Gdyby nie pisał kryminałów, zająłby się wymyślaniem historii dla dzieci, bo uważa, że są uniwersalne. Inspiracji nie szuka wśród innych autorów, ale w



Gdyby nie pisał kryminałów, zająłby się wymyślaniem historii dla dzieci, bo uważa, że są uniwersalne. Inspiracji nie szuka wśród innych autorów, ale w otaczającym go świecie – to on stanowi pożywkę dla jego wyobraźni. Natomiast z wizyty w Polsce najlepiej pamięta barszcz, pierogi i wódkę Wyborową. – Moim marzeniem jest być lepszym pisarzem dzisiaj, niż byłem wczoraj – mówi Stuart MacBride, którego książka Ubezwłasnogłowieni ukazała się w sierpniu nakładem wydawnictwa Editio Black.W jednym z wywiadów przyznał pan, że już po roku porzucił naukę na uniwersytecie, wrócił do rodzinnego Aberdeen i podjął szereg słabo płatnych, nie zawsze rozwojowych prac. Zaczął pan pisać, bo znajomi tworzyli powieści fantasy, a pan uznał, że to nawet zabawne. W końcu pisanie stało się nie tylko pańskim hobby, ale i sposobem na życie.

Nie nazwałbym zajęć, które wtedy wykonywałem, kiepskimi – w niektórych firmach spędziłem nawet ponad cztery lata. Po prostu nie była to dla mnie działalność właściwa. Nadal uważam, że pisanie jest świetnym hobby, i chociaż zajmuję się tym przez całe życie, wciąż odczuwam dreszcz podniecenia, kiedy mogę tworzyć nowy świat czy ludzi. Mam nadzieję, że nigdy mi to nie przejdzie. Jak długo pracuje pan nad stworzeniem fabuły powieści? A może to dzieje się samo i wynika z natchnienia? Nie robię dokładnych planów, nie projektuję każdej sceny osobno, ponieważ chcę, żeby wszystko działo się naturalnie, a bohaterowie rozwijali się samoistnie i reagowali na siebie w niewymuszony sposób. Jestem bardziej zainteresowany pisaniem ciekawych historii niż łączeniem wątków na siłę. Oczywiście, jeśli w jakiś sposób potrafię to zrobić, to jeszcze lepiej. Proszę opowiedzieć o swoich literackich inspiracjach. Czy jest ktoś, kogo pan szczególnie podziwia? Moje inspiracje zmieniają się z dnia na dzień i – co może być zaskoczeniem – nie pochodzą tylko z książek, ale też z muzyki, filmów czy nawet rozmów podsłuchanych w supermarkecie. Te wszystkie rzeczy stają się pożywką dla mojej wyobraźni. Ubezwłasnogłowieni to z jednej strony hołd dla Philipa K. Dicka, stąd na przykład dziwnie nazywane pojazdy, a z drugiej – dla R.D. Wingfielda [dramaturg radiowy i autor serii kryminalnych z inspektorem Jackiem Frostem – przyp. red.]. Moim marzeniem jest być lepszym pisarzem dzisiaj, niż byłem wczoraj. Jak spędza pan wolny czas? Woli pan czynny czy bierny wypoczynek? Gotowanie i czytanie to prawdopodobnie dwie moje najważniejsze aktywności. Zwykle spędzam przy biurku dziesięć-dwanaście godzin, ponieważ piszę, toteż nie mam zbyt wiele czasu na inne zajęcia. Jeśli nie pisałby pan kryminałów, jakim innym gatunkiem literackim by się pan zajął? Z chęcią napisałbym książkę dla dzieci. Myślę, że byłoby wielkim zaszczytem stworzyć coś, do czego czytelnik mógłby wracać przez całe życie. Dla mnie jest to Kubuś Puchatek, natomiast dla mojej żony – Lew, czarownica i stara szafa. Jestem przekonany, że czytaliście przynajmniej jedną z tych lektur. Mam w planach przygotowanie czegoś dla najmłodszych, napisanie powieści fantasy i być może scenariusza. Czy zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że Ubezwłasnogłowieni kończą się całkowicie nieprzewidywalnie, co sprawia, że czytelnik musi cofnąć się do poprzednich rozdziałów, żeby sobie wszystko poukładać? Trochę jak u Thomasa Harrisa, który lubi zaskakiwać, ale równie często stosuje sprawdzone schematy. Chciałem stworzyć pokręconą historię i mam nadzieję, że właśnie taka jest. Jeśli jednak przeczytasz książkę ponownie, zobaczysz, że wszystko ma w niej