękach króla. Jak mieszkańcy Gandawy i inni Flamandowie zostali pokonani pod Tournai i jak ich wódz, książę Geldrii, został zabity
- Na koniec, nocą, która nastała po owym poranku, kiedy miało miejsce okazanie owych listów, kanclerz i pan de Humbercourt zostali przez Gandawczyków uwięzieni, pomimo, iż otrzymali oni byli wiele ostrzeżeń; lecz nie mogli uciec od swej złej fortuny, jako to dane było wielu innym. Jestem całkowicie pewien, jako do ich uwięzienia przyczynili się wielce ich wrogowie, których żem był wymienił. Wraz z nimi został uwięziony Wilhelm de Clugny, biskup Thérouanne153 (zmarły później jako biskup Poitiers), a wszystkich trzech umieszczono razem. Gandawczycy wytoczyli im coś na podobieństwo procesu, czego nie mają zupełnie w zwyczaju, gdy pragną dokonać zemsty, i wyznaczyli ludzi z ich ławy do ich przepytywania, a wraz z nimi jednego z rodu de La Marck154, śmiertelnego wroga pana de Humbercourt, jako powiadałem. Na początek zapytali się ich, z jakiego powodu kazali panu des Cordes wydać rzeczone miasto Arras lecz na krótko się nad tym zatrzymali, choć nie mogli im wynaleźć innej zbrodni, jednakże ich pasja nie popychała ich w tę stronę, jako iż niewiele dla nich w pierwszej kolejności znaczyło, czy ujrzą swego księcia osłabionego przez utratę owego miasta, zaś ani ich rozum, ani znajomość rzeczy nie wybiegały tak daleko naprzód, by pojąć stratę, która z czasem i na nich wpływ mieć może. Zatrzymali się przy dwóch punktach: pierwszy dotyczył pewnych darów, które, jak utrzymywali, przez nich [obu] zostały przyjęte, a w szczególności w trakcie pewnego procesu, wygranego niegdyś przez nich [Gandawczyków] w następstwie wyroku ogłoszonego przez kanclerza przeciw pewnej osobie, w skutek którego obaj wyżej wymienieni otrzymali pewien dar od owego miasta Gandawy. Na wszystko, co dotyczyło owego oskarżenia o korupcję, odpowiadali w sposób wielce wyważony. A co do owego szczególnego punktu, w którym Gandawczycy twierdzili, jako sprzedali byli swą sprawiedliwość, otrzymując od nich pieniądze, by wydawać wyroki na ich rzecz w owym procesie, to odparli, jako to Gandawczycy wygrali swój proces, gdyż ich sprawa była słuszna, zaś co do otrzymanych przez nich pieniędzy, to ani o nie nie prosili, ani ich nie żądali, lecz, kiedy im je ofiarowano, wówczas je przyjęli.
- Drugim punktem oskarżenia, przy którym się zatrzymali, było twierdzenie Gandawczyków, jakoby przy wielu okazjach, w czasach, gdy przebywali jako namiestnicy przy zmarłym księciu Karolu, ich panu, i w jego obecności, dokonali wielu działań godzących w przywileje ich miasta, a mieli w swych prawach i statucie zapisane, iż każdy działający przeciw przywilejom Gandawy, winien umrzeć. W tym nie było w żadnej mierze oparcia wobec tychże [oskarżeń], gdyż nie byli oni ich poddanymi, ani z miasta owego nie pochodzili155, zatem nie mogli znosić jego przywilejów. A jeśli rzeczony książę lub jego ojciec odebrał był im niektóre z owych przywilejów, to nastapiło to na skutek układów z nimi po wojnach i podziałach; lecz inne [przywileje], im pozostawione, a które są istotniejsze niż potrzeba dla [prowadzenia] ich spraw, były pilnie przestrzegane. Pomimo jednak tłumaczeń tychże dwóch zacnych i szlachetnych osobistości w sprawie dwóch wyżej wspomnianych oskarżeń (gdyż o głównym, wspomnianym przeze mnie na początku rzeczonego ustępu, nie było więcej mowy), ławnicy miasta Gandawy skazali ich w swym ratuszu i w ich obecności na śmierć, pod pozorem dokonania zamachu na ich przywileje i wzięcia pieniędzy po wydaniu wyroku na ich korzyść w procesie, o którym wyżej była mowa.
- Dwaj owi panowie, słysząc tenże okrutny wyrok, całkiem osłupieli, jako się to często zdarza, a nie było na to żadnej rady, gdyż znajdowali się w ich rękach. Jednakże odwołali się do króla i jego trybunału Parlamentu156, w nadziei, iż mogło by im to dać odroczenie egzekucji, gdy w tym czasie ich przyjaciele mogli by im pomóc uratować życie. A jeszcze przed wyrokiem [Gandawczycy] ich byli okrutnie męczyli bez żadnych zasad sprawiedliwości, zaś proces ich nie trwał dłużej niż sześć dni. I nie zważając na odwołanie, zaraz po ich skazaniu dali im tylko trzy godziny na spowiedź i załatwienie swych spraw, a po upłynięciu owego terminu powiedli ich na ich rynek na szafot.
- Panna z Burgundii, która później została księżną Austrii, dowiedziawszy się o owym skazaniu, udała się do ratusza, by zabiegać i błagać o [darowanie życia] owym dwom wyżej wymienionym157; lecz nic to nie dało. Stamtąd udała się na rynek, gdzie cały lud zgromadził się pod bronią i ujrzała ich obu na szafocie158. Panna była obrana w żałobę, a uczesana była skromnie i prosto, aby wzbudzić ich litość w imię sprawiedliwości. I wtedy poczęła błagać lud, mając łzy w oczach, a włosy w nieładzie, by zechciał się ulitować nad jej dwoma sługami i zgodził się ich jej zwrócić. Znaczna część owego ludu chciała, by uczyniono wedle jej życzenia i aby tamci nie zostali straceni; inni [chcieli] na odwrót; a pochylili piki jedni przeciw drugim, jakby do walki; lecz ci, którzy chcieli ich śmierci, okazali się silniejsi i na koniec poczęli wołać do tych stojących na szafocie, by z tamtymi [skazanymi] skończyć. W końcu obu ścięto głowy159, zaś nieszczęsna księżniczka powróciła do domu w stanie bólu i rozpaczy, gdyż były to główne osobistości, w których pokładała swe zaufanie.
- Po tym, jak Gandawczycy dokonali tegoż czynu, rozdzielili ją z panem de Ravenstein i z księżną-wdową, żoną księcia Karola, gdyż oni również podpisali byli ów list, który wspomniani wyżej pan de Humbercourt i kanclerz zawieźli do króla, a który ten oddał Gandawczykom, jako to już wam wiadomo; ci zaś objęli całkowitą władzę i zwierzchność nad nieszczęsną księżniczką, jako już można ją zwać, nie tyle z przyczyny straty, którą poniosła, tylu wielkich miast, których już nie mogła odzyskać, zważając, w jakich potężnych znalazły się rękach, choć mając na względzie pewne przykłady hojności i przyjaźni oraz układy, mogła jeszcze co do nich żywić pewne nadzieje; lecz przez trafienie w ręce oczywistych i starych wrogów oraz prześladowców jej domu, co było dla niej zaiste nieszczęściem. A co do nich [samych], to przeważnie zawsze u nich było więcej szaleństwa niż niegodziwości; jakoż od dawna byli oni prostymi rzemieślnikami, a najczęściej tylko korzystają z zaufania i władzy, a nie mają żadnej znajomości spraw wielkich, ani takich, od których zależy rządzenie krajem. Ich złość okazuje się w dwóch punktach: po pierwsze, wszelkimi środkami pragną osłabić i pomniejszyć [znaczenie] ich księcia; po drugie, to kiedy im się zdarzy uczynić coś złego lub popełnić wielki błąd, a czują się słabszymi, wtedy nigdy żadni inni ludzie nie szukają ugody z większą pokorą, niż oni to czynią, ani też nie ofiarują w zamian cenniejszych darów. I takoż potrafią znaleźć osoby, do których należy się zwrócić, aby ułożyć się należycie lepiej, niż jakiekolwiek inne znane mi miasto.
- Kiedy to król zajmował wspomniane miasta i twierdze położone na krańcach Pikardii, jego wojsko znajdowało się w Burgundii, mając za nominalnego wodza księcia Oranii160, wciąż dziś [jeszcze] żyjącego, wywodzącego się oraz będącego poddanym hrabstwa Burgundii161; lecz całkiem niedawno stał się po raz drugi wrogiem księcia Karola. Zatem król korzystał z jego osoby, gdyż był on wielkim panem tak w hrabstwie, jak i w księstwie Burgundii, [a był tam] równie skoligacony, jak i miłowany. Pan de Craon był królewskim namiestnikiem, a miał pod swą opieką wojsko; a był tym, w którym król pokładał zaufanie; zaś był też mężem rozumnym i wiernym wobec swego pana, choć nieco nazbyt lubującym się w swym zysku. Ten to pan de Craon, zbliżając się do Burgundii, wysłał księcia Oranii i innych pod Dijon, by [mieszkańcom] udzielić napomnień i wezwać ich do posłuszeństwa królowi, ci zaś postarali się tak dobrze, w szczególności jednak dzięki układom księcia Oranii, iż owe miasto Dijon i wszelkie inne z księstwa Burgundii poddały się królewskiej woli; tak też uczyniło wiele innych [miast] z hrabstwa Auxonne, zaś liczne inne zamki pozostały przy wspomnianej pannie.
- Rzeczonemu księciu Oranii zostały obiecane wielkie godności, jako i przekazanie w jego ręce wszelkich twierdz leżących w tymże hrabstwie Burgundii, a należących do dziedzictwa księcia Oranii, jego dziada162, o które to toczył spór z panami de Châteauguyon, jego wujami163, powiadając o nich, jako bywali faworyzowani przez księcia Karola; albowiem ich spór toczył się przed nim z wielką pompą przez wiele dni, zaś książę [Karol], będąc w otoczeniu licznych duchownych, wydał wyrok przeciw księciu [Oranii]164, a przynajmniej tak to przedstawiał; dlatego też ten porzucił służbę u księcia [Karola], przechodząc do króla. Pomimo wspomnianej obietnicy, kiedy pan de Craon znalazł się w posiadaniu dóbr, o których była mowa, a dostał w swe ręce najlepsze twierdze, które książę [Oranii] winien był otrzymać, jako należące do jego dziedzictwa, wtedy nie chciał ich księciu oddać, jakichkolwiek by ten nie użył argumentów. Jakoż król wielokrotnie mu o tym pisał, w żadnej mierze nie zwodząc; lecz wiedział dobrze, jako pan de Craon źle się do księcia odnosił; a obawiał się obrazić pana de Craon, mającego pod sobą [cały] ów kraj, a nie wyobrażał sobie, iżby ów książę [Oranii] miał serce i sposób, aby zbuntować cały ów kraj burgundzki, jako to był uczynił, a przynajmniej w znacznej mierze. Lecz na ten raz pozostawię tenże ustęp aż do chwili, gdy podejmę go znów w stosownym czasie.
- Po tym, jak Gandawczycy przejęli byli siłą rządy panny z Burgundii, stracili dwóch jej doradców, o których już usłyszeliście, oraz odprawili, kogo im się podobało, wtedy poczęli przywoływać i ustanawiać wszędzie ludzi wedle swej woli; a w szczególności wygnali i ograbili z dóbr tych wszystkich, którzy najlepiej służyli domowi burgundzkiemu, bez różnicy nie zważając na tych, którzy mogliby między nimi liczyć na pewne względy. Spośród wszystkich, wskazali nienawistnie na Burgundczyków i wszystkich ich wygnali; a zadali sobie wiele trudu, by z nich uczynić sługi i poddanych króla, jako król sam to uczynił, przekonując ich zręcznym i rozsądnym kaptowaniem, bogatymi darami i obietnicami, jako i wielką potęgą, którą w ich kraju dysponował.
- Aby [należycie] rozpocząć wprowadzanie nowych zmian, uwolnili z więzienia księcia Geldrii, którego przez długi czas książę Karol trzymał tam z przyczyn, które już wcześniej usłyszeliście, a mianowali go wodzem pewnego wojska, zebranego wśród swoich, to jest z Brugii, Gandawy oraz Ypres, zaś wysłali je pod Tournai palić przedmieścia, co ich panu dawało niewielką korzyść. Bardziej by skorzystał i on, i oni sami, na dwustu zbrojnych i dziesięciu tysiącach franków w gotówce, [przeznaczonych] na utrzymanie innych [wojsk] przebywających w Arras, kiedy zaczęło się oblężenie, jeśli by tylko przybyli w stosownym czasie, niż z dziesięciu takowych wojsk, jako te tutaj, liczące od dwunastu do piętnastu tysięcy ludzi, a które dobrze opłacili, gdyż mogło ono służyć jedynie do podpaleń kilku domostw w miejscu, które króla zupełnie nie zajmowało, jako iż nie spodziewał się stamtąd ani podatków, ani wsparcia; lecz ich znajomość rzeczy aż do takiego [poziomu] nie sięgała. A nie mogę pojąć, jak Bóg mógł chronić owe miasto, w którym wylęgło się tyle zła, a niewiele korzyści dla kraju, w którym leży, i jego spraw publicznych, zaś jeszcze mniej dla księcia; zaś nie jest ono jako Brugia, w której znajduje się wielki skład towarów i wielkie zgromadzenie obcych nacji; zaś może tak być, iż wysyła się stamtąd więcej towarów niż z jakiegokolwiek innego miasta w Europie i byłoby niepowetowaną szkodą, gdyby zostało [to miasto] zniszczone.
- Rozdział 18
- Opowieść o tym, jakie wojny i podziały są dozwolone przez Boga w celu karania książąt i złych ludzi; oraz kilka słusznych przyczyn i przykładów, mających miejsce w czasach autora, ukazane dla nauki książąt
- Może się zatem wydawać, iż takowe podziały są na świecie koniecznością i owe kolce przeciwności, dane przez Boga niemalże każdemu państwu i każdej osobie, jako wyżej wspomniałem, są konieczne i tak ma pozostawać. A na pierwszy rzut oka, mówiąc jako człowiek nieoczytany (a chcę podtrzymywać tylko tę opinię, którą winniśmy podtrzymywać), to nie wydaje mi się, jako tak powinno pozostać, głównie z przyczyny głupoty wielu książąt, lecz także z przyczyny niegodziwości wielu ludzi, mający dość rozumu i doświadczenia, lecz niewłaściwie ich używający. Albowiem książę lub mąż, w jakimkolwiek by się znalazł stanie, dysponując potęgą i władzą w miejscu, w którym się znalazł, a mając jej więcej niż inni, a będąc oczytanym, zaś po doświadczeniach i przeczytaniu wielu [dzieł], może stać się przez to i lepszym, i gorszym; tak też ludzie źli stają się gorszymi, gdy powiększają swą wiedzę, a dobrzy od niej stają się lepszymi; lecz mimo to można sądzić, jako wiedza udoskonala człowieka w większym stopniu, niżby go mogła uczynić gorszym; a wstydem byłoby dlań poznanie swej niegodziwości, co jednak wystarcza, by go powstrzymać od czynienia zła, lub przynajmniej, by czynił go mniej; a jeśli nie jest dobrym, to jednakże zechce symulować, gdyż nie ma chęci do czynienia zła komukolwiek. Znam z własnego doświadczenia wiele takowych przypadków u wielkich osobistości: wiedza ich nawróciła z bardzo złej ścieżki, jako i obawa przed Bożą karą, co do której mają o wiele większą znajomość niż ignoranci, którzy nie widzieli i nie czytali. Chcę zatem rzec, jako ci, którzy rządzą, a brakuje im mądrości, gdyż nie byli w tym dość kształceni, a być może, iż sama ich natura im w tym przeszkadza, ludzie owi nic nie wiedzą, dokąd sięga moc i władza, które Bóg im dał nad ich poddanymi, jako iż ani o tym nie czytali, ani się tego nie dowiedzieli od tych, którzy to wiedzą. Mało ludzi wiedzących z nimi ma styczność; a jeśli by się tam podobnych kilku znalazło, którzy by takową wiedzę posiadało, to nie chcą to wyznać ze strachu, iżby się to im nie spodobało. A jeśli ktoś zechciałby im poczynić jakową naganę, nikt ich nie wesprze; w najlepszym wypadku wezmą owego za szaleńca, a może się zdarzyć, iż obrócić się to może przeciw niemu. Na koniec należałoby wskazać, iż ani naturalne powody, ani nasz rozum, ani strach przed Bogiem, ani miłość do naszych bliskich nie powstrzymuje nas, by gwałt zadawać jedni drugim, lub by zatrzymywać [dobra] bliźnim lub je odbierać wszelkimi możliwymi sposobami. Lub też, jeśli wielmoże zatrzymują miasta czy zamki swych krewnych, albo i sąsiadów, to nie chcą ich zwrócić dla żadnego z tychże powodów; a skoro tylko znajdą pozór lub przyczynę, dla których je zatrzymują, to każdy z tychże [krewnych i sąsiadów] uznaje ich racje, przynajmniej spośród tych, którzy są im bliscy i tych pragnących dobrze z nimi przestawać. A co do podziałów u słabych, to o tym nie mówię, jako iż ci mają naczelnika, często oddającego stronom sprawiedliwość; lub przynajmniej tej [stronie], której sprawa pozostaje słuszną i którą jest się w stanie mocno podtrzymać i obronić, jako i wiele kosztów nań ponieść; zaś z czasem przyznana zostaje tejże [stronie] racja, jeśli tylko dwór, czyli książę, pod panowaniem którego [tenże] przebywa, nań nie nastaje. Zatem jest prawdopodobnym, iż Bóg jest niejako zmuszany lub nakłaniany do okazywania wielu znaków i do smagania nas wieloma plagami z przyczyn naszego bestialstwa i naszej niegodziwości, co wydaje mi się słuszniejszym. Lecz bestialstwo książąt oraz ich ignorancja są wielce niebezpieczne i straszne, gdyż od nich zależy szczęście lub nieszczęście ich krajów. A zatem, jeśli książę jest silnym i posiada wielką liczbę zbrojnych, których potęga pozwala mu ściągać denary wedle swej woli, by ich opłacać i by je wydawać na to, co mu się podoba, bez potrzeby oglądania się na potrzeby publiczne, a jeśli w żaden sposób nie chce ograniczać owych wydatków, zaś każdy dobrze wie, iż jeśli mu poczyni w tej materii jakową uwagę, wtedy ten poczuje się urażony, zaś on sam na tym nie zyska, to któż na to znajdzie radę, jeśli nie sam Bóg?
- Bóg już do ludzi nie przemawia, a nie ma też proroków, których ustami by się wypowiadał, jako iż wiara w Niego jest dość powszechna dla tych, którzy pragną ją pojąć i poznać, a nikomu nie wybaczą niewiedzy, przynajmniej tym mającym wystarczająco długie życie i obdarzonych naturalnym rozumem. Jak zatem mają zostać ukarani owi potężni mężowie, uznający swe władztwa za posłuszne i dobrze ułożone, gdzie ci, wybierając siłą podatki wedle swej woli, utrzymują całkowity posłuch i trzymają wszystko to, co od nich zależy w stanie zupełnego poddaństwa, aż najmniejszy wydany rozkaz obłożony jest zagrożeniem [utraty] życia? Jedni karzą, symulując wymierzanie sprawiedliwości, a mają swych ludzi w tym fachu, gotowych do przypodobania im się, którzy z grzechu powszedniego czynią śmiertelny. Jeśli nie ma sprawy, wtedy znajdują sposób, by symulować, zaś wysłuchują strony i [przesłuchują] świadków, aby więzić [daną] osobę i rujnować ją wydatkami, a zawsze będą zadowoleni, jeśli ktoś zechce na uwięzionego złożyć skargę. Jeśli ta droga nie jest dla nich dość pewna i szybka, aby osiągnąć ich cele, wtedy mają inne, działające od razu: oświadczają, jako należy w zupełności zadziałać przykładem i wytaczają sprawę, jaką tylko zechcą. Przeciw innym, będącym jedynie tamtych sąsiadami lub od nich zależnych, a mają przy sobie jakową siłę, działają przez fakty dokonane, mówiąc im: Okazujesz nieposłuszeństwo lub czynisz coś przeciwnego hołdowi, który mi jesteś winien i siłą czynią, co trzeba, by ich pozbawić dóbr, jeśli tylko mogą to uczynić (chyba, iż od nich to nie zależy), a każą im żyć w wielkich utrapieniach. A taki będący tylko ich sąsiadem, to jeśli jest potężny i wytrzymały, temu pozwalają żyć; zaś jeśli jest słaby, wtedy nie ma się gdzie podziać. Rzekną mu, jako wspierał ich wrogów, lub też zapragną kazać mu utrzymywać swych zbrojnych na koszt jego władztwa, lubo też wykupią jego weksle lubo też znajdą pozór, aby go zniszczyć, lub też użyczą wsparcia sąsiadowi przeciw niemu i użyczą mu ludzi. Spośród swych poddanych odprawią tych, dobrze służących ich poprzednikom, by wspierać nowych, gdyż tamtym wiele czasu schodzi, by umrzeć. Namieszają wśród duchownych w sprawie dochodów, aby w ten sposób mogli uzyskać rekompensatę, aby z niej paru mogło się wzbogacić wedle ich woli, a najczęściej są to ci, którzy na nią by nie zasługiwali, a są nimi mężowie, jako i niewiasty, którzy niekiedy wiele mogą. Szlachcie przysporzą bezustannych trosk i wydatków pod pozorem ich wojen, o których to stanowią wedle swej woli, bez opinii lub rady swych Stanów lub tych, do których z ich wszczęciem zwrócić by się należało, gdyż oni to poświęcają swe osoby, jako i dobra: dlatego też to ich należy powiadomić, zanim się je rozpoczyna. Swym ludom w większości nic nie pozostawiają, a po tym, jak żądają większych podatków, niż się należy, to w dodatku nie określają, wedle jakiego oporządzenia winni przestawać ich zbrojni, bez ustanku przemierzający kraj, za nic nie płacący, czyniący takoż wiele niegodziwości i nadużyć, a o których to każdy z was wie, jako nie wystarczy im utrzymanie, lub są opłacani; co więcej, okładają biedaków i ich obrażają, a każą im iść precz, by szukać dla nich chleba, wina i [innego] pożywienia, a jeśli jakiś człeczyna ma piękną żonę czy córę, to mądrze czyni, jeśli takową upilnuje. Jednakże, choć są opłacani, to bardzo łatwo byłoby dać dobre oporządzenie i sprawić, by zbrojni otrzymywali swój żołd najpóźniej co dwa miesiące. W ten sposób nie mieliby żadnego wytłumaczenia na wszelkie zło, które popełniają pod pozorem, iż nie są opłacani, gdyż pieniądze są pobierane i dochodzą na koniec roku. A powiadam to dla dobra naszego królestwa, które jest bardziej uciskane i prześladowane przez te praktyki niż jakikolwiek inny kraj, który bym znał, a nikt na to nie znalazłby rady, jako tylko rozumny król169. Inne sąsiednie kraje doświadczają zaś innych plag170.
- Rozdział 19
- Natura ludu francuskiego i o rządach jego królów; rozważania o nieszczęściach, które spotykały wielkich i maluczkich
- Nasz król jest na świecie tym panem, który najmniej ma powodów, by stosować pewną maksymę, brzmiącą: Mam ten przywilej, by ściągać z mych poddanych tyle, ile mi się podoba, gdyż ani on, ani nikt inny [takowych powodów] nie posiadają; a ci, którzy w ten sposób się wypowiadają, by przyczynić się do podniesienia jego powagi, nie przydają mu honoru, zaś zwiększają doń nienawiść i obawy u jego sąsiadów, którzy za nic nie chcieliby się znaleźć pod jego władzą, a tak samo mogą odczuwać niektórzy z jego [własnego] królestwa, gdzie ci od niego zależący mogliby [pomyśleć, iż] dobrze się obyć bez niego. Lecz gdyby nasz król, lub też ci chcący go wywyższyć i uczynić wielkim, rzekli: Mam poddanych tak bardzo zacnych i wiernych, iż nie odmawiają mi w niczym, o co mógłbym ich poprosić, bardziej się mnie obawiają, bardziej słuchają i lepiej mi służą niż jakiemukolwiek innemu księciu żyjącemu na ziemi; a którzy cierpliwiej znoszą wszelkie zło i wszelkie ciężary, a pamiętają mniej o szkodach poniesionych w przeszłości, to myślę, jako większa byłaby dlań chwała i większa prawda w tychże słowach wyrażona, niżby w takowych: Biorę, co chcę i mam ku temu prawo, i tak to musi być zachowane. Król Karol V nie powiadał w ten sposób; również nie słyszałem, jakoby inni królowie w tenże sposób się wyrażali, lecz słyszałem, jako powiadali tak ich słudzy, którym wydawało się, iż dobrze czynią swą powinność, lecz po mojemu, to źle swym panom służyli, a mówili tak tylko po to, by im być usłużnym, a takoż [dlatego, iż] nie pojmowali, co powiadają.
- I aby ukazać z doświadczenia przykład dobroci Francuzów, dość przytoczyć tylko z ostatnich czasów [zgromadzenie] Trzech Stanów w Tours, [zwołane] po zgonie naszego dobrego pana, króla Ludwika, któremu niechaj Bóg wybaczy [grzechy], mające miejsce w 1483 roku171. Można było o nim pomyśleć, iż zgromadzenie owe było niebezpieczne; kilkoro osób niskiego stanu i o niewielu cnotach przemawiało, a powtarzało to wielokrotnie później, jako jest zbrodnią obrazy majestatu mówić o zgromadzeniu Stanów, a jest ono pomniejszaniem królewskiej władzy; lecz to oni popełniali zbrodnię wobec Boga, króla i spraw publicznych; a służyły i wciąż jeszcze służą owe słowa tym, którzy dzierżą władzę i dysponują zaufaniem, nie zasługując nań wcale i zupełnie nie są do tego zdatni, zwyczajni jedynie cedzić do ucha niemądre słówka, a obawiają się wielkich zgromadzeń z obawy, aby nie zostali odkryci i aby ich czyny nie zostały zganione. W czasach, o których mowa, każdy uważał, iż królestwo winno być zadowolone, a [sądzili tak] zarówno wielmoże, jako i ludzie średniego oraz niskiego stanu, gdyż znosili oni i ponosili przez lat dwadzieścia i więcej ogromne i straszliwe podatki, które niemalże osiągały sumę trzech milionów franków, a mówię o poborach rocznych; jako iż nigdy król Karol VII nie pobierał więcej niż milion osiemset tysięcy franków rocznie, podczas gdy jego syn, król Ludwik, pobierał w chwili swego zgonu cztery miliony siedemset tysięcy172, nie licząc artylerii i innych podobnych wydatków. A z pewnością litość chwytała [za serce], gdy widziało się i poznawało nędzę ludu. Lecz nasz dobry pan miał wielką cnotę: nic nie odkładał do skarbca, brał wszystko i wszystko też wydawał. Postawił wspaniałe budowle, by uczynić warownymi i obronnymi miasta i twierdze w królestwie, więcej, niż wszyscy królowie go poprzedzający; a ofiarował [też] wiele kościołom. W każdym wypadku byłoby lepiej, gdyby dawał mniej, jako iż odbierał nędzarzom, by ofiarować tym, którzy nie mieli żadnej ku temu potrzeby. W końcu nikt na tym świecie nie jest doskonałym.
- W królestwie tymże, tak obciążonym i tak cierpiącym na wiele sposobów, czy po śmierci naszego króla nastąpił bunt ludu przeciw rządzącym? Czy książęta i poddani podnieśli broń przeciw młodemu królowi? Czy zechcieli, by został nim kto inny? Czy pragnęli odebrać mu władzę? Czy zapragnęli go okiełznać tak, by nie mógł sprawować swych królewskich funkcji i wydawać rozkazy? Wielki Boże, bynajmniej! Nawet, jeśli znalazło się dość niezadowolonych, by rzec tak. Gdybyż tylko takowych nie stało! Postąpili we wszystkim wbrew temu, o co pytałem, jako iż wszyscy [pozostali] stanęli za nim [królem Karolem]. Tak książęta, jak i panowie oraz mieszczanie z dobrych miast uznali go królem, złożyli mu przysięgę i hołd; książęta i panowie złożyli pokornie swe postulaty, przyklękając na kolano i przekazując petycje ze swymi prośbami; a powołali Radę, do której włączyli dwunastu mianowanych173; odtąd król, mający tylko trzynaście lat, wydawał rozkazy wedle zaleceń tejże Rady. Do wspomnianego Zgromadzenia Stanów zgłoszono pewne petycje i zalecenia z wielką pokorą, dla dobra królestwa oddając zawsze decyzję królewskiej woli i jego Rady. Przyznali mu wszystko to, o co zechciano ich prosić, co wykazano na piśmie jako konieczne dla [poprowadzenia] królewskich spraw, bez podnoszenia sprzeciwu, choć suma, o którą proszono, opiewała na dwa miliony pięćset tysięcy franków, co było wystarczającą i całkowicie odpowiednią [kwotą], a większą niż zbyt mało, nie licząc innych spraw. Stany ubłagały króla, by po dwóch latach mogły się na nowo zgromadzić174, deklarując, iż gdyby królowi nie starczyło pieniędzy, to dadzą mu tyle, ile zechce, a w przypadku wojny lub następowania nań kogokolwiek, to wystawią swe osoby oraz dobra [na niebezpieczeństwo], nie odmawiając mu niczego, czego by potrzebował.
- Czyż zatem na takich poddanych król winien przelać przywilej do brania wedle swej woli tego, co mu [sami] tak hojnie przyznają? Nie byłoby sprawiedliwiej wobec Boga i wszystkich pobierać je w ten sposób niż przez decyzje [stojące] ponad wszelkim porządkiem, które żaden książę nie może przeprowadzić inaczej niż za ogólną zgodą, jako mówiłem, chyba że przez tyranię, grożącą ekskomuniką. Lecz wielu jest głupców nie pojmujących, co można lub [czego] nie można czynić w tychże sprawach, a takoż są i rozmaite ludy obrażające swych panów, nie będąc im posłusznymi ani nie ratując ich w potrzebie, które zamiast ich wspomagać w kłopotach, pogardzają nimi i buntują się, aby im się nie podporządkować, popełniając akty nieposłuszeństwa i łamiąc złożone im przysięgi wierności.
- Tam zaś, gdzie mowa o królach i książętach, to chcę przez to rozumieć ich samych oraz ich zarządców, a dla ludów tych mających pierwszeństwo nad nimi i potęgę; największe zło pochodzi dowolnie od silniejszych, gdyż słabsi pragną tylko cierpliwie przetrwać. A rozumiem przez nich zarówno niewiasty, jako i mężów, one zaś w pewnych okolicznościach i krajach posiadają władzę i rządy, bądź przez wzgląd na miłość, którą ich mężowie je obdarzają, bądź przez tychże mężów nieświadomość, bądź przez opiekę sprawowaną nad ich dziećmi, bądź przez przechodzenie państw drogą dziedziczenia. Gdybym chciał mówić o ludziach średniego, jako i niskiego stanu tego świata, wtedy tenże ustęp nazbyt by się wydłużył, zatem dość rzec o wielkich, albowiem przez nich rozpoznaje się potęgę Boga, jako i jego sprawiedliwość. Gdyż nieszczęściem jednego biedaka czy stu nikt się nie trapi, jako iż przypisuje się to jego nędzy lubo temu, iż nieskładnie był leczony, a jeśli się utopi lub skręci kark, wtedy [powiada się], iż to dlatego, iż był sam, a z wielkim trudem chce się o tym mówić. Gdy nieszczęście zdarza się wielkiemu miastu, wtedy się mówi o tym inaczej, lecz jednakże jeszcze nie mówi się tak samo, jako o książętach. Trzeba zatem wskazać, dlaczego potęga Boga okazuje się bardziej przeciw wielkim, niż przeciw małym: to dlatego, iż na małych oraz biednych znajdzie się dość ludzi, by ich karać, kiedy się im ma ku temu okazję (a na dodatek są [oni] często karani, nie czyniąc nic złego), lub by dać innym przykład, lub by ograbić ich z dóbr, lub być może przez błąd sędziego; a czasami dobrze [oni] na to zasłużyli i trzeba im wymierzyć sprawiedliwość. Lecz wielkim książętom czy księżnym, ich wielkim zarządcom, radcom wielkich miast rozprzężonych i nieposłusznych, ich panom oraz ich namiestnikom, kto prześledzi życie? Kiedy śledztwo się zakończy, kto je przedstawi sędziemu? Kto będzie sędzią, zapoznającym się ze sprawą i polecającym wykonać karę? Mówię o złych, nie o dobrych, lecz takowych jest niewielu. A jakież są przyczyny, dla których popełniają, oni i wszyscy inni, owe uczynki, o których wyżej powiadałem, jako i wiele innych, o których zamilczałem, by nie przeciągać, bez względu na potęgę Boga i Jego sprawiedliwość? W takowych przypadkach powiadam, jako to przez brak wiary, a ignorantom [dodam, że] brak rozumu i wiary jednocześnie, lecz wydaje mi się, jako głównie z braku wiary pochodzi wszelkie zło, z przyczyny którego wszelkie strony skarżą się, jak znosić muszą krzywdy i doświadczać szkód ze strony bliźnich, jako i tych potężniejszych. Gdyż książę, prawdziwie trwający w wierze, jako i każdy inny człowiek, a wierzący mocno, iż kary piekielne są tym, czym w rzeczy samej są, a wierzący takoż w to, iż zabranie niesłuszne dobra [należącego] do bliźniego lub takiego, przez jego ojca czy dziada wziętego, a przezeń posiadanego, czy byłyby to księstwa, hrabstwa, miasta, zamki, dobra ruchome, łąka, staw, młyn, każdy wedle swego rodzaju, jeśli zatem książę ów wierzyłby mocno, tak jak my winniśmy wierzyć: Nie wejdę nigdy do raju, jeśli nie zadośćuczynię i nie zwrócę tego, co przetrzymuję, to czyż można by uwierzyć, jako byłby na świecie takowy książę bądź księżna, lub ktokolwiek inny, który nie chciałby nic przetrzymywać [pochodzącego] od swego poddanego bądź sąsiada, lub który nie chciałby nikogo nakazać niesprawiedliwie uśmiercić, ani takiego przetrzymywać w więzieniu, ani odbierać cokolwiek jednym, by dawać to drugim, co jest najszerzej rozpowszechnionym obyczajem, lub też popełniać największe niechlubne czyny przeciw ich krewnym czy ich sąsiadom, dla swej własnej przyjemności, jak na ten przykład dla niewiast czy podobnych spraw? Na mą wiarę, bynajmniej, i niemożebnym jest w to uwierzyć! Gdyby zatem ich wiara była mocna i gdyby uznali, jako Bóg i Kościół nami kierują, grożąc potępieniem, to wiedząc, iż dni są policzone, a kary piekielne tak potworne i bez żadnego końca ani odroczenia dla potępionych, to czyż czyniliby to, co czynią? Trzeba na koniec uznać, jako tak nie jest, a wszelkie zło początek bierze z braku wiary.
- Na ten przykład, kiedy jakowyś król lub książę zostaje uwięziony i obawia się w tym więzieniu umrzeć, to czyż jest na tym świecie coś równie drogiego, czego by nie dał, aby zostać uwolnionym? Oddaje, co jego i należącego do jego poddanych, jako to widzieliście w przypadku króla Jana Francuskiego, wziętego do niewoli przez księcia Walii175 w bitwie pod Poitiers, który zapłacił trzy miliony franków, oddał całą Akwitanię, lub przynajmniej tę jej część, którą dzierżył, oraz wiele innych grodów, miast i twierdz, [co stanowiło] bez mała trzecią część królestwa176, które pogrążył w tak wielkiej nędzy, iż przez długi czas była jakoby w obiegu skórzana moneta z małym srebrnym gwoździem177. A wszystko to oddał król Jan, oraz jego syn, król Karol Mądry178 w zamian za uwolnienie króla Jana. A gdyby mimo to nie zechciał był niczego przekazać, to Anglicy nie uśmierciliby go, lecz, co gorsza, trzymaliby w więzieniu. A gdyby mimo to go byli uśmiercili, to kara nie byłaby nawet podobna [jednej] stutysięcznej części najlżejszej z kar piekielnych. Dlaczego dawał im to wszystko, o czym była mowa i pogrążał [w niedoli] dzieci swego królestwa, jeśli nie dlatego, iż wierzył w to, co widział i przekonany był, iż inaczej by się nie uwolnił? Lecz mogło i tak być, iż popełniając rzeczone błędy, pociągające za sobą ową dlań karę, jako i dla jego dzieci oraz całego królestwa, to nie miał silnej wiary ani świadomości obrazy, popełnionej wobec Boga i jego przykazań. Lecz nie ma żadnego [innego] księcia lub [kogoś] o podobnym znaczeniu, który by dzierżąc miasto swego sąsiada, zechciałby je zwrócić bez jakiegokolwiek upomnienia, lub z przyczyny jakowejś bojaźni Bożej, lub dla uniknięcia kar piekielnych; a król Jan dał tak wiele, by swą własną osobę uwolnić z więzienia!
- Zapytałem zatem w poprzedzającym ustępie, kto poprowadzi śledztwo przeciw wielkim [panom] i kto złoży je następnie przed sędzią oraz kto sędzią tym będzie, jako i kto złych ukarze. Śledztwa poprowadzą krzyki i wołania ludu, który [tamci] depczą i zniewalają na tyle sposobów, nie wykazując współczucia ani litości; będzie prowadzone przez bolesne lamenty wdów i sierot, którym kazali uśmiercić mężów i ojców i spowodowali tym cierpienia ocalałych, a generalnie wszystkich tych, których prześladowali zarówno na osobach, jako i na ich dobrach. To w ten oto sposób śledztwo zostanie przeprowadzone, a ich wielkie wołania, ich skargi, jako ich żałosne łzy, złożą je przed Panem Naszym [Bogiem], który będzie w tym prawdziwym sędzią i który być może nie będzie czekał na [nastanie] innego świata, by ich pokarać jeszcze na tym [padole]. Trzeba zatem uznać, iż zostaną ukarani za to, iż nie chcieli zaufać, jako i za brak silnej wiary i głębszego przekonania do Bożych przykazań.
- A zatem trzeba rzec, iż koniecznym jest, by Bóg im ukazywał takie rzeczy i takie znaki, aby oni sami i wszyscy inni na tym świecie uwierzyli, jako kary w nich uderzają za okrucieństwa i grzechy, a Bóg okazuje wobec nich swą potęgę, swą cnotę i swą sprawiedliwość; gdyż nikt inny takowej mocy nie posiadł. Po pierwsze, kary Boże nie są widoczne w całej swej wielkości, jakie się okazują w przeciągu czasu; lecz żadna z nich nie uderza w księcia, lecz w kierujących ich sprawami, lub kierujących wielkimi wspólnotami, jeśli jej skutki są znaczące i niebezpieczne dla ich poddanych. A nie nazywam nieszczęściami tego, co się niekiedy poddanym wydarza, jak upadek z konia, złamanie sobie nogi, a następnie jej wyleczenie, silna gorączka i z niej wyzdrowienie; takowe przypadki są dla nich korzystne i nabierają po nich rozumu. Lecz wielkie nieszczęście wtedy się zdarza, gdy Bóg jest na tyle obrażany, iż nie może tego więcej ścierpieć i pragnie okazać swą potęgę i Bożą sprawiedliwość. Wpierw umniejsza jego rozum, co jest wielką plagą dla tych, których to dotyczy; [następnie] czyni zamęt w jego domu. Książę w takowy sposób odrzucony przez Pana Naszego [Boga], uchyla się od rad i towarzystwa ludzi rozumnych, wynosi całkiem nowych, bezrozumnych, nierozważnych, gwałtownych, przytakujących we wszystkim, co powiada. Jeśli trzeba nałożyć podatek od jednego denara, wtedy mówią o dwóch; jeśli ktoś zagroził, mówią, iż trzeba go powiesić, a we wszystkim działają na ten sposób, aby nade wszystko wzbudzał [on] strach i okazywał się dumnym i odważnym, licząc na to, jako tym sposobem i oni sami strach będą wzbudzać, jakoby władza była ich dziedzictwem. Ci, których w ten sposób potraktuje, czyniąc wedle owych rad, wypędzeni i odrzuceni po długich latach służby, zachowujący przyjacielskie powiązania w swych włościach, wielce z tej przyczyny od początku będą niezadowoleni. A może się zdarzyć i tak, jako pragnąć mogą tak ich prześladować, iż ci będą zmuszeni się bronić lub uciec do któregoś z sąsiednich książąt, a przypadkiem wrogiego lub niechętnego temu, który ich wypędza, a tym sposobem do podziałów między mieszkańcami kraju mieszają się ludzie z zewnątrz. Czyż istnieje plaga lub nieszczęście równie wielkie, jak wojna pomiędzy przyjaciółmi i znajomymi, czyż jest nienawiść równie śmiertelna? Od nieprzyjaciół z zewnątrz, kiedy wnętrze kraju jest zjednoczone, łatwo się obronić; a nie mogą się spodziewać ni wsparcia, ni pobłażania. Czyż wydaje się wam, jako który mało rozumny książę [przebywający] w towarzystwie głupców, widząc, jak z daleka zbliża się doń nieszczęście, skutkujące podziałami wśród jego ludu, mógłby pomyśleć, jako to może mu w czymkolwiek zaszkodzić i dzieje się za sprawą Boga? Nie spożywa gorszego obiadu, nie sypia krócej, nie posiada mniej koni ani też mniej szat, lecz większą ma [przy sobie] kompanię, gdyż ściąga do siebie ludzi, obiecując im dobra, a rozdzielając resztki i funkcje po tych, których był wygnał, jako i ich dobra, aby umocnić swój status. A w chwili, gdy się najmniej tego spodziewa, Bóg wystawi przeciw niemu nieprzyjaciela, po którym być może nigdy się tego nie spodziewa. A zatem złe myśli i ważkie podejrzenia wzmogą się w nim wobec tych, których był obraził, a obawy w nim wzrosną przeciw wielu takim, którzy nie pragną mu uczynić nic złego. Nie będzie szukał pomocy u Boga, lecz gromadzić będzie swe siły179.
- Rozdział 20
- Przykłady nieszczęść książąt i buntów stanów, dziejących się z wyroków Bożych
- Po tym, jak król Edward uporządkował we wszystkim sprawy swego królestwa, otrzymując od naszego królestwa pięćdziesiąt tysięcy skudów rocznie przesyłanych do jego zamku londyńskiego i tak opływał w bogactwa, iż więcej już nie mógł, wtedy nagle umarł, jakoby z melancholii na skutek zaślubin naszego obecnego króla z panią Małgorzatą182, córką księcia Austrii. Jak tylko o tym otrzymał był wieść, dopadła go choroba, jako iż uznał się za omamionego w sprawie małżeństwa swej córki, którą kazał nazywać panią delfiną183, a została mu takoż odebrana pensja, od nas otrzymywana, którą nazywał trybutem, zaś nie była ni jednym, ni drugim, co już wyżej wykazywałem.
- Ów król Edward pozostawił po sobie swą żonę, dwóch urodziwych synów, z których jednego zwali księciem Walii, a drugiego księciem Yorku, dwie córki184 oraz księcia Gloucester, swego brata, który wziąwszy w swe ręce zarząd [królestwa] w imieniu swego bratanka, księcia Walii, mającego około dziesięciu lat185, złożył mu hołd jako swemu królowi, zabierając go do Londynu, a zwlekając z koronacją, by wyciągnąć drugiego syna z pewnego miejsca azylowego w Londynie, gdzie przebywał wraz ze swą matką, mającą [wobec niego] pewne podejrzenia. Na koniec, dzięki pewnemu biskupowi, znanemu jako biskup Bath186, niegdyś kanclerzowi króla Edwarda, a odwołanemu i trzymanemu w więzieniu, skąd za wielki okup został uwolniony187 []188, zatem ów biskup powiadomił rzeczonego księcia Gloucester, iż król Edward, wielce zadurzony w pewnej angielskiej damie189, obiecał był ją poślubić, jeśli tylko zgodziłaby się dzielić z nim łoże, na co ta przystała. Biskup ów rzekł, jako on sam udzielił im ślubu, a obecni byli tylko on oraz ich dwoje. Był wtedy dworzaninem i nie wyznał tego faktu, a pomógł też uciszyć ową damę; i tak owa sprawa pozostała [zakończona]. A później król Edward poślubił córkę pewnego angielskiego rycerza, znanego jako pan de Rivers, wdowę mającą już dwóch synów190, którego ona takoż poślubiła z miłości. W chwili, o której mowa, ów biskup Bath wyznał ową historię księciu Gloucester, co pomogło mu w znacznej mierze wykonać swój zbrodniczy zamiar; kazał uśmiercić swych dwóch bratanków i ogłosił się królem pod imieniem króla Ryszarda. Dwie córki [króla Edwarda] ogłosił w trakcie zgromadzenia Parlamentu bastardkami, rozkazawszy odebrać ich gronostajowy herb, a kazał takoż uśmiercić wszystkie dobre sługi swego zmarłego brata, a przynajmniej tych, których mógł dostać w swe ręce, zaś między nimi wielkiego szambelana, pana de Hastings, o którym opowiadałem, oraz pana dErmerez191 i wielu innych. Okrucieństwo owo nie trwało długo, gdyż kiedy tak [Ryszard] wzbił się w pychę większą, niż jakikolwiek król Anglii od stu lat, a kiedy kazał uśmiercić księcia Buckingham192, zaś utrzymywał [takoż] w gotowości wielkie wojsko, wtedy Bóg podburzył przeciw niemu wroga, który nie miał przy sobie żadnej potęgi; a był nim hrabia Richmond, więzień w Bretanii, obecny król Anglii, pochodzący z linii Lancasterów193; lecz nie tej najbliższej korony, cokolwiek by na ten temat powiadano, przynajmniej wedle mego wyrozumienia. On to niegdyś mówił, na krótko przed opuszczeniem owego królestwa, jako odkąd ukończył pięć lat, był strzeżony i ukrywany w charakterze uchodźcy lub trzymany w więzieniu.
- Ów hrabia był przez lat piętnaście więźniem w Bretanii za czasów księcia Franciszka, niedawno zmarłego, w ręce którego wpadł na skutek sztormu, kiedy to próbował uciec do Francji; a był przy nim jego wuj, hrabia Pembroke194. Przebywałem wtenczas z księciem [Bretanii], kiedy ci zostali pochwyceni. Ów książę potraktował go łagodnie, jak na więźnia, a po śmierci króla Edwarda [tenże] książę Franciszek dał mu wielu ludzi i statki i wraz z księciem Buckingham, który z tejże przyczyny postradał żywot, wysłał go, by ten wylądował w Anglii. Była wtedy wielka burza i wsteczne wiatry, zatem zawrócił był do Dieppe, skąd drogą lodową powrócił do Bretanii. Zaraz po powrocie, obawiając się zanudzać księcia swymi wydatkami, jako iż miał [ze sobą] jakichś pięciuset Anglików, a takoż obawiając się, aby ów książę nie ułożył się z królem Ryszardem na jego szkodę (a prawdą jest, jako w tym kierunku intrygowano po tej stronie morza), dlatego też odszedł ze swym oddziałem, z księciem się nie żegnając. Wkrótce potem opłacono mu przejście ledwo trzech do czterech tysięcy ludzi, a została przekazana przez obecnie panującego króla jemu i tych, którzy z nim byli znaczna suma pieniędzy i kilka sztuk artylerii, dostarczone przez flotę z Normandii. Wylądował w Walii, z której pochodził. Tenże król Ryszard wyruszył mu na spotkanie, lecz opuścił go pan de Stanley, angielski rycerz będący mężem matki hrabiego Richmond195, przyprowadziwszy temuż jakieś dwadzieścia sześć tysięcy ludzi. Wydali sobie bitwę i król Ryszard poległ na polu [bitewnym]196, zaś hrabia Richmond został koronowany na króla Anglii na tymże samym polu koroną owego Ryszarda197. Czyż to jest fortuna? Toż to prawdziwy sąd Boży! A na dodatek, by lepiej to pojąć, [należy dodać,] iż skoro tylko [król Ryszard] popełnił owe okrutne zabójstwo, wtedy też stracił swą żonę; niektórzy zaś powiadają, jako [to on] kazał ją uśmiercić. A miał jedynego syna198, [takoż] zaraz zmarłego. Ustęp ów, który tutaj rozwijam, więcej byłby przydatny później, gdy opowiadać będę o zgonie króla Edwarda, jako iż był on wciąż przy życiu w czasach, o których jest mowa w tymże rozdziale; lecz poczyniłem go, by rozwinąć temat mej dygresji.
- W tenże sam sposób widzieliśmy niedawno, jako zmieniła [posiadacza] korona Hiszpanii po zgonie króla, don Henryka, ostatniego [do tej pory], który był umarł, mającego za żonę siostrę króla Portugalii, [takoż] ostatniego, który zakończył żywot, z którego [związku] narodziła się urodziwa córka. Jednakże ona po nim nie nastąpiła, lecz została pozbawiona korony pod pozorem cudzołóstwa popełnionego przez jej matkę. Mimo tego sprawa nie przeszła bez echa ani wielkiej wojny, jako iż król Portugalii zapragnął wesprzeć swą siostrzenicę, a wraz z nim [uczyniło to] wielu panów z królestwa Kastylii. Jednakże siostra owego króla Henryka, poślubiona synowi króla, don Jana Aragońskiego, otrzymała królestwo i [wciąż] je posiada; a zatem ów osąd i podział zdarzył się za sprawą niebios, gdzie takoż i wiele innych decyzji zapada199.
- Widzieliście nie tak dawno temu króla Szkocji200 i jego syna201, będącego w wieku trzynastu czy czternastu lat202, [walczących] w bitwie jeden przeciw drugiemu; syn i jego partia uzyskali [zwycięstwo], zaś król został na miejscu zabity. [Ten] kazał był uśmiercić swego brata203. Wiele takoż innych rzeczy było mu przypisanych, jak śmierć jego żony204 i innych.
- Widzieliście takoż, jak księstwo Geldrii nie należy już do linii swych książąt i usłyszeliście byli o niewdzięczności jego ostatniego księcia wobec swego ojca205. Mogę wskazać wiele podobnych przypadków, mogących łatwo być uważanych za kary Boże; całe owo zło zaczęło się od pogłosek, po czym doszło do podziałów, z których wszczęły się wojny, skutkujące śmiercią i głodem; a całe owo zło przychodzi z powodu braku wiary. Trzeba zatem wiedzieć, pamiętając o ludzkiej niegodziwości, szczególnie zaś u wielkich, nie uznających ani nie wierzących w istnienie Boga, jako jest koniecznym, aby każdy pan i każdy książę posiadał swe przeciwieństwo, utrzymujące go w bojaźni i w pokorze, inaczej nikt nie zdołałby pod ich władzą lub przy nich żyć.
- Czas zatem, bym powrócił do mego głównego tematu i abym dalej ciągnął wątki owych Pamiętników, rozpoczętych na waszą prośbę, panie arcybiskupie Vienne. Ów książę Geldrii, przybywszy dopiero co pod Tournai, kazał podkładać ogień aż do przedmieść. A było w środku trzystu czy czterystu zbrojnych, którzy wyszli, deptając im po piętach podczas ich odwrotu, i zaraz ów lud począł uciekać. Tenże książę Geldrii, będąc wielce odważnym panem, zawrócił, by utrzymać dla swych ludzi drogę do odwrotu; lecz niewielu za nim poszło, zaś on sam został powalony na ziemię, a poległa tam dość znaczna liczba owego ludu; zaś niewielu królewskich ludzi się znalazło, by owego dzieła dokonać. Wojsko Flamandów wycofało się z tą jedną stratą, jako iż jeden tylko oddział wśród nich został rozbity. Panna z Burgundii, jako powiadano, wielce była rada z owego zdarzenia, tak jako i ci, którzy ją miłowali; gdyż mówią jako rzecz pewną, iż Gandawczycy byli zdecydowani zmusić ją siłą do poślubienia [księcia Geldrii]; zaś nie mogli do tego dojść za jej zgodą, a to dla wielu przyczyn, jako już o tym wyżej usłyszeliście.
- Księga VI
- Rozdział 1
- Jak król utrzymywał Anglików po śmierci Karola, księcia Burgundii, aby nie próbowali oni podbijać krajów rzeczonego księcia
- Wszystkim im [król Francji] poza ich pensjami ofiarował dary; a jestem pewien, iż owemu panu de Howard, poza jego pensją, dał w mniej niż dwa lata, i to zarówno w pieniądzach, jak i w zastawie stołowej, dwadzieścia cztery tysiące skudów, zaś szambelanowi, panu de Hastings, ofiarował za jednym razem tysiąc marek srebrem w zastawie stołowej. A od wszystkich tych osobistości znaleziono pokwitowania w Izbie Obrachunkowej w Paryżu, za wyjątkiem pana de Hastings, wielkiego szambelana Anglii, od którego znaleziono tylko jedno [pokwitowanie], a dlatego [nie wystawił ich więcej], iż jego urząd był bardzo wysoki.
- Szambelan ów pozwalał się długo namawiać, zanim zgodził się zostać pensjonariuszem króla, a ja sam byłem tego przyczyną, gdyż zaprzyjaźniłem go z księciem Karolem Burgundzkim w czasach, kiedy byłem u niego [na służbie], który to [książę] ofiarował mu tysiąc talarów rocznej pensji5. I wspomniałem o tym [naszemu] królowi, któremu spodobało się, bym w ten sam sposób postąpił, czyniąc z niego jego przyjaciela i sługę, gdyż w przeszłości zawsze był mu wielkim wrogiem, zarówno za życia księcia, jak i potem, działając na rzecz panny z Burgundii, lecz to nie dzięki niemu Anglia przez jakiś czas nie decydowała się wspomóc księżniczkę przeciw [naszemu] królowi. I tak zaszczepiłem tę przyjaźń listem, a król ofiarował mu dwa tysiące talarów pensji, co było dwukrotnością sumy ofiarowanej mu [niegdyś] przez księcia Burgundii; a wysłał doń Piotra Claireta6, jednego ze swych ochmistrzów, a szczególnie mu zlecił zadanie pobrania odeń pokwitowania, aby w przyszłości widać było i znać, iż wielki szambelan, kanclerz, admirał i wielki koniuszy Anglii waz z wieloma innymi stali się pensjonariuszami króla Francji.
- Tenże Piotr Clairet, który był wielce obrotnym mężem, odbył rozmowę z szambelanem sam na sam całkiem prywatnie w jego komnacie w Londynie. Po przekazaniu od króla koniecznych słów, okazał mu dwa tysiące talarów w złocie (gdyż w innej monecie nigdy król darów cudzoziemcom nie czynił), a jak tylko szambelan przyjął te pieniądze, Piotr Clairet poprosił go, by uczynił zadość jego misji, podpisując owo pokwitowanie. Ów pan de Hastings stawiał trudności. Wówczas Clairet na nowo prosił go, by dał mu jedynie list w trzech linijkach, przeznaczony dla króla, w którym by potwierdzał, iż otrzymał był pieniądze, a to dla wypełnienia swej misji wobec króla, jego pana, z obawy, by ten nie pomyślał, iż je sobie przywłaszczył, gdyż pan to był wielce podejrzliwy. Szambelan ów, widząc, iż prośba Claireta była słuszna, odpowiedział panu ochmistrzowi: To, co mówicie, brzmi wielce rozsądnie; lecz dar ten jest z woli króla, a nie z moich żądań; jeśli macie życzenie, bym go przyjął, to włóżcie go tutaj, do mego rękawa, lecz nie otrzymacie ani listu, ani potwierdzenia, gdyż nie pragnę, by mówiono o mnie, iż wielki szambelan Anglii został pensjonariuszem króla Francji, ani by moje pokwitowania zostały odnalezione w Izbie Obrachunkowej. Rzeczony Clairet na to zamilkł, pozostawiając mu pieniądze; udał się zdać sprawę królowi, który był wielce zagniewany, iż ten nie przywiózł mu pokwitowania; lecz [na koniec] pochwalił go i dziękował szambelanowi bardziej, niż wszystkim pozostałym sługom króla Anglii. I odtąd szambelan zawsze był opłacany, nie wydając pokwitowania7.
- W ten sposób nasz król postępował z Anglikami. Jednakże często ów król Anglii był wzywany i naciskany przez stronnictwo tejże młodej księżniczki, by pospieszył jej na pomoc. I zaraz król Anglii posyłał do [naszego] króla, by go napominać w owej sprawie i naciskać na zawarcie pokoju lub przynajmniej rozejmu. Albowiem ci z Anglii, którzy znajdowali się w jej Radzie (a szczególnie w jej Parlamencie, który jest jako [nasze] Trzy Stany, a gdzie znalazło się wiele mądrych osobistości, które patrzyły daleko i które nie pobierały pensji jak inni), ci chcieli mocno, a szczególnie [Izba] Gmin, by tenże król Anglii wspomógł rzeczoną pannę z dobrej woli; a mówili, iż z tej strony [morza] oszukiwano ich, nie dopuszczając do zawarcia małżeństwa, co było widać, gdyż w traktacie zawartym między dwoma królami w Picquigny zostało zaprzysiężone i obiecane, iż przed końcem roku miano posłać po córkę króla Anglii, którą już wówczas tytułowano panią delfiną, a czas [ten] już dawno przeminął.
- Pewnych wyrzutów, które jego poddani mu czynili, nie chciał słuchać dla wielu powodów. Był to mąż ciężki [na ciele], a lubujący się wielce w swych przyjemnościach, zaś nie chciał znosić ciężarów wojny po drugiej stronie [morza]; a widział się napastowanym przez wielkie przeciwności. Z drugiej strony, pragnienie owych pięćdziesięciu tysięcy talarów, corocznie składanych w jego zamku w Londynie, zmiękczało mu serce; kiedy zatem jego ambasadorowie przybywali, przyjmowano ich tak serdecznie, i dawano im tak piękne dary, iż odjeżdżali zadowoleni. A nigdy nie dawano im odpowiedzi, dla ciągłego zyskania na czasie; lecz mówiono im, iż niedługo król [Francji] wyśle do króla [Anglii], ich pana, ważne osobistości, które dadzą mu takie gwarancje co do spraw wątpliwych, iż powinien się nimi zadowolić.
- Zatem, kiedy ambasadorowie owi powracali [do Anglii] po trzech tygodniach lub miesiącu, czasami mniej, czasami więcej, co nie było wcale [długim] czasem w takich przypadkach, król [Francji] wysyłał tam zawsze te osobistości, których w poprzednich podróżach wcale nie było, aby, jeśli tamci poczynili już pewne kroki, których następstwa nie dały skutków, ci nie wiedzieli, co odpowiedzieć. A zatem ci, którzy tam byli wysyłani, trudzili się wielce, by dać takie gwarancje ze strony Francji owemu królowi Anglii, by ten jeszcze cierpliwie zaczekał w bezruchu; miał bowiem tak [mocne] pragnienie doprowadzić do owego małżeństwa, jako i królowa, jego żona, iż to właśnie, wraz z innymi wspomnianymi przeze mnie powodami, było przyczyną, dla której nie zważał na to, co część jego doradców uważała za ujmę dla jego królestwa, obawiając się zerwania [obietnicy] owego małżeństwa z powodu drwin, które już teraz dały się słyszeć w Anglii, a szczególnie od tych, którzy pragnęli zwady i niezgody.
- Aby nieco rozjaśnić ten ustęp, [dodam, iż] król, nasz pan, nigdy nie pragnął, by dopełniło się owe małżeństwo, jako iż wiek obu [narzeczonych] nie był wcale odpowiedni, gdyż dziewczyna, która obecnie jest królową Anglii, była o wiele starsza od pana delfina, który obecnie jest naszym królem8. I tym sposobem wśród tego symulowania, jeden lub dwa miesiące czasu zyskane na kursach tam i z powrotem, a nieprzyjaciel traci przez to najlepszy okres na czynienie komu szkody. Albowiem niewątpliwie, gdyby nie nadzieja na owo małżeństwo, król Anglii nie zniósłby, jak zajmowane są twierdze tak blisko jego [ziem] położone, [przez co] nie mógł ich bronić, a gdyby od razu opowiedział się po stronie rzeczonej panny z Burgundii, wtedy [nasz] król, który obawiał się wystawiania [swych] spraw na los i przypadek, nie osłabił by tak domu burgundzkiego, jak tego dokonał. A mówię te rzeczy zaiste tylko po to, by dać poznać, jako sprawy tego świata się toczą, aby się można nimi posłużyć lub się od nich ustrzec, zaś mogą służyć tym, w których rękach są te wielkie sprawy i którzy przeglądać będą niniejsze Pamiętniki; gdyż, choć wielki jest ich rozum, to nieco przestróg bywa niekiedy przydatnych.
- Prawdą jest, iż gdyby panna z Burgundii zechciała zgodzić się na małżeństwo z panem de Rivers9, bratem królowej Anglii, wtedy rzeczony król Anglii wspomógłby ją wraz ze sporą liczbą ludzi, lecz byłoby to małżeństwo źle urządzone, gdyż on był mało znaczącym hrabią, a ona największą dziedziczką swych czasów.
- Wiele jeszcze układów było prowadzonych pomiędzy królem [Francji] a królem Anglii. Między innymi [nasz] król zaproponował mu, jako gdyby ten zechciał przyłączyć się doń i przybyć własną osobą do któregoś z krajów rzeczonej panny, by stanąć po jej stronie, wtedy wspomniany [nasz] pan zgodziłby się na to, by ów król Anglii mógł wziąć w posiadanie tenże kraj Flandrii bez [obowiązku] złożenia zeń hołdu, a wraz z nim kraj Brabancji10. I ofiarował mu [nasz] król podbój na swój koszt czterech największych miast Brabancji oraz oddanie ich w posiadanie wspomnianemu królowi Anglii, a na dodatek opłacanie mu dziesięciu tysięcy Anglików przez okres czterech miesięcy, aby tym łatwiej mógł ponieść koszty wystawienia armii, oraz użyczyć mu dobrej i licznej artylerii wraz z ludźmi i lawetami, aby je prowadzili i używali, aby ów król Anglii mógł [dzięki temu] dokonać podboju Flandrii, podczas gdy wspomniany [nasz] pan zająłby ich [Flamandów] w innym miejscu. Król Anglii odpowiedział, iż owe miasta Flandrii były potężne i wielkie, a kraj trudny do utrzymania, gdyby go podbił, tak jak i Brabancja, zaś Anglicy nie uznaliby tej wojny za korzystną, a to z powodu przepływu ich towarów; lecz jeśli tak by się [naszemu] królowi spodobało, to może zechciałby podzielić się z nim swą zdobyczą, oddając mu kilka twierdz spośród tych, które już był podbił w Pikardii, jak Boulogne i inne, a wtedy, czyniąc to, on sam opowiedziałby się po jego stronie i wysłałby ludzi na jego usługi, [takoż] ich opłacając.
- Rozdział 2
- Jak doszło do zawarcia i dopełnienia małżeństwa panny z Burgundii z Maksymilianem, księciem Austrii, a później cesarzem
- Książę Kleve przebywał wraz z oną panną w Gandawie, a szukał usilnie przyjaciół wokół [niej], próbując doprowadzić do małżeństwa swego syna z rzeczoną panną, co do którego ona sama się nie skłaniała; a nie podobały jej się, ani jej otoczeniu, obyczaje owego syna księcia Kleve. A zatem niektórzy zaczęli układać się co do małżeństwa z synem cesarza, obecnym królem Rzymian, o którym były niegdyś prowadzone rozmowy między cesarzem a księciem Karolem, a między tymi dwoma doszło wtedy do ugody. Został nawet napisany list własną ręką owej panny na życzenie jej ojca, oraz ofiarowany został pierścień ozdobiony diamentem. A list ten przekazywał, iż aby uczynić zadość woli jej ojca, obiecywała księciu Austrii, synowi cesarza, zawrzeć małżeństwo, o którym była mowa, w sposób, jaki sobie życzył jej pan i ojciec14.
- Cesarz wysłał pewnych ambasadorów do onej panny, przebywającej w Gandawie. A skoro tylko owi ambasadorowie przybyli do Brukseli, napisano im, by oczekiwali tam jeszcze, aż wysłani do nich zostaną [posłańcy]. A stało się tak za przyczyną księcia Kleve, który wcale nie życzył sobie ich przybycia i usiłował doprowadzić do ich powrotu, niezadowolonych. Lecz ambasadorowie ci już mieli kontakty z domem [panny z Burgundii], w szczególności z księżną-wdową Burgundii, przebywającej poza [Gandawą], jak o tym usłyszeliście, i odseparowanej od wspomnianej panny z powodu owych listów, a która ich przestrzegła, jak mi to zostało powiedziane, by jechali dalej, nie zważając na swe listy, a następnie przekazała, co mają czynić, kiedy się znajdą w Gandawie, oraz jak owa panna była przychylnie wobec nich nastawiona, tak jak i wiele [osób] z jej otoczenia. Tej rady trzymali się owi ambasadorowie cesarza i udali się prosto do Gandawy15, nie zważając na to, co zostało im przeciwnego nakazane, z czego książę Kleve był wielce niezadowolony; nie znał jednakże jeszcze zupełnie sprytu dam. Zostało ustalone na ich naradzie, iż zostaną wysłuchani, oraz zostało powiedziane, iż po tym, jak przekażą swe posłanie, rzeczona panna odpowie im, jako wielce mile są widziani oraz podda pod naradę to, co jej zostanie przekazane, a nie powie nic więcej; tak owa panna zadecydowała.
- Wspomniani wyżej ambasadorowie okazali swe listy, jak im to zostało nakazane, oraz zdali swe posłanie, w którym była mowa, jak małżeństwo owo zostało ustalone pomiędzy cesarzem a księciem Burgundii, jej ojcem, za jej wolą i zgodą, jak wynikało z listów napisanych jej własną ręką, które okazali, jako i [pierścień z] diamentem, który, jako mówili, został wysłany i ofiarowany jako oznaka małżeństwa. A dopytywali się usilnie owi ambasadorowie w imieniu swego pana, czy spodoba się owej pannie dopełnienie tegoż małżeństwa, zgodnie z wolą i obietnicą jej ojca oraz jej własną, jako i ogłoszenie wobec tu obecnych, czy napisała była rzeczony list, czy nie, oraz czy jest jej wolą dotrzymać swej obietnicy. Na te słowa, i nie prosząc o odbycie narady, odpowiedziała owa panna, iż napisała była wspomniane listy na polecenie i za wolą jej ojca i wysłała była tenże [pierścień z] diamentem oraz zgadza się z jego [listu] treścią. Rzeczeni ambasadorowie wielce jej podziękowali i radośni powrócili do swych kwater.
- Książę Kleve wielce był niezadowolony z powodu tej odpowiedzi, której [sens] był przeciwny temu, co zostało ustalone na naradzie, i okazał owej pannie jako źle to powiedziała. Na to ona odparła, iż nie mogła uczynić inaczej, gdyż rzecz to była obiecana i nie mogła działać wbrew [postanowieniom]. Zważając na te słowa, jak i na fakt, iż wielu podzielało jej opinię, zdecydował kilka dni później odjechać do swego kraju i zrezygnować z kontynuowania [swych zabiegów]. I tak zakończyła się [sprawa] małżeństwa, gdyż książę Maksymilian dotarł do Kolonii, dokąd pewni słudzy owej panny przybyli na spotkanie [z nim]. A wydaje mi się, iż znali go jako źle zaopatrzonego w pieniądze i mu je przywieźli, albowiem jego ojciec był największym sknerą, tak jako książę, jak i zwykły człowiek, jaki żył w naszych czasach.
