Już od dawna zwrócić należało uwagę na pewną usankcjonowaną przez bezmyślność śmiesznostkę, która przybrała w Polsce togę tradycji, przed jaką wszyscy



Już od dawna zwrócić należało uwagę na pewną usankcjonowaną przez bezmyślność śmiesznostkę, która przybrała w Polsce togę tradycji, przed jaką wszyscy nie wyłączając zaprzysiężonych postępowców, stadowo schylają głowę.

Śmiesznostką tą jest kult dla krewnych i powinowatych różnych wielkich czy zasłużonych ludzi. Przyznam się, że długo sam zastanawiałem się nad ewentualnością: — A może rzeczywiście należy czcić pana Hilarego Pędziałkiewicza za to, iż jego babka była mleczną siostrą ciotki Słowackiego? — A może rzeczywiście należy kadzić patentowanemu kretynowi Gwizdalskiemu z tej racji, że posiada w swym biurku dokumenty stwierdzające, iż jest wnukiem po kądzieli stryjecznego brata Romualda Traugutta? Skoro wszyscy z zapartym oddechem biją pokłony przed panią Bimbakowską, córką pasierbicy jakiegoś wieszcza czy bohatera narodowego— może istotnie mają rację? Że Pani Bimbakowska wraz z panem Pędziałkiewiczem stanowią razem poważną pozycję w majątku narodu, dającą się wyrazić pozytywnie ‘cyfrą minus zero’, cóż to komu szkodzi? Więcej! Nawet  -  pomaga. Bo oto np. powstanie kwestia, czy Adam Mickiewicz popierałby listę Bebe? — któż nam na to odpowie, jeżeli nie prawnuczka przyrodniej siostry pokojówki Maryli Wereszczakówny? Wprawdzie prawnuczka ma notorycznie rozmiękczenie mózgu i niedowidzi od 16 lat, ale mamy przecież tę ostatnią instancję. Tak ta mania się rozszerzyła, że coraz częściej słyszymy głosy z nabożeństwem cytowane przez całą prasę, głosy jakichś osób spokrewnionych, czy spowinowaconych, wdów, sierot itp., które z bolesną powagą „wskazują narodowi”, co by to na pewno wielki nieboszczyk na to a na to powiedział. Wszyscy otwierają z szacunkiem gęby i admirują. I nikt nie pomyśli, że prawdopodobnie te sieroty, czy wdowy, czy inne krewniaki w ogóle pojęcia nie miały o tym, co ten wielki nieboszczyk robił, a cóż dopiero: myślał! Gotowanie zupy, czy cerowanie skarpetek nie daje jeszcze tytułu do zabierania głosu w imieniu nieboszczyka, który tę zupę jadł i te skarpetki nosił. OPOZYCJA Ogólnie uznaną jest prawdą konieczność istnienia opozycji, która w każdej formie życia zbiorowego przyczynia się do jego rozwoju, naprawy, postępu. Potrzeba istnienia opozycji znalazła tak szerokie zrozumienie, że pewien monarcha, widząc, iż parlament jego państwa składa się z samych zwolenników rządu, kazał pewną liczbę posłów odkomenderować dla robienia opozycji. Z drugiej znów strony znamy pewne mocarstwo, gdzie wszystko jest tak dalece wobec korony lojalne, że nawet przywódca opozycji nosi tytuł: Lider Opozycji Jego Królewskiej Mości. Tym niemniej opozycja w parlamencie tego kraju jest opozycją istotną, tj. stawiającą sobie jako cel obalenie danego rządu i objęcie władzy. Znamy jednak i kraj, gdzie istnieją aż trzy opozycje: jedna na prawicy, druga na lewicy i trzecia obcoplemieńców. Parlament tego państwa jest jednak tak dziwną instytucją, że tu opozycja posiada większość, i to znaczną, a zwolenników rządu odkomenderowuje ze swego grona[1]. Wprawdzie nie na stałe, ale na „wyrywki”, dla niepoznaki. Rząd w owym kraju trzyma się u władzy właśnie przy pomocy opozycji, której ostatecznym i głównym celem jest – broń Boże nie dopuścić do upadku rządu. Widzimy tedy, że opozycje bywają najróżnorodniejsze, tym niemniej zawsze znajdują… rację swej egzystencji. Rozbijanie opozycji przez obóz sanacyjny.


*Artykuł stanowi fragment książki pt. „Zły system. Teksty niewydane” Tadeusz Dołęga-Mostowicz (Wydawnictwo Akademickie DIALOG, 2017).