Doznać cudu? Opowieść Trudy Rosenberg
– Opowiedz mi o swoich rodzicach...
Urodziłam się w Kosowie, w Karpatach. Mieszkali tam rodzice mojej Mamy, do których Mama pojechała, aby rodzić. Była wtedy w ciąży ze mną. Miałam szczęście z imieniem. Moja kuzynka nazywała się Jenta, po naszej Babci. Stąd się zrobiła Anita, rozumiesz? W Polsce nazywać się „Jenta” – Boże drogi! Przecież okropna rzecz! No jak to? Żydowica! To ty nie wiesz o tym? Ktoś o imieniu Jenta skazany byłby na zaczepki, szykany, dokuczanie systematyczne – dzisiaj nazywa się to harassment.
– Czy to był wyraz antysemityzmu, czy zwykłej głupoty?
A może jedno z drugiego wyrasta?
Miałam szczęście, że moja Babcia, ze strony Ojca, nazywała się Gertruda. Oddziedziczyłam po niej imię i to było bardzo ciekawe, bo każdy myślał, że mam imieniny w dniu św. Gertrudy, 17 marca.
Moja Mama, Regina, zawsze powtarzała: „Pamiętaj, Trudeńko... nauka to potęgi klucz. W tym moc, kto więcej umie”. Widzisz? Tak mi się to teraz przypomniało. Pamiętam, że miałam mały bordowy pamiętnik z trzema srebrnymi żołędziami na okładce, jedna z gałązek się ułamała. Mama mi wpisała: „Jeśli chcesz być szczęśliwą i doznać cudu, zostań wierną córką żydowskiego ludu”.
– I tak się stało.
W tym duchu zostałam wychowana. Żydostwo to nie tylko wyznanie, jesteśmy narodem. Już jako dziecko to słyszałam.
– To bardzo silny przekaz. Rodzice wiedzieli, kim są.
Tak, i to mimo że mój Ojciec nigdy nie chodził do bożnicy. Jego brat, Artur – owszem, ale on nie. Gdy zapytałam go, dlaczego nie chodzi do bożnicy, powiedział: „Bóg jest wszędzie! Mogę się modlić wszędzie. Jeżeli prawdziwie wierzysz, to Bóg jest w tej chwili tutaj z nami. Reszta jest rozmyślaniem teoretycznym”.
Widzisz, myśmy byli wrośnięci w społeczeństwo polskie, ale unikaliśmy asymilacji! Jeździło się, pisało się w sobotę. Nie byliśmy koszerni. A tak w ogóle, ta koszerność ani u nas, ani u mojego wujka Łazarza, brata mojej mamy, nie była ważna. Wujek też nie był koszerny. To był kulturalny, przyjemny dom. Myśmy wiedzieli, kim jesteśmy. Koszerność nie była dla nas wyznacznikiem tożsamości.
Do tej pory mówię, że Bóg jest jeden dla wszystkich ludzi i dlaczego akurat my mamy być koszerni? To jest znak wierności. Ale widzisz, przeszłam ze znakiem wierności dużo poważniejszą próbę. Wiedziałam, kim jestem, cały czas, i nigdy nie przestałam być wierna mojemu narodowi. Moja tożsamość zawsze była dla mnie oczywista, bez względu na to, czy się nazywałam Ostrowska, czy Wolanowska; Kaźka, Zofia czy Inge!
– Skąd twoja mama czerpała tyle mądrości?
Trudno mi powiedzieć, była inteligentną osobą, chociaż jej środowisko, cała rodzina nie była specjalnie wykształcona, na przykład na uniwersytecie. Pamiętam jednak, że w domu nikogo się nie obmawiało, nie mówiło się o nikim źle. Raczej opisywało się zachowanie i jak mogłoby być inaczej. Mama nigdy też nie powiedziała źle o Polakach, nigdy w życiu: „Ci, którzy nas nienawidzą...”.
– Czyli nie wytykała innych palcem?
Nie. Do dzisiaj twierdzę, że są ludzie podli i są porządni. Tacy i tacy są w każdym narodzie. W naszej rodzinie z ludźmi podłymi nigdy nie mieliśmy styczności. Każdy zaś, kto porządny, bez względu na religię czy narodowość, był nam bliski.