- Wspomniany wyżej syn cesarza został doprowadzony do Gandawy16 w towarzystwie ośmiu czy dziewięciu setek konnych; i zostało rzeczone małżeństwo zawarte17, które na pierwszy rzut oka nie przyniosło wcale wielkich korzyści poddanym owej panny, gdyż zamiast wnieść pieniądze, to im je [jeszcze] odjęło. Ich ilość nie mogła się mierzyć z potęgą [naszego] króla; a ich obyczaje nie pasowały nazbyt do poddanych tego domu burgundzkiego, którzy żyli pod władzą książąt bogatych, rozdzielających wspaniałe zaszczyty i utrzymujących znakomity i świetnością jaśniejący dom, [opływający] zarówno w meble, jak i zastawę stołową oraz szaty dla swych ludzi, jako i sług. Niemcy są zupełnym przeciwieństwem, gdyż są surowi i surowo też żyją. A nie ulega żadnej wątpliwości, iż to dzięki wielkim i mądrym radom, oraz korzystając z Bożej łaski, zostało we Francji wprowadzone to prawo i porządek, na mocy którego córki wcale nie dziedziczą w tym królestwie18, a to aby uniknąć popadnięcia w zależność od księcia cudzoziemskiego i cudzoziemców, gdyż Francuzi z trudem mogliby ich znieść, choć inne nacje tego nie czynią, lecz na dłużej nie ma żadnego spośród tych wielkich [nacji takich], których kraj by nie powrócił do [swych] krajan. A możecie to stwierdzić po Francji, w której Anglicy posiadali krainy przez ponad czterdzieści lat (a na tę chwilę pozostało im tylko Calais i dwa małe zamki, których utrzymanie wiele ich kosztuje; pozostałą część utracili łatwiej, niż ją wcześniej byli zdobyli, a więcej utracili w jeden dzień, niż byli podbili w jeden rok), a także po królestwie Neapolu i po wyspie Sycylii19 i innych prowincjach, które Francuzi przez wiele lat posiadali; a jako wyłączny znak [ich obecności] pozostały tylko groby ich poprzedników. A gdyby nawet znosić takiego księcia z obcego kraju, [który przebywałby] w małej kompanii [cudzoziemców] wziętej w karby, on zaś sam [wykazywałby się] rozumem, to jednak [i tak] nie można by było łatwo znieść większej liczby ludzi (gdyż [ten] przywodzi ich ze sobą lub ich ściąga dla jakieś wojennej potrzeby, jeśli takowa się trafi, jako poddanych), zarówno z przyczyny różnic obyczajów i cnót, jak i [czynionych] gwałtów, a nie mają oni miłości do kraju jako ci, którzy tu przyszli na świat, a zwłaszcza kiedy pożądają urzędów i godności i wpływu na losy kraju. Zatem dobrze czyni książę, który zachowuje się w sposób rozumny, udając się do obcego kraju, gdy ugodę czyni ze wszystkimi swymi miastami. A gdy jakiś książę nie skłania się ku tej cnocie, jako ku wszelkim innym, pochodzącej tylko z łaski Boga, to jakiekolwiek zalety by się u niego znalazło, nic one nie znaczą, a jeśli przyjdzie mu żyć ludzkim życiem, to spotkają go wielkie zamieszki i trudne sprawy, jako i tych, którym dane będzie żyć pod jego władzą, a szczególnie, kiedy przyjdzie mu się zestarzeć, a jego ludzie i słudzy nie znajdą już żadnej nadziei na poprawę.
- Wspomniane wyżej małżeństwo zostało zawarte, lecz przez to ich sprawy w niczym się nie polepszyły, gdyż oboje byli młodzi. Ów książę Maksymilian w niczym swą wiedzą się nie wyróżniał, nie tyle z powodu swej młodości20, co z przyczyny przebywania w kraju dlań obcym, a także dla dość miernej edukacji, przynajmniej co do spraw wielkich. Co więcej, nie było zupełnie ludzi zdolnych z zapałem poprowadzić [ich] sprawy; a kraj pogrążał się w wielkich kłopotach, i tak się dzieje aż do teraz, zaś widać, iż jeszcze tak potrwa. A jest też wielce niewłaściwym dla jakiegoś kraju, jako rzekłem, gdy trzeba, by brał sobie pana z obcego kraju, a Bóg uczynił wielką łaskę królestwu Francji co do tego rozporządzenia, o którym mówiłem, wedle którego córki zupełnie nie mogą dziedziczyć. Mały dom może od tego wzrosnąć; lecz dla wielkiego królestwa jak to, mogłyby wyniknąć tylko nieszczęścia.
- Po kilku dniach od owego ślubu utracony został kraj Artois, lub też [stało się to] podczas układów; dobrze, jeśli nie mylę się co do natury spraw, a jeśli się mylę co do dat, dla przykładu o miesiąc w przód lub w tył, niech czytelnicy raczą mi wybaczyć. Sprawy króla ciągle miały się lepiej, gdyż nie było żadnego stronnictwa [przeciwnego], zaś trwała wciąż zima, a że nie było żadnego rozejmu ani otwartych układów, które by [mogły] zakończyć się ugodą, gdyż nie miałyby sensu, to i dlatego też wojna wciąż trwała.
- Ów książę Maksymilian i panna z Burgundii mieli syna już pierwszego roku; a jest nim arcyksiążę Filip, który obecnie panuje21. Drugiego roku mieli córkę, która obecnie jest naszą królową, znaną jako Małgorzata22. Trzeciego roku syna, znanego jako Franciszek23, na cześć Franciszka Bretońskiego. Czwartego roku [Maria Burgundzka] zmarła z przyczyny upadku z konia lub z gorączki, lecz prawdą jest, że upadła. Niektórzy twierdzą, iż była przy nadziei. Była to wielka strata dla swoich, gdyż była wielce szlachetną i dobrą damą, a wielce też podziwiana przez swych poddanych, którzy ją szanowali i obawiali się więcej, niż jej męża; toteż była ona damą swego kraju. Miłowała wielce swego męża i miała dobrą opinię. Śmierć owa nastąpiła w 1482 roku24.
- W Hainaut król dzierżył miasta Quesnoy-le-Comte i Bouchain, które zwrócił; z tej przyczyny niektórzy się temu dziwili, zważając na to, iż nie pragnął żadnego układu, a chciał wziąć wszystko, nic temu domowi nie pozostawiając. A myślę, iż gdyby mógł wszystko roztrwonić i rozdać wedle swej woli, oraz całość [swej pracy] zniszczyć, to by tak uczynił; lecz to, co go popchnęło do zwrotu tychże miast w Hainaut, miało dwie przyczyny: po pierwsze, mówił, iż wydaje mu się, iż król posiada więcej potęgi i władzy w swoim królestwie, w którym jest pomazany i koronowany, niż poza nim, a miejsca te były położone poza królestwem (a zostały zwrócone w roku 1478). Innym powodem było to, iż pomiędzy królami Francji a cesarzami były złożone wielkie przysięgi i zawarte przymierza, jako ani jedni nic nie poczynią w Cesarstwie, ani drudzy w królestwie [Francji], a te miejsca, o których mowa, położone były w Cesarstwie. Dla tej to samej przyczyny zwrócił Cambrai, które przekazał w neutralne ręce, szczęśliwy z jego utraty; zwłaszcza iż [mieszkańcy] byli wprowadzili króla do miasta w zamian za zagwarantowanie [ich praw].
- Rozdział 3
- Jak król Ludwik dzięki swemu namiestnikowi Karolowi dAmboise odzyskał kilka miast w Burgundii, które książę Oranii przeciw królowi był pobuntował
- Owa wojna burgundzka trwała dość długo, a to z powodu dość małej pomocy od Niemców. Jednak potęga króla była dla nich zbyt wielka. Brakowało Burgundczykom pieniędzy, ludzie się burzyli; twierdze były brane dzięki konszachtom. Razu pewnego pan de Craon obległ miasto Dole, stolicę hrabstwa Burgundii. Był on wodzem króla. Nie miał wcale wielu ludzi i [przez to] miano go w pogardzie; takoż źle mu się wiodło, gdyż przez wypad, który poczynili ci w środku, musiał nagle zwinąć oblężenie i stracił część swej artylerii i nieco ludzi, co sprowadziło nań wstyd i poczucie winy wobec króla. Król zaś, strapiony tym zdarzeniem, zaczął rozglądać się za innymi zarządcami w Burgundii, zarówno z przyczyny tego przypadku, jako i z powodu wielu rabunków, popełnionych przezeń w tymże kraju, a które po prawdzie były zbyt znaczne. Jednak zanim został odwołany ze swej funkcji, odniósł jakoweś zwycięstwo nad grupą Niemców i Burgundczyków27, a został wtedy pojmany pan de Châteauguyon, największy pan w Burgundii. W dalszej części tego dnia nic wielkiego się nie wydarzyło. Mówię o tym na podstawie pogłosek, lecz ten pan de Craon zyskał przez to osobistą renomę.
- Jako zacząłem już mówić, król zdecydował, z przyczyn wyżej wspomnianych, wyznaczyć nowego zarządcę w Burgundii, nie tykając żadnych dóbr czy korzyści owego pana de Craon, poza tym, iż odebrał mu [większość] jego zbrojnych, za wyjątkiem sześciu zbrojnych i dwunastu łuczników, których mu pozostawił jako eskortę. Ów pan de Craon był mężem bardzo grubym28; i raczej zadowolony, powrócił do domu, gdzie został dobrze przyjęty. Król mianował na jego miejsce pana Karola dAmboise, seniora Chaumont29, męża wielce walecznego, rozumnego i obrotnego. A zaczął ów pan od działań zmierzających do oddalenia wszystkich Niemców, którzy z nim walczyli w Burgundii, nie tyle po to, by ich wykorzystać, tylko by tym łatwiej podbić resztę kraju, a ich samych wziąć na swój żołd; posłał po Szwajcarów, których nazywał panami od ligi, a ofiarował im piękne i wielkie udziały: po pierwsze, dwadzieścia tysięcy franków rocznie, które dawał na rzecz miast, których są cztery: Berno, Lucerna, Zurich i, jako mi się zdaje, Fryburg także był wśród nich; zaś ich trzy kantony, którymi są wioski otoczone ich górami Schwytz, od którego wzięli nazwę, Solura30 i Underwalden, także miały w tym swój udział. Także [ofiarował] dwadzieścia tysięcy franków rocznie, które dawał poszczególnym ludziom oraz osobom, z których pomocy i usług korzystał w tych marchiach31. Został ich obywatelem, a chciał też od nich dyplomu [jego nadania], a także ich pierwszym sojusznikiem. W tym względzie stawiali pewne trudności, gdyż od zawsze to książę Sabaudii był ich pierwszym sojusznikiem; jednak wyrazili zgodę na jego prośby, a także na przekazanie królowi sześciu tysięcy ludzi do stałej służby, płacąc im cztery i pół tysiąca niemieckich florenów na miesiąc; a liczba ich wciąż była ta sama aż do zgonu tegoż pana.
- Ubogiemu królowi taki manewr by się nie udał, ale cała sprawa obróciła się na jego korzyść; a [co do Szwajcarów], myślę, iż na koniec wyjdzie to na ich szkodę, gdyż nie są do pieniędzy przyzwyczajeni, które wcześniej mało znali, a zwłaszcza w złotej monecie, a byli bardzo bliscy tego, by się sami podzielić. Inaczej nie można im zaszkodzić, tak ich ziemie są surowe i ubogie, zaś oni sami są dobrymi żołnierzami; dlatego też mało kto próbuje ich najeżdżać.
- Jak tylko rzeczone traktaty zostały zatwierdzone, a wszyscy Niemcy, którzy przebywali w Burgundii, przeszli na służbę i żołd króla, potęga Burgundczyków została we wszystkich punktach złamana. I aby skrócić ten temat, [dodam, iż] po wielu innych działaniach zarządcy, pana de Chaumont, [ten] obległ Rochefort, zamek położony koło Dole, gdzie przebywał pan Klaudiusz de Vaudrey32. Zajął go na mocy układu33. Potem obległ Dole, pod którym jego poprzednik na urzędzie zwinął był [oblężenie], jak mówiłem, i [tym razem] został wzięty szturmem. Powiadają, iż niektórzy Niemcy spośród tych nowo pozyskanych usiłowali doń wkroczyć, by go bronić; lecz tyle wolnych łuczników do nich się przyłączyło, nie wiedząc o podstępie, lecz tylko dla pozyskania [łupu], iż kiedy byli w środku, wszyscy zabrali się do łupienia, a miasto zostało spalone i zniszczone34.
- Wkrótce po tym zajęciu [pan de Chaumont] obległ Auxonne, miasto wielce warowne; lecz miał tam mocne konszachty z tymi w środku; a napisał do króla, [prosząc] o urzędy dla pewnych [osób], które wymienił, zanim podejmie oblężenie, na co chętnie uzyskał zgodę. Choć nie było mnie w tych stronach, kiedy owe wydarzenia miały miejsce, to jednak znam je dzięki raportom przysyłanym do króla i dzięki listom, które doń pisano, a które widziałem, zaś często na polecenie tegoż pana na nie udzielałem odpowiedzi. W owym Auxonne było mało ludzi, a wodzowie porozumieli się z rzeczonym zarządcą, ci zaś po pięciu czy sześciu dniach je wydali35. I tak nie pozostało już nic więcej do wzięcia w Burgundii, jak tylko trzy czy cztery zamki zbudowane na skałach, jak Joux i inne, a także pozyskania posłuszeństwa Besançon, które jest miastem cesarskim i w niczym nie podlega hrabstwu Burgundii, lub może w niewielkim stopniu; lecz ponieważ było enklawą w tym kraju, było powolne panu tegoż kraju. Zarządca ów doń wkroczył [doń] w imieniu króla36, po czym je opuścił; a tamci wypełnili te powinności, które mieli w zwyczaju wypełniać na rzecz innych książąt, którzy posiadali byli Burgundię.
- I tak cała Burgundia została podbita, a ów zarządca wykazał się wielką obrotnością, zaś król takoż mocno go wspierał, by ów zarządca nie zechciał aby pozostawić jakiejś twierdzy w tym kraju w nieposłuszeństwie, aby już [sam] nie musiał się trudzić, a także by król go stamtąd nie odwołał, by go użyć w innym miejscu, gdyż kraj Burgundii jest płodny, a czynił w nim tak, jakby był jego własny (a ów pan de Craon, o którym mówiłem, oraz pan de Chaumont, obaj robili tu swe interesy), i przez czas pewien kraj ten pozostawał w pokoju pod rządami rzeczonego pana de Chaumont. Jednakże kilka twierdz później się zbuntowało, kiedy ja tam przebywałem37, takie jak Beaume, Semur, Verdun38 i inne; a byłem tam wtedy obecny, zaś wysłany zostałem tam przez króla wraz z pensjonariuszami jego domu, a stało się po raz pierwszy, gdy przydzielił owym pensjonariuszom wodza, i od tej pory stało się to zwyczajem oraz jest nim aż do dzisiaj. Twierdze te zostały odbite dzięki rozumowi i działaniom owego zarządcy oraz z powodu braku rozumu jego przeciwników. W tym widać różnicę między ludźmi, a sprawia to łaska Boga, gdyż przydziela tych rozumnych do partii, którą chce wspierać, lub też daje mądrość do ich wyboru temu, który ma taką władzę; a ukazał to w sposób widoczny, i czyni tak aż do teraz, iż ze wszystkich [książąt] pragnął najbardziej wspierać naszych królów, zarówno tego, który był umarł, naszego dobrego pana, jak i obecnego.
- Tych, którzy zajęli te twierdze, było wielu, choć nie od razu przybyli do tych [twierdz], które dla nich się pobuntowały, lecz dały dość czasu zarządcy, by ten zebrał [wojska], co [nie] powinny były czynić, gdyż dość [dobrze] znali jego pozycję, zważając na miłość, którą kraj go obdarzył. Dlatego też pragnęli zamknąć się w Beaume, które jest miastem wielce warownym; to byli w stanie utrzymać, a inne [miasta] nie.
- Dnia, w którym ów zarządca wyszedł w pole, by przybyć pod pewne nędzne miasteczko zwane Verdun, będąc dobrze poinformowanym co do jego stanu, zaś tamci tam wkroczyli, próbując następnie dotrzeć pod Beaume; a było ich, konnych i piechoty, sześciuset wybranych mężów, Niemców z hrabstwa Ferrette, prowadzonych przez pewnych rozumnych mężów z Burgundii, a jednym z nich był Szymon de Quingey. Zatrzymali się w chwili, kiedy jeszcze mogli przejść i wkroczyć do owego Baume, którego nie można było na nich zdobyć, jeśli tylko by udało im się doń wkroczyć. Z braku dobrej rady, przebywali w tym miejscu o jedną noc za długo, a zostało ono oblężone i wzięte szturmem, po czym Beaume [takoż] zostało oblężone, a wszystko zostało odzyskane. Nigdy później nieprzyjaciel w Burgundii nie odzyskał wigoru.
- W tym czasie przebywałem w Burgundii wraz z pensjonariuszami króla, jak już o tym mówiłem, a ów pan kazał mi jechać z powodu pewnego listu, którego doń napisano, a w którym stało, iż oszczędziłem pewnych mieszczan z Dijon, zaś rzecz dotyczyła kwater dla zbrojnych. To właśnie, wraz z innymi niewielkimi podejrzeniami, było powodem, dla którego wysłano mnie tak nagle do Florencji. Okazałem posłuszeństwo, tak jak rozum mi to nakazywał, i wyjechałem zaraz po otrzymaniu listów.
- Rozdział 4
- Jak pan dArgenton podczas wojen w celu podboju Burgundii został wysłany do Florencji i jak w imieniu króla przyjął hołd z księstwa Genui i od księcia Mediolanu
- Wspomniani zarządcy, widząc, jak całe miasto opowiedziało się po ich stronie i po stronie Medyceuszów, napisali niezwłocznie do miejsc przechodnich, by pochwycono każdego uciekającego męża, i by takiego do nich doprowadzić. Rzeczony pan Jakub de Pazzi został pochwycony w tejże godzinie, tak jak i wysłannik papieża Sykstusa50, wyznaczony na dowódcę pod rozkazami hrabiego Hieronima51, którzy brał udział w tym przedsięwzięciu. Natychmiast został ów [Jakub] de Pazzi powieszony wraz z innymi u okien [pałacu]52. Innemu, owemu wysłannikowi papieża, ścięto głowę, a wielu pochwycono w mieście, którzy zostali wszyscy bezzwłocznie powieszeni, i wśród nich [był] Franciszek de Pazzi53; zaś wydaje mi się, iż zostało powieszonych wszystkich jakiś czternastu znaczących ludzi, a wielu spośród zwykłych sług zostało w mieście zabitych.
- Kilka dni po tych wydarzeniach przybyłem, wysłany przez króla do miasta Florencji54. A nie zwlekałem, odkąd wyjechałem z Burgundii, by tu przybyć; gdyż przebywałem tylko dwa lub trzy dni u pani Sabaudii, która była siostrą naszego króla, i która mnie bardzo dobrze przyjęła55. A stamtąd udałem się do Mediolanu, gdzie podobnie przebywałem dwa lub trzy dni, by ich tam poprosić o zbrojnych do pomocy owym Florentczykom, z którymi byli wówczas w sojuszu; na to chętnie się zgodzili, zarówno odpowiadając na żądanie króla, jak i z własnego obowiązku; i zaraz postawili trzystu zbrojnych, zaś później wysłali i następnych.
- A kończąc ten temat, [dodam, iż] papież wysłał ekskomunikę Florentczykom56, jak tylko te wydarzenia miały miejsce, oraz wojsko należące zarówno do niego, jak i do króla Neapolu, które to wojsko było wielkie i piękne, a liczyło wielu dobrych ludzi57. Zaczęli [oni] oblegać Castelinę koło Sieny i ją zajęli, jako i wiele innych twierdz; a mogło się łatwo zdarzyć, iż Florentczycy owi zostaliby całkiem pokonani, gdyż długi czas nie prowadzili wojny i nie pojmowali niebezpieczeństwa swej zguby. Wawrzyniec Medyceusz, który pozostawał ich przywódcą w mieście, był młody58, i kierowali nim [również] ludzie młodzi, a opierał się uparcie na swej własnej opinii; i mieli niewielu wodzów, a ich wojsko było bardzo nieliczne. U papieża i króla Ferdynanda wodzem był książę Urbino59, mąż wielce rozumny i dobry dowódca. Był tam także pan Robert de Rimini60 (który później został znaczącym mężem) i pan Konstanty de Pesaro61 oraz wielu innych, a wśród nich dwóch synów wspomnianego króla [Neapolu], czyli książę Kalabrii62 i pan don Fryderyk, którzy to obaj wciąż żyją, oraz wielka liczba innych dobrych mężów. I tak brali wszystkie twierdze, jako było, choć nie tak szybko, jako być miało, gdyż nie znali zupełnie sposobów brania twierdz ani ich obrony; lecz co do działań w polu i utrzymywania porządku, tak w furażach, jak i innych sprawach, które są konieczne, by trzymać pole, to znają się [na nich] lepiej od nas.
- Wsparcie [naszego] króla coś im dało, lecz nie tyle, ile bym chciał, gdyż nie było duszy, która by im pomogła, lecz tylko moja eskorta. Pozostałem w tejże Florencji lub na jej ziemiach przez rok63, dobrze przez nich traktowany i [żyjąc] na ich koszt, a lepiej traktowany ostatniego dnia niż pierwszego. A następnie poproszony [zostałem] przez króla, bym powrócił, a przejeżdżając przez Mediolan64, przyjąłem w imieniu króla od obecnego księcia Mediolanu, zwanego Janem Galeazym65, hołd z księstwa Genui66, a przynajmniej przyjąłem go od pani, jego matki67, która złożyła ów hołd w jego imieniu68. A stamtąd przybyłem do króla, naszego pana, który wielce serdecznie i dobrze mnie przyjął, i zapoznał mnie ze swymi sprawami w większym stopniu, niż zwykł to kiedykolwiek czynić; zaś spałem razem z nim [w komnacie], choć nie byłem tego godny, a miał dość innych, którzy by więcej do tego byli sposobni; lecz był na tyle rozumny, iż nie można było przy nim popełnić błędu, jeśli tylko usłuchało się, czego zażądał, nie dorzucając niczego od siebie.
- Rozdział 5
- O powrocie pana dArgenton z Włoch do Francji i o boju pod Guinegatte
- Byłem przy królu, kiedy te wieści doń dotarły. A był tym wielce poruszony, gdyż zupełnie nie zwykł przegrywać, zaś [wcześniej] był tak bardzo zadowolony z [przebiegu] tych spraw, iż zdawałoby się, jakoby wszystkie sprawy toczą się wedle jego woli. Lecz także jego rozum pomagał mu wielce w takich chwilach, jako iż nic nie pozostawiał przypadkowi, a za nic nie chciał się zdać na [ślepy] los bitew, a ta tutaj nie zdarzyła się z jego rozkazu. Uczynił swe wojska tak wielkimi, iż mało znalazłoby się mężów zdolnych z nimi walczyć, a dobrze je zaopatrzył w artylerię, i to lepiej, niż którykolwiek z królów Francji. I w ten sposób próbował znienacka zajmować twierdze, a zwłaszcza te, które były źle zaopatrzone; a kiedy już je miał, zapełniał je taką liczbą ludzi i artylerii, iż niemożnością było mu je odebrać; zaś gdy znalazł się w środku [wrogiej twierdzy] taki dowódca lub inny, który by miał możność wydania jej za pieniądze, a zechciał z nim się układać, to mógł być pewien, iż znalazł na to kupca; zaś niemożebne było przerazić go [króla] żądaniem [zbyt] wielkiej sumy, a [on] chętnie przyznawał to, o co go proszono, lub też po większej części.
- Był przerażony po usłyszeniu pierwszych wieści z tej bitwy, sądząc, iż nie powiedziano mu całej prawdy i była ona na całej linii przegrana, iż stracił wszystko to, co zdobył na tymże domu burgundzkim i na owych [przygranicznych] marchiach, a to, co pozostało, było zagrożone. Jednakże, kiedy poznał prawdę, uspokoił się i zdecydował się na zaprowadzenie porządku w tym sensie, by więcej nie brano się za takowe działania bez jego wiedzy, a wielce był rad z pana des Cordes.
- W tej też chwili postanowił zawrzeć pokój z tymże księciem Austrii, byle tylko mógł to uczynić pod każdym względem na swą korzyść i aby, czyniąc to, mógł poskromić owego księcia z pomocą jego własnych poddanych, co do których wiedział, iż skłaniają się ku temu samemu, co on celowi, [czyli] żeby ten nigdy nie zdobył się na to, aby mu szkodzić.
- Zatem [król] postanowił całym sercem, by zaprowadzić w swym królestwie wielki ład, głównie co do długości trwania procesów, a przy okazji dobrze okiełznać ów trybunał Parlamentu; nie po to, by umniejszyć jego znaczenie czy władzę, lecz dlatego, iż pewne praktyki, które miały [tam] miejsce, odbywały się wbrew jego sercu. Również mocno sobie życzył, by w królestwie tym panował jeden zwyczaj i aby używano jednej wagi i miary, oraz by wszystkie te zwyczaje zostały spisane po francusku w jednej pięknej księdze po to, by uniknąć oszustw i łupiestw adwokatów, które tak są powszechne w tym królestwie, jako w żadnym innym nie są podobne, a tutejsza szlachta winna dobrze o tym wiedzieć. A gdyby Bóg okazał mu łaskę życia o jeszcze pięć czy sześć lat dłużej bez zbytniego przytłoczenia chorobą, wiele by dobrego uczynił dla swego królestwa. Lecz takoż mocno ich uciskał [podatkami], więcej, niż kiedykolwiek czynił to król; lecz ani [żaden] autorytet, ani błagania nie zdołały go przekonać do ich obniżenia, do tego trzeba było jego własnej woli, jako [to się zdarzyło] wtedy, gdy pragnął, by Bóg zechciał ochronić go przed chorobą; dlatego też dobrze jest czynić dobro, jeśli się ma ku temu sposobność, a wtedy i Bóg da zdrowie.
- Układ, który król pragnął zawrzeć z owym księciem Austrii, jako i jego żoną oraz z całym ich krajem, był taki, by za pośrednictwem Gandawczyków ułożyć małżeństwo między panem delfinem, jego synem, obecnym królem, a córką owego księcia i księżnej, oraz by tym sposobem przypadły mu hrabstwa Burgundii, Auxerrois, Mâconnais, Charolais, podczas gdy on zwróciłby im Artois, zatrzymując gród w Arras w takim stanie, do jakiego był go doprowadził, jako iż samo miasto nic już nie znaczyło, zważając na [stan] jego murów obronnych; gdyż zanim król wziął Arras, miasto było obwarowane przeciw grodowi, a były między nimi wielkie fosy i wielkie mury. Takoż i gród był dobrze obwarowany, a dzierżony był w imieniu króla przez biskupa75; lecz panowie z owego domu burgundzkiego umieli zawsze, lub przynajmniej od stu lat, umieścić biskupa, który im się podobał, jako i dowódcę grodu. Król, aby utwierdzić swą władzę, uczynił inaczej i kazał zburzyć owe mury, a odbudować je od strony przeciwnej; gdyż zamknął gród przed miastem, zaś wielka fosa [została] między nimi dwoma. W ten sposób nic nie tracił, gdyż miasto jest obecnie zmuszone do posłuszeństwa wobec grodu.
- O księstwie Burgundii, jako i hrabstwie Boulogne oraz miastach położonych nad rzeką Sommą, kasztelaniach Péronne, Roye i Montdidier, zupełnie nie wspominał. Targi owe się przeciągały, a Gandawczycy nadstawiali ucha, zaś byli wielce niewzruszeni wobec księcia i księżnej, jego małżonki. I kilka innych spośród wielkich miast Flandrii i Brabancji było dość skłonnych poddać się ich woli, a zwłaszcza Bruksela, co było dość niezwykłe, zważając na to, iż książęta burgundzcy Filip i Karol zawsze tam przebywali, a i obecnie książę i księżna Austrii wciąż jeszcze tam zamieszkują; lecz korzyści i przyjemności, z których czerpali za [panowania] wspomnianych książąt spowodowały u nich nieposzanowanie Boga i swych panów, a że kusili zły los, toteż od tej pory już ich, jako widzieliście, doświadczył.
- Rozdział 6
- Jak król Ludwik przez chorobę całkowicie tracił zmysły i mowę, okresowo odzyskując zdrowie i siły, i jak mieszkał w swym zamku Plessis-lz-Tours
- Pan ów był dobrze leczony i dawał znaki, co chciał powiedzieć. Między innymi poprosił o oficjała79 z Tours, by się wyspowiadać, a dawał znaki, by mnie sprowadzono, gdyż udałem się był do Argenton, które jest położone o jakieś dziesięć mil stamtąd. Kiedy przybyłem, zastałem go przy stole; a z nim mistrza Adama Fumée80, który niegdyś był medykiem króla Karola, a który w czasie, o którym mówię, był mistrzem od petycji, oraz innego medyka zwanego mistrzem Klaudiuszem81. Mało pojmował z tego, co doń mówiono, lecz nie odczuwał wcale bólu. Dał mi znak, bym położył się spać w jego komnacie: nie wypowiadał zbyt wielu słów. Usługiwałem mu przez piętnaście dni do stołu i wokół jego osoby jako pokojowiec, co poczytywałem sobie za wielki honor i byłem z tej przyczyny w wielkim poważaniu. Po dwóch lub trzech dniach mowa i zmysły zaczęły mu powracać; a zdawało mu się, iż nikt go nie rozumie lepiej ode mnie, przez co chciał, bym trzymał się blisko niego; a wyspowiadał się przed wspomnianym oficjałem w mojej obecności, gdyż inaczej nie byłby zrozumiany. Nie miał wiele do powiedzenia, gdyż spowiadał się był kilka dni wcześniej, albowiem kiedy królowie Francji chcą dotykać chorych na skrofuły82, wtedy się spowiadają, a nasz król nigdy nie uchylał się od tego [obowiązku] przynajmniej raz w tygodniu. Jeśli inni tego nie czynią, to postępują wielce niegodnie, gdyż jest zawsze dość ludzi dotkniętych niemocą.
- Kiedy już poczuł się nieco lepiej, wtedy zaczął się dopytywać o tych, którzy przytrzymywali go siłą. Zostali mu wskazani: zaraz wygnał ich wszystkich ze swego domu. Niektórym odebrał ich urzędy i nigdy już później ich nie ujrzał. Innym, jak panu de Segré83 i Gilbertowi de Grassay, seniorowi Camperoux, niczego nie odebrał, lecz ich odprawił. Wielu było zdziwionych tą fantazją, potępiając to działanie i mówiąc, iż ci czynili to dla jego dobra, zaś mówili prawdę; lecz wyobrażenia książąt są inne, a nie mogą ich pojąć ci wszyscy, którzy się wypowiadają. Nic nie napełniało go większą obawą jak utrata posłuszeństwa swych poddanych, a które było wielce silne, jako iż nie okazywano mu nieposłuszeństwa w niczym. Z drugiej strony, król Karol, jego ojciec, kiedy został dotknięty chorobą, od której to umarł, to wyobrażał sobie, iż chciano go otruć na żądanie jego syna, a nabrał w tym takiego przekonania, iż nie chciał już jeść; dlatego też postanowiono za poradą jego medyków i jego najważniejszych i najbliższych sług, iż karmić się go będzie siłą; tak też uczyniono i po długich rozważaniach i na rozkaz osób mu służących, włożono mu w usta nieco kaszy. Wkrótce po tym siłowym karmieniu król Karol umarł84. Wspomniany król Ludwik, który zawsze potępiał ten sposób, wziął sobie mocno do serca, jako przetrzymywano go siłą, a okazywał to więcej, niż sam w głębi serca odczuwał, jako iż największą przyczyną takowego działania była obawa przed tym, by nie stano się panem jego osoby także w innych rzeczach, jako w czynnościach przy jego sprawach i materiach, pod pozorem, iż stracił zmysły.
- Kiedy tylko przeraził tych wszystkich, o których mówiłem, pytał się o załatwianie [bieżących] spraw przez swą Radę oraz o depesze, które w ciągu tych dziesięciu czy dwunastu dni miały być wysłane, a za które odpowiedzialni byli: biskup Albi85, jego brat [będący] zarządcą Burgundii86, marszałek de Gié oraz pan du Lude; gdyż ci właśnie znajdowali się [w pobliżu] w chwili, kiedy owa choroba go dopadła i zostali oni wszyscy zakwaterowani w pobliżu jego sypialni w dwóch małych komnatach, które się tam znajdowały, a chciał ujrzeć zapieczętowane listy, które przyszły i które przychodziły o każdej godzinie. Pokazano mu najważniejsze, a ja mu je przeczytałem. Robił wrażenie, jakby je słuchał, brał je do ręki i udawał, iż je czytał, choć nie miał większej świadomości, a wypowiadał kilka słów lub znakami pokazywał, jaką odpowiedź chciał, by udzielono. Mało spraw załatwialiśmy, czekając na koniec tejże choroby, gdyż był on takim panem, z którym należało postępować właściwie. Choroba owa trwała u niego jakieś piętnaście dni, a powrócił do swego poprzedniego stanu co do zmysłów i mowy; lecz pozostał słabym i obawiał się powrotu do tej niewydolności, gdyż z natury okazywał skłonność do braku wiary w rady medyków.
- Jak poczuł się dobrze, uwolnił kardynała Balue, którego trzymał jako więźnia przez czternaście lat87 i wielokrotnie był o to proszony przez Stolicę Apostolską i nie tylko, został z tego rozgrzeszony na mocy brewe wysłanego na jego prośbę przez naszego Ojca Świętego, papieża.
- Jak owa choroba go dotknęła, ci, którzy przy nim wtedy byli uznali go za martwego, a powysyłali wiele rozporządzeń, by przerwać ściąganie pewnego nazbyt wysokiego i okrutnego haraczu, który ostatnio był nałożył za radą pana des Cordes, jego dowódcy w Pikardii, aby utrzymać dwadzieścia tysięcy regularnie opłacanej piechoty i dwa tysiące pięciuset pionierów88, a nazywano tych tutaj ludzi wojskiem polowym. A wyznaczył w tymże czasie tysiąc pięciuset swych ordonansowych zbrojnych, by stawali pieszo, kiedy by zaszła taka potrzeba. Kazał zbudować dużą liczbę wozów, by ich w nich rozmieścić, jako też namioty i pawilony; zaś postawił to na wzór wojsk księcia Burgundii. A kosztował ów obóz tysiąc pięćset franków rocznie. Kiedy był gotów, pojechał go oglądnąć przy Pont-de-lArche w Normandii89, stojącego w pięknej leżącej tam dolinie. A stało tam sześć tysięcy Szwajcarów, o których mówiłem. Widział ich tylko wówczas. I powrócił do Tours, gdzie na nowo powróciła jego choroba i znowu stracił mowę, a przez jakieś dwie godziny myślano, iż umarł; zaś przebywał na galerii krytej słomą, i wielu razem z nim. Pan du Bouchage i ja poleciliśmy go panu świętemu Klaudiuszowi90; a wszyscy inni obecni także go polecili. Wkrótce powróciła mu mowa i zaraz pojechał do domu, bardzo osłabiony. A zdarzyła się owa druga choroba w 1481 roku91. Przejeżdżał przez kraj jak poprzednio, a udał się do mnie, do Argenton, gdzie pozostał przez miesiąc92, wielce złożony chorobą, a stamtąd do Tours93, takoż chory. A stamtąd przedsięwziął podróż do [sanktuarium] świętego Klaudiusza94, któremu został polecony, jako usłyszeliście.
- Wysłał mnie był do Sabaudii, jak wyjechał z Tours, przeciwko panom de La Chambre95, de Miolans96 i de Bresse (a którym w sekrecie pomagał), gdyż pochwycili pana dIllins97 z Delfinatu, któremu powierzył był rząd księcia Filiberta, swego siostrzeńca. A wysłał w ślad za mną wielką siłę zbrojnych, którą prowadziłem na Macon przeciw panu de Bresse98.
- Jednakże on i ja w sekrecie się porozumieliśmy, a on pochwycił owego pana de La Chambre, śpiącego w komnacie wraz z księciem w Turynie w Piemoncie, gdzie przebywał, po czym o tym mnie powiadomił. I zaraz kazałem wycofać zbrojnych, gdyż powiódł księcia Sabaudii do Grenoble, gdzie pan marszałek Burgundii99, markiz de Rothelin i ja przybyliśmy, by go powitać. Król poprosił, bym doń przybył do Beaujeu w Beaujolais100; a zaskoczony byłem jego widokiem, tak był wychudzony i rozbity, a zaskoczony byłem [też], iż mógł podróżować przez kraj; lecz niosło go jego wielkie serce.
- W owym mieście Beaujeu otrzymał listy, [mówiące o tym], jako księżna Austrii była umarła w następstwie upadku z konia, jako iż cwałowała na nieokiełznanym rumaku: ten zrzucił ją, a ona upadła na duży kawał drzewa. Niektórzy twierdzą, iż nie stało się to na skutek upadku, lecz gorączki. Jakkolwiek by nie było, umarła ona kilka dni po owym upadku, a stało się to z wielką szkodą dla jej poddanych i przyjaciół, gdyż nie zaznali oni już później szczęśliwości ani pokoju; albowiem ów lud z Gandawy i innych miast miał ją w większym poważaniu niźli jej męża, jako iż była damą z tego kraju. A zdarzyło się to w roku 1482. Ów pan przekazał mi te wieści, a sprawiły mu wielką radość. A takoż [dlatego, iż jej] dwoje dzieci101 pozostały pod pieczą Gandawczyków, których znał skłonność do wzniecania tumultów i podziałów przeciw rzeczonemu domowi burgundzkiemu. A zdawało im się, iż nastała właściwa godzina, gdyż książę Austrii był młody i ubogi, jako iż żył jeszcze jego ojciec, zaś ze wszystkich stron prowadził wojny, i był cudzoziemcem (dlatego też po prawdzie żadnego wsparcia nie otrzymywał), a mało miał towarzyszy, gdyż cesarz, jego ojciec, był zbyt wielkim skąpcem.
- Od tej chwili król wszczął rozmowy przez pana des Cordes z rządcami Gandawy i układał się co do małżeństwa swego syna, pana delfina, z córką owego księcia, zwaną Małgorzatą, obecną naszą królową. Zwrócono się z tym wszystkim do pewnego pensjonariusza miejskiego, znanego jako Wilhelm Rym102, męża rozumnego i obrotnego oraz niejakiego Coppenollea103, ławnika, który był szewcem, a miał wielki mir wśród ludu; gdyż mężowie tego pokroju go mają, gdy panuje tam podobny bezład.
- Król powrócił do Tours104 i tam zamknął się tak, iż niewielu z ludzi go widziało; a zaczęły się u niego silne [stany] podejrzliwości wobec wszystkich, a z obawy, by mu nie odebrano lub umniejszono władzy, oddalił od siebie wszystkich tych, których miał w zwyczaju [trzymać przy sobie], oraz najbliższych, jakich kiedykolwiek miał, nic im [jednak] nie odbierając; a odeszli do swych urzędów i funkcji lub do swych domów. Lecz to wcale nie trwało, gdyż [król] nie pożył już długo. A czynił wiele dziwacznych rzeczy, dlatego ci, którzy go nie znali, uznawali go za pozbawionego zmysłów, wszelako [prawdą jest, że] go nie znali. Co do stania się podejrzliwym, to wszyscy wielcy książęta stają się takimi, a w szczególności ci rozumni oraz ci, którzy mają wielu wrogów, a wielu spośród tychże [książąt wyrażało się o nich] obraźliwie, jak to się i tu zdarzyło. Poza tym dobrze to wiedział, iż wcale nie był miłowany przez wielkie osobistości tego królestwa, jako i przez wielu z podlejszego stanu; takoż obarczył lud podatkami więcej, niż kiedykolwiek król to uczynił, choć miał dobrą wolę, by mu w tym ulżyć, jako rzekłem, lecz winien był zacząć wcześniej. Król Karol VII był pierwszym (dzięki wielu rozumnym i dobrym rycerzom, których posiadał, a którzy mu byli pomogli i przysłużyli w jego podboju Normandii i Gujenny, dzierżonych przez Anglików, a które odzyskał105), który wziął się za nakładanie podatków wedle swej woli bez zgody Stanów swego królestwa. A wówczas była ku temu wielka potrzeba, zarówno by opatrzyć garnizonami podbity kraj, jako i by odprawić ludzi z kompanii, które łupiły królestwo. A na to zgodzili się panowie Francji za pewne pensje, które im zostały obiecane w zamian za denary ściągane z ich ziem. Gdyby król ów ciągle żył, jako i ci, którzy wtenczas znajdowali się w jego radzie, pochwalałbym mocno to dzieło; lecz zważając na to, co od tej pory nastąpiło i nastąpi, to obciążył mocno swą duszę, jako i swych następców, a sprowadził okrutną plagę na swe królestwo, które długo będzie krwawiło, oraz straszliwe ciężary wraz ze zbrojnymi najemnikami, którymi się posługiwał na wzór włoskich panów.
- Rzeczony król Karol VII ściągał w chwili swego zgonu milion osiemset tysięcy franków rocznie na wszystkim, a utrzymywał jakieś tysiąc ośmiuset ordonansowych spośród wszystkich zbrojnych, a byli oni na mocy prawa [rozmieszczeni] na straży prowincji jego królestwa, którzy już na długo przed jego śmiercią nie przemieszczali się po kraju, co było wielką ulgą dla ludu. A w chwili zgonu króla, naszego pana, ściągał [on] cztery miliony siedemset tysięcy franków; zbrojnych [miał] cztery lub pięć tysięcy; piechoty tak w polu, jak i inwalidów, [było] ponad dwadzieścia pięć tysięcy. Toteż nie należy się dziwić, iż dopadało go wiele myśli i wyobrażeń, a wydawało mu się, jakoby nie chciano jego dobra. Jeśli nawet w tym był w wielkim błędzie, to było wielu z jego bliskich, którzy otrzymali od niego łaski, a z tych znalazłby wielką liczbę, którzy nawet za cenę życia by mu się nie sprzeniewierzyli.
- Najpierw nie pozwolił wpuszczać ludzi do Plessis-du-Parc, miejsca, w którym przebywał, poza najbliższymi domownikami i łucznikami, których utrzymywał tam czterystu, a którzy w dużej liczbie trzymali straż oraz przechadzali się po placu, pilnując wrót. Żaden pan ani ważna osobistość nie zamieszkiwali w środku, ani [nawet] nie mogli wchodzić w towarzystwie. Spośród wielkich panów nikt nie przychodził poza panem de Beaujeu, obecnym księciem Bourbonii, który był jego zięciem. Wokół placu w owym Plessis kazał zbudować ogrodzenie z grubych żelaznych krat, a na murach założyć żelazne pręty w wielu miejscach, jak przy wejściu, gdzie można było przejść przez fosy. Kazał również zbudować cztery wróble106, wszystkie wykonane z dość grubego żelaza, w miejscach, skąd można było swobodnie prowadzić ostrzał; a były to rzeczy wielce niezwykłe, zaś kosztowały ponad dwadzieścia tysięcy franków. A na koniec sprowadził czterdziestu kuszników, którzy dzień i noc stali przy tejże fosie, mając rozkaz strzelać do każdego człowieka, który by się nocą zbliżył, aż do chwili otwarcia bramy o poranku. Wydawało mu się poza tym, iż jego poddani byli nieco skłonni do odebrania mu władzy, gdyby spostrzegli nadejście stosownego czasu; a w rzeczy samej, padły stosowne słowa między kilkoma z nich, by wkroczyć do owego Plessis i przyspieszyć sprawy wedle ich woli, gdyż nic się nie posuwały; lecz nie ośmielili się tego przedsięwziąć, a postąpili rozumnie, gdyż [Plessis] było dobrze chronione. Zmieniał często pokojowców i innych ludzi, mówiąc, iż naturę cieszą zmiany. Dla [podtrzymania] autorytetu trzymał przy sobie jednego człowieka lub dwóch, nisko urodzonych i o dość miernej reputacji, którym mogło się okazać oczywistym, gdyby mieli rozum, iż zaraz po jego śmierci zostaną pozbawieni wszelkich funkcji, a to byłoby najlepsze, co mogłoby im się wydarzyć. I takoż też się im zdarzyło. Ludzie ci nie przynosili mu żadnych raportów, które doń pisano lub powiadamiano o jakichkolwiek sprawach, jeśli nie dotyczyły bezpieczeństwa kraju czy obrony królestwa, gdyż wewnętrzne sprawy [już] go nie obchodziły. Miał z każdym [sąsiadem] pokój lub rozejm. Swemu medykowi107 dawał co miesiąc dziesięć tysięcy talarów, a ten przez pięć miesięcy otrzymał ich pięćdziesiąt cztery tysiące.
- Bogu i świętym powierzał swą nadzieję życia, wiedząc, iż długo nie może ono trwać bez cudu, a jako Pan Nasz [Bóg] przedłużył kilku królom żywot, toteż zarówno przez jego pokorę i skruchę, jak i przez modlitwy pewnego świętego proroka, nasz król, który w pokorze przewyższał wszystkich innych panów świata, poszukiwał jakiegoś duchownego lub męża pobożnego żywota, żyjącego wedle surowych zasad, aby ten stał się pośrednikiem między Bogiem a nim [samym], w celu przedłużenia jego dni; a wymieniano mu takich ze wszystkich stron świata. Do wielu [z nich] posyłał: niektórzy doń przybyli, by z nim mówić, a z tymi rozmawiał tylko o owym przedłużeniu życia; większość z nich rozumnie mu odpowiedziała, mówiąc, jako takiej mocy zupełnie nie posiada. Rozdawał wielkie jałmużny, nawet zbyt wielkie, a to przez wzgląd na opinię arcybiskupa Tours, męża świętego i pobożnego żywota, franciszkanina i kardynała108, który poza wieloma innymi rzeczami mu napisał, iż byłoby dlań lepiej, gdyby odebrał pieniądze kanonikom kościołów, którym składał wielkie ofiary, a rozdzielił je między biednych włościan i innych, którzy płacą te wielkie daniny, niż ściągać je od nich, by je oddawać bogatym kościołom i bogatym kanonikom, między którymi je rozdawał. A wzrosły znacznie w jeden rok jego intencje i jałmużny, jako i [ilość] relikwii, które rozdawał, relikwiarzy, w tym srebrne kraty [kościoła] świętego Marcina z Tours, które ważyły prawie osiemnaście tysięcy marek srebra109 i relikwiarz świętego pana Eutropiusza z Saintes, oraz inne relikwiarze, które oddał do Kolonii, do [kościoła] Trzech Królów, do [kościoła] Najświętszej Panny w Akwizgranie w Niemczech, do [kościoła] świętego Serwiusza w Utrechcie, relikwiarz świętego Bernarda do Aquilii w królestwie Neapolu, złote kielichy wysłane do [kościoła] świętego Jana na Lateranie w Rzymie i wiele innych darów do kościołów w swoim królestwie, zarówno w złocie jak i srebrze, a wszystko to wzrosło do [sumy] siedmiuset tysięcy franków110.
- Dawał kościołom dużo ziemi; lecz te dary ziemskie nie zostały wcale utrzymane [po jego śmierci]; wszakże było tego zbyt wiele.
- Rozdział 7
- Jak król sprowadził z Kalabrii do Tours pewnego świętego męża, sądząc, że zdoła on go uzdrowić; i o dziwnych rzeczach, które rzeczony król czynił, aby zachować podczas swej choroby władzę
- Nasz król przebywał w owym Plessis wraz niewieloma ludźmi, nie licząc łuczników, a był pełen podejrzeń, o czym mówiłem; lecz dobrze się zabezpieczył, gdyż nie pozostawił żadnego męża, co do którego miał podejrzenia, ani w mieście, ani w polu, lecz ich sprowadzał i odprowadzał przez łuczników. Nie można było z nim rozmawiać o żadnych innych sprawach, jak tylko o tych wielkich, które go obchodziły. Wydawało się, patrząc na niego, jako bardziej przypominał martwego niż żywego, a tak był wychudzony i umęczony, jako żaden człowiek by nie uwierzył. Ubierał się bogato, czego nigdy wcześniej nie miał w zwyczaju, a nosił tylko szaty z karmazynowego atłasu, dobrze podbite kunim futrem. Dawał wiele, a wysyłał bez proszenia, gdyż nikt nie ośmielał się go prosić ani mówić z nim o czymkolwiek. Rozdawał surowe kary, aby się go bano i ze strachu o brak posłuszeństwa (tak właśnie mi rzekł), wymieniał ludzi na urzędach i odprawiał zbrojnych, obcinał pensje i całkiem je odbierał; a rzekł mi kilka dni przed swą śmiercią, jako spędzał czas na wynoszeniu i degradowaniu ludzi. A dawał o sobie mówić po całym królestwie bardziej niż kiedykolwiek; a czynił tak ze strachu, aby go nie uznano za zmarłego (gdyż, jako rzekłem, mało ludzi go widywało), a jako iż słyszano pogłoski o jego uczynkach, to każdy miał obawy; zaś z trudem można było uwierzyć, jako jest złożony chorobą.
- Wysyłał ludzi poza królestwo na wszystkie strony. Do Anglii, aby podtrzymać [nadzieje na] rzeczone małżeństwo117, a opłacał hojnie tym, co dawał, zarówno króla Edwarda, jak i innych. Do Hiszpanii, by wszelkimi przyjacielskimi słowy i podtrzymywaniem [kontaktów], jako i wszędzie [rozdawanymi] darami. Wszędzie kazał kupować dobrego konia, ile by nie kosztował, lub dobrego muła, lecz w krajach, co do których chciał, by uważano go za zdrowego, gdyż nie [kazał ich kupować] w swoim królestwie. Co do psów, tu wysyłał szukać ich wszędzie: w Hiszpanii dogi, małe charciki, w Bretanii charty, spaniele, a kupował je drogo, w Walencji inne długowłose pieski, które kupował za wyższą cenę, niż tą, za którą ludzie je chcieli sprzedać. Wysłał szukać na Sycylii kilku mułów, a specjalnie urzędnikom krajowym płacił podwójnie. Z Neapolu konie, a zewsząd dziwne stworzenia, jak [z krajów] Barbarii gatunek małych wilków, które wcale nie są większe od małych lisów, które nazywano adilami118. Do krajów Danii i Szwecji wysłał na poszukiwanie dwóch rodzajów stworzeń: jedne z nich zwą łosiami, a są one rodzajami jeleni, wielkimi jak byki, o rogach krótkich i grubych, drugie nazywają reniferami, które są postawy i maści danieli, poza tym, iż mają rogi o wiele większe, gdyż sam widziałem renifera mającego pięćdziesiąt cztery [odgałęzienia] rogów. Aby mieć sześcioro z każdego z tych stworzeń, dał kupcom cztery tysiące pięćset niemieckich florenów119. Kiedy wszystkie te zwierzęta zostały mu przysłane, nie zdawał sobie już z tego sprawy, a w większości przypadków nawet nie rozmawiał z tymi, którzy je przywiedli. A w rzeczy samej czynił tyle podobnych rzeczy, aż bardziej się go obawiali zarówno sąsiedzi, jak i poddani, jako nigdy wcześniej nie bywało.
- Rozdział 8
- Jak zostało zawarte małżeństwo pana delfina z Małgorzatą Flandryjską i została ona sprowadzona do Francji, z której to przyczyny król Anglii Edward umarł ze zgryzoty
- W sprawie owego małżeństwa odbył się zjazd w Alost we Flandrii120; a był tam [obecny] książę Austrii, obecny król Rzymian, oraz mężowie wysłani przez Trzy Stany Flandrii, Brabancji i innych krajów należących do owego księcia i jego dzieci. Tam zatem Gandawczycy poczynili wiele rzeczy wbrew woli tegoż księcia, jako wygnanie ludzi, oddalenie niektórych od jego syna; a później wyrazili wobec niego swą wolę, by owe małżeństwo, o którym mówiłem, dokonało się dla zaprowadzenia pokoju i sprawili, że ten, chcąc nie chcąc, na to się zgodził. Był on dość młody, mało miał dobrych ludzi (gdyż wszyscy ci [służący niegdyś] domowi burgundzkiemu już nie żyli lub przeszli na naszą stronę, lub też byli temu bliscy), przez których rozumiem wielkie osobistości, które mogłyby mu umieć doradzić i pomóc. On sam przybył w wielce mizernym towarzystwie; a następnie, z tej przyczyny, iż utracił był swą żoną, która była księżniczką pochodzącą z tego kraju, nie ośmielał się mówić tak śmiało, jako to niegdyś czynił. A zatem, by skrócić ten ustęp, [nasz] król został o tym powiadomiony przez pana des Cordes i był z tego wielce rad; i został wyznaczony dzień na przybycie dziewczyny do Hesdin.
- Niewiele dni wcześniej, w 1481 roku, Aire zostało [w zamian] za sumę pieniężną wydane przez pana de Cohen121 z kraju Artois w ręce pana des Cordes122; a ten trzymał [to miasto] dla owego księcia Austrii i dla pana de Bivres123, jego kapitana, a było to miasto wielce warowne, położone w Artois, które wielce pomogło Flamandom w postępie ich dzieła, gdyż położone jest u wejścia do ich kraju. I jakkolwiek chcieli pomniejszenia znaczenia ich księcia, jednakże zupełnie nie pragnęli widzieć [naszego] króla u swych granic, ani też tak blisko nich.
- Kiedy te sprawy zostały, jako rzekłem, ustalone w Alost, przybyli do króla ambasadorowie z Flandrii i Brabancji124. Lecz wszystko zależało od tych z Gandawy, a to z powodu ich siły i dlatego, iż w swych rękach mieli dzieci [książęce], oraz byli pierwsi do wszczynania tumultów. Przybyło tu też kilku rycerzy w imieniu króla Rzymian, równie jak i on sam młodzi i źle doradzani, w sprawie zaprowadzenia pokoju w ich kraju. Pan Jan de Berghes125 był jednym z nich, pan Baldwin de Lannoy126 drugim, a był takoż jakiś sekretarz127. Król miał się natenczas bardzo słabo, z trudem pozwalając się zobaczyć, a stawiał wielkie trudności co do zaprzysiężenia traktatów zawartych w tych sprawach, lecz dlatego, że nie chciał być wcale widziany. Wszelako je zaprzysiągł. Były dlań korzystne, gdyż wielokrotnie [okazywał, iż] pragnął tego małżeństwa, a żądał tylko hrabstw Artois lub Burgundii, któregoś z tych dwóch; zaś panowie z Gandawy, jak ich nazywał, oddali mu oba, jako i te Charolais i Maconais oraz Auxonnais; a gdyby mogli takoż sprawić, by zwrócono też [hrabstwa] Namur i Hainaut, jak i wszystkich poddanych domu burgundzkiego mówiących językiem francuskim, to chętnie by to uczynili, byleby osłabić swego pana. Król, nasz pan, który wielce był rozumnym, pojmował dobrze, czym była Flandria, a hrabia tego kraju bez posiadania kraju Artois, który leży między [domeną] króla Francji a ich [własną], a który jest dla nich jako wędzidło, gdyż bierze stamtąd dobrych wojaków, którzy pomagają ich karać, kiedy czynią szaleństwa, [jest bezsilny]128; i dlatego, zabierając owemu hrabiemu Flandrii ów kraj Artois, pozostawiał go jako najbiedniejszego pana na świecie, nie mogącego [inaczej wymusić] posłuszeństwa, jak [postępując] wedle woli tych z Gandawy. A w tym poselstwie, o którym była mowa, najważniejszymi byli Wilhelm Rym i Coppenolle, zarządca Gandawy, o których już wyżej mówiłem.
- Kiedy tylko wspomniane poselstwo powróciło, zawiedziono do Hesdin [i oddano] w ręce pana des Cordes ową dziewczynę. A było to w roku 1483; a przywiodła ją pani de Ravenstein129, bastardzka córka zmarłego księcia Filipa Burgundzkiego, a przejęli ją pan i pani Burbonii130, którzy i obecnie [są wśród żywych], pan dAlbret131 i inni, działający w imieniu króla, i przyprowadzili ją do Amboise, gdzie przebywał pan delfin. Gdyby książę Austrii mógł ją odebrać tym, którzy ją wiedli, uczyniłby to, zanim opuściła jego ziemie; lecz ci z Gandawy dobrze ją eskortowali. Zatem [książę] zaczął tracić wszelkie posłuszeństwo, a wielu ludzi przyłączyło się [w tym] do tych z Gandawy, gdyż ci trzymali syna [książęcego] w swych rękach i oddalali [jednych] lub przydzielali doń takich, jacy im się spodobali; a między nimi był pan de Ravenstein, brat księcia Kleve, główny guwernant owego dziecka, znanego [obecnie] jako książę Filip, który do dziś żyje w oczekiwaniu wielkiej sukcesji, jeśli Bóg pozwoli mu dożyć132.
- Chociaż małżeństwo owo wywołało u jednych radość, to wielce nie spodobało się królowi Anglii, gdyż uznał je za wielki wstyd i kpinę, nawet jeśli bał się utraty pensji przekazywanej przez [naszego] króla, lub trybutu, jak ją nazywali Anglicy; a obawiał się, by pogarda dlań z tego płynąca nie stała się w Anglii powszechna i nie stała się przyczyną buntu przeciwko niemu; szczególnie, iż nie chciał był słuchać rad. A tak widział króla wzmocnionym i blisko jego [granic]; a owładnęła nim zgryzota tak wielka, iż jak tylko usłyszał owe wieści, zapadł na chorobę, na skutek której wkrótce potem umarł; jako niektórzy mówią, przez atak apopleksji133. Jakkolwiek było, mówią, iż ból wywołany owym małżeństwem był przyczyną choroby, na którą umarł w kilka dni. Jest wielkim błędem księcia, gdy zważa więcej na własną opinię niż tą wielu ludzi, a staje się to u nich czasem przyczyną wielkiego bólu, jako i nienaprawialnych strat. Ten zgon nastąpił w 1483 roku, w miesiącu kwietniu134.
- Jak tylko ów król Edward umarł, król, nasz pan, został o tym powiadomiony, lecz nie okazał żadnej radości, kiedy się o tym dowiedział. A kilka dni później otrzymał listy od księcia Gloucester, który ogłosił się królem Anglii i podpisywał się Ryszard, który to kazał zgładzić dwóch synów króla Edwarda, swego brata. Tenże król Ryszard szukał przyjaźni [naszego] króla, a wydaje mi się, iż chciał również otrzymywać tę pensję; lecz król nie chciał odpowiedzieć na jego listy, ani wysłuchać posłańca, a uznał go za wielce okrutnego i niegodziwego. Albowiem po zgonie wspomnianego króla Edwarda, tenże książę Gloucester złożył hołd swemu bratankowi jako swemu królowi i panu suwerenowi, by zaraz potem popełnić ów czyn. A podczas sesji Parlamentu Anglii spowodował degradację dwóch synów owego króla Edwarda i ogłoszenie ich bastardami, pod pozorem, jako otrzymał był dowód od pewnego biskupa Bath w Anglii, który niegdyś miał wielki mir u owego króla Edwarda, lecz potem został odwołany i trzymany w więzieniu, a następnie wpłacił jako okup pewną sumę pieniędzy, i który to biskup rzekł, jako ów król Edward obiecał był małżeństwo pewnej damie z Anglii, którą wymienił, gdyż był w niej zakochany, oraz aby móc zażywać z nią rozkoszy, a złożył co do tego obietnicę na ręce owego biskupa, a na mocy tejże obietnicy z nią sypiał; lecz uczynił to jedynie w celu jej uwiedzenia. Jednakże podobne gry są wielce niebezpieczne, o czym świadczą ukazane dowody. Widziałem wielu dworzan, którzy doświadczając wielu przygodnych zdarzeń wedle swej chęci, nie mogli się od nich wywinąć z przyczyny obietnicy. A ów zły biskup zachował tę zemstę w swym sercu przypadkowo przez dwadzieścia lat; lecz źle na tym wyszedł, gdyż miał syna, którego wielce miłował, a któremu ów król Ryszard miał zamiar ofiarować wielkie korzyści i pozwolić mu poślubić starszą z tychże dwóch córek, zdegradowanych ze swych godności, która obecnie jest królową Anglii i ma dwoje pięknych dzieci135. Ów syn [biskupa] był na statku wojennym pod dowództwem króla Ryszarda, swego pana, został pochwycony na wybrzeżu Normandii, a na skutek nieporozumień tych, którzy go pochwycili, został zaprowadzony przed Parlament i umieszczony w Petit Châtelet136 w Paryżu, gdzie pozostawał długo i gdzie zmarł z głodu i nędzy137.
- Król Ryszard nie czekał długo [na karę], jako i książę Buckingham, który kazał uśmiercić dwójkę dzieci, gdyż tenże sam król Ryszard w niewiele dni później kazał go zgładzić. A przeciwko owemu królowi Ryszardowi Bóg postawił bez zwłoki wroga, który nic nie posiadał, ani żadnych praw do korony Anglii, ani żadnego autorytetu, poza tym, iż on sam był i jest ciągle uczciwym. A wielce cierpiał, gdyż przez większą część swego życia był więźniem, zwłaszcza w Bretanii, w rękach księcia Franciszka, który go jako więźnia dobrze traktował, odkąd miał dwadzieścia osiem lat138. Ten wraz z niewielką ilością pieniędzy od [naszego] króla oraz jakimiś trzema tysiącami ludzi zwołanymi w Normandii, najgorszymi, jakich można było znaleźć, przepłynął do Walii, gdzie połączył się z nim jego teść, pan de Stanley z jakimiś dwudziestoma pięcioma tysiącami Anglików. Po trzech czy czterech dniach spotkał się z okrutnym królem Ryszardem, który poległ w bitwie, a on sam został koronowany i do tej pory panuje.
- Mówiłem już w innym miejscu o tych sprawach139; lecz było użytecznym jeszcze o nich tutaj wspomnieć, a szczególnie, by ukazać, jak Bóg każe w naszych czasach bez zwłoki płacić rachunki za podobne okrucieństwa. Wiele ich innych jeszcze było w owych czasach, które można by wszystkie opowiedzieć lub zechcieć w tym miejscu zamieścić.
- Rozdział 9
- Jak król zachowywał się w trakcie swej choroby tak wobec sąsiadów, jak i poddanych, i jak z różnych miejsc wysyłano mu różne rzeczy w celu wyzdrowienia
- Wszystkie potęgi Włoch chciały go mieć za przyjaciela i miały z nim pewne układy sojusznicze, a często wysyłały doń ambasadorów. W Niemczech miał Szwajcarów: ci słuchali się go jak jego poddani. Królowie Szkocji, Portugalii142, jako i ich sojusznicy, po części Nawarry143, czynili to, co pragnął. Jego poddani przed nim drżeli: to, co rozkazał, było bez zwłoki wypełniane, bez [stawiania] żadnych trudności ani wymówek. Wszystko to, co uznawał za konieczne dla swego zdrowia, było mu wysyłane ze wszystkich stron świata. Niedawno zmarły papież Sykstus144, powiadomiony [o tym], iż przez pobożność król zapragnął mieć korporał, przy którym pan święty Piotr śpiewał był [mszę], zaraz mu go wysłał, wraz z wieloma innymi relikwiami145, które mu zostały [również] odesłane. Święta ampułka, która pozostaje przy [katedrze w] Reims146, a która nigdy nie opuszczała swego miejsca, była mu wysłana aż do jego komnaty do Plessis, a została umieszczona na jego kredensie w chwili jego śmierci, a miał zamiar przyjąć podobne namaszczenie, które był przyjął przy swej koronacji, choć wielu wydawało się, iż chciał namaścić całe ciało, co nie jest prawdopodobnym, gdyż owa święta ampułka jest bardzo mała i nie ma w niej wiele zawartości. Widziałem ją w chwilach, o których mówię, a także tego dnia, kiedy ów pan został złożony w ziemi w [kościele] Notre Dame w Cléry147. Turek, który obecnie panuje148, wysłał doń ambasadora149, który przybył aż do Nicei w Prowansji, lecz ów pan nie chciał już go wysłuchać, ani [nie życzył sobie], by ten podjechał bliżej. Ambasador ów przywiózł mu wykaz relikwii, które pozostały jeszcze w Konstantynopolu w rękach wspomnianego Turka150; te przedmioty ofiarował królowi, wraz z wielką sumą pieniężną każdego roku, byleby tylko król zechciał kazać dobrze strzec brata tegoż Turka151, który pozostawał w tym królestwie w rękach owych [rycerzy] z Rodos152. Obecnie przebywa on w Rzymie, w rękach papieża153.
- Przez wszystkie te wyżej wspomniane okoliczności można poznać rozum i wielkość naszego króla, i jako był poważany i honorowany na całym świecie, i jako sprawy duchowe i tyczące pobożności oraz religii zostały spożytkowane w celu przedłużenia mu życia tak samo, jak działania świeckie. Jednakże na nic to się zdało i trzeba było, by przeszedł tam, gdzie i inni byli już przeszli. Bóg okazał mu łaskę; zaś z tej przyczyny iż został stworzony rozumniejszym, hojniejszym, szlachetniejszym we wszystkim od książąt, którzy wraz z nim w tym czasie panowali, a którzy byli mu nieprzyjaciółmi lub sąsiadami, i jako ich przewyższał we wszystkim, tak i przewyższył ich w długości życia, lecz niezbyt wiele, gdyż książę Burgundii Karol, księżna Austrii jego córka, król Edward i książę Galeazy z Mediolanu, król Jan z Aragonii, wszyscy oni umarli niewiele lat wcześniej. A o księżnej Austrii i królu Edwardzie i o nim samym nie ma nic więcej do powiedzenia: we wszystkim czynili dobro, [jak] i zło, gdyż byli [tylko] ludźmi. Lecz bez opowiadania żadnego pochlebstwa, to w nim było o wiele więcej cech, właściwych godności króla i pana, niż w kimkolwiek innym. Prawie wszystkich ich widywałem, zatem wcale tu nie zgaduję.
- Rozdział 10
- Jak król Ludwik XI kazał przybyć do siebie swemu synowi Karolowi na krótko przed śmiercią oraz jakie polecenia i rozporządzenia dawał tak jemu, jak i innym
- Wkrótce po tym, jak król rozmawiał z panem delfinem, swym synem157, oraz zakończył sprawę owego małżeństwa158, o którym mówiłem, owładnęła nim pewnego poniedziałku choroba159, od której odszedł z tego świata, a trwała aż do następnej soboty, przedostatniego [dnia] sierpnia 1483 roku. A byłem obecny przy końcu tejże choroby, przez co chciałbym o tym coś rzec. Jak tylko choroba weń uderzyła, utracił mowę, jako mu się to poprzednio zdarzało. A kiedy mu ona wróciła, poczuł się słabszym niż kiedykolwiek, gdyż poprzednio mógł, choć z trudem, trafiać ręką do ust, a był tak wychudzony i umęczony, iż wywoływał litość u wszystkich, którzy go widzieli. Tenże pan uznał się już za zmarłego i w tejże chwili posłał sprowadzić pana de Beaujeu, męża swej córki, obecnego księcia Burbonii, i rozkazał mu udać się do swego syna, króla (tak właśnie go nazwał), przebywającego w Amboise, polecając mu go, jako i tych, którzy mu służyli. A oddał mu wszystkie powinności i rządy tegoż króla, jego syna, polecając mu, by pewne osoby doń się nie zbliżały, oraz przekazując mu wiele dostojnych i uczciwych słów. A gdyby we wszystkim ów pan de Beaujeu przestrzegał jego zalecenia, lub przynajmniej po części (gdyż były i pewne zalecenia niezwykłe, które nie należało uznawać), lecz w większości gdyby je przestrzegał, to myślę, iż wtedy stałoby się to z wielkim pożytkiem tego królestwa i jego samego, zważając na wypadki, które od tej pory miały miejsce.
- Po czym wysłał kanclerza wraz z całą świtą, by zawiózł pieczęcie królowi, jego synowi. Wysłał mu też część łuczników ze swej straży wraz z kapitanem, jako i całe swe [oporządzenie] do łowów i sokolnictwa oraz wszelkie inne rzeczy. A wszystkich tych, którzy przychodzili go ujrzeć, odsyłał do Amboise do [młodego] króla, prosząc ich, by dobrze mu służyli. Przez wszystkich przesyłał mu pewne rady, a w szczególności przez Stefana de Vesc160, który wychował owego nowego króla i służył mu jako pierwszy pokojowiec; zaś król, nasz pan, już go mianował baliwem Meaux161.
- A mowy już nigdy nie stracił, odkąd ta mu powróciła, jako i rozumu, który nigdy nie bywał tak jasny, gdyż stale się wypróżniał, przez co pozbywał się z głowy wszelkich chimer. Nigdy podczas całej swej choroby się nie skarżył, jako czyni wszelki rodzaj ludzki, gdy tylko gorzej się poczuje; przynajmniej jam jest tej natury i widywałem takowych wielu; a takoż powiadają, jako skarga łagodzi ból.
- Rozdział 11
- Porównanie cierpień i bólów, jakich doświadczył król Ludwik, z tymi, których kazał wycierpieć wielu osobom; wraz z kontynuacją tego, co czynił i co z nim czyniono aż do jego śmierci
- Takoż chciałbym poczynić porównanie pomiędzy cierpieniem a bólem, którymi doświadczał wielu, a tymi, których przed śmiercią sam doświadczył, jako i mniemam, iż doprowadzą go do raju, a będą dlań częścią jego czyśćca; nawet jeśli nie były tak wielkie ani tak długotrwałe jako te, którymi kazał doświadczać wielu innych, jako iż zajmował odmienną i wyższą na tym świecie funkcję niż którykolwiek z nich. Poza tym faktycznie on sam nigdy od nikogo nie doświadczył cierpienia, albowiem tak był słuchany, iż zdawało się, jako cała niemalże Europa stworzona została po to jedynie, by mu okazywać posłuszeństwo; przez co to niewiele, co wycierpiał wbrew swej naturze i obyczajom, było dlań [tym] trudniejsze do zniesienia.