sens. Planowałem napisać kontynuację tej opowieści, ale na szczęście nie miałem okazji tego zrobić – i jej zepsuć. Choć wielka szkoda, bo miałbym dużo zabawy, gdybym mógł zagłębić się ponownie w tamten świat. Wymyśliłem już tytuł i fabułę, ale w tej chwili po prostu nie miałbym na to czasu. Czy mógłby pan w jednym zdaniu opisać Ubezwłasnogłowionych? Dystopijny thriller o seryjnej morderczyni, toczący się w niedalekiej przyszłości, zawierający przemoc, okazjonalną nagość i sceny, które mogą zaniepokoić niektórych czytelników. Ma pan swoją ciemną stronę? Jak „wchodzi” pan w umysły morderców i psychopatów? Dla mnie zawsze liczyła się empatia, niezależnie od tego, czy postacie, które stwarzałem, były postrzegane przez innych jako złoczyńcy. Każdy powinien być bohaterem własnej historii i robić wszystko z ważnego powodu. To właśnie sprawia, że moi bohaterowie  są kompletnymi antagonistami i nawet okropności, które popełniają, mają dla nich sens. A co z pisaniem z punktu widzenia przestępcy? Czy to u pana działa? Mam nadzieję, robiłem to kilka razy. Dopóki twój przeciwnik ma czytelne poglądy, odpowiednio określony światopogląd, to dlaczego nie? Niebezpieczeństwo byłoby wtedy, gdybym skupił się tylko na opisywaniu tortur i brutalnej pornografii, a nie procesach myślowych sprawcy. Powiedział pan kiedyś, że „w wielu powieściach kryminalnych rola mediów wydaje się w ogóle nie mieć żadnego znaczenia. Zdarzają się przerażające zbrodnie, ale nie ma presji prasy, by szybko je rozwiązać. Tymczasem ja lubię się na tym skupić”. Dlaczego? Rzeczywiście, myślałem w ten sposób, kiedy pisałem Ubezwłasnogłowionych, bo wówczas w kryminałach skupiano się głównie na śledczym i jego zadaniu, którym było złapanie zabójcy. Dzisiejszy świat taki nie jest: dziennikarze śledzą policjantów i detektywów na Twitterze, chcą wiedzieć, na jakim etapie jest śledztwo i co dokładnie się w nim dzieje. Włączenie do fabuły dociekliwych mediów może mocno skomplikować różne sprawy, ale zauważam, że coraz więcej pisarzy to robi. Uważam, że to dobrze. W Ślepym zaułku ktoś atakuje Polaków pracujących w Aberdeen, oślepia ich i zostawia okaleczonych na pustych placach budowy. Logan McRae wyjeżdża do Warszawy i Krakowa, żeby dojść do tego, kto i z jakiego powodu to robi. Dlaczego zdecydował się pan umieścić część fabuły właśnie w Polsce? Postanowiłem napisać tę powieść w 2009 roku, kiedy w lokalnej prasie w Aberdeen pojawiało się mnóstwo negatywnych opinii polskich rodzin, które przyjeżdżały tutaj do pracy. Słyszało się na przykład: „Nie możesz kupować w tym sklepie, jeśli nie jesteś Polakiem”. Jednak ktoś taki przyjechał do północno-wschodniej Szkocji zarabiać i to mu nie przeszkadzało. Absolutne szaleństwo. Dlatego właśnie Ślepy zaułek jest moją odpowiedzią na tego rodzaju fanatyzm. A że w powieści miało być dużo polskich odniesień, logiczne było, żeby Logan wyjechał do Polski. W ten sposób stał się obcym w nieznanym sobie kraju, ale musiał wykonywać swoją pracę i – kolokwialnie mówiąc – wdziać buty osób, które decydowały się na wyjazd zarobkowy do Aberdeen. Żeby dobrze przygotować się do pisania tej książki, moja żona i ja zdecydowaliśmy się udać w podróż śladami Logana. Oczywiście jedliśmy znacznie więcej barszczu i pierogów, a także piliśmy mnóstwo Wyborowej. Zdecydowanie to był jeden z lepszych researchów, jakie zrobiłem w życiu. Jakie ma pan plany na przyszłość? Pisze pan aktualnie coś nowego? Cóż, szykuję przynajmniej dwie kolejne książki o przygodach Logana McRae, a także kontynuację historii o porucznik Robercie Steel. Poza tym nie mam pojęcia. Nie chcę planować wszystkich sześciu książek z wyprzedzeniem. Pragnę wyzwań i zaskoczeń, podobnie jak czytelnik.