– To był inny sposób mówienia o ludziach?
Inny sposób myślenia i też inny sposób bycia. Mama nie należała do żadnej organizacji, mówiła kilkoma językami, czasami była proszona o tłumaczenie w czasie spotkań. Mówiła po angielsku i jak byłam mała, ćwiczyła ze mną: „Open the door, close the door”.
Regina Osterman
Ślicznie mówiła też wiedeńskim niemieckim, który wyniosła z rodzinnego domu w Kosowie, gdzie mówiono po niemiecku. Jej matka była bardzo elegancka, pochodziła z rodziny mającej dobra w Nadwórnej; jej dziadek, a mój pradziadek, miał nazwisko Steinhardt. Dziadków swoich nie znałam, nawet zdjęcia nie mam, ale ich sposób bycia został mi przekazany przez Mamę.
Dzisiaj myślę, że moja Mama była trochę naiwna. Nie wiem, jak ją opisać, bo to była moja Mama! Miała elegancję w sobie i nigdy się nie wynosiła, ale co miała powiedzieć, to powiedziała. Nigdy na mnie nie krzyczała, choć czasem miała do tego powody. Na przykład gdy coś głupiego zrobiłam i uważałam się za bardzo mądrą.
Nie myśl, że byłam zbyt delikatna. Nieprawda. Szczególnie jeżeli chodziło o jej białe skórzane rękawiczki. Pamiętam, że raz sięgnęłam całkiem po prostu do jej części szafy i wzięłam je sobie. Wyszłam. Po kilku godzinach wróciłam. Nie kryłam się z tym! Mama się popatrzyła: „A co byś zrobiła, gdybym rękawiczek potrzebowała po południu?” Wtedy się zaczerwieniłam. „Skąd mogłam wiedzieć, że mamusia będzie je potrzebowała!” Mówiłam zawsze w trzeciej osobie. „Naturalnie, skąd mogłaś wiedzieć? Przecież mnie nie spytałaś”. I dodała z uśmiechem: „Trudeńko. W tym wypadku jedyną różnicą między tobą a krową jest to, że krowa musi mieć sól, a ty nie”. To mnie nie obrażało. Dawała mi do zrozumienia, że jeśli się chce coś wziąć, to trzeba poprosić o przyzwolenie. Bo czego się bałam? A jeśli się miałam bać, to nie trzeba było brać.
Pamiętam też, jak mając szesnaście lat, umówiłam się na randkę. Z bardzo miłym chłopakiem, ale on chciał uczyć się całować; co dziesięć kroków przystawał i próbował mnie całować. Wróciłam do domu, weszłam do przedpokoju, a Mama stojąca w otwartych kuchennych drzwiach zapytała: „No, jak tam było?” Odpowiedziałam: „Nie bardzo rozumiałam, to inteligentny chłopak, ale co dziesięć kroków chciał mnie całować”. A Mama całkiem spokojnie: „A ty?” „Wyobrażam sobie, że to mogłoby być bardzo przyjemne”. Nigdy tego w życiu nie zapomnę! Mama odpowiedziała: „Jest w życiu dużo przyjemnych rzeczy, przyjemniejszych nawet od pocałunków. Ale należy wiedzieć, z kim, dlaczego i po co”.
Mama była bardzo łatwowierna, mogłaś jej wieczorem wmówić, że jest dwunasta w dzień. Ona popatrzyłaby na ciebie uważnie. To było bardzo naturalne. To nie było przemyślane.
Ja powiedziałabym: „Coś ty, zwariowałaś? Przecież jest ciemno!?” Nie moja Mama: „Jeżeli mówisz tak, to na pewno jest w tym prawda”. Szanowała człowieka. Nigdy nie powiedziała: „To nie jest tak! Nie gadaj głupstw!”
– Byłyście z mamą bardzo zżyte?
Moja Mama była dwadzieścia lat ode mnie starsza, byłam jedynaczką. Dorastając, dość szybko osiągnęłam jej wzrost; bardzo ładne rzeczy nosiła, skromne, ale ładne. A ja, moja kochana, jak mogłam się dobrać do jej garderoby, to się dobierałam.