- Wciąż pokładał nadzieję w owym dobrym pustelniku, który przebywał w Plessis, jako mówiłem, a którego ściągnął był z Kalabrii; a wciąż posyłał do niego, mówiąc, iż jeśli by zechciał, mógłby przedłużyć mu życie; jako iż wbrew temu, czym rozporządził, podniósł się na duchu i miał nadzieję uniknąć [śmierci]. A gdyby tak się zdarzyło, wtedy rozpędziłby zaraz owo zgromadzenie, które wysłał był do Amboise, do owego nowego króla. A z powodu wspomnianej nadziei, którą pokładał w owym pustelniku, zostało postanowione przez pewnego teologa162 oraz innych, iż mu się wykaże, jako w jego stanie nie można mieć w niczym innym nadziei jako w miłosierdziu Bożemu, a natenczas był obecny jego medyk, mistrz Jakub, w którym pokładał [takoż] całą swą nadzieję, a któremu co miesiąc wypłacał dziesięć tysięcy talarów163, licząc na przedłużenie mu żywota, aby całkiem czynił swój rachunek sumienia i aby porzucił wszelkie inne myśli: tak też uczynili. A jako ich był wyniósł, niejako zbyt wysoko i bez racji, patrząc na pozycję większą niż na nią zasługiwali, tako podjęli się bez obawy rzec takiemu księciu to, co do nich nie należało, a takoż bez okazania szacunku ani pokory, które w takim wypadku należało okazać, a które respektowali jego bliscy, jako i ci, których był oddalił od siebie z przyczyny swych imaginacji [zagrożeń]. Wszelako tak samo [się zdarzyło] dwóm wielkim mężom, których skazał za swych dni na śmierć, z których jeden dokonał rachunku sumienia, a drugi nie (a byli nimi książę Nemours i hrabia Saint-Pol), którym została śmierć ogłoszona przez komisarzy wysłanych w tym celu, ci zaś w krótkich słowach wygłosili im wyrok, wysławszy im spowiednika, by ten oczyścił ich sumienie w ciągu tegoż krótkiego czasu, jaki im pozostawili na dokonanie tej czynności, co w ten sam sposób ogłosili jego śmierć naszemu królowi owi trzej, w krótkich i szorstkich słowach mówiąc: Sire, trzeba, abyśmy spełnili [nasz obowiązek]: nie pokładajcie dłużej nadziei w tego świętego męża, ani w nic innego, gdyż pewnikiem przyjdzie wam się żegnać [ze światem], dlatego też pomyślcie o waszym sumieniu, gdyż nie ma już żadnej nadziei. A każdy dodał kilka dość krótkich słów, na co on odrzekł: Pokładam nadzieję w Bogu, który mnie wesprze, gdyż może i tak się zdarzyć, iż nie jestem tak chory, jako sądzicie.
- Jakimże bolesnym było dlań usłyszeć te wieści! Albowiem żaden mąż nie obawiał się takoż śmierci ani nie czynił tylu rzeczy, aby próbować znaleźć na nią radę, a przez całe swe życie błagał swe sługi, a mnie takoż, jak i innych, aby, jeśli się go ujrzy w takiej potrzebie, rzec mu tak: Mówcie niewiele, i by go zachęcać tylko, by się wyspowiadał, nie wypowiadając doń owych okrutnych słów o śmierci; gdyż wydawało mu się, iż nie znajdzie dość odwagi, by usłyszeć tak okrutny wyrok. Jednakże mężnie to zniósł, jako i wszelkie inne rzeczy aż do śmierci, a lepiej, niż jakikolwiek inny mąż, którego kiedykolwiek widziałem umierającym. Swemu synowi, którego nazywał [już] królem, przekazywał wiele uwag; a wyspowiadał się wielce uczciwie i wygłaszał wiele modlitw stosownych w sakramentach, które przyjmował, o które sam prosił; a jako rzekłem, mówił tak jasno, jakby nigdy nie był chory, zaś rozmawiał o wszystkich tych rzeczach, które mogły być użytecznymi dla króla, jego syna. Mówił między innymi, aby pan des Cordes nie opuszczał króla, jego syna, przez sześć najbliższych miesięcy i by go uproszono, aby nie próbował żadnych rozgrywek w kwestii Calais ani w innych sprawach, mówiąc, iż był on skłonny do przeprowadzenia takich przedsięwzięć, w dobrych zamiarach dla spraw króla i królestwa, lecz były one niebezpieczne, a szczególnie te dotyczące Calais, z obawy o wzburzenie Anglików. Chciał przede wszystkim, by po jego zgonie utrzymywać w królestwie pokój przez pięć czy sześć lat; a tego nie udawało mu się nigdy dokonać za jego żywota. A po prawdzie, królestwo tego potrzebowało, gdyż, choć było ono wielkie i rozległe, to stało się takoż dość zabiedzone i ubogie, a to szczególnie z powodu przemarszów zbrojnych, którzy przechodzili z jednej prowincji do drugiej, jako czynili od tamtej pory, a nawet o wiele gorzej. Zalecił, by nie wszczynać sporów z Bretanią i aby pozostawić księcia Franciszka w spokoju, nie dając mu powodu do obaw czy strachu, jako i podobnie co do wszystkich sąsiadów królestwa, aby król i owe królestwo mogło pozostać w pokoju aż chwili, gdy ów król dorośnie i osiągnie wiek odpowiedni do poprowadzenia tych spraw wedle swej woli.
- Ponieważ w poprzednim ustępie zacząłem porównywać cierpienia, które kazał zadawać niektórym, całkiem licznym [poddanym] pod nim i jego władzą żyjącym, oraz podobne cierpienia, jakie doświadczał przed swą śmiercią (a jeśli nawet nie były tak wielkie ani długie, jako rzekłem w tym ustępie, to jednak stały się dlań dość znaczące, zaważając na jego naturę, która domagała się posłuszeństwa w większym stopniu niż ktokolwiek inny w jego czasach, a im więcej jej dowodów otrzymywał, tym silniej jedno małe słowo sprzeciwu wobec jego woli było dlań cięższą karą do zniesienia), toteż opowiedziałem, jako w mało układny sposób została mu śmieć zapowiedziana. Lecz od jakichś pięciu czy sześciu miesięcy pan ów miał w podejrzeniu każdego męża, a zwłaszcza spośród tych, którzy byliby godni sprawować władzę. Obawiał się swego syna i kazał go dokładnie strzec, aby żaden mąż go nie widywał ani z nim nie rozmawiał, chyba że na jego rozkaz. Miał obawy w końcu co do swej córki i swego zięcia, obecnego księcia Burbonii, a chciał wiedzieć, jacy ludzie przybywają do Plessis w tymże samym czasie, co oni; a na koniec przerwał naradę, którą ów książę Burbonii przeprowadzał tam na jego polecenie.
- W chwili, gdy jego zięć i hrabia Dunois164 powrócili ze swego poselstwa na wesele króla, jego syna i królowej do Amboise, a następnie zawrócili do Plessis i wprowadzili wraz ze sobą licznych ludzi, pan ów, który silnie kazał strzec bram i galerii, która wychodziła na dziedziniec w tymże Plessis, kazał wezwać jednego ze swych kapitanów straży, każąc mu iść wybadać wspomnianych ludzi i panów, by stwierdzić, czy nie mają brygantyn165 pod swymi szatami oraz by uczynić to jakby od niechcenia, nie przykładając większego znaczenia temu działaniu.
- Spójrzcie zatem, jako wielu ludziom kazał żyć pod sobą w podejrzeniu i obawie, i czy za to nie zapłacił, oraz jakich mógł być pewny, jeśli nawet swego syna i swą córkę oraz zięcia miał w podejrzeniu! A mówię to nie tylko o nim, lecz i o wszystkich innych panach, którzy pragnęli, by się ich bano: nigdy nie czują skutków zanim się zestarzeją, gdyż jako karę, obawiają się każdego. A jakiż to ból był dla tegoż króla odczuwać tyle swych obaw i pasji! Miał swego medyka, znanego jako mistrz Jakub Coictier, któremu w pięć miesięcy dał pięćdziesiąt tysięcy talarów należności, czyli sumę dziesięciu tysięcy talarów na miesiąc, jako i biskupstwo Amiens dla jego siostrzeńca166 oraz inne urzędy i ziemie dla niego samego i dla jego przyjaciół. Tenże medyk był dlań tak bardzo szorstki, iż można było rzec, iż [zaiste] godne służącego były obraźliwe i szorstkie słowa, które doń kierował; a mimo to pan ów tak wielce się go obawiał, iż nie ośmielał się go odprawić. Jednakże skarżył się na to do tych, z którymi rozmawiał, lecz nie ośmielił się był wymienić go, jako czynił z wszystkimi innymi sługami, gdyż medyk ów śmiało mu odpowiadał: Wiem to dobrze, iż pewnego ranka odprawicie mnie, jako uczyniliście z innymi, lecz na (tu rzucał ciężkie przekleństwo), już osiem dni później nie będzie was wśród żywych. Te słowa tak go przeraziły, iż później tylko mu schlebiał i go obdarowywał, co było dlań prawdziwym czyśćcem na tym świecie, zważając na wielki posłuch, jaki wzbudzał u tylu znaczących ludzi, jak i wielkich osobistości.
- Prawdą jest, iż wykorzystywał ciężkie więzienia, w tym żelazne klatki i inne drewniane, pokryte żelaznymi płytkami od zewnątrz i wewnątrz, wyposażone w straszliwe zamki, [zaś były te klatki] szerokie na jakieś osiem stóp, a wysokie na człowieka i jedną stopę więcej. Pierwszym, który je wymyślił, był biskup Verdun167, który też zaraz został wtrącony do pierwszej, która została sporządzona i przebywał w niej czternaście lat. Wielu odtąd go [za to] przeklinało, jako i ja sam, który za panowania obecnego króla zakosztowałem takowej przez osiem miesięcy168. Przy innej okazji kazał sporządzić Niemcom [okowy] wielce ciężkie i straszliwe, do zakładania na stopy; a był takoż pierścień do wkładania weń jedynie jednej stopy, trudny do zdjęcia, niby jakowaś obręcz, z grubym i ciężkim łańcuchem i wielką żelazną kulą na końcu, o wiele cięższą, niż na rozum byłaby konieczna; a nazywano je królewskimi córuchnami. Jednakże widziałem je u wielu więźniów u nogi, którzy od tamtej pory z nich zostali z wielkimi honorami i radością uwolnieni, a później otrzymali odeń wiele dóbr; między nimi był pewien syn pana de La Gruthuse z Flandrii, pochwycony w bitwie169, którego ów pan ożenił i uczynił swym szambelanem i seneszalem Andegawenii i przekazał sto kopii; takoż panu de Piennes170, jeńcowi wojennemu, i panu de Vergy; obaj dostali odeń zbrojnych i zostali jego [samego] lub jego syna szambelanami i wyposażonymi w inne wielkie urzędy; a takoż i stało się panu de Richebourg, bratu konetabla, jako i niejakiemu Rocabertiemu171 z Katalonii, takoż jeńcowi wojennemu, któremu przekazał wiele dóbr, jako i innym, których zbyt długo byłoby wymieniać, [pochodzących] z różnych krajów.
- Nie jest to nasz główny temat, lecz należało powrócić do tej sprawy i rzec, jako w jego czasach zostały wymyślone te straszliwe i różnorakie więzienia, a zatem przed śmiercią on sam znalazł się w podobnym i jeszcze większym [więzieniu], oraz w równie wielkim strachu jak ci, których w takich [okowach] trzymał; a takową rzecz uważam za wielką dlań łaskę i za część jego czyśćca. A mówię to, by ukazać, iż nie ma człowieka, jakiejkolwiek by nie był godności, który by nie cierpiał czy to w sekrecie, czy publicznie, a w szczególności dotyczy to tych, którzy przyczyniają się do cierpień innych.
- Tenże pan na koniec swych dni kazał sporządzić ogrodzenie wokół swego domu w Plessis-les-Tours w formie grubych żelaznych krat, a w czterech narożnikach swego domu [postawił] cztery żelazne wróble, potężne, wielkie i grube. Owe kraty postawiono przy murze, od strony placu. Z drugiej strony fosy, gdyż była ona w głębi zbiornika, kazał wstawić liczne żelazne pręty wmurowane w ścianę, każdy o trzech czy czterech szpicach i kazał je umieścić ciasno jedne przy drugich. A dodatkowo kazał postawić dziesięciu kuszników wewnątrz owej fosy, aby strzelali do tych, którzy by zbliżyli się przed otwarciem bramy; a chciał, by ci spali w tej fosie i wychodzili z niej do owych żelaznych wróbli. Wiedział to dobrze, iż owe fortyfikacje nie wystarczyłyby przeciwko wielkiej liczbie ludzi ani przeciw wojsku, lecz tego się nie bał, tylko obawiał się, aby jakiś pan lub wielu [panów] nie wkroczyło, by zająć ową twierdzę, na wpół słowem, na wpół siłą, dzięki niewielkim kontaktom [wewnątrz], aby ci nie odebrali mu władzy ani nie kazali mu żyć do jako mężowi bezrozumnemu i niegodnemu władzy. Brama w Plessis nie otwierała się przed godziną ósmą rano i nie opuszczano [zwodzonego] mostu, a wtedy wchodzili urzędnicy; zaś kapitanowie straży ustawiali zwykłych odźwiernych, a następnie rozstawiali straż łuczników, zarówno u bramy, jak i na dziedzińcu, jak w ściśle pilnowanej granicznej twierdzy; a nikt tam nie wchodził inaczej jak przez drzwiczki i za wiedzą króla, poza pewnymi ochmistrzami i ludźmi tego pokroju, którzy wszelako nie pojawiali się przed nim.
- Czyż jest zatem możliwe utrzymywać króla, pilnując go z honorem w ścisłym więzieniu, w którym on sam się umieścił? Klatki, w których trzymał innych, miały jakieś osiem stóp w kwadracie172; a on sam, który był tak wielkim królem, miał zaledwie mały dziedziniec zamkowy, by się po nim przechadzać; na dodatek wcale tam nie chodził, tylko przebywał na galerii, stamtąd nie schodząc, jedynie przez komnaty udawał się na mszę, nie przechodząc przez ów dziedziniec. Czyż można było rzec, jakoby ów król nie cierpiał, ten, który tak się zamknął i kazał pilnować, który żył w strachu przed swymi dziećmi i wszystkimi bliskimi krewnymi, który zmieniał i przesuwał dzień w dzień swe sługi i domowników, którzy tylko od niego otrzymali byli swe dobra i honory, który nie ośmielał się zawierzyć żadnemu z nich, a który okuwał sam siebie jakże dziwacznymi łańcuchami i zamkami? Jeśli miejsce to było większe, niż zwykłe więzienie, to i on sam był [wszakże] kimś większym niż zwykli więźniowie. Można by rzec, jako inni bywali bardziej podejrzliwi niż on sam: nie zdarzyło się to w naszych czasach, ani przypadkiem [nie było] męża tak mądrego i mającego tak dobrych poddanych; mogło się zdarzyć, iż byli wśród nich okrutnicy lub tyrani, lecz on nie uczynił krzywdy nikomu, który by wcześniej go nie obraził, choć nie uważam, jakoby wszyscy oni zasługiwali na śmierć.
- Nie rzekłem wcale tego wszystkiego, aby tylko opowiadać o podejrzeniach naszego króla, lecz by ukazać, iż cierpliwość, którą musiał się wykazywać wobec swych cierpień, podobnymi do tych, które kazał znosić innym, uważam za karę, którą Pan Nasz [Bóg] go obdarzył na tym świecie, aby mógł mieć jej mniej na tamtym, zarówno co się tyczy jego dlań ciężkich i bolesnych chorób, a których obawiał się jeszcze zanim go powaliły, a takoż, aby ci, którzy po nim mieli przyjść, byli nieco bardziej litościwi wobec ludu, a mniej surowi w karaniu, niż on sam bywał, choć nie chcę go obarczać winą ani twierdzić, jakobym widział lepszego księcia, gdyż, jeśli nawet uciskał swych poddanych, to nie dał im cierpieć bardziej, niż kto inny by czynił, czy to swój, czy obcy.
- Po tylu obawach, podejrzeniach i cierpieniach, Pan Nasz [Bóg] okazał mu cud i uzdrowił go tak na duszy, jak i na ciele, jako zawsze miał w zwyczaju czynić przy takich cudach, gdyż oderwał go od spraw tego nędznego świata w stanie pełnej zdolności zmysłów i pojęcia, przy dobrej pamięci, po opatrzeniu wszystkimi sakramentami, bez odczuwania wszystkich tych cierpień, jakie znamy, albowiem [król] mówił aż do [ostatniego] Pater noster przed swą śmiercią, zaś polecił wykonanie swego grobu oraz wskazał, kogo pragnął mieć jako odprowadzającego i jaką drogą, a ponieważ mówił, iż pragnie umrzeć tylko w sobotę, toteż Nasza Pani okazała mu tę łaskę, ona, w której to zawsze pokładał swą ufność i do której też zawsze pobożnie się modlił. I takoż w następną sobotę został pochowany, a wszystko odbyło się zgodnie z jego życzeniem, gdyż zmarł był w sobotę, przedostatniego dnia sierpnia 1483 roku173, o godzinie ósmej wieczorem w owym mieście Plessis, gdzie zachorował był w poprzedni poniedziałek. Oby Pan Bóg zechciał przyjąć jego duszę do raju.
- Rozdział 12
- Rozprawa o nędzy życia ludzi, głównie zaś książąt, na przykładzie tych z czasów autora, a zwłaszcza króla Ludwika
- Poza tym, przy polowaniach owych zaznawał niemalże tyle trudu, co radości, gdyż kosztowały go one wiele wysiłku, jako iż ścigając usilnie jelenie, zrywał się wcześnie rano i udawał się czasami daleko, nie zważając na pogodę. I tak często wracał wielce umęczony, a prawie zawsze rozgniewany na kogoś, gdyż jest to fach, w którym nie zawsze wszystko przebiega po myśli tych, którzy go uprawiają. Jednakże znał go lepiej, niż ktokolwiek żyjący w jego czasach, wedle opinii każdego. Polowania owe odbywały się bez przerwy, a on kwaterował po wsiach, aż docierały doń wieści o sprawach wojennych, gdyż prawie każdego lata coś się działo między owym księciem Karolem Burgundzkim a nim samym, zaś zimą następował rozejm. Takoż miały miejsce liczne działania związane z owym hrabstwem Roussillon [prowadzone] przeciw królowi Janowi Aragońskiemu, ojcu króla Hiszpanii, który obecnie panuje. I choć byli oni wielce ubodzy i w sporach ze swymi poddanymi, jako z tymi z Barcelony i innymi, a syn nie miał niczego (choć oczekiwał na sukcesję po królu, don Henryku Kastylijskim, bracie jego żony, która mu później przypadła), jednakże stawiali oni wielki opór, gdyż pozyskali serca poddanych z tegoż kraju Roussillon, co [jednak] drogo kosztowało króla i królestwo, gdyż umarł tam i takoż tam utracił wielu dobrych ludzi, i wydał wiele pieniędzy, gdyż wojna owa długo trwała.
- Jako rzekłem, na [te] radości, na które sobie pozwalał, poświęcał w ciągu roku niewiele czasu, zważywszy na wielką pracę, którą własną osobą wykonywał. W czasie odpoczynku jego umysł pracował, gdyż miał sprawy w tylu miejscach, a chętnie zajmował się takoż sprawami swych sąsiadów jako i swoimi, a wybierał ludzi z ich domów i mocą swej władzy wysyłał w te miejsca. Kiedy następowała wojna, pragnął pokoju lub rozejmu; kiedy zaś takowy uzyskiwał, to z wielkim trudem mógł go znosić. Mieszał się do wielu drobnych spraw w swym królestwie, z których dość dużo dobrze się skończyło; lecz jego natura była taka, i w ten sposób żył. Takoż jego pamięć była tak dobra, iż zapamiętywał wszystko i rozpoznawał wszystkich ludzi we wszystkich krajach wokół niego; a po prawdzie wydawał się lepszym do ratowania świata niż królestwa. Nie mówię o jego wczesnej młodości, gdyż nie byłem wtedy przy nim, lecz [wiem, iż] w wieku jedenastu lat został przez pewnych panów i innych [mężów] z królestwa wplątany w wojnę z królem Karolem VII, jego ojcem, która to wojna krótko trwała, a nazwana została pragerią. Kiedy stał się mężczyzną, został wbrew swej woli ożeniony z pewną dziewczyną ze Szkocji177; a póki ona żyła, [póty] tego [ożenku] żałował. Później, z powodu podziałów i kłótni w domu króla, jego ojca, oddalił się do Delfinatu, który doń należał, gdzie też wielu dobrych ludzi za nim podążyło, a więcej, niż mógł był utrzymać. Kiedy tam przebywał, poślubił córkę księcia Sabaudii178; wkrótce po zawarciu tego małżeństwa179, popadł w spór ze swym teściem i zaczęła się między nimi wielce ciężka wojna180. Tenże król Karol, widząc, jako jego syn otacza się zbytnio dobrymi ludźmi i zbrojnymi wedle swej woli, postanowił udać się tam własną osobą wraz z wielką liczbą ludzi i go stamtąd wypędzić; ruszył zatem w drogę i podjął trud ściągnięcia doń wielu [ludzi], nakazując im, jako swym poddanym połączenie się z nim i [grożąc] powszechnymi karami. Na to wielu posłuchało z wielkim żalem naszego króla, który widząc gniew swego ojca, a nie zważając na to, jaki był wielki, postanowił stamtąd odejść i pozostawić mu kraj; a odjechał do Burgundii wraz z niewielką liczbą ludzi do księcia Filipa Burgundzkiego, który z wielkimi honorami go przyjął181 i przyznał mu dobra, jako też jego głównym sługom, jak hrabiemu Comminges182, panu de Montauban i innym, w formie rocznej pensji. A poczynił, w czasie, kiedy tam przebywał, wiele darów swym sługom; jednakże zważając na wydatki, które miewał, jako i liczbę ludzi, których posiadał, pieniędzy często mu brakowało, co było dlań wielkim zmartwieniem i troską, a jemu samemu przyszło ich poszukiwać i [je] pożyczać, inaczej ludzie jego by go opuścili, co wielkim lękiem napawa księcia, który nie jest do tego przyzwyczajony. Również sprawy z domem burgundzkim nie toczyły się bez trudności, a trzeba mu było podtrzymywać [łaskę] tego księcia i jego głównych zarządców, z obawy aby nie znużyli się nim i jego długim pobytem, gdyż przebywał tam przez sześć lat183, a król, jego ojciec, nieustannie wysyłał tam ambasadorów, aby go wypędzono precz, lub też by jemu [samemu] został odesłany. Tym samym możecie stwierdzić, iż wcale nie był bierny, ani [nie żył] bez wielkich zmartwień lub trosk.
- A zatem o jakim okresie [jego życia] można by było rzec, iż zażywał radości lub przyjemności, gdy słyszy się te wszystkie rzeczy? Wydaje mi się, jako od jego dzieciństwa i niewinności zawsze aż do śmierci doświadczał tylko trudów. Wydaje mi się, iż tych wszystkich dobrych dni, których w życiu doświadczył, gdzie więcej było radości i przyjemności niż kłopotów i trudów, jeśli się je dobrze policzy, to było ich bardzo niewiele. A myślę, iż na dwadzieścia [dni] kłopotów i trudów wypadłby tylko jeden [dzień] przyjemności i wypoczynku. Żył około sześćdziesięciu jeden lat184; jednakże zawsze wyobrażał sobie, iż nie przekroczy sześćdziesięciu lat i mówił, jako od dawna [żaden] król Francji go nie osiągnął; niektórzy powiedzą: żaden od [czasów] Karola Wielkiego185. Jednakże król, nasz pan żył aż do wieku sześćdziesięciu jeden [lat].
- Co do księcia Karola Burgundzkiego, to o jakiż [jego] radościach lub przyjemnościach można by było rzec, iż były większe od tych naszego króla, o których opowiedziałem? Prawdą jest, iż w swej młodości miał mniej trosk, gdyż nic nie czynił aż do wieku około trzydziestu dwóch lat186, a do tej pory żył w zdrowiu i bez kłopotów. Wtenczas zaczął się spierać z zarządcami swego ojca, których ów pan popierał; dlatego też odeń się oddalił i pojechał rezydować w Holandii, gdzie został dobrze przyjęty i rozpoczął konszachty z tymi z Gandawy, a czasami tam przebywał. Od swego ojca nic nie otrzymywał, lecz ów kraj Holandii był wielce bogaty i ofiarował mu wielkie dary, które też dawały mu liczne wielkie miasta w innych krajach w nadziei na pozyskanie jego łask w przyszłości; a zwyczajem jest powszechnym, iż zawsze należy więcej przypodobać się tym ludziom, co do których żywi się nadzieję, jako ich potęga i władza w przyszłości się pomnoży, niż czyni się to w stosunku do tego, który jest już tak wysoko, iż wyżej już być nie może; a taki może liczyć na miłość, szczególnie wśród ludu. I dlatego też ów książę Filip mówił o swym synu, kiedy mu przekazano, jako Gandawczycy miłują go tak wielce, a on umiałby takoż dobrze nimi kierować, na co on odpowiedział, iż zawsze miłowali wielce swego przyszłego pana, lecz odkąd został ich panem, to go nienawidzili. A to przysłowie było prawdziwe, gdyż nigdy, odkąd ów książę Karol został panem, nie miłowali go, co dobitnie mu okazywali, jak w innym miejscu o tym rzekłem. A on takoż ze swej strony ich nie miłował; lecz jego potomstwu poczynili więcej szkód, niż byliby zdolni poczynić jemu samemu.
- Ciągnąc dalej mój ustęp, [dodam, iż] odkąd książę Karol rozpoczął wojny o ziemie Pikardii, które nasz król odkupił był od jego ojca, księcia Filipa, a wraz z innymi panami królestwa wdał się w ową wojnę Dobra Publicznego, jakąż radość przez to pozyskał? Ciągły trud, żadnej przyjemności, tak dla ciała, jak i umysłu, jako iż [żądza] chwały zawładnęła jego sercem, a chęć podbojów, to wszystko, co mu odpowiadało. Każdego lata wychodził w pole, [narażając] swą osobę na wielkie niebezpieczeństwo, [zaś] zajmowała go opieka i staranie nad wojskiem, a wszystkiego mu jeszcze było mało, wstawał jako pierwszy, chodził spać jako ostatni, całkiem ubrany, jako najnędzniejszy [żołnierz] ze swego wojska. Jeśli odpoczywał którejś zimy, to zajmowały go poszukiwania pieniędzy, a trudził się już od szóstej godziny rano; zaś nie było to wielką przyjemnością. W żadnej z nich też nie miał upodobania, poza tym, iż chwalebnym było dlań się trudzić i przyjmować oraz wysłuchiwać wielką liczbę ambasadorów. I w tym trudzie i znoju dobiegły końca jego dni, zabity przez Szwajcarów pod Nancy, jako wcześniej usłyszeliście; a nie można rzec, jakoby kiedykolwiek zdarzył mu się dobry dzień, odkąd zaczął dążyć do swej wielkości, aż do jego zgonu. Jakiż profit zyskał z tego trudu, i jakaż była dlań ku temu potrzeba, jeśli był tak bogatym panem i posiadał tyle pięknych miast i posiadłości na swe rozkazy, gdzie mógłby żyć w spokoju, gdyby zechciał?
- Po tym należałoby coś rzec o królu Edwardzie Angielskim, który w Anglii był jakże wielkim i potężnym królem. W czasie swej wczesnej młodości widział swego ojca, księcia Yorku, pokonanego i zabitego w bitwie, a wraz z nim ojca hrabiego Warwick187. Ów hrabia Warwick rządził w czasie jego młodości tym królem Edwardem, o którym mówię i kierował jego sprawami. A po prawdzie to uczynił go królem i przyczynił się do przegranej swego króla, którym był król Henryk, który wiele lat panował w Anglii, a który, wedle mego osądu, jako i wszystkich [innych], był prawdziwym królem. Lecz sprawy te, oraz królestw i wielkich państw, Pan Nasz [Bóg] dzierży w swym ręku i nimi zarządza, jako iż wszystko od Niego zależy. Przyczyna, dla której ów hrabia Warwick służył domowi Yorków przeciwko królowi Henrykowi z Lancaster polegała na frakcji i podziałach, które się zaczęły w domu wspomnianego króla Henryka, który zupełnie nie miał rozumu, jako i królowa, jego małżonka, pochodząca z domu andegaweńskiego, córka króla René Sycylijskiego. Córka owa stanęła po stronie księcia Somerset przeciw temuż panu de Warwick, jako iż wszyscy oni uważali króla Henryka, jako i jego ojca i jego dziada188, za królów. Dama owa lepiej by uczyniła, gdyby wzięła na siebie funkcję sędziego bądź mediatora między dwiema stronami, zamiast mówić: Będę wspierać tę stronę, jako się okazało, gdyż wynikła z tego wojna trwająca dwadzieścia dziewięć lat189. A na koniec prawie wszyscy zginęli po jednej, jak i po drugiej stronie, co się tyczy szlachty gotowej do ich wspierania i w nich brania udziału. A jeśli im kto powie, iż dzięki temu wieści będą do nich docierać i obie strony utrzymają w strachu, to z tym dość się zgodzę, jako iż pewien młody król tak czynił pomiędzy damami: spędzał tam miłe chwile i zażywał rozkoszy, a między nimi zbierał wieści; lecz popieranie ich [podziałów] wśród mężów, jako książąt i szlachty nie ma nic bardziej niebezpiecznego. Oznacza to jakby wzniecenie wielkiego pożaru w swym domu, gdyż wkrótce jeden czy drugi powie: Król jest przeciw nam, po czym pomyśli o tym, jak się wzmocnić i związać się z jego nieprzyjaciółmi. Tak samo, [dzieje] partii orleańczyków i burgundczyków winny w tym nauczyć ich mądrości: wojna z tego wynikła trwała sześćdziesiąt dwa lata190, a włączyli się do niej Anglicy, usiłujący wziąć w posiadanie całe królestwo.
- Wracając do naszego króla Edwarda, był on dość młody i najurodziwszy wśród urodziwych książąt świata, w chwilach, gdy całkowicie przeważał w swych staraniach; a takoż żaden mąż nie oddał się tak swym przyjemnościom, szczególnie co się tyczy dam, festynów, uczt i polowań; a jestem zdania, iż czas ten trwał u niego jakieś szesnaście lat lub koło tego, aż do początku sporu między nim a księciem Warwick191. I choć król ów został wypędzony precz z królestwa, to spór ten nie trwał długo, jako iż powrócił i odniósł zwycięstwo, po czym pogrążył się w swych przyjemnościach jeszcze bardziej niż przedtem, nie obawiając się [już] nikogo; a stał się wielce tłustym i wzdętym, a w kwiecie swego wieku jego ekscesy go powaliły i umarł nagle, jako rzekłem, rażony apopleksją, a jego linia po nim zginęła w osobach jego dzieci płci męskiej, jako już usłyszeliście.
- W naszych czasach panowali takoż dwaj waleczni i mądrzy książęta, król Węgier Maciej192 i Mehmed Ottoman193, cesarz Turków. Tenże król Maciej Węgierski był synem szlachetnego rycerza, zwanego Białym Rycerzem z Wołoszczyzny194, szlachcica, acz wielce rozumnego i cnotliwego, który długo rządził królestwem Węgier i odniósł wiele pięknych zwycięstw nad Turkami, którzy sąsiadują z owym królestwem z powodu tych obszarów, które siłą zajęli w Grecji, Slawonii i Bośni. A wkrótce po jego zgonie do wieku męskiego doszedł król Lancelot195, do którego rzeczone królestwo należało wraz z Czechami i Polską196. Niektórzy mu doradzili, jako powiadają, by pochwycił obu synów owego Białego Rycerza, mówiąc, iż ich ojciec, w czasie, gdy on sam był dzieckiem, przejął zbyt wiele władzy i posiadłości w tym królestwie, a owe dzieci, które były znaczącymi osobistościami, mogłyby zechcieć czynić jako on. Na to postanowił ów król Lancelot, aby obu ich pochwycić, co też uczynił; a zaraz kazał uśmiercić starszego197, zaś owego Macieja wtrącić do więzienia w Budzie, głównym mieście Węgier, a był on drugim [synem]; lecz nie pozostał tam długo, a mogło się zdarzyć, iż Panu Bogu spodobała się służba jego ojca, gdyż wkrótce potem ów król Lancelot został otruty w Pradze w Czechach przez pewną niewiastę z dobrego domu (której brata poznałem), w której był zamiłowany, zaś ona w nim198. A ponieważ nie chciała, by poślubił we Francji córkę króla Karola VII, którą obecnie nazywają księżną Viane199, a stało się wbrew temu, co jej był obiecał, [toteż] otruła go w kąpieli, dając mu do zjedzenia jabłko, zaś wkładając truciznę do rękojeści noża.
- Zaraz po tym, jak umarł ów król Lancelot, baronowie węgierscy zebrali się w tejże Budzie w celu obrania króla, wedle swego obyczaju i przywileju, które posiadają do jego wyboru, kiedy ich król umiera bezdzietnie. A będąc w stanie sporów i podziałów między sobą o tę godność, pokazała się w mieście wdowa po owym Białym Rycerzu, a matka wspomnianego Macieja200 w licznym towarzystwie, gdyż była niewiastą bogatą w pieniądze, które jej mąż jej był pozostawił, dzięki czemu mogła z nagła wystawić spory oddział, a wydaje mi się, iż miała konszachty z [baronami] z tego zgromadzenia w mieście, zważając na mir i władzę, jaką jej mąż był posiadał w owym królestwie. Skierowała się prosto do więzienia i wyprowadziła z niego swego syna201. Część baronów i prałatów zebranych w celu obioru króla, uciekła ze strachu; pozostali ogłosili tegoż Macieja królem, który to panował nad owym królestwem z wielką pomyślnością, tak wychwalany i czczony, jako żaden król panujący od dawna, a pod pewnymi względami jeszcze więcej. Był jednym z najwaleczniejszych mężów panujących w jego czasach, zwycięzcą w wielkich bitwach przeciw Turkom; a ci w jego czasach nie poczynili żadnych strat jego królestwu, lecz on sam je powiększył zarówno od ich strony, jako od strony Czech, których większą część dzierżył202, Wołoszczyzny, z której pochodził i Slawonii. A od strony Niemiec zajął większą część Austrii na cesarzu Fryderyku, który wciąż żyje203, i miał ją w posiadaniu aż do śmierci, która go zastała w mieście Wiedniu, stolicy Austrii, w 1491 roku204. Był to król, który mądrze kierował swymi sprawami zarówno w czasie pokoju, jak i w trakcie wojny. Pod koniec swych dni, nie mając już wrogów, których mógłby się obawiać, stał się królem wielce pysznym i dumnym w swym domu i sprowadził wiele pięknych mebli, klejnotów i zastawy stołowej do ozdoby swego domostwa. Wszelkie sprawy załatwiał sam lub [były one załatwiane] z jego rozkazu. Wielce się go bano, gdyż stał się okrutny, a później zapadł na ciężkie nieuleczalne choroby, na skutek których umarł w dość młodym wieku, jako pięćdziesięciu trzech lat lub koło tego205, a przez całe swe życie zaznał więcej trudu i znoju niż przyjemności.
- Turek, którego wcześniej wymieniłem, był mądrym i walecznym księciem, więcej używający rozumu i podstępu niż dzielności i śmiałości. Prawdą jest, iż jego ojciec206 pozostawił go wielce potężnym, a ten był walecznym księciem i zajął Adrianopol207, która to nazwa oznacza [miasto] Hadriana. Ten zaś, o którym mówię, zajął Konstantynopol, co oznacza miasto Konstantyna, a był wtenczas w wieku dwudziestu trzech lat208; widziałem go namalowanego w tym wieku, a zdawał się być mężem wielkiego ducha209. Przystanie na utratę Konstantynopola było wielkim wstydem dla wszystkich chrześcijan. Wziął go szturmem; a w wyłomie został zabity cesarz Wschodu, którego my nazywamy [cesarzem] Konstantynopola210 wraz z wielką liczbą znaczących ludzi, a wiele niewiast z dobrych i szlachetnych domów zostało zbezczeszczonych: a żadne okrucieństwo nie zostało tu pominięte. Był to jego pierwszy czyn. Ciągnął dalej owe wielkie dzieła, a jako słyszałem, co mówił pewnego razu ambasador wenecki przed księciem Karolem Burgundzkim, podbił był dwa cesarstwa, cztery królestwa i dwieście miast: a chciał przez to rzec cesarstwa Konstantynopola i Trapezuntu211, królestwa Bośni, Serbii, Armenii212; a nie wiem, czy traktował Moreę jako jedno z nich213. Podbił wiele pięknych wysp na morzu, na którym jest archipelag położony w pobliżu Morei (Wenecjanie trzymają tam wciąż dwie twierdze214), jako i wyspy Negropont i Mitylenę215, a takoż podbił prawie całą Albanię i Slawonię. A jeśli jego podboje na chrześcijanach były znaczące, to równie były [takowe] na wyznawcach jego własnej wiary, a pokonał wielu wielkich panów, jako Karamana216 i innych.
- Większą część swych dzieł prowadził sam i dzięki swej obrotności: tak też czynił nasz król, jako i król Węgier, a byli wszyscy trzej największymi książętami panującymi od stu lat; lecz maniery i obyczaje naszego króla, jako i uprzejme słowa, którymi obdarzał tak swe otoczenie, jak i obcych, były całkiem inne i lepsze niż u tych dwóch pozostałych: był wszakże arcychrześcijańskim królem. A co do światowych przyjemności, to ów Turek całkiem się w nich zatracał i poświęcał im znaczną część swego czasu; zaś byłby uczynił jeszcze więcej zła, niż zdziałał, gdyby nie był tak nimi zajęty. A żaden grzech cielesny nie był mu obcy, zaś bywał ponad miarę żarłoczny; takoż choroby wcześnie doń przyszły, zgodnie z jego [trybem] życia, gdyż cierpiał na opuchliznę nóg, jako słyszałem od tych, którzy go widzieli; a przychodziła nań na początku lata, a nogi mu puchły do grubości ciała człowieka, a nie było żadnego ujścia, po czym wszystko znikało; żaden chirurg nie mógł pojąć, co to było, lecz wielu mu mówiło, iż tego przyczyną była jego wielka żarłoczność, a mogła to być też jakaś kara Boża. A jeśli pozwalał się tak mało widywać i siedział zamknięty w swym seraju, to dlatego, by go nie widziano tak umęczonego i aby z tej przyczyny jego wrogowie nie nabrali doń pogardy. Zmarł w wieku pięćdziesięciu dwóch lat lub około tego217, dość niespodziewanie. Jednakże sporządził testament, który widziałem; a w nim żałował pewnego podatku, który niedawno wprowadził, jeśli testament ów jest prawdziwy. Spójrzcie zatem, jak winien postępować książę chrześcijański, który nie ma opartej na rozumie władzy narzucać czegokolwiek bez zgody [swych poddanych].
- Widzicie zatem, jak śmierć zabrała tylu wielkich mężów w tak krótkim czasie, którzy jakże się trudzili przy pomnażaniu [swej potęgi], jako i chwały, a tak cierpieli od pasji i znoju, które skracały ich życie, a może się zdarzyć, jako ich dusze mogą na tym ucierpieć. Lecz nie mówię tego o owym Turku, jako iż uważam rzecz za zamkniętą, a on sam spoczywa wraz ze swymi poprzednikami. Co do naszego króla, to mam nadzieję, jako rzekłem, iż Pan Nasz [Bóg] okaże mu miłosierdzie, jako je okaże innym, jeśli zechce. Lecz mówiąc od siebie, jeśli człowiek nie ma własnej ani nabytej mądrości, tylko nieco doświadczenia, czyż nie jest dlań lepiej, jako i dla wszystkich innych książąt i ludzi średniego stanu, którzy żyli pod tymiż wielkimi [mężami] i żyć będą pod obecnie panującymi, by obrali drogę środka w tych sprawach, to jest by mniej pogrążali się w troskach i mniej się trudzili, zajmowali się mniejszą ilością spraw, [zaś] bardziej bali się obrażać Boga i prześladować lud i ich sąsiadów na tyle okrutnych sposobów, których już dość ukazałem powyżej, a zażywali więcej radości i uczciwych przyjemności? Ich życie byłby przez to dłuższe, choroby przyszłyby później, a ich śmierć byłaby bardziej opłakiwana, a takoż przez większą liczbę ludzi, a mniej byłaby [przez innych] upragniona, zaś ci mniej mieliby obaw przy śmierci. Czyż można poznać piękniejsze przykłady, by uznać, jakąż marną rzeczą jest człowiek, a żywot ów jest jakże nędzny i krótki, i nic nie znaczą wielcy i mali, kiedy są martwi, zaś każdy człowiek odczuwa na widok [martwego] ciała przerażenie i odrazę, a [czyż] trzeba, aby dusza, w chwili, gdy się odeń oddziela, odeszła, by przyjął swój osąd? Wszelako wyrok został już wydany wedle czynów i zasług ciała.
- Część druga
- Księga VII
- Rozdział 1
- Jak książę René Lotaryński przybył do Francji, aby poprosić o księstwo Baru i hrabstwo Prowansji, które dzierżył król Karol; i jak nie wkroczył do królestwa Neapolu, które uważał za swoje, podobnie jak król, i jakie mieli doń obaj prawa
- Kiedy król był w wieku sposobnym do swej koronacji, czyli czternastu czy piętnastu lat7, przybył doń książę Lotaryngii, żądając księstwa Baru, dzierżonego przez króla Ludwika, jako i hrabstwa Prowansji, które król Karol Andegaweński8, jego bliski kuzyn, pozostawił był przez swój zgon i na mocy testamentu temuż królowi Ludwikowi XI, albowiem umarł bezdzietnym. Książę Lotaryngii chciał je mieć dla siebie, albowiem był synem córki króla René Sycylijskiego9, księcia Andegawenii i hrabiego Prowansji, a powiadał, jako ów król René go ukrzywdził, a król Karol, o którym powiadałem, był tylko jego siostrzeńcem, synem hrabiego Maine; inni zaś powiadali, jako Prowansja nie mogła przejść na córkę na mocy tychże testamentów. W rzeczy samej, Bar został zwrócony, albowiem król żądał tylko sum pieniężnych; i aby zyskać takoż potężne wsparcie i potężnych przyjaciół, zaś w szczególności księcia Jana Burbońskiego, będącego już starym, a pragnącego poślubić jego siostrę10, został królewskim pensjonariuszem i powierzonych mu zostało sto kopii, a ofiarowano trzydzieści sześć tysięcy liwrów rocznie przez cztery lata, w czasie których miano przebadać prawa do rzeczonego hrabstwa. A byłem obecny przy owych układach i zawieraniu ugody, jako iż wchodziłem w skład owej rady, wtenczas utworzonej zarówno przez bliskich krewnych [naszego] króla, jako i przez Trzy Stany królestwa.
- Stefan de Vesc, o którym rzekłem, jako otrzymał był jakowe dobra w Prowansji i zamyślał o onej sprawie neapolitańskiej, kazał rzec królowi, wtenczas dość młodemu (w obecności jego siostry, księżnej Burbonii) panu de Comminges, panu du Lau i mnie samemu, by mieć na uwadze, aby [król] nie stracił owego hrabstwa Prowansji. A działo się to przed układem, o którym powiadałem11, jako iż ci dwaj wchodzili w skład rzeczonej rady12.
- Zanim jeszcze upłynęły cztery lata, znaleźli się klerycy z Prowansji, którzy wyszukali w pewnych testamentach króla Karola I13, brata świętego Ludwika14, oraz innych królów Sycylii pochodzących z domu Francji, jako i znaleźli inne racje orzekające, iż nie dość, jako hrabstwo Prowansji do rzeczonego króla [Francji] należało, lecz takoż i królestwo Sycylii oraz inne dobra posiadane przez dom Aragonii, zaś owemu księciu Lotaryngii nic się nie należało (choć niektórzy uważali inaczej); a wszyscy oni przekazali to owemu Stefanowi de Vesc, podtrzymującemu swego pana w tym przekonaniu, jako niedawno zmarły król Karol, hrabia Prowansji, syn Karola Andegaweńskiego, hrabiego Maine i siostrzeńca króla René, pozostawił mu je na mocy swego testamentu; albowiem król René uczynił go swym następcą przed swą śmiercią i wolał jego przed wspomnianym księciem Lotaryngii, będącym synem jego córki; a wszystko to z powodu pewnych testamentów poczynionych przez wspomnianego Karola I i jego żonę, hrabinę Prowansji15, mówiących, iż królestwo i hrabstwo Prowansji nie mogą zostać rozdzielone ani przejść na córkę, dopóki żyją synowie z tejże samej linii. A podobny testament poczynili pierwsi następcy po nich w tymże królestwie, w tym i Karol II16.
- W czasie owych czterech lat ci, którzy kierowali [naszym] królem (a byli nimi książę i księżna Burbonii oraz pewien szambelan, znany jako pan de Graville17, jako i inni szambelanowie, mający wtenczas wielką władzę), wezwali na [królewski] dwór księcia Lotaryngii, powierzając mu władzę i [pokładając w nim] ufność, aby w zamian otrzymać jego wsparcie i pomoc, jako iż był mężem śmiałym i kimś więcej niż [tylko] dworzaninem. A sądzili, jako łatwo da się [on] odprawić, gdy nadejdzie ku temu [sposobna] pora, jako byli uczynili, kiedy poczuli się dość potężnymi, i kiedy potęga księcia Orleanu18 oraz wielu innych, o których słyszeliście, została umniejszona. A takoż po upływie czterech lat nie mogli dłużej utrzymywać księcia Lotaryngii [w niepewności], nie przekazując mu rzeczonego hrabstwa lub nie upewniając go w pewnej chwili na piśmie, a płacąc mu wciąż trzydzieści sześć tysięcy liwrów: w tym nie mogli się ugodzić i [książę Lotaryngii] odszedł z dworu, wielce z nich niezadowolony.
- Cztery czy pięć miesięcy przed jego odejściem z dworu, przydarzył mu się wielce szczęśliwy przypadek, jeśli za takowy mógł go uznać. Całe królestwo Neapolu zbuntowało się przeciw królowi Ferdynandowi19, a to z powodu wielkiej tyranii jego samego i jego dzieci, zaś wszyscy baronowie i trzy części królestwa poddały się [władzy] Kościoła. Wszelako ów król Ferdynand, wspierany przez Florentczyków, mocno na nich następował; dlatego też papież20, jako i owi zbuntowani panowie królestwa, wezwali owego księcia Lotaryngii, aby uczynić go królem. I długo czekały nań galery w Genui, wraz z kardynałem [od] Świętego Piotra ad vicula21, podczas gdy on sam [był wstrzymywany] przez owe dworskie sprawy i swoje odejście; a miał przecież u swego boku ludzi od owych wszystkich panów królestwa, którzy go popychali do wymarszu.
- Na koniec [nasz] król i jego Rada wykazali wszem i wobec swą chęć przyjścia mu z pomocą i zostało mu obiecane sześćdziesiąt tysięcy liwrów, z których otrzymał dwadzieścia tysięcy reszta [bowiem] przepadła i przystano na to, by poprowadził owe sto kopii od króla i wysłano w jego sprawie wszędzie poselstwa. Jednakże król miał już dziewiętnaście lat albo i więcej22 i był kształtowany przez tych, których wspomniałem, a którzy mu codziennie powiadali, jako królestwo owe winno doń należeć (a powiadam to dlatego, iż często mali ludzie czynią wielki rumor), a takoż [było to mówione] przez pewnych ambasadorów, którzy udawali się do Rzymu, Florencji, Genui i w inne miejsca w sprawie owego księcia Lotaryngii, jako to mi było wiadome od niektórych z nich i od samego księcia, który przejazdem pojawił się w Moulins, gdzie przebywałem z powodu pewnych dworskich waśni wraz ze wspomnianym Janem Burbońskim23, podczas gdy jego [własne] przedsięwzięcie było już na wpół przegranym z powodu długiego czasu oczekiwania. I stanąłem przed nim, choć nie było to mą powinnością, albowiem przyczynił się był ostrymi i szalonymi słowy do wygnania mnie z dworu. Powitał mnie z najwyższą wylewnością w świecie, skarżąc się na tych, którzy pozostawali u władzy; pozostał też przez dwa dni z księciem Janem Burbońskim, po czym skierował się w kierunku Lyonu.
- W sumie jego przyjaciele byli tak leniwi i tak nieużyteczni wobec tychże wielkich oczekiwań, aż do układów zabrał się papież, jak i baronowie; ci na mocy owego porozumienia udali się do Neapolu, zostali wszyscy pochwyceni, chociaż papież, Wenecjanie, król Hiszpanii i Florentczycy zobowiązali się zagwarantować owe porozumienie, które zaprzysięgli i obiecali ich bezpieczeństwo24. Książę Salerno25 uciekł i przepłynął na drugą stronę [morza], a nie chciał być owym układem objęty, znając rzeczonego Ferdynanda. Ów książę Lotaryngii z wielkim wstydem odjechał do swego kraju; nigdy więcej już tutaj władzy nie zdobył, tracąc swych zbrojnych i trzydzieści sześć tysięcy liwrów, które był otrzymał w zamian za Prowansję, i aż do tych chwil, to jest roku 1497, wciąż jest w tym [samym] położeniu.
- Rozdział 2
- Jak książę Salerno z królestwa Neapolu przybył do Francji i jak Ludovico Sforza zwany Maurem, i on sam, próbowali nakłonić króla [Francji] do wojny z królem Neapolu i z jakiej przyczyny
- A zatem wspomniani wyżej baronowie przybyli do Francji; zostali tam dobrze przyjęci, lecz skąpo obdarowani dobrami; przez około dwa lata podejmowali wiele starań, a we wszystkich sprawach zwracali się do owego Stefana de Vesc, wtenczas seneszala Baucaire i królewskiego szambelana. Jednego dnia żywili nadzieję, drugiego na odwrót. Ponosili koszty we Włoszech, a w szczególności w Mediolanie, gdzie księciem był Jan Galeazy, jednakże nie ten wielki, który jest pochowany u kartuzów w Pawii27, lecz ten będący synem księcia Galeazego i księżnej Bony Sabaudzkiej, będącej miałkiego rozumu, albowiem sprawując opiekę nad swymi dziećmi, posiadając wielką władzę i będąc w stanie wdowim, jako widziałem, dawała sobą kierować przez niejakiego pana Cicco28, sekretarza, od dawna chowanego w owym domu, który wygnał był i wypędził wszystkich braci księcia Galeazego dla bezpieczeństwa owej damy i jej dzieci29. A między innymi był jeden, znany jako pan Ludovico30, którego później przywołała [z powrotem], a ten był jej wrogiem i prowadził z nią wojnę, oraz pan Robert de Sanseverino31, dzielny kapitan, który tak samo wygnał owego Cicco. Na koniec, za sprawą pewnego jej krajczego, młodzieńca urodzonego w Ferrarze, będącego niskiej kondycji, znanego jako Antoni Tassino32, przez głupotę ich przywołała, wierząc, jako żadnego zła owemu Cicco nie uczynią; a takoż właśnie byli przysięgali i obiecali. Trzeciego dnia po tym go pochwycili i przewieźli w beczce przez miasto Mediolan, jako iż przez swe małżeństwo był skoligacony z którymś z Viscontich33, a powiadano, iż gdyby przebywał w mieście, wtedy nie ośmielili by się go pochwycić. Pan Ludovico pragnął, aby powracający pan Robert de Sanseverino, zastał go w tym stanie, albowiem czuł on do owego Cicco straszliwą nienawiść. Uwięziono go w zamku w Pawii, gdzie później umarł34.
- Otoczyli ową damę wielkimi honorami, by się wydawało, jako jej się przypodobują; lecz to oni radzili, a powiadali jej tylko to, co im się podobało; a nie mogli uczynić jej większej przyjemności niż niczego jej nie mówić. Owemu Antoniemu Tassino pozwolono czynić, co pragnął; kwaterował w pobliżu jej komnaty i wiódł ją za sobą przez miasto; miały tam miejsce tylko festyny i tańce; lecz nie trwało to długo, może jakieś pół roku. Przekazała ona wiele darów owemu Tassino, a kierowane doń były sakwy kurierskie, lecz wzbudziło to wielką zawiść u owego pana Ludovico, stryja dwojga dzieci [księżnej], albowiem on sam pragnął zostać władcą, co też później przeprowadził.
- Pewnego ranka odebrali [księżnej] jej dwóch synów i umieścili ich w wieży, zwanej Rocca35; a w tym uzyskali zgodę owego pana Ludovico, pana Roberta de Sanseverino, niejakiego Pallaviciniego36, osobistego opiekuna tegoż młodego księcia oraz kapitana [wieży] Rocca37, który od śmierci księcia Galeazego jej nie opuścił, jako i nie uczynił tego długo potem, kiedy to został pochwycony z powodu zdrady owego pana Ludovico, przez głupotę swego pana, który usposobieniem przypominał matkę i zupełnie brakowało mu rozumu.
- Zatem, po tym, jak umieścili owe dwoje dzieci w wieży, weszli w posiadanie skarbu, będącego w owym czasie największym w całym świecie chrześcijańskim, o czym ją [księżnę] powiadomili38, a wykonali trzy klucze, z których ona miała dostać jeden, lecz nigdy później go nie dostała. Spowodowali, iż zrezygnowała z opieki, a opiekunem uczyniono owego pana Ludovico. A poza tym napisali [listy, wysyłając je] do wielu miejsc, w zaś szczególności do Francji, które [to listy] widziałem, a w których obarczali ją, ku jej wielkiej hańbie, [przewinami] owego Antoniego Tessino i innymi sprawkami. Rzeczonemu Tessino nie uczyniono niczego złego, lecz został oddalony, gdyż uratował go ów pan Robert, a takoż i to, iż posiadał dobra. Do owej [wieży] Rocca nie wchodzili owi dwaj potężni mężowie jako chcieli, albowiem kapitan miał tam swego brata wraz ze stu pięćdziesięcioma najemnikami, a kiedy [tam] wkraczali, silnie kazał strzec bramy i nie zezwalał na wejście z nimi [większej liczby], jak tylko jednego czy dwóch ludzi; a trwało to długo.
- Wszelako wielki wszczął się spór pomiędzy owym panem Ludovico a panem Robertem de Sanseverino, jako to jest w zwyczaju, albowiem dwaj wielcy [mężowie] nie są długo w stanie siebie znosić; a pole utrzymał pan Ludovico, drugi zaś udał się na służbę do Wenecjan39. Jednakże dwoje z jego [Roberta] dzieci powróciło na służbę do owego pana Ludovico i państwa Mediolanu, a byli nimi pan Galeazy40 i hrabia Caiazzo41, [a] niektórzy utrzymywali, jako stało się za zgodą ich ojca, inni zaś, iż nie; lecz jakkolwiek sprawy się miały, pan Ludovico otoczył ich wielką miłością i wielce z ich usług korzystał, jako i dzisiaj to czyni. Trzeba wiedzieć, jako ich ojciec, pan Roberto, wywodził się z domu Sanseverino42, pochodząc od jednej z ich córek z nieprawego łoża43; lecz we Włoszech nie czynią zupełnie różnicy co do prawego bądź nieprawego pochodzenia. A mówię to dla tej przyczyny, iż pomogli poprowadzić nasze przedsięwzięcie we Włoszech, zarówno na rzecz księcia Salerno, o którym powiadałem, a który jest głową owego domu z Sanseverino, jako i dla innych powodów, o których później opowiem.
- Tenże pan Ludovico zaczął wcześnie wykazywać wielką wolę utrzymania władzy; a kazał bić monetę, na której to wspomniany książę [Jan Galeazy] ukazywany był z jednej, zaś on sam z drugiej strony, na co wielu ludzi sarkało. Rzeczonemu księciu została poślubiona córka księcia Kalabrii44, później znanego jako król Alfons, władca Neapolu po śmierci swego ojca, króla Ferdynanda. Córka owa była odważną niewiastą, która, gdyby mogła, chętnie by wsparła swego męża; lecz ten nie miał wcale rozumu i powtarzał to wszystko, co ona mu [w sekrecie] powiadała. Jednakże i kapitan owej Rocco w Mediolanie trzymał długo swą władzę, a nigdy jej [wieży] nie opuszczał (co poczęło rodzić podejrzenia); a kiedy jeden syn wychodził, drugi pozostawał w środku.
- Aby skrócić ten ustęp, [powiem, iż] około roku lub dwa lata przed naszym wkroczeniem do Włoch, ów pan Ludovico, przybywając z zewnątrz w towarzystwie owego księcia, chcąc mu zaszkodzić, odprowadzał go, jako to miał w zwyczaju, do Rocca. Kapitan wszedł na most zwodzony, a jego ludzie [stali] wokół niego, aby ucałować książęcą rękę, wedle ich zwyczaju. Wówczas książę znalazł się nieco przed mostem, zaś kapitan musiał wejść może krok lub dwa, kiedy dwaj synowie [pana] de Sanseverino go pochwycili, jako i innych, którzy się wokół niego znaleźli. Ci w środku podnieśli most, zaś ów Ludovico kazał zapalić jeden koniec świecy, przysięgając, jako każe ściąć mu głowę, jeśli tamci nie wydadzą twierdzy, zanim świeca się nie wypali, na co [oni] przystali. A wprowadził zatem do owej twierdzy [straż], której był pewny, działając wciąż w imieniu księcia, a owemu dobremu mężowi wytoczył proces, powiadając, jakoby ten chciał wydać to miejsce cesarzowi45, zaś kazał zatrzymać kilku Niemców, twierdząc, jakoby zawierali ów układ; później [jednakże] pozwolił im odejść. A kazał ściąć jednego z jego sekretarzy46, obarczając go [winą] za prowadzenie owej sprawy, jako i innego, o którym powiadał, iż ten przekazywał wieści [postronnym].
- Kapitana owego długo trzymał w więzieniu; na koniec pozwolił mu odejść, powiadając, jako pani Bona jednego razu przekonała była brata tegoż kapitana do zabicia go w chwili, kiedy wkraczał do [wieży] Rocca, zaś ów kapitan go przed tym powstrzymał: przez to w tej chwili ocalił mu życie47. Jednakże sądzę, iż gdyby był winnym takowego czynu, jak chęć wydania mediolańskiego zamku cesarzowi (do którego ten mógł zgłaszać swe prawa zarówno jako cesarz, jak i jako książę Austrii, jako iż dom ów do tego zgłasza roszczenia), to by mu tego nie darował; a takoż byłby z tego wielki szum we Włoszech, gdyż całe państwo mediolańskie odwróciłoby w jeden dzień swe przymierze, albowiem za czasów cesarskich płacili tylko pół dukata od dymu, zaś teraz wielce okrutnie traktowane są kościoły, szlachta i lud zaprawdę po tyrańsku.
- Rozdział 3
- Dlaczego księstwo Mediolanu jest jedną z najpiękniejszych i najcenniejszych części ziemi, jakie możemy znaleźć, poza wielką daniną, jaką się z niej pobiera
- Widać było, jako to zostało powiedziane, tegoż pana Ludovico tak bliskiego urzeczywistnienia swego zamiaru, który poślubiwszy córkę księcia Ferrary48, posiadał z nią dzieci49 i czynił starania ku pozyskaniu przyjaciół zarówno w samym księstwie, jako i poza Włochami. A po pierwsze, sprzymierzył się z Wenecjanami50, z którymi zawarł przyjaźń co do zachowania stanu ich posiadania, co stało się wbrew jego teściowi, któremu Wenecjanie odebrali byli pewien mały kraj, zwany Polesine51, cały otoczony wodami i wspaniale zasobny we wszelkie dobra; zaś Wenecjanie dzierżyli go w odległości pół mili od Ferrary; a były też dwa piękne miasteczka, które widziałem, czyli Rovigo i Badia; zostały utracone, kiedy Wenecjanie sami prowadzili wojnę przeciw królowi Ferdynandowi, ówczesnemu królowi Neapolu (który tam wysłał swego syna Alfonsa, księcia Kalabrii, wraz z całą jego potęgą), przeciw panu Ludovico z Mediolanu, ludziom Florentczyków, papieżowi52 i Bolonii53. Jednakże kiedy Wenecjanie byli już niemalże zwyciężeni, a przynajmniej byli w kłopotach i brakowało im pieniędzy, zaś utracili wiele twierdz, wtenczas pan Ludovico zawarł układ gwarantujący [zachowanie] honorów i korzyści Wenecjanom, zaś każdy powrócił do poprzedniego stanu [posiadania] oprócz nieszczęsnego księcia Ferrary, który rozpoczął był wojnę na jego [Ludovico] wezwanie i króla Ferdynanda, którego córkę był poślubił54. A trzeba było, by oddał Polesine owym Wenecjanom, do tej pory ją dzierżącym55. A powiadają, jako ów pan Ludovico miał z tego sześćdziesiąt tysięcy dukatów; nie wiem wszelako, czy jest to prawdą, choć widziałem, iż książę Ferrary był o tym przekonany. Prawdą jest, jako [Ludovico] wtenczas nie poślubił jego córki; i tak trwała jego przyjaźń z Wenecjanami.
- Żaden sługa ani krewny księcia Jana Galeazego Mediolańskiego nie mógł przeszkodzić owemu panu Ludovico w zajęciu księstwa dla siebie, jak tylko żona owego księcia, będąca młodą i rozumną, córką księcia Alfonsa Kalabryjskiego, któregom wcześniej wspomniał, starszego syna króla Ferdynanda Neapolitańskiego. Wszelako w 1493 roku56 począł ów pan Ludovico posyłać do króla Karola VIII, obecnie panującego, by go skłonić do przybycia do Włoch w celu podboju królestwa Neapolu, aby zniszczyć i przerazić tych, którzy je posiadali, a których wymieniłem, jako iż pamiętając o ich potędze, nie mógł przedsięwziąć tego, co później uczynił. Jakoż w tych czasach ów Ferdynand, król Sycylii, jako i jego syn Alfons, byli silnymi i bogatymi, wielce doświadczeni w wojennym rzemiośle, a uchodzili za odważnych (choć później okazało się inaczej), zaś ów pan jest mężem wielce rozumnym, lecz dość bojaźliwym i giętkim, kiedy żywi obawy (a mówię o nim jako o mężu, którego poznałem i w wielu sprawach z nim się układałem), jako i niegodnym wiary, kiedy widzi swój zysk w niewierności.
- I tak, jako się rzekło, w 1493 roku57 począł [on] dawać odczuwać [naszemu] królowi, będącemu w młodym wieku dwudziestu dwóch lat, zapach chwały we Włoszech, wykazując mu, jako się rzekło, prawa, które posiadał do wspomnianego pięknego królestwa Neapolu, co dlań czynił, zaś potrafił wielce wielbić i schlebiać. A zwracał się we wszelkich sprawach do owego Stefana de Vesc, który został seneszalem Beaucaire i wielce się wzbogacił, choć nie tak, jakby [tego] pragnął, oraz do generalnego [poborcy] Briçonneta, męża bogatego i wielce w sprawach skarbowych obrotnego, wtenczas wielkiego przyjaciela owego seneszala, któremu to doradzał, by został kapłanem, by uczynić zeń kardynała; drugiemu zaś powiadał o księstwie.
- Zatem, rozpoczynając prowadzenie wszystkich owych spraw, wysłał tegoż roku wielkie poselstwo do [naszego] króla do Paryża, któremu przewodził hrabia Caiazzo, starszy syn owego Roberta de Sanseverino, o którym powiadałem, a który zastał w Paryżu księcia Salerno, będącego jego kuzynem, jakom wyżej powiadał, albowiem ten przewodził domowi Sanseverino, a przebywał we Francji, wygnany przez króla Ferdynanda, jako przedtem usłyszeliście, a na wspomnianą neapolitańską wyprawę naciskali. Wraz z rzeczonym hrabią Caiazzo przebywał hrabia Carlo de Belgiojoso58 oraz pan Galeazy Visconti59, obaj będący Mediolańczykami, wielce stosownie odziani i w doborowym towarzystwie. Wypowiadali się publicznie tylko przy okazji oficjalnych posłuchań; a było to pierwsze wielkie poselstwo wysłane do owego pana.
- Wysłał on był przedtem pewnego sekretarza60, układając się co do tego, by książę Mediolanu, jego bratanek, mógł złożyć hołd per procura z Genui, co miało miejsce, acz było to nierozważne; lecz król mógł uczynić mu [tę] łaskę i wysłać kogoś do przyjęcia tegoż [hołdu], jako iż zważając na to, iż sam [książę] był pod opieką swej matki, przyjąłem ją był w jej zamku mediolańskim jako opiekunkę jej syna, będąc sam ambasadorem zmarłego króla Ludwika i posiadając w tym osobne upoważnienie61. Lecz wtenczas Genua nie znajdowała się w ich rękach, dzierżona przez pana Baptystę de Campofregoso62. W tymże czasie63 ów pan Ludovico ją odzyskał i ofiarował pewnym królewskim szambelanom osiem tysięcy dukatów za ową inwestyturę, w czym tamci poczynili wielką szkodę swemu panu, jako iż mogli niedługo przedtem mieć Genuę dla króla, gdyby tylko zechcieli; a jeśli wzięli [pieniądze] za ową inwestyturę, to mogli zażądać więcej, albowiem książę Galeazy zapłacił był jednego razu królowi Ludwikowi, memu panu, pięćdziesiąt tysięcy dukatów, z których ja sam otrzymałem trzydzieści tysięcy skudów w gotówce jako dar [od] tegoż króla Ludwika, nad którym niechaj Bóg w swej łaskawości się zmiłuje! Jednakże tamci twierdzili, jako wzięli byli owe osiem tysięcy talarów za pozwoleniem króla; zaś ów Stefan de Vesc, seneszal Beaucaire, był jednym z tych, którzy je wzięli, a wydaje mi się, jako uczynili to dla tej przyczyny, by łatwiej przekonać owego pana Ludovico co do [poparcia] owej wyprawy, na której mu zależało.
- Jako iż ambasadorowie, o których w tymże rozdziale powiadałem, znajdowali się w Paryżu, mówiąc same ogólne rzeczy, hrabia Caiazzo rozmawiał na osobności z królem (a miał on wielki mir w Mediolanie, zaś jeszcze większy miał jego brat, pan Galeazy de Sanseverino), zwłaszcza u zbrojnych; a począł oferować swe wielkie usługi i wsparcie, zarówno w ludziach, jak i w pieniądzach, jako iż już wtedy jego pan mógł dysponować państwem mediolańskim jak swoim64, a ukazywał sprawy jako łatwe do przeprowadzenia. A kilka dni później wraz z panem Galeazym Viscontim pożegnali się z królem i odjechali. Z kolei hrabia Carlo de Belgiojoso pozostał dla podtrzymywania dzieła, a takoż począł ubierać się po francusku, a wielce przyspieszał sprawy. I wielu poczęło zajmować się tą materią, zaś król wysłał do Włoch niejakiego Perrona de Baschi65, chowanego przy domu andegaweńskim przez księcia Jana Kalabryjskiego, wielkiego zwolennika owej ekspedycji, który udał się do papieża Innocentego [VIII], Wenecjan i Florentczyków. Jego układy i kursy tam i z powrotem trwały mniej więcej siedem czy osiem miesięcy, zaś ci, którzy [o tym] wiedzieli, rozmawiali między sobą o owej ekspedycji, rozważając ją na różne sposoby; lecz nikt nie wierzył, aby król osobą własną miał się tam udać.
- Rozdział 4
- Jak król Karol VIII zawarł pokój z królem Rzymian i arcyksięciem, przed udaniem się do Neapolu, odsyłając im panią Małgorzatę Flandryjską
- Ludzie tegoż arcyksięcia wraz z wielkim poselstwem broniącym jego sprawy, przybyli od cesarza Fryderyka, pragnącego być mediatorem wspomnianego układu. Takież [poselstwo] wysłał i król Rzymian. Podobne wysłali hrabia palatyn70 i Szwajcarzy, aby doprowadzić do pokoju; jako i zdawało się wszystkim, iż mógł przez to wyniknąć wielki spór, a król Rzymian został straszliwie znieważony przez to, iż odebrano mu tę, którą uważał już za swą żonę, zaś zwracano mu jego córkę, która przez wiele lat była królową Francji.
- W końcu rzecz zakończyła się pokojem, jako iż każdy był znużony wojną, a zwłaszcza poddani księcia Filipa, którzy wiele wycierpieli, zarówno przez wojnę z [naszym] królem, jak i przez ich własne podziały, aż nie mogli tego dłużej ścierpieć. A zawarty został pokój tylko na cztery lata, aby zaznać odpoczynku i odzyskać jego córkę, co do której wysuwano trudności, by ją odesłać, a przynajmniej [wysuwali je] ci znajdujący się w otoczeniu królewskim. A przy zawarciu owego pokoju byłem obecny wśród posłów, którymi byli pan książę Piotr Burboński, książę Oranii, pan des Cordes oraz wiele innych osobistości. A został obiecany zwrot księciu Filipowi tego, co [nasz] król dzierżył z hrabstwa Artois, jako to zostało obiecane przy układaniu owego małżeństwa (a było to w 1482 roku), iż gdyby nie zostało dopełnione, to ziemie, które dano owej córce jako wiano małżeńskie, powróciły jako i ona sama do wspomnianego księcia Filipa. Lecz już [wtedy ludzie] arcyksięcia podstępem zajęli Arras71 i Saint-Omer72: zatem pozostały do zwrotu tylko Hesdin, Aire i Béthune, z których od zaraz zostały im przekazane dochody i zwierzchnictwo, a gdzie wprowadzili urzędników; zaś [nasz] król zatrzymywał zamki, gdzie mógł utrzymywać [swe] garnizony aż do końca czwartego roku, który następował na świętego Jana 1498 roku. Wtenczas król winien był zwrócić je rzeczonemu arcyksięciu; i tak zostało to obiecane i zaprzysiężone73.