Raz, kiedy siedziałam przed lustrem i robiłam papiloty, Mama podeszła do mnie z tyłu, przytuliła swoją głowę do mojej, tak że obie patrzyłyśmy do lustra i zauważyła: „Jeżeli sobie wyobrażasz, że jesteś piękna, wybij to sobie z głowy. Może po sześćdziesiątce będziesz ładna”. Powiedziała, że mam w sobie coś swoistego. I dodała: „Moja córka nie będzie znana z tego, co ma na głowie, lecz w głowie”.
– Czyli najpierw nauka, a potem elegancja?
Jak można coś takiego zapomnieć?!
Z Ojcem nie miałam takiego bliskiego kontaktu. Rzadko go widywałam. Jak byłam mała, to przebywałam mniej we Lwowie, a więcej w Kutach u cioci Ciuni, siostry mojej Mamy.
Ciocia Ciunia Majer to druga siostra mojej Mamy, miała stajnie i dom w Kutach na ulicy Tudiowskej 12 oraz majątek w Białoberezce, w górach na Huculszczyźnie. Jeździliśmy tam jako dzieci, bo powietrze było cudowne. Wyznam ci, że się nawet boję tam pojechać. Boję się i do Lwowa pojechać, bo chyba zemdleję, boję się własnych uczuć. Jestem dosyć sentymentalna. Ten świat stał się już tak daleki. Ale jeszcze jakoś to zrobię.
Góra w Kutach nazywała się Owidiusz. Na Owidiuszu zgubiłam medalik z Mojżeszem na łańcuszku. To była straszna katastrofa, pamiętam, jak Mamusia mnie przekonywała, że Mojżesz jest bardzo ważny w naszej historii. „Zgubiłaś naszego nauczyciela, Mojżesza?!” – mówiła. Jeszcze dziś pamiętam to uczucie winy. Miałam wtedy sześć lat.
Do Białoberezki trzeba było jeździć konno, bo nie było drogi. A jak były powodzie, gdy Czeremosz wylewał na wiosnę, to trzeba było właśnie górą jechać, ścieżkami górskimi.
– I ty też jeździłaś konno?
No pewnie, a co?!
– Nie bałaś się?
Ja się miałam bać?!
– Byłaś przecież mała.
No jak to mała?! Daj spokój.
– A koń jest duży.
Tak, to prawda. Nie byłam aż taka mała, ja świetnie jeździłam, choć moje nogi nie dosięgały do strzemion. I ciocia Ciunia jeździła konno. Nie uczyła mnie specjalnie, ale nauczyłam się i tak. To nie była taka wielka sztuka. Nie chodziło się do szkoły jazdy konnej. Wtedy siadało się na konia i albo się spadło, albo... się jechało. Ja nigdy nie spadłam. W razie niebezpieczeństwa zamiast za cugle, łapałam konia za szyję. W Kutach nie było szkoły do jazdy konnej.
– A jeździłyście w spodniach czy w spódnicach?
Ciocia w spódnicy – bokiem. Ja też w spódnicy, tylko okrakiem. Myśmy nie nosiły spodni. Ciocia miała styl. Ona zimą miała futrzaną kuczmę, a latem, jak się robiło gorąco, jeździła z odkrytą głową, miała włosy spięte w kok. To były konie domowe. Znałam się nawet na tym. Tam w Białoberezce były piękne pola, a w Kutach w stajniach mieli krowy i konie, nie mieli świń. To był żydowski dom.
W Kutach mieszkałam jako mała dziewczynka, tam chodziłam od pierwszej do czwartej klasy. Tam też nauczyłam się pić kwaśne mleko. Miałam mały dzbanuszek gliniany. Dla mnie specjalnie robiło się w nim kwaśne mleko. Później był większy, bo mieli dużo glinianych garnków w piwnicy. Nie mieli lodówek, tylko piwnicę, która była dla mnie zaczarowanym światem: owoców, jarzyn, dzbanków kwaśnego mleka. I naturalnie specjalny gliniany dzbanuszek „dla Trudki”.
Wujek Josio brał mnie na barana, abym mogła dosięgnąć do szafki ze szklanymi drzwiami, w której schowana była czekolada. Żeby jednak moja młodsza kuzynka, Anitka, która cierpiała na astmę i której zabroniono jeść czekoladę, nie wiedziała, o czym mówimy, wujek kazał mi mówić: „Cze-ka-o”. Ona szybko zorientowała się, o co chodzi i powtarzała za mną: „Ja też chcę cze-ka-o!”
U Cioci Ciuni w kuchni nad ławką, na której często przesiadywał wujek Josio, wisiał obraz Mojżesza z Torą. W tej samej kuchni, gdzie czekaliśmy w piątki na chleb, który wyciągano na drewnianej łopatce ze specjalnego pieca. Mojżesza pamiętam z promieniami wychodzącymi z głowy, które wyglądały jak rogi, często mówiło się o rogach Mojżesza. Wiadomo, że to nie były rogi, tylko promienie światła. Tej kuchni nigdy nie zapomnę. W piątki wychodziła chałka szabatowa z pieca. Zawsze dostawałam maleńką chałkę.
– Dzieciństwo u cioci i wujka miałaś wyjątkowe?
Pamiętam, jak raz stałam w tej kuchni oparta o ławkę, miałam pięć czy sześć lat i ssałam palec, a drugi trzymałam pod brodą na szyi. Ciocia powiedziała: „Już niedługo pójdziesz do szkoły. Masz obie ręce zajęte. Jeśli będziesz tak ciągle ssała palce, to nie będziesz miała czym pisać”. Od tej nocy spałam z obiema rękami pod plecami i przestałam ssać palce.
Miałam dwie koleżanki w Kutach. Poznałyśmy się przy zabawie, gdy miałyśmy po dwa i pół roku. Wyciągnęłam spontanicznie rękę: „Ja jestem Trudka”, na co tamta powtórzyła gest: „Ja jestem Tejka”. A trzecia: „Ja jestem Inka”. Od tego momentu zostałyśmy nierozłączkami. Zachowało się nasze wspólne zdjęcie wysłane do kuzynki w Izraelu przed wojną, a wszystkie inne pamiątki z dzieciństwa zginęły podczas wojny. Mam niewiele śladów tamtego życia.
Trudka Osterman, Tejka Reif, Inka Laub. Kuty 1937 r.
...
Z moim Ojcem miałam bardziej intelektualne rozmówki. Wielu ładnych rzeczy mnie nauczył. Wróciłam raz ze szkoły, byłam może w pierwszej klasie, i poskarżyłam się mu, że nikt mnie w klasie nie kocha. Ojciec wziął mnie na kolana, przysunął się do stołu, położył kawałek papieru, podzielił na dwie części i powiedział: „Nikt cię nie kocha?” Kazał mi wymienić wszystkie koleżanki, Zosię, Kasię, Ryfkę, dzieląc według kocha–nie kocha. W końcu była połowa i połowa. Na to Ojciec odwrócił mnie do siebie i stwierdził: „Gdyby cię nikt nie kochał, to bym się bardzo martwił. Byłabyś bardzo samotną małą dziewczynką. To nie jest przyjemne. A gdyby cię wszyscy kochali, to bym też się martwił, bo to by znaczyło, że właściwie na nikim nie robisz wrażenia. Jeżeli jednak połowa cię kocha, a połowa nie, to jesteś kimś!” Ciarki mnie przechodzą, jak o tym mówię. Dał mi odwagę być sobą. Przez to żyję. To mnie podczas wojny uratowało. Kto jako dziecko rozmawiał w taki sposób z Ojcem?! Są rzeczy, które utkwiły mi w pamięci.
– Wystarczyła ta jedna rozmowa?
Tak. Miałam może siedem lat.
Pamiętam, też byłam mała, trzeba było wypełnić formularz z moimi danymi, takie jak narodowość, obywatelstwo.
– Wielu Żydów nie czuło się Polakami. Albo Polacy nie uważali Żydów za swoich. Te dwie tożsamości wykluczały się zarówno dla tych pierwszych, jak i dla tych drugich. Jak było u was?
Ojciec mi zwrócił uwagę, że nie jestem Polką wyznania mojżeszowego, ale jestem Żydówką i obywatelką Polski, w której się urodziłam, którą kocham i o której dobro mam obowiązek dbać.