- Czy owe małżeństwa zostały w rzeczony sposób zmienione wedle ustanowień kościelnych czy też nie, przekazuję, jako się zdarzyło; lecz wielu doktorów teologii powiadało mi, iż nie, a wielu z kolei, iż tak. Lecz wszystkim owym damom zdarzyły się pewne nieszczęścia z powodu ich dzieci. Nasza [królowa] miała po kolei trzech synów w ciągu czterech lat; jeden żył około trzech miesięcy, po czym umarł, zaś pozostali dwaj takoż umarli74. Pani Małgorzata została poślubiona pewnemu księciu z Kastylii, jedynemu synowi króla i królowej Kastylii i wielu innych królestw, który to książę umarł pierwszego roku po tym, jak się był ożenił, a było to w 1497 roku75. Dama owa była brzemienna i porodziła martwego syna zaraz po śmierci swego męża76, co pogrążyło w wielkim bólu króla i królową Kastylii wraz z całym królestwem.
- Król Rzymian ożenił się zaraz po zmianach, o których powiadałem, z córką księcia Galeazego Mediolańskiego77, siostrą księcia Jana Galeazego, o którym to była mowa, zaś zaślubiny owe dokonały się za sprawą rzeczonego pana Ludovico. Małżeństwo to wielce nie spodobało się książętom Cesarstwa oraz wielu przyjaciołom owego króla Rzymian jako nie łączącego się z domem tak szlachetnym, jako im się dawało, iżby mu się należało; albowiem od strony Viscontich, jako się zwą ci, którzy rządzili [wcześniej] w Mediolanie, mało jest szlachectwa78, a jeszcze mniej od strony Sforzów, których potomkiem był książę Franciszek Mediolański, jako iż był synem szewca z miasteczka zwanego Cotignola79; lecz był on mężem wielu cnót, a w jeszcze większym stopniu jego syn, który został księciem Mediolanu dzięki wsparciu swej żony, bastardki księcia Filipa Marii80, a podbił je i nim władał nie jako tyran, lecz prawdziwie dobry władca, zaś jego cnoty i dobroć były godne najszlachetniejszych władców panujących za jego czasów. A powiadam wszystkie te rzeczy, aby wykazać, co nastąpiło po owych zmianach matrymonialnych, a nie wiem, co może się jeszcze z tego [powodu] wydarzyć.
- Rozdział 5
- Jak król posłał do Wenecjan, aby ich urabiać przed wyruszeniem w podróż do Neapolu i jakie przygotowania do tego poczyniono
- A zatem zważcie, jako wydawało im się powiadać w sposób wielce rozsądny, a tak też czynili, albowiem dzisiaj mniemam, jako ich sprawy są w świecie prowadzone w sposób bardziej właściwy, niż jakiegokolwiek księcia czy komuny na świecie. Lecz Bóg zawsze pragnie, by wiedzieć, iż osąd ani rozum ludzi na nic się zdają tam, gdzie mu się podoba przyłożyć swą rękę: sprawę kończy inaczej, niż im się zdaje; jako i [Wenecjanie] wcale nie wierzyli, by król osobą własną tam przybył, a zupełnie nie bali się Turka, choć twierdzili inaczej, jako iż panujący [obecnie] Turek mało znaczy; lecz zdawało im się, jako dokonają pomsty na owym domu aragońskim, który mieli w wielkiej nienawiści, [co odnosiło się] zarówno ojca, jak i syna; a powiadali, jako tamci sprowadzili Turka do Szkodry82; ma się rozumieć, ojca obecnego Turka, tego, który podbił był Konstantynopol, znanego jako Mehmed Ottoman, który to wiele też innych szkód poczynił Wenecjanom. O księciu Kalabrii Alfonsie powiadali wiele innych rzeczy, między innymi to, iż przyczynili się do wojny, która postawiła przeciw nim księcia Ferrary, która to tak straszliwie ich kosztowała, iż sądzili, jako ich pogrąży. O wojnie owej kilka już słów mówiłem. A powiadano takoż, jako ów książę Kalabrii posłał był umyślnego męża do Wenecji, by zatruł cysterny, a przynajmniej te, do których miałby dostęp, jako iż wiele z nich bywa zamykane na klucz; lecz w tym miejscu nie używają innej wody (jako iż są ze wszech stron otoczeni przez morze), zaś woda tam jest bardzo zacna, a piłem ją przez osiem miesięcy podczas jednej tylko podróży, a później takoż tam przebywałem w czasach, o których powiadam83.
- Lecz główna przyczyna nie wynikała z owych racji, lecz z tego, iż wyżej wspomniani przeszkadzali im [Wenecjanom] we wzroście ich potęgi, [a to] zarówno we Włoszech, jak i w Grecji, jako iż obie strony zachowywały oczy [szeroko] otwarte; ostatnio wszelako [ci] bezprawnie podbili byli królestwo Cypru84.
- Z powodu owych wszystkich [oznak] nienawiści, wydawało się Wenecjanom, jako byłoby dla nich korzystne, aby nastała wojna pomiędzy [naszym] królem a owym domem aragońskim, żywiąc nadzieję, iż nie przyniesie ona tak szybkiego zakończenia, jakowe przyniosła, a przez to tylko osłabi ich nieprzyjaciół, nie niszcząc ich [samych], a w najgorszym przypadku jeden lub drugi przekaże im jakowe miasta w Apulii, znajdującej się od strony ich zatoki, aby otrzymać od nich pomoc; i tak też się zdarzyło85, lecz niewiele brakowało, by się rozminęli ze swymi nadziejami. A poza tym zdawało im się, jako niemożebnym było im zarzucać sprowadzenia [naszego] króla do Włoch, zważając na to, iż nie ofiarowali mu ani rady, ani pomocy, jako wynikało z odpowiedzi udzielonej przez nich owemu Perronowi de Baschi.
- W tymże 1493 roku86 król udał się w stronę Lyonu87, by zająć się owymi sprawami, choć wydawało się, jako przejdzie przez góry. A tam przybył doń w doborowym towarzystwie pan Galeazy88, brat owego hrabiego Caiazzo [z domu] Sanseverino, o którym to była mowa, [a przybywał] od pana Ludovico, którego był namiestnikiem i głównym sługą; a przywiódł wielką liczbę urodziwych i dobrych koni, zaś dostarczył takoż i rzędy, by wziąć udział w turniejach, w których uczestniczył z powodzeniem, jako iż był młodym i zacnym rycerzem. [Nasz] król przyjął go z honorem i żarliwością, a nadał mu swój order89; po czym ten powrócił do Włoch90, zaś hrabia Belgiojoso pozostał jako ambasador, by przyspieszyć wymarsz91. A poczęto wystawiać bardzo potężne wojsko w Genui; tam też znajdował się w imieniu króla pan dUrfé, wielki koniuszy Francji, wraz z innymi92.
- Na koniec, około początków sierpnia tegoż roku93, król udał się do Vienne w Delfinacie; a tam każdego dnia docierały wieści z Genui, dokąd został był wysłany książę Ludwik Orleański, dziś nam panujący94, [wówczas] mąż młody i urodziwy, lecz lubujący się w swych przyjemnościach. O nim dość była już mowa w tychże Pamiętnikach. Zaś wyobrażano sobie, jako winien był powieść wojska przez morze, aby zeszły na ląd w królestwie Neapolu, a to dzięki pomocy i radom książąt, których wymieniłem, a którymi byli książęta Salerno i Besignano95. A gotowych było do czternastu genueńskich naw, wiele galer i galeonów, a w tych sprawach królowi okazywano posłuch, jakoby to było w Paryżu, jako iż miasto owe było podległe państwu mediolańskiemu, którym rządził pan Ludovico, który nie miał żadnego tam rywala jak tylko żonę księcia, swego bratanka, przeze mnie wymienionego, córkę króla Alfonsa, jako iż w tychże czasach umarł jego ojciec, król Ferdynand96. Lecz władza owej damy była już wielce pomniejszona, a zważając, jako było wiadome, iż [nasz] król gotował się do przejścia [samemu] lub do wysłania [wojsk], deklarował się za tym drugim, zaś jej mało rozumny mąż, powtarzający wszystko, co od niej usłyszał swemu stryjowi, nawet kazał utopić pewnego posłańca, którego ta była wysłała do swego ojca.
- Koszt [wystawienia] owej armady był bardzo wysoki, a jestem zdania, jako kosztowała ona trzysta tysięcy franków, zaś do niczego się nie przysłużyła. A cały pieniądz w gotówce, który król mógł wyciągnąć ze swych zasobów, został na to wydany, albowiem, jakom powiadał, nie posiadał ani obrotności, ani pieniędzy, ani innych rzeczy koniecznych do takowego przedsięwzięcia, a jednak z Bożą łaską, która dała jasno o sobie znać, poprowadził je dobrze. Nie pragnę wcale rzec, jakoby król nie posiadał rozumu stosownego do swego wieku, lecz miał tylko dwadzieścia dwa lata97 i dopiero co opuścił swe gniazdo. Ci, którzy go w tych sprawach prowadzili, a których wymieniłem: Stefan de Vesc, seneszal Beaucaire, oraz generalny [poborca] Briçonet, obecnie kardynał z Saint-Malo, byli to dwaj mężowie niskiej kondycji, którzy w niczym nie posiadali doświadczenia; lecz Pan Nasz tym łatwiej ukazał swą potęgę, iż nasi nieprzyjaciele uważali się za posiadających więcej rozumu i doświadczenia w sprawach wojny, za bogatych, mających dość mądrych ludzi i dobrych dowódców, a posiadali [całe] królestwo. A powiadam o królu Alfonsie, świeżo koronowanemu przez papieża Aleksandra [VI]98, pochodzącego z Aragonii, a trzymającego jego stronę, oraz Florentczykach, będących w dobrych relacjach z Turkiem. Miał on [Alfons] syna o przyjemnej osobowości, znanego jako don Ferdynand99, będący w wieku dwudziestu dwóch czy dwudziestu trzech lat100, takoż noszącego zbroję i wielce miłowanego w owym królestwie, oraz brata, znanego jako don Fryderyk, który później po owym wcześniej wspomnianym Ferdynandzie został królem, męża wielkiego rozumu, zarządzającego ich morską armadą, a który długi czas spędził po tej stronie [gór]; co do którego wy, panie [arcybiskupie] Vienne, wiele razy mnie przekonywaliście, przemawiając jako astrolog, iż zostanie królem, zaś on sam obiecał mi już wtedy cztery tysiące liwrów renty w owym królestwie, jeśli tak mu się miało zdarzyć: a miało to miejsce dwadzieścia lat przed [tymi] wydarzeniami.
- Zatem, ciągnąc dalej, [nasz] król zmienił zdanie, dzięki sile perswazji listów księcia Mediolanu oraz owego hrabiego Carlo, jego ambasadora, jako i owych dwóch wyżej przeze mnie wymienionych. Jednakże zabrakło zdecydowania owemu generalnemu [poborcy], widząc, jako każdy mąż rozumny i rozważny ganił wyprawę króla na tamtą stronę [gór], a to z wielu powodów, jako i przez to, iż nastał już sierpień, brakowało pieniędzy, namiotów oraz innych potrzebnych rzeczy. Tylko seneszal zachowywał wiarę, za co go ceniłem i [nadal] cenię; a król okazywał chmurne oblicze owemu generalnemu [poborcy] przez trzy czy cztery dni, lecz później humor mu powrócił.
- Tymczasem umarł pewien sługa owego seneszala, jako powiadano, na zarazę; dlatego też [ten] nie ośmielał się nawiedzać swego pana, co wielce go trapiło, jako iż nikt [owej] sprawy nie wspierał. A pan i pani z Burbonii byli na miejscu, próbując wedle swych sił pogrążyć [projekt] owej wyprawy, o czym rozmawiali z generalnym [poborcą]; zaś jednego dnia wyprawa była odwoływana, a drugiego przywracana.
- Na koniec król postanowił wyruszyć, zaś jako jeden z pierwszych dosiadłem konia i ja, żywiąc nadzieję na przebycie gór w mniejszej kompanii; jednakże wezwano mnie [z powrotem], powiadając, jako wszystko zostało wstrzymane. A tegoż dnia zostało pożyczonych od pewnego kupca z Mediolanu pięćdziesiąt tysięcy dukatów; lecz to pan Ludovico przekazał je w zamian za gwarancje udzielone owemu kupcowi; ja zaś sam je udzieliłem ze swej strony na sześć tysięcy dukatów, a inni na resztę; zaś bez żadnych procentów. Już wcześniej pożyczono z banku Saulich z Genui sto tysięcy franków, które kosztowały przez cztery miesiące czternaście tysięcy franków w procentach; lecz niektórzy powiadali, jako nasi przejęli część owych pieniędzy i zysków.
- Rozdział 6
- Jak król Karol wyruszył z Vienne w Delfinacie, aby osobiście podbić Neapol i czego dokonała jego armada pod wodzą pana Orleanu
- Przez kilka dni król przebywał w Asti112. Tegoż roku wszystkie wina włoskie były cierpkie, co naszym ludziom wielce się nie podobało, jako i pogoda, która była nazbyt upalna. Przybyli tam pan Ludovico wraz ze swą żoną, w doborowym towarzystwie; a przebywał tam przez dwa dni, po czym oddalił się do Annone, do zamku należącego do państwa mediolańskiego, pół mili od Asti; zaś Rada codziennie się doń udawała.
- Król Alfons miał w polu dwa wojska, jedne w Romanii, około Ferrary, które prowadził jego syn w doborowym towarzystwie; a miał przy sobie pana Wergiliusza Orsiniego113, hrabiego Pitigliano114, pana Jana Jakuba de Trivulzio115, który teraz jest jednym z naszych. A przeciw nim był od [naszego] króla pan dAubigny116, dobry i mądry rycerz, wraz z jakimiś dwustoma co najmniej kopiami. A było tam takoż pięciuset zbrojnych Włochów na królewskim żołdzie, prowadzonych przez hrabiego Caiazzo, o którym dość już tu usłyszeliście, działającego tu z ramienia pana Ludovico; a nie był bez obaw, by owej zbieraniny nie rozbito, jako iż kiedy mielibyśmy wracać, on miałby nieprzyjaciół na wyciągnięcie ręki, mających silne kontakty w państwie mediolańskim.
- Drugie wojsko stało na morzu, dowodzone przez don Fryderyka, brata owego Alfonsa, a stacjonowało w Ligurii i w Pizie, jako iż Florentczycy trzymali wciąż ich stronę. A była tam pewna liczba galer (zaś był wraz z nim pan Obietto de Fieschi117 i inni Genueńczycy, dzięki którym miał nadzieję na zmianę [obozu] przez miasto Genuę, zaś niewiele brakło, by mu się to udało), jako i w La Spezii, blisko Genui, oraz w Rapallo, gdzie wylądowało jakieś tysiąc ludzi wraz z ich stronnikami. A bez wątpienia udałoby im się przeprowadzić swe zamiary, gdyby zaraz nie zostali zaatakowani; lecz tegoż dnia lub następnego przybył książę Ludwik Orleański wraz z kilkoma nawami i sporą liczbą galer oraz jednym wielkim galeasem należącym do mnie, a którego kapitanem był niejaki pan Albertinelli118, a na którym znajdował się sam książę i najznaczniejsi [jego ludzie]. Na owym galeasie była silna artyleria i wielkie kamienie, jako iż był on potężny; a zbliżył się do lądu tak, aż artyleria niemalże rozproszyła wrogów, którzy nigdy nie widzieli niczego podobnego, a była to rzecz we Włoszech niebywała. A ci, którzy znajdowali się na owych statkach, zeszli na ląd.
- Zaś lądem od Genui, gdzie stało wojsko, zbliżali się Szwajcarzy, prowadzeni przez baliwa Dijon119. A takoż byli tam ludzie księcia Mediolanu, których wiódł brat owego Obietto, znany jako pan Jan Ludwik de Fieschi120, oraz pan Jan Adorno121; lecz nie wzięli oni udziału w sprawie. Wszelako dobrze się sprawili i utrzymali pewne przejście. W rzeczy samej, skoro tylko nasi ludzie dołączyli, nieprzyjaciele zostali pokonani i poczęli uciekać. Stu czy stu dwudziestu ich legło; ośmiu czy dziesięciu zostało wziętych do niewoli: a między nimi niejaki Fregosino122, syn kardynała z Genui123. Ci, którzy uciekli, zostali wszyscy obdarci do koszuli przez ludzi księcia Mediolanu, nie czyniąc im żadnej innej szkody; taki jest u nich obyczaj124.
- Widziałem wszystkie listy, które w tej sprawie przychodziły zarówno do [naszego] króla, jako i do księcia Mediolanu. I tak owa armada została przepędzona i odtąd już tak blisko się nie pokazała. Przy powrocie [wojska], Genueńczycy zamyślili się zbuntować i zabili w mieście kilku Niemców, zaś kilkoro spośród nich [takoż] zostało zabitych; lecz wszystko się uspokoiło125.
- Trzeba zaś rzec kilka słów o Florentczykach, którzy dwukrotnie posyłali do króla, zanim ten opuścił Francję, symulując z nim [przyjaźń]. Jednego razu wdałem się w układy z przybyłymi w towarzystwie wspomnianych już seneszala [Beaucaire] i generalnego [poborcy]; a był tam takoż biskup Arezzo126 i niejaki Piotr Soderini127. Poproszono ich tylko o pozwolenie na przejście i przekazanie stu zbrojnych na żołdzie włoskim, wynoszącym tylko dziesięć tysięcy dukatów rocznie, zaś oni wypowiadali się z polecenia Piotra Medyceusza128, męża młodego i niezbyt rozumnego, syna zmarłego Wawrzyńca Medyceusza, który był jednym z mądrzejszych ludzi swych czasów, a zarządzał owym miastem niemalże jako władca; tak samo czynił i syn, jako iż ich dom już od dwóch pokoleń trwał [u władzy]129, a wśród nich był Piotr130, ojciec owego Wawrzyńca, i Kosma Medyceusz131, który był głową owego domu i wyniósł go [ponad inne], mąż [godzien] wzmianki wśród największych. A co się tyczy jego zajęcia, którym był handel, to sądzę, jako był to najznaczniejszy dom, jaki kiedykolwiek był na świecie, gdyż jego słudzy pozyskali takiż mir pod płaszczem samego imienia Medyceuszów, aż trudno było temu dać wiarę, jak stwierdziłem we Flandrii i w Anglii.
- Widziałem jednego, znanego jako Gerard Canisiani132, który sam niemalże był w stanie utrzymywać króla Edwarda IV u władzy, kiedy to prowadził wielką wojnę w swym królestwie Anglii i który to wielokrotnie przekazał temuż królowi ponad sto dwadzieścia tysięcy skudów, z czego niewiele zysków miał dla [swego] pana; jednakże po pewnym czasie odzyskał swój wkład. Widziałem [też] innego, znanego jako Tomasz Portinari133, będącego gwarantem [sojuszu] pomiędzy królem Edwardem a księciem Karolem Burgundzkim na sumę pięćdziesięciu tysięcy skudów, zaś innym razem i w innym miejscu na osiemdziesiąt tysięcy. Nie pochwalam kupców, którzy tak czynią, lecz chwalę takowego władcę, który w dobrych jest układach z kupcami i postępuje z nimi uczciwie; jako iż nie wiadomo, w jaką godzinę będzie ich potrzebować; czasami niewiele pieniędzy świadczy wielkie usługi.
- Wydaje się, jako owa linia [Medyceuszów] była już w stanie upadku, jako się zdarza królestwom i cesarstwom, zaś władza ich poprzedników przeszkadzała owemu Piotrowi Medyceuszowi, choć ta, którą cieszył się Kosma, będący pierwszym [ze swego rodu], cechowała łagodność i łaskawość, jakie były konieczne w wolnym mieście. Wawrzyniec, ojciec Piotra, o którym to przed chwilą była mowa, na skutek sporu, o którym była mowa w jednym miejscu tej księgi, a to z owymi Pazzimi i innymi, których wielu zostało powieszonych (a przebywałem tam w tychże czasach)134, wziął sobie dwudziestu ludzi do ochrony na polecenie i zezwolenie swej Signorii, która nakazywała, co tylko pragnął. Jednakże korzystał on z umiarem z owej wielkiej władzy, albowiem, jakom powiadał, był jednym z rozumniejszych [mężów] swych czasów; lecz synowi zdało się, jako mu się to należało z urzędu i począł wzbudzać strach z pomocą swej straży, zaś dokonywał nocnych gwałtów i pobić, a korzystał obficie z publicznych denarów. Takoż też czynił i ojciec, lecz na tyle rozsądnie, iż niemal wszyscy byli z tego zadowoleni.
- Za drugim razem ów Piotr wysłał do Lyonu niejakiego Piotra Capponiego135 i innych. A przekazywał jako wymówkę, co już był czynił, jako król Ludwik polecił Florencji wejść w ligę z królem Ferdynandem za czasów księcia Jana Andegaweńskiego i porzucić z nim sojusz, deklarując, jako to z polecenia owego króla [Ludwika] zawarł był ów sojusz136, który miał jeszcze być w mocy przez kilka lat, a nie mogli porzucić sojuszu z domem aragońskim, lecz jeśli [nasz] król dotrze aż do tego miejsca, wówczas oddadzą mu usługi; a nie sądzili, jako tam dojdzie, tak jak i Wenecjanie137.
- W każdym z owych poselstw znajdował się jakiś nieprzyjaciel owego Medyceusza, zaś szczególnie był nim tym razem ów Piotr Capponi, który od razu powiadał, co czynić by należało, aby zwrócić miasto Florencję przeciwko owemu Piotrowi, a czynił to o wiele ostrzej, niż należało, zaś doradzał, by wygnać z królestwa wszystkich Florentczyków; tak też uczyniono. A powiadam to, aby lepiej wam ukazać, co później nastąpiło; zaś [nasz] król pozostał w wielkiej nieprzyjaźni z owym Piotrem [Medyceuszem], jako i wspomniani seneszal i generalny [poborca], a był w konszachtach z jego wrogami w owym mieście, a szczególnie z owymi Capponimi oraz dwoma bliskimi kuzynami wspomnianego Piotra, noszącymi jego własne nazwisko138.
- Rozdział 7
- Jak król, przebywając wciąż w Asti, postanowił przedostać się do Neapolu, podążając za wskazaniami Ludovico Sforzy, i jak pan Filip de Commynes został wysłany w poselstwie do Wenecji, i o śmierci księcia Mediolanu
- A zatem król począł układać swą sprawę wedle woli i pod kierunkiem owego pana Ludovico; a wzbudziło to zazdrość u kilkoro z naszych, w tym u pewnego szambelana139 i kogoś drugiego140 (a bezmyślnie, jako iż niemożebnym było się obejść bez niego, a czynili tak, by przypodobać się panu Orleanu, wysuwającemu swe prawa do wspomnianego księstwa), zaś szczególnie u owego generalnego [poborcy], który już wtenczas uważał się za kogoś wielkiego, a była jakowaś zazdrość pomiędzy seneszalem a nim. Zaś ów Ludovico rozmawiał z królem, aby mu wykazać, co popchnęło owego generalnego [poborcę] do przemawiania przeciw niemu. A mówił, iż po to, aby [król] zrezygnował z wyprawy. Jednakże lepiej by było, aby zamilkł, lecz nigdy nie miał posłuchu w sprawach państwowych, na których się nie znał, zaś był mężem niefrasobliwym w mowie, choć wielce do pana swego przywiązanym.
- Jednakże zostało postanowione wysłać licznych ludzi w poselstwa, zaś między nimi i mnie do Wenecji. Zwlekałem z wyjazdem przez kilka dni, jako iż król zachorował na ospę i groziła mu śmierć141, a trzymała go gorączka; lecz trwała tylko sześć czy siedem dni. I ruszyłem w drogę, a pozostali w inne strony. A pozostawiłem króla w Asti, wierząc usilnie, jako nie posunie się dalej. Jechałem do Wenecji przez sześć dni, z mułami i bagażami, jako iż droga [ta] była najpiękniejszą na świecie. Obawiałem się wielce mówić, bojąc się, aby król nie zawrócił; lecz Pan Nasz [Bóg] inaczej o tym zadecydował. Skierował się [król] prosto do Pawii142, przejeżdżając przez Casal143, do wspomnianej markizy, która okazała się być dla nas przyjazna, będąc dobrą damą oraz wielką nieprzyjaciółką pana Ludovico; a on ją takoż wielce nienawidził. Skoro tylko król dotarł do Pawii144, poczęły się pojawiać pewne podejrzenia, jako iż chciano, by kwaterował w mieście, nie zaś na zamku; lecz on tam właśnie chciał rozłożyć się kwaterą i tam też kwaterował; a tejże nocy wzmocniono straże, jako mi powiadali ci, którzy temuż panu towarzyszyli z bliska. Ów pan Ludovico wielce się temu dziwił i rozmawiał o tym z królem, pytając go, czy nie ma go w podejrzeniu. A rzeczy miały się tak po obu stronach, iż przyjaźń nie mogła długo przetrwać; lecz po naszej stronie mówiło się o tym więcej niżli po tamtej, lecz nie dotyczyło to króla, a jego otoczenia.
- W owym zamku pawijskim przebywał książę Mediolanu, o którym to wcześniej była mowa, znany jako Jan Galeazy, wraz ze swą żoną, córką króla Alfonsa, wielce żałosną, jako iż jej mąż tam się znajdował, chorobą zmorzony i w zamku owym trzymany jakoby pod strażą, wraz ze swym synem145, wciąż obecnie żyjącym, oraz jedną czy dwiema córkami146; a dziecię owo miało wtenczas około pięciu lat147. Nikt owego księcia [Mediolanu] nie widywał, poza [jego] dziecięciem. Przejeżdżałem tam na trzy dni przed królem148, lecz nie było sposobu, aby go ujrzeć, a powiadano, jako jest złożony chorobą. Jednakże król z nim rozmawiał, jako iż był jego bliskim kuzynem; a przekazał mi ów pan jego słowa, traktujące tylko o rzeczach ogólnych, jako iż nie chciał w niczym narażać się owemu Ludovico; jednakże rzekł mi, iż chętnie by go ostrzegł. W tejże samej godzinie wspomniana księżna padła na kolana przed owym Ludovico, błagając go, by ulitował się nad jej ojcem i bratem. Odrzekł jej, jako było to niemożliwe; a lepiej byłoby dla niej błagać za swym mężem i za sobą, jako iż była wciąż piękną i młodą damą149.
- Stamtąd udał się król do Piacenzy150. W owym mieście otrzymał ów Ludovico wieść, jako jego bratanek, książę Mediolanu, umierał. Poprosił króla o odprawę, aby tam się udać, zaś król prosił go, aby [doń] powrócił, co ten obiecał. Zanim dotarł do Pawii, książę ów umarł151. Zaraz [Ludovico] co koń wyskoczy udał się do Mediolanu; ja zaś dowiedziałem się tego z listów ambasadora weneckiego152, przebywającego wraz z nim, który pisał do Wenecji, uprzedzając, jako [ten] chciał ogłosić się księciem. Po prawdzie, wielce to się nie podobało doży i Signorii weneckiej, którzy się mnie pytali, czy król nie trzyma strony dziecięcia; a choć rzecz takowa byłaby rozsądna, to wyraziłem wątpliwość, zważając na sprawę, prowadzoną przez króla wraz z owym Ludovico.
- Rozdział 8
- Jak i w jaki sposób pan Ludovico wziął i uzurpował sobie władzę i księstwo Mediolanu oraz został tam jako pan przyjęty
- A we wszystkich stronach u ludu Włoch poczęły rosnąć serca, pożądając zmian, albowiem widzieli rzeczy, których za ich czasów nie zaznali. Jako też nie wiedzieli, co może zdziałać artyleria, a we Francji nigdy z taką mocą nie była ona w użyciu. Zaś ów don Ferdynand skierował się ku Cesenie156, dobremu miastu należącemu do papieża, a położonemu w marchii ankońskiej, zbliżając się do królestwa [Neapolu]. Lecz kiedy lud ujrzał go opuszczonego, ograbił go ze zwierząt jucznych i bagaży; albowiem w całych Włoszech myślano tylko o buncie, jeśliby po stronie królewskiej sprawy były dobrze prowadzone, w porządku i bez rabunku; lecz wszystko stało się inaczej, co wpędziło mnie w wielki smutek, a to przez wzgląd na honor i dobrą reputację, którą mogli Francuzi zyskać ową wyprawą, albowiem lud wielbił ich jako świętych, widząc w nich tylko wierność i dobroć. Lecz nie pozostali długo w owym przekonaniu, tak z powodu naszego rozprzężenia i rabunku, jak i z tej przyczyny, iż nieprzyjaciel pouczał lud we wszystkich stronach, przypisując nam branie gwałtem niewiast i pieniędzy i wszelkich dóbr, jakie mogliśmy znaleźć. Niemożebnym było nas obarczyć poważniejszymi rzeczami we Włoszech, jako iż sami [Włosi] mają więcej zawiści i chciwości niż inni. Co do niewiast, to kłamali, lecz co do reszty, to coś w tym było [z prawdy].
- Rozdział 9
- Jak Piotr Medyceusz oddał w ręce króla cztery główne twierdze Florentczyków i jak król zwrócił Pizie, która była jedną z nich, wolność
- Z tej to przyczyny rzeczony pan wyruszył157, udając się do ziem Florentczyków, aby sprawić, by opowiedzieli się za nim lub aby zająć ich mizerne miasta, by móc tam się rozłożyć kwaterą na zimę, która już się zaczęła. I wiele małych twierdz przystało do nas, jako i miasto Lukka, nieprzyjazne Florentczykom, a [wykazali] wiele oznak gotowości, jako i oddali usługi królowi. Zaś rady księcia Mediolanu zmierzały wciąż ku dwóm celom: aby o tej porze nie iść już dalej i aby także spróbować zająć [dlań] Pizę, która jest zacnym i wielkim miastem, a takoż Sarzanę158 i Pietrasantę159. Te dwa należały do niedawna do Genueńczyków, a podbite na nich zostały przez Florentczyków za czasów Wawrzyńca Medyceusza.
- Król ruszył w drogę przez Pontremoli160, należącego do księcia Mediolanu i udał się, by oblec Sarzanę161, wielce potężny zamek, najlepszy należący do Florentczyków, lecz z przyczyny ich podziałów źle zaopatrzony. A takoż, po prawdzie, Florentczycy nie byli wrogo nastawieni do domu francuskiego, którego zawsze byli prawdziwymi sługami i poplecznikami, tak dla interesów kupieckich, które z Francją prowadzili, jak i dla ich przynależności do stronnictwa gwelfów162. A gdyby twierdza była dobrze zaopatrzona, wtedy wojsko zostałoby pobite, jako iż kraj ów był pusty i położony wśród gór, a nie było żadnej żywności, a takoż i śniegi mocno napadały. Król stał tam tylko przez trzy dni163, kiedy przed poddaniem książę Mediolanu tam przybył, przechodząc przez Pontremoli, gdzie ludzie z miasta i garnizonu wszczęli spór z pewnymi naszymi Niemcami, prowadzonymi przez niejakiego Buseta164, a kilku Niemców zostało zabitych. A choć nie byłem obecny przy tych sprawach, opowiadał mi o nich król, rzeczony książę i inni. A z tego sporu wynikła później wielka szkoda, jako później usłyszycie165.
- We Florencji poczęły się konszachty i wysłano ludzi w poselstwie do króla, a było ich piętnastu czy szesnastu, zaś powiadano w mieście, jako nie chciano wzbudzić przeciw miastu nienawiści króla i księcia Mediolanu, którego to poselstwo wciąż we Florencji przebywało. A Piotr Medyceusz zgodził się z tym; tym więcej, iż nie mógł temu przy stanie swych spraw przeszkodzić, jako iż mogło się zdarzyć, iż [Florentczycy] zostaliby rozbici, zważając na ich mizerne przygotowania, a nie wiedzieli, czym jest wojna. Skoro tylko [ambasadorowie] przybyli, ofiarowali przyjąć króla we Florencji i w innych regionach [kraju]; lecz było to po większej części bez znaczenia, jako iż po to i tak tam się udawaliśmy, aby zyskać możliwość wygnania Piotra Medyceusza, zaś oni uważali, jako są w dobrych kontaktach z tymi, którzy wtenczas prowadzili królewskie sprawy, a o których dość już było mówione.
- Z drugiej strony konszachty prowadził ów Piotr przez jednego ze swych sług, znanego jako Wawrzyniec Spinelli166, prowadzącego bank w Lyonie, męża jak na swój stan zacnego, a dość długo żyjącego we Francji; lecz o sprawach naszego dworu nie miał żadnej wiedzy, a nawet z trudem mieli ją ci, którzy na nim żyli, albowiem tyle było zmian. A układał się z tymi, którzy w nienawiści mieli owych dysponujących władzą: byli to pan de Bresse, który później został księciem Sabaudii i pan de Miolans, będący królewskim szambelanem i zarządcą Delfinatu. A [Piotr] dotarł do króla wkrótce po tamtych [ambasadorach]167, zaś kilku mieszczan wraz z nim, aby przynieść odpowiedź na sprawy, o które go pytano; wszelako czuł, iż miasto byłoby dlań stracone, jako mi powiadał, jeśli nie uczyni wszystkiego, czego król zażąda, a miał nadzieję na pozyskanie jego łask, jeśli uczyni cokolwiek więcej niźli pozostali.
- Na jego przybycie zostali wprzód wysłani pan de Piennes, pochodzący z Flandrii, szambelan królewski oraz generalny [poborca] Briçonnet, wielokrotnie tu wspominany. Mówili mu o utrzymaniu w posłuchu twierdzy Sarzana, na co się zaraz zgodził. Zażądali odeń na dodatek użyczenia królowi Pizy i Livorno i Pietrasanty [i] Librefatto. Na wszystko się zgodził, nie rozmówiwszy się ze swymi towarzyszami, którzy wiedzieli, jako król winien znajdować się wtenczas w Pizie dla wytchnienia; lecz nie oczekiwali, by utrzymał twierdze, jako iż oznaczało to oddanie ich państwa i potęgi w nasze ręce. Ci, którzy układali się z owym Piotrem, o tym mi opowiadali, kpiąc z niego i dziwując się, jako na wszystkie wielkie rzeczy się zgadzał, czego zupełnie po nim nie oczekiwali. A na koniec król wkroczył do Pizy168, a wyżej wspomniani powrócili do Florencji; zaś Piotr kazał przygotować kwatery dla króla w swym domu169, który jest najpiękniejszym mieszczańskim czy kupieckim domostwem, jakie kiedykolwiek widziałem, zaś najlepiej wyposażone na świecie spośród tych należących do kogokolwiek z jego stanu.
- A zatem trzeba rzec kilka słów o księciu Mediolanu, który już wtenczas pragnął widzieć króla poza Włochami, a skorzystał lub tylko chciał [skorzystać], by pozyskać twierdze przezeń zdobyte. I naciskał mocno na króla, by zająć Sarzanę i Piertrasantę, które, jako twierdził, należały do Genueńczyków, a pożyczył królowi wtenczas trzydzieści tysięcy dukatów; zaś powiadał mi, co powtarzał później i wielu innym, jako obiecano mu je przekazać. A z powodu odmowy, straszliwie niezadowolony opuścił króla170, mówiąc, jako jego sprawy zmuszały go do powrotu; lecz nigdy później król go już nie ujrzał, choć pozostawił u króla pana Galeazego de Sanseverino, oczekując, jako on lub Carlo, hrabia Belgiojoso, o którym była już mowa, będą brali udział we wszystkich naradach.
- Kiedy to król przebywał w Pizie, wówczas ów pan Galeazy, zachęcony przez swego pana, kazał sprowadzić do swej kwatery najznaczniejszych mieszczan i doradził im zbuntować się przeciw Florentczykom i uprosić króla, aby przywrócił im wolność, licząc na to, iż tym sposobem owe miasto Piza wpadnie w ręce księcia Mediolanu, jako niegdyś się zdarzyło za czasów księcia Jana Galeazego [Viscontiego], pierwszego noszącego to imię w domu mediolańskim, wielkiego i niegodziwego tyrana, lecz mimo to dostojnego.
- Jego szczątki spoczywają u kartuzów w Pawii, blisko parku, ponad głównym ołtarzem, zaś kartuzi mi go pokazali, a przynajmniej jego kości (a wchodzi się tam po drabinie), które woniały w sposób naturalny. A jeden z nich, pochodzący z Borgo, przy mnie nazwał go świętym, a zapytałem go na ucho, dlaczego nazywa go świętym, kiedy może ujrzeć namalowane wokół niego herby licznych miast, w których uzurpował [sobie władzę], do której to żadnego prawa nie posiadał; zaś on sam i jego koń, wyrzeźbieni w kamieniu, znajdowali się wyżej od ołtarza, zaś jego szczątki pod nogami owego konia. Ten zaś mi odrzekł: W tym kraju nazywamy świętymi wszystkich naszych dobroczyńców. On zaś postawił ów piękny kościół kartuzów, który w rzeczy samej jest najpiękniejszym kościołem, jaki kiedykolwiek widziałem, a cały jest w pięknym marmurze.
- Ciągnąc dalej, ów pan Galeazy miał wielką ochotę stać się wielkim. A myślę, iż tak samo pojmował to książę Mediolanu, którego bastardkę tamten był poślubił171, a okazywał wolę wywyższenia się, tak, jakby był jego synem, albowiem wtenczas nie miał on jeszcze dzieci w odpowiednim wieku. Owi Pizańczycy [bywali] wielce okrutnie traktowani przez Florentczyków, którzy ich dzierżyli jak niewolników, jako iż ci jakieś sto lat temu ich byli podbili172, w roku, w którym Wenecjanie zdobyli Padwę173, będącą ich pierwszą zdobyczą na stałym lądzie; a owe dwa miasta były niemalże w tym samym położeniu, jako iż były dawnymi wrogami tych, którzy [wówczas] je zajęli, a to przez długie lata przed podbojem, zaś siłą były sobie niemalże równe.
- I z tego to powodu odbyła się narada owych Pizańczyków, a widząc, jako wzmocnił ich radą tak znaczny mąż, zaś pożądając swej wolności, mężowie i niewiasty w wielkiej liczbie przybyli wołać do króla, udającego się na mszę: Wolności! Wolności!, i błagając go ze łzami w oczach, by ją im ofiarował174. Mistrz od petycji, który go poprzedzał lub sprawował urząd, którym był pewien radca parlamentu w Delfinacie, znany jako Rabot175, czy to z powodu obietnicy, czy to przez niezrozumienie tego, czego żądali, rzekł królowi, iż [jest] rzecz to wzbudzająca żałość, a winien im ową [wolność] przyznać, a nigdy ludzie nie byli tak surowo traktowani. Król zaś, nie rozumiejący znaczenia owego słowa i który na rozum nie powinien był przyznać im wolności, jako iż miasto wcale nie należało do niego, lecz tylko został tu po przyjacielsku przyjęty i będąc w wielkiej potrzebie, a poczynając na nowo poznawać niedole Włoch oraz traktowanie, jakie władcy i komuny dają zaznać swym poddanym, odrzekł, iż wyraża zgodę; a ów radca, o którym powiadałem, im to przekazał. Zaś ów lud poczyna zaraz wołać: Noël!176. I [Pizańczycy] udają się na brzeg mostu na rzece Arno, będącym jakże pięknym mostem, a obalają wielkiego lwa, stojącego na wielkiej marmurowej kolumnie, zwanego Marzocco (symbolizował on państwo florenckie), i rzucają go w rzekę; a na kolumnie stawiają [statuę] króla Francji z mieczem w dłoni, mającego pod nogami swego konia owego Marzocco, czyli lwa. A kiedy później król Rzymian tu wkroczył177, potraktowali ową [statuę] króla tak, jak wcześniej [Pizańczycy] potraktowali lwa. Taka jest natura owego ludu włoskiego, aby bardziej przypodobać się mocniejszemu; lecz ci tutaj byli i są tak maltretowani, iż należy im wybaczyć.
- Rozdział 10
- Jak król opuścił Pizę i udał się do Florencji oraz o ucieczce i ruinie Piotra Medyceusza
- Ów Piotr, po wydaniu królowi twierdz, o których powiadałem, a co do niektórych uzyskano zgodę miasta, sądził, jako król ich nie utrzyma, a takoż, iż jak tylko upuści Pizę, wtedy im je odda, tym bardziej, iż nie potrzebował tam zostawać dłużej niźli trzy czy cztery dni (a sądzę, iż gdyby zechciał spędzić tam zimę, na to by się zgodzili, choć Piza była im droższa od samej Florencji, za wyjątkiem ludzi i dóbr), zaś po przybyciu tegoż Piotra do Florencji180 doznał tego, iż każdy ukazywał mu chmurne oblicze, a nie bez przyczyny, jako iż odebrał im wszelką moc i potęgę i wszystko to, co zdobyli przez sto lat, a wydawało się, jako w sercach wyczuwali niedole, które później dla nich nastały. I zarówno z tejże przyczyny, którą uważam za najważniejszą, choć nigdy jej nie wyjawili, jak i dla nienawiści, którą go darzyli, a którą opisałem, oraz dla pragnienia odzyskania wolności, której sądzili być pozbawieni, a nie pamiętając o dobrodziejstwach Kosmy i Wawrzyńca Medyceuszów, jego poprzedników, postanowili wygnać go z miasta.
- Rzeczony Piotr Medyceusz, nie wiedząc o tym (choć mając takowe podejrzenia), udał się w stronę pałacu, aby rozmówić się o przybyciu króla, będącego jeszcze trzy mile stąd181. Była przy nim jego codzienna straż i począł dobijać się do bramy owego pałacu, lecz wejścia mu odmówiono przez jednego z [rodu] Nerlich182, których było wielu braci (a dobrze ich znałem, jako i ich ojca183), wielce majętnych ludzi, tenże zaś rzekł, by [Piotr] wkroczył sam jeden, jeśliby zechciał, lecz nie inaczej; a ten, który mu odmówił, był uzbrojony. Zaraz ów Piotr powrócił do swego domu, by się [takoż] uzbroić, jako i swe sługi, a kazał uprzedzić niejakiego Pawła Orsiniego184, będącego na żołdzie Florentczyków, jako iż ów Piotr od strony swej matki pochodził od Orsinich185, zaś jego ojciec i on sam utrzymywali niektórych z owego domu na swym żołdzie; a postanowił stawić opór lub opuścić miasto. Lecz szybko usłyszał wszędzie wołania: Wolność! Wolność! i ujrzał lud pod bronią. A zatem opuścił miasto, jako mu dobrze doradzono, z pomocą owego Pawła Orsiniego, a było to dlań żałosne odejście, jako iż potęgą dorównywał władcom, tak on sam, jako i jego poprzednicy od Kosmy, będącego głową [rodu]. I tegoż dnia począł gonić za fortuną, a utracił i honor, i dobra.
- A przebywałem wtedy w Wenecji, gdzie przez ambasadora florenckiego, będącego na miejscu, poznałem te nowiny, które mocno mnie zaniepokoiły, albowiem wielce miłowałem ojca [Piotra Wawrzyńca Medyceusza]. A gdyby zechciał mi uwierzyć, nie wydarzyłoby mu się owe nieszczęście; jako iż w czasie, gdym przybywał do Wenecji, napisałem doń, ofiarując mu układ, albowiem uzyskałem takowe prawo z ust seneszala Beaucaire i generalnego [poborcy], zaś król zadowoliłby się przejściem lub w najgorszym przypadku, wydaniem Livorno w swe ręce, a uczyniłby wszystko, o co ów Piotr by go poprosił. Lecz odpowiedział mi kpiną przez tegoż pana Piotra, którego wcześniej wymieniłem186. Ambasador ów zaniósł następnego dnia listy do Signorii od swych panów, wedle których został on wygnany, albowiem chciał zostać panem miasta z ramienia domu aragońskiego i Orsinich, a zawierające i inne całkiem fałszywe zarzuty.
- Lecz takie są przypadki na świecie, iż ten, który ucieka i traci, nie dość, iż [wszędzie] natrafia na tych, którzy go ścigają, lecz i jego przyjaciele zmieniają się we wrogów, jako uczynił ów ambasador, znany jako Paweł Antoni Soderini187, będący jednym z rozumniejszych mężów we Włoszech. Dnia poprzedniego mówił mi o Piotrze jako o swym naturalnym panu, zaś w tą godzinę na polecenie swej Signorii ogłosił się jego wrogiem; lecz we własnym imieniu nie czynił żadnej deklaracji.
- Dnia następnego dowiedział się, jako ów Piotr zmierzał do Wenecji188, zaś król wkroczył był triumfalnie do Florencji; zaś polecono mu poprosić Signorię o odprawę i powrócić, a trzeba mu było podążać z wiatrem (a widziałem list, jako iż mi go pokazał), po czym odjechał.
- Dwa dni później przybył ów Piotr odziany w kaftan lub szatę jakowegoś sługi; a przyjmowano go w Wenecji z rezerwą, tak obawiano się urazić króla. Jednakże nie mogli mu rozsądnie odmówić, a pragnęli wielce ode mnie usłyszeć, co król by na to rzekł; zaś pozostał on przez dwa dni poza miastem. Zapragnąłem mu pomóc, zaś nie miałem żadnego listu od króla przeciw niemu; a rzekłem, iż wedle mnie jego ucieczka nastąpiła z obawy przed ludem, a bez wiedzy króla. Zatem tu przybył189; a udałem się na jego spotkanie następnego dnia po tym, jak przemawiał przed Signorią, która nakazała przydzielić mu odpowiednią kwaterę i pozwoliła w mieście nosić broń, czyli miecze tak jemu, [jako] i piętnastu czy dwudziestu sługom, których posiadał; a czyniono mu wielkie honory, choć Kosma, o którym powiadałem, powstrzymał był ich niegdyś od zajęcia Mediolanu190; lecz nie zaważając na to, traktowali go z uniżeniem, przez wzgląd na honor jego domu.
- Kiedy go ujrzałem, zdało mi się, jako nie jest już mężem zdolnym do podniesienia się. Opowiedział mi o całym swym nieszczęściu, a wedle mych sił starałem się go pocieszyć. Między innymi opowiedział mi, jako wszystko był utracił, a wśród innych niedoli, jako jeden z jego pośredników kupieckich, pozostały w mieście, do którego był posłał, by odeń otrzymać szaty dla swego brata i jego samego oraz owego Pawła, wartości ledwo stu dukatów, tego mu odmówił. Wkrótce potem otrzymał wieści przez pana de Bresse, późniejszego księcia Sabaudii, a król napisał mu, by doń dołączył, lecz już wtedy ów pan opuścił Florencję, jako mówiłem. A trzeba mi było tu coś rzec o owym Piotrze Medyceuszu, będącym kimś znacznym, jako iż przez sześćdziesiąt lat władza [jego domu] była tak wielka, jako większa [być] nie mogła.
- Rozdział 11
- Jak król wkroczył do Florencji, i przez jakie inne miasta przechodził aż do Rzymu
- Zatem, jako zostało powiedziane, król pozostał w owym mieście Florencji i zatwierdził z nimi [Florentczykami] traktat194; a sądzę, iż uczynili to ze szczerego serca. Dali królowi sto dwadzieścia tysięcy dukatów, z których zapłacili w gotówce pięćdziesiąt tysięcy, zaś co do reszty, to zgodzili się na termin w dwóch dość krótkich ratach195. A użyczyli królowi wszystkie te twierdze, o których jużem powiadał, a zmienili swój herb, na którym widniał czerwony kwiat lilii, zaś przyjęli takowy, jaki nosi [nasz] król196, który ich wziął pod swą protekcję i opiekę, zaś obiecał i zaprzysiągł im przy ołtarzu świętego Jana zwrócić twierdze cztery miesiące po tym, jak wkroczy do Neapolu, a nawet wcześniej, jeśli by powrócił do Francji; lecz rzecz się miała inaczej, o czym będzie później mowa.
- Krótko pozostał [król] we Florencji197, a skierował się na Sienę198, gdzie został dobrze przyjęty, a stamtąd na Viterbo199, gdzie nieprzyjaciele chcieli przybyć na kwaterunek i ufortyfikować się do stoczenia boju, gdyby okazało się to korzystne (a tak mi powiadali ambasadorowie króla Alfonsa200 i papieża, przebywający w Wenecji), jako iż don Ferdynand wycofał się był w kierunku Rzymu. A po prawdzie oczekiwałem, jako ów król Alfons osobą własną tu przybędzie, zważając, iż był uważany za wielce odważnego, pozostawiwszy swego syna w królestwie; a sądziłem, iż miejsce jest dla nich korzystne, jako iż pozostawiał za plecami swe królestwo oraz ziemie papieskie i twierdze Orsinich. Wszelako byłem wielce zdumiony, kiedy dotarły do mnie listy od [naszego] króla, wedle których znajdował się on już w mieście Viterbo; po czym pewien dowódca oddał mu zamek, a wszystko to dzięki kardynałowi [od] świętego Piotra ad vicula, będącemu jego zarządcą, jako i dzięki Colonnom. Wtenczas zdawało mi się, iż Bóg zechciał uwieńczyć [sukcesem] owe dzieło, a kajałem się z przyczyny listu napisanego do króla, w którym radziłem zawarcie dobrego układu, jako iż wiele mu teraz ofiarowano.
- Acquapendente i Montefiascone201 zostały mu poddane [jeszcze] przed Viterbo, jako i wszelkie okoliczne twierdze, o czym zostałem powiadomiony listami króla i Signorii, która dzień po dniu była zawiadamiana o wszystkim, co się działo przez swych ambasadorów, którzy okazywali mi wiele listów, lub słyszałem o nich od jednego z ich sekretarzy.
- Stamtąd król skierował się ku Nepi202, po czym do ziem Orsinich, które to wszystkie zostały mu oddane przez pana Karola Orsiniego203, bastardzkiego syna pana Wergiliusza Orsiniego, twierdzącego, jako był otrzymał takowy rozkaz od swego ojca, będącego opłacanym sługą króla Alfonsa, a deklarującego, iż póki don Ferdynand pozostanie w Rzymie i w ziemiach Kościoła, będzie mu towarzyszył, lecz dalej [już] nie. Tako właśnie się sprawy mają we Włoszech z panami i dowódcami, którzy stale konszachtują z nieprzyjaciółmi, a wielce się obawiają, by nie pozostać przy słabszej stronie.
- Król został przyjęty w Bracciano204, głównej twierdzy pana Wergiliusza, będącej piękną i potężną, a dobrze zaopatrzoną w żywność. I słyszałem, jako król wielce cenił ową twierdzę oraz przyjęcie, jakie mu tam zgotowano, jako iż wojsko jego znajdowało się w potrzebie i tak brakowało mu żywności, iż gorzej być nie mogło. A gdyby z uwagą przyjrzano się, ileż razy owe wojsko mogło się rozejść, odkąd opuściło Vienne w Delfinacie, i jak mu się udało przetrwać, i dzięki czemu można rzec, jako Bóg je prowadził.
- Rozdział 12
- Jak król wysłał kardynała [od] świętego Piotra ad vincula, zwanego później papieżem Juliuszem II, do Ostii, i o tym, co papież czynił w tym czasie w Rzymie, i jak król wszedł tam wbrew wszystkim swym wrogom; oraz o podziałach między Orsinimi i Colonnami w słynnym mieście Rzymie
- A gdyby nie owe podziały, ziemia [należąca do] Kościoła byłaby dla swych poddanych najszczęśliwszym miejscem pobytu na świecie, jako iż [ci] nie płacą ani tailles210 ani żadnych innych podatków, a byli zawsze dobrze rządzeni, albowiem papieże zawsze bywają rozsądni i dobrze doradzani; lecz często zdarzają się takoż jakże okrutne zabójstwa i rabunki. Od czterech la widzieliśmy ich tu wiele, zarówno od jednej, jak i drugiej strony; jako i od tej pory Colonnowie stanęli przeciw nam211, w czym popełnili wielki błąd, albowiem mieli dwadzieścia tysięcy dukatów renty, a poza tym w owym królestwie [Neapolu] posiadali piękne włości, jako hrabstwo Tagliacozzo i inne, dzierżone przedtem przez Orsinich, jako i wszystko to, co zdołali zażądać, zarówno zbrojnych, jak i pensje. Lecz uczynili, jak uczynili, w sposób całkiem zdradliwy i bezrozumny; a trzeba wiedzieć, jako od dawien dawna byli zwolennikami domu aragońskiego oraz innych nieprzyjaciół króla Francji, albowiem byli gibelinami, zaś Orsini byli zwolennikami Francji, jako i Florentczycy, ci bowiem należeli do stronnictwa gwelfów.
- Wraz z owym kardynałem [od] Świętego Piotra ad vicula, do Ostii został wysłany Perron de Baschi, ochmistrz królewski, który trzy dni wcześniej przywiózł był morzem od wspomnianego pana dwadzieścia tysięcy dukatów, a wylądował w Piombino; były to zaś pieniądze pożyczone od księcia Mediolanu. A pozostali wraz z armadą, niezbyt silną: książę Salerno oraz niejaki pan de Serenon212, pochodzący z Prowansji, których fortuna przygnała na Korsykę na statkach mocno uszkodzonych: a wiele czasu spędzili na ich naprawie, nie będąc w niczym pomocni, zaś armada owa wiele kosztowała; zaś zastali króla w Neapolu.
- W owej Ostii przebywało wraz z owym kardynałem jakieś pięciuset zbrojnych oraz dwa tysiące Szwajcarów; a był tam takoż hrabia Ligny213, bliski kuzyn króla od strony matki214, pan dAlgre215 i inni. A tu zamierzali przekroczyć Tyber, aby móc otoczyć don Ferdynanda przebywającego w Rzymie, a to przy wsparciu i pomocy Colonnów, których przywódcami rodowymi byli wtenczas Prosper216 i Fabrycy217 oraz kardynał Jan Colonna218, którym król opłacił przez wspomnianego pana de Baschi dwa tysiące piechurów, a których to zgromadzili wedle jego życzenia; a zgromadzono ich w Genzano219, które do nich należało.
- Trzeba zatem pojąć, iż naraz będzie mowa o wielu sprawach; a o każdej należałoby coś rzec. Zanim król znalazł się w Viterbo, wysłał był pana de La Trémolle220, swego szambelana, oraz przewodniczącego de Ganay221, trzymającego jego pieczęć, oraz generalnego [poborcę] Bidanta222 do Rzymu, usiłując układać się z papieżem, który to wciąż się targował, jako jest zwyczajem we Włoszech. Kiedy tam przebywali, papież nocą wprowadził do miasta don Ferdynand wraz z całą jego potęgą, a nasi ludzie zostali zatrzymani, choć na krótko. Tegoż samego dnia papież ich uwolnił, choć zatrzymał w niewoli kardynała Ascanio, wicekanclerza i brata księcia Mediolanu oraz Prospera Colonnę; a niektórzy twierdzili, jako stało się to za ich zgodą. A owe wszystkie wieści zaraz dotarły do mnie dzięki królewskim listom oraz Signorii [weneckiej], a jeszcze dokładniej dzięki ich ludziom. A wszystko to nastąpiło, zanim jeszcze król wkroczył do Viterbo; jako i nigdzie się nie zatrzymywał w jednym miejscu na dłużej niż dwa dni223, a sprawy miały się lepiej, niźli mógł sobie wyobrazić; lecz Pan Zastępów [Bóg] tu zadziałał, a każdy był tego świadom.
- Owe stojące w Ostii wojsko do niczego się nie przydawało, [a to] z powodu niepogody. A trzeba wiedzieć, jako ludzie, których wiódł pan dAubigny zawrócili wraz z nim, a on stracił swą funkcję. A takoż odprawiono Włochów, którzy w Romanii z nim byli, a których to wiedli: pan Rudolf Mantuański224, pan Galeotto de La Mirandole225, Fracassa226, [będący] bratem pana Galeazego de Sanseverino, a byli oni dobrze opłacani: było zaś około pięciuset żołnierzy opłacanych przez króla.
- A jak [już] usłyszeliście, po opuszczeniu Viterbo król udał się do Nepi, które dzierżył pan Ascanio. A jest więcej niż pewnym, jako w chwili, gdy nasi ludzie przebywali w Ostii, obalono tylko dwadzieścia sążni muru miejskiego Rzymu, przez który to [wyłom] można było wkroczyć. Papież, widząc nagle wkraczającego owego młodego króla wspieranego dobrą fortuną, zgodził się na jego wejście (a nie mógł temu odmówić) i zażądał listu żelaznego, który otrzymał, dla don Ferdynanda, księcia Kalabrii i jedynego syna króla Alfonsa, który nocą wycofał się w stronę Neapolu, odprowadzany przez Ascanio aż do bram [miasta]. Król zaś zbrojnie wkroczył do Rzymu227, jako wszędzie miał prawo czynić wedle swej woli, a wyszło mu na spotkanie wielu kardynałów, zarządców czy senatorów miasta; a rozłożył się kwaterą w Pałacu Świętego Marka228, znajdującym się w dzielnicy Colonnów, wtenczas jego przyjaciół i sług, zaś papież się wycofał do Zamku Świętego Anioła.
- Rozdział 13
- Jak król Alfons kazał koronować swego syna Ferdynanda i o złym życiu, jakie prowadził stary Ferdynand, jego ojciec, jak i on sam
- Po tym, jak książę Kalabrii, znany jako don Ferdynand, o którym to wielokrotnie była mowa, powrócił był do Neapolu, jego ojciec, król Alfons, uznał się za niegodnego pozostania królem z powodu niegodziwości, jakie popełniał, tak w okrucieństwach na osobach licznych książąt i baronów, których był uwięził wbrew zapewnieniom [swego] ojca231 i jego samego, a w liczbie jakichś dwudziestu czterech ich uśmiercił, kiedy tylko umarł był jego ojciec (który ich pewien czas przetrzymywał od czasów wojny, którą przeciw niemu prowadzili), jak i dwóch innych, których jego ojciec był uwięził wbrew [swym] zapewnieniom, a jeden z nich był księciem Rossano i Sessy232. Ów książę Rossano poślubił był siostrę rzeczonego don Ferdynanda233, a miał z nią syna234, który poślubił córkę owego don Ferdynanda235, aby upewnić go co do swej osoby, jako iż ów książę knuł przeciw niemu wielką zdradę, a wielce zasłużył na wszelką karę, gdyby król go nie uwięził, dając mu gwarancje, kiedy to na jego prośbę doń przybywał. I wtrącił go do więzienia, później zaś [jego] syna, kiedy tylko [ten] osiągnął wiek piętnastu lat. A ojciec przebywał tam przez trzydzieści cztery lata236, do chwili, kiedy ów Alfons został królem; a wtenczas kazał przewieść wszystkich więźniów na Ischię, wysepkę blisko Neapolu, o której jeszcze usłyszycie, i tam kazał ich wszystkich zabić. Kilku zatrzymał w zamku neapolitańskim, jako syna owego [księcia] Rossano, oraz hrabiego Popolo237. Prześledziłem dokładnie, jak zostali zgładzeni, jako iż wielu uważało ich za żywych, kiedy [nasz] król wkraczał do Neapolu; a zostało mi przekazane przez pewnego człowieka ich najznaczniejszych sług, jako kazał ich zgładzić pewnemu Maurowi z Afryki (który zaraz potem z jego rozkazu udał się do Barbarii, aby wieść o tym czynie przepadła)238, nie oszczędzając owych starych książąt, którzy przez trzydzieści cztery lata tam [w więzieniu] byli trzymani.
- Nikt z ludzi nie był od niego okrutniejszy, ani występniejszy ani żarłoczniejszy. Ojciec był niebezpieczniejszy, albowiem nie dawał poznać nikomu swego gniewu; a ukazując radosne oblicze, więził i zdradzał ludzi, jako hrabiego Jakuba239, którego pochwycił i kazał zgładzić, kiedy to przebywał przy nim jako ambasador księcia Franciszka Mediolańskiego, którego córkę bastardkę był poślubił240; lecz ten zgodził się na ów czyn, jako iż obaj się go obawiali z powodu jego cnoty i stronnictwa Bracceschich241, stojących za nim we Włoszech; a był synem Mikołaja Piccinino242. Zatem, jako zostało powiedziane, wziął wszystkich pozostałych, zaś nigdy nie było w nim łaskawości ani miłosierdzia, jako mi powiadało kilkoro z jego otoczenia, a i ludowi nie okazywał żadnej litości.
- Co do denarów, to pilnowali wszelkiego handlu w królestwie, nawet powierzając wieprzki do pilnowania ludowi; a [ludzie] mieli je tuczyć, by potem lepiej móc je sprzedać, a jeśli by zdechły, wtedy kazał im za nie płacić. W stronach, gdzie tłoczono oliwę z oliwek, jako w Apulii, kupowali je niemalże wedle swej woli, a takoż i pszenicę, zanim jeszcze dojrzała, a sprzedawali ją po cenach większych niż należało; a jeśli ceny owego towaru spadały, zmuszali lud do jego odbierania; zaś do chwili, kiedy mogli go sprzedać, nikt poza nimi samymi nie mógł tego uczynić. Jeśli jakiś pan lub baron był dobrym gospodarzem i myślał coś zaoszczędzić, żądali odeń pożyczki, a trzeba im było ją użyczyć, pod groźbą użycia siły. Odbierali im rasowe konie, których wiele posiadają, a trzymali je dla siebie, szkoląc je po swojemu, a w znacznej liczbie, zarówno ogiery i klacze, jak i źrebaki, które liczono w wielu tysiącach, a wysyłali je wypasać w wielu miejscach i pastwiskach należących do panów oraz innych, co powodowało ich szkody.
- Obaj brali siłą wiele niewiast. Kościelnym zwyczajom nie okazywali ani szacunku, ani posłuchu. Sprzedawali biskupstwa, jak to Tarentu, które ojciec sprzedał pewnemu Żydowi, aby ten przekazał je swemu synowi, o którym powiadał, iż był chrześcijaninem243. Oddawał wielokrotnie opactwa sokolnikom, mówiąc: Utrzymujecie tyleż ptaków i dzięki waszym zasobom obrastają w pióra, toteż tak samo i utrzymacie z waszych zasobów i tychże ludzi. Syn nigdy nie przestrzegał postów, ani jakiegokolwiek innego [obyczaju]. Przez wiele lat się nie spowiadał ani nie przyjmował Boga. A na koniec niemożebnym było czynić gorzej, jako oni dwaj [czynili]; a niektórzy posunęli się do powiedzenia, jako młody król Ferdynand był najgorszym, choć stał się pokornym i łaskawym, kiedy umierał244, lecz tym się stał z konieczności.
- Rozdział 14
- Jak król Alfons uciekł na Sycylię i odbył pokutę
- A naszym ludziom nieczęsto zdarzało się zakładać zbroję podczas owej wyprawy; a królowi trzeba było tylko czterech miesięcy i dziesięciu dni na przebycie drogi z Asti do Neapolu247. A ambasador potrzebowałby na to kawał [czasu]. Na tym zatem zakończę ten ustęp, mówiąc, jako po wysłuchaniu z ust wielu dobrych duchownych kroczących drogą świętości, jako i od licznych innych ludzi (a głos ludu jest głosem Boga), iż Pan Nasz [Bóg] chciał ich widocznie ukarać, by każdy to mógł stwierdzić, a przez nich dać przykład wszystkim królom i władcom dla dobrego żywota wedle Jego przykazań, albowiem owi panowie z domu aragońskiego, o których mówię, utracili [i] honor, i królestwo, i wielkie bogactwa, i dobra ruchome wszelkiego rodzaju, tak rozproszone, iż z wielkim trudem można stwierdzić, co się z nimi stało; po czym trzech [z nich]248 w ciągu jednego roku lub niewiele więcej [czas], postradało i życie, lecz żywię nadzieję, jako ich dusze nie zostały zatracone.
- Albowiem król Ferdynand, będący bastardzkim synem Alfonsa249 (a tenże Alfons był mądrym królem i honorowym i całkiem zacnym), ów [powiadam] Ferdynand odczuwał w sercu wielką obawę, widząc postępujące nań wojsko, czemu nie mógł przeszkodzić, a widział, jako on sam i jego syn źle się prowadzili i byli wielce znienawidzeni (jako iż był wielce rozumnym królem). A takoż odnalazł pewną księgę, jako mnie zapewniali najbliżsi mu ludzie, która została odkryta podczas burzenia pewnej kaplicy, noszącą takowy tytuł: Prawda z jej tajną radą250; a podobno ukazywała ona wszelkie nieszczęścia, które go spotkały; a tylko trzech [ludzi] ją widziało; po czym [król] cisnął ją w ogień.
- A inne nieszczęście go spotkało [w tym], jako ani jego syn Alfons, ani Ferdynand, syn jego syna, nie chcieli uwierzyć we wspomniane nadejście [Francuzów], a słownie [naszemu] królowi grozili, okazując mu wielką wzgardę, a głosząc, jako ruszą mu naprzeciw aż do gór; a byli gotowi tak uczynić; zaś wbrew jego rozkazom nie chcieli zamilczeć. A mówił im, jako błagał Boga, aby król Francji nigdy do Włoch nie wkroczył, zaś on sam miał do czynienia tylko z pewnym nieszczęśnikiem z domu andegaweńskiego, który jednakże sprawił mu wiele kłopotów, a był nim książę Jan [Kalabryjski], syn króla René. Czynił on wysiłki przez ambasadora, znanego jako pan Camillo Pandone251, w stronę zatrzymania króla przed jego wymarszem, ofiarując mu w zamian, iż zostanie jego trybutariuszem na sumę pięćdziesięciu tysięcy dukatów rocznie za otrzymanie królestwa z jego ręki oraz przysięgę wierności i hołd, lecz widząc, jako nie jest w stanie uzyskać żadnego pokoju ani ugodzić się z państwem mediolańskim, legł złożony chorobą, od której umarł, zaś wśród cierpień owych się wyspowiadał i, jako mam nadzieję, odpokutował swe grzechy.
- Syn Alfons, który tak bywał straszliwym i okrutnym i który tyle wojował, zanim jeszcze [nasz] król opuścił był Rzym, zrezygnował ze swej korony252. Ogarnięty był takowym przerażeniem, iż całymi nocami stale wołał, iż słyszy już Francuzów i jako drzewa oraz kamienie krzyczą: Francja!, a nigdy nie znalazł w sobie śmiałości, by opuścić Neapol; lecz po powrocie swego syna z Rzymu wprowadził go na tron królestwa, kazał koronować253 i objeżdżać miasto Neapol w towarzystwie najznaczniejszych mężów, którzy tam przebywali, oraz don Fryderyka, swego brata i kardynała z Genui, zaś ów nowy król znalazł się między nimi w towarzystwie ambasadorów tam przebywających, a kazał też obchodzić wszystkie należne ceremonie.
- Sam zaś uszedł i udał się na Sycylię wraz z królową, swą macochą254 (która była siostrą króla Ferdynanda Kastylijskiego, wciąż żyjącego, do którego to należy wspomniane królestwo Sycylii), do pewnej posiadanej przez nią twierdzy; co stało się wielką nowiną dla wszystkich, zaś szczególnie [wywołała zdziwienie] w Wenecji, gdzie przebywałem. Jedni powiadali, iż udał się do Turka; inni powiadali, jako uczynił tak, aby ułatwić rzecz swemu synowi, do którego w królestwie nie żywiono zupełnie nienawiści; lecz mnie wciąż się zdawało, jako po prawdzie uczynił tak przez tchórzostwo; albowiem okrutnik nigdy nie okazywał się śmiałkiem, a takoż i ukazują to wszelkie historie, jak Nerona oraz wielu innych, którzy poddali się rozpaczy255.
- A jako mi opowiedzieli ci, którzy z nim byli, tak wielką miał chęć na ucieczkę, aż rzekł swej macosze w dniu, w którym był wyjechał, iż jeśli i ona nie wyjedzie, to ją opuści; ta zaś mu odrzekła, by na nią czekał jeszcze przez trzy dni, tak, aby panował w swym królestwie przez cały rok. On zaś odparł, iż jeśli mu nie da odjechać, wtedy rzuci się przez okno, mówiąc: Czyż nie słyszycie, jako każdy woła: Francja?. I tak udali się na galery. Zabrał ze sobą wszelkie gatunki wina, które miłował ponad wszystko, oraz wszelkie rodzaje ziaren, tak aby uprawiać ogrody, nie dając jednak żadnych poleceń co do swych rzeczy ruchomych ani dóbr, jako iż większa ich część pozostała w zamku neapolitańskim. Zabrał nieco klejnotów i niewielką ilość pieniędzy; zaś [wszyscy] udali się na Sycylię, do wspomnianej wyżej twierdzy, po czym on sam wyjechał do Messyny lub Palermo256. Zabrał ze sobą wielu duchownych, życząc sobie nie pozostawać więcej na tym świecie; a między innymi upodobał sobie wielce owych odzianych na biało [zakonników] z Monte Oliveto257, którzy to mnie o tym wszystkim opowiedzieli w Wenecji, gdzie w ich klasztorze spoczywają szczątki świętej Heleny258; on zaś począł prowadzić najświętszy na świecie żywot, służąc Bogu o każdej porze dnia i nocy wraz z owymi zakonnikami, co w swych klasztorach zwykli czynić, oraz zajmując się postami, abstynencją i jałmużną. Po czym zapadł na straszliwą chorobę skórną, której towarzyszyły kamienie, zaś mówili mi, jako nigdy nie widzieli człowieka tak udręczonego; a wszystko to znosił z wielką cierpliwością, pragnąc zakończyć swój żywot w klasztorze w Walencji Wielkiej, zakładając habit zakonnika; wszelako choroba tak go zaskoczyła, iż krótko pożył i umarł, zaś dzięki jego pokucie można żywić nadzieję, jako dusza jego zaznaje rajskiej chwały.