Mama też mnie wiele nauczyła w tym czasie. U nas nie było pralni chemicznej. Służąca zawsze octem czyściła ubrania, ale przedtem trzeba było wszystkie kieszenie opróżnić. Mój Papa pewnego dnia zostawił jedno ubranie i włożył inne. Mama chciała dać je wyczyścić i opróżniając kieszenie, znalazła karteczkę z napisem: „Do zobaczenia na kolacji”, z podpisem jego sekretarki. Dopiero wiele lat później Mama powiedziała mi, co to było: „Widzisz, takie rzeczy się zdarzają. Ale jak się robi z tego wielką historię, to się wywołuje więcej nieszczęścia niż pożytku. Chcę, żebyś to pamiętała”. Tego nigdy nie zapomnę. Mama zadzwoniła do Ojca do biura: „Wiesz, zupełnie zapomniałam, że dzisiaj wieczorem Trudka i ja mamy wychodne. Mógłbyś gdzieś zjeść kolację, bo nas nie będzie?”. To się nigdy więcej nie zdarzyło. Świetnie zrozumiał, o co chodzi, bo wiedział, że coś zostawił w kieszeni. Poznałam mądrość mojej Mamy i jej wielki takt.
Po powrocie do Lwowa z Kut uczęszczałam do piątej klasy. Od czasu do czasu odbywały się lekcje, na których przedstawiało się różne sytuacje życiowe. Pamiętam to jak dzisiaj, że na jednej lekcji w naszej klasie sądziliśmy kłamstwo. Nauczycielka wyznaczyła mi rolę prokuratora. Ojciec mnie przygotował do tej roli. Kazał mi na kartce papieru spisać pytania, uwagi, moje odpowiedzi, żebym uważała podczas rozprawy. Ubrał mnie w togę. To było bardzo ładne. Miałam jedenaście lat.
– Na czym polegała rola prokuratora?
Oskarżałam kłamstwo jako czyn. Gdybym wtedy wiedziała, co w przyszłości nastąpi!
W tym czasie zaczęłam pisać wiersze. Ułożyłam wiersz, który zaczynał się słowami znanej piosenki Dogli do. Na tym tle napisałam historię o rozwoju człowieka. To były poważne rzeczy. Temat przeze mnie wymyślony to „Świat i rodzina, dwie szkoły życia”. W pewnym miejscu wspomniałam, że człowiek musi się przez świat przebijać silnymi łokciami. Kiedy te się zniszczą, trzeba będzie pożegnać życie i opuścić świat. Reakcja moich rodziców była mądra. Nie krytykowali tego, co napisałam. Dopiero w późniejszych rozmowach wspomnieli to wydarzenie. Nie robili z tego wielkiej historii, zauważyli po prostu, że nie trzeba się tak przebijać siłą przez świat. W rzeczywistości – nie umiałam się przebijać. To się wnet zmieniło.
Mając siedemnaście lat, poszłam do fryzjera mojej Mamy bez jej wiedzy, dałam ściąć swój długi warkocz. Na to Mama: „Miałaś takie długie włosy. Co ci wpadło do głowy? Krótkie włosy ma każdy”. Ona bardzo lubiła moje warkocze, były grube i ładne. Zawsze miałam kokardy. A ja po prostu chciałam zrobić się dorosła.
– Nie myślałaś o tym, aby mamę wcześniej zapytać?
Ważne dla mnie było to, aby być sobą – i nie bać się ryzyka, że się nie spodobam.
– Miałaś chłopaka?
Poznałam młodego prawnika, nazywał się Alek Zarwincer. Miał chyba dwadzieścia trzy lata. Dla mnie to był wielki pan. Bardzo inteligentny, mieszkał niedaleko. Zawsze wyglądałam trochę poważnie jak na swój wiek. Pewnego razu odważył się zaprosić mnie na kolację. Ja jeszcze wtedy byłam smarkata, choć miałam już dziewiętnaście lat. Nigdy go nie zapomnę: był bardzo elegancki. Przyszedł do nas z kwiatami dla Mamy i z pytaniem, czy rodzice na to pozwalają. Ojca nie było w domu, ale Mama z uśmiechem życzyła nam przyjemnego wieczoru.