- Syn jego żył krótko i umarł od febry i dezynterii259, a myślę, jako jest im lepiej teraz [na tamtym], niż było na tym świecie. A zdaje mi się, jako w ciągu mniej niż dwa lata było pięciu królów noszących koronę Neapolu: trzech, których już wymieniłem oraz król Karol VIII Francuski i don Fryderyk, brat owego Alfonsa, do dziś panujący.
- Rozdział 15
- Jak młody król Ferdynand został koronowany na króla Neapolu, ruszył, by rozbić swój obóz w San Germano, aby przeciwstawić się przybyciu króla; i o układzie, który król Karol zawarł z papieżem, przebywając jeszcze w Rzymie
- [Nasz] król stał wciąż w Rzymie262, gdzie przebywał co najmniej od dwudziestu dni. W wielu sprawach prowadzono układy. Wraz z nim przebywało jakiś osiemnastu kardynałów oraz innych, zachowujących neutralność; a między nimi był ów Ascanio, wicekanclerz i brat księcia Mediolanu oraz [kardynał od świętego] Piotra ad vicula, wielcy nieprzyjaciele papieża oraz nieprzyjaźni sobie nawzajem, [kardynałowie] z Gurck263 [i] Saint-Denis264, [a takoż] Sanseverino265, Savelli266, Colonna267 i inni. Wszyscy pragnęli nowych wyborów, oraz aby wytoczyć proces papieżowi, przebywającemu w owym Zamku [Świętego Anioła]. Dwukrotnie artyleria gotowała się do strzelania, jako mi opowiadali najznaczniejsi, lecz [nasz] król za każdym razem w swej dobroci się [na to] nie godził. Miejsce owo nie było wielce obronne, jako iż wzniesienie zostało uczynione ręką ludzką, a było niewielkie. A twierdzili usilnie, jako owe mury runęły cudem, i oskarżali [papieża] o kupno owej świętej godności, co było prawdą; lecz [to] ów Ascanio był w tym najważniejszym kupcem, który wszystko przeprowadził i pozyskał wielką sumę pieniędzy, oraz dom owego papieża268, będącego wtenczas wicekanclerzem, wraz z przedmiotami wewnątrz, oraz swój urząd wicekanclerza i wiele włości z jego domeny. A spierali się, kto ma zostać [nowym] papieżem. Jednakże sądzę, jako obaj ugodzili się co do wybrania nowego wedle woli króla, nawet [papieża] francuskiego. A nie jestem zdolny rzec, czy król czynił dobrze, czy źle. Jednakże sądzę, iżby lepiej uczynił, gdyby się ugodził, jako iż był [zbyt] młody i w niedobrym towarzystwie, aby poprowadzić tak wielką sprawę, jak zreformować Kościół, do czego byłby zdolny, gdyby tylko umiał to przeprowadzić. Myślę, iż wszyscy ludzie posiadający wiedzę i rozum uznaliby to za rzecz słuszną, wielką i wielce uświęconą, lecz trzeba by do niej wielkiej siły duchowej. Jednakże król był pełen dobrej woli, a byłby też i teraz, gdyby uzyskał pomoc.
- Król poszedł inną drogą i zawarł z papieżem układ269, który nie mógł przetrwać, jako iż dopuszczał w jednym punkcie [użycie] wobec niego przemocy; a stał się on pretekstem dla zawiązania ligi, o której to później będzie mowa. Przez ów układ powinien był nastąpić pokój między papieżem a kardynałami, a niektórzy winni byli uiścić opłatę za prawo do ich kapelusza [kardynalskiego], tak nieobecni, jak i obecni. [Papież] winien był wydać królowi cztery twierdze: Terracine i Civita Vecchia, które oddał, Viterbo, które król dzierżył oraz Spoleto, którego nie oddał, choć był obiecał; a winny były powrócić do papieża, gdyby król opuścił Neapol, co się stało, choć papież go w tym omamił. Tym układem wydał królowi brata Turka, za którego otrzymywał od tegoż Turka czterdzieści pięć tysięcy dukatów rocznie; a przez to utrzymywano go w wielkim strachu. Obiecywał nie wysyłać legatów w imieniu Kościoła bez [wcześniejszej] zgody króla; a były i inne artykuły, dotyczące konsystorza. Oddawał jako zakładnika swego syna, kardynała z Walencji270, który udawał się z owym panem jako legat. A tenże król z całą pokorą, na jaką go było stać, złożył akt synowskiej obediencji271. Zaś papież ustanowił przy nim dwóch kardynałów: generalnego [poborcę], który był już wtedy biskupem Saint-Malo, lecz był tutaj często nazywany generalnym [poborcą]; a drugim mianował biskupa Le Mans z domu Saint-Pol272, który przebywał po tamtej stronie [gór].
- Rozdział 16
- Jak król opuścił Rzym, by udać się do Neapolu; o tym, co wydarzyło się w tym czasie w kilku stronach rzeczonego królestwa Neapolu i przez jakie miasta przejeżdżał do owego miasta Neapolu
- Król zaś skierował się do Genzano, a stamtąd do Velletri275, skąd uciekł kardynał z Walencji276. Następnego dnia król wziął szturmem Montefortino (a zabici zostali ci będący w środku), należące do Jakuba Contiego, który wziął od króla pieniądze, po czym zmienił stronę, jako iż Conti są stronnikami Orsinich277; po czym [król udał się] do Valmontone278, [miasta] należącego do Colonnów; następnie rozłożył się kwaterą o cztery mile od Monte San Giovanni279, wielce potężnej twierdzy, którą ostrzeliwano [z dział] przez siedem czy osiem godzin, po czym została wzięta szturmem280, a wszyscy, lub po większej części znajdujący się w środku, zostali zabici; a należała ona do markiza Pescary281, zaś stanowiła część ziem Kościoła. I tam też całe wojsko się połączyło.
- A stamtąd król skierował się ku San Germano, jakieś szesnaście mil dalej, gdzie nowo koronowany król Ferdynand rozłożył się obozem, jako wcześniej rzekłem, wraz ze wszystkimi ludźmi, jakich mógł zebrać. A była to dlań ostatnia nadzieja i miejsce na bój, jako iż [twierdza] znajdowała się u bram jego królestwa, a było to miejsce wielce sposobne, zarówno z przyczyny strumienia, jak i góry282; a wysyłał coraz to więcej ludzi do utrzymania obrony przejścia [górskiego] w Cancelle, położonego sześć mil od San Germano.
- Zanim [nasz] król dotarł do San Germano, król Ferdynand odszedł stamtąd w wielkim bezładzie, opuszczając miasto i przejście. Panu de Guise283 powierzono tego dnia straż przednią, zaś król przebywał na jej tyłach. Pan de Rieux284 dotarł do owego przejścia w Cancelle, które zostało opuszczone, zaś król wkroczył do tegoż San Germano285. Król Ferdynand skierował się prosto ku Kapui, gdzie odmówiono wejścia jego zbrojnym, lecz pozwolono wkroczyć jemu samemu wraz z niewielkim orszakiem. Nie pozostał tam długo, lecz prosił, by się trzymali w jego imieniu, on zaś następnego dnia powróci, po czym wyjechał do Neapolu, obawiając się tego, co miało nastąpić, [czyli] buntu. Wszyscy jego ludzie, lubo większa część z nich, mieli nań czekać w Kapui; lecz kiedy następnego dna powrócił, ujrzał, jako wszyscy stąd odeszli, a pan Wergiliusz Orsini i jego kuzyn, hrabia Pitigliano udali się do Noli, gdzie oni sami oraz ich ludzie zostali pochwyceni przez naszych. Próbowali utrzymywać, jakoby mieli listy żelazne i jako czyniono im krzywdę; a choć była to prawda, to jednak [listów] tychże nie mieli jeszcze w rękach. I choć nie musieli za nic płacić, to ponieśli wielką stratę, a postąpiono wobec nich niedobrze.
- Od San Germano [nasz] król ruszył do Mignano286 i do Teanno287, które otworzyły [przed nim] swe bramy. A rozłożył się kwaterą w Calvi288, dwie mile od Kapui; tam właśnie ci z Kapui przybyli na układy, po czym król wraz z całym wojskiem tam wkroczył289. A z Kapui ruszył następnego dnia do Aversy290, położonej wpół drogi między Kapuą a Neapolem, pięć mil od jednego i drugiego [miasta]; tam zaś przybyli ci z Neapolu się układać i pozyskać gwarancje swych dawnych przywilejów; a wysłał tam wprzód marszałka de Gié, seneszala Beaucaire, przewodniczącego de Ganay, [będącego] strażnikiem pieczęci, oraz sekretarzy291.
- Król Ferdynand, widząc, co się dzieje, jako zbuntowany lud i szlachta przeciw niemu pochwycili za broń, a na początek obrabowali jego stajnie292, będące sporych rozmiarów, zaokrętował na galerę i udał się na Ischię293, wyspę położoną osiemnaście mil od Neapolu. I [nasz] król został przyjęty w samym mieście z wielką radością i pompą294; a wszyscy wyszli mu naprzeciw, zaś jako pierwsi ci, mający największe zobowiązania wobec domu aragońskiego, jako ci z domu Caraffów295, którzy uzyskiwali od owego domu aragońskiego czterdzieści tysięcy dukatów dochodu, czy to w domenie dziedzicznej, czy też w beneficjach. Albowiem królowie owi mogą ofiarować swą domenę, a mogą też ofiarować domenę innych, a nie sądzę, by się znalazło choć trzech w całym królestwie, których posiadłości nie należały wpierw do Korony lub do kogo innego.
- Nigdy [tamtejszy] lud nie okazywał tyleż uczucia ani królowi, ani [jego] nacji, ile okazał [naszemu] królowi, który wydawał im się daleki od wszelkiej tyranii; a ofiarowali mu siebie samych, jako iż Kalabria cała zmieniła swój obóz, i został tam wysłany pan dAubigny oraz Perron de Baschi, acz bez zbrojnych. Cała Abruzja z własnej woli przeszła to naszego obozu, począwszy od miasta Aquila, które stało zawsze za Francją. Cała Apulia przystała [do nas], poza zamkiem w Brindisi, będącym potężnym i dobrze strzeżonym, oraz Gallipoli, który również był dobrze strzeżonym; inaczej [ich] lud by [do nas] przystał. W Kalabrii trzymały się trzy twierdze: Amantea i Tropea, dawniej [wierne] Andegawenom, podniosły chorągwie [naszego] króla, lecz ponieważ ten ofiarował je panu de Précy296, nie chcąc ich pozostawiać w domenie [królewskiej], wzniosły chorągwie Aragonii; a takoż aragońskim pozostał zamek Reggio; lecz cały ten opór nastąpił przez błąd nie wysłania tam [oddziałów]. Tarent się poddał, zarówno miasto, jak i zamek, a wszyscy [wydali je] z własnej woli, jako iż nie było już dość ludzi w Apulii do strzeżenia zamku. [Nasz] król zajął Otrante, Monopoli, Trani, Manfredonię, Barlettę, to jest wszystko, poza tymi [wyżej] przeze mnie wymienionymi. Aby się poddać, ze swych miast przez trzy dni [mieszczanie] szli na spotkanie naszych ludzi, a wszystkie [te miasta] wysyłały [ambasadorów] do Neapolu. A przybyli tam dla złożenia hołdu wszyscy książęta i panowie królestwa, poza markizem Pescary; lecz pojawili się tam jego bracia i bratankowie.
- Hrabia Areny297 i markiz Squillace298 uszli na Sycylię, jako iż [nasz] król ofiarował ich ziemie panu dAubigny. A znalazł się tam i książę Salerno, który opuścił był swą armadę (a ta do niczego się nie przydała), jego kuzyn, książę Besignano oraz jego bracia, książę Melfi299, książę Graviny300, były książę Sory301, który już dawno sprzedał był swe księstwo [kardynałowi od świętego] Piotra ad vicula (a jego brat, prefekt [Rzymu]302 wciąż je posiada), hrabia Mantuoro303, hrabia Fondi304, hrabia Tripaldy305, hrabia Celano306 (który od dawna wygnany, przybył wraz z [naszym] królem), młody hrabia Troi, wychowany we Francji (a należał do domu Cossów)307, hrabia Popolo, którego jako więźnia odnaleziono w Neapolu, młody książę Rossano, który został uwolniony, a o którym była już mowa308 (a długo był więźniem wraz ze swym ojcem, który był więziony przez trzydzieści cztery lata; zaś ów młody [książę] przyłączył się do Ferdynanda), markiz Cotrony309, wszyscy [przedstawiciele domu] Caldora, hrabia Maddaloni310, hrabia Marigliano311 (oni zaś oraz ich [słudzy] zawsze kierowali domem aragońskim), a w rzeczy samej wszyscy [panowie] królestwa, poza tymi trzema, których wam wymieniłem.
- Rozdział 17
- Jak król Karol został koronowany na króla Neapolu; o błędach, jakie popełnił, rządząc tym królestwem i jak przedsięwzięcie, które powstawało dla niego przeciw Turkom, zostało odkryte przez Wenecjan
- Przed zamkiem neapolitańskim rozstawiono artylerię, która zaczęła prowadzić ostrzał; a nie było tam innych [zbrojnych] poza Niemcami314, zaś wśród nich znajdował się markiz Pescary; a gdyby wysłano cztery działa ku Ischii, wtedy by ją wzięto, albowiem stamtąd powróciło zło. I tak pozyskano by wszystkie pozostałe twierdze, które [tamci] dzierżyli w liczbie tylko czterech czy pięciu; lecz wszyscy poczęli prowadzić wesoły żywot, [spędzając czas] na grach i zabawach, a wpadli w taką pychę, iż nie zdało się już naszym, jako Włosi zasługują na miano mężów.
- I [nasz] król został koronowany315, a stanął kwaterą w [zamku] Capuana316, a kilkakrotnie udawał się do Mont Imperial317. Poddanym okazywał się wielce łaskawym i obniżył im zobowiązania; a sądzę, iż ludność ta nie zmieniłaby sama od siebie obozu, choć jest to lud wielce zmienny, gdyby choć część szlachty zadowolono, lecz nikt [wysłanników] od nich nie przyjął, a tylko stali u wrót. Lepiej potraktowano tych z domu Caraffów, zadeklarowanych aragończyków; choć odebrano im nieco dóbr, nie ostawiając ani urzędów, ani funkcji; lecz andegaweńczyków potraktowano gorzej od aragończyków, jako poświadczył hrabia Marigliano. Ogłoszono odezwę, w której oskarżono przewodniczącego de Ganay o wzięcie pieniędzy, jako i seneszala [Beaucaire], świeżo mianowanego księciem Noli i wielkim szambelanem królestwa [Neapolu]. W odezwie owej każdy miał pozostać przy swych dobrach, a zabroniono andegaweńczykom odbierania swych włości, poza drogą procesową; zaś przeciw tym, którzy sami weszli w ich posiadanie, jako hrabia Celano, użyczono siły zbrojnej, by ich wypędzić. Wszystkie urzędy i funkcje zostały powierzone Francuzom, [nawet te same] dwom lub trzem. Wszelką żywność, znajdującą się w znacznych ilościach w zamku neapolitańskim w chwili jego wzięcia, król, kiedy tylko się o tym dowiedział, dał tym, którzy o nią zabiegali.
- W tymże czasie poddał się zamek [Castel Nuovo] na skutek układów z Niemcami318, a zatrzymali oni dla siebie wielkie dobra, znajdujące się w środku; zaś zamek [Castel del] Ovo, został wzięty ostrzałem [artyleryjskim]319.
- I na koniec obaczyć można, jako ci, którzy poprowadzili owe wielkie dzieło, nic nie uczynili samemu, lecz było to prawdziwe dzieło Boże, jako każdy mógł stwierdzić; a owe wielkie błędy, o których powiadam, były dziełem ludzi zaślepionych [żądzą] chwały, którzy nie wiedzieli, skąd owe szczęście i honor na nich spływa, a czynili swoje wedle swej natury i doświadczenia. A widziałem, jako odmienia się fortuna w sposób tak nagły i tak widoczny, jako widać zmianę dnia w Hallandzie320 lub w Norwegii, gdzie dnie letnie są dłuższe niż gdzie indziej, a kiedy dzień ustępuje nocy, to w tejże samej chwili lub prawie, albowiem po jakimś kwadransie widać wstający nowy dzień. I tak też przebiega żywot każdego rozumnego męża i takoż w krótkim czasie widać, jako zmienia się owa dobra i chwalebna pora, która tyle by przyniosła dóbr i honorów całemu chrześcijaństwu, gdyby tylko uznano, dzięki komu ona nastała; albowiem Turkowi takoż łatwo było namieszać jako i królowi Alfonsowi, a wciąż jest [ów Turek] wśród żywych, a nie ma w nim nic wartościowego; zaś [nasz] król trzymał w swych rękach jego brata, który niewiele dni przeżył po ucieczce kardynała z Walencji (a powiadano, iż został wydany już otruty)321, a był on tym mężem, którego Turek obawiał się najbardziej na świecie.
- A ileż tysięcy chrześcijan było gotowych do buntu, jako nikt nie umiałby sobie wyobrazić. Albowiem z Otranto do Valony jest tylko sześćdziesiąt mil, zaś z Wlory322 do Konstantynopola jest około osiemnaście dni marszu lądem, jako mi powiadali ci, którzy często chadzają tą drogą; a nie ma między nimi żadnych twierdz, poza dwoma lubo trzema, pozostałe zostały zburzone. A wszystkie te kraje, które są albańskie, słowiańskie czy greckie, a wielce są ludne, wsłuchiwały się w wieści o [naszym] królu przez swych przyjaciół pozostających w Wenecji czy w Apulii, do których takoż to pisali, a czekali tylko na owego Mesjasza, aby się zbuntować.
- A został tam wysłany przez króla arcybiskup Durazzo323, będący Albańczykiem; zaś rozmawiał z wielką liczbą ludzi gotowych do zmiany obozu, a byli oni dziećmi lubo bratankami wielu panów i tak znamienitych ludzi z owych marchii, jak Skanderbega324, oraz z synem samego cesarza Konstantynopola325 [i] z siostrzeńcami pana Konstantyna, który obecnie rządzi w Montferracie326 (a są to siostrzeńcy lub kuzyni króla Serbii). Spośród janczarów327 ponad pięć tysięcy przeszło na naszą stronę, a ponadto Szkodra i Kruja także mogły zostać zajęte, a to dzięki rzeczonemu panu Konstantynowi, który przez wiele dni ukrywał się wraz ze mną w Wenecji328, jako iż z jego ojcowizny należy mu się Macedonia i Tesalia, będące dziedzictwem Aleksandra329; a należy doń i Wlora. Szkodra i Kruja są od nich niedaleko; a za jego [Konstantyna] czasów, jego ojciec lub stryj zawezwali Wenecjan, którzy utracili Kruję, zaś zawierając pokój z Turkiem, wydali mu Szkodrę330.
- A przebywał ów pan Konstantyn trzy mile stąd, zaś przedsięwzięcie się rozpoczęło, choć bez udziału arcybiskupa Durazzo, który pozostawał w Wenecji kilka dni dłużej od pana Konstantyna. A każdego dnia naciskałem nań, by ruszył, jako iż zdał mi się człowiekiem wielce rozmownym, który rozpowiadał, jako miał czynić, co było mówione. A na nieszczęście, tego dnia, kiedy Wenecjanie dowiedzieli się o śmierci brata Turka, którego to papież wydał był w ręce [naszego] króla, postanowili powiadomić [o tym fakcie] Turka przez jednego ze swych sekretarzy; a rozkazali, aby żaden statek nie płynął nocą między dwoma zamkami zamykającymi wejście do zatoki, zaś przykazali trzymać straż, jako iż obawiali się tylko małych statków, jak kryp331, których wiele było w porcie, [takoż] w Albanii i po wyspach greckich; zaś ten, który by zaniósł [Turkowi] owe wieści, mógł się spodziewać sporej nagrody.
- I tak ów nieszczęsny arcybiskup tejże samej nocy zapragnął wyruszyć, aby się przyłączyć do przedsięwzięcia pan Konstantyna, który nań czekał; a wziął ze sobą moc mieczy, tarczy i włóczni, aby je przekazać tym, z którymi miał kontakty, jako iż tamci [broni] nie posiadali. A przepływając między dwoma zamkami, został pochwycony332 i wtrącony wraz ze swymi sługami do jednego z owych zamków, zaś statek dostał pozwolenie na dalszy rejs. Znaleziono przy nim wiele listów, które pozwoliły odkryć całą sprawę. A pan Konstantyn mi rzekł, jako Wenecjanie posłali ostrzeżenie ludziom Turka do pobliskich twierdz, a takoż samemu Turkowi; a gdyby owa krypa nie przepłynęła, i gdyby jej szyper, Albańczyk, go nie ostrzegł, wtedy i jego by pochwycono; a tak morzem uciekł do Apulii.
- Rozdział 18
- Dygresja lub dyskurs, bynajmniej nie będąca poza głównym tematem, w którym Filip de Commynes, autor tej księgi, mówi dość obszernie o stanie i rządzie Signorii Wenecjan oraz o tym, co tam widział i czego dokonał, kiedy był ambasadorem króla w ich mieście Wenecji
- Wyruszyłem z Asti333, aby im [Wenecjanom] podziękować za życzliwe odpowiedzi, udzielone przez nich dwóm ambasadorom królewskim334 i aby ich podtrzymywać w miłości ku niemu, gdyby to dla mnie było możliwe; albowiem, widząc ich potęgę, ich rozum i sposób prowadzenia [spraw], mogli mu łatwo zaszkodzić, jako nikt inny we Włoszech.
- Książę Mediolanu, który dopomógł mi w wyjeździe, napisał do swego ambasadora335, będącego tam rezydentem (jako iż zawsze tam takowego mają), aby mi dotrzymywał towarzystwa i mnie prowadził. A ambasador otrzymuje od Signorii sto dukatów na miesiąc i kwaterę dobrze przystosowaną, jako i trzy łodzie, które go nic nie kosztują, do przemieszczania się po mieście. Zaś [ambasador] Wenecji ma takież [przywileje] w Mediolanie, za wyjątkiem łodzi, jako iż tam jeździ się konno, zaś po Wenecji [przemieszcza się] wodą.
- Przejeżdżałem po drodze przez ich miasta, jako Brescię, Weronę, Vicenzę, Padwę i inne miejsca. Wszędzie tam czyniono mi wielkie honory, przynależne temu, który mnie posłał, a przybywało do mnie niemało ludzi, wraz z ich podestą336 lub kapitanem; jako iż nie wychodzą nigdy obaj jednocześnie, lecz drugi podchodził tylko do bram, pozostając wewnątrz. Prowadzono mnie do zajazdu i polecano oberżyście traktować mnie należycie, a wszelkie me wydatki były pokrywane, zaś zwracano się do mnie wielce honorowo; lecz kiedy [Wenecjanie tak] przeliczają, ile należy dawać i trębaczom, i doboszom, [wówczas] nie korzysta się zbytnio na pokrywaniu [przez nich] wydatków, choć takie traktowanie jest honorem.
- W dniu, w którym wkroczyłem do Wenecji337, wyszli mi naprzeciw aż do Fusiny, położonej pięć mil od Wenecji; tam pozostawia się łódź, którą przypływa się nurtem rzeki338 do Padwy, a przenosi się na małe łódki, wielce czyste i pokryte tapiseriami oraz pięknymi, miękkimi dywanami, na których się siada. A dotąd sięga morze, a nie ma tu blisko lądu, którym można dotrzeć do Wenecji; lecz morze jest tu wielce spokojne, a nie bywa wzburzone, zaś z tej przyczyny, iż jest takie spokojne, łowi się tu wiele ryb różnych gatunków.
- A byłem oczarowany położeniem owego miasta, widząc tyle dzwonnic i klasztorów, tyle budowli, a wszystko na wodzie, zaś lud nie może inaczej się przemieszczać jak tylko łodziami, których, jako mniemam, mogło być tam jakieś trzydzieści tysięcy; lecz są one nieduże. W okolicach owego miasta jest około siedemdziesięciu klasztorów, a to w odległości mniejszej niż pół francuskiej mili, zaś wszystkie są na wyspach, zarówno męskie, jak i żeńskie, bardzo piękne i bogate, tak co do budynków, jak i zdobień, a mają takoż bardzo piękne ogrody, a nie liczę tych, które są położone w mieście, gdzie mieszczą się cztery zakony żebrzące339, jakieś siedemdziesiąt dwie parafie i wiele konfraterii; a jest rzeczą wielce cudowną widzieć owe piękne i wielkie kościoły zbudowane na morzu.
- Do rzeczonego miasta Fusiny udało się po mnie dwudziestu pięciu szlachetnie urodzonych [Wenecjan], starannie i bogato wystrojonych w jedwabie i szkarłaty, a rzekli mi, jako mnie witają; a poprowadzili mnie blisko miasta do kościoła świętego Andrzeja, gdzie zaraz zastałem tyluż innych szlachetnie urodzonych, a wraz z nimi ambasadorów książąt Mediolanu i Ferrary340. A tam też wygłoszono do mnie inną mowę, po czym zaproszono mnie na inne łodzie, które zwą piatto, a są one o wiele większe od innych; a były dwie pokryte karmazynowym atłasem , a spód obity tapiserią oraz miejscem do siedzenia na każdej dla czterdziestu osób. Posadzono mnie w środku pomiędzy owymi dwoma ambasadorami (a jest we Włoszech wielkim honorem siedzieć w środku) i powiedli mnie wzdłuż wielkiej ulicy, którą zwą Canale Grande; a jest wielce szeroka: mogą przez nią przepływać galery, a widziałem statki [płynące] blisko domów [o wyporności] czterystu beczek lub więcej; i sądzę, jako jest to najpiękniejsza ulica w całym świecie, a najlepiej zabudowana, zaś ciągnie się przez [całe] miasto.
- Domy są [tam] dość wielkie i wysokie, z dobrego kamienia, przynajmniej te starsze, a całe malowane; inne, budowane od stulecia, mają wszystkie fasadę z białego marmuru, który jest sprowadzany z Istrii, sto mil stąd, a poza tym wiele innych elementów z porfiru i serpentynu na zewnątrz. Wewnątrz mają, przynajmniej większość z nich, po dwie komnaty, mające złocone sufity, bogate okapy kominkowe z dopasowanego marmuru, łoża z pozłacanymi obramowaniami, malowane i pozłacane parawany oraz wiele innych przedmiotów w środku. A jest to najwspanialsze miasto, jakie widziałem, które czyni najwięcej honorów ambasadorom i cudzoziemcom, a które też mądrze jest zarządzane, skąd i służba Boża jest jak najuroczyściej wypełniana. A jeśli nawet znalazłyby się w nim jakowe wady, to jednak sądzę, jako Bóg im w tym pomaga, co czyni z powodu gorliwości, z jaką służą Kościołowi.
- W towarzystwie owych pięćdziesięciu młodzieńców zaprowadzono mnie do kościoła świętego Jerzego341, przy którym znajduje się opactwo czarnych mnichów zreformowanych342, gdzie zostałem zakwaterowany. Następnego dnia przybyli po mnie, aby mnie zaprowadzić do Signorii, a okazałem me listy doży343, który przewodniczy wszystkim ich naradom, a jest [mianowany] dożywotnio i otaczany honorami na podobieństwo króla; do niego kierowane są wszystkie listy, lecz nie może wiele czynić samodzielnie. Jednakże ma on wielki autorytet, a większy niż miał kiedykolwiek którykolwiek z książąt, jakich mieli. A mija już dwanaście lat, odkąd jest dożą, a uznałem go za męża zacnego, mądrego i wielce doświadczonego w sprawach włoskich, zaś osobiście był miły i uprzejmy.
- Co do tego dnia, nie rzeknę nic więcej; pokazano mi trzy czy cztery komnaty o sufitach bogato złoconych, z łożami i parawanami; a są one w bogatym i pięknym pałacu, o fasadzie całej w dobrze obrobionym marmurze, zaś brzegach w złoconych kamieniach o szerokości jednego palca, jako mi się zdaje. A są w owym pałacu cztery piękne sale bogato złocone i bardzo obszerna kwatera; lecz dziedziniec jest niewielki. Z komnaty sypialnej doży można słyszeć mszę spod głównego ołtarza kaplicy świętego Marka344, będącej najpiękniejszą i najbogatszą kaplicą na świecie, choć nosi tylko nazwę kaplicy, cała i wszędzie pokryta mozaikami. A chwalą się tym, jako odkryli tę sztukę i sporządzają tym sposobem liczne dzieła; a sam je widziałem.
- W owej kaplicy, o której była mowa, trzymają swój skarbiec, w którym są przedmioty zamówione do ozdobienia kościoła. Jest tam dwanaście czy czternaście wielkich rubinów: nigdy nie widziałem tak wielkich. A są dwa takowe, jeden ważący siedemset, a drugi osiemset karatów, lecz nie są [one] czyste. Jest tam dwanaście złotych napierśników, których przód i brzegi są ozdobione bardzo szlachetnymi kamieniami, oraz dwanaście złotych koron, w których podczas pewnych dorocznych świąt niegdyś paradowało dwanaście niewiast, które nazywali królowymi, odwiedzających ich wyspy i kościoły. Zostały porwane, jako większa część niewiast w mieście, przez zbójców przybyłych z pobliskiej Istrii lub Frioulu, którzy skryli się byli za owymi wyspami, lecz ich mężowie na nimi podążyli i odnaleźli, a złożyli owe przedmioty u świętego Marka, fundując ową kaplicę, gdzie Signoria corocznie udaje się w dniach, kiedy owe zwycięstwo odnieśli345. A jest tam wiele takowych bogactw dla ozdoby kościoła wraz z wieloma innymi przedmiotami ze złota, jako naczynia [wypełnione] hiacyntami, ametystami, agatami, oraz całkiem małe [wypełnione] szlachetnymi szmaragdami; lecz nie jest to skarbiec tak wielki, jeśli spojrzeć na znaczenie, które się mu przywiązuje. Nie składają [Wenecjanie] do skarbca złotych ani srebrnych pieniędzy; a doża rzekł mi w obecności Signorii, jako u nich podlega karze głównej namawianie do utworzenia skarbca; a myślę, że mają słuszność, jako iż obawiają się między sobą podziałów.
- Po czym pozwolono mi zwiedzić ich Arsenał346: tam trzymają swe galery i wszystko to, co jest konieczne armadzie, a dziś jest on najpiękniejszy, jaki może być na całym świecie; lecz jak niegdyś był, tak i teraz pozostaje najlepiej przysposobiony do tych zadań.
- W istocie, pozostałem tam przez osiem miesięcy347, wolny od wszelkich wydatków, jako i inni ambasadorowie tam obecni. A zapewniam was, jako uznałem ich za tak rozważnych i tak chętnych do powiększania [potęgi] swej Signorii, iż jeśli na czas nie zostaną powstrzymani, wtedy ich sąsiedzi okres ten będą przeklinać. Albowiem jak nigdy wcześniej rozwinęli oni możliwości swej obrony i strzeżenia [miasta] w czasie, kiedy [nasz] król [w tych stronach] przebywał i później; jako iż dotąd są z nim w stanie wojny, a ośmielili się pomnożyć swą potęgę, jako wtedy, kiedy w Apulii przejęli w zastaw siedem czy osiem miast, a nie wiem, kiedy je zwrócą348. A kiedy król przybył do Włoch, nie mogli uwierzyć, jako wziął tyle twierdz w tak krótkim czasie, jako iż nie jest to ich sposób: a odtąd tak oni, jako i inni poczęli budować wiele twierdz we Włoszech.
- Nie są wcale za szybkim powiększaniem swego [władztwa], jako czynili to Rzymianie; albowiem sami nie posiadają takowych cnót, a nikt spośród nich nie chodzi na wojnę na stałym lądzie, jako czynili Rzymianie, za wyjątkiem ich zarządców lub skarbników towarzyszących ich kapitanom oraz im doradzającym, a zaopatrującym wojsko. Lecz wszelką wojnę na morzu prowadzi ich szlachta w charakterze wodzów i kapitanów ich galer i naw, jako i ich pozostali poddani. Lecz inna korzyść wypływa z tego, iż nie walczą osobiście wśród wojsk na lądzie: nie uświadczysz wśród nich żadnego męża z sercem i cnotami dającymi panowanie, jako w Rzymie; dlatego też nie zdarzają się u nich w mieście kłopoty z porządkiem publicznym, co jest największą u nich korzyścią przeze mnie wypatrzoną. A wspaniale te [kłopoty] obeszli, i na wiele sposobów, jako iż nie ma wśród nich trybunów ludowych, jako u Rzymian, co po części stało się przyczyną ich problemów; a do ludu nie mają żadnego zaufania, ani z niczym się doń nie zwracają, zaś wszelkie urzędy należą do szlachty, poza [urzędem] sekretarza: ci [sprawujący go] wcale do szlachty nie należą. A prócz tego większa część ich ludu jest pochodzenia obcego. A mają świadomość dzięki Tytusowi Liwiuszowi co do błędów, popełnionych przez Rzymian; albowiem posiadają jego Historię, jako i kości [pochowane] w ich pałacu w Padwie349. I z tychże powodów, jako i wielu innych, które u nich poznałem, mówię raz jeszcze, iż są oni na drodze do stania się wielką potęgą.
- Rozdział 19
- Jakie były cele poselstwa pana dArgenton w republice Wenecji
- A następnie przybyły poselstwa z Neapolu, błagając ich przez całe dni i ofiarując im, co tylko chcieli; a król Alfons, wtenczas panujący, spowiadał się z błędów wobec nich popełnionych; a ukazywał im zgubę, na którą by się narazili, gdyby [naszemu] królowi udałoby się jego przedsięwzięcie. Turek wysłał do nich zaraz ambasadora, któregom wielokrotnie widział, a który na żądanie papieża im groził, jeśli nie opowiedzieliby się przeciw [naszemu] królowi. Każdemu udzielili właściwej odpowiedzi, lecz z początku nie mieli żadnej obawy przed nami i tylko się z tego śmiali. Co więcej, książę Mediolanu kazał im rzec przez swego ambasadora, aby się nie troskali, albowiem znany jest mu sposób, jak odesłać [naszego] króla tak, aby nic nie dane mu było we Włoszech utrzymać; a takoż kazał był przekazać to Piotrowi Medyceuszowi, który mi to powiedział.
- Lecz kiedy ujrzeli, jako i książę Mediolanu [to ujrzał], iż król dostał w swe ręce twierdze Florentczyków, zaś w szczególności Pizę, [wtedy] zaczęli się obawiać, a poczęli mówić, by powstrzymać go od dalszego marszu; lecz ich narady są długie, [a ciągnęły się], kiedy król posuwał się naprzód; zaś ludzie przybywali i wyjeżdżali jedni po drugich. Król Hiszpanii zaczął takoż się obawiać o swe wyspy Sycylię i Sardynię351. Król Rzymian począł odczuwać zawiść; a wysuwano wobec niego obawy co do korony cesarskiej, powiadając, jako [nasz] król pragnął ją zagarnąć i w tej sprawie zwracał się do papieża, co nie było prawdą.
- A przez te obawy owi dwaj królowie wysłali wielkie poselstwa do Wenecji, a to podczas mego tam pobytu, jako zostało powiedziane. Czterech [ambasadorów] wysłał król Rzymian, jako iż był [ich] sąsiadem. Najznaczniejszym z nich był biskup Trydentu, a towarzyszyło mu dwóch rycerzy i jeden doktor352, którym to czyniono wielkie honory, a [przygotowano im] kwatery dobrze oporządzone, jako i mnie, a zostało im przydzielone po dziesięć dukatów na dzień na ich wydatki, a łożono takoż na ich konie, pozostałe w Treviso. Zaraz też przybył pewien bardzo dobry rycerz hiszpański353, w doborowym towarzystwie i dobrze wystrojony, który takoż był przyjmowany z honorem, zaś wydatki jego [były] pokrywane. Książę Mediolanu, poza ambasadorem, którego tu miał, wysłał też biskupa Como354 i pana Franciszka Bernarda Viscontiego355.
- I poczęły się tajne nocne wzajemne rozmowy, najpierw przez ich sekretarzy, nie mając śmiałości jeszcze publicznie przeciw [naszemu] królowi się deklarować, a w szczególności [dotyczyło to] księcia Mediolanu i Wenecjan, którzy jeszcze nie wiedzieli, czy liga, o której była mowa, mogłaby powstać. A przybyli do mnie ci z Mediolanu, przynosząc mi listy od ich pana, mówiąc mi, jako ich przybycie nastąpiło po tym, jak Wenecjanie wysłali byli dwóch ambasadorów do Mediolanu, oni zaś w zwyczaju mieli pozostawiać tu jednego, toteż na koniec takoż uczynili; lecz było to kłamstwo, jako iż wszyscy oni zebrali się tutaj dla założenia ligi przeciw [naszemu] królowi; lecz tyleż instrumentów nie może się zgrać w tak krótkim czasie.
- Po czym zapytali mnie, czy nie wiedziałem, jako przybyły poselstwa z Hiszpanii czy od króla Rzymian, a to po to, abym o tym mógł powiadomić swego pana. Lecz zostałem już o tym uprzedzony, i to z wielu miejsc, zarówno przez sługi ambasadorów jak i przez innych, iż ów [ambasador] hiszpański przejeżdżał w przebraniu przez Mediolan, zaś Niemcy byli wszyscy manipulowani przez owego księcia. A wiedziałem takoż, iż ambasador neapolitański niedawno przekazał był pakiety listów, które dotarły z Neapolu, albowiem wszystko to miało miejsce, zanim [nasz] król opuścił Florencję356. A wydałem nieco [pieniędzy], aby się o tym dowiedzieć, zaś miałem pokaźne ku temu środki; lecz poznałem już wtenczas pierwsze wersje ich artykułów, które zostały przedstawione, choć nie zatwierdzone, jako iż Wenecjanie długo debatują nad zakończeniem tychże spraw.
- A z tychże powodów i widząc, jako liga już się zawiązuje, nie chciałem już więcej symulować niewiedzę i odrzekłem wspomnianemu ambasadorowi Mediolanu, iż skoro przemówił do mnie w sposób tak dziwaczny, to zależałoby mi, aby mu wykazać, jako [nasz] król nie pragnął utracić przyjaźni księcia Mediolanu, gdyby znalazł na to radę; ja zaś, jako jego sługa, chciałbym wypełnić [me zadanie] i odpowiedzieć na owe nieprawdziwe raporty, które mogły zostać sporządzone dla księcia, ich pana, którego uznałem za źle poinformowanego, a winien się mocno zastanowić, zanim utraciłby uznanie dla swych jakże znaczących usług oddanych królowi, zaś nasi królowie Francji nigdy nie bywali niewdzięczni, a jakiekolwiek słowa zostałyby wypowiedziane, to nigdy nie powinna zaniknąć miłość między nimi dwoma, skoro okazała się tak korzystna dla każdej strony357. A prosiłem ich, aby zechcieli przekazać mi swe skargi, abym mógł o nich powiadomić króla, zanim postąpią inaczej. Złożyli oni wszyscy wobec mnie wszelkie możliwe przysięgi, których zupełnie nie pragnęli składać; jednakże kłamali, a przybyli tu po to, aby zawiązać ową ligę.
- Następnego dnia358 udałem się do Signorii, aby rozmawiać o owej lidze i rzec, co mogło wedle mnie przysłużyć się sprawie. A między innymi rzekłem im, jako w myśl sojuszu, jaki zawarli z [naszym obecnym] królem oraz tym, który mieli ze zmarłym królem Ludwikiem, jego ojcem, nie powinni byli wspierać ich nieprzyjaciół i nie należałoby tworzyć owej ligi, o której była mowa, albowiem jest to [działanie idące] wbrew ich obietnicy. Poprosili, abym się oddalił; po czym, kiedym powrócił, doża rzekł mi, jako nie powinienem dawać wiary wszystkiemu, co się do mnie w mieście wygaduje, albowiem każdy tu ma swobodę mówić, co mu się podoba; a zaiste nigdy nie myśleli o tworzeniu ligi przeciwko królowi, ani też nigdy o tym nie słyszeli, lecz przeciwnie, pragnęliby utworzyć ligę z [naszym] królem i pozostałymi dwoma królami359 oraz całymi Włochami, aby skierowana była przeciw Turkowi i aby każdy przyjął na siebie swą część wydatków, a gdyby się kto trafił we Włoszech, kto nie zechciałby zapłacić tego, co byłoby ustalone, wtedy [nasz] król i oni zmusiliby go do tego siłą. Chcieli zawrzeć układ, na mocy którego król [Francji] przyjąłby na siebie stosowną sumę pieniędzy w gotówce, którą oni by mu skredytowali, a otrzymaliby w zastaw twierdze w Apulii, jako teraz to czynią, zaś królestwo [Neapolu] stałoby się jego, jeśli papież wyraziłby [na to] swą zgodę, zaś pewna kwota w denarach byłaby mu wypłacana każdego roku, zaś król dzierżyłby tam trzy twierdze. Czemuż to Bóg tak postanowił, iż [nasz] król wtenczas nie zechciał tego wysłuchać!
- Odrzekłem, jako nie ośmieliłbym się wejść w takowy układ, a prosząc ich, aby nie spieszyli się tworzyć owej ligi, ja zaś o wszystkim powiadomię króla, a [takoż] prosząc, jako to uczyniłem wobec tamtych, aby mi przedstawili wszelkie swe skargi, a nie zamilczeli o nich, jako uczynili owi [ambasadorowie] z Mediolanu. Skarżyli się co do papieskich twierdz, dzierżonych przez króla, a jeszcze więcej co do tych, które ten odebrał Florentczykom, zaś w szczególności Pizy, mówiąc, jako król powiadamiał w wielu miejscach, takoż i ich samych, i to na piśmie, jako nie zależało mu we Włoszech na niczym innym, jak tylko na królestwie [Neapolu] oraz marszu na Turka; teraz zaś wykazywał chęć zajęcia wszystkiego, co mógłby wziąć we Włoszech, niczego od Turka nie żądając. A mówili takoż, iż pan Orleanu, który pozostał był w Asti, wzbudzał obawy u księcia Mediolanu, zaś jego słudzy rzucali srogie pogróżki; jednakże [obiecali] niczego nowego nie czynić, zanim nie otrzymam królewskiej odpowiedzi, lub też nie minie czas potrzebny na jej otrzymanie; a wykazali się większym honorem niż książę Mediolanu. O wszystkim powiadomiłem króla, otrzymując odeń nader miałką odpowiedź.
- Odtąd codziennie się zbierali, zważając [na fakt], iż ich przedsięwzięcie zostało odkryte. W tymże czasie360 [nasz] król przebywał wciąż we Florencji; a gdyby natrafił na opór w Viterbo, jako liczyli, wtedy by wysłali ludzi, takoż do Rzymu, jeśli król Ferdynand by tam pozostał, a nie myśleli nigdy, iżby ten mógł Rzym opuścić. A kiedy ujrzeli go porzuconym, poczęli odczuwać obawę. Jednakże ambasadorowie obu królów naciskali na nich usilnie na zawarcie [układu], grożąc chęcią wyjazdu, jako iż przebywali tam już od czterech miesięcy361. Każdego dnia udawali się do Signorii. Czyniłem, co mogłem najlepiej, albowiem widziałem, jako liga się tworzy, zaś ów chwalebny podbój rozwieje się niczym dym. Mieli oni jeszcze nadzieję na opór ze strony San Germano, jako iż los całego królestwa od tego zależał, co też się stało.
- Rozdział 20
- Jak pana dArgenton powiadomiono, jako król [Francji] zdobył Neapol i okoliczne twierdze, z czego Wenecjanie byli niezadowoleni
- Liga ich nie została jeszcze ani zawiązana, ani rozwiązana, zaś niezadowoleni Niemcy chcieli wyjechać362. Księcia Mediolanu trzeba było upraszać co do, nie wiem którego, artykułu; jednakże kazał on swym ludziom na wszystko się zgodzić i w końcu pośpiesznie zawiązano ligę363. A kiedy to wszystko się odbywało, nieustannie uprzedzałem [naszego] króla o wszystkim, naciskając, by coś postanowił, lub też pozostał w królestwie, ściągając więcej piechoty i pieniędzy, lub też na czas ruszył w drogę powrotną, pozostawiając najznaczniejsze twierdze dobrze strzeżone, zanim tamci wszyscy się zgromadzą. Ostrzegałem takoż pana Orleanu, który pozostawał w Asti tylko ze swym otoczeniem, jako iż kompania jego wyruszyła z królem, aby ten sprowadził tu ludzi, a zapewniałem go, iż tamci zaraz nań pójdą. A pisałem takoż do pana Burbonii, który pozostawał królewskim namiestnikiem we Francji, by wysłał w pośpiechu ludzi do Asti, aby je utrzymać, albowiem gdyby owa twierdza została utracona, wtedy żadna pomoc królowi z Francji by nie nadeszła. A ostrzegłem takoż markizę Montferratu, będącą wielce dla nas łaskawą, a [pozostającą] nieprzyjaciółką księcia Mediolanu, aby ta wsparła ludźmi pana Orleanu, gdyby ten znalazłby się w potrzebie, jako iż utrata Asti skutkowałaby takoż i utratą Montferratu oraz Saluzzo.
- Liga została utworzona pewnego późnego wieczora. Rankiem wezwała mnie Signoria, wcześniej, niż to było w zwyczaju. Kiedy przybyłem i usiadłem, rzekł mi doża, jako na cześć Trójcy Świętej zawarto ligę z naszym Ojcem Świętym papieżem, królami Rzymian, Kastylii, nimi samymi oraz księciem Mediolanu, w trzech celach: po pierwsze, dla obrony chrześcijaństwa przed Turkiem; po drugie, dla obrony Włoch, po trzecie, dla zachowania całości ich państw; a [prosił mnie], bym powiadomił o tym [naszego] króla. Zaś zebrali się byli w wielkiej liczbie, jakoby w stu albo i więcej, a głowy mieli wzniesione wysoko i okazywali radosne oblicza, a nie wyglądali na takowych, jakich ich widziałem tego dnia, kiedy mi rzekli o wzięciu zamku w Neapolu. Rzekli mi takoż, iż już napisali do swych ambasadorów przy [naszym] królu, by tu przybyli i aby [ten] pozwolił im się pożegnać. Jeden zwał się Dominik Loredano364, a drugi Dominik Trevisano365.
- Miałem ściśnięte serce i wielce się obawiałem o osobę [naszego] króla i całej jego kompanii, a sądziłem, jako rzecz była lepiej przygotowana, niż w rzeczy samej była, jako i oni sami o tym zapewniali. Obawiałem się takoż, iż będą mieli Niemców gotowych [do walki]; a gdyby tak się stało, nigdy królowi nie udałoby się opuścić Włoch. Postanowiłem za wiele nie mówić w stanie gniewu366; lecz ci ciągnęli mnie nieco za język. Odpowiedziałem im, iż już poprzedniego wieczora pisałem w tej sprawie do króla, jako czyniłem wcześniej wielokrotnie, a on sam takoż mi pisał, jako był o tym uprzedzany z Rzymu i z Mediolanu. [Doża] wyglądał na zaskoczonego tym, co rzekłem, iż pisałem o tym królowi poprzedniego wieczora, albowiem nie ma na świecie ludzi tak podejrzliwych i takich, którzy by w takim sekrecie odbywali swe narady [jako oni], a z powodu zwykłych podejrzeń ludzie często trafiają tu do więzienia; a z tej przyczyny im to powiadałem. Poza tym rzekłem im, jako napisałem takoż do panów Orleanu i Burbonii, aby zaopatrzyli Asti; a powiedziałem im w nadziei na zyskanie nieco czasu przed ich wymarszem na Asti, jako iż gdyby byli tacy gotowi, jako się przechwalali i jako sami sądzili, wtedy by je niechybnie zajęli, a twierdza owa była źle zaopatrzona, a długo jeszcze takową była.
- Poczęli mi mówić, jako nic przeciw królowi nie chcą czynić, lecz tylko chcą się przed nim chronić; a nie przystają na to, by nadużywał wiary wszystkich, mówiąc, jako pragnie tylko królestwa [Neapolu], po czym poszedłby na Turka, albowiem wykazywał przeciwnie, a chciał zniszczyć księcia Mediolanu i Florentczyków i dzierżyć ziemie Kościoła. Na to ja odparłem, jako królowie Francji powiększali, poszerzali i bronili Kościół, zaś obecny [król] czynił podobnie, a niczego mu nie zabierał; lecz wszelkie te racje nie były tymi, które by ich poruszyły, jako iż pragnęli wstrząsnąć Włochami i na tym zyskać, a sądzę, iż tak też czynili. Wszystko to, [co im rzekłem], przyjęli nieco chłodno, jako mi powiedziano; lecz wiadomo było jako iż trzymali w zastawie [miasta] od króla Ferdynanda, by im się owe przysłużyły przeciw nam iż powiadałem prawdę.
- Zapragnąłem powstać, aby się oddalić; poproszono mnie, bym usiadł, a doża zapytał mnie, czy bym nie zechciał wysunąć jakowych propozycji pokojowych, jako iż dnia poprzedniego o nich mówiłem; lecz było to pod warunkiem ich wstrzymania się przez piętnaście dni od zawarcia ligi, w celu posłania [tych propozycji] królowi i otrzymania odeń odpowiedzi.
- Po wypowiedzeniu tychże słów, udałem się do mej kwatery. Wzywali ambasadorów jednego po drugim; a po opuszczeniu ich Rady, spotkałem tego z Neapolu, noszącego nową piękną szatę i okazującego radosne oblicze; a miał ku temu powody, jako iż były to dlań ważkie wieści.
- W porze obiadowej wszyscy ambasadorowie ligi znaleźli się razem na łodziach, co jest wielką rozrywką w Wenecji; a każdy je posiada wedle liczby [swych] ludzi, na koszt Signorii; a mogło ich być i czterdzieści łodzi, wszystkie mające chorągwie herbowe ich panów; a cała ta kompania przepływała przed mymi oknami; a było tam takoż wielu muzykantów. A ci z Mediolanu, lub przynajmniej jeden367, który dotrzymywał mi towarzystwa przez wiele miesięcy, udawał, jako wcale mnie nie zna. A przez trzy dni ani ja, ani moi ludzie nie poruszaliśmy się po mieście368, choć nigdy nie zostało do mnie ani do kogokolwiek z mych ludzi w mieście powiedziane choć jedno niechętne słowo. Wieczorem urządzili wspaniały festyn, rozpalono ognie na dzwonnicach, [i] pochodnie na domach owych ambasadorów, zaś artyleria strzelała [salwy]; a ja udałem się około dziesiątej w nocy zasłoniętą łodzią wzdłuż owych ulic, aby zobaczyć festyn, zwłaszcza przed domami owych ambasadorów, gdzie odbywały się bankiety i świętowano.
- Tegoż dnia jeszcze [owej ligi] nie ogłoszono, ani wielkich uroczystości [nie celebrowano], jako iż papież przekazał, że pragnie, aby poczekano jeszcze kilka dni, do Niedzieli Palmowej, którą tu nazywa się Niedzielą Oliwną369; a zapragnął, aby każdy władca, z którym zostałaby ogłoszona [liga], jako i ambasadorowie tam obecni, nieśli w rękach gałązki oliwne jako symbol pokoju i przymierza i aby tegoż dnia została ona ogłoszona w Hiszpanii i w Niemczech. A w Wenecji postawiono z drewna pomost wznoszący się ponad podłożem, dobrze obity [płótnem], prowadzący od pałacu aż do końca placu świętego Marka. A po zakończeniu mszy, którą śpiewał ambasador papieski, a który każdemu mężowi uczestniczącemu w ogłoszeniu udzielił odpuszczenia popełnionych win i grzechów, udali się w procesji ową drogą, zarówno Signoria, jak i ambasadorowie, a wszyscy wspaniale wystrojeni; zaś wielu z nich, a przynajmniej Niemcy, miało na sobie szaty z karmazynowego aksamitu, ofiarowane przez Signorię, która ofiarowała takoż wszystkim sługom nowe odzienia, choć były one dość krótkie. Po powrocie z procesji pokazano wiele misteriów i przedstawień ludowi, zaś w pierwszej kolejności [ukazano personifikację] Włoch, po czym wszystkich królów i władców, oraz królową Hiszpanii. Zaś po powrocie, na porfirowej kolumnie370, na której rozwiesza się proklamacje, ogłoszono ową ligę. A ambasador turecki stał w oknie, choć zakryty; a choć otrzymał od nich odprawę, to chciano, by zobaczył ów festyn; zaś nocą przybył, by się ze mną rozmówić za pośrednictwem pewnego Greka, pozostając przez cztery godziny w mej komnacie, zaś wielce pragnął, by jego pan pozostał naszym przyjacielem.
- Zostałem dwukrotnie wezwany na ów festyn, lecz się wymówiłem. A pozostałem w owym mieście później przez około miesiąc, równie dobrze traktowany jak wcześniej, po czym wyjechałem371, wezwany przez [naszego] króla, po uzyskaniu u nich odprawy, po drodze [Wenecjanie] zapewniając mi bezpieczeństwo i pokrywając wydatki aż do Ferrary372. Książę Ferrary wyszedł mi naprzeciw, a przez dwa dni dobrze mnie przyjmował i zapewniał utrzymanie; a takoż czynił pan Jan de Bentivoglio373 w Bolonii374. Tam posłali po mnie Florentczycy, po czym udałem się do Florencji, by tam oczekiwać króla, o którym to ponownie opowiem.
- Księga VIII
- Rozdział 1
- O porządku i bezpieczeństwie, jakie król wprowadził do królestwa Neapolu, pragnąc powrócić do Francji
- Król Hiszpanii wysłał był i wysyłał wciąż jakieś karawele1 na Sycylię, lecz z niewielką liczbą ludzi. Jednakże jeszcze przed odejściem [naszego] króla [Hiszpanie] wprowadzili garnizon do Reggio w Kalabrii, położonego blisko Sycylii; a wielokrotnie pisałem do króla [o tym], iż tam mogli wylądować, jako iż ambasador Neapolu2 tak mi powiadał, sądząc, iż już tam byli. A gdyby król zaraz wysłał [posiłki], wtedy by wziął zamek, albowiem lud z miasta trzymał jego stronę. A tak przybyli ludzie z Sycylii do Amantei i do Tropei, jako iż król nie wysłał tam [wojska], oraz do Otrantu w Apulii, gdzie wzniesiono chorągiew [naszego] króla: a przez wzgląd na ligę i przez to, iż były [miasta te] położone blisko Brindisi i Gallipoli3, oraz nie mogąc postarać się o nijakich [zbrojnych] ludzi, wznieśli chorągiew Aragonii, zaś don Fryderyk, przebywający w Brindisi, wprowadził do nich garnizony. A w całym królestwie umysły poczęły się od nas odwracać, zaś fortuna odmieniać, choć dwa miesiące wcześniej wszystko wyglądało inaczej, [a stało się tak] zarówno przez wzgląd na ową ligę, jak i odejście króla oraz mizerne zaopatrzenie, jakie pozostawiał, bardziej z powodu [marnego] dowodzenia niźli braków w ludziach.
- Wodzem był tam pan de Montpensier4 z domu burbońskiego, dobry i śmiały rycerz, lecz mało rozważny: wstawał [z łoża], kiedy już bywało południe. W Kalabrii pozostawił pana dAubigny, narodowości szkockiej, dobrego i szlachetnego rycerza, będącego wielkim konetablem królestwa; a dał mu, jakom był rzekł, hrabstwo Areny i markizat Squillace. Na początku pozostawił był seneszala Beaucaire, znanego jako Stefan de Vesc, kapitana Gaety, uczynionego księciem Noli oraz innych włości, wielkiego szambelana; a wszystkie denary królestwa przechodziły przez jego ręce, zaś znosił on brzemię cięższe, niż mógł i potrafił udźwignąć. A wielce mu zależało na ocaleniu owego królestwa. Pozostawił był pana de Domjulien5, Lotaryńczyka, uczyniwszy go księciem Monte Sant Angelo, który wielce szlachetnie sobie poczynał. W Manfredonii pozostawił był pana Gabriela de Montfaucon6, męża będącego u króla w wielkim poważaniu; a wszystkich ich opatrzył w obszerne włości. Ten tutaj poczynał sobie w sposób wielce nierozważny, a porzucił [twierdzę] po czterech dniach z powodu braku żywności; zastał zaś ją dobrze zaopatrzoną, [jako iż] położona jest w miejscu zasobnym w zboża. Wielu [ludzi] sprzedało wszystko, co znaleźli byli w zamkach, a uważa się, iż był on jednym z nich. Król pozostawił był Wilhelma de Villeneuve7 w Trani, które jego słudzy sprzedali don Fryderykowi, który jego samego długo przetrzymywał na galerze8. W Tarencie [nasz król] pozostawił był Jerzego de Sully9, który z wielką swadą sobie poczynał, lecz umarł tam na zarazę; a miasto owo trzymało stronę króla, aż głód zmusił je do zmiany [strony]. W Akwilei pozostał baliw Victry10, który postępował słusznie; zaś pan Gracjan de Guerre11 pozostał w Abruzji12, a ten takoż dobrze się sprawił.
- Wszystkie te [twierdze] były źle zaopatrzone w pieniądze; a oblegano je w królestwie, w którym wszelkie denary się skończyły. Król pozostawił dobrze zaopatrzonych książąt Salerno i Bisignano, którzy jakie zdołali, takie oddawali usługi, oraz Colonnów, którzy otrzymali wszystko, o co mogli poprosić; a pozostawił im ponad trzydzieści twierdz tak im samym, jak i ich [ludziom]. Gdyby zechcieli je dlań utrzymać, jako powinni i przysięgli, oddałyby one mu wielkie usługi, a im [samym] zapewniłby honor i korzyść, jako iż myślę, iż od stu lat nie zyskali takowego znaczenia; lecz jeszcze przed jego [króla] odejściem zaczęli konszachty. A byli przecież na jego usługach z powodu Mediolanu; a choć naturalnie należeli do stronnictwa gibelinów, to jednak zupełnie nie powinno było to spowodować złamania przez nich słowa, będąc tak hojnie wynagrodzonymi13.
- Król uczynił dla nich jeszcze więcej, jako iż wziął pod straż jako więźniów (wbrew wszelkim racjom) ich wrogów: pana Wergiliusza Orsiniego i hrabiego Pitigliano, będącego takoż z Orsinich; a choć zostali oni uwięzieni, to król dobrze wiedział i pojmował, jako posiadali list żelazny; a z całą pewnością mu go okazali, jako iż nie chciał ich dalej ciągnąć jak do Asti, by ich następnie odprawić; a czynił tak na żądanie Colonnów; owi zaś Colonnowie, zanim jeszcze tamtych uwolnił, zwrócili się przeciw niemu, co uczynili jako pierwsi, a bez żadnej przyczyny.
- Rozdział 2
- Jak król opuścił Neapol i wrócił do Rzymu, skąd papież uciekł do Orvietto; o słowach, które król usłyszał od pana dArgenton po powrocie do Wenecji; o rozważaniach, czy zwrócić Florentczykom ich twierdze
- Król obrał drogę na Rzym, który wcześniej papież zapragnął opuścić, by udać się do Padwy znajdującej się pod władzą Wenecjan; a ustanowił tam swą kwaterę. Później nabrali oni [Wenecjanie] odwagi i wysłali tam [do Rzymu] nieco ludzi, jako i wysłał takowych książę Mediolanu; a choć przybyli na czas, to papież nie miał śmiałości czekać, nie zważając na to, iż król tylko czynił mu honory i mu służył, a wysłał doń ambasadorów, upraszając go, by nań zaczekał; lecz [papież] oddalił się do Orvieto17, a stamtąd do Peruzji18, zaś w Rzymie pozostawił kardynałów, którzy przyjęli króla19, lecz ten wcale się tam nie zatrzymywał; a nie czynił też nikomu nieprzyjemności.
- Zatem napisał mi, bym udał się ku niemu do Sieny, gdzie też go zastałem20, a sprawił mi przez swą dobroć miłe przyjęcie i zapytał się mnie ze śmiechem, czy Wenecjanie nie chcą wysłać nań ludzi; albowiem cała jego kompania składała się jeno z młodych, którym się zdawało, iż nie było innych, którzy by nosili broń. Opowiedziałem mu wobec jednego z jego sekretarzy, znanego jako Bourdin21, co Signoria mi była nasamprzód przekazała, jako oni sami [Wenecjanie] wraz z księciem Mediolanu wyprowadzą w pole czterdzieści tysięcy ludzi, choć nie po to, by nań następować, lecz dla obrony; a poza tym tego dnia, kiedy w Padwie ich [Wenecjan] opuściłem, kazali mi rzec przez jednego ze swych zarządców, który przybył nam na spotkanie, jako ich ludzie nie przekroczą koło Parmy rzeki (a zdaje mi się, iż zwie się ona Oglio22), przepływającej przez ich ziemie, jeśli [nasz król] nie nastąpi na księcia Mediolanu. Umówiliśmy się, ja z owym zarządcą, co do znaku, wysłanego jeden drugiemu, jeśliby zaszła takowa potrzeba, po to, by ugodzić się co do jakowego korzystnego układu; a nie chciałem niczego zrywać, jako iż nie wiedziałem, co się memu panu może przydarzyć. A przy tych słowach był obecny niejaki Alojzy Marcello, tegoż roku zarządca Monte Vecchio, będący kimś jakby skarbnikiem23; zatem wysłali go, by mnie odprowadził. Takoż byli tam ludzie markiza Mantui24, którzy przywieźli mu pieniądze; lecz nie słyszeli tychże słów ani o tym, ani innym. Przekazałem pisemnie królowi liczbę ich konnych, piechurów oraz stratiotów25, jako i imiona tych, którzy nimi dowodzili. Mało ludzi z otoczenia królewskiego dawało wiarę temu, co powiadałem.
- Jako iż nasz pan stał w Sienie, naciskałem na jego wyjazd, jak tylko dwa dni minie, a konie odpoczną, jako iż nieprzyjaciele wciąż się jeszcze nie zebrali, zaś obawiałem się tylko przybycia Niemców; jednakże król Rzymian zbierał ich gnuśnie, a pragnął ściągnąć wpierw więcej pieniędzy w gotówce.
- Tak czy inaczej, [nasz] król poddał pod naradę dwie kwestie, szybko załatwione: pierwszą było pytanie, czy należałoby zwrócić Florentczykom ich twierdze i przyjąć trzydzieści tysięcy dukatów, które się nam jeszcze należały się za zwrot ich daru, jako i sześćdziesiąt tysięcy, które ofiarowywali pożyczyć królowi, służąc mu w drodze wraz z trzystoma zbrojnymi pod wodzą pana Franciszka Secco26, dzielnego rycerza, w którym król pokładał swą ufność, oraz dwoma tysiącami piechurów. Byłem zdania, iż król powinien tak postąpić, zaś inni takoż [tak sądzili], a jedynie [obstawali], aby zatrzymać Livorno aż do chwili, kiedy [król] znajdzie się w Asti. Byłby dobrze opłacił tychże ludzi, a jeszcze pozostałoby mu pieniędzy, aby przekupić ludzi swych nieprzyjaciół, po czym pójść ich szukać. Jednakże tak się nie stało, gdyż przeszkodził temu pan de Ligny, człowiek młody, bliski kuzyn króla27; a sam nie wiedział, dlaczego, jeśli nie przez litość do Pizańczyków.
- Inna narada odbyła się z tego powodu, iż pan de Ligny wysunął myśl, aby poprzeć niejakiego Gauchera de Dinteville28 oraz pewnych Sieneńczyków, którzy zapragnęli mieć pana de Ligny za rządcę; gdyż miasto owo jest od dawien dawna w podziałach, a rządzi się na sposób bardziej szalony, niż ma to miejsce w [innych częściach] Włoch. Zapytano mnie pierwszego: na to odrzekłem, jako wydaje mi się, iż król winien kontynuować swój marsz, a nie zabawiać się owymi szalonymi pomysłami, które nie przetrwają więcej jak tydzień, a przecie było to miasto cesarskie, z czego może nastąpić zwrócenie się Cesarstwa przeciw nam. Każdy był tegoż samego zdania; jednakże postąpiono inaczej, a Sieneńczycy wzięli [pana de Ligny] jako swego kapitana, obiecując mu rocznie pewną sumę pieniędzy, z której nic nie dostał. A sprawa ta zajęła króla przez sześć czy siedem dni29. I przedstawiono mu damy; a król pozostawił tam dobrych trzystu ludzi, o tyluż się osłabiając. Zaś stamtąd pociągnął na Pizę, przechodząc przez Poggibonsi30 i Castel Fiorentino31. Zaś tych, których pozostawiono w Sienie, wygnano stamtąd w ciągu niespełna miesiąca32.
- Rozdział 3
- O godnych pamięci kazaniach brata Hieronima z Florencji
- Wielu go potępiało za to, iż mówił, jako Bóg mu to objawił; inni dawali temu wiarę; co do mnie, to uważam go za dobrego człowieka. Zapytałem go też, czy król mógłby [bezpiecznie] przejść bez obawy o swą osobę, zważając na owo wielkie zgromadzenie [wojsk], które gotowali Wenecjanie, a o którym więcej umiał rzec ode mnie, który stamtąd przybyłem. Odpowiedział mi, jako będzie miał w drodze sprawę, lecz zachowa honor, choć pozostanie mu tylko stu ludzi towarzyszących, lecz Bóg, który go prowadził w tę stronę, poprowadzi takoż i z powrotem; lecz z przyczyny nie podjęcia należycie sprawy reformy Kościoła, jako był powinien, a takoż z powodu przymykania oczu na rabunki i łupienie [tutejszego] ludu [ze strony] jego ludzi, i to zarówno jego stronników (którzy z własnej woli otwierali przed nim bramy), jako i nieprzyjaciół, Bóg wydał wyrok, którym wymierzy mu smagnięcie biczem; lecz rzekł mi, iż jeśli [król] zechciałby ulitować się nad ludem i postanowił powstrzymać swych ludzi przed czynieniem zła, a karać ich, kiedy by je popełnili, jako jego urząd tego wymaga, Bóg wtedy odwołałby swój wyrok lub go umniejszył; a niech nie myśli, jako byłby usprawiedliwiony, gdyby powiadał: Nie czynię nic złego. I rzekł mi, jako sam udałby się, aby stanąć przed nim, by z nim mówić; a tak też uczynił, zaś rozprawiał o zwrocie twierdz Florentczykom. Przyszła mi na myśl śmierć pana delfina36, jako iż nie znane mi było nic innego, co by chwyciło króla za serce; lecz powiadam to wszystko po to, aby lepiej można było pojąć, jako cała owa wyprawa była zaprawdę tajemnicą Bożą.
- Rozdział 4
- Jak król zachował w swych rękach miasto Pizę i kilka innych twierdz florenckich, podczas gdy pan Orleanu od drugiej strony wkroczył do Novary w księstwie Mediolanu
- Dobrych sześć czy siedem dni stracił król w Pizie41, po czym wymienił garnizon i osadził w cytadeli niejakiego Entraguesa42, męża o niewielu cnotach, sługę księcia Orleanu; a polecił go pan de Ligny. I pozostawiono tam piechurów z Berry. Ów Entragues poczynał sobie tak, iż miał jeszcze w swych rękach Pietrasantę (a myślę, iż uzyskał ją za pieniądze) i inną sąsiednią twierdzę, zwaną Motrone. A miał jeszcze jedną, zwaną Librefatto, niedaleko Lukki. Zamek Sarzana, będący wielce potężnym, został oddany za sprawą wspomnianego hrabiego Ligny w ręce bastarda de Roussy43, sługi tegoż hrabiego; inny [zamek], zwany Sarzanella, w ręce innego spośród jego sług44; a pozostawił król w owych twierdzach wielu ludzi, choć nigdy jeszcze ich tak nie potrzebował [jak wówczas], zaś odrzucił pomoc i ofertę Florentczyków, o której powiadałem, i pozostawił ich w rozpaczy.
- Jednakże dowiedział się jeszcze przed opuszczeniem Sieny, iż książę Orleanu wziął był na księciu Mediolanu miasto Novarę45; przez co król mógł być pewien, iż Wenecjanie się opowiedzą [przeciw niemu], zważając na to, jak przekazałem mu od nich, iż jeśli [król] wystąpi wrogo przeciw wspomnianemu księciu Mediolanu, wtedy udzielą mu wszelkiej pomocy, mocą nowo powołanej ligi; a mieli wielu swych ludzi w gotowości.