Zaprosił mnie na kolację do hotelu George, była tam piękna restauracja. Zeszliśmy Akademicką do korsa na Legionów. Popatrz, jak to pamiętam: sześćdziesiąt kilka lat minęło. O tym w ogóle nie myślałam. Nagle – kelner przychodzi z kwiatami, stawia je na stół, patrzę, a tam troszkę dalej, ale tak, że mogą świetnie mnie obserwować, siedzą moi rodzice.
– Przypadek, że tam się znaleźli?
Gdzie tam przypadek, nie wpada się przypadkiem na kolację! Całkiem po prostu tymi kwiatami chcieli mi dać do zrozumienia, że tam są. Jak znałam moich rodziców, mówili mi: „Żebyś sobie nie myślała, że my mamy nie wiedzieć”.
– Randka randką...
Ale pod naszym okiem. Jedyne zdjęcie mojej Mamy, które mam, było robione koło tego hotelu.
– W jakim języku rozmawialiście w domu?
Z Mamą bardzo często mówiłam po niemiecku, ale też i po polsku, a z Ojcem zawsze po polsku, bo nie mówił po niemiecku. Musiałam w trakcie rozmowy płynnie przechodzić z jednego języka na drugi. Nauczyłam się jidysz dopiero po wojnie, już jako dorosła, w Ottawie.
– Mówiłaś, że tata miał ciekawą filozofię dotyczącą języka, poszanowania go.
Nie tylko poszanowania. Jak zrobiłam błąd, to od kiedy pamiętam, słyszałam: „Nie morduj pięknego języka”. Ale nie męczył mnie tym. Innym razem, według legendy rodzinnej, przynosił chłopak węgiel i wołał: „Wągle, wągle!” A mój Ojciec na to: „Nie wągle, tylko węgiel, węgiel”. Chłopak powiedział na to: „Pocałuj mnie w dupy!” A mój Ojciec jemu: „Nie w dupy, tylko w dupę (z akcentem na „pę”)”.
– To się nazywa poszanowanie języka?
To był już dowcip.
Czuł dumę, że jestem dobrą matematyczką, ale mnie się to nie podobało, bo on się mną popisywał. „Powiedz, ile jest siedem razy czternaście?” Tego nie znosiłam.
Co mi za to sprawiało przyjemność, to jego zwyczaj przynoszenia niespodzianek, odkąd byłam maleńka. Jak wracał z biura, to pamiętam, że zawsze miał na guziku pakuneczek, tak abym mogła dosięgnąć. Cukierki albo coś przyjemnego. Na początku pakuneczek wisiał nisko, jak dorastałam, wspinał się coraz wyżej. Z czasem nie było potrzeby wieszać pakunków na guziku, ani też i ochoty na to w warunkach wojennych.
*Artykuł stanowi fragment książki pt. „Doznać cudu? Opowieść Trudy Rosenberg” Hania Fedorowicz: https://ebookpoint.pl/ksiazki/e_720r.htm (Wydawnictwo Smak Słowa 2014).
Zobacz nasze propozycje
-
0.80 zł
1.00 zł (-20%)(0,80 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Druk
59.50 zł
119.00 zł (-50%)(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Druk
39.50 zł
79.00 zł (-50%)(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
29.49 zł
59.00 zł (-50%)(29,49 zł najniższa cena z 30 dni)
-
0.80 zł
1.00 zł (-20%)(0,60 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
29.49 zł
59.00 zł (-50%)(29,49 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
35.93 zł
49.90 zł (-28%)(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- Videokurs
69.65 zł
199.00 zł (-65%)(99,49 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
29.99 zł
39.99 zł (-25%)(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
-
- PDF + ePub + Mobi
- Druk
44.50 zł
89.00 zł (-50%)(44,50 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Druk
29.49 zł
59.00 zł (-50%)(14,99 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- Mobi
-
- ePub + Mobi
29.99 zł
39.99 zł (-25%)(29,99 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
22.45 zł
44.90 zł (-50%)(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
27.45 zł
54.90 zł (-50%)(27,45 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
27.45 zł
54.90 zł (-50%)(27,45 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
24.95 zł
49.90 zł (-50%)(14,99 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
27.00 zł
34.90 zł (-23%)(9,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
19.95 zł
39.90 zł (-50%)(19,95 zł najniższa cena z 30 dni)