- Trzeba wiedzieć, iż zaraz po powołaniu ligi, książę Mediolanu zamyślał zająć Asti, a nie sądził kogokolwiek tam znaleźć, lecz me listy, o których mówiłem, wielce dopomogły w szybszym przybyciu ludzi wysłanych tam przez księcia Burbonii. Lecz pierwsi, którzy tu dotarli, to około czterdziestu kopii z kompanii marszałka de Gié, które pozostały były we Francji, a przybyły tu w samym czasie, jako i pięciuset piechurów wysłanych tu przez markiza Saluzzo46.
- To właśnie zatrzymało ludzi księcia Mediolanu, prowadzonych przez pana Galeazego de Sanseverino; a stanęli kwaterą w Anone, zamku należącym do księcia Mediolanu, znajdującym się o pół mili od Asti. Krok po kroku przybyło tu trzystu pięćdziesięciu zbrojnych oraz szlachta z Delfinatu wraz z około dwa tysiące pięciuset Szwajcarów i wolnych łuczników z Delfinatu, a było ich w sumie dobrych siedem tysięcy pięciuset zaciężnych; lecz przybycie zajęło im wiele czasu, a nie przysłużyli się w niczym celowi, dla którego ich wysłano, którym było wsparcie króla, jako iż trzeba mu było przybyć z pomocą. A napisano do wspomnianego pana Orleanu oraz do kapitanów, którzy nic nie przedsięwzięli przeciwko księciu Mediolanu, lecz jeno zajmowali się strzeżeniem Asti, a wyruszyli królowi naprzeciw do rzeki Tessino, by pomóc mu ją przekroczyć; albowiem żadna inna rzeka nie była dlań przeszkodą. A trzeba wiedzieć, iż ów książę Orleanu wcale nie wyszedł poza Asti, gdzie król go był pozostawił.
- Jednakże, nie zważając na pisma królewskie, poczyniono mu kuszącą ofertę wydania owego miasta Novara, położonego dziesięć mil od Mediolanu; a został tam przyjęty z wielką radością, zarówno przez gwelfów, jak i przez gibelinów, zaś pomogła mu wielce w tym dziele markiza Montferratu. Zamek trzymał się przez dwa czy trzy dni47; lecz gdyby w tym czasie poszedł lub wysłał ludzi pod Mediolan (a dość miał tam kontaktów), wtedy byłby tam przyjęty z jeszcze większą radością, niż kiedykolwiek był przyjmowany w swym zamku w Blois, jako mi powiadali najznaczniejsi w księstwie. A mógł to uczynić bezpiecznie w ciągu trzech pierwszych dni, jako iż ludzie księcia Mediolanu przebywali jeszcze w Anone koło Asti, kiedy Novara została zajęta, a dotarli tam dopiero cztery dni później; lecz mogło tak być, iż książę nie dawał wiary nowinom, które był otrzymał48.
- Rozdział 5
- Jak król Karol przebył kilka niebezpiecznych przejść w górach, między Pizą a Sarzano i jak miasto Pontremola zostało spalone przez Niemców
- Od Pietrasanty król poszedł w stronę Sarzany51, gdzie przez [kardynała od świętego] Piotra ad vincula została wysunięta propozycja wywołania rebelii w Genui oraz wysłania tam ludzi. A rzecz ta została poddana pod naradę (a byłem na niej obecny w towarzystwie wielu znaczących mężów i kapitanów), gdzie jednomyślnie postanowiono nic w tej sprawie nie czynić, jako iż w przypadku zwycięskiej dla króla bitwy Genua podda się sama, a jeśli będzie [bitwa] przegrana, to w niczym [owa rebelia] nie dopomoże. A było to pierwszy raz, kiedy usłyszałem, jako uwierzono, iż może dojść do bitwy. Złożono królowi raport z owej narady; lecz nie zważając na to wszystko, [król] wysłał tam pana de Bresse, późniejszego księcia Sabaudii, pana de Beaumont de Polignac52, mego szwagra, oraz pana dAubijoux53 z domu Amboise, wraz ze stu dwudziestoma ordonasowymi zbrojnymi oraz tysiąc pięciuset kusznikami, świeżo przybyłymi morzem z Francji. Zdumiałem się, jak było to możliwe, aby tak młody król nie miał kilku dobrych sług, którzy by ośmielili się mu rzec, do jakiej zguby to może doprowadzić. Co do mnie, to zdawało mi się, jako zupełnie mi nie wierzył.
- Mieliśmy niewielką armadę przybyłą z Neapolu, przy której to znajdował się pan de Miolans, zarządca Delfinatu, oraz niejaki Stefan de Nves54, [pochodzący] z Montpellier: było tego wszystkiego około ośmiu galer. A przybyli do La Spezzii i do Rapallo, gdzie zostali pokonali w czasie, o którym teraz powiadam55, w tymże samym miejscu, w którym nasi ludzie pokonali byli tych od króla Alfonsa na początku wyprawy, [a dokonali tego] ci sami, którzy stali po naszej stronie w tamtej bitwie, którymi byli pan [Jan] Ludwik de Fieschi i pan Jan Adorno56; a wszystkie [statki] zostały sprowadzone do Genui. Lepiej by się stało, gdyby wszystkie one pozostały przy nas, a jeszcze byłoby to mało. Pan de Bresse i ów kardynał stanęli kwaterą na przedmieściach Genui, sądząc, jako ich rozłam mógł nastawić miasto na ich korzyść; lecz książę Mediolanu miał w tym swój udział, jako i Adornowie, którzy sprawowali tam władzę oraz pan Jan Ludwik de Fieschi, będący rozważnym rycerzem, a byli oni w wielkim niebezpieczeństwie przegranej, jak ci na morzu, zważając na niewielką ich liczbę; a wszystko to mogło się zdarzyć tylko dlatego, iż stronnictwo władające Genuą nie miało śmiałości opuścić miasta z obawy, aby Fregosi nie powstali i nie zamknęli za nimi bram. A nasi ludzie mieli wielkie trudności w dotarciu do Asti i nie wzięli udziału w wydanej przez króla bitwie, w której mogli okazać się wielce przydatni57.
- Z Sarzany król ruszył w stronę Pontremoli58, jako iż był zmuszony tamtędy przechodzić, i wkroczył w góry. Miasto i zamek były dość umocnione i leżące w trudno dostępnym kraju, a gdyby było tam dość ludzi, nie zostałoby wcale wzięte. Lecz wydaje się, iż było prawdą to, co brat Hieronim mi był rzekł, jako Bóg prowadził go za rękę aż do chwili, kiedy będzie bezpieczny, albowiem wydawało się, iż jego wrogowie byli [zbyt] zaślepieni i ogłupiali, aby bronić tego przejścia.
- Było tam w środku trzystu czy czterystu piechurów. Król wysłał tam swą straż przednią, prowadzoną przez marszałka de Gié; a wraz z nim byli w niej pan Jan Jakub de Trivulzio59, którego [nasz król] przejął ze służby króla Ferdynanda po tym, jak ten uciekł był z Neapolu, szlachcica mediolańskiego, dobrze skoligaconego, dobrego kapitana i znaczącego męża, wielkiego nieprzyjaciela księcia Mediolanu, wygnanego przezeń do Neapolu: a dzięki niemu owa twierdza zaraz bez jednego strzału się poddała, zaś ludzie stamtąd odeszli.
- Lecz nastąpiła wielka trudność, jako iż przypomniało się Szwajcarom, iż kiedy ostatnim razem książę Mediolanu był tu przybył, wtedy nastał spór między tymi z miasta a pewnymi Niemcami, jako [już] powiadałem, z których dobrych czterdziestu ubito. A [teraz] z zemsty, nie zważając na układ, zabili wszystkich ludzi, obrabowali miasto i, podłożywszy ogień, spalili żywność oraz wszystko inne, jako i dziesięciu spośród swoich, którzy byli pijani; a marszałek ów nie umiał temu zaradzić. A takoż oblegli zamek, by pochwycić tych, którzy byli w środku, będących sługami pana Jana Jakuba de Trivulzio, który ich tam wprowadził po odejściu tamtych; i trzeba było, by król do nich posłał, by ich od tego odciągnąć. A wielką szkodą stało się zniszczenie owej twierdzy, zarówno z powodu hańby, jak i wielkich zapasów żywności tam zgromadzonych, których jakże nam teraz brakowało, a i lud nie uczynił nam nic złego, poza tym, co się wkrótce miało wydarzyć, a to z powodu krzywdy, której doznali.
- Lecz gdyby [nasz] król zechciał zważać na układy, rozpoczęte przez rzeczonego pana Jana Jakuba, wtedy wiele twierdz i szlachty zmieniłoby obóz; albowiem chciał, aby król wszędzie wywieszał chorągiew małego syna [książęcego]60, którego pan Ludovico trzymał w swych rękach, będącego synem poprzedniego księcia zmarłego w Pawii, znanego jako Jan Galeazy, o którym już wcześniej usłyszeliście. Lecz król nie zechciał [tego czynić] z miłości do pana Orleanu, który wysuwał i wysuwa wciąż roszczenia do owego księstwa61.
- I król opuścił Pontremoli, stając kwaterą w małej dolinie, gdzie nie było więcej niż dziesięć domostw, a nie znam nawet jej nazwy, pozostając tam przez pięć dni62 (a nieznane mi są ku temu powody) o wielkim głodzie i w odległości trzydziestu mil od naszej straży przedniej, będącej w przodzie; wokół były bardzo wysokie i strome góry, a nikt prowadził [tamtędy] cięższej artylerii, jakimi są działa i kulewryny, które jednak przeprowadzono. Książę Galeazy przeprowadził cztery falkonety63 czy działa tej wielkości, ważące co najmniej około pięciuset funtów, czemu tutejszy lud wielce się dziwował.
- Rozdział 6
- Jak książę Orleanu poczynał sobie w mieście Novara
- Zdało się zaiste panu Orleanu, iż [skoro] stanął pod warowną twierdzą, to uczynił [już] dość, wycofał się zatem do miejsca zwanego Trecate67, którego pan, dzierżący swą funkcję od księcia Mediolanu, kilka dni później ze mną rozprawiał. Pod owe Trecate najznaczniejsze [osobistości] z Mediolanu wysłały [posłów] przed rzeczonego księcia Orleanu, by go [tam] wprowadzić, a ofiarując swe dzieci jako zakładników; i uczyliby to łatwo, jako iż mężowie dzierżący wielką władzę w mieście, a znający tę sprawę (której tamci nie znali) o tym mi opowiedzieli, twierdząc, iż książę Mediolanu nie mógł znaleźć dość ludzi, by pozwolić się oblec w zamku mediolańskim, zaś szlachta i lud pragnęli zniszczenia owego domu Sforzów. Takoż książę Orleanu i jego ludzie opowiedzieli mi o konszachtach, o których rzekłem, co do których nie przywiązywali zupełnie wagi, a to przez brak kogoś, kto więcej by od nich te sprawy pojmował; a przy tym ich kapitanowie nie byli wcale jednomyślni.
- Do wojska księcia Mediolanu przyłączyło się jakieś dwa tysiące Niemców, wysłanych przez króla Rzymian, oraz jakieś tysiąc niemieckich konnych, prowadzonych przez pana Fryderyka Kappellera68 pochodzącego z hrabstwa Ferrette, a rosły od tego serca pana Galeazego i innych; a udali się pod Trecate, by wezwać księcia Orleanu do bitwy. Temu nie doradzano stawać do bitwy, choć jego oddział wart był więcej od innych. A być może jego kapitanowie nie chcieli narażać kompanii na [niepewny] los, obawiając się, iż jeśli przegrają, to oznaczałoby zgubę dla króla, o którym nie mieli wieści, gdyż drogi były strzeżone. I cała ta kompania wycofała się do Novary, nieszczególnie troszcząc się o żywność, jako i nie pilnując tych, którzy mieli tylko sprowadzić do miasta zboże, którego wielką ilość można było pozyskać wokół niego, nie wydając pieniędzy, a którego odtąd straszliwie im brakowało; zaś ich nieprzyjaciele stanęli kwaterą o pół mili od nich69.
- Rozdział 7
- Jak wielka artyleria królewska przeszła przez Apeniny z pomocą Niemców; i o niebezpieczeństwie, w jakim znalazł się marszałek de Gié ze swą strażą przednią
- A po prawdzie, przeprowadzili nie samą tylko artylerię, gdyż gdyby nie oni, to i kompania by nigdy nie przeszła: ona takoż była przez nich wspomagana, gdyż wielce tego potrzebowała i takąż miała chęć przejścia, jako i inni; a choć [ludzie] popełnili wiele rzeczy nierozważnych, jednakże dobro nad złem przeważyło. Najtrudniejszym nie było podejście, gdyż zaraz po tym ukazywała się dolina; takoż droga tak prowadziła, jak natura chciała, a udogodnień żadnych nie było, zaś trzeba było, by konie, jako i ludzie, powstrzymywały działa przed ich staczaniem się ze stoku; a trzeba było na to bez porównania dużo więcej trudu, niż do wspinaczki i cały czas potrzebowano cieśli i kowali, kiedy jakowe działo upadało, by je po tym postawić. Wielu było zdania, iż należało rozbić całą wielką artylerię, aby móc przejść szybciej, jednakże król za nic nie chciał się na to zgodzić72.
- Marszałek de Gié króla ponaglał, a był on od nas o trzydzieści mil; zaś trzeba nam było trzech dni, aby się z nim połączyć; a miał nieprzyjaciół kwaterujących przed nim w szczerym polu w odległości pół mili; i mogli wiele zyskać, gdyby nań nastąpili, a po nim na nas. A zakwaterował w Fornovo (co tłumaczy się jako nowa dziura73), dobrej wiosce położonej u stóp góry i przy wejściu na równinę, pilnując, by nie nastąpili na nas w górach. Lecz mieliśmy lepszą straż od niego, gdyż Bóg podsunął inną myśl do serc naszych nieprzyjaciół. Albowiem ich chciwość była tak wielka, że chcieli czekać na nas na otwartej równinie, aby nikt im nie uciekł, gdyż zdawało im się, iż z gór można by uciekać w stronę Pizy lub do twierdz florenckich; lecz byli w błędzie, gdyż byliśmy zbyt daleko, a takoż gdybyśmy na nich czekali aż do spotkania, wtedy oni mogli ścigać nas tak, jak my zdołalibyśmy uchodzić, zaś oni lepiej od nas znali drogi.
- Aż do tej pory wojna przez nas nie była wszczęta; lecz marszałek de Gié powiadomił króla, jako przebył był góry i wysłał czterdziestu konnych, by podążali przed wojskiem nieprzyjacielskim, zbierając wieści, lecz nastąpili na nich stratioci; a zabili oni pewnego szlachcica, znanego jako Le Boeuf74, któremu ucięli głowę, wieszając ją na proporcu kopii i zanieśli ją swemu dowódcy, aby za nią uzyskać dukata75.
- Stratioci dosiadają dzianetów76, tak piesi, jak i konni odziani są po turecku, za wyjątkiem głowy, na której nie noszą tego zawoju zwanego turbanem, a są to mężowie twardzi i sypiają cały rok w polu, jako i ich konie. Wszyscy oni są Grekami przybyłymi z terenów posiadanych przez Wenecjan, jedni z Nafplio di Romania w Morei, inni z Albanii, spod Durazzo; ich wierzchowce zaś są zacne, a wszystkie tureckie. Wenecjanie często z nich korzystają i pokładają w nich ufność. Widywałem ich, jak przybywali do Wenecji i czynili popisy na jednej z wysp, gdzie znajduje się opactwo świętego Mikołaja, a było ich dobrych tysiąc pięciuset. To dzielni ludzie, którzy bardzo wojsko nękają.
- Stratioci kontynuowali swój pościg, jako rzekłem, aż do siedziby rzeczonego marszałka, gdzie kwaterowali i Niemcy, których to zabili trzech czy czterech, zabierając ich głowy; a taki był ich obyczaj, jako iż w czasach wojen Wenecjan z ojcem obecnego Turka, znanego jako Mahomet Ottoman, ten nie chciał, aby ludzie brali jakichkolwiek jeńców, zatem dawał im po dukacie za głowę; i Wenecjanie czynili podobnie, a sądzę, jako tak czyniąc, chcieli takoż [naszą] kompanię przerazić. Lecz stratioci okazali się wielce bojaźliwi wobec artylerii; jako też falkonet raz wystrzelił i zabił jednego z ich koni, co spowodowało ich pospieszny odwrót, jako iż nie byli do tego przyzwyczajeni; a zawracając, pochwycili jednego kapitana spośród naszych Niemców, który był dosiadł konia, by zobaczyć, czy się wycofują, a otrzymał cios włócznią przez korpus, jako iż był bez broni. Był to mąż rozważny i został zaprowadzony do markiza Mantui, który był najwyższym wodzem Wenecjan; a był tam też jego stryj, pan Rudolf Mantuański i hrabia Caiazzo, sprawujący dowództwo w imieniu księcia Mediolanu, zaś znał dobrze owego kapitana. Trzeba wiedzieć, jako całe ich wojsko stało w polu, przynajmniej to, które się zgromadziło, pozostali bowiem wciąż jeszcze nie przybyli; a stali już tam od ośmiu dni, wciąż się gromadząc, zaś król mógł łatwo i bezpiecznie wycofać się do Francji, gdyby nie miał owych długich bezowocnych dni zastoju, o których była mowa; lecz Pan Nasz [Bóg] postanowił o tym inaczej.
- Rozdział 8
- Jak marszałek de Gié i jego ludzie wycofali się w góry, czekając, aż król do nich się zbliży
- Kiedy tylko straż przednia wspięła się na górę, oczekując tych, których widać było w polu, choć tamci byli dość daleko, nie byli jednak wolni od niepokoju. Jednakże Bóg, który zawsze pragnął ratować [naszą] kompanię, odebrał raz jeszcze rozum nieprzyjaciołom. Nasz Niemiec był przepytywany przez hrabiego Caiazzo na okoliczność, kto prowadził ową straż przednią: ten go wymienił. Zapytał jeszcze o liczbę naszych ludzi, albowiem lepiej od nas samych wiedział o wszystkim, jako iż był przez cały [poprzedni] okres jednym z naszych. Niemiec rzekł, iż kompania liczyła trzystu zbrojnych i tysiąc pięciuset Szwajcarów. A hrabia ów mu odparł, jako ten kłamał, gdyż w całym [naszym] wojsku nie było więcej jak trzy tysiące Szwajcarów; zatem nie wysłano by tu ich połowy; i został odesłany jako jeniec do pawilonu markiza Mantui.
- I rozprawiali między sobą, by nastąpić na rzeczonego marszałka; zaś ów markiz uwierzył w liczbę podaną przez Niemca77, mówiąc, iż nie mieli tylu piechurów równie dobrych, jak nasi Niemcy, a takoż i nie wszyscy ich ludzie dotarli i byłoby wielkim błędem wszcząć walkę bez nich, a jeśli zostaliby odparci, wtedy Signoria [wenecka] mogłaby się z tej przyczyny rozsierdzić, a byłoby lepiej oczekiwać na nich w polu, a i tak [nasze wojsko] nie mogłoby inaczej przejść, jak tylko koło nich. A tegoż zdania było takoż dwóch proweditorów, zaś nie ośmielano się wszczynać boju wbrew ich opinii.
- Inni powiadali, jako przez rozbicie owej straży przedniej król mógłby zostać wzięty do niewoli. Wszyscy jednakże zgodzili się oczekiwać kompanii w polu, i wydawało im się, jako nikt nie mógłby stąd uciec. Wszelako dowiedziałem się tego od nich samych, wyżej wymienionych, jako iż później marszałek de Gié i ja sam, razem z nimi rozprawialiśmy przy naszym spotkaniu. A zatem oddalili się do swego obozu w przekonaniu, iż król następnego dnia przejdzie przez góry i rozłoży się kwaterą w owej wiosce, zwanej Fornovo. Zaś w tym czasie nadeszła pozostała część ich ludzi; nie mogliśmy zatem przejść inaczej, niż obok nich, tak miejsce owe było wąskie.
- Po zejściu z gór ujrzeliśmy równinę kraju Lombardii, będącą jedną z piękniejszych na świecie, jako i jedną z ludniejszych. A choć powiadają, jakoby była płaska, to jednak trudno po niej jeździć konno, jako iż poprzecinana jest parowami jak Flandria, albo jeszcze bardziej; lecz jest o wiele bogatsza i żyźniejsza, [obfitująca] tak w pszenicę, jak w dobre wina i owoce, zaś jej gleba nigdy nie odpoczywa. I dobrze nam było to stwierdzić, a to z powodu wielkiego głodu i trudu, które dane nam było zaznać po drodze od opuszczenia Lukki. Wszelako artyleria przysporzyła nam wiele wysiłku przy zejściu, tak droga była tam stroma i trudna. A z góry widać było nieprzyjacielskie wojsko, gdzie ustawione były liczne namioty i pawilony, a zdawało się, jakoby było znaczne, jakim i w rzeczy samej było. Zaś Wenecjanie dotrzymali tego, co przeze mnie królowi przekazali, kiedy to ogłosili, jako oni i książę Mediolanu zgromadzą w swym obozie czterdzieści tysięcy ludzi; nawet bowiem, jeśli ich tam tylu nie było, to i tak niewiele brakowało, gdyż było ich dobrych trzydzieści pięć tysięcy na żołdzie; lecz cztery piąte z nich należało do [republiki] świętego Marka. A było tam dobrych dwa tysiące sześćset zbrojnych [na koniach] okrytych czaprakami, przy każdym zaś był konny kusznik lub inny jego przyboczny, co dawało liczbę czterech koni na każdego zbrojnego78. Było ich, tak stratiotów, jak i innej lekkiej jazdy, pięć tysięcy, pozostały zaś lud stawał pieszo, a kwaterowali w miejscu dobrze obwarowanym i dobrze w artylerię zaopatrzonym79.
- Rozdział 9
- Jak król ze swym nielicznym wojskiem przybył do miejsca zwanego Fornovo, w pobliżu obozu swych wrogów, którzy w wielkim porządku nań oczekiwali, zamierzając go pokonać i pochwycić
- Kazałem to kupować; lecz dałem to do spróbowania przede mną, jako iż podejrzewano, iż pozostawiono tu ową żywność, aby wojsko otruć; a nasamprzód jej nie ruszano. Dwóch Szwajcarów zginęło, kiedy zapragnęli się napić, gdyż chwycił ich chłód i pomarli w piwnicy, co dało ludziom jeszcze więcej powodów do podejrzeń80; lecz przed nastaniem północy wpierw konie poczęły [jeść], a po nich ludzie; i poczuli się lepiej. Z tej okazji należy oddać honor Włochom, jako iż nie odkryto przypadku, aby użyli jakiejkolwiek trucizny; a gdyby zapragnęli tak uczynić, to z wielkim trudem udałoby się od tego podczas owej wyprawy uchronić.
- Przybyliśmy, jako usłyszeliście, w niedzielę o południu i wielu spośród znaczących zjadło kawałek chleba, kiedy król zsiadł był z konia i się napił; a myślę, jako żadnego innego pożywienia na tą chwilę nie było, zważając, jako wtenczas jeszcze nie ośmielono się przyjąć żywności od tutejszych ludzi.
- Zaraz po obiedzie kilku stratiotów wpadło aż do środka obozu i wszczęto wielki alarm, gdyż nasi ludzie jeszcze ich nie znali. I całe wojsko wyszło w pole w znakomitym porządku i w trzech bataliach: straży przedniej, batalii [głównej] i straży tylnej; a odległość między jedną batalią a drugą była mniejsza niż strzał z działa i łatwo jeden drugiemu mógł iść z pomocą. Nic z tego nie wynikło i powrócono do kwater; lecz wkrótce nastąpił kolejny alarm czy nawet dwa, aż nastała noc. Mieliśmy niewielką ilość namiotów i pawilonów, a nasze kwatery były blisko tamtych; dlatego też nie trzeba było więcej jak dwudziestu stratiotów, by u nas wszcząć alarm, a nie poruszali [drugiego] końca naszego obozu, jako iż rósł tam las, zatem podchodzili ku nam pod jego osłoną.
- Staliśmy w dolinie, między dwoma małymi pagórkami, a przez rzeczoną dolinę płynęła rzeka81, którą można było przebyć bez trudu, poza okresami powodzi w tym kraju, które zdarzają się łatwo i nagle, lecz nie trwają długo; a nazywają owe [rzeki] potokami.
- Cała dolina była pokryta żwirem i wielkimi kamieniami, co nie było koniom miłe, a miała owa dolina około ćwierć mili szerokości; zaś na jednym z pagórków, tym położonym po prawej ręce, stali kwaterą nasi nieprzyjaciele i byliśmy zmuszeni przejść naprzeciw nich, z rzeką między nami, a do ich wojska mogło być około pół mili. Była takoż droga wiodąca na lewy pagórek, gdyż kwaterowaliśmy po ich stronie [rzeki]82, lecz wtedy wyglądałoby to na odstąpienie.
- Około dwóch dni wcześniej powiedziano mi, bym udał się do nich na rozmowy (jako iż obawa się wkradła w serca tych rozumniejszych), i aby wraz ze mną udał się tam ktoś umiejący ocenić ich liczbę i rozpatrzyć się w sprawach. Do tego zadania zbyt chętnie się nie paliłem (a poza tym bez listu żelaznego nie mogłem tam się udać); lecz odrzekłem, iż zadzierzgnąłem dobre kontakty z proweditorami83 przy mym wyjeździe z Wenecji i w noc mego przyjazdu do Padwy, a sądzę, iż rozmówiliby się ze mną wpół drogi między dwoma wojskami, a takoż, iż jeśli ofiarowałbym się pójść do nich, wtedy zbytnio bym ich ośmielił, zatem powiedziane mi to zostało zbyt późno.
- Tej niedzieli, o której mowa, napisałem do dwóch proweditorów (jeden znany był jako pan Luca Pisani, a drugi pan Marco Trevisano), prosząc ich, by jeden z nich przybył, z pełnym zapewnieniem bezpieczeństwa, by rozmówić się ze mną, jako zostało mi to przedstawione przy mym wyjeździe z Padwy, o czym wcześniej była mowa. Odpowiedzieli mi, iż uczyniliby to chętnie, gdyby wojna nie została wszczęta przeciwko księciu Mediolanu; lecz mimo to jeden z tychże dwóch (lub obaj, wedle tego, co zostanie postanowione) przyjdzie w pewne miejsce znajdujące się w połowie drogi. A odpowiedź ową otrzymałem w niedzielę wieczorem: nikt spośród znaczących nie przywiązywał do niej wagi. Obawiałem się zbytnio zaangażować, lub by nie wzięto tego za tchórzostwo, gdybym nazbyt naciskał, pozostawiłem przeto wieczorem sprawy w tym stanie, choć chętnie pomógłbym w wyciągnięciu stąd króla i jego kompanii, gdybym mógł tego bezpiecznie dokonać.
- Około północy rzekł mi kardynał z Saint-Malo, który właśnie rozmówił się był z królem (mój pawilon stał tuż obok jego), iż król wyruszy rankiem, przechodząc wzdłuż ich [szeregów] i każe wystrzelić kilka razy z dział w kierunku ich wojsk, aby okazać la gorre84, po czym pójść dalej, nie zatrzymując się tam wcale. A byłem przekonany, iż było to jego własne zdanie, jako od kogoś, kto mało pojmował, jak w takich przypadkach należało mówić i na tym się nie wyznawał; a trzeba było, by król zebrał najrozważniejszych mężów i kapitanów, by uzyskać od nich radę; lecz widziałem takową naradę tylko trzykrotnie w czasie owej wyprawy, zaś uczyniono i tak wbrew postanowieniom na nich zapadłym. Odparłem kardynałowi, iż jeśli by się zbliżono aż tak, iż zdatne byłoby oddanie strzałów w stronę ich wojsk, to nie mogło się zdarzyć, by nie wypuściliby harcowników, którzy nigdy nie wycofaliby się ani z jednej, ani z drugiej strony bez stoczenia boju, a poza tym byłoby to wbrew tym [negocjacjom], którem właśnie był rozpoczął85.
- A nie zdawało mi się, iżby należało iść tą drogą; lecz moje sprawy tak układały się u zarania panowania tegoż króla, iż zupełnie nie śmiałem pośredniczyć [w spawach], by nie okazać się wrogiem tych, którym [król] powierzył był władzę, a uczynił ją znaczną, tak postępując, aż w nadmiarze.
- Tejże nocy mieliśmy jeszcze dwa wielkie alarmy, a wszystko to z przyczyny braku zabezpieczeń przed stratiotami, jako należało i jako jest w zwyczaju czynić przeciwko lekkiej jeździe, jako iż dwudziestu naszych zbrojnych wraz ze swymi łucznikami powstrzymywało zawsze [tamtych] dwustu; lecz rozprawa [z nimi], to było wciąż coś nowego. A tejże nocy spadł rzęsisty rzecz, [strzelały] pioruny i grzmiało tak straszliwie, jako gorzej być nie mogło: a zdawało się, iż niebo i ziemia się rozdzierają, co oznaczało jakieś wielkie nieszczęście na przyszłość. A byliśmy przecie u stóp owych wielkich gór, w kraju ciepłym i latem; a choć miało to być zjawisko naturalne, to jednak tak straszliwie było wśród owej grozy, widząc tyluż ludzi przed sobą, nie mając innego sposobu na przejście jak tylko walcząc, znając naszą mizerną liczbę, gdyż kalkulując tak zacnych, jak i lichych, nie było więcej ludzi zdatnych do boju jak tylko dziewięć tysięcy, a wśród nich było [samej] świty i służby znaczących rycerzy dwa tysiące. Nie liczę [zaś] wcale paziów czy pokojowców ani im podobnych ludzi.
- Rozdział 10
- Ustawienie obu wojsk do boju pod Fornovo
- I rzekł mi król, iż jeśli owi ludzie zechcą się układać, to mogę z nimi mówić; a ponieważ kardynał był obecny, jego takoż wybrał, jako i marszałka de Gié, co było jednakże mało wykonalne, jako iż tegoż ranka [ten] prowadził wciąż straż przednią, a to z powodu sporu, jaki powstał pomiędzy hrabiami Narbony87 i Guise, którzy kilkakrotnie prowadzili już oddziały, zaś każdy powiadał, jako to jemu winno przypaść prowadzenie straży przedniej88. I rzekłem mu: Sire, chętnie to uczynię; lecz nigdy jeszcze nie widziałem, aby dwie tak wielkie kompanie stojące tak blisko siebie odeszły od siebie bez walki.
- Całe to wojsko wyszło na wybrzeże w szyku bitewnym, jedni blisko drugich, jako dnia poprzedniego; lecz mnie jego potęga zdała się wielce mizerną w porównaniu z tymi, które widywałem przy księciu Karolu Burgundzkim lub królu, jego ojcu. A na owym wybrzeżu ja i kardynał oddzieliliśmy się, i podyktowaliśmy list do wspomnianych wyżej proweditorów (spisany przez Roberteta89, zaufanego sekretarza króla), w którym to kardynał powiadał, jako iż z jego urzędu i sprawowanej funkcji należało mu przyczynić się do zawarcia pokoju, a takoż i mnie, jako temu, który niedawno jeszcze był w Wenecji ambasadorem, a już począł sprawować funkcję mediatora, toteż zaznacza się im, jako król pragnął tylko podążać dalej swą drogą, a nie przybył tu [po to], by komukolwiek uczynić szkodę; i dlatego niech przybędą się układać, jako zostało ustalone poprzedniego dnia, z czego bylibyśmy wielce radzi i do czego wielce chcieliśmy się przyczynić.
- Lecz już ze wszech stron poczęli się potykać harcownicy; zatem krok po kroku zbliżaliśmy się drogą ku nim, z rzeką między dwoma [wojskami], jako powiadałem (a mogło być jakiejś ćwierć mili od nas do nich, którzy wszyscy stali w szyku bitewnym w swym obozie, albowiem jest ich zwyczajem, iż budują swój obóz tak wielkim, by wszyscy w nim mogli stać bataliami i w szyku), zaś wysłali część swych stratiotów i konnych kuszników oraz kilku zbrojnych, przybyłych z daleka drogą dość zakrytą do wioski, z której wyszliśmy, by tam przejść przez ową rzeczkę, następując na nasze jakże wielkie tabory, a sądzę, iż było tam ponad sześć tysięcy zwierząt pociągowych, jako i muły, konie i osły. A postawili swe hufce tak sprawnie, iż lepiej nie było można już wiele dni wcześniej w ten sposób, iż ufając swej znacznej liczbie, chcieli nastąpić na króla i jego wojsko ze wszech stron tak, by ani jeden mąż nie mógł ujść, gdybyśmy zostali rozbici w kraju, w którym się znaleźliśmy.
- Zatem ci przeze mnie wymienieni rzucili się na nasze tabory; z lewej strony pojawił się markiz Mantui oraz jego stryj, pan Rudolf, hrabia Bernard de Montone90 oraz cały kwiat ich wojsk. I w liczbie sześciuset zbrojnych, jako mi później powiadano, przeprawili się na prawy brzeg na nasze tyły, zaś wszyscy [byli] zbrojni, okryci [pancerzami], powiewający pióropuszami i dzierżący kopie zwane bourdonnasse91, a [będąc] w doborowym towarzystwie konnych kuszników oraz stratiotów i piechurów.
- Naprzeciw marszałka de Gié i naszej straży przedniej stanął hrabia Caiazzo wraz z około czterystu zbrojnymi, w takim towarzystwie, jak ci, których powyżej opisałem oraz wielka liczba piechoty. Przy nim zaś inna kompania licząca jakiś dwustu zbrojnych, prowadzona przez syna pana Jana de Bentivoglio z Bolonii92, młodzieńca, który jeszcze niczym się nie wykazał (a potrzebowali bardzo wodzów, jako i my), zaś ten miał uderzyć na straż przednią po wspomnianym hrabim Caiazzo.
- A była też i podobna kompania podążająca za markizem Mantui, mająca podobne zadanie, prowadzona przez niejakiego pana Antoniego dUrbino93, bastarda zmarłego księcia Urbino; a w ich wojsku pozostawały [w odwodzie] dwie silne kompanie. Tego się dowiedziałem od nich samych, jako iż już następnego dnia z nimi rozmawiałem, widząc je na własne oczy. A Wenecjanie nie chcieli zupełnie we wszystkim zawierzyć losowi, opróżniając swój obóz; jednakże lepiej było im wyprowadzić wszystkich w pole, skoro rozpoczęli [bój]94.
- Pozostawiam na chwilę ten ustęp, aby przekazać, co stało się z listem wysłanym przez nas, to jest kardynała i mnie samego, przez trębacza. Został przyjęty przez proweditorów; lecz skoro go byli przeczytali, nasza artyleria, do tej pory nie strzelająca, oddała pierwszą salwę, i zaraz poczęła strzelać i ich [artyleria], nie będąca jednak tak sprawna [jak nasza]. Proweditorzy owi odprawili zaraz naszego trębacza, zaś markiz [wyprawił wraz z nim] jednego ze swych [trębaczy], każąc przekazać, iż byliby chętni się układać, jeśli wpierw nasza artyleria zaprzestanie ostrzału, a wtedy i ich [artyleria] zamilknie.
- Przebywałem w tej chwili daleko od króla, który biegał tam i z powrotem; a wysłał dwóch trębaczy z przekazem, jako wszystkiego zaprzestają, i rozkazał mistrzowi artylerii95: Więcej nie strzelajcie. I na chwilę z obu stron wszystkiego zaprzestano; aż tu nagle oni wystrzelili raz, po czym nasi na nowo rozpoczęli silniej niż poprzednio, zatem [tamci] podciągnęli trzy działa. A kiedy nasi dwaj trębacze dotarli do [ich] obozu, zatrzymali naszego, odsyłając go do namiotu markiza, jednak oni postanowili walczyć. I hrabia Caiazzo rzekł był, jako mi później przekazali tam obecni, iż nie czas już było na rozmowy, gdyż my zostaliśmy już na wpół pokonani; a jeden z proweditorów z tym się zgodził, o czym mi sam mówił, a drugi nie; markiz zaś z tym się zgodził, choć jego stryj, który był zacnym i rozsądnym [mężem], sprzeciwiał się temu ze wszystkich sił, a był nam przychylny i z żalem przeciwko nam stanął.
- Rozdział 11
- Prowadzone na próżno rozmowy i początek bitwy pod Fornovo
- Znajdowałem się wtenczas razem z panem kardynałem, czekając na odpowiedź, a rzekłem mu, jako już nie czas na zabawę, i udałem się tam, gdzie przebywał król, oddalając się od Szwajcarów; zaś straciłem po drodze pazia, będącego mym bliskim kuzynem, [a także] pokojowca i służącego100, postępujących za mną w pewnej odległości; a nie widziałem, jakoby zostali ubici.
- Nie przeszedłem nawet stu kroków, kiedy hałas się wszczął od strony, skąd się oddalałem lub nieco z tyłu. To stratioci wpadli między tabory i do królewskiej kwatery, gdzie stało cztery czy pięć domów, a zabili lub zranili tam czterech czy pięciu ludzi: pozostali uciekli. Zabili też dobrą setkę koniuchów, czyniąc wśród taborów wielki bezład.
- Kiedy dotarłem w miejsce zajmowane przez króla, zastałem go pasującego rycerzy, a nieprzyjaciele znajdowali się już blisko niego; to sprawiło, iż zaprzestał [pasowania]. I ujrzałem bastarda z Burbonii Mateusza101, w którym to król pokładał ufność oraz niejakiego Filipa du Moulin102, zwykłego szlachcica, lecz zacnego, którzy wzywali króla, wołając: Tędy, Sire, tędy!, i ustawili go przed jego hufcem i przed chorągwią: a nie widziałem nikogo bliżej nieprzyjaciół, za wyjątkiem owego bastarda, a wszystko to odbywało się momentalnie, zaś nie minął nawet kwadrans od mego przybycia, a nieprzyjaciele byli już o sto kroków od króla, jakże źle chronionego i źle prowadzonego. Jego poprzednicy tak do bitwy nie stawali, lecz byli lepiej chronieni. Lecz w końcu ten jest dobrze chroniony, kogo Bóg chroni, zaś prawdziwym było proroctwo brata Hieronima, iż Bóg go będzie za rękę prowadził.
- Jego straż tylna stała po jego prawej ręce, nieco cofnięta; a kompanią jemu najbliższą od tej strony była ta Robineta de Framezelles103, prowadzona przez ludzi księcia Orleanu, licząca około osiemdziesięciu kopii, oraz ta pana de La Trémolle, licząca około czterdziestu kopii. Stu szkockich łuczników takoż tam było, a rzucili się w tłum jako i zbrojni. Ja zaś znajdowałem się po lewej stronie, gdzie stała szlachta dwudziestoskudowa oraz królewscy domownicy i pensjonariusze. Nie wymieniam ich kapitanów, aby nie przeciągać [relacji]; lecz wodzem owej straży tylnej był hrabia Foix.
- Jako rzekłem, kwadrans po mym przybyciu, kiedy to król stanął tak blisko nich, nieprzyjaciele pochylili swe kopie i ruszyli drobnym galopem, szarżując dwoma kompaniami. Nasze dwie kompanie od prawej ręki oraz szkoccy łucznicy uderzyły niemalże od razu na jedną, jako i drugą, a król wraz z nimi. Lewa strona, po której się znajdowałem, uderzyła na nich z boku, przez co zdobyła wielką przewagę, a niemożliwym byłoby na świecie rzucić się z większą śmiałością, jako to uczyniono tak z jednej, jak i drugiej strony.
- Ich będący na tyłach stratioci ujrzeli, jako nasze muły wraz z kuframi uciekły w stronę naszej straży przedniej, a ich towarzysze sobie je przywłaszczyli. Wszyscy popędzili w tę stronę, nie postępując za swymi zbrojnymi, którzy znaleźli się zupełnie bez wsparcia; albowiem bez wątpienia jeśli tysiąc pięciuset lekkiej jazdy zmieszałoby się z nami, mając w rękach bułaty104, czyli ich straszliwe miecze, to przy niewielkiej naszej liczbie zostalibyśmy zaraz rozbici. Bóg nam zesłał tę pomoc i zaraz po uderzeniu kopii Włosi rzucili się wszyscy do ucieczki, zaś ich piechota, lub większa część z niej, uszła na wzgórze.
- W tejże chwili, kiedy [tamci] na nas nastąpili, hrabia Caiazzo nastąpił na straż przednią105; lecz nie starli się tak z bliska, gdyż kiedy nastała pora na pochylenie kopii, ogarnęła ich trwoga i sami się rozpierzchli. Piętnastu czy dwudziestu z nich Niemcy pochwycili za [końskie] wędzidła, po czym ich ubili. Pozostali uciekli, nie będąc nazbyt ścigani, gdyż marszałek wiele się natrudził, aby [własną] kompanię utrzymać razem, jako iż widział wielką kompanię [nieprzyjaciół] dość blisko niego; jednakże kilku ruszyło w pościg, zaś część tychże uciekinierów podążało drogą, wzdłuż której walczyliśmy, z mieczami w dłoniach, gdyż kopie odrzucili.
- Trzeba wam wiedzieć, iż ci, którzy na króla nastąpili, rzucili się zaraz do ucieczki i byli stanowczo i uporczywie ścigani, jako iż wszyscy ruszyli w pościg. Jedni obrali drogę w stronę wioski, skąd wcześniej wyruszyliśmy, inni krótszą w kierunku ich wojsk; a wszyscy ich ścigali, za wyjątkiem króla. Mało ludzi z nim pozostało i został wystawiony na niebezpieczeństwo, nie ruszając wraz z nami.
- Jednym z pierwszych zabitych był pan Rudolf Mantuański, stryj rzeczonego markiza, który miał dać znać owemu panu Antoniemu dUrbino, kiedy nadszedł dlań czas, aby ruszył; lecz sądzili, jako rzecz mogła toczyć się tak, jako inne wojenne rozprawy we Włoszech. Ów pan Antoni z tego się tłumaczył, lecz sądzę, iż żadnego znaku do wymarszu nie ujrzał.
- Mieliśmy wielką świtę pokojowców i służących, którzy wszyscy otoczyli owych włoskich zbrojnych i zabili większą część spośród tych, którzy [wtenczas] polegli; a niemalże wszyscy z nich mieli w rękach siekiery do rąbania drewna, z którego budowali nasze kwatery, a nimi też rozdawali potężne ciosy w głowę, jako iż niełatwo było ich ubić, tak byli dobrze uzbrojeni, a nie widziałem nikogo z zabitych, na którego nie nastawało by trzech czy czterech ludzi; a takoż i długie miecze naszych łuczników i służących wykonały wielką robotę.
- Król pozostał mniej więcej w miejscu, w którym nań nastąpiono, mówiąc, jako wcale nie pragnie prowadzić pościgu, ani dołączyć do straży przedniej, która zdała być cofnięta. Rozkazał siedmiu czy ośmiu młodym szlachcicom, aby przy nim pozostali. Otrząsnął się nieco z pierwszego szoku, zważając na to, iż walczył w pierwszych [szeregach], zaś ów bastard z Burbonii został pochwycony w odległości mniejszej odeń od dwudziestu kroków i zaprowadzony do nieprzyjacielskiego obozu.
- Rozdział 12
- Następstwa zwycięstwa odniesionego przez Francuzów pod Fornovo; niebezpieczeństwo, w jakim znalazł się król Karol VIII
- Nasz prowadzący pościg oddział dotarł niemalże do tyłów ich wojsk od strony Fornovo; a nie dostrzegłem, by ktokolwiek z naszych otrzymał cios poza Julianem Bournelem107, którego widziałem padającego trupem od ciosu otrzymanego mimochodem od pewnego Włocha; a trzeba dodać, iż był źle uzbrojony. Zatrzymano się wtedy, wołając: Wracajmy do króla! i na to wezwanie wszyscy się zatrzymali, by dać odetchnąć koniom, wielce znużonym, jako iż kawał drogi kłusowały lichą drogą lub po kamienistym kraju. Obok nas przebiegła uciekająca kompania zbrojnych w liczbie około trzydziestu, którym nie przeszkadzaliśmy; a ogarnął nas niepokój.
- Skoro konie nieco odetchnęły, ruszyliśmy w drogę, by odnaleźć króla, co do którego nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdował, zatem posuwaliśmy się w pośpiechu. Wkrótce potem ujrzeliśmy go z daleka i kazaliśmy zejść z koni służącym i zebrać kopie po polu, których było dość, a najwięcej tych zwanych bourdonasse, które wiele nie były warte, a były wydrążone w środku i lekkie, zaś ważyły mniej od oszczepu i były pięknie pomalowane108; i tak byliśmy teraz lepiej zaopatrzeni w kopie niźli tego ranka. Zatem skierowaliśmy się prosto ku królowi, a po drodze znaleźliśmy nieco [nieprzyjacielskich] piechurów, przemierzających pole, a byli to jedni z owych, którzy się schronili byli na pagórku, a których to markiz poprowadził na króla. Wielu zostało zabitych, inni uciekli, przebywając rzekę; a zbytnio się z nimi nie zabawiano. Wiele razy niektórzy [z naszych] wołali w walce: Pamiętajcie Guinagatte!. Rzecz dotyczyła przegranej bitwy, [stoczonej] za czasów króla Ludwika XI przeciw [późniejszemu] królowi Rzymian, kiedy to zabrano się za łupienie taborów109; lecz tym razem niczego nie zabrano ani nie złupiono.
- Ich stratioci wzięli ze zwierząt pociągowych, ile chcieli; lecz zabrali tylko pięćdziesiąt pięć koni, same najlepsze i pokryte najlepszymi [czaprakami], jako te [należące do] króla i do wszystkich jego szambelanów, a takoż [pochwycili] i królewskiego pokojowca, znanego jako Gabriel110, który nosił przy sobie relikwie od dawna należące do królów, a prowadził zwierzęta pociągowe, jako iż znajdowało się tam królewskie łoże. Wielka ilość innych kufrów tam przepadła, wyrzucone i złupione przez samych naszych; lecz nieprzyjaciele dostali jeno to, o czym wspomniałem. Przy naszym wojsku była liczna banda łachmaniarzy i włóczęgów, którzy łupili zabitych.
- Tak co do jednej, jak i drugiej strony, zdaje mi się, jakom był bliski przekazania prawdy, dobrze będąc informowany z obu stron: my straciliśmy Juliana Bournela, kapitana od królewskiej bramy111 i pewnego szlachcica dwudziestoskudowego; łuczników szkockich poległo dziewięciu; innych konnych z owej straży przedniej około dwudziestu; zaś z otoczenia taborowego sześćdziesięciu czy osiemdziesięciu koniuchów. Tamci stracili trzystu pięćdziesięciu zbrojnych, poległych na miejscu, a nikt nie został wzięty do niewoli, co być może nigdy w bitwach się nie zdarzało. Stratiotów zginęło niewielu, jako iż wzięli się oni do rabowania; a wszystkich poległo tu dobrych trzy tysiące pięciuset ludzi, jako wielu ze znacznych z ich strony mi to mówiło (a inni mi powiadali, iż więcej); lecz polegli i zacni mężowie, a widziałem ich rejestr [zawierający imiona] nawet osiemnastu znamienitych osobistości, między którymi było czterech czy pięciu o nazwisku Gonzaga112, które jest też nazwiskiem markiza; a stracił on tu dobrych sześćdziesięciu zbrojnych, szlachty ze swych włości; a w tej liczbie nie znalazł się ani jeden piechur113.
- A znaczącym jest, jako tylu ludzi poległo w ręcznym starciu, jako iż nie sądzę, aby artyleria z obu stron ubiła choć dziesięciu ludzi, a walka nie trwała nawet kwadransa114; gdyż skoro zostawali rozbici lub porzucali swe kopie, zaraz wszyscy [z nich] uciekali. Pościg trwał około trzech kwadransów. We Włoszech nie mają takich bitew w zwyczaju; jako iż walczy oddział za oddziałem, a trwa czasami [trwa to] i cały dzień, zanim jeden lub drugi nie zwycięży.
- Ucieczek z ich strony było wiele, a uszło dobrych trzystu zbrojnych i większa część ich stratiotów. Jedni uchodzili do Reggio, które jest dość daleko stamtąd; inni do Parmy, dokąd powinno być dobrych osiem mil115. A w chwili, gdy rankiem nastąpiło starcie, uciekli od nas hrabia Pitigliano i pan Wergiliusz Orsini, lecz ten udał się tylko do domu pewnego szlachcica; a byli [naszymi jeńcami] na słowo, lecz prawdą jest, jako czyniono im wielkie wstręty. Hrabia ów udał się prosto do nieprzyjaciół: był mężem dobrze znanym wśród zbrojnych, jako iż zawsze otrzymywał funkcje [wojskowe] czy to u Florentczyków, czy u króla Ferdynanda; a począł wołać: Pitigliano, Pitigliano! i ruszył w ślad za uciekinierami; albowiem kiedy tam dotarł, pakowali swe namioty w ich obozie i już wiele mułów było nimi obciążonych. Podążał w ślad za uciekinierami ponad trzy mile, wołając, jako wszystko już należy do nich i aby wrócili po łupy, a przyprowadził ich większą część, dodając im odwagi; a gdyby go tam nie było, wszyscy by uszli, a była to dla nich niemała otucha, iż tak znaczny mąż odszedł był od nas. A wieczorem przedłożył [myśl], by na nas nastąpili, lecz oni nie chcieli o tym słyszeć; zaś wszystko to sam mi później opowiedział, co potwierdził markiz Mantui, mówiąc, jako to on był tym, który rzecz ową przedstawił; lecz po prawdzie, gdyby nie ów hrabia, wszyscy oni by tejże nocy uszli116.
- Skoro wszyscy się przy królu zebrali, ten ujrzał jeszcze poza ich obozem wielką liczbę zbrojnych w szyku bitewnym, a widać było jeno ich głowy i kopie, jako i piechurów, zaś cały czas tam stali; lecz odległość [do nich] była większą, niż się wydawało, zaś trzeba by było przejść przez rzekę, która była wezbrana i cały czas się podnosiła, jako iż cały dzień grzmiało i błyskało oraz straszliwie padał deszcz, a szczególnie podczas walki i pościgu.
- Król poddał pod naradę, czy winni iść na nich, czy nie. Przy nim było trzech włoskich rycerzy: jednym był pan Jan Jakub de Trivulzio, który wciąż jeszcze żyje i do dziś ma się dobrze; inny zwał się pan Franciszek Secco, [a był] wielce dzielnym rycerzem na żołdzie Florentczyków, mającym siedemdziesiąt dwa lata, a jeszcze inny [zwał się] pan Kamil Vitelli117. On i jego trzej bracia byli na królewskim żołdzie, a przybyli tu z Citt di Castello do Sarzany, aby w owej bitwie wziąć udział, nie będąc jednak wzywani; zaś droga stamtąd była długa118; a kiedy spostrzegł, jako nie dane mu było dotrzeć do króla ze swą kompanią, wtedy ów Kamil przybył tu sam.
- Owi dwaj byli zdania, by pójść przeciwko tym, których tam ujrzano. Francuzi, których o to zapytano, nie podzielili tej opinii, lecz mówili, jako dość już uczyniono i była późna pora, a trzeba było stanąć kwaterą. Ów pan Franciszek Secco podtrzymał z mocą swą opinię; a pokazał ludzi, którzy kursowali tam i z powrotem drogą wiodącą do Parmy, miasta na drodze ich odwrotu położonego najbliżej, a przekonywał, jako byli to uciekinierzy, lub [z ucieczki] powracający. A po tym, czegośmy się później dowiedzieli, mówił prawdę, zaś jego słowa, jako i postawa znamionowały śmiałego i rozsądnego rycerza; a gdybyśmy na nich poszli, wszyscy by uszli, jako wodzowie ich mi to wyznali, a jeden z nich nawet wobec księcia Mediolanu; zaś było to największe zwycięstwo, jakie zdarzyło się od dwu[stu] lat, i takoż najkorzystniejsze; a gdyby umiano z niego uczynić użytek i obrócić je na swą korzyść, oraz z rozwagą działać i dobrze traktować lud, to osiem dni później książę Mediolanu posiadałby w najlepszym przypadku tylko zamek mediolański, zważając na to, jak chętnie jego poddani zmieniają obóz. A takoż by się zdarzyło i Wenecjanom, zaś nie trzeba by się wtedy było trapić o Neapol, jako iż Wenecjanie nie mieliby gdzie werbować ludzi poza Wenecją, Brescią i Cremoną, która jest małym miasteczkiem: zaś całe pozostałe Włochy byłyby dla nich stracone. Lecz Bóg uczynił dla nas to, co przepowiedział brat Hieronim: honor nam pozostał; albowiem zważając na kruchość rozwagi i porządku, będące naszym udziałem, tyle łask nie powinno było być nam danych, jako iż nie umieliśmy z nich wtenczas korzystać; lecz mniemam, iż w obecnym czasie, to jest w 1497 roku, gdyby takowa łaska spłynęła na króla, to umiałby z niej łatwiej skorzystać119.
- W trakcie owej wymiany zdań zbliżała się noc, zaś kompania, która stała przed nami, zawróciła do swego obozu, zaś my pozostaliśmy po naszej stronie. Udaliśmy się na kwaterę ćwierć mili dalej od miejsca owej bitwy, zaś król udał się do nędznie postawionego folwarku czy gospodarstwa; lecz znalazła się tam niezmierzona ilość zboża w snopach, z czego całe wojsko skorzystało. Stał [folwark] w sąsiedztwie innych budynków, które nie na wiele się zdały, jako iż każdy kładł się, gdzie mógł, nie budując sobie żadnej kwatery. Wiem to, albowiem sam położyłem się w winnicy, na samej ziemi, bez żadnych wygód ani płaszcza, mój [własny] bowiem użyczyłem tegoż ranka królowi, zaś moje zwierzęta pociągowe były dość daleko, a było zbyt późno, aby ich szukać. Kto miał z czego, gotował wieczerzę; lecz mało który miał, jeśli nie jakiś kawałek chleba odebrany któremuś słudze. Widziałem króla w jego komnacie, gdzie byli i ranni ludzie, jako seneszal Lyonu120 i inni, których kazał opatrzyć, zaś okazywał radość; a każdy czuł, jakoby spotkało go wielkie szczęście i nie byliśmy już tak dumni, jako tuż przed bitwą, widząc nieprzyjaciół tak blisko nas. Tej nocy nasi Niemcy wszyscy trzymali straż, zaś król podarował im trzysta skudów; a czynili to należycie, bijąc w swe bębny121.
- Rozdział 13
- Jak pan dArgenton poszedł sam, aby rozmówić się z nieprzyjacielem, gdy ujrzał, że inni posłańcy z nim iść tam nie chcieli, i jak król dotarł cały i zdrowy ze swymi ludźmi aż do miasta Asti
- Jako rzekłem, wielce trudnym zdało mi się zejść się razem, a mniemam, iż każdy miał w tym swe obawy; lecz oni je okazywali, odpowiadając, jako to było mówione, iż układy miały się odbyć w połowie drogi między dwoma obozami, oni zaś pokonali przecież więcej niż połowę drogi, a nie przejdą przez rzekę, jako iż byli wszyscy wodzami ich wojsk i nie chcą się wszyscy wystawiać na zgubę. Nasi [takoż] wykazali ze swej strony obawy, gdyż i oni cenili swe osoby, a rzekli mi, bym ja tam się udał, nie mówiąc mi, co winienem czynić czy powiadać. Odrzekłem, iż sam nie pójdę, a chcę mieć przy sobie świadka; i ruszył wraz ze mną niejaki Robertet, sekretarz królewski, wraz z moim sługą i heroldem; zatem przebyłem rzekę; a zdało mi się, iż jeśli nawet niczego nie osiągnę, to przynajmniej wywiążę się [z zadania] wobec tych, którzy się tutaj przeze mnie zebrali.
- A kiedy przeszedłem, wykazałem tamtym, jako wcale nie przebyli aż dotąd połowy drogi, jako powiadali, albowiem winni w tym celu dotrzeć przynajmniej do brzegu rzeki; a zdawało mi się, iż skoro byli tak blisko, to nie odeszliby bez wszczęcia układów. Rzekli mi, iż rzeka była zbyt szeroka i płynęła bystro, przez co nie zdało im się właściwym układać; a nie udało mi się przekonać ich, by poszli dalej, zaś rzekli mi, bym rozpoczął [układy]. Nie miałem żadnego ku temu pełnomocnictwa i rzekłem im, iż sam nic nowego im nie powiem, lecz jeśli nie zechcą sami rozpocząć, wtedy pozostanie mi tylko zdać z tego raport królowi.
- A podczas owej wymiany zdań przybył jeden z naszych heroldów, mówiąc, jako wspomniani powyżej [nasi] panowie odchodzą i jeśli pragnę, mogę rozpoczynać: lecz tego nie chciałem uczynić, jako iż oni znali zamierzenia króla lepiej ode mnie, zarówno z przyczyny większej z nim zażyłości, jako i rozmawiania z nim na ucho na odchodnym; lecz ze spraw bieżących wiedziałem wtenczas tyleż, co oni124.
- Markiz Mantui począł rozwodzić się nad bitwą, pytając mnie, czy król kazałby go zgładzić, gdyby został ujęty: odparłem mu, iż nie, lecz dobrze by go przyjął, zaś król miał powody, aby go miłować, jako iż przydał mu wielkiego honoru następując na niego. Zatem polecił [mojej uwadze] jeńców, a w szczególności jego stryja, pana Rudolfa; a uważał go za żyjącego, lecz ja wiedziałem, iż tak nie jest. Zapewniłem go, iż wszyscy jeńcy są dobrze traktowani, zaś poleciłem jego pamięci bastarda z Burbonii, którego [markiz] dzierżył. Jeńców łatwo było opatrzyć, jako iż ich nie było, co być może nigdy się w bitwie nie zdarzyło, jako powiadałem; zaś ów markiz utracił wielu spośród swych krewnych, nawet siedmiu czy ośmiu, a ze swej kompanii do stu dwudziestu zbrojnych. A po owych słowach pożegnałem się z nimi, mówiąc, jako przed nastaniem nocy powrócę i zawarliśmy rozejm aż do nocy.
- Kiedy tylko dotarłem w towarzystwie sekretarza do miejsca pobytu króla, ów zażądał ode mnie wieści; i król zwołał naradę w owej nędznej izbie, lecz nie ustalono niczego i każdy spoglądał na swego towarzysza. Król rozmawiał na ucho z kardynałem; po czym mi rzekł, bym powrócił sprawdzić, co [markiz] chciał powiedzieć; a jako sprawa układów wyszła ode mnie, toteż wielce było prawdopodobnym, by chcieli, abym począł mówić; po czym kardynał mi rzekł, bym niczego nie ustalał. Toteż i wystrzegałem się ustalania czegokolwiek, albowiem i niczego mi nie mówiono. Nie chciałem wszakże nic ripostować, ani przerwać mej misji, jako iż miałem nadzieję niczego nie popsuć, a przynajmniej nieco przebadać stanowisko naszych nieprzyjaciół, którzy bez wątpienia byli bardziej od nas przerażeni, a być może mogli wysunąć pewne propozycje, mogące zawarować bezpieczeństwo obu stronom, zatem ruszyłem w drogę125.
- Lecz noc już się zbliżała, kiedy dotarłem nad brzeg owej rzeki; a tam przybył do mnie jeden z ich trębaczy, przekazując mi, jako tamci czterej, z którymi rozprawiałem, prosili mnie, abym tego wieczora do nich się nie wybierał, zważając na późną porę, zaś ich straż składała się ze stratiotów, którzy nikogo nie znali, z czego mogło dla mnie wyniknąć niebezpieczeństwo; lecz trębacz ów pragnął pozostać [ze mną] na noc, aby mnie rankiem odprowadzić. Odprawiłem go, mówiąc, iż rankiem około ósmej godziny przybędę na brzeg owej rzeki i niechaj tu mnie oczekuje, lub też, gdyby doszło do jakowych zmian, wtenczas wyślę im [Francuzom] herolda; jako też nie chciałem, aby tej nocy [Włosi] mieli jakowe wyobrażenie o naszej pozycji, a sam nie wiedziałem, jaką decyzję podejmie król, gdyż widziałem, jako odbywały się z nim narady na ucho, które mnie napełniały niepokojem. Zatem powróciłem, aby naszemu panu zdać z tego sprawę.
- Każdy spożył wieczerzę z tego, co miał i położył się na ziemi. Niedługo po północy znalazłem się w izbie naszego pana; byli tam jego szambelanowie, gotowi dosiadać koni, a rzekli mi, jako król rozważał oddalić się pośpiesznie do Asti lub do ziemi markizy Montferratu. A powiadali mi, bym pozostał na tyłach, aby prowadzić układy, czemu odmówiłem, twierdząc, jako nie mam ochoty dać się świadomie ubić i nie byłbym wśród ostatnich dosiadających konia126.
- Król obudził się wcześnie, wysłuchał mszy, dosiadł konia na godzinę przed nastaniem dnia. Trębacz wołał: Czuwajcie!; lecz innego [wezwania] nie usłyszeliśmy do wykwaterowania, a sądzę, jako i nic takiego nie było konieczne. Jednakże w ten sposób wojsko wpadało w panikę, lub przynajmniej ci [spośród żołnierzy] mający dość wiedzy; a poza tym zwracaliśmy się plecami do nieprzyjaciela, obierając drogę ratunku, co dla wojska jest rzeczą jakże straszliwą; a wyjście z kwater było wielce niesposobne, gdyż były tam wyboiste drogi i lasy. A nie wiadomo było, czy wychodzimy dobrą drogą, albowiem nie było przewodnika, a słyszałem, jako pytano o przewodnika chorążych oraz tego, który sprawował funkcję wielkiego koniuszego; lecz każdy z nich odpowiadał: Nie mam takowego.
- A zważcie, jako nie trzeba nam było przewodnika, gdyż sam Bóg prowadził kompanie naprzód, a wedle tego, co mi rzekł był brat Hieronim, chciał nas jeszcze poprowadzić i z powrotem; albowiem niemożebnym jest, aby takiż król jechał nocą bez przewodnika tam, gdzie takowego łatwo było znaleźć. Ponownie okazał Pan Nasz [Bóg] jeszcze większy znak swej woli, by nas chronić, jako iż nieprzyjaciel nie spostrzegł wcale naszego odejścia aż do nastania południa, oczekując wciąż układów, którem był rozpoczął.
- A do tego rzeka tak wysoko się podniosła, iż aż do godziny czwartej po południu nikt nie ośmielił się zaryzykować przeprawy, aby nas ścigać; a wtenczas przebył ją hrabia Caiazzo wraz z dwoma setkami lekkiej jazdy włoskiej, choć z wielkim niebezpieczeństwem z powodu silnego nurtu, który potopił jednego czy dwóch ludzi, jako później mi to powiadał. A my szliśmy ścieżką wyboistą i lasem, zaś trzeba było iść gęsiego, a ciągnęła się ta [droga] przez około sześć mil, po czym znaleźliśmy się na pięknej i wielkiej równinie, gdzie stała już nasza straż przednia, artyleria i tabory, a było ich moc, zaś z daleka zdawała się być sporym oddziałem. A ogarnęło nas wpierw przerażenie, a to z powodu białej kwadratowej chorągwi pana Jana Jakuba de Trivulzio, podobną do tej, którą noszono w boju przed markizem Mantui. Owa zaś straż przednia przeraziła się naszej straży tylnej, którą widzieli z daleka podążającą na skróty, z dala od drogi. I każdy stanął jak do boju; lecz przerażenie owo krótko trwało, jako iż jeźdźcy pokazali się ze wszystkich stron i zaraz się rozpoznali.
- A stamtąd udaliśmy się wypocząć do Borgo San Donino, gdzie odtrąbiono alarm, wywołany jeno po to, by odciągnąć stamtąd Niemców, z obawy, aby nie złupili miasta; a poszliśmy nocować do Fiorenzuoli127. Następnego dnia nocowaliśmy koło Piacenzy128 i przebyliśmy rzekę Trebia; lecz po drugiej stronie pozostało dwieście kopii, naszych Szwajcarów i cała artyleria, poza sześcioma działami, które król zabrał [ze sobą]; a wszystko to uczyniono po to, aby składniej, a przestronniej rozłożyć się kwaterą, jako iż rzeka owa zazwyczaj jest mała, a zwłaszcza o tejże porze [roku], co wtedy. Jednakże około godziny dziesiątej w nocy rzeka owa podniosła się tak znacznie, iż nikt nie mógł przebyć ją ani pieszo, ani konno, a żadnej kompanii nie było dane wesprzeć drugiej; co napełniało wielką obawą, jako iż nieprzyjaciele byli blisko, zatem poszukiwano przez całą noc na to sposobu tak z jednej, jako i z drugiej strony; lecz ich nie znaleziono, aż rzeka powróciła do swego stanu, co nastąpiło około godziny piątej rano; a na ten moment przeciągnięto liny z jednego brzegu na drugi, by pomóc w przebywaniu przez piechurów rzeki, sięgającej im powyżej żołądka.
- Wkrótce potem przeszli jeźdźcy i artyleria; lecz była to nagła i zgubna przeprawa, zważając na miejsce, w którym się znajdowaliśmy z nieprzyjaciółmi będącymi całkiem blisko, czyli garnizon z Piacenzy i hrabia Caiazzo, który tam wkroczył, gdyż niektórzy z owego miasta prowadzili konszchty, by wprowadzić doń króla, lecz woleliby, by stało się to w imieniu młodego syna, pozostałego po poprzednim księciu Janie Galeazym, niedługo wcześniej zmarłym, jako słyszeliście. A gdyby król chciał odpowiedzieć na owe konspiracje, wtedy wiele miast i innych osobistości wszczęłyby działania przez pana Jana Jakuba de Trivulzio i innych; lecz nasz pan nie chciał działać wbrew księciu Orleanu, swemu kuzynowi, który, jako słyszeliście, już przebywał w Novarze. A po prawdzie, to z drugiej strony nie pragnął nazbyt widzieć swego wspomnianego kuzyna tak potężnym, toteż wystarczyło mu przejść i pozostawić ów spór w stanie, w jakim się znajdował.
- Trzeciego dnia po opuszczenia miejsca, w którym odbyła się bitwa, król udał się na obiad do Castello San Giovanni129 i rozłożył się na nocleg [w lesie]130. Czwartego dnia obiadał w [mieście] Voghera, a nocował w Ponte Curone131. Piątego dnia nocował blisko Tortony132, przechodząc przez rzekę znaną jako Scrivia, której bronił Fracassa; zaś ludzie, których miał pod sobą z ramienia księcia Mediolanu, stali w Tortonie; lecz uprzedzony przez tych, którzy przygotowywali dla króla kwatery, jako nasz pan pragnie tylko przejść, wycofał się do miasta, deklarując, iż wyda żywności tyle, ile zechcemy: tak też uczynił, jako iż całe wojsko przeszło przez bramę owego Tortone133, zaś ów Fracassa stanął przed [obliczem] króla uzbrojony, choć były przy nim tylko dwie osoby; a tłumaczył się usilnie przed królem, dlaczego nie zakwaterował go w mieście, zaś kazał wynieść z niego moc żywności, którym całe wojsko się pożywiło; zaś wieczorem towarzyszył królowi podczas jego udawania się na nocleg. A trzeba wiedzieć, iż pochodził ze wspomnianego domu Sanseverino, a był bratem hrabiego Caiazzo, zaś niedługo wcześniej był na żołdzie króla w Romanii, jak to w innym miejscu było powiedziane.
- A stamtąd król udał się do [miasta] Nizza della Paglia134 w markizacie Montferratu, w którym usilnie pragnęliśmy się znaleźć, aby przebywać w kraju zaprzyjaźnionym i bezpiecznym, jako iż lekka jazda prowadzona przez hrabiego Caiazzo nieustannie szarpała nasze tyły, a przez pierwsze dni przyczyniła nam sporo kłopotu, zaś u nas mało było konnych, którzy chcieliby pozostawać na tyłach; a im więcej zbliżaliśmy się do bezpiecznych miejsc, tym mniej nasi zdradzali ochoty do walki. A taka, jako powiadano, była natura Francuzów, i taką też Włosi ją opisywali w swych historiach, powiadając, jako przy wkraczaniu [do obcego kraju] Francuzi przerastają mężów, zaś przy odwrocie nie dorastają niewiastom; a w owym pierwszym punkcie się z nimi zgadzam, jako w rzeczy samej są najgroźniejsi w starciu na całym świecie, w czym rozumiem konnych; lecz w odwrocie z wyprawy wszystkim ludziom na całym świecie brakuje serca bardziej, niż przy opuszczaniu ich domostw135.
- Rozdział 14
- Jak Niemcy zabezpieczyli odwrót wojska francuskiego
- Powiadałem już wielokrotnie, jako Bóg okazywał we wszelakich miejscach, iż to on kierował ową wyprawą, lecz trzeba, bym to rzekł i tutaj, gdyż od dnia owej bitwy aż do tegoż miejsca, gdzie leżała Nizza della Paglia, nie opuszczaliśmy nigdy kwater, lecz każdy kwaterował, gdzie tylko mógł. Potrzebowaliśmy bardzo żywności; jednakże nieco jej przynieśli miejscowi, którzy mogli nas łatwo potruć, gdyby jeno chcieli, tak ich pożywieniem czy winem, jako i wodą, która w pewnej chwili wyschła, co zdarzyło się i studniom (a po prawdzie, tom widział tam tylko małe źródła); a nie zawiedliby, gdyby zechcieli popróbować, lecz wierzyć należałoby, jako Pan Nasz [Bóg] odebrał im na to ochotę. A widziałem, jako pragnienie było tak wielkie, iż tłum piechurów pił [wodę] z fos w miasteczkach, przez które przechodziliśmy. Przez długi czas popijaliśmy brudną i stojącą wodę; a do picia wchodzili w wodę aż po pas, jako iż za nami ciągnął tłum ludzi nie będących żołnierzami oraz licznych zwierząt pociągowych.
- A poza tym, w sprawie owych kwater, to nie słyszałem nigdy jakiejkolwiek rozmowy. Król wyjeżdżał przed [nastaniem] dnia, a nie słyszałem, aby był przy nim przewodnik, zaś jechał do południa, a wtedy stawał na popas; i każdy zajmował miejsce, zaś trzeba było samemu nanieść w rękach furażu i samemu nakarmić swego konia; a wiem to dobrze, gdyż uczyniłem tak dwukrotnie, a przez dwa dni nie jadłem niczego innego jak tylko jakże ohydny chleb; a byłem przecie z tych, którym najmniej go brakowało.
- W jednym należało by pochwalić rzeczone wojsko, [a to w tym], iż nigdy nie słyszałem, aby ktoś się uskarżał na brak czegokolwiek, a przecie była to najtrudniejsza wyprawa, jaką w życiu swym widziałem, zaś widziałem jakże ciężkie, [przebywając] z księciem Karolem Burgundzkim. A nie posuwaliśmy się szybciej od owych ciężkich dział, gdzie często trzeba było natrudzić się przy kłopotach, które powodowały, iż straszliwie brakowało nam koni; lecz za każdym razem, kiedy pojawiała się takowa potrzeba, udawało się je w wojsku pozyskać dzięki zacnym ludziom, którzy chętnie je oddawali, a przez to ani jedna kula czy ani jeden funt prochu nie przepadł. A myślę, iż nigdy jeszcze nikt nie widział posuwającej się tak wielkiej artylerii, ani też z takim pośpiechem nie podążała ona przez kraj, jak ta właśnie. A jeśli powiadałem o bezładzie, panującym zarówno na naszych kwaterach, jak i przy innych sprawach, to nie była to wina zacnych i doświadczonych ludzi z naszego obozu, gdyż los zdarzył, iż ci posiadali najmniej miru. Król był młody i zapalczywy, jako w innych miejscach było powiedziane, i aby zakończyć ten ustęp, [należałoby rzec], jako wydaje się, iż Pan Nasz [Bóg] zapragnął, aby cała chwała owej wyprawy jemu właśnie została przyznana.
- Siódmego dnia od wymarszu z miejsca, w którym miała miejsce bitwa, opuściliśmy Nizzę della Paglia i rozłożyliśmy się wszyscy obozem dość blisko Alexandrii, a całą noc trzymaliśmy wzmocnione straże137. Zaś rankiem, zanim jeszcze nastał dzień, odeszliśmy, udając się do Asti, to znaczy król i jego dworzanie138; zbrojni pozostali niedaleko, w polu; a zastaliśmy miasto Asti dobrze zaopatrzone we wszelką żywność, dość potrzebną i niosącą ocalenie całej kompanii, która wielce już jej potrzebowała, a to przez nieznośny głód i pragnienie, ogromny trud i upał oraz wzmożoną potrzebę snu, dręczące owe wojsko, którego odzienie bardzo już było znoszone i w strzępach.
- Kiedy tylko król przybył do Asti, od razu, jeszcze przed udaniem się na nocleg, wysłałem pewnego szlachcica, znanego jako Filip de La Coudre139, niegdyś mi służącego, a teraz będącego przy księciu Orleanu, do Novary, gdzie [tenże książę] był oblężony przez swych nieprzyjaciół, jako mogliście to usłyszeć. Oblężenie nie było jeszcze tak ścisłe, aby ludzie nie mogli wchodzić i wychodzić na zewnątrz, a tamci próbowali tylko ich zagłodzić. A podałem mu do wiadomości przez owego szlachcica, iż trudzono się w imieniu króla przy wielu układach z księciem Mediolanu, które ja sam jeden prowadziłem za pośrednictwem księcia Ferrary, a dla tej przyczyny zdawało mi się, jako powinien on przybyć do króla, zapewniając usilnie tych pozostających w środku o swym rychłym powrocie lub bliskiej odsieczy; a tych było tam w liczbie siedmiu tysięcy pięciuset zaciężnych, a co do jej wielkości, była to najzacniejsza kompania, o jakiej można by rzec, [składająca się] tak z Francuzów, jak i Szwajcarów.
- Po tym, jak król przebywał już w Asti cały jeden dzień, został uprzedzony tak przez księcia Orleanu, jak i innych, jako dwa wojska połączyły się pod Novarą140, zaś ów książę Orleanu pragnął, by go wsparto, gdyż pożywienia poczęło mu brakować, a to z powodu niewłaściwego nim oporządzenia na początku; albowiem było go dość w samym mieście i po okolicach, a w szczególności zboża, a gdyby zaopatrzenie zostało na czas poczynione i dobrze oporządzone, wtedy nigdy do wzięcia miasta by nie doszło; a gdyby Francuzi mogli utrzymać się jeszcze przez miesiąc, wyszliby z tego z honorem, zaś ich nieprzyjaciele okryli by się hańbą.
- Rozdział 15
- Jak król kazał wystawić morską armadę, aby spróbować wspomóc zamki w Neapolu i jak nie mogły być wspomożone
- W tymże samym czasie, kiedy król przybył do Turynu, wiele paktowano między królem a księciem Mediolanu za pośrednictwem księżnej Sabaudii, pochodzącej z domu Montferrat, wdowy i matki małego księcia145, wtenczas panującego. Układano się takoż przy innym pośrednictwie. I ja takoż w tym miałem udział; a życzyli sobie ci z ligi, to jest wodzowie stojący obozem pod Novarą, abym w tym wziął udział, wysyłając mi list żelazny, lecz z powodu zawistnych, którzy się wśród dworzan znaleźli, kardynał [Briçonnet], często tu przeze mnie wspominany, sprzeciwił się memu udziałowi, a chciał, aby dokończono układów zapośredniczonych przez panią Sabaudii, a które prowadził jej dworzanin, skarbnik Sabaudii146, mąż roztropny i dobry sługa swej pani. Długo owa sprawa się ciągła; dlatego też został wysłany baliw Dijon z poselstwem do Szwajcarów, aby ich wystawiono do pięciu tysięcy [wojska].
- Nieco wcześniej powiadałem, jako w Nicei wystawiono armadę w celu wspomożenia zamków neapolitańskich, co nie mogło nastąpić z przyczyn wyżej wymienionych. Zaraz pan de Montpensier oraz inni zacni mężowie znajdujący się w owych zamkach, wobec owego nieszczęsnego zdarzenia podjęli decyzję i opuścili owe zamki na statkach, znajdujących się blisko owych zamków, wystarczająco zaopatrzonych, aby móc się trzymać, zważając na żywność, będącą tak ściśle limitowaną, iż bardziej się nie dało; a odpłynęli z dwoma tysiącami pięciuset osobami; zaś pozostawili jako wodzów Ognoysa147 oraz dwóch innych zacnych mężów, znanych jako []148.
- I udali się ów pan de Montpensier, książę Salerno, seneszal Beaucaire i inni, którzy tam byli, do Salerno. A król Ferdynand twierdził, iż skoro złamali oni układ, to mógł teraz kazać stracić zakładników, których wydali byli kilka dni wcześniej, a którymi byli: pan dAlgre, niejaki [pan] de La Marck z kraju Ardenów149, pan de La Chapelle z Andegawenii150, niejaki Rocaberti, Katalończyk151, oraz niejaki [pan de] Genlis152.
- A trzeba wiedzieć, iż około trzech miesięcy wcześniej ów król Ferdynand wkroczył był do Neapolu153 przez konszachty i marny porządek naszych, którzy dobrze o tym wiedzieli, lecz nie potrafili temu zaradzić. Mógłbym wiele więcej na ten temat powiadać, lecz tyle mogę rzec, ilem usłyszał od najznaczniejszych [uczestników], a nie rozwlekam zbyt chętnie spraw, przy których nie byłem wcale obecny. Lecz kiedy król Ferdynand znalazł się w ten sposób w Neapolu, dotarły doń pogłoski i wieści, jakoby [nasz] król poległ był w bitwie pod Fornovo; a zostało to potwierdzone naszym ludziom, zajmującym zamek neapolitański, kłamliwymi listami, wysyłanymi przez księcia Mediolanu, w których tak stało, a dawali temu wiarę, jako uczynili też Colonnowie, którzy zaraz zwrócili się przeciwko nam, tym chętniej, iż zawsze trzymają stronę silniejszego; a mieli stać przy [naszym] królu, jako w innym miejscu zostało powiedziane.
- A z powodu tychże kłamstw, a takoż głównie dlatego, iż nasi ludzie uznali, jako zbyt wielu ich było w owym zamku przy małej ilości pożywienia, a utracili byli wszystkie swe konie oraz inne dobra, pozostałe w mieście, zawarli układ dnia 6 października 1495 roku, po oblężeniu trwającym trzy miesiące i czternaście dni; a około dwudziestu dni później odeszli, jako zostało powiedziane; a obiecali, iż jeśli nie będą wsparci w odpowiednim czasie, wtedy odejdą do Prowansji, pozostawiając zamki i nie prowadząc więcej wojny przeciw owemu królestwu ani na morzu, ani na lądzie, zaś wydali wspomnianych zakładników. Jednakże, wedle słów króla Ferdynanda, złamali swój układ, kiedy odeszli bez pozwolenia; nasi powiadali, jako było inaczej; lecz owi zakładnicy byli w wielkim niebezpieczeństwie, a był ku temu powód. Lecz myślę, iż nasi ludzie słusznie uczynili, odchodząc, jakikolwiek by nie był ów układ; lecz lepiej by uczynili, wydając owe zamki tegoż dnia i odbierając swych zakładników, gdyż nie trzymali się w następstwie dłużej niż dwadzieścia dni, z powodu niedostatku żywności i braku jakiejkolwiek nadziei na odsiecz. I tak wraz z owym zamkiem w Neapolu dokonała się całkowita utrata królestwa.
- Rozdział 16
- O wielkim głodzie i męce, w jakiej książę Orleanu przebywał w Novarze ze swymi ludźmi; o śmierci markizy Montferratu i pana de Vendôme oraz o tym, jak po długich rozważaniach uzgodniono zawarcie pokoju, aby ratować oblężonych
- Lepiej by było dlań, aby uczynił, com mu doradzał, jako wyżej było widać, kiedy przybyliśmy do Asti, czyli wyruszyć, usuwając precz wszystkich bezużytecznych ludzi i połączyć się z królem, albowiem jego obecność mogłaby skłonić go po części do działań idących po jego woli, lub przynajmniej ci, których był pozostawił, nie cierpieliby tak okrutnie z przyczyny głodu, jako się zdarzyło, gdyż podjąłby owe postanowienie wcześniej, niźli wtedy, kiedy nie byłoby innej rady. Lecz arcybiskup Rouen157, który z początku przebywał przy nim w owej Novarze, i aby przysłużyć się owemu panu, przybył był do króla, uczestnicząc w owych sprawach, postulował doń, aby nie odchodził, albowiem pomoc zostanie mu udzielona; a opierał się na tym, co mu mówił kardynał z Saint-Malo, w którym pokładał wszelką ufność, zaś sentyment [ku niemu] kazał mu o tym mówić. Lecz byłem przekonany o czymś zgoła przeciwnym, jako iż nikt nie chciał powracać do bitwy, jeśli król by do niej nie stawał, on zaś nie miał na nią żadnej ochoty, albowiem rzecz dotyczyła tylko jednego miasta, które książę Orleanu pragnął utrzymać, zaś książę Mediolanu odzyskać, gdyż położone jest dziesięć mil od Mediolanu; a było koniecznym, aby jeden z nich otrzymał wszystko, bowiem w księstwie Mediolanu jest dziewięć czy dziesięć wielkich miast blisko położonych jedno przy drugim; lecz książę Mediolanu deklarował, iż jeśli by pozostawiono mu Novarę, a nie zażądano by odeń Genui, wtedy wszystko by dla króla uczynił.
- Wielokrotnie do Novary przywożono mąkę, z której to połowę po drodze tracono; a jednego razu158 została zrabowana jakimś sześćdziesięciu zbrojnym, prowadzonych przez niejakiego Châtillona159, młodego szlachcica z królewskiego dworu: niektórzy zostali ujęci, inni zdołali wejść [do miasta], inni z trudem uszli; a trudno było uwierzyć, aby takowa niedola dopadła ową kompanię z Novary, gdyż każdego dnia umierano tam z głodu, zaś dwie trzecie dopadła choroba160, a docierały, choć z wielkim trudem, żałosne zaszyfrowane listy. Wciąż dodawano im otuchy, a były to wszystko pozory; lecz ci, którzy zajmowali się sprawami króla, pragnęli bitwy, a nie zważali na to, iż nikt poza nimi jej nie chciał, wszyscy bowiem wielcy wodzowie, jako książę Oranii, który właśnie przybył, a w którym król w sprawach wojny pokładał wielce swą ufność, oraz wszyscy inni wodzowie wojenni, poszukiwali honorowego wyjścia przez układy, zważając na nadchodzącą zimę, i brakowało pieniędzy, a liczba Francuzów była niewielka, zaś wielu było złożonych chorobą, i wielu każdego dnia odchodziło bez pozwolenia, takoż i inni, którym król pozwolenia udzielał. Lecz wszelkie owe znaki nie mogły powstrzymać tych, o których powiadałem, od przekonania owego księcia Orleanu do pozostania [na miejscu], co naraziło go na wielkie niebezpieczeństwo; a opierali się na liczbie Niemców, co do których przekonywał baliw Dijon161, którego niektórzy prosili, by przyprowadził ich tylu, ilu by zdołał. A byliśmy kompanią [wielce] niespójną, o której każdy powiadał i pisał, co chciał.
- Ci, którzy nie pragnęli ugody, ani tego, by się zebrano razem dla jego omówienia, powiadali, jako król nie powinien tego rozpoczynać, lecz winien dać wypowiedzieć się nieprzyjaciołom, którzy takoż wcale nie chcieli rozpoczynać jako pierwsi. A czas wciąż płynął na nieszczęście tych z Novary, zaś listy nie mówiły już o niczym innym, jak o tych, którzy każdego dnia umierali z głodu i jako nie mogli już dłużej zdzierżyć niż dziesięć dni, a później osiem, po czym nastała pora, kiedy była mowa o trzech; lecz wcześniej minął już termin, który byli podali. A po prawdzie to i sto lat przed naszymi narodzinami nikt tak straszliwie nie cierpiał z głodu.
- W tych okolicznościach umarła markiza Montferratu162; a nastały w jej państwie pewne podziały w sprawie rządów, do których roszczenia zgłaszał markiz Saluzzo163, a z drugiej strony pan Konstantyn, wuj zmarłej markizy, będący Grekiem, zaś ona była córką króla Serbii, a oboje oni zostali pokonani przez Turka. Ów pan Konstantyn opanował zamek Casale i miał w swych rękach dwóch synów164, z których większy miał zaledwie dziewięć lat, będących dziećmi wspomnianego markiza [Bonifacego III] oraz owej mądrej i pięknej damy, zmarłej w wieku dwudziestu dziewięciu lat165, wielkiej zwolenniczki Francuzów. Inni usiłowali jeszcze przejąć rządy, a wiele o tym u króla mówiono z powodu tych, którzy ich wspierali. Nasz pan rozkazał mi tam się udać, aby ułożyć tę sprawę tak, aby zapewnić dzieciom [markizy] bezpieczeństwo wedle życzenia większej części kraju, obawiając się, aby spór ów nie przyczynił się do wezwania przez nich księcia Mediolanu; a usługi oddawane przez ów dom była dla nas wielce korzystne.
- Nie podobało mi się bardzo odejście bez wszczynania owych układów pokojowych; a dostrzegałem nieszczęścia, o których wam powiadałem, jako i zbliżającą się zimę. I obawiałem się, aby owi prałaci166 nie przyczynili się do nakłonienia do bitwy króla, będącego źle opatrzonym, jeśliby by nie przybyła moc cudzoziemskich [wojsk], jako Szwajcarów; a poza tym, gdyby nawet przybyli [w sile], o jakiej powiadali, to było niebezpieczeństwem dla króla powierzenie [swej osoby] w ich ręce, zaś nieprzyjaciele pozostawali wielce potężni, a kwaterowali w miejscu z natury obronnym i dobrze obwarowanym.
- Zważając na to wszystko, ośmieliłem się rzec królowi, jako zdaje mi się, iż pragnął wystawić swą osobę na wielce niepewny los dla miernego powodu; a winien był pamiętać, jako został narażony na zgubę pod Fornovo, lecz tam został do tego zmuszony, a tu żadnego przymusu nie było, i nie powinien porzucać [myśli] o jakiejś honorowej ugodzie z powodu opinii, jakoby nie należało by je pierwszemu wszczynać, a jeśliby zechciał, to sam ich przywiodę do rozmów tak, aby honor obu stron został zachowany. Odrzekł mi, abym pomówił [o tym] z panem kardynałem, co uczyniłem; lecz [ten] udzielił mi dziwacznych odpowiedzi, a pragnął bitwy, zaś zwycięstwo uważał wedle jego słów za pewne; a powiadał, jako zostało mu obiecane dziesięć tysięcy dukatów renty od księcia Orleanu dla jednego z jego synów167, gdyby ten uzyskał księstwo Mediolanu. Następnego dnia udałem się do króla po pozwolenie na udanie się do Casale, [znajdującego się w odległości] około półtora dnia [drogi]. Spotkałem pana de La Trémolle, któremu opowiedziałem o tej sprawie, jako iż pozostawał królowi bliskim, pytając, czy nie powinien na ten temat jeszcze z nim się rozmówić. Upewnił mnie, mówiąc, jako tak uczyni, gdyż każdy już pragnął powrotu.
- Król przebywał w ogrodzie: powtórzyłem owe słowa przed kardynałem, który rzekł, iż to on, jako człowiek Kościoła, winien rozpocząć. Rzekłem mu, iż jeśli on nie rozpocznie, to ja rozpocznę, gdyż sądzę, jako nie rozgniewałby się o to król, ani jego otoczenie. A na odchodnym rzekłem panu księciu Oranii, sprawującemu najważniejszą funkcję w wojsku, iż jeśli cokolwiek rozpocznę, wtedy go o tym powiadomię.
- I udałem się do Casale, gdzie zostałem przyjęty przez wszystkich z owego domu168, i przekonałem się, jako większa część z nich przystała do wspomnianego pana Konstantyna; a wydawało się wszystkim, iż dawałoby to więcej bezpieczeństwa dzieciom [markizy], jako iż [Konstantyn] nie mógł przejąć dziedzictwa, dopóki markiz Saluzzo wysuwał do owego [markizatu] roszczenia. Zwołałem wiele zgromadzeń, zarówno szlachty, jak i ludzi Kościoła i miast; a na ich postulat, lub większej ich części, ogłosiłem, jako król pragnął, aby pan Konstantyn pozostał przy swych rządach, gdyż zważając na potęgę królewską po drugiej stronie gór oraz sentyment, jaki kraj odczuwa do domu Francji, nie powinni sprzeciwiać się królewskiej woli.
- Około trzeciego dnia po moim przybyciu dotarł tu ochmistrz markiza Mantui169, kapitana generalnego Wenecjan, który to jako krewny wysyłał swe kondolencje z powodu śmierci rzeczonej markizy: a ów [ochmistrz] i ja poczęliśmy się układać co do [rozdzielenia] dwóch wojsk bez walki, gdyż sprawy do tego zmuszały. Król zaś stał obozem blisko Verceil170; lecz po prawdzie, to tylko przekroczył rzekę, ordynując kwatery dla swego wojska, źle zaopatrzonego w namioty i pawilony, jako iż mało ich miało, a te, które były, się poniszczyły, wszelako miejsce było nazbyt wilgotne, aby spędzić w nim zimę, która się zbliżała, zaś kraj był nizinny. Nasz pan kwaterował tam tylko przez noc i wycofał się następnego dnia do miasta; lecz książę Oranii tam pozostał, jako i hrabia Foix, hrabia Vendôme171, który zapadł na dezynterię i od niej umarł172, co stało się z wielką stratą, gdyż był urodziwym mężem, młodym i rozważnym; a pospieszył tu, bowiem krążyły pogłoski, jako dojść miało do bitwy, a on wcale z [naszym] królem na wyprawę do Włoch nie wyruszył. Ci właśnie tu pozostali, jako marszałek de Gié oraz wielu innych kapitanów; lecz główną siłą byli Niemcy, którzy odbyli ową wyprawę z królem, jako iż Francuzi niechętnie tu pozostali, będąc tak blisko miasta; a wielu z nich było złożonych niemocą, zaś wielu też było odeszło, jedni uzyskując pozwolenie, a inni bez pozwolenia.
- Z owego obozu aż do Novary było dziesięć wielkich mil włoskich, które równe były sześciu milom francuskim173; a [ziemia] w owym kraju była ciężka i grząska jak we Flandrii, a to z powodu rowów, ciągnących się wzdłuż dróg po jednej, jako i drugiej stronie, a są one głębokie, o wiele bardziej niż we Flandrii. Zimą wielce obfite są tu błota, a latem pył. Między naszym wspomnianym wojskiem a Novarą stała mała twierdza, zwana Borgo174, którą dzierżyliśmy; tamci zaś dzierżyli inną, zwaną Cameriano, położoną milę od ich obozu; a już [poziom] wody był [za] duży175 na przejście z jednego obozu do drugiego.
- Jako począłem mówić, ów ochmistrz markiza Mantui, przybyły do Casale, oraz ja, poczęliśmy [prowadzić] rozmowy. A mówiłem mu o powodach, dla których jego pan winien zrezygnować z owej bitwy, a widział, na jaką zgubę został on narażony podczas pierwszej [bitwy], a walczył dla ludzi, którzy nigdy nie dadzą mu wzrosnąć [w siłę], jakiekolwiek usługi by im nie oddał, i to on winien wszcząć układy, ja zaś bym mu dopomógł z naszej strony. Odrzekł mi, jako jego pan tego by pragnął, lecz trzeba, jako mi było rzeczone innym razem, abyśmy to my [Francuzi] rozpoczęli mówić jako pierwsi, zważając na to, iż liga ich, w której był papież, królowie Rzymian i Hiszpanii oraz książę Mediolanu, była większą [potęgą] od [tej naszego] króla176. A rzekłem, jako szaleństwem byłoby trzymać się tychże ceregieli, zaś winien jako pierwszy pójść [nasz] król, który tu stanął własną osobą, kiedy to inni mieli tu tylko swych namiestników, zaś niechbyśmy już, ja i on, jeśliby zechciał, rozpoczęli, skoro byliśmy mediatorami, lecz chciałbym być pewnym, aby jego pan sprawę podjął, i to żwawo. I zakończyliśmy na tym, iż wyślę następnego dnia trębacza do ich obozu, a napiszę do dwóch proweditorów weneckich, z których jeden zwał się pan Luca Pisani, a drugi pan Marco Trevisano, będących urzędnikami przydzielonymi do doradzania ich kapitanom oraz zajmowania się sprawami ich wojska.
- A wedle tego, co byliśmy ustalili, napisałem im, co w sedno rzekłem owemu ochmistrzowi; a miałem sposobność ciągnąć dalej mą funkcję dobrego mediatora, gdyż tak zostało to ustalone przy moim wyjeździe z Wenecji, a takoż i królowi byłoby to wielce miłe; zaś uważałem to za konieczne, jako iż zawsze znajdzie się dość ludzi, by zamieszać w sprawie, lecz mało się znajdzie takich, którzy mieliby sposobność i wolę, by razem uspokoić tak wielki spór, ani takich, którzy by znieśli tyle słów wypowiadanych na tych, którzy takowymi sprawami się zajmują; bowiem w takich wojskach jest wiele różnych opinii.
- Proweditorzy ci wielce się na owe wieści uradowali i napisali mi, jako pospieszą mi z odpowiedzią, a pocztą [kurierską] dadzą o tym znać do Wenecji. Spiesznie otrzymali odpowiedź177, zaś do obozu króla udał się pewien hrabia178, będący przy księciu Ferrary, który miał tam swych ludzi, albowiem jego starszy syn179 był [wcześniej] na żołdzie księcia Mediolanu, teraz zaś przebywał tutaj; a miał ów książę Ferrary innego syna przy królu. Ów hrabia kazał się zwać hrabią Albertynem, a przybył, by widzieć się z panem Janem Jakubem180, zaś zwrócił się do księcia Oranii, jako zostało to ustalone między ochmistrzem, o którym powiadałem, a mną [samym], mówiąc, jako otrzymał takowe zlecenie od markiza Mantui i dowódców oraz innych kapitanów przebywających w ich obozie, aby prosić o list żelazny dla rzeczonego markiza i innych, do pięćdziesięciu konnych, by mogli udać się na rozmowy z takowymi osobami, jakowych królowi spodoba się mianować, zaś ci tutaj wiedzieli dobrze, jako był powód, by udali się do króla i jego [otoczenia] jako pierwsi, a takoż i to, iż winni mu wyświadczyć ów honor; po czym poprosił o pozwolenie rozmówienia się z królem na osobności, co też uczynił.
- Zaś na stronie doradził, by nic z tego nie czynić, zapewniając, jako ich wojsko ogarnięte było wielkim strachem i wkrótce miało się przemieścić; a przez owe sekretne słowa wykazywał chęć złamania tegoż układu i brak woli do jego zawarcia czy poparcia, choć jego funkcja publiczna była taka, jako słyszeliście. A obecny był przy owych sekretnych rozmowach pan Jan Jakub de Trivulzio, wielki nieprzyjaciel księcia Mediolanu, który chętnie by owe [rozmowy] pokojowe zerwał; zaś w szczególności pan owego pana Albertyna, książę Ferrary, pragnął wojny z przyczyny wielkiej nieprzyjaźni, jaką odczuwał do Wenecjan z powodu ziem, które mu byli odebrali, jako Polesine i inne; a dołączył wśród owego wojska do wspomnianego księcia Mediolanu, który miał jego córkę za żonę.
- Skoro tylko król wysłuchał był owego hrabiego, kazał mnie wezwać, by odbyć naradę, czy winien wydać ów list żelazny, czy nie. Ci, którzy chcieli zerwać [układy] pokojowe, jako pan Jan Jakub i inni, którzy opowiadali się za księciem Orleanu, jako im się wydawało, wykazywali chęć do bitwy, lecz byli ludźmi Kościoła i nie znaleźli się na owej [naradzie]. Powiadali, jako byli przekonani, iż [tamci] zmieniali miejsce obozu i umierali z głodu; inni powiadali (a byłem jednym z nich), jako dopadnie nas głód wcześniej, niż ich, którzy przebywali w swym kraju, a których potęga była zbyt wielka, aby [poczęli] uciekać i dać się zniszczyć, a słowa te pochodziły od ludzi, którzy pragnęli, oby prowadzono walkę za ich [wzajemne] spory, zaś król wystawiał się w ich kompanii na zgubę. Jednakże, by nie przeciągać [sprawy], rzeknę, jako list żelazny został przyznany i wysłany181, zaś powiedziano, by dnia następnego o godzinie drugiej po południu ów książę [Oranii], marszałek de Gié, pan de Piennes i ja [sam] w ich kompanii, znaleźliśmy się między Borgo a Cameriano, blisko pewnej wieży, skąd tamci trzymali straż, i abyśmy tam razem rozmawiali.
- I znaleźliśmy się tam w doborowym towarzystwie zbrojnych; zaś ów markiz oraz pewien Wenecjanin182, który miał zwierzchność nad ich stratiotami, przybyli tam i wypowiadali się uczciwie, mówiąc, jako z ich strony pragnie się pokoju. A zostało postanowione, aby móc wypowiadać się swobodniej, iż dnia następnego przybędzie kilkoro z ich ludzi do naszego obozu, zaś król następnie wyśle swoich [ludzi] do ich [obozu] i wyznaczy innych; a tak też się stało.
- I przybył dnia następnego do nas w imieniu księcia Mediolanu pan Franciszek Bernard Visconti oraz sekretarz markiza Mantui183, zaś zastaliśmy wraz z nimi tych, których wymieniłem wraz z kardynałem [z] Saint-Malo. Zaczęliśmy układy pokojowe, a zapytaliśmy się o Novarę, w którym to mieście był oblegany książę Mediolanu; a takoż zapytaliśmy się o Genuę, mówiąc, iż jest to królewskie lenno, skonfiskowane przez rzeczonego księcia Mediolanu. Oni zaś się tłumaczyli, mówiąc, jako nic przeciw królowi nie czynili, poza swoją obroną, zaś ów książę Orleanu odebrał im rzeczone miasto Novara, rozpoczynając wojnę wraz [ze wsparciem] królewskich ludzi, a sądzili, jako ich pan nie uczyni nic z tego, o co prosiliśmy, lecz wszystko inne pragnęliby spełnić, co by się królowi spodobało. Przebywali tam przez dwa dni184, po czym powrócili do swego obozu, gdzie i my, czyli wspomniany marszałek de Gié, [pan] de Piennes i ja [sam], udaliśmy się, wciąż na prośbę owych dwóch [wyżej] wymienionych185.
- Bylibyśmy zadowoleni, gdyby Novara została przekazana w ręce ludzi króla Rzymian, przebywających w ich obozie, a których wodzami byli: pan Jerzy de Pietraplana186 i pan Fryderyk Kappeller oraz niejaki pan Hans187, bowiem mogliśmy ich wspomóc tylko wydając bitwę, której nie pragnęliśmy wcale; a zaproponowaliśmy, aby księstwo Mediolanu było uznane za lenno cesarza, a po to, aby honorowo się z tego wycofać.
- Wiele kursów tam i z powrotem miało miejsce od nas do ich obozu i od nich do naszego, a bez rezultatu; lecz ja [sam] pozostawałem wciąż w ich obozie, bowiem taka była wola króla, który nie chciał niczego zrywać. Na koniec tam powróciliśmy; a na dodatek przybył tu przewodniczący de Ganay, aby przemówić po łacinie, wraz z niejakim panem de Morvilliers, baliwem Amiens, gdyż wtenczas mówiłem łamaną włoszczyzną, a byliśmy przy redagowaniu na piśmie naszych artykułów.
- A nasz sposób działania był taki, iż skoro przybywaliśmy do kwater owego księcia, wychodził wraz z księżną nam naprzeciw, aż do końca galerii; a my stawaliśmy wszyscy przed nim u wejścia do jego komnaty, gdzie znajdowały się dwa rzędy krzeseł, ustawionych jedne naprzeciw drugich, zaś blisko siebie. Tamci siadali po jednej stronie, zaś my po drugiej. Pierwsi siadali po swej stronie: [przedstawiciel] króla Rzymian, ambasador Hiszpanii, markiz Mantui, dwaj proweditorzy weneccy, ambasador Wenecji, po czym książę Mediolanu, jego żona, a jako ostatni ambasador Ferrary. Zaś z ich strony mówił tylko ów książę, zaś z naszej strony jeden [ambasador]. Lecz nie jest w naszej naturze mówić tak wzniośle jako tamci czynili, a mówiliśmy czasami we dwóch albo i trzech naraz, aż ów książę wołał: Hola, jeden naraz!.
- Kiedy nadeszła pora na ułożenie artykułów, wszystko to, na co się zgodzono, zostało zaraz spisane przez jednego z naszych sekretarzy188, jako i jednego z ich, z na odchodnym obaj sekretarze przeszli do odczytania, jeden po włosku, drugi po francusku, co czyniono takoż przy następnym zgromadzeniu, aby stwierdzić, iż niczego nie zmieniono, oraz aby nie przeciągać; a jest to dobry sposób na załatwienie wielkiej sprawy. Układy owe trwały około piętnastu dni lub dłużej; lecz już pierwszego dnia, jak poczęliśmy się układać, ugodzono się co do tego, iż pan Orleanu może odejść z tego miejsca, zaś zawarliśmy tego dnia rozejm, który dzień po dniu był przedłużany aż do [zatwierdzenia] pokoju189. A dla bezpieczeństwa owego księcia, markiz Mantui oddał się jako zakładnik w ręce hrabiego Foix, a uczynił to chętnie, lecz bardziej dla sprawienia [nam] przyjemności niźli dla [uśmierzenia naszych] obaw; lecz nasamprzód kazał nam przysiąc, jako uczciwie przystąpiliśmy do układów pokojowych, a nie uczyniliśmy tego tylko dla oswobodzenia owego księcia Orleanu.
- Rozdział 17
- Jak książę Orleanu i jego kompania zostali uwolnieni dzięki układom, o ciężkiej niedoli w Novarze, gdzie byli oblężeni, i o przybyciu Szwajcarów na pomoc królowi i panu Orleanu
- Słyszeliście zapewne, jako wcześniej baliw Dijon został był wysłany do Szwajcarów, do wszystkich ich kantonów, a to w celu zebrania do pięciu tysięcy Niemców, którzy w chwili odejścia księcia Orleanu z owej twierdzy Novara, jeszcze nie przybyli, a gdyby przybyli, to wedle mnie z całą pewnością doszłoby do walki; i choć była pewność, jako [kompania ta] przyjdą w liczbie większej niż ta, o którą proszono, to nie można było czekać z powodu straszliwego głodu panującego w owej twierdzy, gdzie umarło dobrych dwa tysiące ludzi, tak z głodu, jak i powalonych niemocą, zaś pozostali byli tak wychudzeni, aż wyglądali więcej na martwych niż na żywych; a myślę, jako nigdy ludzie nie musieli znosić takowego głodu, jeśli pominąć oblężenie Jerozolimy191. Gdyby Bóg dał im dość rozumu, by zechcieli sprowadzić do środka zboże, rosnące wokół owego miasta, kiedy nasamprzód doń wkroczyli, wtedy nigdy nie doszłoby do takowej niedoli, zaś ich nieprzyjaciele musieliby zwijać oblężenie z wielkim dla siebie wstydem.
- Trzy czy cztery dni po wyjeździe rzeczonego księcia Orleanu z owej Novary192 ugodzono się z obu stron, jako wszyscy zbrojni mogli ją opuścić193, a mianowano markiza Mantui i pana Galeazego de Sanseverino wodzami tak wojska weneckiego, jak i [wojska] księcia Mediolanu, aby je poprowadzić bezpiecznie, co uczynili; zaś twierdza pozostała w rękach mieszczan, którzy złożyli przysięgę nie wprowadzać do niej ani Francuzów, ani Włochów, dopóki traktat nie zostanie zawarty. I w zamku pozostało trzydziestu ludzi, którym to książę Mediolanu pozwolił zaopatrywać się w żywność za ich pieniądze, lecz w ilości potrzebnej tylko na każdy dzień.
- A nikt nie mógłby uwierzyć, gdyby tego nie widział, w jakiej nędzy znajdowali się ci, którzy stąd wychodzili. Mało koni wyjeżdżało, gdyż wszystkie [pozostałe] zostały zjedzone, a nie było nawet sześciuset ludzi, którzy potrafiliby się obronić, choć wyszło dobrych pięć tysięcy pięciuset194. Wielu ich zalegało wzdłuż drogi , którym to sami nieprzyjaciele udzielali pomocy. Wiem, iż uratowałem ich dobrych pięćdziesięciu za jednego skuda pod dzierżonym przez nieprzyjaciół małym zamkiem zwanym Cameriano, gdzie rozłożyli się w ogrodzie, a którym to podano zupę, zaś umarł z nich tylko jeden; a w drodze umarło ich czterech, gdyż było dziesięć mil z Novary do Verceil, gdzie się kierowali. Król okazał pewne miłosierdzie wobec tych, którzy dotarli do owego Verceil, wyznaczając osiemset franków do rozdzielenia na jałmużnę oraz opłacenia poborów zarówno zmarłym, jak i żywym, a takoż i Szwajcarom, których dobrych czterystu zmarło, lecz jakichkolwiek starań by nie podjęto, to w owym Verceil umarło dobrych trzystu ludzi, jedni z nadmiaru jedzenia, inni z chorób, a wielu w miejskich rynsztokach.
- A około tego czasu, kiedy wszyscy oni wychodzili, poza tymi trzydziestoma, których pozostawiono w zamku, lecz każdego dnia któregoś ubywało, Szwajcarzy w liczbie ośmiu czy dziesięciu tysięcy ludzi przybyli do naszego obozu, w którym już przebywało ich jakieś dwa tysiące, służących podczas wyprawy neapolitańskiej. Inni pozostali pod Verceil w liczbie około dziesięciu tysięcy, a odradzano królowi, by pozwolił na połączenie tychże dwóch oddziałów, liczących dobre dwadzieścia dwa tysiące ludzi, a sądzę, jako nigdy jeszcze nie znalazło się razem tylu ludzi z jednego kraju. A wedle opinii ludzi, którzy ich znali, mało ludzi zdolnych do walki pozostało w ich kraju: a większa część z nich wkroczyła tu wbrew naszej woli, a trzeba było zamknąć wejścia do Piemontu, aby ich więcej nie przechodziło, inaczej nawet niewiasty i dzieci by przyszły.
- Można się było zapytać, czy owe przyjście wynikało z wielkiej miłości, zważając, jako zmarły król Ludwik wyświadczył im wiele dobra i dopomógł w wykazaniu się w chwale, jako i w ich reputacji. Prawdą jest, jako kilku starszych żywiło sentyment do króla Ludwika, a było wśród nich wielu kapitanów, liczących więcej niż siedemdziesiąt dwa lata, służących jako kapitanowie przeciwko księciu Karolowi Burgundzkiemu; lecz najważniejszą przyczyną była ich chciwość oraz ich wielka nędza, jako iż dwa z ich kantonów zadeklarowały się przeciw nam, zaś były nimi Berno i Schwyz195. I przybyli wszyscy żołnierze, których mieli196, a tylu wspaniałych ludzi nigdym wcześniej nie widział, a wydało mi się niemożebnym, aby móc ich pokonać, jeśli nie głodem, chłodem lub inną przypadłością.
- A zatem trzeba nam powrócić do sedna tegoż traktatu. Książę Orleanu, który już spędził osiem czy dziesięć dni na odpoczynku i przyjmowaniu najróżniejszych gości, a zdawało mu się, iż niektórzy powiadali, jako tyluż ludzi, których miał ze sobą w Novarze, dało się sprowadzić do tej [jakże smutnej] konieczności, wyrażał się głośno o potrzebie walki, a powiadało to wraz z nim jeden czy dwóch takich, jak pan de Ligny i arcybiskup Rouen, zajmujących się swymi sprawami, oraz dwóch czy trzech osobników o niskiej kondycji; a przekonali kilku Szwajcarów, którzy zaoferowali swe usługi do walki. Nie było żadnej ku temu przyczyny, gdyż król nie miał już w twierdzy nikogo poza dwudziestoma czy trzydziestoma ludźmi w zamku. Nie było takoż i powodu do bitwy, albowiem królowi nie zależało na żadnym sporze, a rozważał walkę tylko dla ocalenia osoby tegoż księcia oraz innych jego sług i poddanych. Nieprzyjaciele byli wielce potężni, a niemożebnym było następować na nich w ich obozie, tak był otoczony fosami pełnymi wody, i położony był w dobrym miejscu; zaś bronić się im mogło być dane tylko przed nami, gdyż tych z miasta już się nie obawiali. Było ich dobrych dwa tysiące ośmiuset, zbrojnych od stóp do głów, pięć tysięcy lekkiej jazdy, jedenaście tysięcy pięciuset Niemców197 prowadzonych przez dobrych wodzów, jako pana Jerzego de Pietraplana, pana Fryderyka Kappellera i pana Hansa oraz innych, a była tam takoż wielka liczba piechurów; i wydaje się, iż nierozważnym byłoby mówić, jako można na nich było znienacka nastąpić, lub zmusić do ucieczki. Inna też była wielka obawa w tym, iż jeśli by wszyscy Szwajcarzy znaleźli się razem, wtedy mogli by pochwycić króla i wszystkich majętnych mężów, znajdujących się w jego kompanii, będący w porównaniu z nimi wielce osłabieni, aby ściągnąć ich do ich kraju; a zapowiedź tego było nam dane ujrzeć, jako zobaczycie, przy okazji zawierania pokoju.
- Rozdział 18
- Jak został zawarty pokój pomiędzy królem i księciem Orleanu z jednej strony, a nieprzyjaciółmi z drugiej, i o warunkach i artykułach w tym pokoju zawartych
- Istotą rzeczy było to, iż książę Mediolanu odda królowi usługi, a to przeciw wszystkim [jego wrogom], wysyłając z Genui w tejże chwili dwie nawy, by udały się na odsiecz [załodze] zamku neapolitańskiego, wciąż się trzymającego, a w następnym roku trzy [kolejne]; zaś własną osobą miał służyć na nowo królowi w odbiciu królestwa [Neapolu] w przypadku, gdyby król doń powrócił, zezwalając królewskim ludziom na przejście. A w przypadku, gdyby Wenecjanie nie zatwierdzili pokoju w ciągu dwóch miesięcy, a chcieli wspierać dom aragoński, miał wtedy służyć królowi przeciwko nim w zamian za to, iż wszelkie ziemie, które król im odbierze, jemu zostaną przekazane, a zaangażuje do tego własną osobę i swych poddanych. A umorzy królowi osiemdziesiąt tysięcy dukatów ze stu osiemdziesięciu tysięcy, które był mu pożyczył w trakcie odbytej przez króla wyprawy; zaś dla bezpieczeństwa miał wydać dwóch zakładników genueńskich. A zameczek [genueński]199 został wydany w ręce księcia Ferrary, jako neutralna część, na dwa lata; a książę [Mediolanu] opłacić miał połowę straży, stacjonującej w owym zameczku, zaś król drugą [połowę]; a gdyby z Genui książę Mediolanu czynił cokolwiek przeciw królowi, wtedy ów książę Ferrary mógł zamek przekazać królowi. A miał wydać dwóch innych zakładników z Mediolanu, których wydał: a takoż byłby uczynił i z tymi z Genui, gdyby królowi tak się nie spieszyło z odejściem, lecz skoro tylko ujrzał go odchodzącym, uchylił się od tego.
- Skoro powróciliśmy po zaprzysiężeniu owego pokoju przez księcia Mediolanu, zaś Wenecjanie przyznali sobie dwa miesiące na jego przyjęcie lub nie, jako iż więcej nie chcieli doń się przyłożyć, nasz pan takoż ów pokój zatwierdził, a dnia następnego postanowił wyruszyć, mając już wielką chęć na powrót do Francji, jak i cała jego kompania. Lecz nocą Szwajcarzy przebywający w naszym obozie odbyli wiele narad, a każdy z ludźmi ze swego kantonu, uderzyli w bębny i utworzyli swój krąg, który jest jakby ich radą. O tych sprawach dowiedziałem się od Lornaya, który bywał przedtem jednym z ich wodzów i wciąż nim pozostawał, a dobrze ich język rozumiał; a legł spać w obozie, lecz nocą udał się, by ostrzec króla.
- Jedni powiadali, by ująć króla wraz z całą jego kompanią, inaczej mówiąc bogaczami. Inni się z nimi zgadzali, lecz aby zażądać odeń tylko zapłaty za trzy miesiące, mówiąc, jako tak zostało to obiecane przez króla, jego ojca, iż za każdym razem, kiedy opuszczą swój kraj z chorągwiami, taką zapłatę winni otrzymać. [Jeszcze] inni chcieli, by ująć tylko znacznych, nie tykając króla, a gotowi byli to przeprowadzić, mając już wielu swych ludzi w mieście; lecz zanim [plan] udało im się dokończyć, król już [stamtąd] wyjechał200, kierując się na Trino, miasto [należące do] markiza Montferratu. Jednakże [Szwajcarzy] się mylili, gdyż obiecaną mieli zapłatę za jeden miesiąc; zaś służyli oni tylko przez pięć dni. Na koniec ugodzono się z nimi; lecz wcześniej ujęli baliwa Dijon oraz owego Lorneya (a byli to ci, którzy z nami byli w Neapolu), którzy zawsze byli ich wodzami, aby uzyskać zapłatę dla siebie na odchodnym za piętnaście dni; lecz inni uzyskali zapłatę za trzy miesiące, zaś całość [kosztów] wzrosła do pięciuset tysięcy franków. Przyjęli gwarancje oraz zakładników. A wszystko to zdarzyło się z [winy] samych Francuzów, którzy dali im takową sposobność, zaś jeden z ich kapitanów przybył ostrzec księcia Oranii, który [z kolei] przekazał to królowi; a stało się tak wbrew [postanowieniom] owego pokoju.
- Kiedy to król przybył do Trino, odesłał do owego księcia Mediolanu wspomnianego marszałka Gié, przewodniczącego de Ganay i mnie [samego]201, aby ten zechciał przybyć do naszego pana, by z nim się rozmówić; a wykazaliśmy mu liczne racje, dla których winien był przybyć, w tym i tę, jako byłoby to prawdziwe potwierdzenie pokoju. On przekazał nam liczne powody idące w stronę przeciwną, a tłumaczył to słowami, które pan de Ligny był wypowiedział, jako należało go pochwycić, kiedy przebywał przy królu w Pawii, oraz innymi słowy, wypowiedzianymi przez kardynała [z Saint-Malo], w którym to król pokładał całą swą ufność. Prawdą jest zaiste, jako wiele szalonych słów zostało wypowiedzianych, od kogokolwiek by nie pochodziły202; lecz wtenczas król pragnął być mu przyjacielem. Przebywał [ów książę] w miejscu zwanym Robbio; a pragnął zaiste mówić, [lecz] z barierą lub rzeką między nimi dwoma. Kiedy król usłyszał tę odpowiedź, skierował się na Chieri203, gdzie zatrzymał się na jedną lub dwie noce i ruszył w drogę, by przejść przez góry; mnie zaś odesłał do Wenecji, a innych do Genui, by uzbroić owe dwie nawy, obiecane przez rzeczonego księcia Mediolanu; lecz ten nic z tego nie wykonał, a pozwolił im poczynić wiele wydatków i wiele przygotowań, po czym powstrzymał ich przed wypłynięciem, zaś owe dwa statki, zamiast dotrzymać obietnicy, wysłał przeciw nam.
- Rozdział 19
- Jak król odesłał pana dArgenton do Wenecji w sprawie warunków pokoju, które Wenecjanie odrzucili, i o oszustwach księcia Mediolanu
- Przekazałem im swe posłanie207; doża odrzekł mi, iż jestem tu mile widziany i jako spiesznie udzieli mi odpowiedzi, skoro naradzi się ze swym senatem. Przez trzy dni chodzili w wielkich procesjach i rozdawali szczodrze jałmużny oraz słuchali publicznych kazań, prosząc Pana Naszego [Boga], by dał im łaskę wysłuchania słusznej rady; zaś mówiono mi, iż często tak czynią. A po prawdzie, to wydaje mi się, iż jest to miasto najbardziej skłaniające się ku sprawom kościelnym, jakie kiedykolwiek widziałem, mające kościoły najlepiej pobudowane i ozdobione; a w tym są równi mieszkańcom Rzymu, zaś sądzę, jako stąd się bierze wielkość ich Signorii, która jest godna tego, by wzrastać, niż aby się kurczyć.
- Aby zakończyć rzecz o mej misji, [dodam], jako przez piętnaście dni czekałem na odpowiedź208, która była odmowna we wszystkich mych postulatach, a powiedziano mi, jako żadnej wojny z [naszym] królem nie prowadzono, a to, co się zdarzyło209, miało miejsce tylko w celu wspomożenia ich sojusznika, księcia Mediolanu, którego [nasz] król chciał zniszczyć. A pozwolili na rozmowę na osobności pomiędzy mną a dożą, który ofiarował mi korzystny układ, wedle którego król Ferdynand za zgodą papieża miał złożyć hołd [naszemu] królowi z królestwa [Neapolu] i płaciłby mu co roku pięćdziesiąt tysięcy dukatów, jako i pewną sumę w gotówce, którą oni by pożyczyli210. A w zamian za ową pożyczkę oczekiwali pozostawienia w ich rękach twierdz w Apulii, jak Brindisi, Otranto, Trani i innych. Poza tym don Ferdynand dla bezpieczeństwa przekazałby lub pozostawiłby [naszemu] królowi kilka twierdz w owym regionie Apulii; a myśleli o Tarencie, który [nasz] król wciąż jeszcze dzierżył, zaś oddaliby dodatkowo jedną lub dwie. A tłumaczyli w ten sposób przekazanie ich w tymże regionie, iż był on najbardziej od nas oddalony i położony w miejscu mogącym służyć [za przyczółek] przeciwko Turkowi, o czym [nasz] król głośno mówił, kiedy wkraczał do Włoch, twierdząc, jako w tym celu przedsięwziął ową wyprawę i aby być w pobliżu; a było to [z ich strony] wielce złośliwe twierdzenie, będące [na dodatek] kłamliwe, a przed Bogiem niemożebnym byłoby ukrywać myśli. Poza tym doża Wenecji proponował mi, iż jeśli [nasz] król zechciałby przedsięwziąć cokolwiek przeciw owemu Turkowi, miałby [do tego] dość twierdz w tejże okolicy, a całe Włochy by się do tego przyłożyły, zaś król Rzymian ze swej strony wystąpiłby zbrojnie, a [nasz] król i oni sami trzymaliby całe Włochy, i nikt by się nie przeciwstawił temu, co by rozkazali, oni zaś ze swej strony służyliby [naszemu] królowi na ich własny koszt ze stu galerami [na morzu] oraz pięcioma tysiącami konnych na lądzie.
- Pożegnałem się z dożą i Signorią211, mówiąc, jako zdam o tym raport. Powróciłem do Mediolanu i zastałem księcia Mediolanu w Vigevano, gdzie przebywał takoż jako ambasador ochmistrz królewski, znany jako Rigault212. Książę ów wyszedł mi naprzeciw, pozorując polowanie, jako iż w ten sposób okazują oni honory ambasadorom. Zakwaterował mnie w swym zamku z wielkimi honorami. Prosiłem go, bym mógł rozmówić się z nim na osobności; rzekł mi, iż tak uczyni, lecz dawał oznaki, jako tego nie pożądał. A chciałem go przycisnąć co do owych statków, które był nam obiecał na mocy traktatu z Verceil, będących w stanie wyjścia w morze (a zamek w Neapolu jeszcze się wciąż trzymał), a udawał, iż je przekaże.
- Zaś w Genui w imieniu króla przebywali: jego ochmistrz Perron de Baschi oraz Stefan de Nves, którzy do mnie napisali, skoro dowiedzieli się o mym tam przybyciu, skarżąc się na oszustwa księcia Mediolanu, który udawał, iż przekazuje im statki, a wbrew temu wysyłał dwa z nich przeciw nam. Pewnego dnia zarządca Genui213 odpowiedział, jako nie zniesie, aby na owe statki zaokrętowali zbrojni Francuzi, a na każdy [z nich] może ich wejść tylko po dwudziestu pięciu, oraz czynił wiele innych wymówek tego typu, udając i oczekując wieści o poddaniu się zamku w Neapolu, co do którego ów książę [Mediolanu] dobrze wiedział, jako żywności starczy w nim na około jednego miesiąca; zaś wojsko, które formowało się w Prowansji, nie było dość liczne, aby móc ruszyć na odsiecz bez owych dwóch statków. Albowiem nieprzyjaciele posiadali pod owym zamkiem wielką armadę, złożoną zarówno z ich [statków], jak i [tych] Wenecjan, oraz [należących] do króla Hiszpanii214.
- Przez trzy dni pozostawałem przy owym księciu215. Pewnego dnia216 zgromadził swą radę, okazując gniew, iż nie wystarcza mi jego odpowiedź dotycząca tychże statków, zaś na mocy traktatu z Verceil obiecał był co prawda służyć owymi dwoma statkami, lecz nie obiecał był wcale, aby nań mogli zaokrętować Francuzi. Na to mu odparłem, jako jego odpowiedź wydaje mi się wielce żałosna, a jeśli zdarzyło by mu się użyczyć mi dobrej mulicy, aby móc przebyć góry, to cóż by to dla mnie znaczyło, jeśli bym mógł tylko prowadzić ją ręką, patrząc na nią, a nie mogąc jej dosiąść? Po długich rozmowach udał się ze mną na osobną galerię: tam ukazałem mu trud, który ja i inni włożyliśmy do [ułożenia] owego traktatu z Verceil oraz niebezpieczeństwo, na jakie nas narażał, działając wbrew [jego zapisom] i powodując w ten sposób utratę przez króla jego zamków, co powodowało całkowitą utratę królestwa [Neapolu], a oznaczało to wieczną nienawiść między królem a nim [samym]; a w zamian [za odstąpienie od tego], ofiarowałem mu księstwo Tarentu wraz z księstwem Bari, które już dzierżył217. Opisałem mu niebezpieczeństwo, na jakie i on sam się narażał, i całe Włochy, dając zgodę na zajęcie owych twierdz w Apulii przez Wenecjan. Przyznał mi rację we wszystkim, a w szczególności co do Wenecjan; lecz na sam koniec rzekł mi, jako nie mógł uzyskać pewności ani ufności co do króla.
- Po owych spotkaniach, pożegnałem się z rzeczonym księciem, który odprowadził mnie pół mili, a na odchodnym wymyślił największe kłamstwo, jeśli można w ten sposób mówić w przypadku władców; a zdawało mu się, jako wracałem ogarnięty melancholią. Wtedy nagle mi rzekł, jak człowiek, który zmienia zdanie, iż chciał mi okazać przyjaźń, aby król mógł przyjąć mnie z radosnym obliczem; a następnego dnia wyśle pana Geleazego (co mogło znaczyć wszystko, kiedy go wymienił), by spowodował wypłynięcie owych statków i dołączenie ich do naszej armady, zaś chciał jeszcze wyświadczyć tę usługę królowi i ocalić jego zamek w Neapolu, a czyniąc to, pragnął uratować dlań królestwo (a prawdę powiadał, gdyby tylko to uczynił); zaś kiedy by wypłynęli, napisze mi to własną ręką, aby przeze mnie król uzyskał owe wieści jako pierwszy i ujrzał, jako wyświadczyłem mu tę usługę, a kurier do mnie dołączy, zanim dotrę do Lyonu.
- I z tą dobrą nadzieją odjechałem i począłem przebywać góry, a wypatrywałem kuriera podążającego [jakoby] w ślad za mną, wierząc, jako będzie to ten, który winien dostarczyć mi wspomniane listy, choć miałem pewne wątpliwości, znając [owego] męża. Dotarłem do Chambéry, gdzie zastałem pana Sabaudii218, który przyjął mnie dobrze i zatrzymał na jeden dzień; po czym dotarłem do Lyonu219, nie doczekując się mego kuriera. Złożyłem raport o wszystkim królowi, który tam wówczas przebywał, uczestnicząc w zabawach i grach220; a żadne inne sprawy go nie zajmowały.
- Ci, którzy okazywali gniew o pokój z Verceil, wielce się uradowali z oszustwa, które nam był zgotował ów książę Mediolanu, zaś wzrósł ich autorytet; a zmyli mi głowę, jako jest w zwyczaju na dworach władców w podobnych przypadkach; i byłem tym dość przejęty. Opowiedziałem królowi i przedstawiłem na piśmie ofertę, którą Wenecjanie mu uczynili, o której to już wcześniej usłyszeliście, a co do której nie przywiązywał żadnego znaczenia, zaś jeszcze mniej kardynał z Saint-Malo, który to wszystkim zarządzał. Jednakże rozmówiłem się z nim raz jeszcze, gdyż wydawało mi się, jako lepiej byłoby przyjąć ich ofertę niż wszystko stracić; a na dodatek nie widziałem zupełnie ludzi zdolnych poprowadzić takowe przedsięwzięcie, a nie wzywali takoż, lub najrzadziej, jak tylko można, nikogo, kto mógłby im w tym dopomóc. Król by i zechciał, lecz obawiał się, czy by to nie spodobało się tym, w którym pokładał ufność, a w szczególności tym, którzy zajmowali się jego finansami, jako wspomniany kardynał, jego bracia i krewni221.
- A jest to piękny przykład dla książąt, jako iż trzeba byłoby, aby sami podejmowali trud prowadzenia swych spraw i powoływali co najmniej sześciu [doradców], a czasami [należało] wezwać i innych, wedle [właściwych] spraw, a utrzymywać ich wobec siebie niemalże w równości; albowiem, jeśli znalazłby się jeden tak wielki, iż inni się go obawiają (jako czynił i czyni do dziś król Karol VIII, który zawsze takowego miewał), ten zaś jest rzeczywistym królem i władcą, a [nasz] pan okazuje się źle obsłużonym, jako i przez jego zarządców, którzy dobrze zajmują się swymi sprawami, zaś jego własnymi już źle; a z tej przyczyny cieszył się on mniejszym szacunkiem222.
- Rozdział 20
- Jak król po powrocie do Francji zapomniał o tych, którzy pozostali w Neapolu, i jak umarł pan delfin, po którym król i królowa byli w wielkiej żałobie
- Po pobycie w Lyonie trwającym dwa miesiące lub około tego, dotarły doń wieści, jako pan delfin, jego jedyny syn, znalazł się w niebezpieczeństwie śmierci. Trzy dni później dowiedział się, iż umarł223. Król doświadczył żałoby, jako bywa, lecz ona trwała krótko; zaś matka [delfina], królowa Francji i księżna Bretanii, znana jako Anna, doświadczyła najgłębszej żałoby, jaka możliwa była dla niewiasty; ta zaś trwała długo. A myślę, jako poza naturalną miłością, jaką matki mają w zwyczaju odczuwać przy stracie swych dzieci, to serce jeszcze jej mówiło o pewnym [innym] nadchodącym nieszczęściu. Dla króla, jej męża, krótko trwała owa żałoba, jako zostało powiedziane, a chciał ją przygasić tańcami, przed nią wyprawianymi; zaś przybyli pewni młodzi panowie oraz szlachetnie urodzeni, których król do niej sprowadził, w stroju do tańca, a między nimi i książę Orleanu, mający około trzydziestu czterech lat224; lecz sprawiło to rzeczonej damie straszliwy ból, gdyż zdało jej się, jako okazywał radość z powodu tej śmierci, albowiem był on teraz najbliższym [odziedziczenia] korony po królu225; a z tej przyczyny długo później do siebie nie mówili.
- Delfin ów miał około trzech lat, a był dziecięciem urodziwym i w słowach śmiałym, zaś nie obawiał się tych rzeczy, których dzieci w jego wieku zwykłe się obawiać; a powiadam wam, iż z tej to przyczyny łatwo przeszła żałoba ojcu, żywiącemu już wtedy obawy, aby dziecię wcześnie nie dorosło, zaś rozwijając swą naturę, nie umniejszyło jego władzy i potęgi; bowiem nie było nigdy męża równie miernego ciałem i rozumem, jak ów król, lecz był [przy tym] tak zacnym, iż niemożebnym byłoby znaleźć lepszą istotę.
- Spójrzcie zatem, jakich nieszczęść doznają wielcy królowie i książęta, obawiający się własnych dzieci.
- Żadna istota nie jest wolna od cierpienia, a wszyscy spożywają swój chleb [pozyskany] w trudzie i pocie, jako Pan Nasz [Bóg] im był obiecał zaraz po stworzeniu człowieka i lojalnie dotrzymał wobec wszystkich ludzi; lecz trudy i cierpienia się różnią, a te cielesne są najmniejsze, zaś te zmysłowe najcięższe. Te u mądrych są jednego rodzaju, a u głupich innego, lecz głupi znosi o wiele bardziej boleści i cierpienia od mądrego, choć wielu wydaje się inaczej, a zaznaje takoż i mniej pocieszenia. Biedacy, którzy pracują i trudzą się, by wyżywić ich samych i swe dzieci oraz płacą podatki oraz inne zobowiązania swym panom, winni żyć w wielkiej beznadziejności, jeśli wielcy władcy i panowie mają tylko wszelkie przyjemności tego świata, oni zaś wszelki trud i nędzę; lecz rzecz ma się inaczej, gdyż, jeślibym chciał wziąć się za opisanie cierpień będących udziałem ludzi, zarówno mężów, jak i niewiast i to zaledwie od trzydziestu lat, napisałbym całą księgę. Nie mówię o tych, którzy znajdują się w tych stanach, co ci opisani w księdze Boccaccia228, lecz o tych, u których znać wszelkie bogactwa, zdrowie i pomyślność; a ci, którzy z nimi nie obcowali tak z bliska jako ja, uznawali ich za wielce szczęśliwych. A przecie widziałem wiele razy, jako ich troski i boleści miały tak nikłe powody, iż z wielkim trudem zechcieliby uwierzyć temu ci, którzy z nimi się nie stykają, a [powody owe] opierają się na podejrzeniach i donosach, co jest ukrytą zarazą, panującą w domach wielkich władców, a z czego wynikają nieszczęścia zarówno dla ich osób, jak i dla ich sług i poddanych; a tak skracają sobie tym żywot, iż z trudem znalazłoby się króla we Francji od czasów Karola Wielkiego, który by przekroczył sześćdziesiąt lat229.
- To z powodu tychże podejrzeń król Ludwik, zbliżając się ku końcowi [życia], zapadł na taką, odmienną chorobę, iż uważał się już za martwego. Jego ojciec Karol VII, który tyle wspaniałych rzeczy we Francji poczynił, będąc złożony chorobą, wyobrażał sobie, iż chce się go otruć: przez to nie chciał zupełnie jeść. Inne podejrzenia miał król Karol [VI], który oszalał. A wszystko przez donosy, zaś niesprawdzanie ich winno się uważać za wielki błąd książąt, kiedy są tam rzeczy, które ich dotyczą, a nawet wtedy, gdy sprawy nie mają zbyt wielkiego znaczenia, gdyż w ten sposób nie będą ich otrzymywać tak często; a trzeba sprawdzić to w obecności jednego wobec drugiego, czyli oskarżyciela wobec oskarżonego, a tym sposobem nie byłoby donosu nie będącego prawdziwym. Lecz niektórzy są tak głupi, iż obiecują i przysięgają, niczego nie mówić, a tym sposobem noszą niekiedy w sobie owe lęki, o których mówię, a takoż nienawidzą najczęściej najlepszych i najwierniejszych ze sług, a działają na ich szkodę za namową i donosami najpodlejszych, czyniąc wiele zła i wielkie szkody swym poddanym.
- Rozdział 21
- Jak dotarła do króla wieść o utracie zamku neapolitańskiego, o poddaniu twierdz Florentczyków różnym ludziom, o traktacie w Estelle w Apulii, o wielkich stratach Francuzów i o śmierci króla Ferdynanda Neapolitańskiego
- Inna hańba mu się przydarzyła, albowiem niejaki Entragues, dzierżący cytadelę w Pizie, wielce warowną i trzymającą owe miasto w posłuszeństwie, wydał ją ów Entragues Pizańczykom, co stało się wbrew przysiędze złożonej przez króla, który dwukrotnie przysięgał owym Florentczykom, jako zwróci im wspomniane miasto i inne twierdze, jak Sarzana, Sarzanella, Pietrasanta, Ripafratta i Motrone, które Florentczycy byli przekazali [naszemu] panu będącemu w wielkiej potrzebie i konieczności [ich posiadania] w chwili jego przybycia do Włoch, dając mu takoż sto dwadzieścia tysięcy dukatów, z których tylko trzydzieści tysięcy pozostało do zapłaty. W kilku innych miejscach była o tym mowa. Lecz wszystkie te twierdze zostały sprzedane. Genueńczycy nabyli Sarzanę i Sarzanellę, które im sprzedał pewien bastard de Saint-Pol234. Pietrasantę sprzedał jeszcze ów Entragues Lukkańczykom, zaś Ripafrattę Wenecjanom; a wszystko to miało miejsce z wielką hańbą króla i jego poddanych, oraz jego szkodą, czego [dowodziło] pogodzenie się z utratą królestwa Neapolu.
- Pierwsza przysięga, jako w innym miejscu zostało powiedziane, którą król złożył co do zwrotu rzeczonych twierdz, odbyła się we Florencji, przy wielkim ołtarzu kościoła świętego Jana235. Druga miała miejsce w Asti236, przy powrocie, a Florentczycy pożyczyli wówczas [naszemu] panu trzydzieści tysięcy dukatów w gotówce, których zaprawdę wielce potrzebował, lecz pod [tym] warunkiem, iż jeśli Piza im się podda, wtedy król nie zwróci nic z tej kwoty, lecz zostaną zwrócone zastawy i klejnoty, które mu byli przekazali. A mieli pożyczyć [naszemu] panu jeszcze siedemdziesiąt tysięcy dukatów i wypłacić je w gotówce w królestwie Neapolu tym, którzy trzymali się tam dla króla i utrzymywać stale w owym królestwie na swój koszt trzystu zbrojnych na służbie [naszego] pana, aż do końca wyprawy. A przez owe niehonorowe czyny, o których była mowa, nic z tych rzeczy nie zostało poczynionych i trzeba było zwrócić owe trzydzieści tysięcy dukatów, które Florentczycy byli pożyczyli; a wszystkie owe straty [miały miejsce] z powodu braku posłuchu oraz raportów [szeptanych] na ucho, albowiem niektórzy jemu najbliżsi zachęcili owego Entraguesa do takowego działania.
- W tymże czasie, mniej więcej w [pierwszych] dwóch miesiącach na początku 1496 roku, pan de Montpensier, pan Wergiliusz Orsini, pan Kamil Vitelli i inni francuscy kapitanowie, widząc, jako wszystko zostało w ten sposób utracone, wyszli w pole i wzięli kilka małych twierdz. A wtedy wyszedł im naprzeciw król Ferdynand, syn króla Alfonsa, który wstąpił był do zakonu, jako wcześniej usłyszeliście. Wraz z owym królem Ferdynandem przebywali markiz Mantui237, brat żony owego pana de Montpensier238 i kapitan generalny Wenecjan, którzy znaleźli owego [pana] de Montpensier kwaterującego w mieście zwanym Atella, miejscu wielce dla nich niekorzystnym z powodu [braku] żywności. Zaś ów Ferdynand oraz markiz Mantui rozłożyli się kwaterą na wzniesieniu i obwarowali swój obóz jako ci, którzy obawiają się bitwy, bowiem ów król Ferdynand i jego ludzie zawsze bywali pobici we wszystkich miejscach, zaś rzeczony markiz przybywał spod Fornovo, gdzie z nami był walczył.
- A Wenecjanie trzymali w zastawie sześć twierdz w Apulii o wielkim znaczeniu, jak Brindisi, Otrante, Gallipoli, Trani i inne; dzierżyli takoż Monopoli, którą nam byli odebrali, lecz nie była wiele warta; i pożyczyli pewne sumy pieniędzy owemu królowi Ferdynandowi. A wycenili usługi swych zbrojnych, których utrzymywali w owym królestwie, przez tak długi czas, kiedy twierdze owe będą trzymać, na dwieście pięćdziesiąt tysięcy dukatów, po czym chcieli obliczyć, ile wydali na ich utrzymanie: a myślę, jako wcale nie chcieli ich zwracać, gdyż nie mają tego w zwyczaju, kiedy są im potrzebne, jako i te, położone po ich stronie zatoki: a tym sposobem są prawdziwymi panami owej zatoki, co jest dla nich rzeczą wielce pożądaną. A wydaje mi się, jako z Otrante, położonego na samym końcu zatoki, jest do Wenecji dziewięćset mil. Papież dzierży Ankonę i inne twierdze między nimi dwoma; lecz trzeba, aby wszyscy płacili podatek Wenecji, którzy chcą przepływać przez ową zatokę, a jest dla nich większą sprawą pozyskanie owych twierdz, niż wielu ludziom się zdaje, a pobierają z nich wiele zboża i oliwy, które oba są im wielce potrzebne.
- Zaś w miejscu, o którym powiadam, wszczął się spór wśród naszych, zarówno z powodu żywności, której zaczynało brakować, jak i braku pieniędzy; albowiem należna była zapłata zbrojnym za dwa i pół roku i więcej, a znosili oni wielką nędzę. Niemcom takoż wiele się należało, lecz nie aż tyle, gdyż wszystkie pieniądze, jakie pan de Montpensier mógł wyciągnąć w tymże królestwie, [przeznaczone] były dla nich; jednakże winien im był za więcej niż rok; lecz obrabowali byli wiele małych wiosek239, z czego wielce się wzbogacili, Jednakże gdyby owe czterdzieści tysięcy dukatów, któreśmy im obiecali wysłać, były tutaj, lub gdybyśmy wiedzieli, jako były we Florencji, wtedy ów spór, który nastał, nigdy by się nie wydarzył; a tak wszelka nadzieja przepadła. Jednakże, jako mi wielu z wodzów opowiadało, gdyby nasi ludzie zgodzili się walczyć, wtedy by im się zdało, jako mogliby wygrać bitwę, a gdyby ją przegrali, nie straciliby i połowy ludzi, których utracili, dokonując tak niegodnej ugody, jakiej byli dokonali. Pan de Montpensier oraz pan Wergiliusz Orsini, obaj będący wodzami, pragnęli bitwy; lecz ci zmarli w więzieniu, a nie był im ów układ dotrzymany. Owi dwaj oskarżali pana de Précy, młodego rycerza z Owernii, jako przyczynił się do tego, iż nie podjęto walki; jednakże był to wielce dzielny rycerz, [choć] mało posłuszny swemu dowódcy.
- Były dwie grupy Niemców w owym wojsku. Mogło być tysiąc pięciuset Szwajcarów, którzy pojawili się tutaj razem z królem: ci zaś służyli wiernie aż do śmierci, lepiej, niż można to by było wyrazić. Byli takoż i inni, których potocznie zwano landsknechtami, co znaczyło tyle, co towarzysze krajowi, a ci szczerze nienawidzili Szwajcarów, zaś Szwajcarzy ich [takoż]. Pochodzą oni z wszystkich krain dolnego Renu, z kraju Szwabii; byli też z kraju Vaud w Sabaudii i z kraju Geldrii. Wszystkich ich było od siedmiuset do ośmiuset ludzi, których wysłano ostatnio tu z zapłatą za dwa miesiące, już spożytkowaną w chwili ich przybycia, a nie zastali tu nowej zapłaty. Ci zaś, widząc się zgubieni i w potrzebie, nie okazywali nam wcale miłości, jako czynią Szwajcarzy, [lecz] spiskowali i przeszli na stronę owego don Ferdynanda. I z tej to przyczyny oraz z powodu rozłamu wśród wodzów, nasi ludzie zawarli niegodną i haniebną ugodę z owym don Ferdynandem, który zaiste poprzysiągł jej dotrzymać, gdyż wspomniany markiz Mantui chciał zapewnić bezpieczeństwo osobie swego zięcia, pana de Montpensier240.
- Na mocy owej ugody, wszyscy oddali się w ręce swych nieprzyjaciół i wydali im całą artylerię królewską, obiecując takoż sprawić, iż zwrócone zostaną wszelkie twierdze, dzierżone przez [naszego] króla w owym królestwie, zarówno w Kalabrii, gdzie przebywał pan dAubigny, jak i Gaecie i Tarencie, oraz w [regionie] Abruzji, gdzie przebywał pan Gracjan de Guerre241; a tym samym ów król Ferdynand miał ich odesłać morzem do Prowansji wraz z ich rzeczami, które niewielką przedstawiały wartość. Ów król Ferdynand kazał ich wszystkich przyprowadzić do Neapolu; a było ich pięć czy sześć tysięcy osób, jeśli nie więcej.
- Równie haniebnego układu nie było w naszych czasach, ani nie zdarzył się takowy wcześniej; a nie czytałem takoż o podobnym poza tym, który, jako powiadał Tytus Liwiusz, był zawarty przez dwóch rzymskich konsulów242 z Samnitami (a podobno w dzisiejszych czasach są nimi ci z Benewentu) w miejscu zwanym wówczas Wąwozem Kaudyńskim, położonym w pewnym kraju górzystym; który to układ Rzymianie nie chcieli dotrzymać i wysłali jako więźniów owych dwóch konsulów nieprzyjaciołom243.
- A gdyby nasi ludzie walczyli i przegrali ową bitwę, wtedy nie utraciliby tylu poległych, jako iż dwie trzecie z naszych tam umarło z głodu i zarazy z powodu przetrzymywania ich na statkach na wyspie Procida, gdzie zostali wysłani przez owego króla Ferdynanda. A umarł tam nawet pan de Montpensier244: jedni powiadają, iż zgładzony trucizną, inni, iż z febry, czemu bardziej wierzę. A nie sądzę, aby z całej ich liczby powróciło więcej niż tysiąc pięćset osób, bowiem ze Szwajcarów, których było dobrych tysiąc trzystu, nie powróciło więcej jak trzystu pięćdziesięciu, a wszyscy złożeni chorobą; których wierność należałoby wysławiać, jako iż nigdy nie chcieli przejść na stronę owego króla Ferdynanda aż do śmierci, której wielu z nich doświadczyło w owym miejscu zwanym Procida, zarówno z gorąca i niemocy, jako i z głodu, gdyż przetrzymywano ich na owych statkach długi czas i przy tak wielkich brakach żywności, aż nie do uwierzenia. Widziałem powracających ocalałych, a w szczególności owych Szwajcarów, którzy przynieśli wszystkie swe chorągwie, a widać było po ich obliczach, jako wiele wycierpieli, zaś wszyscy byli złożeni chorobą; a kiedy schodzili ze statków, by zaczerpnąć nieco powietrza, byli podtrzymywani.
- Pan Wergiliusz mógł w myśl owego układu udać się do swych ziem, jako i jego syn oraz wszyscy Włosi, służący [naszemu] królowi; jednakże zatrzymali go wraz z jego prawowitym synem245, jedynym, jakiego miał (a miał takoż i bastarda, zacnego męża, nazywanego panem Carlo246). Wielu Włochów z ich kompanii obrabowali, kiedy odchodzili. Gdyby owe nieszczęście zdarzyło się jeno tym, którzy ów układ zawarli, to nie powinno się nad nimi litować.
- Zaraz po tym, jak ów król Ferdynand [II] doświadczył honoru, o którym wyżej mówiłem i ponownie wstąpił w związek małżeński, poślubiając córkę swego dziada, króla Ferdynanda [I] (którą [ten] miał z siostrą króla Kastylii, obecnie panującego, a zatem była siostrą króla Alfonsa, jego własnego ojca)247, mającą trzynaście czy czternaście lat248, dostał ciągłej febry, od której w krótkim czasie umarł; zaś posiadanie królestwa przeszło na króla Fryderyka, do dziś je dzierżącego, stryja owego Ferdynanda. A mierzi mnie mówienie a takowym małżeństwie, których wiele już w owym domu zawierano za świeżej pamięci, gdyż od jakichś trzydziestu lat.
- Zaś owa śmierć nastąpiła wkrótce po owym układzie zawartym w Atelli, w 1496 roku249. A usprawiedliwiali się, [zarówno] ów król, don Ferdynand, jako i król, don Fryderyk, odkąd został królem, jako pan de Montpensier nie oddał im wcale owych twierdz, które obiecał był [wydać w ich ręce] przy zawieraniu owego traktatu. Lecz Gaeta i inne [twierdze] nie znajdowały się wcale w jego rękach; i choć był królewskim namiestnikiem, to dzierżący owe twierdze w imieniu [naszego] króla nie byli wcale zobligowani do zwrócenia ich na jego rozkaz, choć król [przez to] wiele by nie stracił, gdyż odtąd drogo kosztowało ich utrzymanie i zaopatrzenie, a i tak były stracone. A nie myślę kłamać, jako iż sam byłem obecny przy trzy czy czterokrotnym wysyłaniu tych, którzy udawali się, by zaopatrzyć i wspomóc zamki neapolitańskie raz, a później aż do trzech razy, by zaopatrzyć Gaetę; lecz owe cztery wyprawy kosztowały ponad trzysta tysięcy franków, a były to i tak wyprawy całkowicie stracone.
- Rozdział 22
- Jak pewne konszachty czynione na rzecz króla przez niektórych panów włoskich, zarówno w sprawie Neapolu, jak i w celu wygnania księcia Mediolanu, zostały przerwane z przyczyny nie wysyłania tam [wojska]; i jak kolejne przedsięwzięcie przeciwko Genui takoż nie mogło odnieść dobrego skutku
- Lecz jakież były owe propozycje, o których powiadam? Były tak wielkie, iż przed utratą Gaety251, a nawet później, dwa lata po powrocie króla oraz po tym, jak książę Mediolanu nie dotrzymał niczego, co był obiecał (a czynił to nie tyle przez oszustwo czy nieżyczliwość, lecz z obawy, aby król nie stał się zbytnio potężnym, a następnie go nie zniszczył, zaś uważał króla za mało wiarygodnego i pewnego), zostało postanowione, aby książę Orleanu ruszył na Asti wraz z dobrą i pokaźną gromadą ludzi; a widziałem ich gotowych do wymarszu252, zaś wszystkie ich tabory ruszyły z drogę.
- Byliśmy pewni co do księcia Ferrary, wraz z jego pięciuset zbrojnymi i dwoma tysiącami piechurów, choć był teściem księcia Mediolanu; lecz aby odsunąć od siebie zagrożenie, w którym się widział, będąc pomiędzy Wenecjanami a owym księciem [Mediolanu] (a już czas jakiś temu, jako powiadałem, Wenecjanie mu zabrali Polesine, a pragnęli tylko go zniszczyć), zatem wybrał bezpieczeństwo swoje i swych dzieci, niż przyjaźń, którą obdarzał swego zięcia; a być może zdawało mu się, jako jego zięć ułożył się z królem, kiedy ogarnęły go obawy, a pojął to sam.
- Markiz Mantui, który przedtem był kapitanem generalnym Wenecjan i cały czas nim był, lecz stał się im podejrzanym253, zaś on sam był z nich niezadowolony, przyłączył się do swego teścia, księcia Ferrary, wraz z trzystoma zbrojnymi; a miał, i ma wciąż za żonę siostrę księżnej Mediolanu, będącą córką księcia Ferrary254. Pan Jan de Bentivoglio, zarządzający Bolonią, a będący jakby jej panem, miał dostarczyć stu pięćdziesięciu zbrojnych wraz z dwoma swymi synami, mającymi zbrojnych i dobrych piechurów; a siedział w miejscu, gdzie mógł oddać wielkie usługi przeciwko księciu Mediolanu.
- Florentczycy, którzy widzieli się już zwyciężonymi, choć mogli się i podnieść dzięki jakowejś klęsce, z powodu pozbawienia ich władzy nad Pizą i innymi twierdzami, o których była mowa, dostarczyli ośmiuset zbrojnych i pięć tysięcy piechurów, a wszystko to na ich własny koszt, a wypłacili im nawet z wyprzedzeniem za sześć miesięcy. Orsini i Vitelli oraz prefekt [Rzymu], brat kardynała od świętego Piotra ad vincula (o którym to wielokrotnie była tu mowa, gdyż pozostawał on na królewskim żołdzie), przywiedli dobrych tysiąc zbrojnych; lecz trzeba, abyście wiedzieli, iż świta ich zbrojnych niepodobna jest do naszej, w której są łucznicy, lecz żołd jest dość podobny, gdyż zbrojny dobrze opłacany pobiera sto dukatów na rok, zaś naszemu trzeba podwójnej owej kwoty za łuczników.
- Owym ludziom na żołdzie trzeba było dobrze płacić, lecz Florentczykom nic; księciu Ferrary i markizowi Mantui oraz [panu] de Bentivoglio tylko część ich wydatków, jako iż liczyli na pozyskanie ziem na księciu Mediolanu oraz Wenecjanach. A zapamiętajcie, jako gdyby ów książę Mediolanu został nagle najechany przez tych, których przywiedli książę Orleanu oraz ci wszyscy, których byłem wymienił, a mógłby się bronić, wtedy zostałby zniszczony, lub też byłby zmuszony do przystania do króla i przeciwstawienia się Wenecjanom. A mniej niż osiemdziesiąt tysięcy skudów trzeba było na utrzymanie wszystkich owych Włochów w polu przez dłuższy czas; zaś po pokonaniu księcia Mediolanu królestwo Neapolu samo by powróciło [w nasze ręce].
- Wina porzucenia [idei] owej wspaniałej wyprawy leżała po stronie księcia Orleanu (a podobno miał wyruszyć z dnia na dzień, jako iż wysłał naprzód wszystkie rzeczy służące jego osobie, a musiał tylko udać się osobiście, zaś wojsko było gotowe i opłacone, a w Asti było ośmiuset francuskich zbrojnych i dobrych sześć tysięcy piechurów, w tym cztery tysiące Szwajcarów), ów książę zmienił zdanie i dwukrotnie zwrócił się do króla, by poddać ową sprawę pod naradę; co też dwukrotnie uczyniono, a na obu byłem obecny; a postanowiono bez jednego głosu sprzeciwu, a było tam co najmniej dziesięć czy dwanaście osób, jako winien tam wyruszyć, zważając, jako upewniono co do tego wszystkich ich przyjaciół we Włoszech, wyżej wymienionych, którzy ponieśli już wydatki i byli w gotowości. Wtedy rzekł ów książę Orleanu, który przez kogoś był doradzany, lub unikał wymarszu, jako iż w dość marnym zdrowiu zastał króla, którego był dziedzicem w przypadku, gdyby zdarzyło mu się umrzeć, jako nie wyruszy wcale na wyprawę w jego własnej sprawie, lecz chętnie tam się uda jako królewski namiestnik i pod jego rozkazami. I na tym skończyła się narada.
- Następnego dnia i wiele dni później255 naciskali usilnie ambasadorowie florenccy oraz inni na króla, aby przyczynił się do wymarszu owego księcia; lecz król odparł, jako nigdy nie wysyłał nikogo siłą na wojnę: dlatego też wyprawa owa została odwołana. A wielce się to królowi nie spodobało, który mocno się na nią wykosztował i żywił wielkie nadzieje na zemstę na księciu Mediolanu, zważając na wieści, które doń docierały z godziny na godzinę o kontaktach nawiązywanych przez pana Jana Jakuba de Trivulzio, namiestnika króla i księcia Orleanu w Asti, pochodzącego z Mediolanu i bardzo miłowanego oraz spokrewnionego w owym księstwie Mediolanu, gdzie mieszkało wielu ludzi pozostających z nim w dobrych kontaktach, a zarówno jego krewnych, jak i innych.
- Kiedy ową wyprawę odwołano, zaraz potem wyszła sprawa następnej, a nawet dwóch czy trzech jednocześnie, a to z Genui, której obywatele są skłonni ku wszelkim zmianom. Jeden z nich zwrócił się do pana Baptysty de Campofregoso, będącego wielkim przywódcą wśród genueńskich stronnictw; lecz był z niej wygnany, a jego stronnictwo nic nie znaczyło, ani to Doriów, będących szlachtą, podczas gdy Campofregosowie nimi nie są. Zaś Doriowie są stronnikami Campofregosów: nie mogą osiągnąć godności doży, z powodu swego szlachectwa, gdyż nikt ze szlachty nim być nie może, zaś ów pan Baptysta nim niegdyś był; a został oszukany przez swego wuja, kardynała Genui, zaś ten niedawno oddał państwo genueńskie w ręce księcia Mediolanu, a w Genui rządzili Adornowie, którzy takoż nie są ze szlachty, lecz często bywali dożami Genui, wspomagani przez Spinolów, będącymi takoż szlachtą. I tak szlachta powołuje często dożę w Genui, sama tej godności nie osiągając. Rzeczony pan Baptysta miał nadzieję na postawienie pod bronią swego stronnictwa, zarówno w mieście, jak i w polu, zaś państwo miało przypaść królowi, aby on i jego [ludzie] mogli rządzić i wygnać tamtych precz256.
- Wielu [ludzi] z Savony257 zwróciło się było do kardynała od Świętego Piotra ad vincula, przekonując go, jako mogliby mu wydać owe miasto Savonę, w nadziei na odzyskanie wolności; jako iż [miasto owo] podlega Genui i płaci podatek. Gdyby można było uzyskać owe miasto, wtedy Genua miałaby wielkie trudności, zważając na to, iż król dzierży Prowansję, a Sabaudię ma pod swymi rozkazami.
- A z powodu wszystkich owych wieści, poprosił król pana Jana Jakuba de Trivulzio, aby kazał wesprzeć owego pana Baptystę de Campofregoso i użyczył mu ludzi, by go doprowadzić aż do bram Genui, by obaczyć, czy jego stronnictwo mogłoby powstać. Z drugiej strony kardynał od Świętego Piotra ad vincula tak naciskał króla, aż ten napisał do owego pana Jana Jakuba, by wysłał ludzi wraz z owym kardynałem, by go doprowadzić aż do Savony; a prosił go o to ustami pana de Serenon, [pochodzącego] z Prowansji, przyjaciela owego kardynała i wielce śmiałego mówcy. Król prosił owego pana Jana Jakuba, by stanął w miejscu, z którego mógłby wesprzeć oba oddziały, a żeby niczego nie przedsiębrał przeciw księciu Mediolanu ani przeciw pokojowi, który został zawarty w poprzednim okresie z owym księciem, jako można było to ujrzeć w innym miejscu.
- Zatem były to przeciwstawne rozkazy. Lecz tak toczą się sprawy wielkich władców, kiedy nie ma ich na miejscu i kiedy spieszą wysyłać listy i posyłać ludzi, nie wysłuchawszy wcześniej kwestii o ułożeniu tak ważnych spraw. Zatem spójrzcie, jako to, o co prosił ów pan Baptysta de Campofregoso i to, do czego dążył ów kardynał, były to dwie sprawy niemożliwe do pogodzenia za jednym razem; bowiem dojście aż do murów Genui bez wielkiej liczby ludzi nie mogło się odbyć, jako iż mieszka tam liczny lud, a śmiały i dobrze uzbrojony; zaś dając ludzi kardynałowi, wojsko zostało podzielone na trzy części, jako iż trzeba było, aby też nieco ich zostało z owym panem Janem Jakubem; zaś poza tym w Genui i w Savonie było wiele ludzi, których książę Mediolanu i Wenecjanie byli tam wysłali, a z obu stron wielce się obawiano, aby Genua nie zmieniła obozu; zaś dotyczyło to i don Fryderyka, i papieża.
- A zatem pan Jan Jakub zamyślał w sercu o trzeciej wyprawie, która miałaby być skierowana prosto przeciwko księciu Mediolanu, zaś porzucone miały być pozostałe dwa plany, a gdyby pozwolono ją przeprowadzić, wtedy dokonałby wielkiej rzeczy. I rozpoczął; bowiem pod pozorem napisania do króla, który nie mógł chronić przed szkodą tych, którzy poszliby do Genui i do Savony, wstąpił na wielki trakt, którym można było podążać z Alexandrii do Genui, jako iż inną drogą książę Mediolanu nie mógł wysłać ludzi, by następowali na naszych; a zajął ów pan Jan Jakub trzy czy cztery miasteczka258, które otwarły przed nim [bramy]. A powiadał, jako nie pragnie z tego powodu wojny z owym księciem, zważając na konieczność ich zajęcia z jego strony; a takoż i król nie życzył sobie w miarę możności wojny z owym księciem o Genuę i Savonę, powiadając, jako przynależne są one jego [królewskiej] władzy, zaś książę je był pozyskał dzięki wiarołomstwu.
- Aby zadowolić owego kardynała, ów pan Jan Jakub przekazał mu część wojska, by [z nim] poszedł na Savonę; lecz zastał miasto zaopatrzone, zaś swe przedsięwzięcie przerwane: zatem zawrócono. A przekazał innych [ludzi] owemu panu Baptyście, by szedł na Genuę, a ten zapewniał usilnie, jako nie zawiedzie. Kiedy uszedł trzy czy cztery mile, wtedy ci, którzy mu towarzyszyli, zwątpili weń, a byli to zarówno Niemcy, jak i Francuzi: byli niewątpliwie w błędzie; lecz ich kompania, nie będąca [zbyt] liczną, mogła być w niebezpieczeństwie, gdyby jego stronnictwo nie powstało.
- I tak poniosły klęskę wszystkie te przedsięwzięcia; zaś umocnił się książę Mediolanu, który mógł być w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby owemu panu Janowi Jakubowi pozwolono działać, a na pomoc przybyliby mu liczni Wenecjanie. Nasze wojsko się wycofało, a rozpuszczono piechurów i opuszczono zajęte wcześniej miasteczka, zaś wojnę przerwano z niewielkim dla króla pożytkiem, bowiem wydano na nią wiele pieniędzy.
- Rozdział 23
- O pewnych sporach między królem Karolem a Ferdynandem Kastylijskim oraz ambasadorach wysyłanych od jednego do drugiego, aby ich pogodzić
- Do króla i królowej Kastylii udawali się zaś ambasadorowie, jako iż [nasz] król pragnął usilnie pokoju z tej strony, gdzie wojna wciąż trwała. A byli oni potężni i na morzu, i na lądzie. I choć na lądzie nie czynili zbyt wiele, to na morzu wielce wspomogli królów Ferdynanda i Fryderyka; Sycylia bowiem sąsiaduje z królestwem Neapolu o półtorej mili na wysokości Reggio de Calabre, a niektórzy powiadają, jako niegdyś tworzyły one jeden ląd, lecz morze uczyniło tam wyłom, który zwą teraz Latarnią Messyńską263; zaś ze [strony] Sycylii, której król i królowa Kastylii byli najwyższymi panami, docierało wsparcie dla Neapolu, zarówno w karawelach, które przysyłali tam z Hiszpanii, jak i w ludziach. W samej Sycylii była pewna liczba zbrojnych, która przepłynęła do Kalabrii wraz z siłą koni, a prowadzili wojnę przeciw tym, którzy byli stronnikami [naszego] króla. Ich statki łączyły się wciąż z tymi od ligi; a kiedy się w ten sposób gromadziły, [nasz] król okazywał się zbyt słaby na morzu.
- W innych miejscach król Kastylii czynił mało szkód [naszemu] królowi. Wielka liczba konnych wkroczyła do Langwedocji dokonując tam łupiestw i owej krainie nocując; a było wielu takowych, którzy pozostali w owym kraju przez dwa, trzy, cztery dni: innego wyczynu nie dokonali. Pan de Saint-André264, [pochodzący] z Burbonii, stał na owej granicy w imieniu pana księcia burbońskiego, zarządcy Langwedocji. Ten postanowił wziąć Salses, małe miasteczko znajdujące się w Roussillon, jako iż stamtąd prowadzili wojnę przeciw [naszemu] królowi; a dwa lata wcześniej został im zwrócony ów region Roussillon265, w którym położony jest okręg Perpignan, zaś miasteczko to przynależy do owej krainy. Przedsięwzięcie było wielkie, gdyż było tam wielu ludzi w stosunku do miejsca, oraz szlachta z otoczenia owego króla Kastylii, jako i ich wojsko rozłożone w polu o milę stamtąd, będące większym od naszego. Jednakże ów pan de Saint-André poprowadził wspomniane przedsięwzięcie tak mądrze i tak dyskretnie, iż w dziesięć godzin zajął ową twierdzę266, jako dowiedziałem się z jego listów; a została ona wzięta szturmem, zaś poległo tam trzydziestu czy czterdziestu ze znaczącej szlachty hiszpańskiej; zaś między innymi syn arcybiskupa Santiago267 oraz trzystu czy czterystu innych ludzi, którzy to nie spodziewali się być wzięci tak spiesznie, jako iż nie wiedzieli, do czego zdolna jest nasza artyleria, która po prawdzie przewyższa wszelkie artylerie na świecie.
- Oto całe dzieło, dokonane między obydwoma królami; lecz była to hańba i dyshonor dla króla Kastylii, zważając na wielkość jego wojska. Lecz kiedy Pan Nasz pragnie rozpocząć karane ludzi, na początek daje im odczuć małe przykrości w tym rodzaju; bowiem owi król i królowa doświadczyli ich wkrótce o wiele większych, co było takoż i naszym udziałem.
- Owi król i królowa [Hiszpanii] popełnili wielki grzech krzywoprzysięstwa wobec [naszego] króla, po dobru, które im był wyświadczył, zwracając im ów kraj Roussillon, którego obwarowanie i utrzymanie tyle kosztowało jego ojca: a ten otrzymał go jako zastaw za trzysta tysięcy skudów, które [nasz obecny król] im odpuścił; a wszystko to po to, by nie przeszkodzili mu w podboju królestwa Neapolu, którego miał nadzieję dokonać. A przywrócili dawne przymierze kastylijskie, które miało być od króla do króla, od królestwa do królestwa, od człowieka do człowieka z ich poddanych, a w którym obiecali nie przeszkadzać wcale w owym podboju i nie wydawać żadnych swych córek za [przedstawicieli] owych domów z Neapolu, Anglii czy Flandrii. A owo ograniczenie małżeńskie wyszło z ich strony, a zostało wysunięte przez pewnego franciszkanina, znanego jako brat Jan de Mauléon268, oraz przez królową Kastylii. A skoro ujrzeli, jako wojna na nowo się była rozpoczęła, a [nasz] król pojawił się w Rzymie, powysyłali wszędzie swych ambasadorów, by poczynić przymierza przeciw [naszemu] królowi, a [dotyczyło to] nawet Wenecji, gdzie przebywałem, i tam też powstała liga, o której tyle opowiadałem, złożona z papieża, króla Rzymian, ich samych, weneckiej Signorii i Mediolanu. I zaraz zaczęła się wojna z [naszym] królem, a powiadali, jako niemożebnym było utrzymać takowego zobowiązania, by nie móc wydawać ich córek za owych królów, o których tyle opowiadałem (a których mieli cztery, oraz jednego syna). A przecież od nich wyszedł ów projekt, jako widzieliście.
- A zatem, wracając do mego tematu, kiedy to wszystkie owe włoskie wojny zakończyły się przegraną, zaś [nasz] król z owego królestwa utrzymywał tylko Gaetę (gdyż jeszcze ją dzierżył, kiedy układy pokojowe się zaczęły pomiędzy owymi królami i królową, lecz została ona utracona wkrótce potem), a nie była prowadzona żadna wojna od strony Roussilonu, lecz każdy utrzymywał, co jego, wtedy wysłali oni pewnego szlachcica i jednego spośród zakonników z Montserrat, gdyż powierzali prowadzenie swych spraw takowym osobnikom, czy przez obłudę, czy aby mniej wydawać [pieniędzy]; gdyż ów brat Jan de Mauléon, franciszkanin, o którym była mowa, prowadził układy w kierunku zwrotu Roussillonu. A owi ambasadorowie, o których mówiłem, poprosili od razu [naszego] króla, aby zechciał nigdy nie wspominać o krzywdach, które rzeczeni król i królowa mu wyrządzili. Mówi się wciąż o królowej, jako iż Kastylia należała do niej; przy czym to ona miała większą władzę: a ich związek małżeński był wielce zaszczytny i ścisły. Po czym [ambasadorowie] zabiegali o rozejm, który objąłby całą ligę, zaś [nasz] król pozostałby przy Gaecie i innych twierdzach, które miał w owym królestwie, a mógłby je zaopatrzyć wedle swej woli podczas owego rozejmu, zaś wyznaczyłoby się dzień, w którym spotkaliby się ambasadorowie całej ligi, by w miarę możliwości ułożyć pokój. Po czym owi królowie pragnęli ciągnąć ich podbój czy wyprawę przeciw Maurom i przebyć morze, znajdujące się między Grenadą a Afryką, gdzie ziemia króla Fezu269 była położona najbliżej. Jednakże niektórzy chcieli rzec, jako nie taka była ich wola i pragnęli jeno zadowolić się tym, czego byli dokonali, czyli podbojem królestwa Grenady, które w rzeczy samej było piękną i wielką zdobyczą, a największą, która zdarzyła się w naszych czasach, a której nikomu z ich poprzedników nie udało się dokonać270; a chciałbym z miłości ku nim, by nigdy nie dane im było usłyszeć co innego i dotrzymali naszemu królowi tego, co mu byli obiecali.
- Król odprawił wraz z owymi dwoma ambasadorami pana de Clérieux271 [pochodzącego] z Delfinatu; a usiłował król zawrzeć z nimi rozejm lub pokój bez uwzględniania ligi272. Jednakże, gdyby przyjął ich ofertę, wtedy ocaliłby Gaetę, która by wystarczyła, aby z pomocą przyjaciół, których [nasz] król tam posiadał, odzyskał królestwo Neapolu.
- Kiedy ów [pan] de Clérieux powrócił, przyniósł kolejną ofertę, lecz już Gaeta została utracona, zanim jeszcze dotarł do Kastylii. Owa nowa oferta dotyczyła tego, by [nasz] król i oni sami powrócili do pierwotnej i dawnej przyjaźni, zaś obaj w zamian za łupy podjęliby się całego podboju Włoch, dzieląc ze sobą wydatki, zaś obaj królowie poszliby razem; lecz pierwszy pragnął generalnego rozejmu, który objąłby i ligę i aby w wyznaczonym dniu w Piemoncie każdy mógł wysłać ambasadorów, jako iż honorowo chcieli ową ligę opuścić. Cała ta sprawa, wedle mnie i po tym, co następnie się wydarzyło, było tylko symulowaniem [czynionym] dla zyskania czasu, aby dać odetchnąć żyjącemu wtedy jeszcze królowi Ferdynandowi oraz nowo wstępującemu na tron królestwa [Neapolu] don Fryderykowi. Jednakże wielce pragnęli, aby owo królestwo przeszło na nich, gdyż mieli doń lepsze prawa niż ci, którzy je posiadali i [wciąż] posiadają273; wszelako dom andegaweński, którego [nasz] król jest prawnym [dziedzicem], głosił w tym swe pierwszeństwo. Lecz wydaje mi się, jako [królestwo owo], tak przez swą naturę, jako i ludzi, którzy je zamieszkują, należeć powinno do tego, który zdolny byłby je posiadać, gdyż oni sami pragną tylko zmian.
- Po czym powrócił tam ów pan de Clérieux274 w towarzystwie z niejakiego Miguela de Grammont275, [przybyłego] pod pewnymi pozorami. Rzeczony [pan] de Clérieux nosił w sobie pewien sentyment do owego domu aragońskiego, mając nadzieję otrzymania markizatu Cotrone, znajdującego się w Kalabrii, zaś ów [pan] de Clérieux wysuwa do niego roszczenia276; a jest zacnym mężem, który jednakże łatwo daje się zwodzić, zwłaszcza przez takowych osobników. A za drugim razem, kiedy tam powrócił, przywiódł ambasadora owych królów; i przekazał ów [pan] de Clérieux, jako się zadowolą tymi [ziemiami], które położone są najbliżej Sycylii, w zamian za prawa, które wysuwali do owego królestwa, a miała nim być Kalabria, zaś [nasz] król miał utrzymać resztę; a osobiście miał ów król Kastylii uczestniczyć w podboju i podzielić się kosztami na wojsko po równo z [naszym] królem. A już wtedy dzierżył, a i dzierży wciąż cztery czy pięć twierdz w Kalabrii, w tym Cotrone, zacne i warowne miasto. A byłem przy [zdaniu] owego raportu obecny; a wielu się zdało, jako było to tylko oszustwo i trzeba było tam wysłać kogoś wielce obrotnego, by z bliska przyglądał się owym układom. Wtedy to dołączył do tych pierwszych pan du Bouchage, mąż wielce rozumny, który cieszył się wielkim poważaniem u króla Ludwika, a i teraz takoż u króla Karola, syna owego zmarłego króla Ludwika. Ambasador, którego ów [pan] de Clérieux był przywiódł, nie chciał zupełnie potwierdzić tego, co ów [pan] de Clérieux powiadał; lecz mówił, iż był przekonany, jako ów [pan] de Clérieux nie mówiłby takich słów, gdyby jego władcy ich jemu nie przekazali, co potwierdzało oszustwo; lecz nikt nie mógł uwierzyć, aby król Kastylii przybył tam osobiście, lub aby zechciał lub mógł wydać tyle [pieniędzy na ową wyprawę], ile [nasz] król.
- Kiedy przybyli owi panowie du Bouchage, de Clérieux oraz Miguel de Grammont i inni przed oblicza króla i królowej Kastylii, dano im kwatery w miejscu, w którym nikt z nimi nie mógł się rozmówić: a byli ludzie, którzy nad tym czuwali; zaś owi król i królowa rozmawiali z nimi trzykrotnie. Lecz kiedy doszedł do słów wspomniany [pan] du Bouchage i rzekł im, co przekazali byli ów [pan] de Clérieux oraz Miguel de Grammont, wtedy oni odparli, jako w rzeczy samej z nim rozmawiali żartując, lecz nie inaczej; jednakże chętnie przyczynią się do pokoju, tak, by honor [naszego] króla nie doznał uszczerbku i on sam na nim skorzystał. Ów [pan] de Clérieux był wielce niezadowolony z tejże odpowiedzi i podtrzymywał wobec nich w obecności rzeczonego pana du Bouchage, jako tak mu byli powiedzieli. A zatem został zawarty rozejm z wypowiedzeniem dwumiesięcznym przez tegoż pana du Bouchage i jego towarzyszy, który nie obejmował ligi; lecz obejmował tych, którzy poślubili byli ich córki, oraz ojców ich zięciów: a byli nimi królowie Rzymian i Anglii, bowiem książę Walii oraz arcyksiążę Austrii je poślubili i wciąż jeszcze mają je [za żony]277, choć ów książę Walii jest jeszcze młody; a mają jeszcze jedną na wydaniu278, jako iż mieli cztery córki, zaś najstarsza została wdową, a poślubiła była syna króla Portugalii279, niedawno zmarłego, który złamał sobie kark w jej obecności, kłusując przez tor konny na dzianecie, trzy miesiące po zaślubinach280.
- Kiedy ów [pan] du Bouchage był z powrotem i złożył swój raport, [nasz] król pojął, jako dobrze uczynił, wysyłając rzeczonego [pana] du Bouchage, gdyż przynajmniej upewnił się co do swych podejrzeń; a wydawało mu się słusznie, jako ów [pan] de Clérieux był zbytnio łatwowiernym. Poza tym ów [pan] du Bouchage mu rzekł, jako nie mógł ułożyć nic innego poza owym rozejmem281, zaś król miał do wyboru zatwierdzić go lub odrzucić. Król go zatwierdził; a był on przecie korzystny, zważając, jako oznaczał odsunięcie ligi, która tyle namieszał przy jego sprawach, a nijak nie można było znaleźć sposobu, aby ją rozbić, choć na wiele sposobów próbował. A rzekł mu jeszcze ów [pan] du Bouchage, jako po nim do króla przybędą ambasadorowie, zaś owi król i królowa rzekli mu na odchodnym, iż będą oni władni zawrzeć wielce korzystny pokój282. A rzekł takoż ów [pan] du Bouchage, jako pozostawili oni złożonego chorobą księcia kastylijskiego, ich jedynego syna283.
- Rozdział 24
- Mowa o losach i nieszczęściach, jakie spotkały dom kastylijski w czasach pana dArgenton
- Cóż za żałosne wieści dla tegoż domu, który tyle zaznał chwały i honoru, który tyle posiadł ziem, niż jakikolwiek władca chrześcijański, przez dziedziczenie, po czym dokonał owego wspaniałego podboju Grenady i sprawił, jako [nasz] król opuścił Włochy i przegrał w swym przedsięwzięciu, które ten uznawał za jakże ważne, a jakże był [ów dom aragoński] honorowany przez wszystkich! Papież chciał im przyznać tytuł wielce chrześcijańskich, odbierając go [naszemu] królowi285, a wielokrotnie im w ten sposób pisywał na początku w brewe, które im wysyłał, a ponieważ wielu kardynałów sprzeciwiało się temuż tytułowi, dał im inny, nazywając ich wielce katolickimi286; i tak też do nich pisywał, a można uznać, jako ów tytuł został im nadany w Rzymie. Sprawili, jako w ich królestwie zapanował wielki posłuch i sprawiedliwość, a wydawało się, iż Bóg i wszyscy chcieli ich honorować więcej, niż jakiegokolwiek księcia na świecie, zaś ich osobom dana była pomyślność.
- A na tym się im nie zakończyło; ich bowiem starsza córka, którą miłowali bardziej, niż wszystko na świecie po księciu, ich synu, którego byli utracili, poślubiła właśnie króla Portugalii, znanego jako Manuel287, młodego władcę, który niedawno został królem. A korona Portugalii dostała się jemu po zgonie poprzedniego króla, który panował w sposób okrutny, gdyż kazał ściąć głowę ojcu swej żony288 i zgładził później jej brata289, syna wyżej wymienionego, a starszego brata tego, który obecnie jest królem Portugalii, zaś sprawił, iż żył on w wielkim strachu i przerażeniu: a zabił owego brata własną ręką, spożywając z nim obiad w obecności swej żony, zaś pragnął uczynić królem jednego ze swych bastardów290. Od czasu popełnienia owych dwóch okrucieństw, żył on w wielkim strachu i podejrzeniach, a wkrótce po dokonaniu owych czynów stracił swego jedynego syna, który złamał sobie kark, kłusując na dzianecie przez tor konny, jako już powiadałem; a był on pierwszym mężem owej wspomnianej przeze mnie damy, która teraz poślubiła tegoż panującego obecnie króla Portugalii (a zatem dwukrotnie wracała do Portugalii), będąc, jako powiadają, [najbardziej] rozumną i szlachetną damą wśród rozumnych dam na świecie.
- Ciągnąc dalej [opowieść] o tychże nieszczęsnych przypadkach, które wydarzyły się w jakże krótkim czasie owym królowi i królowej Kastylii, którzy tak chwalebnie i szczęśliwie żyli do osiągniętego przez ich obu [odpowiedniego] wieku, czyli około pięćdziesięciu lat (choć królowa ma dwa lata więcej291), [dodam], jako oddali swą córkę owemu królowi Portugalii, aby nie mieć nikogo za nieprzyjaciela w Hiszpanii, którą całą dzierżą, za wyjątkiem Nawarry, z którą czynią, co im się podoba i trzymają tam cztery spośród najważniejszych twierdz. A poczynili tak, by ustalić sprawy oprawy wdowiej owej damy i wypłacanych pieniędzy, oraz dlatego, iż pewni panowie portugalscy zostali wygnani z kraju, kiedy zmarły król zgładził owych dwóch panów, o których mówiłem, oraz nakazał skonfiskować ich dobra; a przez to konfiskata do dziś jest w mocy, choć rzecz, o którą zostali oni oskarżeni, było ustanowienie obecnie panującego królem Portugalii, a jego rycerze otrzymali rekompensatę w Kastylii, zaś ich ziemie pozostały w posiadaniu królowej Portugalii, o której opowiadam.
- I trzeba wiedzieć, iż nie ma ludu, którego Hiszpanie nienawidziliby tak, jak Portugalczyków; a mają ich w pogardzie i z nich kpią; dlatego też tak nie podobało się wspomnianym wyżej królom oddanie ich córki mężowi, który nie byłby miłym królestwu Kastylii oraz ich pozostałym panom, a gdyby nie było to koniecznością, nigdy by tego nie uczynili; a było to dla nich wielce bolesne, tym bardziej, iż trzeba było się z nią rozstać. Jednakże kiedy przeszła im boleść, oprowadzili ich przez wszystkie najważniejsze miasta ich królestw i kazali uznać ich córkę za władczynię, zaś króla Portugalii za władcę i przyszłego króla po ich zgonie. A nieco pociechy zaznali, kiedy owa dama, księżniczka kastylijska i królowa Portugalii, była brzemienna, a dziecię się poruszało. Lecz tu dopełniła się ich boleść, a myślę, jako woleliby, aby Bóg zabrał ich z owego świata, jako iż owa dama, którą tak miłowali i wielbili, umarła, wydając na świat dziecię, a zdaje się, iż nie minął jeszcze od tego miesiąc292, zaś mamy teraz październik 1498 roku; lecz syn przeżył poród, w czasie którego umarła [jego matka] i nosi on imię, jako i jego ojciec, Manuel293.
- Wszystkie owe wielkie nieszczęścia zdarzyły im się w ciągu trzech miesięcy294; lecz przed zgonem owej damy, o której powiadałem, zdarzyła się w [naszym] królestwie inna wielka żałoba i niedola, gdyż król Karol, ósmy tego imienia, o którym to tyle powiadałem, umarł, jako o tym później opowiem. A wydaje się, jako Pan Nasz [Bóg] spoglądał na owe dwa domy z surowym obliczem, a nie chciał, aby jedno królestwo kpiło sobie z drugiego. Albowiem żadna zmiana nie może się dokonać w królestwie, jeśli po większej części nie dozna boleści, a choć niektórzy na tym zyskują, to sto razy więcej na tym traci, a trzeba zmienić wiele zwyczajów i sposób życia po takich zmianach, gdyż to, co podoba się jednemu królowi, nie spodoba się drugiemu. A jako powiadałem w innym miejscu, zechciałby kto spojrzeć na okrutne i nagłe kary, którymi Pan Nasz uderza w wielkich [tego świata] od trzydziestu lat, to okazałoby się ich więcej niż od dwustu lat wstecz, patrząc na Francję, Kastylię, Portugalię, Anglię, królestwo Neapolu, Flandrię i Bretanię. A jeśli kto zechciałby opisać poszczególne przypadki, które wszystkie widziałem, oraz wszystkie znaczące osobistości, zarówno mężów, jak i niewiasty, to starczyłoby na wielką księgę, wielce podziwu godną, nawet gdyby było w niej tylko to, co się wydarzyło od dziesięciu lat, przez co moc Boża winna być zaiste poznana i uznana. A takie ciosy, które wymierza wielkim, są o wiele okrutniejsze i cięższe, i trwają dłużej, niż te, które rozdaje ludziom mizernej kondycji. A w końcu wydaje mi się, zważając na wszystko, iż nie mają oni lepiej od innych. A gdyby zechcieli poznać i przyłożyć do siebie to, co widzą dziejące się u ich sąsiadów, a poczuć obawę, aby podobne im samym się nie przydarzyło, wtedy by to pojęli, gdyż oni sami karzą wedle swej woli ludzi żyjących u nich w poddaństwie, a Pan Nasz [Bóg] sam rozporządza nimi wedle swej woli; a po prawdzie, nie mają nikogo innego ponad sobą. A kraj lub królestwo zaznają szczęścia, kiedy mają króla lub pana mądrego, żyjącego w bojaźni Bożej i przestrzegającego jego przykazań.
- W kilku słowach, mogliśmy pokrótce poznać boleści, które doznały owe dwa wielkie i potężne królestwa w przeciągu trzech miesięcy, które niedługo wcześniej były tak wzburzone jedno przeciw drugiemu, tak zdecydowane nawzajem się gnębić, myśląc tylko o własnym wzroście [potęgi], a nie zadowalając się tym, co posiadały. Przyznaję usilnie, jakom powiadał, iż przy takowych zmianach są i tacy, którzy się z nich radują i na nich korzystają; lecz i ich z początku takowa śmierć, jakże nagła, napełnia przerażeniem295.
- Rozdział 25
- O okazałym budynku, który król Karol zaczął budować na krótko przed śmiercią; o jego dobrej woli zreformowania Kościoła: jego finansów, jego wymiaru sprawiedliwości i jego samego; i jak nagle umarł, w dobrej wierze, w swoim zamku w Amboise
- Ze wszech stron prowadził układy, w tym jedne, całkiem nowe, w celu wprowadzenia do królestwa Neapolu tysiąca pięciuset włoskich zbrojnych, których mieli prowadzić markiz Mantui, Orsini i Vitelli oraz prefekt [Rzymu], brat kardynała od Świętego Piotra ad vincula; a takoż i pan dAubigny, który jakże dobrze mu służył w Kalabrii, udał się do Florencji; a tamci przez sześć miesięcy zapłacili połowę swych należności. Miano wziąć najpierw Pizę297, lub przynajmniej małe twierdze wokół, po czym wszyscy razem mieli wkroczyć do królestwa, skąd wciąż przybywali posłańcy298.
- Papież Aleksander [VI], wciąż panujący, prowadził ze wszech stron szerokie układy, by móc przystać do stronnictwa [naszego] króla, gdyż nie był zadowolony z Wenecjan, a miał też tajnego posłańca, którego prowadziłem do królewskiej komnaty krótko przed jego śmiercią. Wenecjanie byli gotowi prowadzić układy przeciw Mediolanowi; a co do układów Hiszpanii, to jużeście je poznali. Król Rzymian nie pragnął tak żadnej innej rzeczy na świecie, jak jego przyjaźni, i aby obaj razem uczynili, co trzeba było we Włoszech; tenże zaś król Rzymian, znany jako Maksymilian, jest wielkim nieprzyjacielem Wenecjan; a zaiste dzierżą oni wiele ziem [należących] do domu austriackiego, do którego on sam należy, jako i [ziem] Cesarstwa.
- Co więcej, [nasz] król wyobraził sobie, jako pragnieniem jego jest żyć zacnie i wedle Bożych przykazań, oraz zaprowadzić właściwy porządek w [wymiarze] sprawiedliwości, jako i w Kościele, a takoż ułożyć swe sprawy skarbowe w ten sposób, aby nie ściągano od jego ludu [więcej], jak jeno milion dwieście tysięcy franków w formie podatku299, nie licząc jego domeny, co było kwotą, którą mu były przyznały Trzy Stany, kiedy został królem. A chciał, aby suma owa została mu przyznana na obronę królestwa; on zaś chciał żyć ze swej domeny, jako dawniej było udziałem królów; a mógł to łatwo czynić, jako iż jego domena jest wielce pokaźna, a gdyby była dobrze zarządzana, wprowadzono w niej podatek solny, solne spichlerze oraz pewne ulgi, [dochody z niej] przekraczałyby milion franków. Jednakże byłaby to wielka ulga dla ludu, który płaci dziś ponad dwa i pół miliona franków podatku.
- Wiele trudu kosztowała go reforma nadużyć [Zgromadzenia] Świętego Benedykta i innych zakonów. Przybywali doń zacni zakonnicy, a on ich wysłuchiwał. Miał wolę, gdyby jeno mógł, uczynić tak, by każdy biskup mógł dzierżyć tylko swe biskupstwo, chyba iżby był kardynałem, zaś ten [mógłby ich mieć] dwa, i aby przebywali w swych beneficjach; lecz musiałby wielce się przykładać, aby przywołać do porządku duchownych300.
- Rozdawał wiele jałmużny żebrakom. Kilka dni przed swą śmiercią, jako mi opowiedział jego spowiednik, biskup Angers301, wybitny prałat, wprowadził publiczną audiencję, na której wysłuchiwał wszystkich, a w szczególności biedaków, wydając dobre rozporządzenia; a widziałem go na osiem dni przed jego zgonem, [przebywając w jego otoczeniu] przez dobre dwie godziny; a nigdy więcej już go nie ujrzałem. A nawet, jeśli w czas owych audiencji nie wprowadzano wielkich rozporządzeń, to przynajmniej wszyscy byli utrzymywani w bojaźni, a w szczególności oficerowie, a spośród nich niektórzy zostali odprawieni z powodu łupiestw302.
- A pozostając w owej wielkiej chwale, zarówno wobec świata, jak i wykazując dobrą wolę wobec Boga, dnia 7 kwietnia 1498 roku, w przeddzień Niedzieli Palmowej, wychodził z komnaty królowej Anny Bretońskiej, swej małżonki, którą ze sobą prowadził, by popatrzeć na tych, którzy w fosach zamkowych grali w palanta; zaś nigdy wcześniej wyjąwszy ten jeden raz, jej nie przyprowadzał. A weszli razem na galerię, zniszczoną z powodu prowadzonych prac, którą nazywano Galerią Haquelebaca303, gdyż to on właśnie miał i w przeszłości miewał nad nią pieczę; a było to najokropniejsze tam miejsce, gdyż wszyscy tu sikali, zaś było ono całkiem zniszczone. I przy wejściu [król] uderzył czołem w portal, choć był niskiego wzrostu; po czym przez chwilę oglądał graczy i rozmawiał ze wszystkimi. Nie byłem przy tym obecny, lecz jego spowiednik, biskup Angers oraz jego bliscy szambelanowie mi o tym opowiadali; wyjechałem bowiem osiem dni przedtem, udając się do mego domostwa.
- Lecz ostatnie słowa, które [król] wypowiedział, kiedy był jeszcze zdrów, były te, iż miał nadzieję, jeśli by mógł, nie popełnić nigdy więcej grzechu śmiertelnego lub powszedniego. A wypowiedziawszy te słowa, upadł na wznak i stracił mowę. Mogło to się zdarzyć około godziny drugiej po południu, a pozostał w tymże miejscu aż do jedenastej godziny w nocy. Trzykrotnie wracała mu mowa; lecz krótko to trwało, jako powiadał jego spowiednik, który dwukrotnie w owym tygodniu go spowiadał, a raz z powodu tych, którzy przybywali doń, cierpiąc na skrofuły. Wszyscy, którzy chcieli, wchodzili na ową galerię, a on leżał na marnym sienniku, z którego się nie ruszył, aż oddał ducha; a przebywał tam przez dziewięć godzin. Spowiednik ów, który cały czas tam był [obecny], powiadał mi, iż kiedy w tych trzech przypadkach mowa mu powracała, to za każdym razem mówił: Mój Boże i chwalebna Panno Mario, panie święty Klaudiuszu i panie święty Błażeju, przyjdźcie mi z pomocą!304. I tak odszedł z tego świata ów wielki i potężny król, w jakże nędznym znajdując się miejscu, mając tyle pięknych domostw i stawiając jeszcze jedno jakże piękne, a jednak nie mogąc w owej potrzebie znaleźć dla siebie jednej marnej komnaty.
- Na tychże dwóch przykładach tu i wyżej spisanych, jakże można [nie] pojąć, jak wielką jest potęga Boga i jakże marną rzeczą jest nasz nędzny żywot, w którym tyle się trudzimy przy sprawach tego świata, a i królowie nie mogą bronić się przed tym [losem] skuteczniej od chłopa.
- Rozdział 26
- Jak spalono we Florencji świętego męża, brata Hieronima, przez zawiść, jaka go otaczała, tak ze strony papieża, jak i kilku innych Florentczyków i Wenecjan
- W owym 1498 roku, w którym król Karol był umarł, nastąpił takoż i koniec brata Hieronima, [co nastąpiło] w przeciągu czterech czy pięciu dni jedno od drugiego305; a rzeknę wam, jak [się to stało], oraz czemu to powiadam. Wciąż publicznie prawił kazania, jako król powróci do Włoch, aby wypełnić zadanie, które Bóg mu był powierzył, którym było zreformowanie Kościoła mieczem i wypędzenie z Włoch tyranów, a w przypadku, gdyby tego nie uczynił, Bóg miał go okrutnie pokarać. A wszystkie swe wcześniejsze kazania, jako i te bieżące, oddane zostały do druku i były sprzedawane. Ową przestrogę, którą czynił królowi, jako Bóg go okrutnie pokarze, jeśli tu nie powróci, wielokrotnie mu pisał na krótko przed jego zgonem; mnie zaś ją przekazał ustnie, kiedym z nim rozmawiał, co miało miejsce w czasie powrotu z Włoch, powiadając, jako wyrok zostanie przeciw niemu wydany w niebiosach w przypadku, gdyby nie wypełnił tego, co Bóg mu był nakazał i jeśli nie powstrzyma swych ludzi przed łupiestwami.
- A zatem, około czasu zgonu króla, Florentczycy w mieście byli [między sobą] w konflikcie. Jedni oczekiwali i pragnęli wciąż powrotu króla, żywiąc nadzieję, którą im dał ów brat Hieronim; a rujnowali się i stawali się straszliwymi nędzarzami przez wydatki, które ponosili, próbując odzyskać Pizę i inne miasta, które przekazali królowi, a spośród których to Wenecjanie dzierżyli Pizę. Wielu z miasta [jednakże] pragnęło, aby opowiedziano się po stronie ligi i aby porzucono we wszystkim [sprawę] króla, mówiąc, jako złudzeniem i szaleństwem było nań czekać, zaś ów brat Hieronim był tylko heretykiem i nicponiem, a winno się go w worku wrzucić do rzeki; lecz cieszył się takowym poparciem w mieście306, iż nic nie ośmielili się uczynić.
- Papież i książę Mediolanu wypisywali często [listy] przeciw owemu bratu, zapewniając Florentczyków, jako spowodują zwrot im Pizy i innych twierdz, jeśli porzucą przyjaźń z królem oraz jeśli pochwycą owego brata Hieronima i wymierzą mu karę. A zdarzyło się, jako utworzyła się we Florencji Signoria, w której znalazło się wielu jego wrogów307, jako iż owa Signoria zmienia się co dwa miesiące. I wystąpił pewien franciszkanin308, który, czy to przekonany [przez innych], czy od siebie samego, sprzeciwił się bratu Hieronimowi, nazywając go heretykiem i mącicielem ludu, mówiąc, jakoby otrzymał takowe objawienia, a oferował wykazanie to aż do [próby] ognia: a słowa jego zostały wypowiedziane przed Signorią. Ów brat Hieronim nie chciał wcale przechodzić próby ognia; lecz jeden z jego towarzyszy rzekł, jako zastąpi go w tym przeciwko owemu franciszkaninowi, zaś towarzysz owego franciszkanina309 podjął się zastąpić go z drugiej strony. I nastał dzień, w którym mieli wstąpić w ogień, a obaj tego dnia stanęli w towarzystwie swych współbraci zakonnych; lecz dominikanin trzymał w rękach Corpus Domini, zaś franciszkanie chcieli, aby je pozostawił, a tak pragnęła i Signoria, czego on nie chciał uczynić: i z tym powrócili do swych klasztorów.
- Zaś lud, wzburzony przez wrogów owego brata, oraz z nakazu Signorii poszedł pochwycić go w jego klasztorze, jego samotrzeć310, a od razu go straszliwie męczyli. Lud zabił najważniejszego męża w mieście, przyjaciela owego brata, znanego jako Franciszek Volori311. Papież wysłał im zezwolenie i komisarza w celu odbycia procesu; a na koniec wszystkich trzech spalono312. Oskarżenia mówiły tylko o sianiu zamętu w mieście, co się tyczyło zaś [posiadania] daru proroczego, to miał [on] zasięgać wieści przez swych przyjaciół należących do rady.
- Nie pragnę zupełnie go usprawiedliwiać ani oskarżać, i nie wiem, czy uczyniono dobrze, czy źle, wydając go na śmierć; lecz mówił wiele rzeczy prawdziwych, które ci z miasta Florencji nie mogli mu byli przekazać. A co do króla i nieszczęścia, które, jako powiadał, miały nań spaść, to zdarzyło mu się to, o czym wiecie, czyli najpierw śmierć jego jedynego syna, po czym jego własna; a widziałem listy, które [brat Hieronim] pisał do [naszego] pana.
- Rozdział 27
- O ceremonii pogrzebowej i pochówku króla Karola VIII oraz o koronacji króla Ludwika, tego imienia dwunastego, jego następcy, wraz z genealogiami [królów] Francji aż do niego samego
- Szambelanowie owego króla Karola kazali go bogato przystroić i zaraz poczęto odprawiać przy nim ceremonie, trwające nieprzerwanie dzień i noc, gdyż kiedy kanonicy je kończyli, franciszkanie zaczynali; a kiedy i oni kończyli, zaczynali minimici, którym był ufundował [klasztor]. Pozostał przez osiem dni w Amboise, zarówno w komnacie pięknie ozdobionej i wyłożonej tapiseriami, jak i w kościele, a wszystkie rzeczy były tak bogato urządzone, jak dla nikogo z królów; zaś szambelanowie i ludzie z [królewskiego] otoczenia oraz wszyscy oficerowie nie odstępowali od ciała. A trwała owa służba oraz owo czuwanie aż do pogrzebu, co nastąpiło po upływie dobrego miesiąca i kosztowało to czterdzieści pięć tysięcy franków, jako mi rzekli urzędnicy skarbowi315.
- Przybyłem do Amboise dwa dni po jego zgonie, i udałem się na modlitwę w miejscu złożenia jego ciała, gdzie przebywałem przez pięć czy sześć godzin; a po prawdzie to nie widziałem nigdy wcześniej podobnej żałoby, ani tak długo trwającej. Zarówno ci z otoczenia, jak i szambelanowie czy dziesięciu lub dwunastu młodych szlachciców, zajmujących się służbą pokojową, było lepiej traktowanych i dostawali lepsze funkcje i dary, niż jakiekolwiek przyznawane przez króla, a w nadmiarze. Co więcej, jego słowa były ludzkie i słodsze, niż ktokolwiek z ludzi by mógł uznać za własne; myślę bowiem, jako nigdy nikomu nie rzekł słów, które by mogły się takiemu nie spodobać. A nie mógł umrzeć w lepszej chwili, by zaznać wielkiej chwały, a to dzięki [przekazom] historii oraz wielkim żalom tych, którzy mu służyli. I myślę, jakom należał do tych ludzi na świecie, których traktował zbyt surowo, lecz wiedząc, iż było to w czasach jego młodości, a nie było to jego udziałem, toteż nie uznawałem w tym jego winy.
- Po nocy spędzonej w Amboise, udałem się do nowego króla, któremu byłem niegdyś tak bliskim, jak nikt inny316, a dla kogo znosiłem wszelkie me cierpienia i straty; jednakże natenczas zbytnio on o tym nie pamiętał. Lecz mądrze wszedł w posiadanie królestwa, gdyż nie zmienił nic w pensjach na tenże rok, który miał trwać jeszcze przez sześć miesięcy, odebrał niewiele urzędów, a rzekł, jako pragnie zachować każdego przy swych dobrach i w stanie (a wszystko to wyszło mu na dobre), zaś jak najspieszniej jak mógł, chciał udać się na swą koronację, na której byłem obecny. A parowie Francji znaleźli się tam w takowym porządku: jako pierwszy książę Alençon317, zastępujący księcia Burgundii; jako drugi pan Burbonii, zastępujący księcia Normandii; jako trzeci książę Lotaryngii, zastępujący księcia Gujenny; jako pierwszy z hrabiów, Filip, pan de Ravenstein318, zastępujący hrabiego Flandrii; jako drugi, Engelbert, pan de Kleve, zastępujący hrabiego Szampanii; jako trzeci pan de Foix, zastępujący hrabiego Tuluzy. A koronacja króla Ludwika XII, obecnie panującego, odbyła się w Reims, dnia 27 marca319 1498 roku.
- A jest to już czwarty [król] z bocznej linii320. Dwaj pierwsi to byli Karol Młot321 lub Pepin, jego syn322, oraz Hugon Kapet323; obaj byli majordomami lub zarządcami w imieniu króla, uzurpując królestwo na swych królach i zajmując ich miejsce. Trzecim był Filip [VI] Walezjusz324, a czwartym obecny król. Owym dwóm [ostatnim] królestwo przypadło z prawa i wierności. A oto ci, których należałoby uznać za pierwsze pokolenie królów Francji [wywodzący się] od Meroweusza325. Dwóch królów było we Francji przed owym Meroweuszem, a byli nimi Faramund326, który jako pierwszy został wybrany królem Francji, gdyż inni byli nazywani książętami lub królami Galii; a tenże Faramund miał syna, który zwał się Klodion327. Ów Faramund został wybrany królem w 420 roku, a panował przez dziesięć lat; jego syn Klodion panował przez [lat] osiemnaście. W ten sposób ich panowanie trwało [łącznie] lat dwadzieścia osiem. A Meroweusz, który po nich nastąpił, nie był synem owego Klodiona, lecz jego krewnym: przez to wydaje się, jako pięciokrotnie nastąpiły wymiany linii królewskich; jednakże, jakom rzekł, liczy się pierwsza linia [królów] licząc od Meroweusza, który został królem w 448 roku. A upłynęło zatem [aż do] koronacji króla Ludwika XII, obecnie panującego, tysiąc czterdzieści osiem lat, odkąd zaczęła się linia owych królów Francji; a ten, który chciałby liczyć od Faramunda, musiałby dodać trzydzieści lat więcej, co dałoby tysiąc osiemdziesiąt sześć, odkąd pierwszy z królów począł się tytułować królem Francji. Od Meroweusza do Pepina upłynęły trzysta trzy lata, w ciągu których to trwała owa linia Meroweusza. Od Pepina do Hugona Kapeta upłynęło dwieście trzydzieści lat, w czasie których trwała główna linia Pepina i jego syna Karola Wielkiego. Ta zaś Hugona Kapeta trwała jako główna linia trzysta trzydzieści dziewięć lat i skończyła się wraz ze [wstąpieniem na tron] króla Filipa [VI] Walezjusza. Owa zaś wspomnianego Filipa Walezjusza trwała jako główna linia aż do zgonu króla Karola VIII, który [to zgon] nastąpił w 1498 roku; a tenże [król] był ostatnim z owej linii, która trwała przez sto sześćdziesiąt dziewięć lat, a liczyła siedmiu królów: czyli wspomnianego króla Filipa [VI] Walezjusza, króla Jana [II], króla Karola V, króla Karola VI, króla Karola VII, króla Ludwika XI oraz króla Karola VIII328. I [na tym] koniec.
- Spisy władców i rządców w czasach Filipa de Commynes
- FRANCJA
- Królowie Francji
- Książęta Burgundii
- Książęta Bretanii
- Książęta Berry
- Książę Normandii
- Książę Gujenny
- Książęta Burbonii
- Książęta Andegawenii
- Książęta Orleanu
- Hrabiowie Flandrii
- Hrabiowie Maine
- WYSPY BRYTYJSKIE
- Królowie Anglii i lordowie Irlandii
- Książęta Walii (tytuł arystokratyczny)
- Książęta Yorku (tytuł arystokratyczny)
- Książęta Somerset (tytuł arystokratyczny)
- Królowie Szkocji
- NIEMCY
- Cesarze i królowie rzymscy (rzymsko-niemieccy)
- Książęta Lotaryngii
- Elektorzy Palatynatu Reńskiego
- Hrabiowie i książęta Kleve
- Książęta Geldrii
- Książęta Oranii
- Książęta-biskupi Lige
- WŁOCHY
- Królowie Neapolu (Sycylii Penisularnej)
- Królowie Sycylii (Sycylii Insularnej)
- Książęta Sabaudii
- Senior i książęta Mediolanu
- Markizowie Montferratu
- Markizowie Mantui
- Senior i książęta Ferrary
- Faktyczni władcy Florencji
- Dożowie Wenecji
- Papieże (władcy Państwa Kościelnego)
- PÓŁWYSEP IBERYJSKI
- Królowie Kastylii
- Królowie Aragonii
- Królowie Portugalii
- Królowie Nawarry
- BAŁKANY
- Sułtani Imperium Osmańskiego
- Cesarze Bizancjum
- Królowie Węgier
- Despoci Serbii
- FRANCJA
- Bibliografia
- Indeks osobowy
Wydawnictwo Avalon - inne książki
-
Nowość Promocja Promocja 2za1
Bardzo rzadko zdarza się, żeby potyczki takie jak ta pod Strugą z 1762 r. doczekały się własnych monografii. Jeszcze rzadziej są one tak szczegółowe i dokładne, jak ta napisana przez Dawida Golika i Jarosława Kryskę. Czytelnik bez trudu dostrzeże skalę podjętego przez autorów trudu w ilości przedstawianych mu detali w zakresie opisywanych miejsc, o(39,00 zł najniższa cena z 30 dni)
29.41 zł
39.00 zł (-25%) -
Nowość Promocja 2za1
Migracja rycerstwa śląskiego do Królestwa Polskiego, w tym na Ruś Czerwoną, w XIV-XV wieku wpisuje się w szerokie zagadnienie związane z przemieszczaniem się ludzi w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. Motorem ich działań były przede wszystkim czynniki ekonomiczne, podbudowane ambicjami poszczególnych jednostek, a związane z poprawą pozycji spo- PDF + ePub + Mobi 39 pkt
-
Promocja Promocja 2za1
Książka jest pierwszą na polskim rynku wydawniczym próbą usystematyzowania tematyki działań wywiadowczych w dawnej Polsce. Autor wychodząc ze współczesnych definicji wywiadu i szpiegostwa odnosi je do czasów Piastów i Jagiellonów. W rezultacie odkrywa przed czytelnikiem wiele nowych aspektów naszej historii, którą jak nam się wydaje dobrze znamy. N- PDF + ePub + Mobi 14 pkt
(14,07 zł najniższa cena z 30 dni)
14.37 zł
19.01 zł (-24%) -
Promocja 2za1
W naszej publikacji przyjrzymy się treściom Ewangelii, które mogą podlegać ocenie historyka: od razu dodam, że wierzącego. Niemniej, jak czytelnik sam zauważy, zachowane zostaną wszelkie rygory pracy historyka nad źródłem, jako że Ewangelie są najwcześniejszym i w zasadzie jedynym świadectwem życia, nauczania i działalności Pana Jezusa. Będziemy za- PDF + ePub + Mobi 20 pkt
-
Promocja Promocja 2za1
O świętym królewiczu polskim Kazimierzu Jagiellończyku wybitny włoski pisarz i humanista Filip Kallimach napisał swego czasu: "powinien albo się nie urodzić, albo pozostać wiecznym". Słowa te mogłyby też posłużyć za motyw przewodni wielu dotychczas już napisanym monografiom tego bodajże najsłynniejszego przedstawiciela dynastii Jagiellonów, jedyneg- PDF + ePub + Mobi 15 pkt
(14,84 zł najniższa cena z 30 dni)
15.29 zł
19.01 zł (-20%) -
Promocja 2za1
Oddawana do rąk Czytelników książka ukazuje się w 345 rocznicę fundacji klasztoru Dominikanek w Nowogródku. Autor, opierając się o wszelkie dostępne źródła historyczne, odtworzył dzieje konwentu, którego kres nastąpił po upadku powstania styczniowego, w okresie represji wobec narodu polskiego i Kościoła katolickiego wprowadzonych dekretem cara Alek- PDF + ePub + Mobi 24 pkt
-
Promocja 2za1
Tom poświęcony jest życiu rodzinnemu króla Rusi Daniela Romanowicza (ok. 1201 - 1264) oraz dziejom społecznym i kulturowym jego władztwa. Przedstawiony został wywód przodków tego dynasty, jego relacje z rodziną (matką, rodzeństwem i dziećmi), a także z możnymi. Nakreślono obraz Daniela jako charakteru, z ukazaniem procesów wychowania i edukacji jak- PDF + ePub + Mobi 29 pkt
-
Promocja Promocja 2za1
Najnowsza książka Adriana Jusupovicia jest istotnym uzupełnieniem niedawno wydanej edycji krytycznej Kroniki halicko-wołyńskiej (PAU-IH PAN) oraz jej polskiego tłumaczenia (AVALON). Jej przedmiotem jest analiza strategii chronologicznej i narracyjnej twórcy tego źródła. Autor książki wskazał na wyjątkowy charakter kroniki. Kronikarz bowiem zrezygno- PDF + ePub + Mobi 13 pkt
(13,40 zł najniższa cena z 30 dni)
13.40 zł
20.00 zł (-33%) -
Promocja Promocja 2za1
Rozpad państwa polskiego w II połowie XII w. objawiający się upadkiem władzy centralnej, skutkował wyodrębnieniem się samodzielnych księstw, w których władzę przejmowali przedstawiciele rozradzającej się dynastii Piastów. W tych okolicznościach pojawiło się też księstwo raciborskie, jako jedno z tych, których geneza tkwiła w konfliktach dynastyczny- PDF + ePub + Mobi 37 pkt
(37,47 zł najniższa cena z 30 dni)
37.08 zł
49.00 zł (-24%) -
Promocja 2za1
Książka przedstawia pierwszą całościowo opracowaną biografię Alberta księcia strzeleckiego, wywodzącego się z górnośląskiej linii Piastów. Ten, żyjący w latach 1370-1370/71, książę niewątpliwie jest postacią godną uwagi. Biografia analizuje kontakty Alberta strzeleckiego z dworem cesarskim, czeskim, węgierskim oraz polskim. Niniejsza publikacja to- PDF + ePub + Mobi 12 pkt
Dzięki opcji "Druk na żądanie" do sprzedaży wracają tytuły Grupy Helion, które cieszyły sie dużym zainteresowaniem, a których nakład został wyprzedany.
Dla naszych Czytelników wydrukowaliśmy dodatkową pulę egzemplarzy w technice druku cyfrowego.
Co powinieneś wiedzieć o usłudze "Druk na żądanie":
- usługa obejmuje tylko widoczną poniżej listę tytułów, którą na bieżąco aktualizujemy;
- cena książki może być wyższa od początkowej ceny detalicznej, co jest spowodowane kosztami druku cyfrowego (wyższymi niż koszty tradycyjnego druku offsetowego). Obowiązująca cena jest zawsze podawana na stronie WWW książki;
- zawartość książki wraz z dodatkami (płyta CD, DVD) odpowiada jej pierwotnemu wydaniu i jest w pełni komplementarna;
- usługa nie obejmuje książek w kolorze.
Masz pytanie o konkretny tytuł? Napisz do nas: sklep@ebookpoint.pl
Książka drukowana
![](https://static01.helion.com.pl/ebookpoint/img/ajax-loader.gif)
![ajax-loader](https://static01.helion.com.pl/ebookpoint/img/ajax-loader.gif)
Oceny i opinie klientów: Pamiętniki z czasów Ludwika XI i Karola VIII (1464-1498) Filip de Commynes (0)
Weryfikacja opinii następuje na podstawie historii zamowień na koncie Użytkownika umiejszczającego opinię.
Użytkownik mógł otrzymać punkty za opublikowanie opinii uprawniające do uzyskania rabatu w ramach Programu Punktowego.